Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
105

Którym zakrywa twarzy swej uroki,
By ręka męska wdzięków jej nie skradła.
I znowu jestem w brudnej tej mieścinie,
Z której ku Polsce i ku Ukrainie
Dzikie rokrocznie leciały lamparty,
W którą, jak potok szalejącym wirem
Z mężów i niewiast i dziatek jasyrem
Nazad pędziły bisurmańskie czarty.
Otom się potknął w tej krainie cudów
O ślad nietylko dziś żyjących ludów!
Są w kraju onym kimmeryjskie trumny:
Czterech płyt z ziemi podnoszą się głazy,
Każda ma ciężar, który wiele waży...
Piąta na wierzchu! Wznosił je lud tłumny,
By królów sławnych przechować tam szczątki,
Cenne relikwie, szacowne pamiątki.
Lecz dziś w nich drobnej nie odszukasz kości...
Tak czasy jedne od drugich się różnią,
Co schowa jeden, następne opóźnią,
Rzadko dla wiedzy, często dla chciwości...
Jaskiniowego widzę nory grodu,
Mało znanego schronisko narodu,
A być to musiał naród szorstki, twardy,
Gdy pozbawiony nauki pomocy —