Flamarande/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

— Zdaje mi się, mówiła, że pani tego nie przeżyje; ona się na śmierć zadręczy. Gotowam się sama rozchorować patrząc na nią płaczącą po całych dniach i nocach.
— Ah, tak Karolu, łzy jej nie osychają, oblewają poduszkę na której zasypia, padają na każdą łyżkę strawy, na każdy kęs chleba! Kiedy pan do niej mówi i krzepi jej odwagę, nic nie odpowiada, nawet ócz nie otrze, a łzy wyżłobiły już bruzdy na jej policzkach. Nie przypuszczałam, żeby kobieta mogła tak opłakiwać stratę dwudniowego dziecka, które zaledwie widziała. Co to znaczy macierzyństwo! Niech Bóg mnie na zawsze od tego zachowa!
— Amen, Juljo; ale nie mówisz mi, jak się to nieszczęście stało.
— Któż to może wiedzieć? Ta głupia mamka, którąś sprowadził...
— Gdzież to ja. Nie znałem jej nawet, pan rozkazał mi tylko pojechać po nią do Orleanu; dawno już była przez niego zgodzona.
— Być może. Nikomu nie mówiła co za jedna i zkąd się wzięła; to nawet niepokoiło panią i wszyscy dziwili się dziwactwu pana hrabiego, który nic tak nie robi, jak inni. To tylko pewna, że chodziła na łąkę do łabędziej chatki, jakby to mogło zajmować dziecinę, która ócz jeszcze nie otwierała! Bez wątpienia mamka nie widziała jeszcze nigdy łabędzi i uległa tylko głupiej ciekawości; widziano ją tam, ale już ztamtąd nie wróciła. Spostrzeżono ślady jej nóg na piasku, wołano, szukano jej wszędzie, nareszcie ogrodnik przyniósł jej chustkę i czepek dziecięcia, który woda wyrzuciła na piasek w alei. Rozbiegli się szukać wszędzie; przez ośm dni i nocy ani na chwilę nie zaprzestawano poszukiwań. Pan hrabia nie wracał prawie do domu, chodził z Józefem, a najczęściej sam pieszo lub konno. Twarz jego wyrażała spokój, a ust nie otwierał tylko do dawania rozkazów. Nie spodziewał się nic, chciał tylko odnaleźć ciała, ale i tego musiał się wyrzec. Kiedy kto się odważył zbliżyć do niego z pożałowaniem lub zapytaniem, odpowiadał tonem szorstkim: — Proszę nic do mnie nie mówić. — Pani znowu nękała nas bezustannemi pytaniami i prosiła nas rozdzierającym głosem, abyśmy jej dziecko oddali. Pan zapewne nie miał serca udawać przed nią, ale doktor powiedział, że ma gorączkę, więc obecność dziecka drażniłaby ją więcej. To jednak nie wystarczyło na długo, powiedziano jej więc znowu, że wilgoć sprawiona wylewem rzeki szkodziła małemu, a że było chore, musiano je przenieść dla zmiany powietrza. Przez kilka dni następnych mogło się to utrzymać, ale jak tylko pani wstała, natychmiast chciała iść do dziecka. Wtedy dopiero doktor obowiązał się powiedzieć jej, że umarło na zapalenie płuc. Ukryto przed nią tragiczny koniec mamki, która z dziecięciem utonęła. Czuwaliśmy nad nią gorliwie, aby jej tego kto nie powiedział, i dotąd nic jeszcze o tem nie wie. Jak tylko lekarz zadecydował, że może już jechać, pan hrabia zaraz nas uwiadomił, że jedziemy do Włoch, aby rozerwać i uleczyć panią. Ale to się na nic nie przyda, panią nie nie zajmuje, ona nic nie widzi, myśli tylko o swoim smutku; nie skarży się wcale, nic nie mówi, poddaje się wszystkiemu co tylko przepisano dla jej zdrowia, nie mówi nikomu: Po co mi życie? ale sobie powtarza to bezustannie i łatwo przewidzieć, że wkrótce umrze.
Pomimo przepowiedni Julji i moich własnych niepokojów, pani przychodziła po trochę do siebie i smutek jej nawet zdawał się powoli rozpraszać.
Julja wytłumaczyła mi przyczynę tej zmiany. Pani po upływie trzech miesięcy cieszyła się nadzieją powtórnego macierzyństwa. Hrabia zdawał się być z tego niezmiernie zadowolony. Od pamiętnego zdarzenia w Sévines humor jego był zadziwiająco jednostajny.
Włochy służyły mu, czuł się prawie zupełnie zdrowym. Polował często nad brzegami jeziora, z żoną widywał się tylko przy stole, ale obchodził się z nią daleko łagodniej jak wprzódy. Willa, którą zamieszkiwaliśmy, nie była wcale piękną, ale nie mogłem znaleźć lepszej, za to położenie miała prześliczne, powietrze wyborne i nic tam nie przypominało smutnego pobytu w Sévines.
Pewnego dnia, gdy hrabia był w dobrym humorze, ośmieliłem się prosić go, aby mi pozwolił pojechać do Marsylji, gdzie miałem coś do załatwienia.
— Bardzo dobrze, odpowiedział mi, uwalniam cię na cały miesiąc. Będziesz miał dość czasu, aby się dowiedzieć zarazem o zdrowiu tamtego, napiszesz do matki z zapytaniem, czy jej na czem nie zbywa. Nikt nie jest przypuszczony do naszej tajemnicy, trzeba więc, aby czuła swój własny interes w dotrzymaniu jej.
Nie zwierzyłem się wcale hrabiemu, że miałem zamiar udać się osobiście do Nicei i obaczyć na własne oczy co się dzieje z biednem dziecięciem. Śniło mi się ono co nocy, czułem konieczną potrzebę widzenia go, bo byłem jak człowiek mający zbrodnię na sumieniu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.