Nie było tu słońca, nie było,
Nie było go komu rozpalić —
Nad ziemi zastygłej tą bryłą
Hej, słońca jasnego nie było —
Nie było się komu pożalić. Gdzieś bywał ty gościu stooki Przez wieki niedoli, cierpienia, Czyś zagasł, lub skrył się w obłoki? A ziemię zaległy wskroś mroki, Nie widać złotego promienia.
Nie było tu komu zaśpiewać
Tej Pieśni, co pieśnią potężną,
Nie było serc komu rozgrzewać,
A w dusze otuchy dolewać,
Rozbudzić brać moją siermiężną. Nie było tu komu zaorać Ugorów, gdzież byli oracze? Chwast sieli, miast niwy te orać, Nikt z nędzą się nie chciał uporać — Hej smutno... i serce me płacze.
Czy szczęście tu kiedy zawita
Do serc tych, tu po pod te strzechy?
Choć ziemia mgłą łez jest pokryta,
Lecz gnuśność dusz starych przeżyta,
I zmyte przeszłości już grzechy. O niwy zroszone krwią, potem O jakże ja ulżę wam losu Mych braci los leży pod płotem Zmieszany ze łzami i błotem O jak go uwolnić od ciosu?
Ja pragnę z tej ziemi wyrazu
Wyczytać potrzeby, pragnienia.
I niech czeka ze trwogą natchnienia,
Ja od niej wciąż czekam rozkazu,
By w przepaść się rzucić odrazu
I zmienić warunki istnienia. Lecz próżno czekałem i czekam, — Ty martwa, ty chłodna, ty głucha; Nie słychać wyroczni dla ducha — W wyraje się tylko zawlekam, Z bezczynnych dni mrowiem uciekam, W nieznane odgłosy dla ucha.
Z mych powiek gorąca łza spływa,
Z mych piersi żar bucha pragnienia,
Lecz nic się w mych oczach nie zmienia.
Boleści miecz serce rozrywa. Hej! na cóż mej duszy porywy Roznoszę i rzucam na drogę? I cóż mi, że jestem szczęśliwy? Dla wszystkich mój duch szczęścia chciwy, A wszystkich obdzielić nie mogę.
Nie zginą porywy mej duszy,
Popełzną po drogach jak węże,
Przeszkody wszelakie zwyciężę
I pragnień nic moich nie skruszy.