Faust (Goethe, tłum. Zegadłowicz)/Część pierwsza/Pracownia I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Johann Wolfgang von Goethe
Tytuł Faust
Wydawca Franciszek Foltin
Data wyd. 1926
Druk Franciszek Foltin
Miejsce wyd. Wadowice
Tłumacz Emil Zegadłowicz
Tytuł orygin. Faust
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 1
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRACOWNIA

FAUST  /  DUCH ZIEMI  /  WAGNER  /
CHÓR ANIOŁÓW  /  CHÓR NIEWIAST  /
CHÓR UCZNIÓW

(noc)
(wysoko sklepiona, wązka komnata gotycka)
(Faust pełen niepokoju siedzi przed pulpitem)
FAUST

W żądzy wiedzy poznałem wszechnauk dziedzinę,
zgłębiłem filozofję, prawo, medycynę,
niestety teologję też! — cóż —? — pozostałem
mizernym głupcem! — tyle wiem ile wiedziałem.
Magistrem jestem, nawet zowią mnie doktorem,
i tak latami z męką, z wewnętrznym oporem
oświecam rzesze uczniów bezpłodnem zarzewiem
i wiem, że nic nie wiemy — i że ja nic nie wiem.
Czyż zawiłości świata ta pewność zwycięża,
że wiem więcej niż mędrcy, doktorzy i księża?
że nie ma we mnie zwątpień, że łza mi nieznana,
że się nie lękam piekła, nie trwożę szatana?
Pustka we mnie i wszelka radość mi odjęta,
pustka mi bieg hamuje, skrzydła moje pęta.
Zaledwie krok uczynię, już muszę powracać —
i jakoż mogę bliźnich polepszać, nawracać?
Ani się ze mną dobro ni pieniądz nie brata,
nie wiem co sława ziemi, co wspaniałość świata.
Któż drugi byt sobaczy tak wlec się odważy
z maską obojętności na posępnej twarzy?
Przeto magji oddałem i czas mój i siły,
może przez nią odnajdę ślad bytu zawiły,

może przez tajne moce i przez pomoc ducha
mój duch się prawd odwiecznych dopatrzy — dosłucha...
Obym nie musiał mówić, czego nie rozumię
i kłamstwem poklask zyskać w lekkomyślnym tłumie.
Może znajdę najgłębszą, wieczną spójnię życia,
tajemnicę ziarn poznam i wyrwę z ukrycia,
zbędę słów, które są słowami tylko,
poznam czy życie wieczne jest czy tylko chwilką.

Księżycu druhu bratni,
obyś na me cierpienia patrzał raz ostatni;
ileż ponurych nocy oto przy tym stole
szukałem w księgach prawdy w łudzącym mozole,
a ty mój przyjacielu wierny — pocichutku
patrzałeś w moje oczy przygasłe od smutku.
Obym mógł w twoim świetle radosny, pogodny,
na szczytach gór oddychać wolny i swobodny,
nad przepaście z duchy wzlatać,
mgły na łąkach snuć i splatać
i zbyty nauk, pustej wiedzy —
poić się rosą przesrebrzonej miedzy.

A oto żyję w mroku, w cieniu,
w przeklętem, ponurem więzieniu,
gdzie przez szkieł barwnych zator wpada
jasność zamglona, brudna, blada.
Zwał ksiąg mnie więzi i dusi swym pyłem,
wśród stert papieru tyle lat przeżyłem,
wśród szkieł, przyrządów, instrumentów wiela,
z których każdy od życia grodzi i rozdziela.
Ułóż w stos książki, Fauście, stań na wiedzy szczycie —
oto jest świat twój, oto twoje życie!!

Czyliż zapytam jeszcze czemu serce moje
ból kąsa nienazwany, gnębią niepokoje?
miast się przyrodą cieszyć w wzniosłem Boga dziele
otaczają mię dymy, mole i piszczele.

Skrzydeł! — niech wolna dusza uskrzydlona wzlata
po przez ziemię, przez życie — na granice świata...
Gdy poznam mądrość ziemi, gwiazd sferyczne kręgi
duch wyrośnie strzeliście, nabierze potęgi.
Poznam żywe ogniwa wszechświata łańcucha,
poznam, jak z ducha mówić i duchem do ducha.
Napróżno umysł w znaków wpatruje się dziwa —
otocz mnie rzeszo duchów widząca i żywa...
Może stąd spłynie na mnie wielkiej łaski cisza?
Nostradamusie — biorę cię za towarzysza!

(otwiera księgę; dojrzał znak makrokosmosu)

Oto Makrokosmosu znak! — z jakąż rozkoszą
zmysły me pełnią żyją — ku pełni się wznoszą!
Szczęście życia prześwięte i wieczyście młode
toczy przez żyły moje jasność i pogodę.
Czy to Bóg znak ten wpisał — nim mądrość swą zwierza,
serce radością pełni, rozterkę uśmierza?
Wszystkie moce przyrody stanęły niezłomnie
w tej chwili uroczystej pomocnie koło mnie.
Czyż Bogiem jestem? — Przejasna świetlistość
wiecznie twórczej przyrody stwarza oczywistość,
która wzrasta i rośnie, budzi się odnowa,
uczy i przypomina wielkie mędrca słowa:
„Świat duchów nie zamknięty, otwarty naściężaj,
myśli i serca twego wiedza nie otworzy —
w duchu się przetwórz, uczniu, i duchem zwyciężaj
i kąp pierś młodą w przedporannej zorzy!“

(przyjrzał się znakowi)

Wszystko się tutaj w całość splata,
jedno o drugie zadzierżgnięte.
Siła niebiańska kręgiem wzlata —
z rąk do rąk idą wiadra święte!
A duch na skrzydłach łaski wonnej,

w wiecznej harmonji dźwięcznej, dzwonnej,
w żywot przeradza się bezzgonny

Przecudna świateł gra, pusta, choć śliczna —!
Jakoż cię pojmę, o ty bezgraniczna
przyrodo? — gdzie twe piersi? — gdzie źródła przeczyste,
z których sączą się dzieje wszechświata wieczyste?
Źródło co złudne blaski z siebie wypromienia
płynie i poi! — Duchu! ja konam z pragnienia!

(odwraca z niechęcią karty księgi)
(zobaczył znak Ducha ziemi)

Jakżeż inaczej ten znak na mnie działa,
o ileż bliższy jesteś, Duchu ziemi!
jakoby winne pokrzepienie ciała,
a barki prężne skrzydłami orlemi.
Odwaga wzrasta! rzucę się w wir świata,
poznam ból ziemi, mej ziemi szczęśliwość —
z burzami i wichrami mężny duch się zbrata,
w zawiei i pomroce wzmoże się gorliwość.
Mroczą się już jaśnie —
księżyc pośród chmur —
lampa moja gaśnie!
niepojęty chór!
Duszący dym w ogniach się mieni!
wokół mej głowy
zamęt czerwonych płomieni!
Huk piorunowy
wykrzywia sklepienie!
Światła i cienie!
Stań się! czuję
twoją obecność — słyszę — przelatuje
koło mnie! — Duchu! duchu ziemi!
Ukaż się! zjaw się!
Serce me pęka!
Twoja ręka

wzrok mi zasłania — —
Stań się! w godzinie zwiastowania
twój jestem cały na tej chwili szczycie —
zjawić się musisz — choćbym stradał życie!

(wznosi księgę i wymawia tajemnicze zaklęcie)
(rozbłyska rudy płomień)
(zjawia się duch)
DUCH

Kto mnie woła?

FAUST

Postać przeraźliwa!

DUCH

Wołała na mnie słów potęga,
omdlewa ręka twa gorliwa
i niedołężnie po mnie sięga.

FAUST

Niestety! sprostać ci nie mogę!

DUCH

Wołałeś, by mi spojrzeć w twarz,
by wzlotów moich poznać drogę,
jestem! a oto w lęku trwasz —
o nadczłowieku! — gdzie twój hart?
Gdzie ducha krzyk? i wielkość wzgard
dla trwogi, lęku? Gdzież pieśń owa,
co u wieczności stała bram
i w woli swojej piorunowa
mówiła, że jest równa nam?!
Gdzież jesteś Fauście! gdzież twe dumne słowa?
Tchnienie moje cię mrozi! — Nad tobą się chylę,
ty drżysz jak robak podeptany w pyle!

FAUST

Mamże płomieniu ulec twej osobie?
Przenigdy! Jam jest Faust — i równy tobie!

DUCH

W odmętach życia, w czynów zawierusze
płynę, to w rozgwar sfer, to w zmarłą głuszę!
ja — wieczne morze, zmienność, spłomienienie,
ja — grób i narodzenie!
W chorale czasu tkają me warsztaty
Bogu wiecznemu wiecznie żywe szaty.

FAUST

Duchu co w lotów bezmierne koliska
zagarniasz światy — nad światy szybujesz —
jakże mi moc twa znana — jakże bliska!

DUCH

Bliskiś duchowi, którego pojmujesz
nie mnie!

(znika)
FAUST
(w rozpaczy)

Nie tobie? więc komu?
Ja — żywy obraz Boga! — Boża we mnie postać!
nie mogęż tobie nawet dorównać i sprostać?!

( pukanie)

Już mija chwila szczęścia, famulus nadchodzi,
wezbraniu wielkich widzeń natręctwem przeszkodzi.

(wchodzi Wagner w robdeszanie i nocnej mycce, z lampą w ręku)
(Faust odwraca się z niechęcią)
WAGNER

Wybacz mi mistrzu, że pokój zakłócę,
lecz słyszę, deklamujesz? więc biegnę z ochotą.
Chciałbym skorzystać coś w tej wzniosłej sztuce,
która dziś wartość taką ma jak złoto.
Ksiądz od aktora, kiedyś mi mówiono,
skorzystać może bardzo wiele pono.

FAUST

Zbytnio nie mija się to z prawdy torem,
zwłaszcza, jeżeli ksiądz chce być aktorem.

WAGNER

Gdy człeka w domu żądza wiedzy spęta
tak, że nie widzi świata jeno w święta
i z nim się tylko przez lornetkę brata —
jak tu przemówić do świata?!

FAUST

Czego w uczuciu niema — niema w głowie.
Tylko co widzi i w co wierzy dusza
w najpotrzebniejszych słowach to wypowie,
co bliźnich wznosi, przekonuje, wzrusza;
pozatem? — siedźcież sobie w domu
i zagłębiajcie nos w swem dziele;
na nic niezdatne i nikomu,
iskry zgubione w słów popiele;
zaledwie małpy albo dzieci
odnajdą wiedzę w tej iskierce,
bo w sercach wspólność jeno nieci
to współczujące właśnie serce.

WAGNER

A jednak chciałbym ja posiadać swadę,
szyk zdań udatny, akcent, gest, ogładę.

FAUST

Nie bądź no asan samo sobkiem
co się w błazeńskie stroi szaty.
Rozsądek da ci plon bogaty,
czystość sumienia jest zarobkiem.
Jeśli z radości rzeczywistych
i z prawdziwego zechcesz bolu
przemawiać — nie trza słów strzelistych
szukać jak wiatru w polu.
Po prawdzie — mowy bezmiłosne,
ten cały styl wysokopienny
są takie tępe i żałosne
jak w suchych liściach wiatr jesienny.

WAGNER

Sztuka jest długa, żywot krótki!
Często w krytycznem mem rzemiośle
wielkie mnie opadają smutki!
Chciałbyś żyć górnie i wyniośle,
wysoką wiedzy stawić wieżę —
kroczek chcesz zrobić wprzód — malutki —
w połowie kroku śmierć cię bierze!

FAUST

Czyż księga pustkę w pełnię zmienia?
czyż skrzepi kogoś, wzniesie, wzruszy?
nic znajdziesz, bracie, ukojenia,
jeśli go nie masz w własnej duszy.

WAGNER

Jednak to radość bardzo duża,
gdy się duch w dawnych czasach nurza,
poznaje zmarłych mędrców brać
i że to wszędzie postęp znać.

FAUST

O postęp — aż do gwiazd bezmała!
i co się jeszcze dalej święci!
Dla nas zamknięta przeszłość cała
na siedem, bracie, pieczęci.
To co nazywasz czasu duchem
jest jeno duchem historyka,
który z zacietrzewieniem głuchem
przeszłość jak rdzawe drzwi odmyka;
lecz cóż tam znajdziesz w tym lamusie?:
ożogi, z kanap stare włósie —
czasem historyk to przystroi
w miłe powaby lśniącej zbroi;
ktoś inny w krotochwilach licznych
skład zrobi maksym pragmatycznych!

WAGNER

Ale myśli i czucia nurtujące świat!
Na to jest każdy łasy, każdy poznać rad!

FAUST

Tak, tak! lecz cóż ty zwiesz poznaniem?
jakiem obdarzyć to nazwaniem?
Tych kilku, którzy prosto, szczerze
czucie i myśl umiłowaną
tłumowi dali w dobrej wierze,
spalono lub ukrzyżowano.
Lecz północ już — czas bieży prędko,
kończyć nam trzeba z pogawędką.

WAGNER

Pragnąłbym, mistrzu, z twej pomocy
korzystać zawsze, z twoich słów;
więc jutro w święto Wielkiejnocy
pozwolisz, przyjdę znów.

Przy książce umiem-ci fałdów przysiedzieć,
lecz choć wiem wiele, radbym wszystko wiedzieć.

(wychodzi)
FAUST
(sam)

Jakto w głupocie oczywistej
z nadzieją kopie wszędzie, grzebie,
jeśli miast skarbów znajdzie glisty
to już jest w siódmem niebie.

Dziwna przekorność! Tutaj, gdzie mnie duch otacza,
przychodzi z zewnętrzności jego myśl prostacza;
lecz dzisiaj tej lichocie serce me wybaczy,
wybawił mnie, nie wiedząc, z ostatniej rozpaczy,
która zaćmiła umysł i wtrąciła ducha
w mrok posępniejszy niźli noc grudniowa, głucha.
Na zjawisku me myśli i uczucia wsparłem,
zjawiło się olbrzymie! a ja byłem karłem!

Oto ja, który Boga zmogłem i posiadłem
i twarzą w twarz przed prawdy stanąłem zwierciadłem,
już zobaczyłem siebie w tem zbyciu ziemskości,
w chwale i dumie własnej, w blasku i jasności!
Ja, większy niż cherubin, którego tęsknota
zapragnęła czci bożej — bożego żywota!
w chwili gdy myśl wzleciała ponad ludzkie plemię
jedno słowo gromowe zaryło mnie w ziemię.

Więc mi się z tobą, duchu, porównać nie wolno?
Przywołałem cię wolą twardą i mozolną,
lecz nie mogłem zatrzymać prośbą ni rozkazem
w tej chwili wielki w sobie i mały zarazem.
Okrutnieś mnie odepchnął w odmęt ludzkiej doli;
co teraz? co mam czynić? posłuchać twej woli?


O! czyny nasze wszystkie i nasze cierpienia
hamują bieg żywota!
Najwyższe natchnienia
plączą się, zadzierżgają o obce widzenia:
gdy się nam dobro zdobyć i ogarnąć uda
wszystko, co odeń lepsze — zmamienie i złuda!
Najwspanialsze uczucia, potęga zachwytu
w lód się ścina w zamęcie globowego bytu.

Gdy wyobraźnia nasza w śmiałym naprzód locie
pełna górnych nadziei w wiecznej mknie tęsknocie,
lada rozbicie szczęścia u skalnego złomu
więzi nas w bezradosnych czterech ścianach domu!
Troska gnieździ się w sercu i tysiąc niesnasek;
wtedy na twarz przywdziewasz smutną złudę masek
i nazywasz je różnie wedle konieczności:
zjawą domu, rodziny, zagłady, miłości;
drżysz ciągle i lękasz się, wieczną trwogę czujesz,
i to, czego nie tracisz — właśnie opłakujesz.

Nie jestem Bogiem! duszę kornie chylę;
robakiem jestem, który żyje w pyle,
smagany biczem lęku, nieustanną trwogą,
że go przechodzień zmiażdży nieostrożną nogą.

Pył i ksiąg szereg liczny co się wkoło piętrzy,
mole i bezpotrzeba obmierzłych rupieci,
oto wszystko, w czem żyję, skąd myśli najświętszej
wyczekiwałem długo — czyż dziw, że nie świeci?
Czyliż mam czytać o tem, że w życia obręczy
człowiek nędzny wpleciony wieczyście się męczy?
że na stulecia może jeden jest szczęśliwy?
Czaszko! cóż grymas śmiechu znaczy urągliwy?
chcesz nim powiedzieć, że mózg twój przed laty
tak, jak mój dzisiaj, po manowcach błądził
i szczęścia szukał pełni przebogatej?

i w państwie myśli szaleństwem się rządził?
Przyrządy niepotrzebne, śmiecie kół i noży,
skalpele i sprężyny! — Przed bramami stałem,
lecz zatrzaśniętych nicość wasza nie otworzy!
Przyroda, zasłonięta giezłem zbłękitniałem,
nie zezwala go zedrzeć! — nikt jej nie posiędzie,
gdy ona sama nie chce! Na nic tu narzędzie!
Stare sprzęty spłowiałe, niepotrzebne graty
stoicie jak was ojciec ustawił przed laty!
Pergaminie zwinięty, dymem okopcony
Prześlęczałem nad tobą wiele lat zgarbiony.
I cóż? — obym was raczej roztrwonił rozrzutnie
niźli wraz z wami pyłem okrywał się smutnie!
Czem ojcowego mienia dziedziczenie?
co zapracujesz w należnej jest cenie.
Bezużyteczne ciężarem się staje —
jedyna wartość w tem, co chwila daje!

Lecz czemuż wzrok mój ciągle od ksiąg i rupieci
do tej flaszeczki wraca co na półce świeci?
ilekroć spojrzę na nią, barwi się, jaśnieje
jak księżyc, który nagle w borze zbłękitnieje.

Witam cię, przyjaciółko, pozdrawiam nabożnie
i zdejmuję z tej wnęki lekko i ostrożnie;
w tobie uwielbiam sztukę i rozum człowieczy
kwintesencjo wszystkiego co zbawia i leczy;
oto wywar, co w sobie śmierć i ciszę ziszcza,
o bądźże dziś łaskawy dla swojego mistrza!
Widzę cię — wraz cierpienie i smutek mój pierzcha,
dotykam — ból pożądań zamilka i zmierzcha.
Burza co ducha mierzwi zatapia się w ciszę;
statek życia na morzu pełnem się kołysze;
podemną głębie tajemniczych lśnień!
do nowych brzegów wabi nowy dzień!


Wóz złoty, płomienisty na skrzydłach się zniża —
po mnie on przybył! — oto chwila się przybliża,
w której na nowej drodze, drodze eterycznej,
stanę do wielkich czynów w przestrzeni sferycznej!
O życie wzniosłe, o radości boska,
czy to ja jestem — czy to moja troska?
Odwróciłem wzrok chory od ziemskich rubieży —
oto bezmiar przedemną rozjaśniony leży;
otwieram złote bramy, które mija chyłkiem
człowiek przewidujący, strwożony wysiłkiem.
Czas nadszedł aby czynem zaświadczyć przed światem,
że godność ludzka boskiej mocy bratem;
nie straszne dla mnie piekielne podcienie,
gdzie wyobraźnia maluje cierpienie;
wyjść szukam wszędy — chociażby przy bramach
płomienny szatan knuł na ducha zamach.
O, niechaj radość jasna w sercu mem zagości,
choćby ta droga nawet wiodła do nicości!

A teraz ciebie biorę, czaro kryształowa,
ukryta w czarnym puzdrze; już wieku połowa
mija bezmała, gdy-to dla swych miłych gości
ojciec na wielkie stawiał cię uroczystości;
rozweselałaś serca — podawana wkoło
krążyłaś wśród toastów wznoszonych wesoło;
niejeden z sztychów rżniętych w krąg zgrabny i ładny
chwalono wdzięcznym rymem w uciesze biesiadnej;
niejedna noc młodzieńcza powraca pogodna,
gdy wino z ciebie pito jednym haustem do dna!
Nie podam ciebie więcej swemu sąsiadowi
i pochwały na pełną nikt już nie wypowie;
napełniam cię napojem z własnego wyboru —
na śmierć upija siła ciemnego likworu;
ostatni raz cię do ust podnoszę: na zdrowie
idącego poranka! Jutro — twoje zdrowie!!

(przykłada czarę do ust)
BICIE DZWONÓW I ŚPIEWY CHÓRALNE
CHÓR ANIOŁÓW

Chrystus zmartwychwstał!
Radość dla ludzi,
których grzech brudzi,
których grzech trudzi;
Chrystus zmartwychwstał!

FAUST

Pieśni cudowna! Uroczyste dźwięki
które mi czarę wytrącacie z ręki!
czyliż muzyką dzwonów niepojętą
zmartwychpowstania ogłaszacie święto?
Czyliż to dźwięczą nabożne chorały
które w Wielkanoc kojąco wołały
mojej młodości nabożne: „hosanna
nowych przymierzy godzino poranna“?

CHÓR NIEWIAST

Wonnościami namaszczony,
w grobie Pan nasz położony,
w płótna białe owinięty,
spoczął Chrystus z krzyża zdjęty.
Tą godziną powołaną
przyszłyśmy w dzisiejsze rano
niesiem mirry, nard i chusty —
ciała niema — a grób pusty.

CHÓR ANIOŁÓW

Chrystus zmartwychwstał!
Szczęsny — w miłości
swe przeciwności
zwalcza radośnie —

ożył miłośnie!
Chrystus zmartwychwstał!

FAUST

Przyszłyście do mnie dźwięki wzniosłe w gości,
w godzinie pustki i wielkiej żałości;
wołajcie ludzi cichych i godnych ofiary,
słyszę wasze wołanie, lecz już nie mam wiary!
Najsłodszem dzieckiem wiary jest cud! a ja przecie
nie znajdę już odwagi by w sferycznym świecie
waszej muzyki szukać słów Wielkiej Nowiny.
A jednak w graniu dzwonów wracają godziny
dobrej młodości mojej na zawsze odbiegłej,
gdy święte pocałunki od zguby mnie strzegły.
Wołacie mnie do życia! lata w was się głoszą
w których korna modlitwa była mi rozkoszą,
a tęsknota mnie wiodła w głąb wiosennych knieji
gdzie z łez gorących wstawał kształt nowych idei.
O szczęsne święto wiosny! Czasie wspomnień błogi!
wstrzymujesz krok ostatni na połowie drogi.
Grajcie dzwony i pieśni! dźwiękami słodkiemi
otoczcie serce moje! powracam w krąg ziemi!

CHÓR UCZNIÓW

Oto stracony i pognębiony wznosi się w górę;
wzniosłość i życie walczy, zwycięża groźną wichurę.
Radość tworząca, wiedza widząca w sercu się ziszcza;
dom się wzbogaca, szczęście powraca naszego mistrza.

CHÓR ANIOŁÓW

Chrystus zmartwychwstał!
Grób przezwyciężył! Serca wyzwala z więżów nicości!
Czynem Go wielbcie, braterstwem darzcie, wianem miłości!
Chrystus zmartwychwstał! Przełamał mroki —
ku wam, pokorni, kieruje kroki!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Johann Wolfgang von Goethe i tłumacza: Emil Zegadłowicz.