Flamarande/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Przedstawiłem się siostrze mamki jako pastor protestancki jeżdżący własnym powozem pocztowym, a że jestem z powołania człowiekiem ewangelicznym, więc spotkawszy matkę z bardzo zmęczonem dzieckiem na stacji pocztowej, wziąłem ją z litości do mego powozu. Biedna kobieta nie miała słów na wyrażenie uwielbienia i wdzięczności za opiekę nad siostrą. Cóż dopiero, gdy przeszedłszy całą wioskę wynająłem maleńki dość schludny i na świeższem powietrzu stojący domek, gdzie obie siostry miały się zaraz nazajutrz sprowadzić. Nie kosztowało mnie to wiele! Pozwoliłem sobie tego wydatku na mój własny rachunek, bo pan Flamarande nie przewidział w swoich instrukcjach, że wygoda biednego małego wygnańca będzie mię do tego stopnia obchodzić. Zdawało mi się, że zajmując się Gastonem okupuję poniekąd moją współwinę, jak gdybym się spodziewał, że odzyska kiedyś matkę i będzie nosił nazwisko Flamarande.
Nazajutrz rano urządziwszy wszystko jak należy i dopilnowawszy wszystkiego, opłaciłem dość okrągłą sumką milczenie mamki, wsiadłem do powozu i stosownie do ostatnich paragrafów moich instrukcji udałem się do Włoch, gdzie miałem nająć i urządzić willę w okolicach Perouzy nad jeziorem Trazimenu. Tam, miałem oczekiwać przybycia moich państwa. Takie było zakończenie śmiałego i dziwacznego zamiaru, jaki powziął hrabia Flamarande, aby zagrzebać żywcem syna swojej żony i kazać go uważać za utopionego w czasie powodzi w Sévines.
Sądziłem, że ten zamiar nie da się urzeczywistnić, taki więc skutek przeszedł wszelkie moje oczekiwania. Lata upłynęły nim tajemnica wyszła na jaw.
Po trzech tygodniach mego zamieszkania nad jeziorem Perouzy, otrzymałem list od hrabiego uwiadamiający ranie, iż przybędzie w końcu tygodnia. List kończył się temi słowy: „Czuwaj nad wszystkiem stosownie do ostatnich paragrafów moich instrukcji.“
Domyśliłem się, że się to ściągało do dziecka, odczytałem więc uważnie część odnoszącą się do mego wyjazdu z Sévines. Miałem udawać, iż nie wiem nic o zniknięciu dziecka, o którem ogłoszono, iż pochłonęły go fale dnia 16. maja o drugiej godzinie z południa, podczas kiedy ja wyjechałem z Sévines o dwunastej. Hrabia niby kazał mi się spieszyć, gdyż był trochę niespokojny o znaczne pieniądze które miał podjąć w Marsylji. Przedtem byłem w Montcarreau dla odebrania należącej się raty a ponieważ dzierżawca prosił mnie o zwłokę, musiałem poczekać do wieczora i po sprzedaniu w drodze do Marsylji konia, którego się chciał hrabia pozbyć, pojechałem dalej końmi pocztowemi. Potem w Marsylji miałem otrzymać list od hrabiego, w którym kazał mi po odebraniu pieniędzy pojechać do Perouzy. W liście tym nie było żadnej wzmianki o wypadku w Sévines, miałem więc okazać zdziwienie i przestrach przed panną Julją, z którą jedynie tylko mogłem o tem mówić, gdyż ona tylko jedna miała z państwem do Perouzy przyjechać. Nieprawdopodobnem było, żeby hrabinie przyszła fantazja zadawać mi jakie pytania w tym przedmiocie; objaśniono mnie więc dokładnie i mogłem śmiało czekać ich przybycia.
Śmiało! bez wątpienia, jużem się przyzwyczaił do narzuconej mi obojętnej roli; ale ścisnęło mi się serce na widok wysiadającej z powozu tej niedawno tak szczęśliwej i pięknej kobiety. Był to tylko jej cień. Jeżeli nie przebyła jakiej ciężkiej choroby, dowiedziawszy się o swojem nieszczęściu, to widocznie niknęła zwolna, trawiona głębokim i nieuleczonym smutkiem. Zdawało mi się, że przyjechała tu umrzeć. Pan Flamarande stał mi się nienawistnym.
W pierwszej chwili przyszła mi myśl wyjawić wszystko; ale zanadto byłem skompromitowany i za daleko zaszedłem, aby cofnąć się tak prędko. Czekajmy, powiedziałem sobie. Jeśli mężnie wytrwa, mniej boleśnym będzie dla niej dzisiejszy stan rzeczy, aniżeli gdyby się dziś już dowiedziała, że syn jej wygnany i oddany w obce ręce. Nie zgodziłaby się z pewnością na pozostawienie go tam, a uparty i nieugięty w swem postanowieniu hrabia mógłby Bóg wie co jeszcze wymyśleć, ażeby dziecka nigdy nie odnaleziono. Zniosłem więc tę przykrą próbę, kiedy pani widząc mnie wychodzącego na jej przyjęcie, rzekła:
— Wiesz Karolu, co ja przeszłam? — Nie czekała mojej odpowiedzi, bo dobrze udane zdziwienie, malujące się na mojej twarzy, powiedziało jej więcej niż słowa. Jak tylko zobaczyłem się z Julią i zaczęła odpowiadać na moje pytania, dowiedziałem się najdrobniejszych szczegółów, które z gorączkową niecierpliwością chciałem usłyszeć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.