Freski Krymskie/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Koroway-Metelicki
Tytuł Freski Krymskie
Rozdział VII.
Pochodzenie Poezye
Wydawca Księgarnia Polska Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Jam z krajem onym sercem się zespolił,
Wiec kiedy duch mój dziś się rozsokolił,
Chociaż daleki — mocą wyobraźni
Żywo znów widzę pożegnany eden,
I w myśli mojej powstaje niejeden
Czar zapomniany i pamięć mię draźni
I do głębiny duszy mojej sięga,
Aż przed oczyma — wrażeń dawnych księga
Staje spisana złotemi litery;
Wtedy otarłszy zapylone karty,
Widzę w niej obraz świeży, niezatarty
Krainy miłej... Mgliste jakieś szmery
Rodzą się w myśli... i dziwo! znów jestem
Owiany gaju cichego szelestem,
I znów nademną szafirów sklepienie,
Z nich słońce hojnie spływa porą dzienną,
A nocą morze, góry ziemię senną
Księżyc przystraja w pół światła w pół cienie.
I uderzają mię wonie magnolii,
Zapach jaśminu, tchnienie centofolii.
Przedemną górska wznosi się gromada,
Szczyt jej najwyższy pnie się w górę dumny,

Na górach sosen ruchome kolumny,
A nad sosnami biegną chmurek stada,
Różnobarwnemi igrając kolory...
Strumień zaś górski rwie się naprzód skory.
I szumią parków zielone namioty,
W nich zwrotnikowe czasem widzę palmy,
I morze śpiewa starożytne psalmy,
I w cień mię zową tajemnicze groty,
I bluszczem gęstym okryte tunele,
I wabią morza ożywcze topiele...
I stoję znowu pod drzewem orzecha,
Którego grube, potężne konary
Są jako pniowe innych drzew filary,
Zaś je okrywa szumnolistna strzecha.
Znów u stóp moich ścielą się winnice,
W nich widzę ludu klasycznego lice.
Zmuzułmaniły go tatarskie wpływy,
Lecz w żyłach jego płynie krew helleńska:
Szlachetnie piękną tam jest tak płeć żeńska,
Jako i młodzian każdy urodziwy,
Lecz nie odsłoni świetnych lic niewiasta,
Chowana w górach, zdaleka od miasta:
Zwyczajem wschodnim osłania ją czadra —
Welon, jak ręcznik długi i szeroki,

Którym zakrywa twarzy swej uroki,
By ręka męska wdzięków jej nie skradła.
I znowu jestem w brudnej tej mieścinie,
Z której ku Polsce i ku Ukrainie
Dzikie rokrocznie leciały lamparty,
W którą, jak potok szalejącym wirem
Z mężów i niewiast i dziatek jasyrem
Nazad pędziły bisurmańskie czarty.
Otom się potknął w tej krainie cudów
O ślad nietylko dziś żyjących ludów!
Są w kraju onym kimmeryjskie trumny:
Czterech płyt z ziemi podnoszą się głazy,
Każda ma ciężar, który wiele waży...
Piąta na wierzchu! Wznosił je lud tłumny,
By królów sławnych przechować tam szczątki,
Cenne relikwie, szacowne pamiątki.
Lecz dziś w nich drobnej nie odszukasz kości...
Tak czasy jedne od drugich się różnią,
Co schowa jeden, następne opóźnią,
Rzadko dla wiedzy, często dla chciwości...
Jaskiniowego widzę nory grodu,
Mało znanego schronisko narodu,
A być to musiał naród szorstki, twardy,
Gdy pozbawiony nauki pomocy —

Skały wyżłabiał ręką dzielnej mocy...
Nam niewieściuchom rzuciłby krzyk wzgardy!...
W pobliżu jaskiń na wyniosłej skale
Dziś opuszczone stoi Czufut-Kale,
Jeszcze niedawno pobyt karaima,
Lecz w inne strony penaty i lary
Poniósł wyznawca jeno świętej kary
I tylko stróż tam straż swą wiernie trzyma,
I po ruinach tylko wiatr się szasta
I jako upiór sterczy szkielet miasta.
Znów widzę skał dwu przeciwległe masy,
Zbrojne w kamiennych mocnych skał pancerze,
Grożące sobie, jako dwaj rycerze —
Na śmierć gotowi rozpocząć zapasy.
Nim bój nastąpi, głazów zimnych wnętrze
Mnich, obietnice czyniąc najgorętsze
Obrał za dom swój, wykuł klasztor w głębi
I ascetyczne dla swej braci cele,
W pogardzie mając świata ziemskie cele,
Wszelką skrę ludzką wśród granitów ziębi,
I trapi ciało umartwienia biczem,
Pociesza ducha życiem pokutniczem.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Koroway-Metelicki.