Fatalne życzenie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Catulle Mendès
Tytuł Fatalne życzenie
Pochodzenie Nowelle
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1907
Druk Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Miejsce wyd. Lwów — Złoczów
Tłumacz Zygmunt Niedźwiecki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Fatalne życzenie.
I.

Boso, z rozwianym włosem, szedł sobie włóczęga drogą, poprzed królewskim pałacem biegnącą. Młodziutki jeszcze chłopczyna, bardzo był piękny z zwoją złocistą czupryną, z dużemi, czarnemi oczyma, z ustami świeżości róży po deszczu. I jak gdyby słońcu samemu przyjemnie było nań patrzeć, na łachach jego więcej było blasku i więcej radości, niż na atłasie, aksamicie i brokatach szlachty i wysoko urodzonych dam, składających orszak dworzan królewskich.
Naraz przystanął i zawołał:
— Jakaż ona piękna!...
Ujrzał bowiem księżniczkę Rozalindę, napawającą się u okna świeżem powietrzem — a zaprawdę trudno by było znaleźć na ziemi istotę równej piękności jak ta dzieweczka królewska.
Nieporuszony, z ręką wzniesioną z uwielbienia i dziwu w stronę okna z zjawiskiem przecudnem, niby ku bramie niebios, przez którą ukazałby się raj, — stałby tak był pod oknami pałacu do samego wieczora, gdyby go straż nie odpędziła razami halabardy, którym towarzyszyły słowa twarde.
Oddalił się, zwiesiwszy głowę. Zdało mu się obecnie, że wszystko, na co dokoła spojrzy, pociemniało: widnokręg, droga, drzewa, okryte kwieciem; odkąd stracił z oczu królewnę Rozalindę, miał wrażenie, że słońce zagasło. Usiadłszy na skraju lasu pod dębem rozpłakał się.
— I czegóż się to tak trapisz, moje dziecko? — zapytała go stara babina, która wysunęła się właśnie w tej chwili z lasu, dźwigając na plecach zgarbionych wiązkę suchych gałęzi.
— Na cóż się przyda, choćbym wam i powiedział?... Nie potraficie nic dla mnie uczynić, poczciwa babusiu.
— Co do tego to jesteś w błędzie — odrzekła stara łagodnie.
To mówiąc, wyprostowała się i odrzuciła precz swoje brzemię — a w tejże chwili przestała być zbierającą chrust starowiną, przemieniając się w piękną jak dzień jasny wróżkę w srebrzystej szacie, w klejnotach, z girlandą kwiatów we włosach. Co się zaś tyczy suchych gałęzi — wszystkie one uleciały w powietrze, okryły się napowrót wiosenną zielenią i powróciwszy na konary drzew, z których były spadły — rozbrzmiały dookoła wesołym śpiewem ptaszęcym.
— Och! pani wróżko!... — zawołał młody włóczęga, padając na kolana — zechciejcie się zlitować nad mą nieszczęsną dolą!... Odkąd ujrzałem królewską córę w jednem z okien pałacu, serce moje przestało należeć do mnie; czuję, że nie pokocham nigdy innej kobiety prócz niej.
— To i cóż stąd? — odparła wróżka. — Nie jest to wcale takie znów wielkie nieszczęście.
— Możeż być dla mnie większe?... Jeżeli niepoślubię księżniczki — umrę.
— A cóż ci przeszkadza ją zaślubić?... Rozalinda nie ma jeszcze narzeczonego.
— Och! pani!... Toż przecie racz rzucić okiem na moje łachmany, na moje nieobute stopy!... Jestem biedak, tem żyję, co po drodze użebrzę!...
— Wszystko to nic nie znaczy. Kto szczerze kocha, musi obudzić wzajemność. Takie już jest odwieczne i słodkie prawo miłości. Król i królowa odtrącą cię ze wzgardą, dworacy z ciebie będą szydzić, jeżeli jednak uczucie twoje jest prawdziwe, poruszy ono Rozalindę i pewnego wieczora, kiedy wygnany przez służbę i pokąsany przez psy szlochać gdzieś będziesz w jakiejś opuszczonej szopie, ona sama przybędzie do ciebie zapłoniona i szczęśliwa prosić cię, byś jej u swego boku ustąpił połowę twego barłogu ze słomy.
Chłopiec potrząsnął głową; nie wierzył w możliwość takiego cudu.
— Strzeż się! — ozwała się wówczas wróżka, — miłość nie lubi, aby powątpiewano o jej potędze, więc za twój brak wiary spotkaćby cię mogła kara dotkliwa!... Ponieważ jednak cierpisz, gotowa jestem użyczyć ci mojej pomocy. Wyjaw swe pragnienia a ja je urzeczywistnię.
— Chciałbym być najpotężniejszym z książąt na świecie, aby poślubić moją ubóstwianą!...
— Ach! czemuż, zamiast brać sobie na kark taki kłopot, nie pójdziesz lepiej zanucić piosnkę miłosną u jej okien. No ale kiedy ci już przyrzekłam, niechże już będzie, jak sam chcesz. Muszę cię jednak uprzedzić o jednej rzeczy: skoro przestaniesz być, czem jeszcze jesteś, żaden czarodziej, żadna z wróżek — ja sama nawet!... — nie zdołam powrócić cię do twego pierwotnego stanu; skoro raz zostaniesz księciem, będziesz nim musiał pozostać na całe życie.
— Myślicież, o pani! że królewskiego małżonka księżniczki Rozalindy mogłaby kiedykolwiek zebrać ochota puścić się napowrót po drogach na żebraninę za kawałkiem chleba?
— Pragnę twojego szczęścia — odrzekła wróżka z westchnieniem.
Poczem złotą laseczką dotknęła jego ramienia i oto w nagłej przemianie włóczęga przybrał postać wspaniałego pana, lśniącego od jedwabiów i złota, siedział zaś na węgierskim bachmacie na czele orszaku dworzan, powiewających piórami, i rycerzy w złocistych zbroicach, którzy dęli w trąby.

II.

Tak znacznego księcia nie podejmuje się u dworu byle jak, zgotowano mu więc niebywale serdeczne przyjęcie. Cały tydzień trwały karuzele, bale i wszelkiego rodzaju festy, jakie sobie tylko wyobrazić można — ku dostojnego gościa czci. Wszystkie te rozrywki jednak nie zajmowały go wcale! O każdej godzinie dnia i nocy miał on na myśli jednę tylko Rozalindę; gdy na nią patrzył, serce wzbierało mu rozkoszą; kiedy słuchał jej głosu, zdało mu się, że słyszy muzykę niebiańską a mało co nie zemdlał z radości, kiedy mu raz podała rączkę, by z nim przetańczyć figurę dworskiego tańca. Jedna rzecz tylko martwiła go trochę; ta, którą tak kochał, zdawała się niedość zwracać uwagi na okazywane jej przezeń względy; milczała po większej części z melancholijną minką. Niemniej przeto trwał niezachwianie w zamiarze proszenia o jej rękę a, jak nietrudno się domyśleć, królewskim rodzicom Rozalindy ani w głowie było odrzucać tak niebywałą partyę. W ten sposób ekswłóczęga miał posiąść najpiękniejszą z księżniczek pod słońcem. Szczęście to nadzwyczajne wzruszało go do tego stopnia, że odpowiedział na przyzwolenie króla ekstrawaganckimi giestami, niebardzo licującymi z jego wysoką rangą a nawet niewiele brakło a byłby się puścił w tany, sam jeden, wobec całego towarzystwa. Niestety! wielka ta radość zbyt krótkie miała trwanie. Ledwie się Rozalinda dowiedziała o ojcowskiej woli, padła na pół umarła w ramiona swego fraucymeru, a skoro odzyskała przytomność, oświadczyła łkając i łamiąc ręce, że nie chce iść za mąż, że raczej odbierze sobie życie niżeli odda swą rękę księciu.


III.

Stokroć bardziej zrozpaczony, niżeliby to wyrazić można, rzucił się nieszczęśliwy, na domiar uchybień etykiecie, do komnaty, w której złożono księżniczkę, i padłszy jej do kolan, z wyciągniętemi rękoma zawołał:
— Okrutna!... cofnij te słowa, które są dla mnie wyrokiem śmierci.
Podniosła zwolna powieki i odpowiedziała mu słabym głosem ale pomimo tego z siłą:
— Nic mego postanowienia zmienić nie zdoła, książę, nie będę nigdy waszą małżonką.
— Co słyszę?!... Byłażbyś pani tak nielitościwą, aby rozdzierać serce oddane ci tak całkowicie?!... Jakąż popełniłem zbrodnię, aby sobie na podobną karę zasłużyć?... Czy może pani wątpisz o mej miłości?!... Obawiasz się może, że cię kiedyś uwielbiać przestanę?!... Ach gdybyś mogła czytać w mojem sercu, wątpliwość ta i te obawy nie znalazłyby do ciebie przystępu. Miłość moja tak jest gorąca, że czyni mnie godnym nawet twej nieporównanej piękności. Jeśli się zaś pani nie dasz mym prośbom wzruszyć, wówczas nie pozostanie mi nic innego jak tylko w śmierci szukać przed moją niedolą ucieczki!... Wróć mi nadzieję, księżniczko, lub umrę u twoich nóg!
Nie poprzestał na tych wyrazach. Powiedział jej wszystko, czem najdotkliwszy z bólów natchnąć może serce zakochanego, tak dalece, że Rozalinda nie była w stanie oprzeć się wzruszeniu — nie było to jednakowoż tego rodzaju wzruszenie, jakiego on pragnął.
— Nieszczęsny książę! — rzekła — jeżeli moja litość, miast mej miłości, może wam starczyć za pociechę, przyjmijcie ją, proszę. Jestem tem więcej usposobioną współczuć z wami, że toż samo cierpienie co was i mnie również udręcza.
— Co chcecie przez to powiedzieć księżniczko?
— To, że jeśli odmawiam wam mojej ręki, to czynię tak dlatego, ponieważ kocham miłością beznadziejną włóczęgę, który boso, z rozwianym włosem, przechodząc dnia jednego przed pałacem mojego rodzica, spojrzał na mnie a oddaliwszy się, nie wrócił więcej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Catulle Mendès i tłumacza: Zygmunt Niedźwiecki.