Góra Chełmska/Wstęp/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Ogrodziński
Tytuł Góra Chełmskawstęp
Podtytuł Przedmiot główny
Wydawca Instytut Śląski
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst Wstępu
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEDMIOT GŁÓWNY
Pątnicze wspomnienia a duchowieństwo śląskie

Góra Chełmska została napisana w 1885 i 1886 r. i to w czasie stosunkowo krótkim, ale nie wykluczyliśmy bynajmniej możliwości, że pomysł sam zrodził się choćby częściowo wcześniej i że ta lub owa partia mogła być już gotowa przed rokiem 1885. Zapewne zamierzona całość miała od dawna gotowy tytuł: Góra Chełmska (św. Anna) i gdy wytwarzał się pierwotny pomysł, wytrysnął — być może — na razie inwokacją, ujętą w owych 54 wierszy, wydrukowanych jako poemacik liryczny w r. 1882. Ale z biegiem lat „pątnicze wspomnienia“ osnuwały się nowymi pomysłami, które krzyżowały się z nimi, wplatały się w nie i nie mogły się zespolić w jedną całość. Przejściowo „wspomnienia“ zaczęły wsiąkać i stawać się epizodami w nowym pomyśle, zakrawającym na powieść poetycką czy nawet na nową epopeę; dzieje się to zaś po 1877 r. Z kolei i ten pomysł ulega przetworzeniu czy też zredukowaniu na korzyść innego, zbliżonego do pierwotnej koncepcji, gdzieś pod koniec 1881 lub z początkiem 1882, gdy na Górę Chełmską wrócili poniekąd ukradkiem dwaj franciszkanie i poczęli się krzątać około usunięcia śladów spustoszenia z okresu walki kulturnej. Wyjaśnił się horyzont dla sprawy katolicyzmu, zaciemniał się coraz bardziej dla sprawy polskości; nurtować poczęło duszę niepokojące zagadnienie, czy łączyć nadal wygraną sprawę katolicyzmu z przegraną pozornie sprawą polską, a jeżeli łączyć, to w jakich rozmiarach, w kim lub w czym upatrywać filary ojczyzny i jakiej ojczyzny. Jeżeli filarami ojczyzny na Śląsku wydać się musiało księdzu-poecie głównie duchowieństwo, to przecież zdawał sobie sprawę, że filar ten nie jest już tak silny i pewny jak przed kilkunastu laty. Świadectwo Bełzy z r. 1889-90 (Na Szląsku polskim, str. 30—33) nie daje dostatecznej podstawy do zorientowania się w poglądach Bonczyka, sporo bowiem tutaj własnych myśli domieszał sprawozdawca, ale w braku lepszej wiadomości warto je w skróceniu przytoczyć:
„Ksiądz Bontzek zaczepił z lekka o trudne położenie księży na Górnym Śląsku. Położenie to rozumiem dobrze. Póki walka kulturna trwała, katolicyzm z zasady był nieprzejednanym wrogiem rządu i w prowincji, w której gościłem właśnie, opierał się jak o opokę o polskość, gdyż inaczej nie miałby podstawy pod nogami. Ale stary kanclerz połamał zęby na tej walce, poszedł pokornie do Kanosy, wyciągnął rękę do zgody. Wypadało więc być uprzejmym względem niego… przeto »dla miłej zgody« nie poświęcono (gdyż ten wyraz nie maluje rzeczy dokładnie), ale dyskretnie przysłonięto sobie oczy na pewne nieprawidłowości w stosunku duchowieństwa do parafian w polskich prowincjach Prus… Nieprawidłowości te… w umysłach lękliwych duszpasterzy wyrodziły błędne mniemanie, jakoby poświęcano w najwyższych kościelnych sferach polskość molochowi protestanckich Prus… Zapominając wreszcie o tym, że starcie znamion odwiecznej narodowości z wschodnich prowincyj Prus byłoby wodą na młyn protestantyzmu, który z tak niefortunnej siejby zbierałby obfite żniwo, zachwiali się niektórzy z nich w swoich zasadach, jakich byli wyznawcami jawnymi w czasie panowania sławnych praw majowych i mogąc, nie opierali się, jak należy, naciskowi z góry, mającemu na celu wbrew intencjom najwyższej władzy kościelnej i interesom całego katolicyzmu wydarcie języka milionowej ludności na Górnym Śląsku... Niektórzy fararze stanęli w jawnym przeciwieństwie z parafianami, usłyszano po raz pierwszy na Górnym Śląsku po walce kulturnej z mownicy publicznej z ust katolickiego kapłana takie słowa, że »Górny Śląsk powinien stać na dwóch nogach polskiej i pruskiej, gdyż mu jedna polska nie wystarcza« i doszło wreszcie do tego, że w pewnej parafii podłożono dynamit pod okna probostwa zajmowanego przez księdza jawnie nieprzychylnego językowi ludu górnośląskiego, co było wypadkiem rzeczywiście zdumiewającym w prowincji tak szczerze katolickiej, która podczas walki kulturnej tak dzielnie broniła interesów swoich prześladowanych wtedy duszpasterzy.
Rozmawiając z ks. Bontzkiem spostrzegłem, że bolał on bardzo nad trudnościami swojego i swoich kolegów położenia, że jakoby się wstydził pewnych postępków niektórych proboszczów na Górnym Śląsku, którzy więcej przez słabość charakteru niż ze złej woli dopuszczają się takich czynów, które bezwzględnie złe światło na nich rzucają. Ale że sam on włada dzielnie językiem polskim i pisze po polsku, że obdarzony pisarskim talentem, niezawodnie nie poprzestanie na tym, co zrobił, ale doznawszy moralnej zachęty od dalszych rodaków, pracować i nadal na niwie pisarskiej będzie, przeto rozstawałem się z nim w przekonaniu, że uosabia on prawdziwie dodatnią w Bytomiu siłę i że żadna siła nie sprowadzi go z prostej drogi, po której całe duchowieństwo górnośląskie kroczyć powinno, poczucie bowiem prawdziwego obowiązku nie rządzi się wygodnym oportunizmem i nie rachuje się ze względami chwili.
„A czyż obowiązek kapłanów na Górnym Śląsku spoczywa w czym innym jak w podtrzymywaniu wszelkimi siłami mowy jego ojców, po wyparciu się której i wiara ojców ostać się chyba w czystości nie może?“
Odtrąćmy z tych słów coś niecoś na rachunek Bełzy, który patrzył na sprawę przez własne, a może i nie własne, ale nie zawsze dokładne okulary i wysnujmy z całości niewątpliwe przekonania Bonczyka. Duchowieństwo więc miało mimo wszystko zostać filarem ojczyzny, miało znaleźć drogę do ludu, podtrzymując język ojców, a z nim także wiarę ojców. Właściwym przeto filarem ojczyzny był lud i na jego sile ducha można było tylko budować.

Jeżeli w tym groźnym roku 1886 drugi koryfeusz poezji górnośląskiej ks. Damroth, łącząc się duchowo z zagrożonym bezpośrednio Poznańskiem, rzucił jako otuchę epigram pt. Przemoc i prawo:

Sto milionów marek — to nie fraszka!
Dość, by wykupić województwo całe;
Lecz sprawa z duchem polskim nie igraszka,
By go wygubić, i Niemcy za małe!
Przemoc dusi prawo, lecz go nie zgniecie,
Bo „większy Pan Bóg niż pan Rymsza“ przecie. —

to Bonczyk, ogarniając myślą widnokrąg przeważnie tylko śląski, doszedł wcześniej do tego samego wniosku, lecz „ducha“ skonkretyzował w ludzie polskim. Jeśli zaś i jemu nasunęła się podczas pisania Góry Chełmskiej ta reminiscencja z Pana Tadeusza:

Stąd na koniec pendebat długo przed aktami
Sławny ów proces Rymszów z Dominikanami,
Aż wygrał wreszcie syndyk klasztorny ksiądz Dymsza,
Stąd jest przysłowie: większy Pan Bóg niż pan Rymsza.
(XI 332—335)

to w jego poemacie wystąpiły także gesta Dei per monachos, wyższość Boga nad Bismarckiem, okazana przez mnicha, o. Atanazego.

Obfitość wątków

W wyniku tego kształtowania się tworzywa złożyło się na nie kilka wątków, z których imiennie nazwiemy i omówimy następujące: pątnicze wspomnienia, legendę Gaszynów, sprawę pustelników na Górze Chełmskiej, wątek romansowy, historię klasztoru, udział duchowieństwa świeckiego, lud górnośląski, „panów świata“ i zagadnienia polityczne, a wreszcie przyrodę.

Stosunek Bonczyka do Kalwarii

Corocznie podobno Bonczyk bywał na odpustach na Górze Chełmskiej; potwierdza zaś tę wiadomość zarówno obfitość i szczegółowość opisów w jego poemacie, jak następująca wzmianka o. Reischa (Geschichte des St. Annaberges, str. 442—443): „Nabożeństwa kalwaryjskie były coraz lepiej zorganizowane i uroczystsze, klasztor wzmocnił się przez pomnożenie liczby ojców, pracowników nad ludem i na Kalwarii. W pierwszych latach po powrocie zakonników nie brakło szlachetnych opiekunów Kalwarii, którzy podczas głównych uroczystości naprawdę ofiarnie poświęcali się pielgrzymom. Nazwiska: Michalskiego proboszcza z Lipin, Bonczyka z Bytomia, dra Giericha ze Strzelec (potem franciszkanina o. Rocha), Matyszoka z Lublińca, Hauptstocka z Rokiczy, Christopha z Miasteczka, Thiela z Rud[1]) i innych gorliwych pomocników, którzy jeszcze żyją, zostaną niezapomniane w rocznikach Kalwarii.“ Mówi tu wprawdzie o. Reisch o czasach po walce kulturnej, a więc od r. 1882, ale pośrednio potwierdza, że i przed walką kulturną Bonczyk z pielgrzymkami bytomskimi pojawiał się corocznie na Górze Chełmskiej. Jeśli którego roku nie był, kazał sobie zdawać sprawę przewodnikowi kompanii. Z dawniejszych pielgrzymek najsilniej utkwić musiały mu w pamięci dwie: w 1864 r., gdy jako wikary piekarski przybył na jakiś okres w pięciotygodniowym odpuście z powodu stulecia Kalwarii, i w 1874 r, gdy na Podwyższenie św. Krzyża odbył się z przeszkodami ostatni odpust przed wygnaniem franciszkanów.

Jubileusz w r. 1864

Pierwszy z tych odpustów trwał od 13 sierpnia do 18 września 1864 r., a przybyły nań pielgrzymki nawet z Małopolski i Poznańskiego, uświetnił zaś jego otwarcie swoją obecnością biskup wrocławski Henryk Foerster. Dzień po dniu napływały kompanie ze swymi duszpasterzami, a do pomocy przybyli prócz księży świeckich reformaci, paulini, jezuici i augustianie z obcych klasztorów. Szczególniej uroczyście wypadły główne odpusty na Wniebowzięcie P. Maryi i na Podwyższenie św. Krzyża, piękna zaś pogoda towarzyszyła zakończeniu jubileuszu w niedzielę 18 września, na którą stawili się bardzo licznie Polacy. W czasie całego jubileuszu naliczono przeszło 400.000 pielgrzymów. Zapisał się ten jubileusz w pamięci także przez niezwykły objaw pobożności ludu. Oto budowano nową kaplicę Trzeciego Upadku i doprowadzono do jubileuszu na tyle budowę, że można było poświęcić kamień węgielny. „Wzruszający był to widok, że podczas pielgrzymki tysiące pątników: kobiet i mężczyzn, młodych i starych niosło kamienie wydobyte do budowy z Góry Oliwnej na barkach lub rękach długą, uciążliwą drogą aż na miejsce budowy. Nieraz musiał dźwigający kamienie ochotnik odpocząć i na chwilę odłożyć ciężar, nim wreszcie wyczerpany i zlany potem szczęśliwie dotarł do celu“ (Reisch, 1. c. str. 383—386). Ponieważ wspomnienie o tym objawie zaznaczyło się dość szeroko w Górze Chełmskiej III 179—187, stanowiłoby ono dowód bytności Bonczyka na jubileuszu w r. 1864.

Odpust z r. 1874

Inaczej nieco odbiły się wydarzenia z r. 1874, kiedy już w czasie odpustu niemieckiego (7—8 września) pojawił się urzędnik starostwa ze Strzelec Zachariä w towarzystwie naczelnika okręgowego i 16 zbrojnych żandarmów i zakazał procesji kalwaryjskiej, zezwalając tylko na prywatne nabożeństwa dla 4 osób najwyżej, oraz rozkazując ludowi opuścić Górę do południa. Powodem zarządzeń miała być obawa przed zawleczeniem grasującej rzekomo cholery, chociaż w tych dniach bez przeszkody odbyło się wiele licznych wieców na Górnym Śląsku. Niemcy rozeszli się wśród płaczu na wezwanie o. gwardiana Osmunda. „Na polski odpust Podwyższenia św. Krzyża, najliczniej obsyłany odpust w całym roku, poczyniono zawczasu przygotowania. W przeddzień odpustu 13 września zatrzymano w Wysokiej u stóp Góry przy pomocy żandarmów około 9000 pielgrzymów, którzy przybyli często z odległości 30—40 mil, także z Kongresówki. Wzruszający był to widok, gdy tysiące przeważnie silnych mężczyzn błagały ze łzami u wejść na miejsce święte, aby przynajmniej kościół mogli nawiedzić, a potem się oddalić. Na to nie zezwolono. Trzy dni czekali zacni pielgrzymi mimo ulewnego deszczu pod gołym niebem, aż wreszcie odeszli, straciwszy nadzieję. W dzień głównej uroczystości, na który zwykle zbierało się około 40.000 pielgrzymów, udało się bez użycia przemocy zawrócić gromady do domów“ (Reisch, 1. c. str. 393—394). Bonczyk obszedł się łaskawie z pruską żandarmerią w I 75 — 82, przenosząc część jej wyczynów na strażników rosyjskich, że oni nie przepuszczali przez granicę polskich kompanii.

Porządek odpustowy na Podwyższenie św. Krzyża

Ogólny przebieg odpustu polskiego na Podwyższenie św. Krzyża, który obchodzono przez dwa dni (14 i 15 września), wyrył się dzięki częstym wspomnieniom dokładnie w pamięci Bonczyka. Pielgrzymki z dalszych okolic przybywały już na 1—2 dni wcześniej i były witane krótką przemową i biciem w dzwony przed wejściem do kościoła klasztornego. „Podczas odpustu na Podwyższenie św. Krzyża, poświęconego głównie rozważaniom Męki Pańskiej, odwiedza się przede wszystkim stacje Jezusowe. Przez dwa wieczory bezpośrednio przed świętem odbywają się kazania. Rano w dzień święta, gdy kompanie wysłuchają mszy św. w 6 kaplicach (na polski odpust bywa ponad 40 mszy), zjawiają się pielgrzymi (na odpuście niemieckim 20—30 tysięcy, na polskim 50—60 tys.) około 8 godz. przy kaplicy Rafała jako początku drogi krzyżowej, która wiedzie od Rafała przez Porębę na Górę Oliwną, stąd przez Dolinę Józafata do wschodniej Bramy i dalej do Annasza, Kajfasza, Heroda i Piłata. Tutaj w południe następuje wypoczynek. Tysiące obozują to grupami to pojedynczo na murawie w cieniu drzew i każdy spożywa, co z sobą przyniósł. Interesujący to obraz, który mimo woli przypomina rozmnożenie chleba przez Zbawiciela. Po posiłku zaczyna się 14 stacyj u Piłata i kończy się uroczystą, imponującą procesją teoforyczną od 3 Krzyżów do kościoła klasztornego. W tym dniu 15 kazań urozmaica nabożeństwo, a mianowicie przy: Rafale, kaplicy Pożegnania, w Porębie, na Górze Oliwnej, przy Bramie, u Annasza, Kajfasza, Heroda, Piłata, przy kaplicy Serca M. B., Weroniki, Drugiego Upadku, Płaczących Niewiast, Trzeciego Upadku i przed kościołem św. Krzyża.
„Następny dzień poświęcony jest stacjom M. Boskiej, najpierw bolesnym od kościoła św. Krzyża do Domku Maryi (skąd procesji towarzyszy statua NP. w trumnie) i następnie stacjom żałosnym. Kazania są przed kościołem św. Krzyża, przy Trzecim Upadku i Domku Maryi. W Porębie składa się trumienkę M. Boskiej i pokazuje się pielgrzymom statuę Matki Boskiej Wniebowziętej. Po mszy św. zaczyna się kazaniem rozważanie chwalebnych tajemnic Matki Bożej. Idąc pod górę, odwiedza procesja poszczególne radosne kaplice, aż do zakończenia uroczystości przy kaplicy Rafała. Po kazaniu końcowym odbywa się uroczysta procesja z Najśw. Sakramentem z kaplicy Rafała do ołtarza wzniesionego i odświętnie przystrojonego przy Krzyżu, tam udziela się błogosławieństwa i wśród śpiewu: Ciebie Boże chwalimy — zdąża procesja do kościoła klasztornego“ (Reisch, l. c. str. 456 — 458).

Opowieści pustelnicze

Tak odbywały się nabożeństwa od czasu przybycia franciszkanów niemieckich i taki ich przebieg możemy śledzić na ogół w pieśniach III-V Góry Chełmskiej. Dokładność opisu Bonczyka zrodziła się nie z jednokrotnego, lecz z wielokrotnych spostrzeżeń odpustowych, zbieranych zarówno przed wypędzeniem franciszkanów jak w latach od 1882 do 1885. Warto tu zauważyć, uprzedzając rozważania co do czasu akcji poematu, że następstwo dni tygodnia w r. 1886 jest to samo co w r. 1875, w którym, jak wspomniałem, nie było odpustu w ogóle, a cóż dopiero w takim kształcie, w jakim opisuje go Bonczyk. Nie było jednak ani w r. 1875 ani w 1874 jednego głównego wydarzenia, które poeta wpłótł w akcję i znowu wysuwa się rok 1884, jako podłoże faktyczne fabuły poematu z tym za strzeżeniem, że samo wydarzenie nie zaszło dnia 15 września, jak jest w poemacie, lecz 3 sierpnia. Jest nim śmierć pustelnika kalwaryjskiego Wincentego Biasa, który Bonczykowi dostarczył niemało i wrażeń i wiadomości o Górze Chełmskiej. Bias bowiem, który w swej pustelni przeżył lat 20 w towarzystwie żółwia, był źródłem opowieści o klasztorze i kalwarii dla swego towarzysza i następcy w pustelni Kaspra Knosały, o którym Wolfgang Wientzek (Sankt Annaberg, Habelschwerdt 1923, str. 36—37) tak opowiada: „Nie lubi on ludzi z miasta. Wywiercają mu zawsze dziury w habicie swymi pytaniami. Czy mu się nie nudzi być cały dzień pustelnikiem, czemu nie został czym innym lub nawet, ile rocznie zarabia? Wtedy uśmiecha się. — Mędrcy uśmiechają się. — Żałuje wszystkich, którzy swą duszę zaprzedali codziennemu zarobkowaniu. Zapłata jego cogodzinna za pracę: wieczysta radość i szczęśliwość. Za to lubi ludzi podobnych do niego, skłonnych do rozważań i rozmyślań. Ludzie kupczący tym samym towarem i wędrujący z takim samym tłumokiem na plecach, łatwo się porozumiewają. Takim opowiada on zbożne historie o zbożnych założycielach Kalwarii, oplecione subtelnymi, naiwnymi arabeskami i pnączami. Ludzie wchłaniają je, nastawiając uszu, tak ważne wydają się im w tych opowieściach: dlatego i wtem. Są ludzie marzący i tworzący opowieści. A pustelnik strząsa z lip kalwaryjskich coraz to nowe opowieści i bajki i legendy”. Bonczyk znał źródło pierwotne tych opowiadań tj. Biasa, skąd zaś ów „strząsał swoje opowieści ’, o to się nie troszczył, zwłaszcza że sam do nich niejedno przyczynił. Opowieści to na ogół inne, niż zapisane przez Wientzka, ale jest jeden łącznik; oto człowiekiem, odpowiadającym charakterystyce ulubieńców pustelnika, jest niewątpliwie śpiewak Spinczyk. W czasie swoich odwiedzin na Górze Chełmskiej miał Bonczyk na tyle czasu, żeby zajrzeć i do nielicznych przechowanych tam kronik klasztornych i do kroniki parafialnej w Leśnicy. Dokumenty bowiem i kroniki starsze zawędrowały bądź do archiwum reformackiego w Krakowie bądź do archiwum państwowego we Wrocławiu, skąd dopiero po latach pozbierał z nich o. Reisch wiadomości do swej książki. Zapiski wszakże kalwaryjskie i leśnickie zużytkował Bonczyk, powołując się niekiedy na nie, jak np. I 489, II 132, 215, chociaż nie bardzo był zadowolony z kroniki klasztornej, jak sam stwierdza w liście do ks. Weltzla („otrzymałem… z Góry św. Anny kronikę, miejscami bardzo rozwlekłą, poza tym bardzo niedokładną).




  1. W poemacie Bonczyka występują z wymienionych tu księży tylko 3: Michalski (III 429, IV 127 nn.), Gierich (III 442) i Christoph (Krystof III 442), brak Hauptstocka i Thiela, którzy czynni byli zapewne na odpustach niemieckich.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Ogrodziński.