Flirt z Melpomeną/Szukiewicz, Odys w gościnie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Flirt z Melpomeną
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teatr miejski im. Słowackiego: Odys w gościnie, sztuka w 3 aktach Macieja Szukiewicza.

Jestem jeszcze bardzo świeżym recenzentem; dlatego wyznaję, że przed każdą premierą bywam szalenie zdenerwowany. Co to znów będzie za kwiatek? Tak przyjemnie jest się zachwycać, a tak głupio, tak nieprzyjemnie „krytykować“! Albo i ten Szukiewicz (myślałem sobie): znam go od tak dawna, za nic nie chciałbym mu zrobić, broń Panie Boże, przykrości; co jemu strzeliło z tym Odysem? Odys. Czemu Odys? Czemu nie Arka Noego, albo Sodoma i Gomora? (Cóż za bajeczne problemy dla nowoczesnej reżyseryi!) Znów ten „wielki repertuar“ (wciąż tak zrzędziłem w duchu); znamy to: aktorzy bez gatek a na koturnach, ze sceny padają odświętne słowa jak: przecz, atoli, ninie, trup ściele się gęsto, słowem: toute la lyre.
Tak biłem się z myślami, nie przebierając w wyrażeniach, ile że byłem sam na sam ze swoim wnętrzem.
Pragnąc wystąpić w pełnym rynsztunku erudycyi „porównawczej“, odczytałem bardzo uważnie Powrót Odysa Wyspiańskiego, oraz bystrą książkę Antyk Wyspiańskiego prof. Sinki. Na szczęście, dowiedziałem się, z uczuciem ulgi, że Odys p. Szukiewicza nie stoi w żadnym ideowym, ani przyczynowym związku do Odysa Wyspiańskiego; że stanowi natomiast dramatyczne rozwinięcie kilkunastu wierszy zawartych w IX. ks. Odyssei, mianowicie epizodu na wyspie Lotofagów, ludzi żywiących się lotosem. Rzuciłem się na Odysseę i odczytawszy inkryminowany ustęp w przekładzie Siemieńskiego, oraz dosłownym francuskim, zanurzyłem się w głębokie dumania nad wykładem jego symboliki, kiedy zaczęły mi podzwaniać w uchu szydercze słowa mistrza Rabelego:
„Czy wy naprawdę sumiennie mniemacie, iż kiedykolwiek Homer, pisząc Iliadę i Odyseeę, miał na myśli owe alegorye, w jakie go ustroili Plutarch, Heraklides poncki, Eustatius, Phornatus i to co z nich ukradł Policyan? Jeżeli tak mniemacie, nie zbliżacie się ani rękami ani nogami do mego mniemania; ja bowiem sądzę, iż taksamo się nie śniło o nich Homerowi, co Owidyuszowi w Metamorfozach nie śniło się o tajemnicach Ewangelii, jak to niejaki brat Obżora, szczery liżypółmisek, wysilał się dowieść, skoro zdarzyło mu się spotkać tak głupich jak on sam, niby (powiada przysłowie) pokrywę godną garnka“.
W takim zamęcie ducha doczekałem się premiery.
Sztuka p. Szukiewicza jest istotnie wcale pomysłowym rozwinięciem motywu ledwie potrąconego przez Homera, i to rozwinięciem zupełnie samodzielnem. Oto szczupły, o wiele zbyt szczupły wątek akcyi:
Powracający z Troi Odys, wśród długich swoich wędrówek, przybywa na wyspę ludzi żywiących się kwiatem lotosu. Plemię to, które, dla autora, staje się symbolem najczystszego idealizmu, żyje w doskonałem szczęściu, znając jedynie szlachetne i harmonijne uczucia. Sielankę tę mąci brutalnie zgraja wygłodzonych żołdaków-tułaczy, spragnionych wina, mięsiwa, rozpusty i łupu. Pierwsze zetknięcie dwóch światów, znaczy się krwią i zbrodnią. Odys morduje bezmyślnie królewskiego syna, poczem, w nikczemny sposób uczyniwszy ofiarą swej zbrodni towarzysza broni, umie obłudnemi słowami pozyskać ufność szlachetnego króla. Stopniowo, brutalna stopa najeźdzcy coraz śmielej depce wolną ziemię; stada baranów, rzekomo przeznaczone przez nich na błagalne ofiary, padają pod nożem, a wełna ładuje wysoko statki Odysa. Aby utuczyć swoje stada świń, a zarazem podać mieszkańców w tem cięższą zawisłość, ten herszt zgrai okupantów nie waha się spaść świniami świętych lotosów. Wreszcie gotując się opuścić wyspę, Odys rabuje jeszcze co się tylko da, podpala pałac i zabija króla ale król zjawia się jego oczom promienny, ze skrzydłami u ramion i w odmłodzonej postaci, nieśmiertelny i tryumfalny, albowiem on jest — Miłość. U boku jego, w tej apoteozie idealizmu, znajduje się córka Aglaja, oraz jeden z towarzyszy Odysa, Euryloch, który sprzeniewierzył się swoim, aby (w zaledwie zresztą muśniętym epizodzie) szczypać kwiatki lotosu z uduchowioną Aglają.
To mniejwięcej wszystko, z tem nadmienieniem, że, w drugiej części sztuki, coraz bardziej przechyla się ona, w efektach o dość wątpliwym guście, ku alegorycznym reminiscencyom z naszych niedawnych bólów „okupacyjnych“.
Idealizmowi p. Szukiewicza nie możnaby nic zarzucić, chyba to że jest konwencyonalny i brzmi cokolwiek fałszywie. A także rozdział ten, wykreślony pomiędzy idealistyczną a materyalistyczną koncepcyą świata, wydaje mi się prostolinijny. Nie żyjemy, niestety, na wyspie szczęśliwości, ale na opornie rodzącej ziemi, która wydaje lotosy ideału tylko o tyle, o ile ją obficie nawieźć krwią i gnojem. Mój Boże, idealistą był zapewne Bolesław Wstydliwy i św. Kinga, ale był też idealistą Napoleon, i kardynał Richelieu, i Danton, i wyznaję że ten drugi typ idealizmu silniej przemawia mi do serca. I tak jakoś historya kieruje, że grunt pod te idealne chramy, w których zawodzą idealne pieśni jadacze lotosu, zawsze musieli kiedyś swoim mieczem wyrąbywać i swoim trudem musieli na nich budować jacyś żywiący się mięsem Kefaleńcy. Aby dziś Woodrow Wilson mógł, z za morza, nieść Staremu Światu ewangelię pokoju i wolności, na to musieli niegdyś okrutni konkwistadorzy wyciąć w pień całe plemiona lotofagów zamieszkujących dziewicze prerye i lasy, a ziemia zlana niewinną krwią musiała przez parę wieków służyć za asylum wszystkim opryszkom starej Europy, praojcom i twórcom dzisiejszej chlubnej Ameryki. Zdaje mi się tedy, że hodowla ideału jest sprawą bardziej tajemniczą i skomplikowaną. Wspomniałem umyślnie Amerykę, gdyż jeżeli co mi przywodzi na pamięć sztuka p. Szukiewicza, to owe czytane za młodu historye najazdu Kortezów i Pizarrów na łagodne, wysoko, na swój sposób, kulturalne plemiona Indyan; owego słodkiego, szlachetnego króla Montezumę, który, pieczony na żarzącym ruszcie, pocieszał skarżącego się towarzysza słowy: „Przyjacielu, zaliż ja na różach spoczywam“? I minął dobry król Montezuma bez śladu wraz z całym swojem plemieniem, i nie zmartwychwstał w promiennej postaci, i, co gorsza, pies z kulawą nogą nie zatroszczył się o to. Dlatego jeżeli istotnie sztuka p. Szukiewicza jest aluzyą do niedawnej przeszłości, i jeżeli to nas, Polaków, ma ucieleśniać plemię lotofagów, to niechaj nas Bóg broni od tego „idealizmu!“ Raczej już pragnąć, aby w nas obficiej niż dotąd wcieliła się owa, jedynie, niestety, twórcza Goethe’owska cząstka jener KraftDie stets das Böse will, und stets das Gute schafft...
A kto miał sposobność w życiu codziennem obserwować osobniki z plemienia lotofagów, i widywał ile nieraz gnuśności, egoizmu, pasożytnictwa i kabotyństwa kryje się pod fałdami idealistycznego płaszcza, jak naiwne zwalanie trudu życia na barki pogardzanych „zjadaczy chleba“, ten z pewnym chłodem przyjmie wszelkie credo zbyt górnie i śpiewnie niosącego się „idealizmu“.
Jako widowisko sceniczne, sztuka p. Szukiewicza cierpi na swoim czysto alegorycznym charakterze: niema w niej ludzi. Raz niema dlatego, że są tylko przenośnie; drugi raz dlatego, że, i w tej przenośni, autor chciał widzieć w świecie jedynie anioły i bydlęta. Dlatego, niema i ról. Mimo wysiłku i sumiennego opracowania p. Jednowskiego, postać Odysa nie może nas zająć, ponieważ autor, uczyniwszy zeń płaskiego łajdaka bez czci i wiary, nie wyposażył go ani jednym, nie mówię już szlachetniejszym, ale ludzkim rysem. Takim mógł być Odys w brukowej prasie Lotofagów. Wdzięczniej wypadły postacie kobiece; zapewne dlatego iż w roli aniołów czują się one bardziej u siebie w domu. P. Zielińska ładnie mówiła płynny wiersz p. Szukiewicza, zaś p. Łuszczkiewicz-Gallowa świetnem zakończeniem drugiego aktu rzetelnie przyczyniła się do sukcesu scenicznego sztuki. Nastręcza się jedna uwaga. Nie wiem, czy się tak wczoraj złożyło, ale, gdyby sądzić z tego przedstawienia, personel żeński teatru naszego, pod względem dykcyi i umiejętności mówienia wiersza, nieskończenie przewyższa męską jego połowę. Ilekroć panie Zielińska i Gallowa były na scenie, każde słowo brzmiało czysto jak dzwoneczek; ilekroć przychodzili do głosu mężczyźni, połowa tekstu przeważnie ginęła w nieartykułowanych dźwiękach. Z początkowej sceny pierwszego aktu, nie rozumiałem, mimo iż siedziałem blisko, dosłownie nic. Możeby od tego punktu zacząć „reformę teatru“, która, w ostatnich czasach, narobiła tyle wrzawy? Ma tę zaletę, iż nie jest kosztowna i że drogę do niej znajdzie każdy — na końcu języka.
Co się tyczy części dekoracyjnej, muszę zaświadczyć, iż oglądałem w kancelaryi dyrektora szkice p. Frycza, że są bardzo piękne i że niewiele z nich urzeczywistniło się na scenie. Mimo to, i w tych warunkach, wystawienie sztuki odznaczało się starannością, jeżeli pominiemy kilku skromniejszych lotofagów, którzy przewinęli się przez drugi plan w przykusych płaszczach i widnych po kolana bardzo materyalistycznych spodniach w paski.
Obecnego na przedstawieniu autora wywoływano z zapałem po drugim akcie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.