Epizody z dziejów Małopolski w XIX stuleciu/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Białynia Chołodecki
Tytuł Epizody z dziejów Małopolski w XIX stuleciu
Wydawca Józef Białynia Chołodecki
Data wyd. 1920
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Przed pół wiekiem w koszarach Lwowa.
(Moje wspomnienia.)


Pół wieku upływa właśnie od chwili, kiedy reorganizując armię, zaprowadziły Austro-Węgry, ogólną służbę wojskową i instytucję jednorocznych ochotników, jako posiew rezerwowych oficerów. Społeczeństwo polskie zapatrywało się różnie na ten nowy ustrój pruskiego pomysłu. Jedni patrzyli, w myśl tradycji ojców i dziadów, niechętnie na „c. k. oficerów“, inni witali z zadowoleniem nowość, przepowiadali, i słusznie, iż nadejdzie czas, w którym wyszkoleni w austrjackiej armii Polacy, będą mogli zużytkować godnie swą wiedzę dla dobra Ojczyzny.
Młodzieży przypadała do gustu innowacja, nadzieja zdobycia szlif oficerskich wśród udogodnień i ułatwień, do jakich należała możność mieszkania poza obrębem koszar, a co główna możność równoczesnego uczęszczania na uniwersytet.
Wśród pierwszych serji ochotników wiedli we Lwowie prym dorodni i zasobni młodzieńcy: Zbigniew Zadora z Brzezia, hr. Lanckoroński właściciel Tartakowa i Aleksander Nałęcz Udrycki z Mostów wielkich. Służyli obaj przy huzarach, i jako dzielni kawalerzyści zwracali na siebie uwagę strojem i postawą. Do dalszych znanych w szerszych kołach ochotników należeli Gustaw Mauthner (późniejszy szef biura prezydjalnego w Namietnictwie, o którym krążyły fałszywe wieści, iż jako oficer poległ w czasie okupacji Bośnii i Hercogowiny przez wojska austrjackie, Edward Sumper-Solański (dr. praw, radca sądu, adwokat krajowy) zmarły w r. 1918 na wygnaniu w Kijowie, Adolf Mussil de Mussilau, (chemik sądowy) zmarły w r. 1914 po wkroczeniu wojsk rosyjskich do Lwowa i Hugo Królikowski (sędzia, radca dworu, poseł do Rady państwa) zamordowany, jako rezerwowy major wojsk austrjackich, przez Rosjan r. 1915, w czasie odwrotu z pod Przemyśla.
W czwartej serji „jednoroczniaków“ przypadł mnie, słuchaczowi trzeciego roku wydziału prawniczego, obowiązek służby wojskowej z prawem wyboru broni i oddziału. Wstąpiłem do 77-go (samborskiego) pułku piechoty, wybrałem zaś w celu czynnej służby pułk 80-ty (złoczowski) konsystujący wówczas we Lwowie w t. z. Wielkich koszarach przy ulicy Zamarstynowskiej. Był to pułk najbardziej poszukiwany przez młodzież lwowską, preferowany po nad pułk 30-ty (lwowskie dzieci) a to wskutek dobrej opinii, jakiej zażywał komendant-pułkownik Józef Heinold (późniejszy generał — ojciec znanego ministra austrjackiego) nietylko wśród sfer wojskowych, lecz także i wśród cywilnej ludności.
O wczesnej porannej godzinie 1 października r. 1872 przy lekkim opadzie mgły, unoszącej się z pobliskiej Pełtwi po nad placem Misjonarskim, zebrało się nas przeszło 70 ochotników i rozpoczęło nieznane dotychczas obowiązki. Byli to sami akademicy, z których przeważna część zajęła później poczesne miejsca w społeczeństwie. O ile ma pamięć sięga obejmowała lista kolegów broni między innymi, w porządku abecadłowym nazwiska: Karol Argasiński (radca apelacyjny), Michał Babiarz (inspektor kolejowy), Włodzimierz Bilinkiewicz, Józef Białynia Chołodecki (naczelny dyrektor lzb. obr. literat i publicysta), Michał Chyliński (redaktor), Leon Cieliński (prof. szkół średnich), Adolf Czerwiński (prezydent apelacji, tajny radca), Antoni Dołżycki (prof. gimn.), Jakób Fruchtmann (dr. praw, adwokat, dyrektor Banku hipot.) zabity zbłąkaną kulą ukraińską w czasie walk we Lwowie, Aleksander Haydecki (sztabowy oficer-audytor, literat), Hilary Hołubowicz (prof. szkół średnich), Ludwik Hübl (radca sądowy), Mikołaj Jakóbowski, pierwszy jednoroczny ochotnik-dezerter, zbiegły do Akademii prawosławnej w Chełmie, Apolinary Jasienicki (radca sądowy), Wilhelm Jonasz (radca sądowy), Jan Kilian (prezydent sądu), Kazimierz Łuczkiewicz (dr. praw. st. radca-adwokat), Kajetan Łukasiewicz (ziemianin), Gustaw Neumann (skarbowy radca dworu), Władysław Neusser (radca rachunkowy), Antym Kotwica-Nikorowicz (dyrektor Kasy oszczędności), Roman Palmstein (profesor szkół średnich, radca), Mieczysław Zadora Paszkudzki (właściciel ziemski, urzędnik polityczny, działacz społeczny), Bronisław Roch Pierzchała (inspektor kolejowy), N. Płoszewski, Tadeusz Pragłowski (radca sądowy), Kazimierz Rudnicki (ziemianin), N. Schuhmacher, Karol Słoński (kontrolor poczt.), Bożomir Stachowski (inżynier w Władywostaku), Ryszard Stypek, Mikołaj Treszkiewicz (radca sądowy), Adolf Walc (inspektor kolejowy), Rudolf Weinert (inspektor kolejowy), Atanazy Zajączkowski (skarbowy radca dworu) itd.
Na czele generalatu wschodniej Galicji stał Erwin Neipperg, uksiążęcony hrabia, koligat panującego domu Austro-Węgier, wyniosły, surowy, bezwzględny przełożony, postrach wielu oficerów. Mało kto zdołał wytrzymać przenikliwy wzrok jego, a kto wytrzymał, zdobywał jego sympatję. Z zadowoleniem powitało lwowskie społeczeństwo wiadomość o powołaniu go, pod koniec życia, na stanowisko kapitana cesarskiej gwardji łuczników w Wiedniu.
Zastępcą Neipperga był generał Józef baron Dormus-Kilianhausen, zapisany dobrze tak u panującego dworu jak i wśród naszego społeczeństwa. Synowie jego uważali się za Polaków.
Liczne opowieści i anegdoty krążyły na temat dowódcy dywizji generała Oliwera hr. Wallisa, barona na Caringhmeinie, protegowanego Hsbsburgów[1]. Długi pobyt w Galicji i ożenienie z Polką z domu Szymanowskich usposobiły go przychylnie dla kraju. W czasie powstania styczniowego nie wahał się zwiedzać obozu generała Antoniego Jeziorańskiego pod Kobylanką, podkomendni huzarzy jego zaś zwykli byli dopomagać do ucieczki, pochwytanym przez patrole partyzantom. Mianowany po zaprowadzeniu stanu oblężenia (r. 1864) naczelnikiem okręgu rzeszowskiego, zajmował się więcej, aniżeli sprawami politycznemi, porządkami w mieście, gdzie z punktu sanitarnego trzymał w karbach niechlujną ludność żydowską. Porywczy, popadał łatwo w konflikta, a wobec żydów nie przebierał w środkach, rozdzielał szpicrutą plagi każdemu, który mu nie ustąpił z drogi, lub co gorsza obserwował, przechodząc ulicą, jego wąsy, zdefigurowane wskutek blizny na twarzy, pozostałej po niefortunnym pojedynku. Dla żołnierzy był życzliwie usposobionym, to też i przez nich lubianym, zwłaszcza, gdy im opowiadał bajeczki w koślawionym niemiłosiernie polskim języku, o owych 25 „sztoksztrajchach“ jakie on — „graf Wallis“ odbierał jako żołnierz za złą defiladę przed komendantem.
— A ty durny chłop, co...? — konkludował nakazując trzymać się ostro przy defiladzie przed „komenderującym generałem Erlaucht-Neipperg“.
Kontrastem powyższych dygnitarzy był wspomniany poprzednio pułkownik Józef Heinold. Wątłej postaci, o cienkim głosie, wskutek odniesionej w bitwie rany w szyję, objawiał na każdym kroku wyższy umysł i szlachetne serce. Interesował się on żywo losem jednorocznych ochotników i postępami w nauce, odwiedzał od czasu do czasu plac ćwiczeń i salę wykładową, wypytywał się o szczegóły i postępy w nauce, powtarzał przytem ulubione swe zdanie, iż „młodzieży potrzeba powietrza i światła“. Na półroczny nasz egzamin sprosił całe grono oficerskie, o ile było wolne od służby, twierdził, że i oficerowie mogą przytem skorzystać dla wzbogacenia swej wiedzy. Niebawem został powołanym na stanowisko brygadjera, a miejsce jego zajął odmiennego typu komendant, pułkownik Józef Manngold, którego ojciec, kapitan, zwał się, jak twierdzono pierwotnie Goldmannem, a dopiero po przyjęciu wiary chrześciańskiej zmienił nazwisko przez przestawienie głosek. Manngold, ożeniony z Polką, właścicielką znanej w krwawych wypadkach r. 1846 włości Horożany, był typem marsowego żołnierza. Wydatnego wzrostu i tuszy, o olbrzymich, sumiastych wąsach, z wygiętą, na wzór karabeli, szablą, wyborny jeździec, toczył z brawurą koniem po przed frontem, gdy zaś spiął rumaka ostrogami, gdy pędził wyciągniętym galopem, by złożyć raport przełożonemu, a wąsy jego niby dwie miotły, fruwały w powietrzu, przedstawiał zjawisko, godne pędzla malarza. Jako przełożony nie był atoli lubianym, to też nie asystowali mu po promenadzie podkomendni, z wyjątkiem jednego podporucznika, oficera prowiantów Karola Walki.
Podpułkownikiem był Albin Kövess de Kovesshaza. Nazwisko to zasłynęło później na widowni dziejów w czasie ofenzywy wojsk austrjackich przeciw Serbom. Korpus niższych stopni oficerów składał się z Niemców, Czechów, Chorwatów i wydatnego procentu Polaków, którzy tworzyli zwartą grupę, posługiwali się w towarzyskiej rozmowie ojczystym językiem i zwani byli przez swych obcoplemiennych kolegów „die polnischen Schlachzizen“. Prym wiedli między nimi kapitanowie, późniejsi pułkownicy, Mieczysław Trzaska-Kotowski, zrodzony z bar. Brudnickiej, Józef Boniewski, tudzież porucznik Feliks Rola Kłoszowski, adjutant pułku. Obok nich grupowali się kapitanowie Aleksander Sienkiewicz, Józef Bąkowski, Seweryn Waydowski, August Bończa Osmólski, Klemens Bielecki, porucznicy Szymon Baczewski, Roman Gutowski, Franciszek Kucharski. Aleksander Krawczykiewicz, syn cenionego ogólnie więźnia politycznego i dyrektora Kasy oszczędności we Lwowie, (zwany przez nierozumiejących brzmienia nazwiska Niemców „Graf Czykiewicz“), dalej podporucznik Leon Gregorowicz (późniejszy generał) i kadeci zastępcy oficerów Karol Krauss (późniejszy podpułkownik, wywieziony w r. 1914 przez Rosjan ze Lwowa do Kijowa), Józef Klein (zmarł jako kapitan w niewoli w Kijowie r. 1917), Edward Janusz (później właściciel zakładu fotograficznego w Rzeszowie), Leon Wikarski (ziemianin dzierżawca włości Lackie obok Złoczowa), Ferdynand Wysocki (późniejszy dyrektor urzędu loteryjnego we Lwowie) itd.
Smutnym był koniec zastępcy oficera Antoniego Schumana, potomka mieszczańskiej rodziny Lwowa. Tyran wobec podkomendnych, hardy i wyniosły wobec kolegów, impertynent i arogant wobec cywilnej ludności, odziedziczywszy po ojcu kilkadziesiąt tysięcy złr. przeniósł się do kawalerji. Tam wiódł życie hulaszcze, stracił rychło kapitalik, popadł w długi, dopuszczał się czynów niehonorowych, musiał kwitować, spadał coraz niżej, wyciągał rękę po jałmużnę, ostatecznie w towarzystwie szumowin społeczeństwa spalił się w swem legowisku, wśród stert siana wojskowego dostawcy Józefa Rosnera za rogatkę Janowską, podczas pożaru, jaki wybuchł 17 stycznia r. 1886.
Komendantem oddziału jednorocznych ochotników był kapitan (późniejszy pułkownik) Henryk Probst, instruktorami podporucznicy Jan Pohl i Jerzy Matzinger tudzież zastępca oficera Józef Felsner człowiek rubaszny, lecz w gruncie rzeczy niezły.
Po ukończeniu elementów praktycznych ćwiczeń, przekształceni z rekrutów w żołnierzy podzieliliśmy się na dwie grupy. Drobna część zgłosiła się do służby w oddziałach prowiantowych, ogół przeszedł do szkoły teorytycznych wykładów, połączonych z praktycznemi ćwiczeniami i służbą wartowniczą bądź to na głównym odwachu, bądź na innych posterunkach. Nie bez wrażenia zaciągnęliśmy wartę w domu karnym „Brygidek“, mieszczącym w sobie tysiąc kilkaset pospolitych zbrodniarzy, wśród nich, w oddzielnym kurytarzu, pobrzękujących kajdanami t. z. „festunkowych“ kryminalistów. Chcąc poznać wnętrze, ustrój zakładu karnego, krążyliśmy patrolami częściej i liczniej, aniżeli to było przepisanem, surowym, zresztą, regulaminem. Nazajutrz w obiadowej porze wyłonił się wśród więźniów bunt z powodu złego wiktu. Zażegnałiśmy go, atoli tylko chwilowo. Po zdaniu przez nas warty powstały na nowo rozruchy i znalazły epilog w zastrzeleniu jednego, a zranieniu drugiego z zrewoltowanych osobników.
Z inteligencji, jaka pokutowała wówczas za grzechy w Zakładzie Brygidek utkwiły mi w pamięci postacie jakiegoś barona rosyjskiego, fałszerza weksli czy banknotów, dalej pocztmistrza-defraudanta, niemniej niezwykle sprytnego oszusta, kontrolora loteryjnego T... K... którzy w pozozumieniu[2] z dwoma innymi sprawcami wygrywał podstępnie wysokie na loterji terna i kwinterna. Seniorem niejako kryminalistów był adwokat Such..., który większą część życia swego przepędził w Brygidkach za fałszowanie stempli, następnie za współudział w zamordowaniu księdza. W celi więziennej tłumaczył umiejętnie z niemieckiego prawnicze podręczniki dla firmy antykwarza Bodeka, a gdy Bodek, jako wydawca, wzbraniał się następnie uiścić umówione honorarium, doniósł o istnieniu w jego domu tajnej drukarni. Nałożona fiskalna grzywna zrujnowała Bodeka.
Po złożeniu półrocznego egzaminu zostaliśmy awansowani w miarę klasyfikacji, jedni na kaprali, drudzy na gefrejtrów i rozpoczęli ćwiczenia w strzelaniu do tarcz ostremi nabojami. Wielu z nas, wychowanych na wsi, uprawiało od dawna sport myśliwski, było obznajomionych z flintą, to też awansowaliśmy szybko na wojskowej strzelnicy w kierunku zdobycia odznak strzelców pierwszej klasy. Obudziło to podejrzenie wśród oficerów: na kontrolę przybył generał-brygadjer. Między innymi powołał i mnie do produkcji pod jego okiem. Byłem przekonany, że pod wpływem emocji spudłuję. Stało się przeciwnie. Tarcza zamarkowała centrum; wyszedłem zwycięsko.
Nadeszły letnie miesiące, epoka forsownych ćwiczeń w polu, wśród kurzu i upałów, równocześnie epoka nauki do egzaminu oficerskidgo[3].
Bezpośrednio przed dopuszczeniem do popisu defilowaliśmy po jednemu przed gronem oficerów, które orzekało następnie, czy uznaje nas godnymi stopnia oficerskiego. Z Wiednia przyszło tymczasem polecenie ostrej klasyfikacji, tak przy teoretycznych, jak i praktycznych popisach; zmieniono więc system egzaminów, który polegał na losowaniu kartek z gotowemi pytaniami, i poczęto, obok wyciągniętych pytań, zadawać ustne zagadnienia. Radziliśmy sobie jak każdy mógł i zdołał, i wobec krzyżowego ognia wygłaszali bez długiego namysłu zdania, nie dając członkom komisji wiele czasu do zastanowienia się nad naszemi odpowiedziami. Z tem wszystkiem zdołało zaledwie 15 nas — na 116 ochotników lwowskiego garnizonu — uzyskać w pierwszym roku pomyślną kwalifikację. Reszta albo została reprobowaną, albo odłożyła egzamin do na stępnego roku, lub też zupełnie zrezygnowała z szlif oficerskich.
W cztery lata później odbywałem jako podporucznik ćwiczenia broni przy tym samym 80 pułku piechoty, wśród tego samego prawie grona oficerów — Polaków, a dopiero przy awansie na porucznika przydzielono mnie do- 75 (radowieckiego) batalionu obrony krajowej, złożonego z żołnierzy: Rumunów, Rusinów, Węgrów, Niemców i Słowaków, oficerów zaś niemieckiej narodowości.


∗             ∗

Dnia 17 czerwca r. 1919 odbyła się w Wielkich koszarach przy ulicy Zamarstynowskiej uroczystość otwarcia „Świetlicy“ dla żołnierza polskiego. Wzięli w niej udział: dowódca okręgu generał Emil Gołogórski, komendant placu pułkownik Maksymilian Linda, i liczni oficerowie jako delegaci poszczególnych formacji i oddziałów, konsystujących we Lwowie. Program uroczystości objął między innemi punktami, mój odczyt — z ramienia Uniwersytetu żołnierskiego — na temat dziejów miejsca, na którem mieszczą się Wielkie koszary i sąsiadujące budynki wojskowe. Gdyśmy na zakończenie uroczystości weszli do wnętrza „Świetlicy“ znalazłem się w tej samej sali, w której słuchałem ongi wykładów wojskowych.
Czyż mogłem przypuszczać kiedy, iż w półwiekową rocznicę istnienia instytucji jednorocznych ochotników, będzie wśród murów dawnej ich uczelni spływać światło wiedzy na żołnierzy wolnej, niepodległej, zjednoczonej Polski!...
W lipcu r. 1920 zaroiły się mury Wielkich koszar od dziarskiej młodzieży Małopolskich oddziałów ochotniczych brygadyera Czesława Mączyńskiego, dążących przeciw nawale bolszewików, w obronie kresów wschodnich, w obronie wieńczonego cierniową koroną Lwa-grodu.
Nie bez wzruszenia śpieszyłem wtedy do gmachu koszarowego, by odwiedzić najmłodszego syna Olgierda, który, aczkolwiek głuchoniemy, chwycił wraz z kilku kolegami za oręż, i odziany w mundur Hallerczyka z odznaką „orląt“ na piersi szedł w bój pod hasłem: „Nie damy ziemi, zkąd nasz ród!“...







  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Habsburgów.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – porozumieniu.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – oficerskiego.