Encyklopedia staropolska/Całość/Tom II
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Encyklopedja staropolska ilustrowana | |
Wydawca | P. Laskauer i W. Babicki | |
Data wyd. | 1900–1903 | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
ZYGMUNT GLOGER
ENCYKLOPEDJA STAROPOLSKA
Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest, —
TOM II-gi.
wydany z udziałem zapomogi Kasy pomocy dla osób, pracujących na polu naukowem,
Druk P. Laskauera i W. Babickiego. |
Departamenta. Gdy w r. 1775 została ustanowiona Rada Nieustająca (ob.) jako właściwie delegacja sejmowa do ciągłego i wspólnego z królem rządzenia, wydziały tej Rady nazywano departamentami, które były następujące: 1) Departament cudzoziemski (t. j. spraw zagranicznych); 2) Departament policyi; 3) Departament wojny; 4) Departament sprawiedliwości i 5) Departament skarbowy. Na „departamenta“ dzieliło się Księstwo Warszawskie i ustanowione kongresem wiedeńskim w r. 1815 Królestwo Polskie, w którem 8 departamentów: warszawski, krakowski, kaliski, płocki, łomżyński, radomski, lubelski i siedlecki, zamienione zostały na województwa, a po dwudziestu latach na 5 gubernij. Na Litwie, Wołyniu i Podolu przed r. 1831 sądy apelacyjne zwały się również departamentami.
Dependent w dawnej palestrze polskiej był to pomocnik mecenasa albo patrona, nieraz aplikant, który sam później zostawał obrońcą sądowym, lub do śmierci utrzymujący się tylko z dependenctwa. Od swego pryncypała rzadko dostawał pieniężne wynagrodzenie, zwykle był tylko na jego stole, a zresztą utrzymywał się z akcydensu, t. j. drobnych podarunków, które klienci, a jak dawniej zwano pacjenci przy polecaniu spraw lub odbieraniu papierów czynili. Dependent ekspedjował wszystko u obrońcy, a kiedy ten występował przed sądem z wywodem skargi lub odpowiedzią, dependent stał za nim z artykułami praw, które przy cytowaniu przez obrońcę zaraz czytał. Słynęli ci dependenci z dzielności ręki do szabli, pamięci do artykułów prawa i gardła do kielicha. Za awantury dependentów w czasie trybunału mecenasi byli odpowiedzialni i karę w grzywnach płacić za nich musieli.
Depozyt. Lubo w prawie polskiem nie znajdujemy definicyi o depozycie, jednak depozyt publiczny był w Polsce znany od bardzo dawnych czasów. W statutach nieszawskich np. (zatwierdzonych roku 1496 przez Jana Olbrachta) powiedziano jest, że jeżeli odkupienie dóbr nastąpi w nieobecności sędziego lub podsędka, to suma szacunkowa ma być złożona na ręce pisarza i komorników, a zachowana w kancelaryi. Depozyty podobne przechowywano w skrzyniach żelaznych lub dobrze okowanych, w izbach sklepionych dla zabezpieczenia od ognia. Depozyt, złożony do wiernych rąk, ad fideles manus, jeżeli zginął z winy depozytarjusza, to tenże zapłacić go powinien, jeżeli zaś skutkiem wypadku, to szkodę ponosili po połowie: skład czyniący i skład przyjmujący. Podobną dyspozycję w zastawie znajdujemy i w Statucie Litewskim. Depozyt nie przedawał się i nie mógł być cedowanym. W Vol. leg. mamy zakaz, aby nikt depozytów gwałcić nie ważył się pod karą, jaka za rozbój albo najście na dom w prawie jest postanowiona. Statut Litewski stanowił, że jeżeli „rzeczy dane w zachowanie“ zostaną przypadkiem stracone, to biorący w zachowanie nie odpowiadał za nie, lecz jeżeli zgorzały lub zostały skradzione, a rzeczy depozytarjusza pozostały w całości, to wówczas depozytarjusz winien był odszkodowania. Większe sumy oddawane były nieraz pod depozyt samego króla. Zygmunt I r. 1524 kazał biskupowi wileńskiemu, aby 10,000 czerwonych złotych, do wzrostu małoletnich Józefowiczów, chował w kościele katedralnym.
Deprekacja, z łac. deprecor, usilnie prosić. Tak w dawnej palestrze polskiej nazywano zwyczaj uroczystych przeprosin. Gdy który z palestrantów został publicznie przez marszałka lub deputata trybunału obrażony, wówczas cała palestra miejscowa nie stawała w sądzie, czyli, jakby to dzisiaj nazwano, strejkowała, dopóki nie nastąpiły przeprosiny publiczne obrażonego, t. j. „deprekacja“, uroczyste odwołanie obrazy przez tego, który obraził. W mowie potocznej używano tego wyrazu ogólnie w znaczeniu odwołania wypowiedzianego o kimś słowa krzywdzącego i obraźliwego.
Deputacje. W czasie sejmu czteroletniego nazywano „Deputacją sejmową“ grono posłów, wybieranych do rozmaitych czynności, a zwłaszcza do przygotowania projektów do praw. Były więc deputacje: interesów zagranicznych (w miejsce zniesionego w Radzie Nieustającej departamentu do spraw obcych), do poprawy formy rządu, do sprawy miejskiej, żydowskiej, do rachunków skarbowych i t. d. Później nazwę „deputacyi“ nosiły grona obywateli, wyznaczonych przez rząd do pełnienia różnych czynności, jak: zbierania ofiar, wydawania paszportów, opatrywania więźniów, rewizyi archiwów i t. p. Towarzystwo przyjaciół nauk wyznaczyło w r. 1827 z pośród swoich członków Deputację do zreformowania pisowni polskiej, złożoną z ks. Wojciecha Szwejkowskiego, Ludwika Osińskiego, Feliksa Bentkowskiego, Jana Kruszyńskiego i Kazimierza Brodzińskiego. Potrzebę zaprowadzenia jednostajnych zasad pisowni wywołało naprzód odstąpienie ogółu piszących od wielu przepisów, zalecanych przez ks. Kopczyńskiego, jak również wprowadzenie w użycie przez Lelewela (r. 1811) znaku j zamiast y, na oddanie spółgłoski j, które znalazło poparcie u Franc. Szopowicza (r. 1814), Alojzego Felińskiego (r. 1816) i innych. Deputacja zreformowania pisowni zaprosiła do swej pracy Józefa Mrozińskiego, autora znakomitej naówczas „Gramatyki języka polskiego“ (wydanej w r. 1821) i „Odpowiedzi na recenzję“ dzieła jego. Mroziński też był najczynniejszym tego grona współpracownikiem. Owocem pracy „Deputacyi“ było dzieło zbiorowe, ogłoszone p. n. „Rozprawy i wnioski o ortografii polskiej przez Deputacją od król. Towarzystwa Warsz. Przyjaciół nauk wyznaczoną. W Warszawie, w drukarni Józefa Węckiego, 1830“, w 8-ce, str. XXIII i 588. Jest to szereg rozpraw gramatycznych, napisanych przez pojedyńczych członków Deputacyi, oraz wnioski Deputacyi, dotyczące pisowni z powyższych rozpraw wyprowadzone nadto słownik ortograficzny. Z pomiędzy rozpraw najważniejsze są: Mrozińskiego, Szwejkowskiego i Bentkowskiego. Wszystkie zresztą prace w dziele tem zamieszczone — jak powiada prof. A. Kryński — wykonane były z sumiennością, jakiej ważność sprawy ogólnej wymagała. Po złożeniu Towarzystwu prz. n. prac swoich nad pisownią i ogłoszeniu ich drukiem, Deputacja została rozwiązana. Wypracowany przez nią projekt miał być publicznie roztrząsany, poczem zdanie swoje Towarzystwo miało w tej mierze oświadczyć. Do takiego jednak rozpatrzenia nie przyszło z powodu rozwiązania samego Towarzystwa prz. nauk i projekt Deputacyi ustalenia pisowni pozostał tylko projektem.
Deputat. Tak nazywał się każdy ziemianin, wybrany na „sejmiku deputackim przez szlachtę do zasiadania jako sędzia w trybunale“. Deputaci byli świeccy i duchowni. Duchownych wybierały kapituły katedralne, a nominowali biskupi. Obowiązani nie przekraczać granic jurysdykcyi duchownej, mieli oni charakter delegatów i zastępców biskupich i dawali głos na sesjach sądowych w imieniu powagi biskupiej, a nie własnej. Na deputatów wszędzie płacili biskupi, kapituły katedralne, opaci, niektóre zakony i bogatsze probostwa. Niektórzy biskupi, w miejsce corocznych składek, zapisywali wsie, z którychby dochody szły na deputatów. Tak Dembowski, biskup kujawski, przeznaczył na ten cel wieś Sitno w ziemi Dobrzyńskiej; a Gembicki, biskup przemyski, wójtostwo Jasionka. O deputatach duchownych na trubunały obszernie i gruntownie pisał ks. Z. Chodyński w „Encyklopedyi kościelnej“, t. IV, str. 151.
Deresz ma w staropolszczyźnie dwa znaczenia: 1) koń, którego maść sierści jest pomieszana: czarna lub czerwona z białą i 2) ławka, na której uczniów w szkołach chłostano. Wyraz ten w znaczeniu zydla do bicia znany jest także w języku słowackim, a jako nazwa konia dereszowatego deres w języku węgierskim, z którego w dawnych wiekach mógł przejść do polskiego. Przejście znaczenia nazwy objaśnione jest w dziele: „Prace filologiczne“, t. I, str. 153.
Derkacz, gra towarzyska, o której Ł. Gołębiowski tak pisze: „Dwuch tylko do tej gry wchodzi, inni są widzami; oba mają zawiązane oczy, jeden ma w ręku drewienko karbowane i gładkie. Tem ostatniem wodząc po karbach, naśladuje głos derkacza der, der; na to biegnie drugi, aby go uderzyć. Gra ta bardzo zabawna dla patrzących, bo najczęściej, kiedy niema potrzeby, uciekają od siebie, stronią, boją się, lub też zamierzają, a kiedy istotnie są blizko, wtenczas bardzo spokojni... Po wsiach ćwiki dworskie, czyli starsi przebiegli dworzanie, nowicjuszom i niebywalcom wyrządzają psikusy, wyprawując ich „na derkacze“. Zasłoniwszy im oczy, dają karbik w rękę, po którym palcami chrobotać mają, a osłoniwszy ich płachtą, wyprowadzają w pole, ażeby tam wabili derkacze. Wtem zaczajone wygi z kryjówek wypadają i nuż po owym zasłonionym każdy pytluje gdzie dopadnie, drwiąc i szydząc z fryca. Stąd liczne sposoby mówienia, np.: „posłał go na derkacze“, czyli wywiódł go w pole; „derkacze łowi“, czyli nie wie sam co robi; „grał już w derkacza“, t. j. nie fryc, już to mu nie nowina; „idzie dopiero na derkacze“... „łowić mu jeszcze derkacze“, t. j. potrzeba mu jeszcze doświadczenia; „przedni myśliwiec na derkacza“, t. j. niczego nie świadom. Derkacz w mowie potocznej jest nazwą ptaka zwanego inaczej chróścielem, u ludu kujawskiego „kiecakiem“, na Litwie „dzierkaczem“ lub „dziergaczem“.
Dębno, herb polski: w polu czerwonem biały krzyż, pod którego lewem ramieniem biała łękawica. W rzeczywistości, jak się z pieczęci Golimunta Nadobowicza, starosty żmudzkiego z r. 1432, okazuje, nie jest to ani krzyż zwykły ani heraldyczny, ale poprostu tarcza herbowa na 4 pola rozdzielona, w czwartem czyli najpośledniejszem miejscu jest łękawica czyli herb Awdaniec. Jest to zatem herb Awdaniec (Habdank) w formie upośledzonej. O przyczynie tego upośledzenia Długosz powiada, że jeden członek rodu Awdańców, dostawszy się do niewoli tatarskiej, z dziewkami tatarskiemi napłodził synów i córki, które potem, wyszedłszy z niewoli, ze sobą do ojczyzny przywiódł. Otóż to potomstwo z nieprawego łoża nie mogło używać herbu ojcowskiego w dostojnym czyli pierwotnym kształcie, tylko w upośledzonym, przeniosłszy Awdańca z najdostojniejszego czyli środkowego miejsca tarczy w pole najpośledniejsze, t. j. lewe dolne. I tak powstał h. Dębno, który w zapisk. sądow. przychodzi już w r. 1416. Dęboróg, demboróg, herb polski, wyobrażający na tarczy w polu błękitnem pieniek dębu w ziemię wkorzeniony, z którego wyrastają ku górze dwa pięciogałęziste rogi jelenie. Bartosz Paprocki pisze, iż klejnot ten „król (Zygmunt) August nadał myśliwcowi swemu, który nalazł rogi jelenie wrosłe w drzewo dębowe“. Zdarzenie takie mogło być nawet prawdziwem, bo przedmioty, przybite do drzewa rosnącego, wrastają w nie z czasem. Piszący to widział np. krzyż przybity niegdyś na starej sośnie, a dziś jakby wyrastający z jej boku. Nazwa herbu i rodu posłużyła Kondratowiczowi (Syrokomli) za tytuł do wydanego po raz pierwszy w r. 1854 poematu: „Urodzony Jan Dęboróg, dzieje jego rodu, głowy i serca“.
Djalogi. Najdawniejszym zabytkiem formy djalogowej w naszej literaturze są pisane oczywiście po łacinie trzy pierwsze księgi Kroniki mistrza Wincentego (Kadłubka) z początków XIII stulecia, gdzie arcybiskup Jan z biskupem Mateuszem prowadzą rozmowę o dawnych dziejach polskich przy blasku łuczywa, a mistrz Wincenty przysłuchuje się im niby i zapisuje dla nauki potomnych. Aby usłyszeć djalog w mowie polskiej, przenieść się musimy do wieku XVI, w którym Mikołaj Rej wierszem i prozą pisywał „dla dobrych towarzyszów“ zabawne (trefne) rozmowy, wystawiając „Kosterę z pijanicą“, „Warwasa z Dikasem“, „Lwa z kotem“, „Gęś z kurem“, a dla kmiotków „Krótką rozprawę między panem wójtem a plebanem“. Po Reju idzie Stanisław Orzechowski z głośnemi swego czasu rozmowami, w których wyprowadzał papieżnika, ewangelika i siebie („Djalog około egzekucjej Korony polskiej“, — „Quincunx“, — „Ziemianin“). Po Orzechowskim następuje Łukasz Górnicki z przerobionym z włoskiego pisarza Castiglione’a dla Polaków „Dworzaninem polskim“ (1566 r.) oraz własnymi djalogami: „Rozmowa o elekcjej“, „Daemon Socratis“. Piotr Chmielowski jest zdania, że mniej udatny djalog Kochanowskiego „Wróżki“ pozwala pominąć bardzo liczne djalogi wieku XVII, mające czasowe znaczenie, lecz zazwyczaj słabe pod względem artystycznym, i przejść do wieku XVIII, w którym reformator stylu i wychowania, Stanisław Konarski, ulega jeszcze w swoich djalogach („O nieszczęśliwościach ojczyzny, rozmowa między ziemianinem a sąsiadem“ 1733 r.) wpływom poprzedniej doby piśmiennictwa, ale natomiast Ignacy Krasicki, najdowcipniejszy pisarz swego czasu, tłumacząc djalogi Lucjana i naśladując je w „Rozmowach zmarłych“, całkowicie już nowym tchnie duchem. Djalogi te pociągnęły za sobą wielu naśladowców, a w szkołach za wzór dla młodzieży były podawane. Początek przedstawień teatralnych treści religijnej w formie djalogów sięga 1-szych średnich wieków, kiedy ojcowie Kościoła i biskupi starali się o zniesienie dawnych gorszących erotyzmem widowisk pogańskich za pomocą przedstawiania w żywych obrazach i djalogach najważniejszych ustępów z dziejów świętych. W Polsce są ślady, że równie u nas, jak na całym zachodzie Europy, duchowni i świeccy brali udział w religijno-teatralnych przedstawieniach w święta Bożego Narodzenia i w Wielkim tygodniu. Już na początku XIII wieku papież Innocenty III w okólniku do arcybiskupa gnieźnieńskiego i innych biskupów polskich zakazuje kapłanom odprawiania widowisk teatralnych po kościołach. W postanowieniach synodalnych arcybiskupa gnieźnieńskiego z r. 1326 czytamy rozporządzenie: „Ustanawiamy i rozkazujemy, ażeby żadne z osób duchownych lub świeckich nie ważyły się występować w potwornych maskach w kościołach lub na cmentarzach, zwłaszcza podczas nabożeństwa. Ktokolwiek więc, mimo naszego zakazu, pokaże się w masce, podlegnie klątwie kościelnej. Podlegać mają równie tej karze osoby, biorące udział w zabobonnych igrzyskach podczas kościelnych procesyi, stosownie do zwyczaju pewnych miejscowości“. Podobne przedstawienia były zawiązkiem djalogów czyli misterjów, odprawianych później po kościołach i klasztorach polskich, np. podczas procesyi w Kwietnią niedzielę lub w uroczystość Bożego Ciała, które przetrwały prawie do końca XVIII wieku. Niekiedy oprowadzano przy procesjach osoby poprzebierane za słonie i inne zwierzęta, w celu uprzytomnienia myśli, że wszelkie stworzenie powinno oddawać hołd Stwórcy. O podobnym zwyczaju pisze Jan Jabłonowski, wojewoda ruski, w swym „Dzienniku“, wspominając o procesyi, odprawionej we Lwowie r. 1700. Średniowieczne przedstawienia religijno-teatralne, ustępując stopniowo skutkiem zakazów papieży i biskupów z murów kościelnych, upowszechniają się natomiast na placach publicznych, po szkołach, domach pańskich i po chatach wieśniaczych. Nasze szopki czyli jasełka i zwyczaj chodzenia czyli odgrywania sceny z „królem Herodem“ na Boże Narodzenie w wielu okolicach kraju, są tylko zabytkami średniowiecznych djalogów religijnych. Lud przechował tradycyjnie to, co widział przed wiekami u wyższych warstw narodu. W szkołach polskich od XVI do XVIII wieku przedstawiano djalogi treści religijnej, historycznej i allegorycznej, a że szkoły były utrzymywane przeważnie przez jezuitów, więc djalogi te nazywane są zwykle „jezuickimi“. Dochowane ich druki lub rękopisy pochodzą głównie ze szkół w Krakowie, Warszawie, Wilnie, Lwowie, Poznaniu, Chełmnie, Pułtusku i t. d., gdzie urządzano stale teatry. W djalogach allegorycznych występowali bogowie pogańscy, cnoty, występki jako postaci żywe, różni święci, aniołowie, Anioł Gabrjel, Judasz i król Herod. W jednym z takich allegoryczno-moralnych utworów słyszymy długą rozmowę Jowisza z Rozpaczą. W wieku XVII upowszechniły się na teatrach szkolnych przedstawienia djalogów treści panegirycznej, grywanych z powodu odniesionego zwycięstwa nad nieprzyjacielem, uroczystości domowych lub przyjazdu dostojnych osób. Dwa są znane najobfitsze rękopiśmienne zbiory djalogów, przedstawiające pewną całość, a mianowicie: pułtuski i chełmiński. O pierwszym napisał ksiądz A. Załęski „Wiadomość o rękopiśmie z XVI wieku, znalezionym na kościele niegdyś jezuickim, a teraz benedyktyńskim w Pułtusku“ (drukował Wójcicki w „Bibljotece starożytnych pisarzy polskich“ t. VI str. 295—347). Ponieważ w czasie późniejszego pożaru Pułtuska spłonęła i bibljoteka pojezuicka, wątpimy zatem, czy cenny zbiór powyższy został uratowany. Jeżeli stracony jest dla dziejów literatury polskiej niepowrotnie, to wina spada na ludzi możnych, którzy pomimo wydrukowania przez Wójcickiego obszernej wiadomości o tym ważnym zabytku piśmiennictwa ojczystego, pozwolili mu butwieć i zgorzeć w Pułtusku, nawet bez odpisu. Zbiór djalogów, grywanych w szkołach chełmińskich, którego rękopis przechowuje bibljoteka ordynacyi Krasińskich, opisany został przez Wł. Chomętowskiego w dziełku jego „Dzieje teatru polskiego“ (Warszawa, r. 1870). W tejże bibljotece znajduje się inny rękopis z wieku XVI, będący zbiorem djalogów nieznanego pochodzenia. Są tam między innymi djalogi: o Męce Pańskiej, na niedzielę Kwietnią, Komedja o niepłodności Anny św. z Joachimem mężem jej, Komedja o ofiarze Abrahama, Intermedja (treści obyczajowej) i t. d.
Długoraj Wojciech, zwany pospolicie „Wojtaszkiem“, urodzony w połowie wieku XVI, sławny lutnista polski. Szczegóły jego życia nie są wiadome. Kraszewski w powieści historycznej „Banita“ podaje o nim kilka ciekawych wzmianek biograficznych, że jednak nie przytacza źródeł, z których je zaczerpnął, więc nie wiemy, czy są autentyczne. Według nich, Długoraj miał się kształcić w Krakowie, w szkole przy kościele P. Maryi. Gdy go z niej wypędzono za jakąś awanturę miłosną, wstąpił do Bernardynów, gdzie przywdział habit. Rychło jednak zrzucił habit zakonny i postanowił poświęcić się wyłącznie muzyce. A miał głos przedziwny i dar do gry na lutni i do kompozycyi. Musiał to być talent nadzwyczajny, skoro sława Wojtaszka szybko przedostała się poza granice Polski. Besard w „Thesaurus harmonicus“ (Kolonia 1603) stawia polskiego lutnistę na równi z największymi wirtuozami XVI wieku: Łukaszem Marenzio, Laurencinim, Diomedesem etc. i umieszcza 10 jego Villanelli. Jedną z nich: Ahi chi tien lo mio cuor przytoczył Sowiński w „Słowniku muzyków polskich“. Jakiś czas Długoraj bawił podobno za granicą, a wróciwszy do kraju, wszedł do służby Samuela Zborowskiego, który go umiłował gorąco, wszędzie woził z sobą, obsypywał darami i zaufaniem nieograniczonem zaszczycał. Za te wszystkie łaski Wojtaszek odpłacił się swemu dobroczyńcy czarną zdradą. Wykradłszy bowiem swemu panu listy jego brata, Krzysztofa Zborowskiego, mocno kompromitujące obudwuch, wydał je kanclerzowi Zamojskiemu (J. Moraczewski „Dzieje Rzeczyposp. Pol.“). Na mocy tych właśnie listów Samuel Zborowski, schwytany w Piekarach 13 maja 1584 r., w 13 dni później został ścięty na zamku krakowskim. Od czasu tej katastrofy Długoraj przepadł bez wieści. Widocznie, albo pomściła się na nim krwawo rodzina Zborowskich, albo też, nie czując się bezpiecznym nawet w zamku królewskim, do którego miał się chronić po swej zdradzie, umknął za granicę i w oddaleniu od ojczyzny życia dokonał (A. Poliński).
Długowieczność. W każdym narodzie i po wszystkie czasy zdarzały się przykłady bardzo długiego żywota ludzi. Byłoby błędnem mniemanie, że dawniej, np. dwa lub trzy wieki temu, ludzie żyli dłużej, niż dzisiaj. Brak statystyki i wykrywanych przez nią cyfr przeciętnych uniemożliwia wszelkie porównania długowieczności dawnej. Co do wymiarów ciała, mamy przynajmniej kości dawnych ludzi i ich zbroje, które nam wykazują mimo powszechnej wiary w skarłowacenie dzisiejsze rodu ludzkiego, że wzrost przeciętny naszych przodków nie był nigdy większym od dzisiejszego. Gdy co do długowieczności dawnych ludzi brakuje nam podobnego probierza, musimy poprzestać na zacytowaniu nadzwyczajnych przykładów długiego życia z czasów dawnych i nowszych. Co do dokładności cyfr, nie wszystkie mogą być ścisłe, lubo sama staranność, z jaką zapisywano przykłady tak długiego życia, dowodzi już, że upatrywano w nich coś wyjątkowego. Nasz Rzączyński, piszący za czasów saskich, zebrał z różnych pisarzów dawniejszych przykłady osób, które żyły wyżej lat stu. Miechów szczególniej miał sprzyjać długowieczności. Mikołaj Radziwiłł, nie używając innego napoju prócz wody, umarł, mając 100 lat życia; syn jego dożył lat 99. Jakób ze Skotnik, arcybiskup gnieźnieński, żył przeszło lat 100. Katarzyna Odrowążówna, panna, miała umrzeć w roku życia 120-ym, a zakonnica Anna Topolówna w 130-ym. Dziad Feliksa ze Śreńska, wojewody płockiego, według nagrobku miał żyć lat 140. O niejakim Wiśniowskim w księstwie Oświęcimskiem piszą, że, mając lat 140, chodził pieszo do odległego kościoła, zaś Ossowski z Jabłonny w województwie lubelskiem, mając lat 115, gryzł jeszcze orzechy i dosiadał konia. Wieśniak jeden z województwa wołyńskiego, mając lat 115, właził na wysokie drzewa. O prawdziwości innych przykładów sam Rzączyński powątpiewa. Do takich nieprawdopodobieństw zaliczyć należy Tarnowską z Torunia, która miała żyć lat 156 i Dymitra Grabowskiego, lat 168(?). Z nowszych przykładów, ciekawem zjawiskiem był Fryderyk Jabłkowski, który umarł w r. 1823, mając lat 140. Miał on 3 żony, a z tych ostatnia liczyła lat 80, gdy umarł. Całe życie był zdrów, nie znając co to choroba. Teresa Hiżdew, panna, zmarła r. 1855 w Popielach, majętności Karnickich, mając lat 130; była panną respektową w domu dziada Romana Karnickiego, który już niemłodym zmarł w parę lat później. W Krakowie między zmarłymi od r. 1829 do 1847 znalazło się 22 osób, których wiek wynosił lat 100–115. Zmarły we Lwowie d. 3-go grudnia 1858 r. arcybiskup ormiański, Stefanowicz, miał lat 106 i miesięcy 8. Z liczby polskich uczonych w czasach ostatnich, Antoni Waga, przyrodnik, i Wacław Al. Maciejowski, historyk, zmarli obaj w dziesiątym krzyżyku lat swoich, ciesząc się do ostatnich chwil życia czerstwem zdrowiem i przytomnością umysłu.
Dni krzyżowe tak nazwane były w Polsce dlatego, że u nas najpospoliciej po wsiach, gdzie tylko jeden jest kościół, wychodzi zeń procesja do krzyża. Te trzy dni (poniedziałek, wtorek i środa) przed Wniebowstąpieniem Pańskiem zowią się po łacinie dies Rogationum, albo po prostu Rogationes, t. j. dni prośby, postu i modłów z procesjami.
Dobra. W dawnem prawie polskiem rzeczy nazywano res, a dobra czyli majątek — bona, np. bona kmethonalia (Vol. leg. I, f. 261). Majątek dzielił się na nieruchomy i ruchomy — bona immobilia et mobilia. Dobra ziemskie nazywano niekiedy imiona. Statut Litewski dobra ziemskie nazywa imienie, ruchome zaś mianuje: „majętność ruchoma“ albo „rzeczy ruchome“. Dobra (bona) dzielą się na dziedziczne — haereditaria i zastawne — obligatoria, dzielą się nadto na: ziemskie — terrestria, duchowne — spiritualia, miejskie — civilia i królewskie czyli królewszczyzny — bona regalia. Te ostatnie za rządów pruskich zwano: „domanjalne“ — Domänen, pod zaborem zaś austrjackim — „kameralne“. Rozróżniano jeszcze w prawie polskiem majątki prywatne na dobra: ojczyste i macierzyste, czyli ojcowiznę i macierzyznę, jak również na odziedziczone, czyli rodzinne — patrimonialia i nabyte adquisita czyli quaesita. Pomiędzy „królewszczyznami“ rozróżnić należy dobra stołowe czyli Korony od królewszczyzn, będących dobrami „krzesłowemi“, t. j. rozdawanych dożywotnio dygnitarzom, mającym krzesła w senacie. Dobra takie składały się ze: starostw, leśnictw, wójtostw, sołtystw, lemaństw i emfiteuz. Nadania królewskie bywały niektóre na prawie wieczystem (np. starostwo Tykocińskie na Podlasiu, nadane przez Jana Kazimierza Stefanowi Czarnieckiemu za zgodą sejmu, lubo niezupełną), a takie przechodziły na dobra ziemskie; inne — na prawie lennem, zwane lenne, niektóre znowu na prawie emfiteutycznem czyli dzierżawy emfiteutyczne. Po zniesieniu zakonu jezuitów w r. 1773, przybyły jeszcze dobra pojezuickie, z których Rzplita utworzyła dobra „funduszu edukacyjnego“, tak znacznego, że równego mu, względnie do ludności i zamożności kraju, nie posiadało wówczas żadne państwo w Europie.
Dobrodziejstwo posiadania, beneficia possessionis, w języku prawniczym staropolskim oznaczało korzyści z faktycznego dzierżenia swoją własnością. Posiadacz nie potrzebował się z tytułu posiadania nikomu usprawiedliwiać, jeżeli ten, co mu własności zaprzeczał, swego tytułu nie okazał. Tak dalece sam fakt posiadania czyli „possessyi“ uznawany był za ważny, że sama „donacja“, czyli akt kupna bez „intromisyi“, czyli wwiązania, t. j. faktycznego i urzędowego oddania w posiadanie nowonabywcy, nie przenosiła własności zupełnej.
Dobrzyńscy bracia, zwani po łacinie Fratres milites Christi de Dobrzyn, byli zakonem rycerskim, założonym przez Konrada ks. Mazowieckiego za radą biskupa Krystyna w celu obrony Mazowsza od pogan pruskich, ale założonym nie na ziemi pruskiej i w r. 1228, jak podają niektóre encyklopedje polskie, tylko na ziemi mazowieckiej i przed rokiem pomienionym. Gdy podejrzliwy i gwałtowny Konrad kazał zabić wojewodę płockiego Krystyna z Gozdowa, który najdzielniej bronił Mazowsze przeciwko napadom pogan pruskich, wówczas na ziemie mazowieckie spadły najsroższe klęski z powodu ustawicznych najazdów dziczy pogańskiej od północy. Papież Honorjusz III rozkazał arcybiskupom ogłosić wyprawę krzyżową przeciw Prusakom, ale gdy prowadzenie wojny (r. 1219—1222) z ludem ukrytym po bagnach i puszczach okazało się bezowocnem, wówczas to postanowiono założenie na ziemiach polskich w pobliżu granicy pogan, zakonu rycerskiego, którego zadaniem byłaby ciągła obrona ziem polskich i nawrócenie pogan pruskich. Zakonnik oliwski Krystyn, mianowany jeszcze r. 1212 biskupem dla Prusaków, sprowadził 14-tu rycerzy, którym przepisano jako ubiór białe płaszcze zakonne z czerwoną gwiazdą, wyszytą na piersiach i mieczem w czerwonej pochwie u boku. Konrad wybudował im zamek Dobrzyń na górze warownej nad Wisłą i dał przywilejem na utrzymanie wieś Siedlce z przyległościami. Oni zaś obowiązali się nawzajem, że podzielą się z księciem ziemią, którą zdobędą na poganach. Nadano im ustawy rycerzy inflanckich czyli „mieczowych“, a że każdy miał poczet giermków i pachołków, to też choć było ich tylko l4-tu, stali się wkrótce groźni dla pogan pruskich. Rozjątrzeni tem Prusacy skorzystali z nieobecności Konrada na Mazowszu i wyprawili się przeciw Dobrzyńcom w ogromnej liczbie. Przybył Konrad z pomocą i stoczył z Prusakami pod Brodnicą (r. 1225) dwudniową ale niepomyślną dla siebie bitwę. Moc Mazowszan w tej walce zaciętej poległa, a z braci dobrzyńskich czterech tylko czy pięciu uszło z pogromu. Gdy bitwa ta przekonała Konrada, że siły Dobrzyńców są zbyt słabe, a lud mazowiecki jako rolniczy nie może wiecznie czuwać pod bronią na granicy pogańskiej, powziął myśl sprowadzenia braci niemieckiego, t. j. krzyżackiego zakonu, do czego namawiał go także Henryk Brodaty, książę szląski, na którego dworze wpływ niemiecki przeważał. Książę oddał w posiadanie i użytkowanie zakonu krzyżowego ziemię Chełmińską przywilejem wydanym mu w r. 1228, ale nie przewidując jeszcze potęgi i dostatecznej obrony w Krzyżakach, wkrótce po zawarciu z nimi układu, wydał nowy przywilej dla Braci dobrzyńskich, w którym potwierdzał im własność Dobrzynia i dodawał ziemię położoną pomiędzy rzeczkami Chełmicą i Kamienicą i część wsi Dembowa między Wisłą i Sadłowicami, uwolnił ich od płacenia ceł i oddał sądownictwo nad ludźmi darowanego terytorjum, wyjąwszy ludzi książęcych, co zatrzymał przy sobie jako widomy znak swego panowania. W tymże samym przywileju Gunter, biskup płocki, ustępuje Dobrzyńcom wieś kościoła biskupiego w Dobrzyniu, wraz z wyspą na Wiśle i dziesięcinami. W przywileju tym, wydanym przez Konrada na zjeździe panów duchownych i świeckich, d. 4 lipca 1228 r. nad brzegiem Wisły, naprzeciwko Płocka, kanonicy kościoła włocławskiego ustępują także Dobrzyńcom praw swych do wsi Wiszyn. Na dwa dni przed napisaniem tego dokumentu, biskup płocki wydał Braciom przywilej, którym przelewał na nich różne dobrodziejstwa i prawa własne na ich nowej dziedzinie. Jakoż w tymże jeszcze roku udali się Dobrzyńscy z prośbą do Rzymu o zatwierdzenie ich przywilejów, co z jednej strony dowodzi, że, wobec układów Konrada z zakonem niemieckim, obawiali się o własne losy, a z drugiej, że na Mazowszu usiłowano utrzymać zakon dobrzyński niezależnie od krzyżackiego. Skutkiem tych zabiegów Grzegorz IX wydał dwie bulle, obie pod datą 28 października 1228 r. W jednej potwierdzał założenie zakonu rycerskiego Dobrzyńców przez biskupa pruskiego Krystyna, w drugiej nadania Konrada, Guntera i kanoników włocławskich. Wobec jednak utwierdzonego świeżo zakonu niemieckiego w ziemi Chełmińskiej, słabe stanowisko zajmowali Dobrzyńcy i nie mogli ostać się długo w tak blizkiem sąsiedztwie chciwych zdobyczy i znaczenia sąsiadów. Jakoż ostatni dokument, dotyczący Braci dobrzyńskich, nosi datę 24 lutego 1233, a bulla z d. 19 kwietnia 1235 r. potwierdza ich połączenie się z zakonem niemieckim. Pokazuje się jednak z przywileju Konrada, wydanego d. 8 Marca 1237 roku, że nie wszyscy rycerze dobrzyńscy uznawali przeprowadzone przez Krzyżaków połączenie się dwuch zakonów. Oświadcza bowiem im książę, że oddaje mistrzowi i braciom zakonu niegdyś dobrzyńskiego zamek Drohiczyn (z przyległościami od połączenia się rzek Nuru i Buga po tamtej stronie aż do granic Rusi), zastrzegając w tych ziemiach prawo mazowieckiego kościoła i szlachty. Nawzajem zakon zobowiązywał się księciu i jego następcom dochować wiernie powinności wasalów, bronić wraz z księciem ziemię Mazowiecką przeciw wszelkim najazdom, Prusaków zaś i innych pogan (Jadźwingów) własną odpędzać siłą. Był to właśnie kęs Podlasia, zaludniający się wówczas szlachtą i ludem mazowieckim, leżący dziś pomiędzy miastami Drohiczynem, Ciechanowcem i Boćkami. Wkrótce jednak dalsze losy Dobrzyńców giną ostatecznie z widowni dziejów, bo zakątek kraju na siedzibę im oddany leżał na głównym szlaku napadającego na Polskę od północo-wschodu i żyjącego grabieżą, ale sławnego męstwem plemienia prusko-litewskiego Jadźwingów.
Dola. Dola — powiada J. Karłowicz — pochodzi od dzielić, znaczy więc pierwotnie udział, część komuś przypadającą, przeznaczoną, w dalszym zaś rozwoju pojęcia oznacza dobry udział, szczęście; zupełnie tak, jak od część urobione jest nasze szczęście. Człowiek pierwotny wierzył, że wszelkie powodzenie jest zrządzeniem kierującej przypadkami i przygodami jakiejś siły niewidzialnej. Że zaś każdą siłę pojmował jako żyjącą istotę, przeto każdą postaciował w kształty człowieka lub zwierzęcia. Stąd i dolę wyobrażał sobie jako żyjącą i myślącą, jak człowiek. Jakoż u wszystkich ludów aryjskich spotykamy tę postać. Ze Słowian my Polacy i trzy plemiona ruskie, nazywamy ją Dolą, Słowieńcy zaś i Serbowie — Srecią (co dosłownie znaczy spotkanie, jak greckie Tyche). Rzymianie znają Fortunę (od fero — niosę, zdarzam). O tej istocie, będącej jakby dobroczynnym sobowtórem człowieka, ludy pierwotne powtarzały wszędzie jednakie opowieści. Ślad tej jednostajności znajdujemy np. w staropolskiem wyrażeniu: „Ty śpisz, a dola twoja rośnie“. To, co dla nas jest dziś tylko frazesem, było niegdyś artykułem wiary. Firdusi, wielki poeta perski z X-go wieku ery chrześcijańskiej, w „Księdze królewskiej“ każe przemawiać do Nuszyrwana: „Królu, podczas snu twego, młoda Dola twoja czuwa“. Ukrainiec zaś powiada: „Leżeń (leniuch) leży, a Bóg dla niego dolę trzyma“. Gdy się komuś nie wiedzie, to wina jego doli, która jest niezaradną i leniwą. Baśnie ludowe na Rusi i Litwie opowiadają o człowieku, któremu się ciągle nie powodziło dlatego, że Dola jego spała pod płotem; znalazłszy ją, obił okrutnie i odtąd wszystko szło mu jak z płatka. Lud polski zna dolę już tylko w pieśniach i wyrażeniach i to głównie we wschodnich okolicach; w zachodnich częściej się spotyka szczęście, zamiast dola. Najczęściej dolę wspominają pieśni weselne. — Przeciwieństwem dobrej doli jest niedola. U ludu na Mazowszu i Podlasiu słyszeliśmy nieraz w narzekaniach osób nieszczęśliwych połączony z płaczem wykrzyknik: „O doloż moja, doleńko!... O nieszczęśliwa moja dolo!“ Następujące staropolskie wyrażenia i przysłowia o doli zebrał Adalberg: 1) Cudza dola pod bok kole. 2) Doli swojej koniem nie objedziesz, t. j. nie wiesz i nie przewidzisz nigdy, co cię w życiu może spotkać. 3) Nie wiemy, jaki kołek dola na nas struże. 4) Od złej doli głowa boli. 5) Swoja dola każdego uszczęścić może. 6) Zła dola a starość każdą myśl ukróci.
Doliwa, herb polski. Na tarczy w polu błękitnem pas ukośny biały czyli srebrny, a na nim trzy czerwone róże pięciolistne. Piekosiński podaje, że z pieczęci, tym herbem oznaczonych, najstarszą jest pieczęć Mikołaja, wojewody poznańskiego, z roku 1334 i 1343, Jana, wojewody kujawskiego, z r. 1343, Jarosława, wojewody poznańskiego, i Mikołaja Będlewskiego również z r. 1343, Jana, kasztelana łęczyckiego, z r. 1355, Wincentego, wojew. pozn., Świętosława, podkomorzego poznań. i Mojka, kasztelana biechowskiego, z r. 1382. Herbem tym pieczętowało się kilkadziesiąt rodów szlacheckich w Polsce.
Dołęga, herb polski. Na tarczy w polu błękitnem podkowa srebrna, ocelami na dół zwrócona, na barku podkowy krzyż złoty, a między ocelami strzała srebrna, zwrócona bełtem na dół. Piekosiński zna dwie pieczęcie średniowieczne z tym herbem, obie Michała Lasockiego, jedna z r. 1451 jako podkomorzego dobrzyńskiego, druga jako starosty łęczyckiego i marszałka nadwornego. W zapiskach sądowych przychodzi ten herb już w r. 1402. Pieczętowało się nim kilkadziesiąt rodów w Polsce.
Dołoman, dołaman, dołoma, kurta zwierzchnia husarska. Turecka nazwa dołaman, dołama — powiada Muchliński — oznacza suknię, którą Turcy noszą pod futrem, długą, z obcisłymi rękawami, spiętą pod łokciami. Na dołomany letnie używają materyj jedwabnych i atłasu, na zimowe — sukna i aksamitu. U Janczarów był to ubiór od parady, używany wtedy, kiedy nie chodzili na wojnę. Wyraz ten przeszedł do kilku języków europejskich, a między nimi do francuskiego, oznaczając spencer huzarów węgierskich. W rejestrze wydatków kr. Zygmunta Augusta znajdujemy „dołomy husarskie“. Piotr Kochanowski pisze:
Zwierzchnią dołomę, którą miał na zbroi,
Pokłóto na nim, że za nic nie stoi.
Paszkowski w „Dziejach tureckich“ (1615 r.) powiada: „Wszyscy tam noszą długie dołomany aż do kostek“. W innej książce z XVI wieku czytamy: „Dziś co kurta to dołoman, co chłop to dragan“.
D. O. M. Trzy te litery, kładzione niekiedy na kościołach, a powszechnie na nagrobkach chrześcijańskich, są inicjałami trzech wyrazów łacińskich: Deo Optimo Maximo (Bogu Najlepszemu, Największemu), lub, jak chcą niektórzy: Domus omnium mortalium (Dom wszystkich śmiertelników). Oczywiście w pierwszem znaczeniu odnosi się do kościołów, w drugiem do nagrobków. Zwyczaj ten sięga czasów pogańskiego Rzymu, w którym już litery podobne kładziono jako inicjały dedykacyi na świątyniach Jowisza, na grobowcach zaś: D. M. lub D. M. S.
Dom, wyraz rdzennie polski i słowiański, a jak jest starożytnym, to dowodzi to, że już w sanskrycie brzmi damas, pan domu czyli gospodarz zowie się dampatis, w języku zendzkim czyli staroperskim dema znaczy mieszkanie, po łacinie domus, po starosłowiańsku dom, po litewsku namas, po grecku doma. Jakkolwiek Długosz, żyjący w wieku XV, był już bardzo od czasów pierwotnej Polski oddalonym, niemniej przeto niektóre świadectwa jego zasługują na uwagę, bo powtarzał tradycje, które przed epoką drukowanego słowa przechowywano daleko konserwatywniej, niż w czasach późniejszych, i korzystał z wielu dawnych źródeł piśmiennych, które dla następców jego zaginęły na zawsze. Otóż Długosz powiada, że Polacy „w czasach pierwotnych (t. j. przedhistorycznych) chaty poszywając słomą i legając na gołej ziemi, zamożni w bydło i zboże, wszelkie sprzęty zbytkowe mieli w pogardzie“. Ponieważ cały kraj porosły był lasami, budowano więc domy wyłącznie z kloców nieociosanych, w czworobok ułożonych, pozacinanych w ten sposób na węgłach, żeby bokami przylegały do siebie i ściana stała warownie. Gdy po przedhistorycznej epoce nastąpiła w Polsce pięciowiekowa doba panowania rodziny Piastów, przy wszystkich znaczniejszych ich zamkach czyli grodach pobudowały się w tej epoce miasta. Że zaś zamki do XIV wieku czyli czasów Kazimierza Wielkiego były w Polsce prawie wszystkie drewniane i tylko wałami z ziemi i głazów i ostrokołami dębowymi warowne, więc oczywiście i miasta były z drzewa budowane. Musiała jednak zachodzić ogromna różnica pomiędzy domami wiejskimi a miejskimi. Bo gdy ziemianie, tak możni, jak ubodzy, zrośli życiem w trudach obozowych i łowieckich, wszystko, co dotyczyło wygody, mieli w pogardzie, a o zamożności ich dawały świadectwo nie proste budynki, ale liczne stada koni, bydła, chlewni, psów myśliwskich, zapasy futer i t. p., to kupiec lub rzemieślnik mieszczański okazywał przedewszystkiem swoje znaczenie i dostatek za pomocą powierzchowności domu, w którym mieszkał. To też Długosz w swoich „Dziejach“ powiada, że już za Bolesława Krzywoustego r. 1125 pożar, przypadkowo wszczęty w Krakowie, zniszczył miasto całe, wielu gmachami drewnianymi wprawdzie, lecz ozdobnymi zabudowane. Że takie drewniane ale ozdobne budynki po miastach piastowskich nie pozostały bez silnego wpływu na budownictwo wiejskie, to nie ulega wątpliwości i że za doby jagiellońskiej drewniane dwory wiejskie możniejszej szlachty posiadały już w całej Polsce pewne wspólne cechy stylowe budownictwa mieszczańsko-szlacheckiego, to więcej, niż pewna. Od czasów osiadania w miastach niemców i od doby Kazimierza W., większe miasta polskie zaczęły się murować, ale mniejsze pozostały do w. XIX drewniane, a to głównie z powodu taniości drzewa i drogości dobrej cegły, jak również i tej okoliczności, że w mniejszych miasteczkach nigdy żywioł niemiecki nie zapanował nad słowiańskim, tradycyjnie rozmiłowanym w kleceniu mieszkań z drzewa. Bezimienny autor bardzo rzadkiej dziś książeczki „Krótka nauka budownicza“, wydanej w Krakowie r. 1659, przyganiając powszechnemu zwyczajowi po wsiach budowania z drzewa, pisze: „Co bowiem łacniejszego jako szopę postawić, słomą pokryć i przy niej piec z surowej cegły, który się sam potym wypali. A takie jest niedbalstwo w tym polskie, że nigdzie tylko przy mieście, i to wielkim cegły nie dostaniesz jak rzeczy drogiej i kosztownej. I z tegoć niedbalstwa pochodzi, że tak rzadkie mury w Polszcze i komin z gruntu murowany zwłaszcza gdzie kamienia niemasz, jest tak wielkiej wagi, jak colossus w Rzymie albo Pyramis Egipska“. Jeżeli ozdobne budownictwo drewniane głównych miast doby piastowskiej dało początek dziś już zaginionemu stylowi polskiemu, którego tylko nieliczne szczątki oglądaliśmy w postaci dawnych domów w Wiśniczu (Fig. 1, 2, 3), Muszynie (Fig. 4), Piotrkowie, kilku gospod, kościołków, dzwonnic, dworów, chat góralskich i bóżnic (np. w Nasielsku, Zabłudowiu, Wołpie, Jurborgu, Pohrebyszczach, Jabłonowie) — to w stronach nadniemeńskich zupełnie inne panowały stosunki. To, co Długosz pisał o prostocie mieszkań w pierwotnej Polsce, mógł w wieku XV sam jeszcze widzieć na Żmudzi. Mówi bowiem, że „Żmudzini w owych czasach (nawrócenia się około r. 1413 na wiarę chrześcijańską) dzicy i nieokrzesani, barbarzyńską tchnęli srogością. Nie mieli oni żadnych porządnych domów ani mieszkań, ale w lichych mieścili się chatach. Chaty, klecone z drzewa i słomy, szersze od spodu, coraz bardziej zwężające się u góry, podobne były do niższej części okrętu; u szczytu miały otwór, którędy górą wchodziło światło. Pod tem okienkiem palili ognisko i gotowali sobie strawę, ogrzewając się zarazem od zimna, które w tym kraju większą część roku panuje. W takich chałupkach mieszkali z żonami, dziećmi, czeladzią, chowając w nich razem bydło, trzodę, zboże i wszystek sprzęt domowy. Nie znali innych domów, izb godowniczych, pałaców, śpiżarni, komnat ani stajen“. Od tego ogólno-krajowego tła chat leśnych, w których mieszkał naród żmudzki a niewątpliwie z małą różnicą i litewski, jakąż odrębnością uderzać musiały główne miasta tego kraju, jak Wilno i Kowno, gdzie spotykamy wzniesione w tejże dobie takie arcydzieła stylu ceglano-gotyckiego, jak np. kościoł św. Anny w Wilnie lub dom gotycki w Kownie, nazywany w nowszych czasach świątynią Perkuna, którego rysunek podajemy (Fig. 5). Że dom ten nie był nigdy świątynią pogańską, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Najprzód dla tego, że w historyi nie przechowała się żadna wzmianka, aby Litwini posiadali świątynie dla swych bogów murowane. Dzieje litewskiego Romnowe są mniej więcej znane. Przenoszono ten przybytek świętości pogańskich z miejsca na miejsce przed nieprzyjacielem, ale niema żadnej wskazówki, by Romnowe kiedykolwiek znajdowało się w Kownie, które leżało na ubitym szlaku najazdów krzyżackich na Litwę, a bywało nieraz i chwilowem siedliskiem krzyżaków. Któżby więc tam dobrowolnie umieszczał swe bogi? Przed najazdami zaś Krzyżaków stylu takiego nie znano nad Baltykiem. Zresztą świętości pogańskie pruskie i litewskie wystawiano nie w murach, ale pod gołem niebem w lasach, jak to np. było także w obyczaju Słowian nadbaltyckich w Arkonie. Michał Baliński powiada, że najstarsze budowle murowane w Kownie (a było takich domów i więcej) odnieść należy dopiero do chrześcijańskich już czasów Witolda; budowę zaś gotycką przy ulicy, wiodącej do Niemna, odnosi uczony ten badacz dziejów Litwy do wieku XIV lub XV. Kowno, położone przy połączeniu się dwuch największych spławnych rzek litewskich, Niemna z Wilją, było w wieku XV najhandlowniejszem miastem na Litwie i siedliskiem faktoryi zagranicznych czyli ajentur kupieckich Europy zachodniej. Gdzie więc mieszkali zamożni kupcy i mieszczanie, tam towarzyszyć im musiał zbytek i okazałość domu, a czyż jest co naturalniejszego, jak to, że kupiec postawił taki dom sobie w ulicy, wiodącej do Niemna, na którego brzegu ześrodkowywał się ruch handlowy. To samo widzimy i w Kazimierzu nad Wisłą, w którym koncentrował się cały ruch handlowy żyznej ziemi lubelskiej. Bogaci kupcy posiadali nad Wisłą liczne śpichrze murowane i składy towarów, świecące dotąd na tle zielonych stoków nadbrzeżnych swemi zwaliskami, a w rynku posiadali domy, uderzające dotąd zewnętrzną ozdobnością. Byli tu mieszczanie, którzy sami wznosili piękne kościoły Bogu na chwałę, a sobie domy na chwałę własną. Że jednak było to już nie w wieku XV lecz XVI, więc domy ich należą do epoki nie gotyckiej, ale renesansu (Fig. 6). Jak wyglądał dom zwykły, który jednak stał się bardzo pamiątkowym, bo zamieszkiwał go w wieku XV na Wawelu Jan Długosz, znakomity dziejopis polski i nauczyciel synów kr. Kazimierza Jagiellończyka, przedstawia dołączony tu rysunek (Fig. 7). Jak domy budowano w wieku XVI, ciekawe niektóre szczegóły zawiera „Księga wydatków na budowania w zamku niepołomickim w r. 1568“ (streszczona przez prof. Łuszczkiewicza w „Sprawozdaniach Komisyi do badania historyi sztuki w Polsce“). Królowie polscy dwie mieli letnie rezydencje pod Krakowem: w Łobzowie i Niepołomicach, obie już za Kazimierza Wielkiego istniejące. Niepołomicka, nazywana zamkiem, obszerna budowa w kwadrat, z dziedzińcem prostokątnym w pośrodku, otoczonym z trzech stron galerjami arkadowanemi. Zniesiono u niej niezbyt dawno wyższe piętro, tak że dziś jest jednopiętrową, liczne jednak sale sklepione na dole i piętrze wzbudzają dotąd ciekawość turysty. Księga rachunków o budowaniach w tym zamku, r. 1568 przedsiębranych, rozdzielona jest na roboty: murarskie, ciesielskie, kowalskie, oraz wydatki na materjały, na pomocników, furmanki i t. d. Z wykazów tych widać, że była to restauracja części południowej i zachodniej, a robotą nową były ganki przez dwa piętra gruntu wyprowadzone. W opisie dokonanych prac ciekawem jest rozróżnienie nazw lokalności na: „izby, pokoje, gmachy, komnaty, alkierze, sale“. Nazwa „piętro“ odpowiada w rachunkach pojęciu pułapu, podłogi, belkowania. Piętro zaś w znaczeniu dzisiejszem zowie się „gmachem“, jest więc gmach średni i wierzchni, t. j. piętro 1-sze i 2-gie. Rękopis daje nam wiadomość o rozmiarach pokoi — mają one zwykle około 12 łokci długości i podobną szerokość. Okna i odrzwia budują się wszędzie z kamienia białego pińczowskiego lub buskowskiego, pierwsze do 3½ a drugie do 4½ łokcia wysokie, węgary obu bywają gzymsowane i laskowane, a chroni je w górze gzyms poziomy, tak zwany tutaj „kamzams“ z „paciorkami“ (perełkami), zębami (jonicka właściwość) i rzeźbami. W każdem oknie mieszczą się siedzenia kamienne, tak zw. „gezesa“. Posadzki kładzione są z cegły szlifowanej, a pułapy mają belki gładkie (piętra gładkie) albo zamsowane z nagłówkami rzeźbionymi, a zapełnione tarcicami gzymsowanemi (kasetony). Piece z kafli polewanych mają rozmiary bardzo znaczne i zwane są „skliane piece“. Z pod posadzki kuchni zbudowany był kanał sklepiony, do odprowadzania nieczystości daleko po za zamek służący, tak obszerny, że w nim człowiek „może z miotłą chodzić i zamiatać“. W zimie roku 1568 murarze przygotowują kamienne progi do schodów kręconych, wiodących od miejsca potrzebnego (latryny) przy sadzawkach zmurowanego i zasklepionego, do pokoi na piętrze. O jednym z pułapów tak czytamy: „Piętro zamsowane z nagłówkami, forstami na 12 łokci długie, a szerokie na 12 łokci, urobione i położone do komnaty, wedle izby, w której jest slostram modrzewiowy“... Tak poważny badacz, jak prof. Łuszczkiewicz, wyraża zdanie, że powyższy „rękopis zachował nam wzór dobrego gospodarstwa powierzonemi pieniędzmi i skrupulatność godną uznania w zanotowaniu prac i wydatków“. W rachunkach tych mamy podane ceny wszystkich robót i materjałow, i tak: górnikowi, który ułamał kamienia kwadratowego w górze dobczyckiej sztuk 128 po groszy (srebrnych) 7 i denarów 9, a furmanom dobczyckim, którzy wozili ten kamień od góry dobczyckiej do zamku niepołomickiego, od każdej z tych 128 sztuk po groszy 13. Za 17 sztuk kamienia białego buskowskiego po groszy 40 i za 20 sztuk kamienia białego pińczowskiego po gr. 48, z których to kamieni murarze robili odrzwia, okna i kominki. Za 7 wozów żelaza z kuźnic Niwickich po florenów 2 i za 200 kop gontów po groszy 3 kopa. Od wypalenia 4 pieców cegły i wapna strycharzowi niepołomickiemu po flor. 10 gr. 24. Służebnikowi, który przez całe lato jeździł i kupował kamień z Pińczowa, Buskowa, Dobczyc i Kazimierza, drzewo i tarcice za Kęty ku Szląsku, także po żelazo, gwoździe, gonty, ankry i inne potrzeby i furmany jednał (umawiał), flor. 10. Starszy murarz brał dziennie groszy ówczesnych 5, a towarzysze (czeladnicy) po groszy 3. Garncarz niepołomicki za piec szklony (polewany) w łaźni, na 8 łokci wysoki a 4 szeroki, flor. 2 gr. 15. Tokarz za utoczenie 180 balassów dębowych po 2 łokcie długich i po ¼ łokcia grubości w miąższu okrągło utoczonych po groszy 3 i denarów 9 za jeden. Stolarzom niepołomickim, którzy tramów dębowych zamsowanych 26, po 12 łokci długich, na poręcze do ganków urobili i laskowanie w nich wyrzynali i gierowali te tramy do kamzamsów kamiennych kwadratowych, każdy tram z osobna po groszy 20. Murarzowi Stanisławowi Baranowi, mieszczaninowi z Kazimierza, który potynkował pokoje na dole, na pierwszym i wtórym ganku, oraz w gmachach na południe słońca (czyli na obu piętrach w połaci południowej), florenów dwieście. Służebnikowi Wawrzyńcowi Krzywańskiemu, który robotników pilnuje i materją (materjały) kupuje, na 6 łokci sukna po fl. 1 i za suche dni i t. d. zasłużonego myta po fl. 3. Dziewięciu cieślom, którzy zbudowali mnichy (w upustach) do czterech sadzawek wedle zamku i do stawu „wężowego“ i „starego“, do których wprawili regle i inne potrzeby, starszemu za 6 dni po groszy 5, topornemu za 6 dni po groszy 3 den. 9, a siekiernym, których było 7, za 6 dni po groszy 3. U pisarzy polskich wieku XVI znajdujemy różne wzmianki o domach i mieszkaniach owoczesnych. Górnicki np. opowiada, jak biskup Maciejowski, otrzymawszy listy od króla, poszedł „dla odprawy ich do kownaty, bo ta rozmowa na sali była“. Widocznem jest z tego, że panowie i biskupi zwykle udzielali audjencję w sali, a „dla odprawy“, t. j. napisania odpowiedzi na listy, udawali się do swego gabinetu, który zwał się „kownatą“. Marcin Kromer pisze w tej samej epoce, że „miastom znakomitszym polskim nic do okazałości nie brakuje. W dawnych czasach, gdy kupcy niemieccy, w nich osiedleni, poczęli strojnie z cegły i dachówki wznosić swe mieszkania, za ich przykładem Polacy dzisiejsi starają się nietylko w miastach, lecz i po wioskach o mieszkania okazalsze, ku czemu kunszt i praca włoskich rzemieślników ułatwienie im czyni. Przez większą część roku, nieci się ogień w piecach na całej Polsce, wyjąwszy Kaszubję i część Prus, gdzie wieśniacy podczas zimy nanieciwszy wśród domu ognisko, żyją z trzodami, bydłem i innemi zwierzęty i ptactwem domowem wśród zaraźliwej woni i dymu. Tenże obyczaj trwa na Żmudzi i w innych prowincjach na północ posuniętych. Piece wieśniacze, zwykle dymne i bez kominów, służą krom ogrzewania mieszkań do warzenia pokarmów i pieczenia chleba, a domy ich pełne są gęsi, kaczek, kur, owiec, kóz, cieląt i prosiąt, dla uchronienia ich od mrozu“. W archiwum, posiadanem przez opracowującego niniejszą Encyklopedję, znajduje się „Rewersał z Inwentarza imienia Gorskiego (majątku Gory pod Wilnem), którym Krzysztof Pszonka, sługa Jego Mci pana Młodziejowskiego, podskarbiego nadwornego kor., podał szlachetnemu panu Krzysztofowi Clabonowi, Starszemu nad muzyką króla Jego Mości (Stefana Batorego), dnia 20 Aprilisa roku Pańskiego 1584“. Znajdujące się w tym dokumencie opisy: dworu, świrna, piwnicy, browaru, statków domowych i t. p. przytoczymy pod właściwymi wyrazami, tutaj zaś podamy to, co znajduje się pod wyrazami „dom drugi pod sadem“, oraz „kamienica w Wilnie“. Otóż „Do tego domu drzwi na zawiasach, w którym domu dwie izbie. Pierwsza izba, na wschód słońca, do niey drzwi na zawiasach z zaszczepką. Błon (okien) w niey w ołowie trzy. Okiennic także trzy. Stoły na zawiasach dwa, ieden dębowy, a drugi sosnowy. Ławy w około. Piec polewany. Komin murowany. Komora z teyże izby, do niey drzwi na zawiasach z wrzeciądzem y skoblem. Łóżko w teyże komorze. Listwa iedna. Drzwi do sadu z teyże komory na zawiasach y okiennica z zaszczepką. Druga izba przeciw tey izbie. Piec nowy polewany. Komin murowany. Okien trzy z błonami płociennymi. W sieni komin murowany. Okna na dwór z okiennicami. Szafa w teyże sieni do chowania mleczna, na zawiasach z wrzeciądzem. Drzwi do sadu z teyże sieni na zawiasach. Dom ten pobity nowymi gątami“. „Spisanie kamienice, która leży na zamkowej ulicy w Wilnie, przeciw kościołowi ś. Jana, która przynależy do Gór. Naprzód z ulice do piwnice drzwi składane, których się jedna połowica za temi drzwiami, drugie drzwi na zawiasach z wrzeciądzem y skoblem, zchód do tey piwnice zły. W tey piwnicy okno na ulicę, w niem krata żelazna y okiennica na zawiasach z zaszczepkami. Z teyże piwnice na prawej ręce świotłeczka, w niey drzwi na zawiasach z klamką. Okno na ulicę sklane, szyby spełna. Okiennica na zawiasach. Piec prosty. Pokład (podłoga) drzewiany zły. Druga piwniczka z teyże piwnice. U niey drzwi na zawiasach. Okno w niem małe z kratą żelazną. A taż wszystka z podla od Hannstolera zapsowana tranzitem, z którego plugastwa wszystkie tam cieką. Trzecia piwnica z teyże piwniczki, drzwi na zawiasach z wrzeciądzem y skoblem. W niey okno bez kraty, a także yako y wtora z podla zaplugawiona. Komora podle tey piwnice pod sklepem (t. j. sklepiona) pusta. Z ulice do kamienice drzwi na zawiasach, przed któremi wschodek mały, za temi drzwiami sień, w tey sieni okien dwie. W iednym oknie dobra krata, w drugim zepsowana na poły. Kuchenka nieprawie dobra dylami zagrodzona. Świetlica z teyże sieni. Okien w niey trzy. Błon sklanych także trzy. W tym oknie, co z ulice, krata żelazna z okiennicą. Piec polewany. Ława przy murze. Listwy dwie. Sklep z teyże izby. Drzwi na zawiasach. Zamek o dwu ryglach. Okno w tymże sklepie z błoną sklaną y z kratą. Sklep drugi mały z tegoż sklepu. Drzwi do niego żelazne na zawiasach y okienko z kratą. Zasie z sieni drzwi drugie do drugiey sionki na zawiasach, z wielkiemi wrzeciądzami. Z tey sionki drzwi do sklepu złotniczego. W tym sklepie piec prosty nowy. Okno wielkie na ulicę, do niego okiennica na zawiasach. Z tey sieni wrota na podwórze na wielkich zawiasach, skobl wielki wmurowany. Po prawey ręce sklep, do niego drzwi jedne żelazne, drugie drzewiane, oboie na zawiasach z wnętrznemi zamkami. W srzedniej sieni wschód na górę zły. Drzwi na wschodzie z zawiasami złe. Komórek na górze trzy pustych. Błon w żadney niemasz komorze. Świetlica wielka na ulicę, w niey drzwi na zawiasach z wnętrznym zamkiem niedobrym. Okien pięć z kratami żelaznemi, ale w yedney kracie niemasz czterech prętów a zaś w drugiej pół kraty niedostaie. Piec zły polewany. Połap do połowice więtszey zgniła, aż balkami podparto. Fundament (posadzka) cegłą położony zły. Ławy dwie. Z wielkiey izby idąc, po lewey ręce iedne drzwi żelazne, drugie drzewiane do sionki. Kuchnia w tey sionce. Izdebka z niey na ulicę. Błon niemasz. Piec prosty zły. Izdebka druga naprzeciw, do niey drzwi na zawiasach z zamkiem wnętrznym, okien dwie sklanych dobrych. Piec stary polewany. Piętra (t. j. belkowania i podłogi) wszędy złe po wszystkiey kamienicy“. Ze stolicy Wielk. Księstwa Litewskiego przeniesiemy się teraz do Piotrkowa trybunalskiego w Koronie, z którego podajemy rysunek dworku i wmurowanej w jego ścianę marmurowej tablicy (Fig. 8). Historję tego dworku opisał p. Edm. Dylewski w „Tygodniku ilustr.“ (r. 1884 nr. 72), i z niej podajemy tu kilka szczegółów. Zygmunt III, pragnąc wynagrodzić wierne usługi jakiegoś Stanisława Szydłowskiego, szlachcica z piotrkowskiego, postanowił przywilejem z 20 marca 1590 r. posiadany przez niego dworek w Piotrkowie na wieczne czasy od jurysdykcyi miasta wyłączyć, a pod prawo i swobodę ziemską oddać, czyli poprostu od wszelkich powinności, podatków i ciężarów miejskich uwolnić. Później za Jana Kazimierza dworek przeszedł w inne ręce i został przebudowany tak, jak nasz rysunek go przedstawia, zachowując charakterystyczne a odwieczne położenie domów miasteczkowych i wiejskich szczytem a nie frontem do ulicy. Królowie następni przywilej Zygmunta III potwierdzali, więc któryś z właścicieli pod koniec panowania Augusta III wmurował tablicę z napisem: „Ten dworek przywilejami Najjaśniejszych królów Zygmunta III i Jana Kazimierza A. 1590, a przez Najjaśniejszego Augusta III-go A. 1752 aprobowanemi, tudzież konstytucją A. 1664 ztwierdzony od wszelkich podatków i exofficiów libertowany”. W. K. M. K.Z tej samej epoki Piotrków posiadał jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku wiele ozdobnych domów drewnianych, których tu dwa rysunki podajemy (Fig. 9 i 10). Po tych następują najstarsze dworki murowane parterowe, jakie się dochowały na Kleparzu, przedmieściu Krakowa (Fig. 11). Ostatni typowy dworek w Warszawie (Fig. 12), rozebrany około roku 1890, stał przy ulicy Marszałkowskiej na posesyi zwanej Bieliny, zbudowany za czasów kr. Augusta III, niewątpliwie przez Franciszka Bielińskiego, słynnego marszałka wiel. koronnego, od którego rezydencyi i ulica zwana Bieliny na Marszałkowską przemieniona została. Po zburzeniu tego dworku, zbudowano w jego miejscu dwa czteropiętrowe domy, wprost których stanął następnie olbrzymi gmach Rossja. Ponieważ pod wyrazem „dwór“ pomieszczony będzie w Encyklopedyi niniejszej oddzielny rozdział o dworach wiejskich, na tem więc miejscu, gdy mowa o „domu“, podajemy także typowe rysunki domów wiejskich, a mianowicie: domek ekonomski na Ukrainie (Fig. 13) i dom zamożnego włościanina we wsi Rzepinie (Fig. 14) z okolicy gór Świętokrzyskich. W wydawanem w Warszawie czasopiśmie etnograficznem „Wisła“ znajduje się dość bogaty materjał do monografii domu i chaty polskiej pod względem fizycznym. Aby ułatwić pracownikom naukowym korzystanie z tego materjału, podajemy tu wskazówkę czyli wyciąg z pierwszych 11 tomów, gdzie go szukać tam należy: w tomie II str. 194, 365, 614 i 838; w tomie III str. 211, 660 i 887; w tomie IV str. 197, 446 i 884; w tomie V str. 161, 428, 647 i 907; w tomie VI str. 426, 671 i 919; w tomie VII str. 169, 383 i 748; w tomie VIII str. 144, 358 i 806; w tomie IX str. 127, 402 i 593; w tomie X str. 131, 349, 600 i 845; w tomie XI str. 111, 343, 535 i 899.
Domarad, choroba z tęsknoty za domem, rodziną lub krajem, nostalgja. Perzyński w starej książeczce „Lekarz wiejski“ pisze: „Choroba, najczęściej się żołnierzom gwałtem branym i w cudze kraje zaprowadzonym przytrafiająca, którzy tęskniąc do swej ojczyzny na domarad durnieją“. Wyraz jest bardzo dawny, bo spotykamy go już jako nazwę człowieka „Domarad“ w roku 1211, „Domerad“ w r. 1233, „Domorad“ w r. 1251, wreszcie w skróceniu „Domrat“. W formie zdrobniałej nazwy człowieka używano „Domanek“, jak to wyraźnie podaje Długosz, pisząc: „Domarat vel Domanek“. Jako wyraz, jest złożonym i oznacza dosłownie: rad-doma, czyli do domu rad.
Dominikanie w Polsce. Gdy św. Dominik w w. XIII nauczał w Rzymie, przybył tam Iwo Odrowąż, biskup krakowski, (z kilku kapłanami polskimi, między którymi było dwuch jego synowców: Jacek, kanonik krakowski i Czesław, kan. sandomierski) i usilnie prosił św. Dominika, aby dał mu do Polski kilku swoich zakonników. Na to odpowiedział święty, że byłoby lepiej w orszaku biskupim poszukać ochotników do zakonu. Jakoż natychmiast Jacek i Czesław Odrowążowie, przyjęli habit z rąk Dominika w kościele św. Sabiny, gdzie stare malowidło na ścianie dotąd przedstawia ten wypadek. Z nimi wstąpiło do zakonu dwuch innych towarzyszów podróży: Henryk morawczyk i Herman niemiec. Po jednorocznym nowicjacie mistrz odesłał biskupowi drobną drużynę młodych apostołów pod przewodnictwem Jacka do Krakowa, gdzie z radością powitani, otrzymali na mieszkanie domek drewniany przy kościele św. Trójcy. Było to w r. 1220, od którego zaczynają się w Polsce dzieje zakonu dominikańskiego, ozdobione już w samem ich zaraniu szeregiem szlachetnych dzieł św. Jacka. R. 1223 biskup Iwon wobec księcia Leszka Białego, całego duchowieństwa krakowskiego i tłumów ludu oddał Jackowi i jego towarzyszom kościół św. Trójcy z klasztorem przy nim zbudowanym, jako pierwsze gniazdo rodziny dominikańskiej w Polsce. Wkrótce potem Czesław z 2-ma towarzyszami poszedł na Szląsk, do Morawii, Czech i Saksonii, gdzie wśród ludności słowiańskiej pozakładał liczne klasztory. Jacek znowu z 3-ma towarzyszami udał się na północ, gdzie założył klasztor gdański i następnie apostołował w Litwie, Szwecyi, Norwegii i Danii. Szybkie wzrastanie liczby klasztorów spowodowało, że na kapitule, odbytej w Paryżu r. 1226 lub 1228, do ośmiu istniejących już w Europie prowincyj dominikańskich dołączono dziewiątą polską, obejmującą Polskę, Czechy i Morawję, której pierwszym prowincjałem został św. Jacek. W tychże czasach dominikanin Witus, spowiednik Bolesława Wstydliwego, został mianowany biskupem nawracającej się Litwy. Wybory prowincjałów odbywały się z początku w Czechach, dopiero r. 1287 zebrano pierwszą kapitułę w Sandomierzu. Na kapitule dominikańskiej 1301 roku w Kolonii, stosownie do życzenia klasztorów polskich, prowincja polska została rozdzielona na dwie, z których jedna obejmowała ziemie korony polskiej, a druga, czeska, Czechy z Morawją. Atoli w r. 1305 znowu obie prowincje połączone w jedną zostały. Misje dominikańskie tyle zdziałały na Rusi, że r. 1321 papież wznowił biskupstwo kijowskie i powierzył je Henrykowi z tegoż zakonu. Na Litwie upadło wprawdzie zaprowadzone biskupstwo, ale prace dominikanów polskich, połączone z wielkimi trudami i poświęceniami, nie ustały w tym kraju, a owocem ich było nawrócenie Gedymina i rodziny książęcej, co jednak chciwość Krzyżaków zniweczyła. Zapał dominikanów — powiada ks. S. Chodyński — był tak wielki, że go papież powściągać musiał, polecając jenerałowi zdolniejszych tylko na misje posyłać. Potem z Władysławem Jagiełłą wielu się udało za Niemen i wspierało króla w nawracaniu Litwy. W owych to czasach nastąpił ostateczny rozdział prowincyi dominikańskiej polskiej na dwie odrębne: polską i czeską. Wielu dominikanów, uprawiając nauki, uczyniło swój zakon pożytecznym dla kraju i Kościoła. Wielu było spowiednikami królów, biskupów i po dworach pańskich, inni w obozach zachęcali do męstwa, a potem, jako świadkowie czynów rycerskich, opowiadali przy nabożeństwach dziękczynnych z ambony waleczność wodzów i rycerstwa. Inni znowu przemawiali w czasie sejmów i trybunałów, zachęcając do miłości kraju i sprawiedliwości. W r. 1594 nastąpiła kanonizacja św. Jacka, a wkrótce nowy podział prowincyi. Klasztory szląskie: wrocławski, głogowski i świdnicki wystarały się sobie o oddzielenie od prowincyi czeskiej i utworzyły kongregację szląską, która jednak po latach kilku została zniesioną. Siedm klasztorów czerwonoruskich zażądało także utworzenia oddzielnej prowincyi pod tytułem św. Jacka, która jednak wkrótce (r. 1601) zamieniona została na wikarjat, a r. 1612 znowu przywrócona. Na kapitule w Rzymie r. 1644 klasztory litewskie zapragnęły oddzielną stanowić prowincję. Przychylono się do ich życzenia i tymczasowo utworzono kongregację litewską, a następna kapituła, odbyta r. 1647 w Walencyi, utworzyła prowincję na Litwie pod tytułem św. Anioła stróża. Od tego czasu istniały w Polsce trzy prowincje dominikanskie: polska, powstała r. 1228, liczyła w roku 1720 klasztorów 43 i klasztorów obserwantów 12, żeńskich klasztorów 10; ruska św. Jacka, założona r. 1612, miała r. 1720 klasztorów męskich 69, żeńskich 3; litewska św. Anioła Stróża utworzona r. 1647 liczyła w r. 1818 klasztorów męskich 38 i żenski 1. Prowincja polska dzieliła się na 6 wikarjatów: małopolski, wielkopolski, pruski, mazowiecki, lubelski i wołyński. Do r. 1705 był i wikarjat szląski. Klasztor krakowski mieścił w sobie archiwum całej prowincyi polskiej. Niestety, archiwum to, obejmujące 6-cio wiekowe dzieje zakonu w Polsce, zginęło na zawsze w pożarze Krakowa r. 1850. Prowincja polska posiadała następujące klasztory: 1) Bełz, założony r. 1394, zniesiony r. 1788; 2) Bochnia, założony przez królową Jadwigę r. 1375, zniesiony r. 1777; 3) Borek, założony r. 1684; 4) Brześć kujawski, założ. r. 1264, zniesiony w 6 wieków potem, r. 1864; 5) Brześć litewski, zał. około r. 1630; 6) Chełmno, zał. r. 1228; 7) Cieszanów, założ. około r. 1670, zniesiony r. 1788; 8) Czczewo, zał. r. 1289; 9) Dzików, założ. r. 1676; 10) Gdańsk, zał. r. 1227, a zniesiony w wieku XIX; 11) Gidle, zał. r. 1615; 12) Horodło, zał. około r. 1455, zniesiony r. 1783; 13) Hrubieszów, zał. r. 1416, zniesiony r. 1786; 14) Jałowice, zał. r. 1658; 15) Janów lubelski, zał. r. 1650, zniesiony r. 1864; 16) Janów podlaski, zał. r. 1602, zniesiony r. 1864; 17) Klimontów, zał. r. 1613; 18) Kościan, zał. r. 1410; 19) Koszerski Kamień, zał. r. 1628; 20) Kozin, założ. r. 1738; 21) Kraków, zał. r. 1223; w klasztorze tym mieszkał św. Jacek i tu zwłoki jego spoczywają; rozległe i wspaniałe krużganki mieściły wiele pomników znakomitych mężów. R. 1850 pożar zniszczył tę starożytną świątynię i klasztor wraz z bibljoteką, obejmującą wiele najrzadszych książek i rękopismów. Obecnie mury z gruzów podniesione zostały; 22) Krasnobród, zał. r. 1673; 23) Lublin, zał. r. 1342 przez Kazimierza W.; 24) Łańcut, zał. w wieku XVI, zniesiony r. 1820; 25) Łęczyca, zał. przez Kazimierza W. r. 1370; 26) Łowicz, zał. około r. 1400; 27) Łuck, fundował Władysław Jagiełło, wraz z bratem Witoldem; klasztor ten mieścił niegdyś 50 zakonników, posiadał własną drukarnię i bogatą bibljotekę; 28) Opatowiec, zał. r. 1282; 29) Oświecim, zał. przez książąt oświecimskich, zniesiony r. 1816; 30) Piotrków, zał. przez Kazimierza W., zniesiony r. 1864; 31) Płock, zał. r. 1234, miał dwa kościoły dominikańskie, jeden św. Dominika i Maryi Magd., fundacyi Konrada mazowieckiego, drugi św. Trójcy, oddany zakonowi przez ks. Aleksandrę mazowiecką, siostrę Wład. Jagiełły; 32) Poznań, zał. r. 1231; 33) Przemyśl, założ. jeszcze za życia św. Jacka w wieku XIII ze składek miejscowego ludu, miewał po 30 zakonników, zniesiony r. 1786; 34) Rokszycka Wola czyli Niewiarków, założ. r. 1698; 35) Sambor, zał. r. 1406, zniesiony r. 1788; 36) Sandomierz, zał. r. 1224 przez Adelajdę Domicellę i Leszka, dzieci Kazimierza Sprawiedl., wsławiony męczeństwem błog. Sadoka i jego braci. Dominikanie mieli tu i drugi klasztor, wystawiony jednocześnie przez Leszka Białego; 37) Sieradz, zał. r. 1260, zniesiony r. 1864; 38) Sochaczew, zał. około r. 1236; 39) Środa, zał. około r. 1420; 40) Toruń, zał. r. 1263; 41) Warka, zał. r. 1279; 42) Warszawa, zał. r. 1603, posiadał bogatą bibljotekę, zniesiony r. 1864; dokładną historję klasztoru warszawskiego przy ul. Freta pomieszczono w „Zaproszeniu na popis publiczny uczniów szkoły wydziałowej ks. dominikanów“ r. 1828; 43) Włodzimierz wołyński, zał. r. 1497; 44) Wronki zał. r. 1279; 45) Zofibórz, zał. r. 1710; 46) Żmigród, zał. około r. 1412; 47) Żnin, fundacyi Jana Kotwicza. Prowincja ruska świętego Jacka, utworzona r. 1612, podzielona najprzód na trzy wikarjaty czyli kontraty: ruską, podolską i pokucką, w roku 1700 obejmowała sześć kontrat: lwowską, jezupolską, szkłowską, pińską, mińską i kamieniecką; kapituły prowincjalne odbywała we Lwowie, nowicjaty miała we Lwowie, Kamieńcu pod., Jezupolu, Kijowie, Szkłowie, Latyczowie i Smoleńsku. Klasztory we Lwowie i Podkamieniu przeznaczone zostały r. 1762 na skład archiwum całej prowincyi. Ostatnim prowincjałem ruskim, który jeździł na kapitułę do Rzymu i tam wpływ przeważny na wybór jenerała całego zakonu wywarł, był w r. 1777 Kazimierz Wilamowski. Zmiana granic polityczna, jaka nastąpiła wskutek pierwszego podziału Polski r. 1772, w pierwszych latach nie wywołała zmiany granic prowincyi dominikańskiej na Rusi, ale niebawem, gdy rząd austrjacki zaczął być nieprzyjaznym dla zakonów, wielu dominikanów opuściło Galicję, przenosząc się do Korony. Sam prowincjał Czajkowski przeniósł się za kordon polski, gdzie utworzyła się nowa ruska prowincja, złożona z kontraty wołyńskiej (mającej klasztorów 12), pińskiej (kl. 4), podolskiej (kl. 13), kijowskiej (kl. 4) i białoruskiej (kl. 8). Miała ta prowincja swego prowincjała i istniała od r. 1782 do 1813, w którym połączyła się z litewską. R. 1804 wezwano zakony dominikańskie w Galicyi do pracy w szkołach publicznych, wskutek czego dominikanie zobowiązali się utrzymywać wyższe szkoły we Lwowie i Żółkwi, a niższe w Podkamieniu i Tyśmienicy. Prowincja ruska, misjami i męczeństwami w czasie wojen tatarskich, tureckich i kozackich zasłużona, miała papieski przywilej, iż gdyby kiedykolwiek tak się zmniejszyła, iżby z inną połączyć się musiała, wtedy i tamta tytuł prowincyi św. Jacka przyjąć była powinna. W biegu dziejów różne miewała granice, a stosownie do nich i różną liczbę klasztorów. Wogóle, podług ks. S. Chodyńskiego, należało do niej 72 konwentów, między którymi były następujące: Adamgród; Bar, zniesiony r. 1832; Bielica, zniesiony r. 1832; Bohorodczany; Brody, zniesiony r. 1784; Buchowicze, zniesiony roku 1832; Buczacz, znies. r. 1789; Busk, w obw. Złocz., znies. r. 1786; Byszów, znies. roku 1832; Chodorków, znies. r. 1832; Chotajewicze, znies. r. 1832; Czarnobyl, znies. r. 1832; Czaszniki, znies. r. 1832; Czerkasy; Czernelica, znies. r. 1789; Czerniechów, klasztor przez tatarów r. 1649 zburzony i zakonnicy wymordowani; Czerwonogród; Czortków; Dudakowicze; Halicz, założ. r. 1238 przez św. Jacka, znies. r. 1788; Hołowczyn, znies. r. 1832; Jackopol; Jarosław; Jaworów, znies. r. 1786; Jazłowiec, znies. r. 1786; Jezupol, dawniej Czeszybiesy zwany; Kamieniec podol., założ. około r. 1370 przez książąt Korjatowiczów; Kijów, założ. roku 1228 za Włodzimierza ks. kijow., pojednanego z Kościołem przez św. Jacka; ponieważ kościół tego klasztoru zbudowany był pod tytułem św. Jacka, więc dominikanów zwano w Kijowie zwykle „jackami“; znies. r. 1832; Kleck, znies. r. 1832; Kodak, klasztor znies. przez tatarów roku 1672; Kołomyja, znies. r. 1788; Konstantynów, znies. r. 1832; Lachowce; Latyczów; Lipowiec; Lubar albo Lubartów, miasto na Wołyniu, przedzielone rzeką na dwie części, z których jedna do łuckiej, druga do kijowskiej djecezyi należała, w każdej z nich był klasztor dominikański z parafją; Lwów, zał. św. Jacek, dominikanie posiadali tu dwa kościoły; Malatycze, znies. r. 1832; Mińsk litew., znies. r. 1832; Murachwa; Mościska, znies. r. 1788; Nesterwar albo Tulczyn, znies. r. 1832; Owrucz, zał. przez św. Jacka; Pińsk; Podkamień, zał. za czasów św. Jacka, pamiętny rzezią zakonników, dokonaną r. 1245 przez tatarów; Połonno lub Połonka; Potok; Raków, znies. r. 1832; Rohatyn, znies. r. 1784; Rzeczyca, znies. r. 1832; Samuelpol albo Pachów, znies. r. 1832; Seret albo Czeret; Smolany, znies. r. 1832; Smoleńsk, fundacja kr. Zygmunta III, która trwała lat 40; Smotrycz, zał. przez książąt Korjatowiczów około r. 1370, znies. r. 1832; Śniatyn, znies. r. 1788; Sokołów; Sołobkowice; Stołpce, znies. r. 1832; Szarawka, znies. r. 1832; Szkłów, znies. r. 1832; Tarnopol, oddany jezuitom r. 1820; Trębowla; Tyśmienica; Tywrów, znies. r. 1832; Uła; Winnica, znies. r. 1832; Zasław, znies. r. 1832; Ziembin, znies. r. 1832; Żółkiew, fundowany przez Teofilę Sobieską, matkę króla Jana III na pamiątkę syna jej Marka, poległego r. 1652 pod Batowem, od r. 1849 dominikanie objęli tu zarząd szkoły normalnej; Żytomierz, miał niegdyś klasztor, założony przez św. Jacka. Prowincja litewska św. Anioła Stróża, utworzona za panowania kr. Władysława IV, z powodu utrudnionego nadzoru nad klasztorami prowincyi ruskiej, bardzo od siebie odległymi i licznymi, do r. 1832 utrzymywała po wielu miastach szkoły publiczne. Dominikanie litewscy mieli gimnazja w Grodnie, Zabiałach i Kalwaryi żmudzkiej; szkoły powiatowe w Mereczu, Uszaczu, Nieświeżu, Nowogródku, Wierzbołowie i Sejnach, parafjalne zaś przy każdym prawie klasztorze. Temi usługami zjednali sobie wielką miłość i szacunek u wszystkich stanów. Klasztory dominikańskie istniały w miejscach następujących: Agłona, zwana dawniej Wyszków lub Ruszona; Chołopienicze albo Krzyżopol, znies. roku 1832; Choroszcz, znies. r. 1832; Dereczyn, znies. r. 1832; Druja albo Sapieżyn, znies. r. 1832; Duniłowicze; Grodno, znies. r. 1832; Hoszczew; Jelna, znies. r. 1832; Kalwarja, dawniej Gordy; Klimówka, znies. r. 1832; Kniażyce, znies. r. 1832; Kowno; Krasnybór, znies. r. 1820; Liszków, fundusz zabrał rząd pruski; Merecz, miał swoją szkołę i drukarnię, znies. r. 1832; Nieśwież, ze szkołami, w których 9 zakonników nauczało; Nowogródek, około r. 1320 klasztor przeniesiony tu z Lubcza, gdzie go Andrzej Wasilewicz Kijan, bojarzyn kijowski, około r. 1250 fundował. Od r. 1797 do 1831 dominikanie nowogródzcy utrzymywali szkoły 6-cio klasowe, w których od r. 1808 do 16 uczył się Adam Mickiewicz, znies. r. 1832; Orsza, w której od r. 1821 do zniesienia w r. 1832 dominikanie tutejsi utrzymywali szkołę powiatową; Ostrowiec, znies. r. 1832; Ostrowno, znies. r. 1832; Oszmiana, znies. r. 1850; Piaski, dla braku funduszów opuszczony przez dominikanów r. 1788; Poławeń; Połock, znies. r. 1832; Poporcie, znies. r. 1832; Posin, znies. r. 1832; Rosienie, w r. 1873 było tu jeszcze zakonników 12; Różanystok, dawniej Tabeńszczyzna, w r. 1847 oddany księżom świeckim; Sejny, znies. przez rząd pruski r. 1804, kościół obecnie stanowi katedrę biskupią, a klasztor seminarjum. Skopiszki, znies. r. 1832; Słonim, znies. r. 1845; Szumsk; Troki; Uszacz, utrzymywał szkołę powiatową, znies. r. 1832; Wasiliszki, zmies. r. 1832; Werki inaczej Kalwarja pod Wilnem, w r. 1850 oddany księżom świeckim; Wierzbołów królewski, zn. r. 1819; Wilno, były tu dwa klasztory dominikańskie: jeden w mieście fundacyi Aleksandra Jagiellończyka, drugi, późniejszy, na przedmieściu Łukiszki; Witebsk, znies. r. 1832; Wysoki dwór, znies. r. 1832; Zabiały, ze szkołami, w których do r. 1832 dawało lekcje 13 nauczycieli. Dominikanie polscy, nie bacząc na niebezpieczeństwa i trudności, z najwyższem poświęceniem spełniali misjonarskie swe zadanie. Wielu od tatarów i innych nieprzyjaciół Kościoła poniosło śmierć męczeńską tak w obcych krajach, jako i w klasztorach własnych na Rusi. Przysposabiając się do dalekich misyj, uczono się po klasztorach języka wołoskiego, ormiańskiego i tatarskiego, a naśladując św. Jacka, który apostołując odbył przeszło 4,000 mil pieszo, szło wielu współpracowników na wschód daleki, gdzie wielu ginęło bez wieści z głodu, trudów i śmiercią męczeńską. To też papież Innocenty IV, wynagradzając to poświęcenie dominikanów prowincyi polskiej, na soborze lugduńskim r. 1245 porównał prawie ich zakon z godnością kardynalską, dając przywilej używania kapeluszy, pasów, rękawiczek i obuwia koloru czerwonego na oznaczenie ich gotowości do przelania krwi za wiarę. Używali tej prerogatywy dominikanie polscy, jak potwierdzają stare obrazy, potem jednak, z pokory zarzucili tę oznakę, i dziś tylko prowincja ruska w Galicyi nosi pasy czerwone wełniane, gdy gdzieindziej używają czarnych skórzanych. Dominikanie obserwanci, inaczej kongregacją albo zgromadzeniem św. Ludwika Bertranda zwani, powstali, jak wiele innych podobnych zgromadzeń w wieku XV, celem obostrzenia rozluźniającej się reguły. Nie korzystali oni jednak długo z udzielonego sobie przez Stolicę Apostolską przywileju zakładania podobnych zgromadzeń w Polsce, gdyż dopiero król Jan Kazimierz, na pamiątkę zwycięstwa nad Szwedami r. 1657, sprowadził ich do Warszawy i d. 3 lipca 1668 r. oddał im kaplicę t. zw. „moskiewską“, którą obrócono na kościół pod wezwaniem N. M. Panny Zwycięskiej. Do prowincyi ruskiej dostali się dopiero w 10 lat później. W prowincyi polskiej mieli klasztory w Górze Kalwaryi, Lublinie, Sieniawie, Terespolu, Warszawie, Wielkich Oczach i Wysokiem Kole. W Warszawie pierwotnie fundowani za miastem przez kr. Jana Kazimierza, potem przeniesieni na miejsce, gdzie od czasów Zygmunta III była kaplica obrządku greckiego (prawie naprzeciw kościoła św. Krzyża). Tu z ofiar pobożnych przebudowali sobie tę kaplicę na piękny kościół r. 1741, ale gdy dla braku funduszu upadała ta budowa, zniszczona jeszcze przytem r. 1808 przez użycie na koszary, po śmierci zatem dwuch ostatnich dominikanów obserwantów, oddano kościół księżom świeckim, z których gdy jeden, r. 1816, popełnił w świątyni samobójstwo, ta zamkniętą i po dwuch latach rozebraną została, mury zaś kupił Stan. Staszic w r. 1823 i zbudował piękny gmach dla Towarzystwa przyjaciół nauk, przed którym umieszczono pomnik Kopernika. W prowincyi ruskiej powstały klasztory obserwantów w Czartoryskach, Lwowie, Przemyślanach i Sidorowie. Obszerną pracę o dominikanach w Polsce wydał ks. Barącz p. n. „Rys dziejów zakonu kaznodziejskiego w Polsce“ (Lwów, 1861 r. tomów 2). Ks. Kitowicz w „Opisie obyczajów za Augusta III“ przyświadcza dominikanom naszym, że „byli zawsze i są dobrzy szkolnicy, dobrzy spowiednicy i dobrzy kaznodzieje“. Początek wprowadzenia do Polski żeńskiego zakonu św. Dominika nie jest dokładnie znany. Wiadomem jest tylko, że już w końcu XIII wieku Dominikanki posiadały klasztor w Raciborzu na Szląsku, w którym żyła i umarła świątobliwa Eufemja Domicella, córka Leszka ks. raciborskiego. Z biegiem czasu liczba klasztorów dominikanek doszła w Polsce do l4-tu. Miały je: Bełz, Kamieniec podolski, Kraków, Lwów, Nowogródek, Płock, Poznań, Przemyśl, Raciborz, Sochaczew, Wilno, Wrocław, Żołkiew, najdłużej utrzymały się w Krakowie i Przyrowie. Prawie wszystkie te klasztory powstały pierwotnie ze zgromadzeń tercjarek, które osiadały na dewocyi przy kościołach dominikanów, a pozyskawszy z czasem dom na siedzibę, przyjmowały regułę zakonu.
Dominium. Wyraz ten w prawodawstwie polskiem oznaczał zwierzchność, panowanie, a zwłaszcza jurysdykcję. Stąd sędziego, którym był kasztelan, zwano panem, np. „pan Krakowski“. Jako dowód tego, mamy w Kodeksie Dypl. WielkoPolski Raczyńskiego (f. 74) między zwolnieniami: „ab omni solutione, exactione, servitute ac jurisdictione seu dominio“. Urzędownie wytłómaczono łaciński wyraz dominium przez polski państwo (Vol. leg. VII f. 727). Po niemiecku dominium nazywano Herrschaft, a więc nie znaczyło ani własności proprietas Eigen, ani sukcesyi Erbfolge.
Dominus vobiscum — Pan z wami, formuła pozdrowienia, pochodząca z czasów apostolskich, w liturgii Kościoła zachodniego często używana, przez którą kapłan przyzywa dla ludu łaski i obecności bożej, a wzięta z księgi Rut, gdzie Booz tak pozdrawiał swoich żniwiarzy. Posługujący odpowiadają kapłanowi imieniem wszystkich wiernych: Et cum spiritu tuo, t. j. (niech Pan Bóg będzie) i z twoim duchem, a ta znów odpowiedź wzięta ze słów św. Pawła (II Tymot., 4, 22). Kapłan czy biskup, najprzód rozkłada na ołtarzu ręce, na znak uścisku z Chrystusem, całuje go, a potem, obróciwszy się do ludu, pozdrawia wszystkich i słowy i giestem rąk rozciągniętych. (Ks. Stan. Jamioł.).
Donacja. W prawie rzymskiem używano wyrazu donatio na oznaczenie darowizny wogóle, w prawie zaś polskiem donacja oznaczała sprzedaż i w języku ludowym dotąd oznacza akt rejentalny sprzedaży i kupna. Że sprzedaże robiono pod firmą donacyi, przyczyna tego — jak twierdzi Dutkiewicz — zdaje się nie inna, jak ta, aby uniknąć skupu przez blizkich krewnych, co się retraktem nazywało. To jest rzeczą pewną, że donatio znaczy sprzedaż, zbycie, aljenację i dlatego to w kontraktach sprzedaży znajdujemy wyrazy „daję, daruję“, chociaż szacunek był brany. Zawadzki poświadcza, że wszelkie zapisy dóbr dzieją się w formie donacyi. Wyrazy donacja i rezygnacja łączono razem z sobą, rozumiejąc przez to sprzedaż i kupno venditio. Że sama władza prawodawcza używała wyrazu donatio w znaczeniu sprzedaży, mamy tego dowód w Vol. leg. V f. 369, co, jak się zdaje, powstać musiało dla uniknienia retraktu, który w donacyi miejsca nie miał. Stąd pochodzi, że w donacjach zapewniano ewikcję i dlatego obok donacyi potrzebny był oddzielny kwit z opłaconego szacunku.
Donatywa. Tak nazywano w Niemczech średniowiecznych summę pieniężną, składaną księciu zwierzchniemu na św. Jakób, św. Marcin i na Gromniczną przez lenników i szlachtę, z mocy uchwały sejmowej, jako dowód przychylności. W uchwałach zastrzegano sobie, że darowizna ta nigdy nie może być zamieniona na stały podatek, ale będzie użyta do obrony kraju. Podobne przeznaczenie miały donatywy, składane królom polskim i ich dostojnikom przez zamożne miasta pruskie i inflanckie. Miastom tym chodziło o utrzymanie praw ich dawnych, o wyjednanie nowych, o zjednanie łaski królewskiej przez upominek lub o wyrażenie uznania dla pomyślnych wypraw wojennych, takich np. jak wiedeńska r. 1683, a zarazem o zasilenie skarbu przez wojnę wyczerpanego. Donatywy bite przez Gdańsk w r. 1685 są ostatnim pomnikiem tego stosunku miast pruskich do osoby królewskiej. Donatywy nasze różnią się od donatyw lenników niemieckich tem, że u nas składano je w postaci osobno w tym celu wybijanych monet złotych, a niekiedy srebrnych i dawano monarsze nie w stale określonych terminach, lecz w miarę uznania potrzeby. Nasze więc trzymają środek między medalami a monetami; stronę ich główną zajmuje popiersie panującego, a odwrotną — herb lub widok miasta. W otoku, gdzie bywa nazwa monety, widzimy najczęściej napis, że takie to miasto kazało wybić ze szczerego złota, np. Ex auro solido civitas Gedanensis fieri fecit. Donatywy podobne ważyły 1½, 2, 3, 4, 5, 7 do 10-u dukatów, lecz rzadko wyrażano tę ilość dukatów, co stanowiło główną różnicę donatyw od monety obiegowej. To wahanie się donatyw między medalem i monetą, oprócz ich rzadkości, jest przyczyną, zdaniem prof. Józefa Przyborowskiego, że ani w „Gabinecie medalów“ Raczyńskiego, ani w dziełach numizmatycznych Bandtkiego i Zagórskiego nie znajdujemy dokładnego spisu znanych dotąd donatyw. Najdokładniejszy spis donatyw gdańskich mamy u Vossberga, w jego „Münzgeschichte der Stadt Dantzig“ (Berlin 1852). Za najdawniejszą uchodzi wybita w srebrze, zapewne w r. 1552, podczas ośmiotygodniowego pobytu Zygmunta Augusta w Gdańsku (fig. 1) z napisem na stronie odwrotnej Monumentum + regale + civita: Gedanensis (upominek królewskiego miasta Gdańska). W czasie tego pobytu, podejmował król, jako swych gości, książąt pruskiego i pomorskiego, a miasto wyprawiało turnieje i inne zabawy. Drugą donatywę (fig. 2) wagi dziesięcio-dukatowej wybił Gdańsk z popiersiem Batorego r. 1582, w dwuch odmianach strony odwrotnej, z których jedna jest bez roku, druga ma nad herbem miasta liczbę 10, jako wyraz wartości, oraz rok 1582. Donatywy za panowania Zygmunta III bite były w latach: 1589 (fig. 3), 1599 (5-dukatowa), 1613 (10-dukatowa), 1614 (wagi 8½, 8, 6 i 5 dukatów) 1617 (3 i 4 dukatowe), 1619 (3 i 1½ dukatowe), 1623 i 1631 (3 dukatowe). Miasto Gdańsk, ześrodkowujące w sobie handel całej Polski, liczyło się wówczas do najbogatszych w Europie. To też dużo kosztowały gdańszczan upominki za Władysława IV-go. Najprzód król r. 1636 zjechał do Gdańska z zamiarem podniesienia cła morskiego. Musiano więc złożyć 800,000 złotych, aby tego uniknąć. Następnie każdy wypadek wojenny, zawarcie pokoju i uroczystości familijne u dworu, trzeba było święcić upominkami. Opowiada kronikarz gdański, że 19 lutego 1646 r. złożyli gdańszczanie narzeczonej króla, Maryi Ludwice, srebrną nalewkę pozłacaną, w której mieściło się 200 sztuk złota, każda 10-dukatowa z wyobrażeniem i herbami narzeczonej. Bito za tego panowania donatywy r. 1634 w kilku odmianach, r. 1635 (10-dukatową), r.1641 (2-dukatową), r. 1645 (2½, 4, 5 i 8 dukatowe), r. 1647 (1½, 2 i 3-dukatowe) i w ostatnim roku życia króla 3-dukatowe. Za Jana Kazimierza bito donatywy wagi 1½ do 10 dukatów w latach: 1649, 1650, 1651, 1656, 1658 i 1666. Za Michała Korybuta wybito donatywę z popiersiem króla na jednej i widokiem Gdańska na drugiej stronie. Za Jana III donatywy gdańskie wkraczają w zakres medalów, bo mają napisy, odnoszące się do wypadków dziejowych, a powód do ich wybicia dały bohaterskie czyny króla i półroczny pobyt pary królewskiej w Gdańsku. Toruń wybił dwie donatywy 4-dukatowe za Jana Kazimierza w latach 1655 i 1659, oraz jedną 2-dukatową za Michała Wiśniowieckiego. Portugał 10-dukatowy, wybity w roku 1586 przez m. Rygę z popiersiem Stefana Batorego po jednej, a herbem Rygi po drugiej stronie, zdaniem prof. Józ. Przyborowskiego nie mógł być przeznaczony na monetę obiegową, lecz na upominki i raczej do donatyw zaliczonym być winien, a to samo rozumieć należy i o wszystkich w numizmatyce polskiej portugałach 10-dukatowych i półportugałach 5-dukatowych.Donder, żartobliwie fukając: „niech cię donder świśnie! Cóż to u dondra!“ i t. p., wyraz spolszczony z niemieckiego der Donner — piorun.
Dorobek. Wszelki majątek, nieodziedziczony po rodzicach, zwał się dorobkowym. Statut litewski pozwalał, aby po śmierci męża, który zostawił tylko majątek dorobkowy, żona brała jedną trzecią, a dzieci dwie trzecie z pomienionego majątku. Jeżeli dzieci nie było, żonie służyło dożywocie na całym majątku. Wszelki majątek dorobkowy powinien iść w spadku na równy dział między synów i córki.
Dorotka, forma zdrobniała imienia Dorota, do którego przystosowali Polacy kilkanaście swoich przysłów, np.: 1) Na dzień świętej Doroty bywa śniegu nad płoty. 2) O świętej Dorocie pójdziesz po błocie. 3) Po świętej Dorocie wyschną chusty na płocie, (tu niekiedy dodają): a jak nie schną, to człeka mrozy do chałupy wepchną. 4) Święta Dorota suszy chusty u płota. 5) Rzadki dzień świętej Doroty bez mrozu albo słoty. 6) Święta Dorota! wyratuj z błota. 7) Święta Dorota, miej się do płota, (znaczy to samo co przysłowie następne): 8) Po dniu świętej Doroty, naprawiaj, człecze, płoty. Po tych przysłowiach, odnoszących się do dnia św. Doroty, były inne z powodu Dorotek wcale nie świętych np.: 1) Słodko, Dorotko, ale drogo, niebogo (Niewieski w kalendarzu za r. 1699). 2) Nie Dorotkam, nie namówisz (Rysiński, r. 1619). Opaliński w XVII w. pisze: „Nie Dorotkam, rzecze który z posłów na pozór, nie dam się ja przekonać prośbą ani groźbą“. Przysłowie: „Słodko, Dorotko, ale gorzko, niebogo“ stosować się musiało do jakiejś występnej Dorotki, która odsiadywała karę w jednym z zamków krakowskich i od której loch jej więzienny poczęto nazywać „dorotką“, co tak się upowszechniło w mowie potocznej, że później w każdym zamku loch więzienny podobnie nazywano, co w mowie ludu krakowskiego słyszymy dotąd (Kolberga „Lud“, Krakowskie, t. I str. 11 i 35). Dorotką nazywają także kiszkę w wieprzu najgrubszą, nadziewaną. Haur w w. XVII pisze: „Jak wieprza zabijesz, będziesz miał: kiełbasy, kiszki, maćki, dorotki“.
Dotalitium. Tak po łacinie nazywała się w prawodawstwie polskiem summa, posagowi żony wyrównywająca i wraz z posagiem przez męża na jego dobrach zapisana; razem posag z taką summą nazywano dos et dotalitium.
Dozór kościelny. Do r. 1817 obowiązek utrzymania w całości i porządku zabudowań kościelnych (w Król. Polskiem) spoczywał na samych księżach. Dopiero dekretem z d. 18 marca pomienionego roku rząd oddał w Kongresówce wszelkie fundusze i budowle kościelne pod opiekę Komisyi obrządków religijnych i oświecenia publicznego („Dzien. Praw“ t. VI). Wówczas ustanowione zostały dozory kościelne po parafjach, na wzór istniejących we Francyi, a przepisy, organizujące tę instytucję, zawierają się głównie w trzech rozporządzeniach rządowych: z marca 1817 r. (Dzien. Pr. t. VI str. 241), ze stycznia 1824 r. (Dzien. Pr. t. VIII, str. 320) i ze stycznia 1863 r. (Dz. Pr. t. 61 str. 162). Według tych przepisów dozór w każdej parafii składają członkowie jedni z prawa, drudzy w liczbie trzech z wyboru parafjan. Ustawa z r. 1817 uznaje za członków z prawa: kollatora i plebana, a rozporządzenie z roku 1824 wyłącza plebana, stanowiąc w jego miejsce dziekana i dziedzica majętności ziemskiej, w obrębie której znajduje się kościół parafjalny.
Dożynki. Są podania, że za ukończone pomyślnie żniwa dawni Słowianie odbywali dziękczynienia bóstwu, połączone z igrzyskami narodowemi i opiewaniem czynów bohaterskich, zamożności i dokonanych prac rolnych gospodarza, którego niwę sprzątnięto i który sąsiadom swoim biesiadę z tego powodu wyprawiał. Z tego źródła pochodzą nasze pieśni dożynkowe i wieniec przynoszony przez żniwiarzy, oraz uczta przed domem gospodarza dla całej gromady wyprawiana. Tak więc dożynki i okrężne, zwane inaczej w różnych stronach Polski „wyżynkami“, „obrzynkami“, „zarzynkami“ lub „wieńcem“, uroczyście i wszędzie po dworach ziemian polskich do ostatnich czasów obchodzone, należą do charakterystycznych i najpiękniejszych obrzędów rolniczych narodu polskiego i są zabytkiem obyczajowym pierwotnego rolnictwa Polan nad Wisłą i Wartą, od których obyczaj ten przejmowały plemiona pruskie i litewskie. Długosz, blizki czasów zaprowadzenia rolnictwa nad Niemnem, gdzie i sam nieraz przebywał i podania starych ludzi, pamiętających czasy pogańskie, mógł słyszeć, tak nam pisze: „Mieli nadto Litwini, pokąd żyli w ciemnocie pogańskiej, dawny z przodków swoich obyczaj, że do gajów, które uważali za święte, nawiozłszy zboża w początku miesiąca października, zgromadzali się do nich z żonami, dziećmi i domownikami swymi i bogom ojczystym czynili przez trzy dni ofiary z wołów, cielców, baranów i innych zwierząt, a po skończonych ofiarach, przez trzy dni biesiadowali, pląsali, wyprawiali rozmaite igrzyska i wśród zabawy pożywali ofiarne jadło“. Naród polski, posiadając wśród Słowian najstarsze i najrdzenniejsze tradycje obyczaju rolniczego, przechowywał zwyczaje i obrzędy rolnicze, których echem były owe opisane przez Długosza litewskie, mające wiele z nimi cech wspólnych, wskutek bowiem uprowadzania tłumów ludu polskiego w niewolę litewską, lud ten rolniczy przenosił z rolnictwem i obyczaj. To zgromadzanie się z „żonami, dziećmi i domownikami” pod gołem niebem w gajach, te mięsiwa oraz trzydniowe pląsy i igrzyska, przypominają nam staropolskie dożynki i okrężne, w których cała gromada wiejska bierze zawsze udział z żonami, dziećmi i starcami bez żadnego wyjątku; gospodarz częstował dawniej mięsiwem i zjeżdżali się sąsiedzi na pląsy i igrzyska, jeżeli już nie trzydniowe, to dlatego zawsze w sobotę rozpoczynane, żeby z następującego po niej dnia świątecznego można było coś zachwycić, odprawiane zaś wprawdzie już nie w gajach świętych, ale pod lipami dworu wiejskiego. Krasicki, pragnąc zachowania narodowego obyczaju, tak w wieku XVIII opisuje staropolskie dożynki w domu pana Podstolego: „Około zachodu słońca usłyszeliśmy śpiewania żeńców: wyszli na ganek gospodarstwo, oddano im wieniec z kłosów, a jeden z gromady poważny starzec uczynił do państwa rzecz. Odpowiedział wszystkim ogólnie Pan Podstoli; ... dziękował poddaństwu za wierną pracę, a na znak zawdzięczenia wezwał do użycia zabawki, którą dla nich przygotował. Zaczęła więc młodzież tańce, przeplatywała je rozmaitemi pieśniami. Zastawiono na podwórzu stoły. X. pleban pobłogosławił jadło. Zaczem siadł Podstoli do ogólnego stołu z samemi gospodarzami. Gospodynie z panią podstoliną, z pannami dziewki, z podstolicami parobcy i trwała uczta dość długo w noc. „Zwyczaj ten u mnie (mówił Podstoli) od czasów dawnych wniesiony, na wzór przodków zachowuję i dzieciom zalecam, żeby go dotrzymywali. Służy do tej materyi – mówił dalej Podstoli – owa u Kochanowskiego rozmowa Pana z włodarzem:Takci bywało, Panie, pijaliśmy z sobą,
Ani gardził pan kmiotka swojego osobą;
Dziś wszystko już inaczej, wszystko spoważniało,
Jak to mówią: postawy dosyć, wątku mało.»
Franciszek Salezy Dmochowski we wspomnieniach swoich pisze pod r. 1807: „Gdy przyszła gromada z wieńcem po ukończeniu żniw (we wsi Świesz na Kujawach pod Radziejowem), przyjął ją ojciec wraz z matką na ganku dworskim, a potem gromada weszła do wielkiej sali na dole i tam ochoczo tańcowała do późnej nocy“. Nasza uroczystość rolnicza posiada cechy pełne znaczenia. Wspaniały wieniec z dojrzałych kłosów zboża, kształtem dawnych stożkowych koron uwity, jest symbolem plonów i koroną całorocznej pracy rolnika. Żniwiarze składają go gospodarzowi, aby ozdobił nim swoją świetlicę i wykruszył ziarno do pierwszej garści nowego posiewu. Do wieńca tego oprócz kwiatów polnych nieraz wplatają czerwone jabłka, jako plon sadów, i kiście orzechów, jako plon lasów. W niektórych okolicach dodają kłosy owsa i jęczmienia, grona kaliny, a nawet niekiedy umieszczają na czubie wieńca kukiełkę pszenną lub pierniki, jednem słowem obfitość wszystkiego, co daje: łan, las i pasieka, pragną wnieść pod strzechę ziemianina. Wieniec taki miał przy dożynkach tak ważne znaczenie symboliczne, że w Wielkopolsce, gdzie rolnictwo jest w Słowiańszczyźnie może najdawniejszem, cała uroczystość zowie się Wieńcem. Przepiórka, gnieżdżąca się w zbożu i śpiewem swoim ożywiająca ciszę łanów, była także ptakiem symbolicznym w pojęciach ludu rolniczego. W jej dźwięcznym głosie lud słyszy na wiosnę wołanie: „pójdźcie pleć“, w lecie: „pójdźcie żąć“, a w jesieni, po żniwach: „niema nic, niema nic“. To też na Podlasiu, a dawniej i w wielu innych stronach, ostatnią garść niezżętych kłosów żyta pozostawiają w polu „dla przepiórki“ (patrz rys. przepiórka). Taką kępkę zboża w końcu pola związują słomą u góry, a u dołu oczyszczają z chwastów, „żeby w roku przyszłym zboże było czyste“. Wśród kępki kładą płaski kamyk, a na nim kęs chleba i szczyptę soli, niby ofiarę dla przepiórki, niby symbol potrzeb rolnika i widomy znak, że chleb „łoński“ wystarczył do nowego. Wszystko to zowie się „strojeniem przepiórki“, a i sama kępka zboża – „przepiórką“. Przed wieczorem, w okolicach nadnarwiańskich, w dniu dożynkowym (zwykle w sobotę) dziewczęta przystępują do wicia wieńca, śpiewając:
Hej wyleć, wyleć, raba (pstra) przepiórko,
Bo już nie wyjdziem w to czyste pólko.
Plon niesiem, plon!
Hej wyleć, wyleć, raby (pstry) sokole,
Bo już nie przyjdziem w to czyste pole.
Plon niesiem, plon!
Wieniec uwity wkładają na głowę dziewki, która przez całe żniwa przodowała żniwiarzom, czyli stała, t. j. żęła na pierwszym zagonie i najlepiej, a stąd zowie się przodownicą, postatnicą lub sternicą. Z nią to o zachodzie słońca cała gromada, śpiewając chórem pieśń dożynkową, rusza wolnym krokiem do domu gospodarza. W długiej tej pieśni słyszymy:
Plon niesiemy, plon
W jegomości dom.
Bodaj zdrowo plonowała,
Po sto korcy kopa dała.
Plon niesiemy, plon!
Otwieraj, panie, szeroko wrota,
Niesiem ci wieniec z szczerego złota.
Zaściełaj panie stoły i ławy,
Idzie do ciebie gość niebywały.
Plon niesiem, plon! i t. d.
We wrotach zaczajeni parobcy oblewają wieniec na głowie przodownicy wodą, „żeby w roku następnym nie było suszy“. Ziemianin, oczekujący z rodziną przed progiem domu, przyjmuje wieniec i zawiesza go w sieni na kołku. Następują podarki, przemowy, poczęstunki, muzyka i tańce przed domem gospodarza. W uczcie i zabawie bierze zawsze udział cała gromada ze starcami i dziećmi. Pierwszy kieliszek przypija gospodarz do najstarszego z kmieci i idzie w taniec polski z przodownicą, a jejmość z onym kmieciem. Zjeżdżało się dawniej zwykle sąsiedztwo, zapraszane na dożynki, a kapela wiejska przy otwartych oknach grała jednocześnie do tańca szlachcie, jak i gromadzie kmiotków; w niepogodę tańczyli wieśniacy nieraz w śpichrzu. Najczęściej wspólna ta biesiada rolnicza pod nazwą „okrężnego“ wyprawiana była w jesieni, gdy już pracowity rolnik zgromadzi wszystkie zbiory do domu, t. j. z sierpem i kosą okrąży wszystkie swe pola, od czego też i nazwa „okrężnego“ powstała (ob. Okrężne). Już Jan Kochanowski w 6-tej pieśni sobótkowej wspomina o zwyczaju składania „kłosiastego wieńca“ gospodarzowi. Wespazyan Kochowski w „Psalmodyi polskiej“ śpiewa:
Niwo ma, niwo! skibo ziemie plennej,
Ty co raz wieniec żytni, także pszenny
Spokojnie na mej gdy położysz głowie,
Za fraszkę wasze korony, królowie!
Dożywocie. Naturą wzajemnego dożywocia małżonków w prawie polskiem jest, że mąż nie zamykał sobie drogi do rozporządzenia dobrami za życia swego, nie potrzebując zezwolenia żony, byleby oprawa jej nie była nadwerężoną. Przy objęciu dożywocia, nie żądano ewikcyi, t. j. rękojmi; inwentarz wszakże Korrektura pruska sporządzić nakazywała. Taż Korrektura pozbawia dożywocia, gdyby dożywotniczka w powtórne związki wchodziła. Taki warunek dokładano zwykle i w Koronie. Nie dopuszczano wszakże warunków uciążliwych dla sukcesorów. Jeżeli „pani dożywotnia“, domina advitalis, chciała się przy dożywociu utrzymać, musiała długi męża spłacić. Wierzyciele spłacone im długi obowiązani byli przelać na dożywotniczkę, deportata transfundere. Nie mogła wprawdzie dożywotniczka za życia swego żądać od sukcesorów męża zwrotu tych „deportatów“, ale obowiązani oni byli, chcąc po jej śmierci przyjść do posesyi, długi przez nią spłacone zapłacić jej sukcesorom. Dożywotniczka nie mogła praw swoich nikomu cedować, dóbr dożywotnich w zastaw oddawać i drzewo z lasów do innych dóbr wywozić, pod karą utraty dożywocia, — wydzierżawiać jednak dobra dożywotne miała prawo. Dożywocie mogła mieć żona i w dobrach królewskich, jeżeli w przywileju nadawczym było zastrzeżone jus communicativum. Na Litwie dożywocia nazywano zapisami na przeżycie. O dożywociach de advitalitate mamy aryngę, przez Zygmunta I przepisaną (Vol. leg. I, f. 419). Z tej wynika, że dożywocia były wzajemne w jednym akcie zapisywane, jednostronne nie miały znaczenia, że były czynione po ślubie, w ciągu małżeństwa, na majątku teraźniejszym i przyszłym, że nie krępowały w jego rozporządzeniu, że dożywotnik mógł używać dożywocia jak właściciel, bez niszczenia wszakże samej substancyi. Dożywocia wzajemne między małżonkami najdokładniej objaśnił Zawadzki „in processu“ f. 50.
Drab, żołnierz, piechur, wyraz pochodzący ze słowa średniowieczno-niemieckiego draben, iść lub biedz krokiem miarowym, dreptać. Wyraz drab — powiada Karłowicz — zapewne czeskim jest utworem w znaczeniu niby równo stąpającego żołnierza. W języku polskim drab znaczy to samo, co: drągal, basałyk, niezgrabjasz, chłop rosły. „Calo, drab, podkonnik zowią drudzy“ (Mączyńskiego Słownik z r. 1564). „Onym pieszym żołnierzom, które draby zowiemy, nie ma być taka swawola dawana, iż pospolicie żebrzą“ (Modrzewski). „Książe Roman w tej bitwie za prostego draba zabity“ (Stryjkowski). „Saul uczynił Dawida rotmistrzem nad tysiącem drabów“ (Biblja Leopolity). „Ave Rabbi a za płotem drabi“ (Rysiński); przysłowie to oznaczało Judaszowe pozdrowienie i każdą podobną zdradę. Linde powiada, że drab znaczy to samo, co: biegus, łapikura, powsinoga, hultaj, włóczęga. Haur pisze: „Jeżeliby chłop jaki był biegunem, drabem bez osady i bez własnego swego pana, już to człek podejźrzany“. W szachach „drab“ to samo, co piechotnik, pieszek, a Jan Kochanowski tak go określa:
W szachach drab na prost chodzi, ale z boku kole,
Ale jego wszystek skok na pierwsze pole.
W pieśni ludowej słyszymy:
Pani matko, są tu drabi,
Na górę mnie jeden wabi.
W krakowskiem po wsiach chodzą w czasie odprawiania jasełek tak zwani drabi. Są to zwykle dorośli mężczyźni, okryci od stóp do głowy w słomę. W innem miejscu powiada Kolberg o drabie „chłop słomą okręcony w Nowy-rok“.
Drabant oznaczał we Włoszech straż przyboczną cesarzów niemieckich. Po turecku derban (z perskiego) znaczy odźwierny, stróż bramny, wrotny. Karłowicz powiada, że być może, iż formę drabant wzięliśmy wprost od Szwedów, bo po szwedzku brzmi ona zupełnie jak nasza „drabant“. Znaczenie tańca rozwinąć się musiało w Polsce (tak jak nazwa kozaka służy i dla ludu i dla tańca), bo w żadnym innym języku tego znaczenia wyraz ten nie ma. Myli się zatem Gołębiowski, twierdząc („Gry i zabawy“ str. 317), żeśmy wzięli od Niemców taniec drabant. Drabant, drabancik oznaczał w Polsce rodzaj żołnierza honorowego, noszącego halabartę, a w Szwecyi i Niemczech najprzedniejszego jeźdźca, gwardzistę w orszaku panujących. Taniec polski „drabant“ był to polonez, połączony z mazurem. Towarzyszyły mu śpiewki podobne jak w krakowiaku. Michał Grabowski w „Pamiętnikach domowych“ powiada, że jak polonezem zwykle rozpoczynano zabawę, tak też kończono ją drabantem, w którym żegnano gospodarstwo a gości do powozów odprowadzano. Ponieważ lud wiejski, siedząc przy dworach, naśladował od wieków zwyczaje szlachty i wytwarzał tym sposobem wspólny obyczaj narodowy, więc też i drabant zaniechany przez szlachtę przechowywał się jeszcze u konserwatywniejszego od niej ludu, oznaczając np. muzykę „marsza weselnego“. Kolberg podaje melodje takiego drabanta z Krakowskiego (II nr. 887), z Mazowsza (tom II) i z Kaliskiego: „drabant przy końcu wesela tańczony“ (t. I, str. 189, nr. 222). Oryginalnej melodyi starego drabanta nie udało nam się wyszukać dotąd nigdzie, nawet w największym zbiorze starych nut rękopiśmiennych u p. Aleksandra Polińskiego, skąd otrzymaliśmy podany w niniejszym tomie encyklopedyi naszej Cenar. Być może, że nuty te istnieją w niejednym zbiorze, ale bez podpisu nazwy tańca, nie mogą być podane jako drabant autentyczny. Niewątpliwie wśród kilku melodyi drabanta weselnego ludu, podanych przez Kolberga, muszą być echa i przeróbki drabanta staropolskiego, ale jest to kwestja muzyczna niemożliwa do uwzględnienia w zakresie niniejszej encyklopedyi.
Draganek ma kilka znaczeń: 1) szewron, naszycie na rękawie munduru, może z francuskiego dragonne — ozdoba u rękojeści szabli, 2) ptak z gatunku kulików, podług Kluka tringa pusolla, 3) rodzaj rośliny zwanej po łacinie dracunculus.
Dragon, dragan, z niemiec. dragoner, żołnierz pieszą i konną odprawujący służbę. U pisarzy polskich XVII i XVIII wieku często spotykamy ten wyraz. Jakubowski np. w Nauce artyleryi pisze: „Dragonia na placu równym potyka się konno, na cieśninie zaś jedna część zsiada z koni“. Vol. leg. odróżniają zaciągi: piesze, dragońskie i rajtarskie. Paprocki W. w dziełku „O sprawie rycerskiej“, wydanem w Łowiczu r. 1776, pisze, aby żołnierze, umiejący musztrę i pieszą i konną, mogli być użyci i pieszo i konno. W ówczesnym „Teatrze polskim“ czytamy: „Dragan prosty więcej zachowuje w słowach przystojności, niżeli te panięta z wielkiego świata“. „A pókiż ja do stu draganów mam milczeć!“ „Baba dragan“. W wieku XVII już prawie we wszystkich krajach Europy spotykamy wzmianki o dragonii czyli konnicy, która w razie potrzeby złaziła z koni i pieszo walczyła. W szwedzkiem wojsku zaprowadził takie urządzenie Gustaw Adolf. W wojsku cesarsko-niemieckiem pojawiają się dragoni około r. 1633. Jednocześnie widzimy dragonów i w Polsce, którzy liczyli się do autoramentu cudzoziemskiego. Była także w wojsku polskiem i dragonja wołoska, werbowana — jak utrzymuje Wład. Bentkowski — z sołtysów Rusi i Wołoszy góralskiej.
Drelich i cwelich, z niemieckiego: Drillich i Cwillich, tkanina lniana, tak nazywana zależnie od tego czy była trójdrótowa lub dwudrótowa, t. j. z osnową potrójną lub podwójną, używana w dawnej Polsce na namioty, materace, markizy, worki, obrusy i letnie ubrania. Już Wujek w Postylli (drukowanej r. 1584) wspomina o namiocie z cwelichu. Najwięcej upowszechnionym był w Polsce drelich „wrocławski“ w kostki i pasy. Gołębiowski pisze: „tkanina dość miąższysta w pasy i płomienie“.
Drezlowanie czyli wykręcanie złota lub srebra z nici drogich tkanin. Łuk. Gołębiowski tak o tem pisze: „Było to zwykłem możnych dam zatrudnieniem, najczyściejsze z tego powstawało srebro, od którego i pozłotę oddzielali złotnicy. Mnóstwo galonów, lam, drogich materyi, szlif, kutasów w domach dawnych, obficie dostarczało przedmiotów do takowej pracy. Panie, mające w tem upodobanie, przyjmowały i upominki tego rodzaju na Nowy rok, imieniny, wypłacając się czem wzajemnie. Księżna Jabłonowska, starościna kowelska, dla każdego z synów sprawiła z drezlowania srebra stołowe. Było to bowiem codzienną jej zabawą i wszystkich osób, które przy niej bawiły, albo które ją odwiedzały“. Za Księstwa Warszawskiego, wyraz i rzecz sama były w powszechnem użyciu. Aleksander Fredro w jednej z komedyi swoich wspomina o tem zajęciu pań polskich. Polska, pozostając w ciągłych stosunkach ze Wschodem i naśladując przepych wschodni, posiadała w domach możniejszych niezmierne bogactwo kosztownych ubiorów, rzędów, makat, pasów i tym podobnych tkanin, które dziś, z powodu swej rzadkości, do bajecznych cen dochodzą. Drezlowanie, uprawiane z niezwykłą a często bezmyślną gorliwością przez panie polskie w ciągu pierwszego ćwierćwiecza XIX stulecia, opustoszyło do niepoznania domy nasze z makat, ozdób, ubiorów dawnych, pasów litych, bogatych czapraków, proporców i wielu tym podobnych pamiątek domowych i narodowych.
Drogi. Ustawy królewskie i sejmowe obejmują liczne przepisy względem dróg handlowych, wyznaczając, przez które miasta polskie i którymi gościńcami towary z zagranicy prowadzone być winny do miejsc składowych, aby ich właściciel nie odpowiadał za kontrabandę. Wozy bowiem kupieckie ciągnęły z upodobaniem po bezdrożach, kędy nie groziły im cła żadne ani rozbójnicy, czatujący zwykle na uczęszczanych gościńcach. Statut podobny z r. 1447 zalecał kupcom, jadącym z towarami, aby stosowali się do statutu Kazimierza II, t. j. wieźli towary starymi traktami, nie tworząc nowych dróg pod karą kontrabandy (Vol. leg. I str. 69). Za Piastów drogi były jeszcze tak dalece niewygodne, że w dalszą podróż nawet starzy biskupi zwykli byli jeździć konno. Zygmunt I postanowił, że drogi główniejsze powinny mieć dozór i upoważnił starostów, aby za przybraniem dwuch szlachty, znających się na rzeczy, ustanowili szerokość wszystkich głównych dróg w swoich okręgach. Z konstytucyi uchwalonych w latach 1563 i 4 widać, że na drogach publicznych szlachta utrzymywała mosty, pobierając za przejazd od podróżnych opłatę mostową i grobelną. Ostatnie to prawo (z r. 1564) zniosło pobieranie „myta grobelnego“, zaprowadzone po śmierci Władysława Jagiełły. Uniwersał podwodny (t. j. podwodowy, do podwód odnoszący się) warszawski Zygmunta Augusta z r. 1564 stanowił, aby drogi były zachowywane według starych konstytucyj sejmowych. Prawo zaś z r. 1565 wskazywało gościńce, którymi towary wożone być powinny. Za Stefana Batorego kupcy miast pruskich uskarżali się, że z powodu złych dróg ponoszą znaczne szkody. Za panowania tego króla uchwalono, że każdy szlachcic obowiązany jest prócz gościńca publicznego dozwolić wszystkim wolnych dróg i przejazdów do kościoła, do targu, do młyna i do przewozu. Cudzoziemcy, którzy Polskę zwiedzali, zawsze ganili jej drogi, a w zachodniej Europie powtarzano sobie dowcip, że do przejechania przez most polski trzeba mieć tyle odwagi, co i do jechania przez wodę najgłębszą bez mostu, gdyż niebezpieczeństwo jednakowe. Mawiali też i sami Polacy, że „polski most, niemiecki post i cygańskie nabożeństwo, wszystko to błazeństwo“. Ponieważ nic na świecie nie dzieje się bez pewnych przyczyn, więc i zły stan dróg i mostów naszych był także wynikiem różnych okoliczności. Już na półtora tysiąca lat przed uchwałami sejmów polskich, na całem południu i zachodzie Europy budowała drogi i mosty zwykle murowane kultura państwa rzymskiego, mająca po temu obfitość kamienia, wapna, niewolników i pieniędzy, czego Polska ze swoją kulturą o kilkanaście wieków młodszą nigdy w tym stopniu nie posiadała. Charakter też rdzennie słowiański rozmiłowanych w swobodzie jej mieszkańców nie zdobył się nigdy na absolutyzm w rządzeniu, któremu wiele krajów zachodniej Europy zawdzięczało rozmaite porządki. Statut litewski miał też pod tym względem pewną wyższość nad uchwałami sejmów koronnych. Stanowił on, że ktokolwiek myta pobiera, a nie poprawia dróg lub źle utrzymuje mosty i groble, za wszystkie szkody ma odpowiadać. Drogi nakazano prostować i poprawiać, a zarazem zastrzeżono, iż bez rewizyi i ustanowienia kosztów nikt przywileju na pobieranie myta nie dostanie. Z tem wszystkiem równie w Litwie, jak w Koronie, niewiele się o drogi starano, wobec znacznej przestrzeni dróg i większej niż zagranicą ich bagnistości w stosunku do niedostatku rąk, mogących odrywać się od pracy rolnej. Że zaś za większe mosty prawo pozwalało ich właścicielom brać mostowe, więc najczęściej most był dziurawy, ale myto pobierano jak za dobry. Bywały jednak i wyjątki dość częste. Ksiądz Kluk, który w dziele swojem „O rzeczach kopalnych“ mówi także i o drogach, wymienia jako najlepsze za Stanisława Augusta drogi w ekonomii grodzieńskiej na Litwie i w dobrach siemiatyckich na Podlasiu, należących wówczas do księżny Jabłonowskiej, wojewodziny bracławskiej. Drogi grodzieńskie stan swój kwitnący zawdzięczały Antoniemu Tyzenhauzowi, słynnemu podskarbiemu nadwornemu, który tak gwałtownie usiłował zaprowadzić w lesistej Litwie kulturę przemysłową zachodu Europy, że runął pod ogromem ciężaru nadmiernych przedsiębiorstw, do których nie posiadał ani dostatecznego kapitału ani osobistego technicznego uzdolnienia. Porządek zaś dróg siemiatyckich zaprowadziła Jabłonowska, z domu Sapieżanka, głośna autorka kilkotomowych „Ustaw“ dla swoich oficjalistów. Jednakże już o wiele wcześniej obsadzano drogi drzewami, a zwłaszcza lipami, kiedy wpadały prostopadle w bramę i okna frontowe jakiego zamku, pałacu lub możnego dworu szlacheckiego. Konstytucja z r. 1764 na wzór dawniejszych z lat 1726 i 1736 zobowiązała dziedziców i posesorów do utrzymywania mostów i grobli w dobrym stanie, przyznając im prawo pobierania za to myta mostowego i grobelnego. Drogi, mosty, groble i przeprawy dziedzice i posesorowie utrzymywali za pomocą szarwarku, t. j. robocizny sprzężajnej i pieszej w naturze, do której przywoływano ludność rolniczą, wiejską i miasteczkową, stosownie do miejscowych zwyczajów. Rozpisywanie szarwarku przez władze administracyjne zaczęło się dopiero pod koniec bytu Rzplitej, kiedy Komisje dobrego porządku (boni ordinis), ustanowione po województwach, zajęły się przyprowadzaniem dróg do lepszego stanu i w tym celu wsiom, obowiązanym do utrzymania przechodzącej przez nie większej drogi, dodawały szarwark z wiosek okolicznych. Dopiero jednak w XIX wieku powinność tę oznaczyło samo prawo, kiedy rozwinęła się większa działalność rządowa i społeczna w celu udogodnienia środków komunikacyjnych i kiedy powstały organa oddzielne do ich zarządu. Podług organizacyj ministerjalnej Księstwa Warszawskiego z d. 20 kwietnia 1808 r. zarząd komunikacyj lądowych i wodnych powierzony został ministrowi spraw wewnętrznych, a podług organizacyi Komisyi spraw wewnętrznych z r. 1815 przy utworzeniu królestwa kongresowego, powierzony tejże Komisyi. Techniczny kierunek robót poruczono inspektorom generalnym, inspektorom wojewódzkim i inżynierom „konduktorom“, zostającym przy komisjach wojewódzkich. Kiedy wskutek postanowienia Namiestnika w Królestwie Polskiem z d. 20 kwietnia 1816 r. przedsięwzięto budowę całej sieci dróg szosowych systemu adamizacyjnego, powstała przy Komisyi spraw wewnętrznych Dyrekcja dróg i mostów, określona przez dekret rządowy z dnia 8 (20) listopada 1821 r., komunikacje zaś wodne pozostały w zawiadywaniu Rady budownictwa, miernictwa, dróg i mostów, utworzonej przy tejże Komisyi z mocy postanowienia Namiestnika z d. 15 lutego 1817 r. Postanowienie Rady administracyjnej z dnia 22 lipca (3 sierpnia) 1832 r. zamiast tych dwuch organów, utworzyło Dyrekcję komunikacyj lądowych i wodnych, zostającą pod bezpośredniem zwierzchnictwem Komisyi spraw wewnętrznych Królestwa.
Druch (mylnie pisany czasami druh), to samo co drużba, przyjaciel, towarzysz, niby drugi ja. Miklosich mylnie wywodzi ten stary wyraz polski z języka rosyjskiego. Zdaniem Karłowicza istnieć tylko musiała w dawnej polszczyźnie forma drug, od której poszły: drużba, drużka, drużyna. Forma zaś druch jest spieszczoną, jak: brach, Jach, klech, swach, od: brat, Jan, kleryk, swat, wreszcie zdaniem naszem i lach od las, t. j. mieszkaniec leśny, w przeciwstawieniu do rolniczego na polach polanina. Od drużki (mylnie pisanej przez sz) powstała forma zdrobniała druchna, jak od Bogdanny — Boguchna, od Stanisławy — Stachna i t. p.
Drukarnie w Polsce. Drukowano u nas bardzo wcześnie — powiada Karol Estrejcher — bo już w r. 1476, to jest w ćwierć wieku po pierwszych drukach mogunckich, zjawia się wytłoczone w Krakowie dzieło Turrekrematy: Explanatio in Psalterium. Z tejże epoki pochodzi druk krakowski dzieł św. Augustyna (Omnes libri). Turrekrematę odbijano dwukrotnie; a druk polski (dołączonych tu w podobiźnie trzech modlitw) napotykamy już w łacińskiem dziele: Statuta synodalia, wydanem r. 1475. Odtąd drukarstwo nie ustaje w Polsce, a mistrze, wydoskonaleni w tej sztuce, rozchodzą się szczepić ją po Europie. Jan Adam z Polski drukuje w Neapolu r. 1478; Stanislaus de Polonia drukuje od r. 1492 do 1495 w Sewilli; Stefan Polak drukuje tamże r. 1495; Maciej Morawczyk z Ołomuńca w Neapolu roku 1476; Walenty z Morawy w Lizbonie. Uniwersytet krakowski w wieku XV gromadził tysiące słuchaczów z Rusi, Niemiec, Węgier i Morawy. Był to uniwersytet, który na pogrzeb Kallimacha dostarczył 15,000 uczniów, uniwersytet, udzielający oświatę dla całej północy. Stąd poszło, że nakładcy miejscowi, nie mogąc nastarczyć z obstalunkami dzieł naukowych zagranicą, tłoczyć je kazali jednocześnie i w kraju. Pierwsze zatem książki ruskie i słowiańskie w Słowiańszczyźnie, łacińskie, hebrajskie, greckie i węgierskie, na północy drukowane, wychodzą z pras krakowskich. Drukarnia Hallera do roku 1528 drukuje niezawodnie przeszło 200 dzieł. Wymienia ich 120 Feliks Bentkowski w pracy swojej: „O najdawniejszych książkach drukowanych w Polsce“, Warszawa 1812 r. A iluż to druków hallerowskich Bentkowski wcale nie znał! Jednocześnie wietorowskich druków do r. 1551 było do 250; tyleż mogło wyjść i z officyny Unglera. Przeważna część literatury polskiej od r. 1475 do połowy wieku XVI zaginęła, bo książek zużytych i podartych przez czytanie nikt nie przechowywał w owych czasach. Na 40 dzieł polskich, wymienionych w testamencie wdowy po drukarzu Unglerze, spisanym w r. 1551, zaledwie kilka doszło do naszych czasów. Drukarnie w Polsce za Zygmunta I tak się rozmnożyły, że ogólna liczba druków z wieku XVI, w Polsce tłoczonych lub do nas odnoszących się, do dziś dnia znanych, dojdzie zapewne cyfry 10,000, pomimo że, jak to wyżej widzieliśmy, wielkie ich mnóstwo poszło na zawsze w niepamięć. Blizko 500 drukarń od wieku XV do końca bytu Rzeczypospolitej było czynnych w jej granicach w przeszło stu miastach i miejscowościach. Nad historją drukarń u nas zastanawiał się pierwszy Jan D. Hoffmann toruńczyk w dziełku: De typographiis, wydanem w Gdańsku r. 1740. Jednocześnie zjawia się największy z bibljografów nietylko polskich ale i europejskich w XVIII wieku, Józef Jędrzej Załuski, biskup kijowski, właściciel największej z prywatnych bibljotek w Europie, który każdą książkę swego olbrzymiego księgozbioru miał w ręku, znał dokładnie i prawie na każdej napisał małą notatkę o jej wartości, autorze lub wydawcy. On to, wydawszy w r. 1731 Programma litterarium ad bibliophilos, w którem opisał 331 dzieł, do literatury polskiej należących a wydanych od r. 1700, układał następnie bibljografię polską, w której opisał 18,000 druków polskich i 1000 rękopisów. Dzieło to zamierzał wydać w 10 tomach in folio pod tytułem Magna Bibliotheca polona universalis i dziewięć tomów już wygotował do druku. Ale wszystko to dzisiaj przepadło! Ocalała tylko cząstka innej pracy, t. j. bibljografja, ułożona w Smoleńsku i Kałudze, pisana z pamięci wierszem, której część najważniejszą wydrukował potem Józef Muczkowski p. t. „Biblioteka historyków, polityków, prawników i innych autorów“. Kraków 1835 r. Mamy już w literaturze europejskiej — powiada Estreicher — niejeden przykład wierszowania dzieł naukowych, ale nie mamy przykładu, aby dzieło wierszowane z pamięci, zawarło tyle szczegółów i dat bibljograficznych (odnoszących się do XVII i XVIII wieku), a w wierszach tych autor zamieścił liczne wiadomości, o których nigdzie więcej nie napotykamy śladu. Dzielną pomocą Załuskiemu był jego bibljotekarz Jan Andrzej Janocki, bo co Załuski chował w swej fenomenalnej pamięci, to Janocki utrwalał na papierze. Janockiego 12 dzieł treści bibljograficznej, wydanych do r. 1776, są jeszcze dzisiaj jedynem źródłem w wielu wątpliwościach. Obok niego stają cudzoziemcy i krajowcy: Olof Efraim (1744), Józef książę Jabłonowski (1752), Ringeltaube (1744), Mizler de Kolof (1755), najważniejsi dla nas pisarze o dziełach wydanych w owej epoce. Jerzy Samuel Bandtkie wydał najprzód De incunabulis Cracoviensibus, potem „Historję drukarń krakowskich“, Kraków 1815 r., a następnie trzytomową „Historję drukarń w Królestwie Polskiem i Wielkiem Księstwie Litewskiem jako i w krajach zagranicznych, w których polskie dzieła wychodziły“, Kraków 1826 r. Z powyższego dzieła, jak również z dzieł i artykułów Estreichera, Sobieszczańskiego i innych, podajemy tu następujące treściwe wiadomości o drukarniach w miejscach następujących: 1) Baranów, miasteczko nad Wisłą w województwie Sandomierskiem (dziś w Galicyi), miało pierwszą drukarnię jakiegoś Piotrkowczyka, innego od Piotrkowczyków krakowskich, w r. 1625, a po tej drugą Twardomęckiego, istniejącą od r. 1638 do 1648. 2) Berdyczów na Wołyniu miał oddawna drukarnię karmelicką, która istniała do r. 1832. Bandtkie nie znał starszych z niej druków nad r. 1760. 3) Białynicze w Witebskiem, gdzie klasztor Karmelitów, fundowany w r. 1653, opatrzony był z samego początku w drukarnię. 4) Białystok w wojew. Podlaskiem, gdy r. 1795 dostał się pod panowanie pruskie, była tu najprzód drukarnia niemiecko-polska niejakiego Appelbauma, potem, po przejściu Białegostoku w r. 1807 pod panowanie Aleksandra I, należąca do starozakonnego Aarona. 5) Bochnia w Krakowskiem zasłynęła już z początkiem XIX wieku drukarnią bardzo ruchliwą na polu wydawnictw treści moralnej i religijnej dla ludu. 6) Bodzencin posiadał drukarnię na początku wieku XVII. 7) Brunsberga, miasto stołeczne biskupów warmińskich, nad haffem przy ujściu rzeki Passargi położone. Od r. 1590 istniały tu kolejno różne drukarnie, a w ostatnich latach należenia Warmii do Polski w wieku XVIII mieli tu drukarnię Jezuici. 8) Brodnica w wojew. Chełmińskiem czyli Prusiech królewskich, od którego roku ma drukarnię niewiadomo. Dopiero atoli w wieku XIX poczęto w drukarni tej tłoczyć wiele książek do nabożeństwa, głównie dla ludu. 9) Brześć litewski przy ujściu Muchawca do Buga, główne miasto województwa Brzeskiego-litewskiego, miał już drukarnię założoną w r. 1558 przez Mikołaja Radziwiłła zwanego Czarnym, wojewodę wileńskiego, starostę brzeskiego, który, przyjąwszy wyznanie helweckie, w zamiarze usilnego propagowania protestantyzmu na Litwie założył tu wielkim kosztem drukarnię, czynną od r. 1558 do 1569, która wytłoczyła mnóstwo książek pomniejszych i dzieł ogromnych. W niej to właśnie wydrukowana została słynna „Biblja Radziwiłłowska“ i kilka dzieł Cyprjana Bazylika. Wszystkie druki brzeskie tej oficyny należą dzisiaj do białych kruków, drukarnia zaś, po śmierci Radziwiłła przeniesiona z Brześcia do Wilna, dostała się Jezuitom. 10) Bydgoszcz, niegdyś miasto powiatowe w wojew. Inowrocławskiem, posiadała w nowszych czasach swoją drukarnię, w której np. r. 1814 wyszły „Uwagi nad polepszeniem stanu włościan“, napisane przez Skórzewskiego, obywatela departamentu Bydgoskiego. 11) Bytom na Szląsku pruskiem miał jeszcze drukarnię polską w początkach w. XVII. 12) Chełmno nad Wisłą, miasto główne województwa Chełmińskiego czyli Prus królewskich, sławne „prawem chełmińskiem“ i jego sądami, otrzymało już roku 1387 od Urbana VI bullę na założenie Akademii (studii generalis), a w wieku XV obmyśliło fundusze szkolne, utrzymanie i przywileje dla nauczycieli. Druki atoli chełmińskie nie dochowały się dawniejsze jak z r. 1762, może ich nawet nie było. 13) Chełmża także w Prusiech Zachodnich z drukarnią polską już w XIX wieku założoną. 14) Cieszyn na Szląsku austrjackim posiada zdawna drukarnię polską. 15) Czernichów nad Desną, od r. 1618 do 1667 miasto stołeczne województwa Czernichowskiego, posiadało od roku 1650 przez czas jakiś drukarnię polską, która została podobno przeniesiona do Nowogródka siewierskiego w wieku XVIII. 16) Czerniowce na Bukowinie miały drukarnię polską od r. 1780. 17) Częstochowa ze słynnym klasztorem Paulinów na Jasnej górze, w którym od czasów króla Jana III znajdowała się drukarnia, wydająca przeważnie książki nabożne. 18) Dąbrowa, dawniej w wojew. Sandomierskiem, a dziś w Galicyi położona, miała drukarnię, z której znana jest książka z roku 1618. 19) Dermań na Wołyniu, własność niegdyś książąt Ostrogskich, którzy założyli tu drukarnię ruską i polską. Najdawniejszy druk dermański znany jest z r. 1605. 20) Dobromil, miasto w ziemi Przemyskiej, niegdyś do możnej i uczonej rodziny Herburtów należące. Szczęsny Herburt sprowadził tu z Krakowa w r. 1611 drukarza Jana Szeligę i założył drukarnię w celu wydawania dziejopisarzy polskich, dając tem świetny przykład panom polskim, jako rozumni obywatele służyć winni krajowi. Drukarnia istniała tam do r. 1618 i wydała kilka dzieł dziś bardzo rzadkich. Drukowano tu historję polską Wincentego Kadłubka, także 1-szy tom Długosza, pisma Orzechowskiego, Miaskowskiego i inne. 21) Elbląg, po dawnemu Elbiąg, miasto pomorskie, miał od r. 1556 do 1753 czternaście po sobie następujących drukarń, w których wychodziły dzieła niemieckie i polskie, a pomiędzy innemi i pisma Łukasza Górnickiego. 22) Gdańsk, począwszy od r. 1499 aż po koniec panowania polskiego nad tem miastem, posiadał w różnych czasach dwadzieścia drukarń, wydających książki niemieckie, łacińskie i polskie. Z drukarń tych istniała w wieku XIX jedna Bertlinga (nie mówimy tu o nowszych), mająca polskie czcionki i drukująca po polsku. 23) Gniezno nie wiemy kiedy pozyskało pierwszą drukarnię. W wieku XIX zasłynęła w tem mieście drukarnia J. B. Langiego. 24) Grodno dopiero przez podskarbiego nadwornego Antoniego Tyzenhauza miało założoną drukarnię przy klasztorze pojezuickim w r. 1776. Bandtkie powiada, że mogła istnieć dawniej, a tylko Tyzenhauz znacznie ją poprawił. Lelewel powiada o niej, że i po upadku podskarbiego nie przestała ruszać się. R. 1792, kiedy Bandtkie był w Grodnie, prócz rzeczy sejmowych drukowała kalendarze. Ponieważ „konstytucje sejmu Walnego Ordynaryjnego 6-niedzielnego, odprawianego w Grodnie pod koniec r. 1778, wydane były w roku następnym „w Grodnie Typis Minoritanis“, przypuszcza więc Bandtkie, że to mogła być druga grodzieńska drukarnia u Franciszkanów na zaniemniu. Wychodziły w Grodnie i rzeczy historyczne, np. „Zbiór krótki historyi Egipskiej i Kartagińskiej przez Hieronyma Borzęckiego“, w Grodnie w dr. Jego Kr. M. 1776. W r. 1782 wyszedł tu „Summaryusz spraw i konstytucyi Sejmowych od r. 1764 do 1780 w materjach skarbowych“ etc., zebrany przez Michała Bernowicza, posła z woj. Nowogródzkiego. W tejże drukarni r. 1779 wyszła wcale poprawnym drukiem „Historja wojenna, krótko wyrażająca pierwszą wojnę Pruską i dawniejszą Bawarską, zaczętą r. 1741, a skończoną 1748, utrzymywaną przez lat 7 między Austrją, Anglją, Holandją, Sardynją i Rossją z jednej, a Francją, Hiszpanją, Bawarją, Sycylją i Prusami z drugiej strony, przełożona z francuskiego przez Imci pana Feliksa Jodkę, starostę diewieniskiego“. 25) Grodzisko, miasteczko w woj. Poznańskiem, miało drukarnię różnowierców, istniejącą już w r. 1572. Wychodziło tu w nowszych czasach cenione czasopismo ks. Prusinowskiego „Tygodnik katolicki“. 26) Grudziądz posiada drukarnię polską, ale już w wieku XIX założoną. 27) Halicz, główne miasto ziemi Halickiej w wojew. Ruskiem; tu — powiada Bandtkie — możnaby się spodziewać dawnych druków ruskich, wszelako niemasz o nich żadnej wzmianki (bo miasto skutkiem napadów tatarskich i kozackich dawno podupadło), dopiero pod r. 1606 wspomina Sopikow: Ewangelje niedzielne. 28) Jarosław nad Sanem w ziemi Przemyskiej. Jan Szeliga, drukarz krakowski, sprowadzony około r. 1610 przez Herburta do Dobromila, przeprowadził się tutaj po r. 1616 z Dobromila lub po r. 1618 ze Lwowa, a ostatni ze znanych jego druków jarosławskich nosi datę r. 1626. 29) Jaworów w ziemi Lwowskiej. Wyżej wspomniany drukarz Szeliga przenosił się często z miejsca na miejsce, bo widzimy go drukującego nietylko w Dobromilu, Lwowie i Jarosławiu, ale także i w Jaworowie, gdzie np. w r. 1619 drukował księgi duchowne przy klasztorze dominikańskim. 30) Jewie w powiecie i województwie Trockiem, a nie w woj. Nowogródzkiem pod Słonimem, jak mylnie podaje Bandtkie, własność Ogińskich, z których Bohdan, podkomorzy trocki, fundował tu około r. 1600, dla kilku wiosek, osadzonych sprowadzoną ludnością wyznania greckiego, cerkiew grecką. Ta zależeć musiała od monastyru wileńskiego św. Ducha, którego zakonnicy za pomocą Ogińskich założyli tutaj drukarnię, czynną w latach 1611—1634, a drukującą najprzód kirylicą, a później po polsku. 31) Kalisz, główne miasto wojew. Kaliskiego w Wielkopolsce, miał już drukarnię w r. 1603, a nawet po dwie drukarnie, np. Jezuicką i Chojniewicza (r. 1650), w których w ciągu XVII i XVIII wieku kilkaset książek przeróżnej treści, niekiedy naukowych i pożytecznych, wytłoczono. 32) Kiejdany na Żmudzi miały drukarnię, założoną w połowie XVIII w. przez Janusza Radziwiłła, która miała tytuł drukarni gimnazjum kiejdańskiego książąt Radziwiłłów i drukowała książki polskie, litewskie i niemieckie, a zawiadował nią w pewnej epoce uczony Jerzy Rhetus; w późniejszych czasach przeniesiono ją do Słucka. 33) Kielce posiadały drukarnię od r. 1818, w której między innemi r. 1821 wyszła „Rozprawa nad zadaniem z czyjej bardziej winy, czy królów, czy narodu Polska upadła?“ napisana z okoliczności rocznego z nauk popisu uczniów szkoły wojewódzkiej w Kielcach przez Adrjana Krzyżanowskiego professora. 34) Kijów posiadał założoną w r. 1619 sławną pieczarską drukarnię, która drukowała książki ruskie, polskie i niemieckie. 36) Knyszyn w wojew. Podlaskiem miał jakąś zapewne czasową drukarnię, z której znany jest jeden bardzo piękny druk z r. 1680. 36) Kościan w wojew. Poznańskiem posiadał drukarnię już około r. 1648. 37) Koźminek w woj. Kaliskiem, gdzie był zbór braci Czeskich, przy nim szkoła i w połowie XVII wieku drukarnia. 38) Kraków, jak to już na początku zaznaczyliśmy, posiadał drukarnie w ćwierć wieku po pierwszem zapoczątkowaniu sztuki drukarskiej w Moguncyi. Po Świętopełku Fiolu, Ginterze Zeinerze i bezimiennym wydawcy dzieła Turrekrematy, pierwszy założył w Krakowie stałą drukarnię Jan Haller. Jako wydawca, oddający do tłoczni zagranicznych przeznaczone dla Polski dzieła, był on czynny już od r. 1490, ale stałą własną drukarnię w Krakowie zdaje się że założył dopiero w r. 1503. Ruchliwa działalność tej drukarni trwała aż do jego zgonu w r. 1525—6. Niektóre z dzieł przez niego wydanych, np. Questiones Arystotelesa (r. 1508), Żywot św. Stanisława przez Długosza (r. 1510) lub Podręcznik filozofii naturalnej Jana ze Stobnicy (r. 1517), okazałym drukiem i dobrocią papieru stoją na równi z edycjami zagranicznych Aldów. Prawdziwem arcydziełem drukarni Hallerowskiej jest olbrzymi Mszał krakowski (r. 1515), wytłoczony artystycznemi literami czarną i czerwoną farbą na arkuszowym pergaminie, a ozdobiony przytem malowanymi miniaturowo inicjałami. Haller posiadał własną papiernię na Prądniku, drukował zaś prawie wyłącznie dzieła łacińskie; wszakże w wydanych przez niego statutach Jana Łaskiego (r. 1506) zjawia się tekst „Bogarodzicy“, a do małej „Agendy“ (r. 1514) dołączono na końcu wydrukowaną czerwono powieść o Papieżu Urbanie. Pomiędzy rokiem 1515 a 17 wyszły zatracone dzisiaj książki polskie: „Walki trojańskie“, „Dzieje pogańskie“ i pierwsza edycja „Żywota Pana Jezu Krista“, przetłumaczona ze św. Bonawentury przez Baltazara Opecia, pod wpływem zacnej królewny Elżbiety, siostry Zygmunta I, o której opiewa przedmowa, że „dla rozmnożenia pisma polskiego, w którem się osobliwie kochała“. W latach 1503—5 istniała także w Krakowie drukarnia Kacpra Hochfedera. Ale prześcignął Hallera ilością druków Hieronim Wietor, rodem Szlązak, którego tłocznia czynną była od r. 1518 do 1547, a później jeszcze jego żony do r. 1550. Podajemy tutaj godło jej drukarni z druku r. 1549. Niektóre druki łacińskie Wietora celują piękną prawie elzewirowską antykwą; z jego drukarni wyszły pomiędzy innemi (r. 1522) „Rozmowy Salomona mądrego z Marchołtem grubym a sprośnym“, ułożone przez Jana z Kossyczek i ozdobione drzeworytami, jak również przepysznie odbite „Statuta Sigismundi I“.
Jednocześnie (1511—1559) wytłaczał w Krakowie księgi Florjan Ungler, wydawca najstarszego polskiego zaopatrzonego w drzeworyty zielnika (Falimierz „O ziołach i mocy ich“, 1534). Obok powyższych zasłynęły w Krakowie drukarnie rodziny Szarffenbergerów. Marek Sz. miał od r. 1511 do 1549 księgarnię, a od r. 1543 drukarnię. Dwaj synowie jego, Mikołaj i Stanisław, drukowali od r. 1549 do 1609, Maciej i wdowa po nim od r. 1521 do 1547, a Hieronim, syn ich, do r. 1556, później Jan w r. 1611. U nich to wyszedł najprzód (r. 1554) pierwszy po polsku cały Nowy Testament z licznymi drzeworytami, a potem (r. 1561) pierwsza cała biblja (J. Leopolity). Godło drukarni Stanisława Szarffenbergera podajemy tutaj. Drukarnia Siebenejcherów czynną była od r. 1541 do 1621. Matys Wierzbięta (1558—1605) był wydawcą „Wizerunku“ Reja. Łazarz Andrysowicz i spadkobiercy jego drukowali w Krakowie wiek cały (1550—1650). Oni to byli wydawcami utworów Jana Kochanowskiego i wspaniałej 4-tomowej biblii Wujka (r. 1599). Podajemy tu jeszcze trzy godła drukarni Łazarzów, Szymona Kempiniego (z r. 1607), Krzysztofa Szedla i Franciszka Cezarego, (Cezarych drukarnia istniała od r. 1612 do 1730-go) oraz Macieja Andrysowicza. W liczbie około 100 właścicieli drukarń krakowskich, czynnych tam w wieku XVI—XVIII nie brak i nazwisk czysto polskich; są np. Sternaccy, Rodeccy, Dymowscy, Zyzowicze, Lenczewscy, Goreccy, Jastrzębscy, Kobylińscy, Kwaśniowscy, Mościccy, Skalscy, Szeligowie, Wosińscy i inni. 39) Królewiec w Prusiech książęcych zdawna miał polskie drukarnie. Tu (r. 1547) wyszedł Seklucjana „Katechizm polski“ i wkrótce potem pierwszy „Kancjonał polski“, a w r. 1582 okazałe wydanie „Kroniki“ Stryjkowskiego. 40) Krzemieniec na Wołyniu, była tu za Władysława IV drukarnia ruska, a w r. 1811 zaprowadzono przy Gimnazjum Wołyńskiem drukarnię polską, którą zarządzał uczony ks. Aloizy Osiński. 41) Kryłów w ziemi Halickiej z drukarnią ksiąg cerkiewnych w r. 1606. 42) Kuteński klasztor pod Orszą na Białorusi posiadał drukarnię kiryliczną, którą w czasie wojny z Polską car Aleksy Michajłowicz przeniósł do Tweru. 43) Kwidzyn w Prusiech zachodnich miał w wieku XVIII drukarnię polską. 44) Leszno, gniazdo domu Leszczyńskich w ziemi Wschowskiej do wojew. Poznańskiego należącej, miało drukarnię założoną r. 1624 przez Jana Amos Komenjusza, ówczesnego rektora szkół tutejszych. Do r. 1794 istniało tutaj 8 różnych drukarń. 45) Lubecz nad Niemnem w wojew. Nowogródzkiem, zwany po łacinie Lubeca ad Chronum, miał drukarnię Piotra Blastusa Kmity, który około r. 1610 przeprowadził się tu z Wilna, a tytułował siebie typografem księcia Krzysztofa Radziwiłła, hetmana wiel. litew. Po wojnach szwedzkich nie słychać w Lubczu o drukarni. 46) Lublin. Drukarnia ksiąg żydowskich istniała tu już w r. 1559, polskie zaś drukarnie w wieku XVII (Teofil Karcan, Szmieszkowicz, Wieczorkowicz, Stan. Krasuński, Więcmorowski i inni). 47) Lucławice, wieś położona o 9 mil od Krakowa, była tu w r. 1560 przeniesiona drukarnia z Pińczowa. 48) Lwów, była tu już za Zygmunta Augusta drukarnia kiryliczna a od r. 1578 drukarnia polska. Od owego czasu do r. 1794 znane tu były 22 firmy drukarskie oprócz ormiańskiej i żydowskiej. 49) Łaszczów w wojew. Bełzkiem miał w wieku XVI drukarnię różnowierców. 50) Łomża, w drukarni tutejszej Lenteckiego wyszło r. 1817 J. Zielińskiego „Ogrodnictwo praktyczne“, str. 528. 51) Łosk w wojew. Wileńskiem, pow. Oszmiańskim, miał drukarnię, w której różnowiercy wytłaczali od r. 1572 do 1587 dzieła socynjańskie Szymona Budnego, Marcina Czechowicza, Paleologa i t. d. 52) Łowicz miał już w r. 1566 drukarnię, która atoli długo nie trwała. W r. 1760 powstała nowa drukarnia prymasowska, bardzo czynna, która trwała do r. 1796. 53) Łuck na Wołyniu miał drukarnię przy klasztorze O.O. Dominikanów od r. 1628. 54) Malborg, miasto główne wojew. Malborskiego, posiadał drukarnię niemiecką już w r. 1512. 55) Minkowce na Podolu, wieś dziedziczna Marchockich, którzy w początku XIX wieku założyli tu drukarnię i drukowali w niej różne książki w nader małej liczbie egzemplarzy, nie oddawane do handlu księgarskiego. 56) Mińsk litewski miał drukarnię polską Stefanowicza. 57) Mogilany, wieś o dwie mile od Krakowa w wojew. Krakowskiem. Spytek z Melsztyna urządził tu drukarnię, w której wyszło r. 1567 bardzo rzadkie dziś dzieło p. n. „Zwierciadło każdego stanu“. 58) Mohilów nad Dnieprem; drukowano tu w wieku XVII książki kiryliczne, a w wieku XVIII książki polskie. 59) Mokrsko, wieś nad rzeką Nidą w Krakowskiem o milę od Jędrzejowa, niegdyś dziedziczna Kożuchowskich. Tu Stanisław Kożuchowski drukował r. 1732 „Zbiór konstytucyi“. 60) Nieśwież radziwiłłowski na Litwie miał już drukarnię w r. 1562, w której Daniel z Łęczycy wydał dwie edycje biblii Budnego (r. 1570 i 72); w wieku XVIII były tu trzy drukarnie. 61) W Nowogródku siewiers. nad Desną, w byłem woj. Czernichows., drukowano w r. 1678 po polsku. 62) Nowy Wereszczyn. Drukowano tu książki polskie w r. 1597. 63) Oleszno na Szląsku pruskim z drukarnią polską. 64) Oliwa, miasto i klasztor cysterski pod Gdańskiem; drukowano tu po polsku od r. 1681. 65) Opole na Szląsku miało zdawna polską drukarnię. 66) Ostrog na Wołyniu miał drukarnię, z której już za Stef. Batorego wychodziły druki cerkiewne i polskie. 67) Oszmiana w wojew. Wileńskiem była miejscem drukowania książek polskich w r. 1615. 68) Paniowce na Podolu; Jan Potocki, wojew. bracławski, zakładał tu akademję i drukarnię około r. 1610 na wzór Zamościa, lecz obie niedługo się utrzymały. 69) Pińczów w Krakowskiem, niegdyś dziedzictwo Oleśnickich, którzy założyli tu drukarnię i wydawali dzieła już w r. 1563. 70) Pińsk w wojew. Brzesko-litewskiem; mieli tu drukarnię Jezuici w wieku XVIII. 71) Piotrków trybunalski posiadał drukarnię w r. 1714. 72) Płock nad Wisłą. Za staraniem Rajmunda Rembielińskiego, prefekta departamentu Płockiego, została założona tu drukarnia w r. 1809. 73) Poczajów na Wołyniu; była tu drukarnia utrzymywana od r. 1732 w sławnym niegdyś klasztorze Bazyljanów. 74) Podhorce na Rusi-Czerwonej, dziedzictwo Rzewuskich, którzy mieli tutaj w XVIII wieku prywatną swoją drukarnię. 75) Połock. Drukowano tu już książki w r. 1697, potem Jezuici posiadali drukarnię do r. 1820, w której wychodziło dużo książek polskich, mianowicie szkolnych. Tomaszewskiego „Jagiellonida“, Miesięcznik Połocki, 1818 r., komuż nie są znane? 76) Poznań miał już drukarnię przed r. 1539, później znanych było 7 rozmaitych polskich firm drukarskich w Poznaniu i 8-ma jezuicka, oprócz żydowskiej z XVI wieku. 77) Przemyśl nad Sanem miał drukarnię w w. XVIII. 78) Pułtusk. Jan z Sącza, księgarz krakowski (r. 1526) i drukarz poznański, drukował także w Pułtusku r. 1539. 79) Radom. Maciej Dziedzicki, drukarz krakowski, założył tu drukarnię w r. 1811. 80) Raków w wojew. Sandomierskiem. Za Zygmunta III i Władysława IV były tu czynne cztery drukarnie różnowierców, których druki bywały nieraz wytworne. 81) Rawicz wielkopolski. Znane są druki tutejsze w wieku XVIII, ale podobno już dawniej posiadali tu swoją drukarnię arjanie. 82) W Ropkowie znajdowała się także drukarnia arjańska. 83) Sambor na Rusi-Czerwonej posiadał drukarnię w roku 1790. 84) Sandomierz nad Wisłą posiadał drukarnię jezuicką od początku w. XVIII do kasaty zakonu w r. 1773. 85) Sejny w wojew. Trockiem, później w gub. Augustowskiej, posiadały drukarnię już w r. 1603. 86) W Siedlcach wychodziły książki polskie około r. 1820. 87) W Sławucie na Wołyniu istniała od dawnych czasów do r. 1834 drukarnia żydowska. 88) W Słonimie w wojew. Nowogródzkiem istniała w XVIII wieku prywatna drukarnia książąt Ogińskich. 89) Słuck w woj. Mińskiem, własność niegdyś książąt Olelkowiczów, którzy założyli tu drukarnię cerkiewną. Później wytłaczano tu przez długi czas drobne pisemka polskie. O słuckiej drukarni wspomina Possewinus pod r. 1581. 90) Stratyń miał drukarnię w roku 1604. 91) Supraśl w pow. Grodzieńskim wojew. Trockiego ze słynnym klasztorem bazyljańskim, w którym drukowano w w. XVII książki cerkiewne, a w XVIII przeważnie polskie; wychodziły tu także książki dla Starowierców. Drukarnia supraska należała do czynniejszych i wytłaczała nieraz książki pożyteczne. 92) W Suwałkach w r. 1818 wyszła (u Świerczewskiego) książka drukiem pięknym p. n. „O wychowaniu młodzieży płci żeńskiej“ przez Fenelona, w tłómaczeniu polskiem Kosickiego. 93) Szamotuły w Wielkopolsce. Górka dla Braci czeskich założył tu drukarnię około r. 1558, którą przeniesiono potem do Leszna. 94) Szlichtynkowo w Wielkopolsce. Ewangelicy szląscy przenieśli tu drukarnię ze Wschowy około r. 1640 i drukowali „Kancjonały“ polskie. 95) Targowica na Rusi miała drukarnię w r. 1649. 96) Tarnów od r. 1786, w którym zaprowadzono tu biskupstwo, miał i drukarnię biskupią. 97) Tartaków w ziemi Lwowskiej posiadał za Sasów czynną drukarnię żydowską. 98) Toruń w Prusiech królewskich posiadał od r. 1569 do 1795 firm drukarskich 18, z których każda drukowała po polsku. 99) Tulczyn na Podolu miał pod koniec wieku XVIII drukarnię prywatną Potockich. 100) W Uhercach pod Samborem na Rusi Czerw. drukowano księgi cerkiewne za Zygmunta III. 101) Warszawa. Do najpierwszych druków warszawskich należy wydana tu r. 1578 przez Mikołaja Szarffenbergera „Odprawa posłów“ Jana Kochanowskiego. W czasach późniejszych niepospolicie zasłużył się krajowi na polu wydawniczem księgarz, drukarz i nakładca warszawski Michał Grell, który w ciągu ostatnich 40 lat XVIII wieku, obrawszy sobie siedlisko na Marywilu „pod znakiem poetów“, gdzie potem zbudowano Teatr Wielki, wydał tam przeszło 1000 dzieł rozmaitych, odznaczających się pięknym drukiem i papierem. Katalog tych wydawnictw opracował i wydał (r. 1896) biegły bibljograf Z. Wolski. 102) W Węgrowie na Podlasiu założył r. 1590 drukarnię arjańską magnat ówczesny Jan Kiszka. 103) We wsi kościelnej Wielkanoc, o 6 mil od Krakowa, znajdowała się drukarnia polska w r. 1625. 104) W Wilnie od r. 1525 do wieku XIX znanych jest 17 firm drukarskich i 18-ta żydowska. Bardzo zasłużona firma Zawadzkich istnieje od r. 1805. 105) Wschowa w Wielkopolsce miała drukarnię od r. 1660. 106) Zabłudów nie w woj. Wileńskiem, jak podaje Bandtkie w Historyi drukarń, ale w pow. Grodzieńskim wojew. Trockiego, dziedzictwo Chodkiewiczów, miał drukarnię od r. 1568. 107) Zakliczyn w woj. Krakowskiem miał drukarnię socynjańską około r. 1570. 108) W Zamościu wielki kanclerz Jan Zamojski, założyciel akademii, fundował i drukarnię, która pod zarządem Marcina Łęskiego należała do lepszych w Polsce. Od r. 1595, przez lat 190 trwania tej akademii, istniało tutaj 14 drukarń: Łęskiego, Wolbromczyka, Radyckiego, Krokoczyńskiego, Niziołkowicza, Loba, Pawłowicza, Jastrzębskiego, Wierzchowskiego, Jarmużewskiego, Prątkiewicza, Rutowskiego, Paleckiego i Niewieskiego. 109) Żółkiew w ziemi Lwowskiej miała już w wieku XVII polską i żydowską drukarnię. 110) Żytomierz na Wołyniu w połowie XIX wieku posiadał 5 drukarń polskich. Opieka, którą monarchowie i możnowładcy — powiada Korotyński — otaczali dawniej nauki i uczonych, oraz zupełna wolność druku, sprzyjały nader korzystnie rozwojowi drukarstwa w Polsce. Na założenie drukarni nie potrzeba było wcale uzyskiwać pozwolenia; wyjednywano jedynie przywileje królewskie na książki, aby zabezpieczyć się od przedruku. Tylko dzieła religijne podlegały cenzurze biskupiej, zresztą szerzeniu za pomocą druku zgorszenia zapobiegały magistraty. Dzięki temu już w XVI wieku liczono w Polsce przeszło 100 drukarń, które czynne były nie tylko po miasteczkach, ale nawet i po wsiach, np. w Lucławicach r. 1560. W wieku XVII liczba ich jeszcze wzrosła, a sztuka typograficzna dotarła do takich dalekich zakątków kraju, jak Paniowce, Lubcz nad Niemnem i t. d. Z powodu wszakże niszczących wojen: szwedzkich, kozackich, tureckich i tylu innych, oraz cudzoziemczenia się arystokracyi polskiej i panowania 2-ch Sasów nieprzyjaznych lub obcych dla życia i literatury polskiej, nastąpił pewien zastój w rozwoju oświaty Polaków, tak jak do pewnego stopnia miało to miejsce współcześnie, lubo z innych przyczyn i u niektórych innych ludów w Europie. W czasach saskich istniało wprawdzie przeszło 500 drukarń w Polsce, bo znajdowały się przy każdym prawie większym klasztorze, lecz ani papierem ani czcionkami nie dorównywały edycjom epoki zygmuntowskiej. Jedynie drukarnia Cezarych w Krakowie (1612—1730) podtrzymywała jako tako dawną sławę. Wobec tego sporo dzieł polskich posyłano odbijać za granicę, najwięcej do Lipska. Odkąd przecież piśmiennictwo zaczęło się odradzać, i drukarnie też zaczęły się ulepszać. Wydanie Voluminów Legum przez pijarów w Warszawie (1732—1782), „Kodeksu dyplomatycznego“ Dogiela przez pijarów w Wilnie (1758), „Dziejopisów polskich“ przez jezuitów warszawskich (1764—68), stało się zwiastunem powrotu do pięknych i okazałych druków, którymi zasypał kraj Grell warszawski, „komisarz i bibljopola Jego Kr. Mości“. Obok niego pracował z równą gorliwością w Warszawie Piotr Dufour (1775—1795). Na polu bibljografii i zbierania wiadomości o drukarniach piśmiennictwo polskie liczy cały zastęp poważnych pracowników. Dość tu wspomnieć Hoppjusza, Brauna, Lengnicha, Niesieckiego, Hoffmanna, biskupa Załuskiego, Janockiego, Czackiego, Jerzego Sam. Bandtkiego, Feliksa Bentkowskiego, ks. Juszyńskiego, Jana Sowińskiego, J. M. Ossolińskiego, Muczkowskiego, Kraszewskiego, Sobieszczańskiego, Jochera i wielu innych. Nad wszystkimi górują zasługi Joachima Lelewela i Karola Estrejchera. Pierwszy w dziele „Bibljograficznych ksiąg dwoje“ (Wilno 1823—26) skreślił teorję bibljografii, dzieje bibljotek i drukarstwa w Polsce i nauczył rodaków, z jaką sumiennością należy opisywać rzadkie druki. Drugi w olbrzymiej swojej „Bibljografii polskiej“ stworzył podstawowy przewodnik i podręcznik dla wszystkich pisarzy i uczonych po wszystkie czasy, wykazując przytem we wstępie do swego pomnikowego dzieła, jak przeważne stanowisko ilościowe zajmowało piśmiennictwo polskie, posiadające do roku 1600 około 10,000 druków w Polsce tłoczonych lub do nas odnoszących się, a do r. 1900 mające tychże do dwustu tysięcy, t. j. więcej, niż wszystkie razem wzięte inne piśmiennictwa słowiańskie. Smutnem jest tylko, że tym mozolnym pracom bibljografów i badaczów polskich nie odpowiada wcale szersza działalność inteligencyi narodu, nie odczuwającej obowiązku pracy kulturalnej tak wydawniczej, jak konserwatorskiej. To też ze wstydem przyznać się musimy, że niema drugiego narodu w Europie, któryby względnie do obszaru swego piśmiennictwa posiadał tak mało bibljotek prywatnych, tak wiele dzieł zupełnie zaginionych i takie wstrętne nieuctwo na polu dziejów swojej literatury i oświaty.
Drumla, dromla, dremla, z niem. Trommel i średniowieczno-niemieckiego trumel, narzędzie muzyczne wargowe, zapewne oddawna w Polsce znane, bo już Knapski w słowniku swoim (r. 1641) pisze: „Na dremli grać, brząkać“. W nowem (lwowskiem) wydaniu Lindego takie znajdujemy określenie tego narzędzia: „żelazko z sprężynką, na którym, przyłożywszy go do zębów, za wciąganiem oddechu, ruszając (palcem) sprężynkę, tony wyrabiają“. Karłowicz uważa, iż niewiadomem jest, skąd Niemcy wzięli wyraz trommel, ale przyznaje mu pokrewieństwo z brummen, brummeln — mruczeć, warczeć, t. j. słowami, określającemi najlepiej charakter dźwięków drumli. W pospolitem użyciu widzieliśmy drumle tylko u młodzieży ludu karpackiego, a były to takie właśnie żelazka ze sprężynami, o jakich mówi słownik Lindego. Widzieliśmy jednak razu pewnego drumlę z kabłączkiem drewnianym, zamiast żelaznego, i uważamy taką za typ dawniejszy.
Drużbart, gra w karty polskie, powszechna w wieku XVIII. W pierwszej połowie wieku XIX była już tylko grą niższych klas lub dzieci. Łuk. Gołębiowski tak ją opisuje w dziele swojem „Gry i zabawy“ (Warszawa, 1831): Niema tu kozery i kolory tylko idą starszeństwem raz oznaczonem stale, najmłodszy dzwonkowy, dalej czerwienny, winny, żołędny. Wszystkie karty rozdają się czterem osobom. Matedorami są od góry na dół licząc: „dola“ — szóstka winna, „drużbart“, król czerwienny, wyżej opisaną koleją maści, dziewiątki, z których żołędna „starką“ się zowie, tuze, wyżniki, niżniki i szóstki. Siódemki nie mogą być bite, tylko się na nie odrzuca, do czego służą inne ósemki, prócz „doli“, króle i kralki żadnej wartości w tej grze nie mające. Rysuje się na początku gry figura (rodzaj krzyża z linii równoległych). Osoby, które siedzą naprzeciwko siebie, wspólnie składają lewy, ci, którzy więcej zrobili, mażą jedną kreskę, gdy pierwsze cztery zrobią, mażą dwie kreski. Kto pierwszy swoje zmazał, przeciwnikom tyle pałek pisze, ile im znaków pozostało. Koniecznie tu bić należy kartę wyższą, jeśli więc zadano ci „starkę“, albo inną dziewiątkę, a nie mając starszej, położysz „drużbarta“ i wezmą go „dolą“, z obcej strony malują ci „okulary“, gdy własny gracz drużbarta zabić przymuszony, dostajesz „nożyczki“. Jeśli wszystkie wam lewy zabrano, „biczyk“ obu graczom się kreśli, gdy przeciwnicy 5 kresek zmazali, a wy żadnej, macie „kota“, gdy jedna wam tylko ubyła kreska, wtenczas macie „rożen“. Ta rozmaitość wypadków zajmuje grających, jednych smuci, drugich uszczęśliwia.[1]Drużyna czyli zbiór druchów, poczet, towarzystwo, rodzina i domownicy, czeladź. Stryjkowski pisze, iż „książe Lew zbity, sam w małej drużynie ledwie uciekł“, lub „Wojewoda, zebrawszy się w małym ufie, tak żołnierzów jako zbieranej drużyny, uderzyli na nieprzyjaciół“. Paprocki w wieku XVI mówi:
Niech myśl twoja i wola z drużyną się zgadza,
Bo kto bracią opuszcza, jawnie się sam zdradza.
W „Zabawach przyjemnych i pożytecznych“ (w. XVIII) czytamy:
Pełna dziwów natura, kto uwagi żąda,
Niech się zgodnej drużynie pszczół w dzieni przygląda.
Lud, mówiąc o nielicznej rodzinie, wyraża się: „mała nasza drużynka“, lub przeciwnie: „wielka w domu drużyna“.
Drużyna weselna. Lud polski w zwyczajach swoich weselnych przechował do wieku XIX szczątki zwyczaju weselnego narodowego, wspólnego niegdyś za doby Piastów szlachcie i kmieciom, który naśladowała wszelka ludność, osiadająca po wsiach przy dworach szlacheckich, i dochowała do tych czasów, w których zapomniany został przez klasy możniejsze, a więc stał się faktycznie ludowym. Cały ustrój naszej drużyny weselnej przedstawia obraz rdzennie narodowego polsko-słowiańskiego obyczaju z przed kilku wieków i dlatego opisowi tej drużyny poświęciliśmy tutaj artykuł oddzielny i względnie dość obszerny. W pieśniach weselnych słyszymy często o drużynie:
Marysia się pani matki pytała,
Na co się ta drużyneczka zebrała?
— Oj, na twoje, moja Maryś, wesele
Zaprosiłam miłych gości tak wiele.
Przy wzywaniu do błogosławienia panny młodej śpiewają:
A w czystem polu rószczka stoi.
Hej, rozwijaj się, czerwona kalino!
Hej, zabieraj się, marysina drużyno!
— Już się zebrała, mam jej zadosyć,
Mam ja ojczeńka, muszę go przeprosić.
W ten sam sposób śpiewają w dalszym ciągu do matki, braci, sióstr i wszystkich z rodu panny młodej. W drodze do kościoła śpiewają:
Jedzie Marysia, jedzie,
Drużynę z sobą wiedzie,
A starostowie za nią,
Jako za jaką panią.
Przed wejściem do kościoła:
Parą, drużyneczka, parą —:
Niechże nas ludzie chwalą i t. d.
lub:
Oj, parami, panowie drużyna!
A po ślubie:
Idzie wesele z kościoła,
Wszystka drużyna wesoła.
Po uczcie zaś, gdy wzywają do tańca:
Oj, a z za stoła drużyneczka, z za stoła,
Niech nam będzie panna młoda wesoła.
Teraz zobaczmy, z kogo się składa ta drużyna weselna? Składa się ona przedewszystkiem z dwuch rodów, łączących swoje dzieci w stadło małżeńskie, z orszaku pana młodego czyli jego drużbów i z orszaku panny młodej czyli jej druchen, wreszcie z wszystkich przyjaciół i sąsiadów rodziców panny młodej, zaproszonych na wesele. Ponieważ już w dzielnicach książąt piastowskich każdy ziemianin dążył do sprawowania jakiegoś choćby tylko tytularnego dworskiego i zarazem ziemskiego urzędu, więc i w uroczystościach domowych tych ziemian odbić się musiał ten ustrój hierarchiczny, którego echa dotrwały aż do naszych czasów w obyczaju weselnym kmieci polskich. A więc wszyscy na weselu tych kmieci mają pewne tytuły, niejako urzędy i obowiązki. Wszyscy mężczyźni są „drużbami, swatami, starostami“, żony swatów i starostów są „swachami i starościnami“, wszystkie dziewczęta są „druchnami“ czyli „drużkami“ panny młodej. Jedna z druchen, zwykle najdorodniejsza i najroztropniejsza, jest „starszą“ druchną panny młodej, inne „młodszemi“ czyli przydanemi starszej i stąd zwane w niektórych okolicach „przydankami“. Starszą druchnę wybiera sobie panna młoda z pośród dziewcząt pokrewnych i najlepiej świadomych obyczaju i pieśni weselnych. Do niej, oprócz niektórych weselnych obowiązków, należy wszędzie, a szczególniej u ludu wielkopolskiego, utrzymanie czystości w domu i w izbie. Nad Sanem i Wartą wszystkie młodsze druchny zowią się „swachnami“ i „swachniczkami“, a bywa ich niekiedy na jednem weselu po kilkanaście. Na Wołyniu bywa po dwie starsze druchny. Nad Dniestrem młodsza drużka zowie się pod-drużką (pid-drużka). Na Białorusi, oprócz starszej i młodszej druchny, inne zowią się „prydankami“. Nazwa ta była niegdyś powszechną w całej Polsce, a Zbylitowski w swej „Przyganie“ powiada, że „drużki przydanki usługiwały na weselu pannie młodej“. Nieżonaci bracia i krewni panny młodej są jej drużbami i przy obrzędzie rozplecin bardzo ważną odgrywają rolę. W Krakowskiem starościny i swachy zowią się „swaczki“, „swaszki i swaki“. W Sandomierskiem bywają po dwie starościny, z których jedna jest „starszą“. Nad Pilicą starościna zowie się „dziewosłębiną“. Na Litwie starościna zowie się „swacią“; na zamożnych weselach bywa po dwie „swacie“, do których należy upieczenie korowaja, uparzenie krupniku czyli wódki z miodem i t. d. W języku litewskim swacia zowie się „swoka“ (w Krakowskiem „swaka“). Na Białorusi bywają trzy swachy, z których matka chrzestna panny młodej jest starszą swachą i zajmuje starsze miejsce za stołem weselnym. Najmłodsza swacha zowie się „maładzicą“; te, które pieką korowaj, zwane są „korowajnicami“, a mężczyźni, którzy im przy tem zajęciu pomagają — „korowajnikami“. W pieśni wołyńskiej słyszymy o „starszej korowajniczce“. Kucharka należy poniekąd także do drużyny weselnej i ukazuje się po uczcie i w odpowiednim tańcu. W wielu okolicach Litwy do drużyny weselnej należy kobieta, która spełniała rolę akuszerki przy przyjściu na świat panny młodej, a teraz jest poważną staruszką i otrzymuje od swatów podarki. Starosta czyli swat, dziewosłąb, który przybywał z młodzianem prosić o rękę panny młodej, jest teraz jakby gospodarzem w domu weselnym. Zowią go w różnych okolicach rozmaicie: swatem, rajkiem, starostą, a jest on jakby mistrzem obrzędowym na weselu, bo jako człowiek starszy jest przedstawicielem tradycyi obyczaju, z którym młodzież dopiero się zapoznaje. Pod Krakowem zowią go jako dziewosłęba „swachem, swakiem, swatem i starym“. Nazajutrz po zrękowinach wozi on oblubieńców do miasta, gdzie ci kupują wianki i inne przybory, a musi być człekiem roztropnym i umieć oracje weselne, które niegdyś na weselach szlachty polskiej najważniejszą grały rolę, a dotąd przez lud są bardzo obserwowane i cenione. W Wielkopolsce godłem urzędu „swacha“ czyli starosty weselnego jest bizun, jako symbol zwierzchności. W wielu stronach bywa po dwuch starostów. Nad Dniestrem starosta ze strony panny wydawanej zamąż zowie się „starostą dańskim“ albo „domowym“, drugi zaś ze strony pana młodego, jako biorącego żonę, zowie się „starostą brańskim“. Na Białorusi „swat“ musi umieć także wiele oracyi weselnych, a z prawa zwyczaju zasiada przy stole drugie miejsce po panu młodym (Tygod. Wil. r. 1819 VII). Nad Pilicą zowią go „swatem“ i „dziewosłębem“ (Bibl. Warsz. rok 1847, II). W Lubelskiem „starosta weselny“ postępuje na czele drużyny weselnej z chorągiewką w ręku. W wielu okolicach do starosty należy krajanie korowaja. Sama nazwa „starosty“, tak w Polsce, jako i na Rusi, jest starożytną i stosowana była już w wiekach średnich do rozmaitych urzędów oraz godności. Starostowie byli namiestnikami panujących w danej prowincyi, okolicy, powiecie, zamku czyli grodzie, t. j. przedstawicielami zwierzchniej władzy, którą też w obrzędzie weselnym dzierży starosta weselny. W wielu stronach zwłaszcza Litwy i Rusi nazywają starostę weselnego „marszałkiem“, ale i ta nazwa niewiele młodsza od starosty, tylko że językowo obcego jest pochodzenia. Już bowiem książęta Piastowscy, pod wpływem kultury zachodniej, przyjęli od sąsiednich książąt niemieckich zwyczaj mianowania marszałków na swych dworach. W dokumencie polskim z r. 1263 jest już wymieniony submareschalcus, t. j. podmarszałek, a więc marszałkowie musieli być już pierwej. W r. 1271 marszałkiem Bolesława Pobożnego, księcia kaliskiego, był niejaki Sędziwój. W miarę przybywania dokumentów spotykamy coraz gęściej i marszałków, najprzód w dzielnicach zachodnich, potem naśladownictwo kultury polskiej przenosi ich na dwory książąt, kniaziów i panów nad Niemen, Dniepr i Dźwinę, a gdy przewodniczyli na dworach możnych, więc potem i szlachcic litewski, gdy swatał i przewodniczył na weselu u drugiego szlachcica, uczczony był także tytułem marszałka. Co się zaś działo u szlachty możnej, naśladowała to uboższa, naśladowały rodziny oficjalistów dworskich i kmieci przy dworze osiadłych, i tym sposobem urabiał się obyczaj narodowy czyli cywilizował i rozwijał na tle prostych, grubych i niewystarczających zwyczajów pierwotnych. Nie potrzeba też było wiele czasu na podobne przeobrażenia, bo już w wieku XVIII miała charakter starej tradycyi u ludu nad Bugiem i Dniestrem organizacja drużyny weselnej złożonej: z marszałków, starostów, podstarościch, chorążych, podchorążych, czaszników (podczaszych), pisarzów i sędziów. Pieśń ludu pińskiego nazywa starostę weselnego „mówistą“ („Piosnki gminne ludu piń.“, Wilno, 1851 r. ob. str. 78). Jest on w zwyczajach weselnych potomkiem w prostej linii słynnych „weselnych oratorów“ szlacheckich z wieku XVI i XVII, tylko że w szlachcie oddawna zwietrzała już tradycja obyczaju ojczystego, a prosty chłop, pińczuk, lepiej ją przechował, choć się nie nazywa, jak jego dziedzic, konserwatystą. Piszący to widział jeszcze na weselu kmiecem w powiecie Bielskim postać weselnego starosty, zwanego tam „marszałkiem“, który z powagą sędziwego kmiecia i najstarszego weselnego urzędnika, z bizunem w ręku, trzeźwy wśród podchmielonej drużyny, oznajmiał kolej obrzędów i przypominał każdemu jego obowiązki, gości na przeznaczonych zwyczajem miejscach przy stole usadzał, sam nie siadając, misy przy uczcie ustawiał, wydawał rozkazy „czasznikowi, poddrużemu“ i innym, a zawsze, gdy zamierzał co mówić do weselników, bizunem silnie uderzał po stole lub tramie pułapowym i wołał: „proszu o hołos!“ Na ten znak milkły pieśni weselników i uśmierzała się wrzawa wesołej drużyny, a marszałek przemawiał do niej głośno i stanowczo, przyczem rozśmieszył zwykle obecnych jakimś wesołym zwrotem i żartem. Całą świetność orszaku pana młodego stanowią jego drużbowie, których on stara się mieć jak najwięcej. W narodzie rycerskim nie pojmowano dawniej rycerza inaczej jak na koniu. Wszak widzimy nawet mieszczan krakowskich wyjeżdżających na spotkanie Zygmunta III wierzchem na 500 rumakach. Już Bartosz Paprocki w „Gnieździe cnoty“ wyprowadza początek tłumnych i zbrojnych drużyn weselnych w Polsce jakoby od wydarzenia, że raz pewien rycerz polski, jadąc z drużyną swych przyjaciół po żonę, napotkał straż wojska nieprzyjacielskiego, którą pogromił i odtąd — jak sądzi Paprocki — wielkimi poczty jeżdżą zawsze panowie młodzi. Szlachta już w wieku XVIII przestała po rycersku, t. j. konno i w zbroi, towarzyszyć panu młodemu, ale lud przechował tradycję narodową znacznie dłużej i dziś jeszcze są okolice, gdzie drużba pana młodego za nic nie pojechałby wozem. Orszak jego drużbów składa się z samych kawalerów: braci, krewnych lub przyjaciół. Najdzielniejszy z drużbów jest „starszym drużbą“, inni młodszymi, i tych zowią młodzieńcami, młodziankami, przydany zaś starszemu w jakim obrzędzie zowie się „przydankiem“. U boku mają bizuny, jako zaś znak honorowy, białe ręczniki i bukiety. Na Kujawach przepasują się przez ramię ręcznikiem oszytym czerwoną wstążką lub tasiemką. W Krakowskiem ręczniki te drużbowie zaczepiają u żupana, nad Dniestrem u pasa, na Wołyniu tak samo, jak w Wielkopolsce, noszą je przez ramię. Na Podlasiu i Mazowszu nadnarwiańskiem, jeszcze w latach 1860—70 widywaliśmy u włościan i zamożniejszej szlachty zagonowej po 12-tu konnych drużbów w orszaku pana młodego. Na Litwie marjampolskiej bywało ich także po kilkunastu, zwanych po litewsku brolej t. j. bracia, lub draugas, t. j. druchowie. W Wiłkomierskiem zwano ich „podmłodziankami“, a jeden z nich przez cały czas wesela błaznował. Bez błazna takiego nie mogło się obejść w starożytnej Polsce żadne wesele, co w zwyczaju weselnym lud w niektórych okolicach dotąd zachowuje. Kapela godowa także do drużyny weselnej należy. Główny weselny grajek jest zwykle skrzypkiem; zowie się on nad Pilicą „wesółek“, w Sandomierskiem „wesołuch“, na Podlasiu tykocińskiem „wesółko“, na Rusi litewskiej „wesiołko“, u górali „huślarz“. W zakończeniu tych wiadomości o drużynie weselnej przytoczymy tu wyjątek z pięknej starej pieśni mazowieckiej, śpiewanej niegdyś przy puszczaniu wianków na nurty rzek w noc świętojańską. Pieśń ta, opisująca rzewnie drużynę weselną rycerza, który utonął, rzuciwszy się do wody, za wiankiem płynącym, była niewątpliwie znana niegdyś całemu narodowi, ale gdy piśmiennictwo drukowane wyparło podobne śpiewy z ust tych ludzi, którzy książki czytali, pieśń i melodję przechowały dziewczęta wiejskie do naszych czasów.
Z tamtej strony jezioreczka panowie jadą.
Hej! hej! mocny Boże, panowie jadą!
Jeden mówi do drugiego: wianeczek płynie.
Hej! hej! mocny Boże, wianeczek płynie.
Drugi mówi do trzeciego: dziewczyna tonie.
Trzeci skoczył, konia zmoczył i sam utonął.
Oj idźże ty, wrony koniu, z siodłem do domu,
Nie powiadaj mej mateńce, żem ja utonął,
Ale powiedz, wrony koniu, żem się ożenił:
Cóż było za ożenienie — w wodzie tonienie.
Cóż była za panna młoda — w dunaju woda.
Cóż tam była za drużyna — ta wodna trzcina.
Cóż tam były dziewosłęby — nad wodą dęby.
Cóż tam byli za drużbowie — w wodzie rakowie.
Cóż tam były za druchniczki — w wodzie płociczki.
Cóż tam było za łożeńko — w wodzie dziarenko.
Hej! hej! mocny Boże — w wodzie dziarenko.
Stara melodja tej pieśni z towarzyszeniem fortepianowem, dodanem przez Zygmunta Noskowskiego, znajduje się w dziele Glogera „Pieśni ludu“, Kraków, 1892 r. str. 20. Obszerny zaś rozdział p. n. „Drużyna weselna“ ob. w książce „Obchody Weselne“ (Kraków, r. 1869, roz. VII str. 119), napisanej przez Glogera, ale wydanej pod pseudonimem „Pruskiego“.
Drwal, robotnik, który ścina i rąbie drzewo. Mączyński w swoim słowniku z r. 1564 nazywa porównawczo „drwalem“ człowieka „tak na rzeczy jako i obyczajach grubego, niewdzięcznego“. Przed wprowadzeniem węgla kamiennego w powszechny użytek, utrzymywała się w większych miastach z rąbania drew dość liczna klasa ludzi, którzy jednak po większej części tylko na zimę dla zarobku tego z zagród wiejskich przybywali. Mieszkający wówczas w Warszawie młody i zdolny malarz Pęczarski odtworzył pędzlem w r. 1840 dwuch drwali warszawskich z towarzyszącą im nieodstępnie siekierą i piłą. Ubrani są już trochę z miejska, tak jak chodzili latem, lubo ubiór ich zimowy tem się tylko różnił, że zwykle pod opończę kładli kożuszek, a na głowę czapkę rogatą granatową z siwym barankiem. Obrazek podany tu w podobiźnie znajduje się w zbiorach Glogera w Jeżewie.Dryakiew lub Drjakwia, stara nazwa lekarstwa, mającego jakoby leczyć ukąszenie jadowitych zwierząt. Podług Karłowicza, wyraz ten jest spolszczeniem greckiego theriakos (domyśla się antidotos) — zwierzęcy, t. j. przeciw-zwierzęcy. W Krescencjuszu średniowiecznym czytamy: „Proch ze skórek bobkowych przeciw wszelkim jadom jest prawa dryakiew“. Marcin z Urzędowa pisze: „Czosnek jest dryakiew chłopska, bo w nich gorąco przyrodzone pomnaża“. Siennik powtarza to słowami: „Czosnek dobry bardzo jest ludziom prostym, którzy jadają grube rzeczy, tedy trawi w nich te karmie, a przeto jest ich dryakiew“. Kochowski nie bardzo wierzy w skuteczność tego lekarstwa, bo powiada, że „nie tak dobra dryakiew z rozmaitych gadzin zgotowana, jako jałmużna“. Dryakiew jest jednym z najdawniejszych tworów sztuki aptekarskiej; znana była już w odległej starożytności i przyprawiana w różnych czasach na rozmaite sposoby, o których dość obszernie traktuje wydany w Warszawie r. 1788 „Dykcyonarz powszechny medyki“ (str. 709 do 713). Dryjacznikami nazywano olejkarzy, którzy robili, przedawali i roznosili po kraju różne olejki, a przedewszystkiem kadzidła, lubczyki i dryakwie.
Drygant, dryś, tak nazywano dawniej ogiera, stadnika. Knapski nie zna jeszcze wyrazu ogier. Dorohostajski w „Hippice“ pisze: „Ludzie rycerscy częściej wałachów, niż drygantów używać zwykli“. Klonowicz zaś w „Worku judaszowym“: „Szedłeś z domu drygantem, wrócisz się wałachem, otrzebił cię rzezimieszek“. Najdosadniej wyraża się „Lekarstwo na uzdrowienie Rzeczypospolitej“ (r. 1649) w słowach: „Kazałbym takowe dryganty, co około cudzych żon rżają, powałaszyć“. Karłowicz twierdzi, że wyraz drygant jest rdzennie polskim i pochodzi od słowa: drygać, podrygiwać.
Drygawka, narzędzie flisackie, zwykle sosnowe, w rodzaju wiosła od 30 do 40 stóp długie, służące do kierowania tratew, z wodą płynących. Część najszerszą w wodzie nurzaną oryle nazywają piórem, drugi koniec w ręku trzymany komulcem lub komolcem. W połowie długości drygawki jest t. zw. podgardle czyli miejsce nieco wycięte, w którem drygawka spoczywa na siodle między dwoma wbitymi w siodło dębowymi kołeczkami, które zowią dulkami.
Drygubica, drugubica, tryhubica, sieć potrójna, używana na ryby i na ptaki. Składa się z sieci środkowej gęstej i cienkiej i dwuch bocznych, grubszych, z wielkiemi okami. Karłowicz ma słuszność, twierdząc, że nazwa tej sieci pochodzi nie od huby, t. j. gęby (jak chce Nosowicz), ale od try, t. j. trzy i gub, przegub — fałda. Środkowa bowiem ściana powinna być nie naprężona, jak zewnętrzne, ale fałdująca się wolno, tak żeby ptaki lub ryby, uderzywszy w nią, przewlekały siłą uderzenia przez wielkie oka ścian zewnętrznych i wikłały się bez wyjścia. Już średniowieczny Krescencjusz powiada w tłumaczeniu polskiem z XVI wieku, że na rzekach i na szerokich wodach miewają sieć, którą transversarium, u nas drgubicą zową abo mrzeźną, ze trzech sieci złożoną. Kluk powiada, że sieć ta zastawia się jak ściana w wodzie od brzegu do brzegu i że zna także drygubice zastawiane na słomki. Bywały drygubice i podwójne, t. j. nie z trzech sieci, ale z dwuch (gęstej i rzadkiej) złożone, a taka zwała się drygą.
Drzemka. Lud słusznie odróżnia sen od drzemki. W piosnce ludowej, śpiewanej dzieciom, widzimy uosobiony sen i drzymotę:
Chodzi sen koło okien
A drzymota koło płota,
Pyta sen drzymoty:
Gdzie będziem nocować?
— Gdzie chatka cieplutka,
Gdzie dziecina malutka.
Drzewce albo drzewiec, drzewo — drążek kopii, piki, dzidy, oszczepu, włóczni, rohatyny. Husarze mieli drzewca długie, dla lekkości wydrążone w środku z osadzonym na końcu grotem żelaznym. Cały zbiór takich dotąd przechowywany jest w zbrojowni zamku podhoreckiego. Bielski w kronice swojej pisze: „Władysława pod Warną głowę uciąwszy, Janczarowie na drzewiec wetkli i po wojsku nosili“. Stryjkowski zaś: „Każdy szlachcic za Kazimierza Jag. z każdego sta grzywien dochodu miał jezdnego z drzewcem na wojnę wyprawić; a pod jednego jezdnego z drzewcem, imieniem i osobą zamykali się trzy jezdni, bo jeden zbrojny z drzewcem musiał mieć przy sobie dwu drugich strzelców z kuszami.“ Mikołaj Rej tak mówi o gonitwach: „Drzeweczko wziąć i z nim do pierścionka, albo do czapeczki pomierzyć.“ W regestrach wojskowych z wieku XVI pomiędzy uzbrojeniem husarza wyliczano zwykle: pancerz, przyłbicę, tarczę i drzewo. Jan Tarnowski w Consilium rationis bellicae wyraża się: „pacholąt małych, co drzewa poniosą, aby na konie nie sadzali.“ To się znaczy, żeby w szyku nie stawiano pacholąt, noszących w pochodzie kopje swych panów, którym gdy w szeregach kopje oddali, odjeżdżać sami byli powinni na miejsce, przez hetmanów wskazane. Na pogrzebach królów drzewce z proporcem, na którym był herb Korony i Litwy spuszczano grotem czyli ostrzem ku ziemi.
Drzewo genealogiczne, jak je nazywa Groicki: „drzewo krewności, mające w sobie jako pień i rózgi, początek rodzaju i rozmaite stopnie krewności.“ Jest to uzmysłowienie rodowodu jakiejś rodziny, przedstawiające namalowany pień i jego konary z pozawieszanemi na nich białemi kółkami lub tarczami i wypisanemi na nich nazwiskami osób, do rodziny należących a pochodzących od jednego protoplasty, którego nazwisko umieszczone jest u dołu pnia. Coraz wyżej idą potomkowie w prostej linii, po gałęziach zaś i po gałązkach rozchodzą się boczne linje tegoż rodu. W Polsce podobne rysunki i malowidła, wzorowane na zagranicznych, rozpowszechniły się dopiero w wieku XVII, a w XVIII namnożyło się ich bez końca, tak że prawie w każdym zamożniejszym domu, zawieszone było na ścianie drzewo genealogiczne, mniej więcej udatnie nakreślone, odpowiednio do talentu artysty, którym był zwykle domowy „dyrektor“ czyli nauczyciel, rezydent albo zakonnik, będący kapelanem domowym. Twórcom tym oczywiście chodziło więcej o wykazanie wielkiej dawności i rozległych koligacyi domu, w którym znajdowali chleb i opiekę, niż o ścisłość historyczną. Na wielu takich drzewach, robionych dla znaczniejszych rodzin, umieszczano portrety z podpisami. Obok drzewa zaś rozkładano mitry, buławy, infuły, laski i t. p. oznaki władzy i dostojeństw, przydając prócz tego obrazki emblematyczne, dawność rodu przypominające, jak: arkę Noego, wilczycę, karmiącą założycieli Rzymu (pod drzewem Sapiehów), Krakusa, zabijającego smoka i t. p. Pod względem sztuki sztycharskiej, godne są wspomnienia drzewa genealogiczne kniaziów na Łubniach Połubieńskich, Sapiehów, Radziwiłłów i Krasińskich. Drzewo Połubieńskich ułożył w r. 1675 dominikanin Michał Wojniłowicz, a sztychował w tymże roku Aleksander Tarasowicz w Hłusku, powtórnie zaś wydał je w niedawnych czasach w Rzymie Henryk Stecki, znany numizmatyk. Trzecią edycję w znacznem zmniejszeniu, ale bardzo dokładną, podała Wielka Encyklopedja powszechna ilustrowana, t. XVII str. 176. Przedstawia ono na konarach drzewa portrety Połubieńskich z żonami i ciekawem jest pod względem ubiorów współczesnych. Drzewo Sapiehów sztychował artystycznie J. F. Mylius w Warszawie r. 1734, a opisał Kossakowski w swoich „Monografjach“, równie jak drzewo Krasińskich. Bibljoteka ordynacyi Zamojskich posiada dwie odmienne edycje drzewa Sapiehów, odbite na żółtej jedwabnej materyi. Egzemplarz większy ma około 3 łokci wysokości a dwa szerokości i jest odbijany z 4-ch wielkich pięknie sztychowanych blach przez tegoż J. F. Myliusa w Warszawie, który sztychował i mniejszy w r. 1734. Drzewo Radziwiłłów, sztychowane r. 1740 przez Petera Bose w Gdańsku, przedstawia u podnóża pnia portret bajecznego Palemona, jako domniemanego protoplasty rodu. Bibljoteka Zamojskich posiada także wykonane na pergaminie drzewo Działyńskich. Tu należałoby zaliczyć pyszną edycję „Genealogii Szydłowieckich“ Działyńskiego i ogromne „Drzewo genealogiczne Toporczyków,“ olejno malowane na płótnie w Palermo dla Adama Tarły, wojewody lubelskiego. Słynny Wielądek, płatny heraldyk w drugiej połowie XVIII wieku, za pieniądze pisał ludziom próżnym genealogje ich rodów, wywodząc szlachtę polską od stworzenia świata i zacierając dokumenta autentyczne dla stworzenia genealogii fikcyjnych. Nie brakło więc u nas i facecjonalnych drzew rodowych. Godnem jest wspomnienia — pisze biegły heraldyk Jul. Błeszczyński — drzewo Ł....w z Grotkowa, skomponowane pod koniec XVIII wieku. Niesmaczne to malowidło przedstawia ponad drzewem Najświętszą Pannę, otoczoną dość liczną rodziną, a przy pniu drzewa zamaszystego szlachcica z czapką w ręku. Od ust Najświętszej Panny idą słowa ku szlachcicowi „Nakryj głowę, kuzynku.“ Szlachcic zaś odpowiada: „Co tego, to uczynić nie mogę, Najświętsza kuzynko.“ Jakiś potomek kniaziów czyli sołtysów wołoskich z ekonomii samborskiej, uszlachconych dopiero za drugiego Sasa, kazał sobie wymalować potok genealogiczny, wypływający z gęstej chmury; na nim, jakby nawa, płynie herb Sas, najczęściej przez chłopów wołoskich uszlachcających się przybierany, rzeka zaś kończy się czterema imionami, pochodzenie rodziny od kniaziów de Bybel wykazującemi. Nad chmurą imię domniemanego protoplasty Bogorada, kniazia na Byblu, złotemi głoskami wypisane, choć pradziadek rzeczywiście zwał się Waśko Mackowiąt, jak o tem przekonywają akta ekonomii samborskiej. Nawet w drzewach rodów powszechnie znanych twórcy ich fałszowali bez ceremonii fakta historyczne. Widzieliśmy np. drzewo rodowe Potockich linii prymasowskiej, której protoplasta, uczony Paweł Potocki, drugą małżonkę miał Eleonorę Sołtykow, synowicę żony cara Aleksego Michajłowicza, poślubioną, gdy był jeńcem w Moskwie. Twórca jednak drzewa genealogicznego Potockich ożenił go z panną Sołtyk (Sołtykówną).
Drzeworytnictwo polskie. Już przed wynalazkiem druku wycinano na drzewie i odbijano na papierze wizerunki świętych i dzieje żywota Chrystusa Pana. Uprawiano tę sztukę po klasztorach, w tych skromnych — jak mówi Ad. Pawiński — jedynych przytułkach, gdzie wiedza i sztuka w wiekach średnich pielęgnowaną była. Kiedy w Niemczech ukazały się pierwsze druki z czcionek drewnianych, wcielono też niebawem i drzeworytowe ryciny do książek. W krótkim czasie drukarstwo tak się zbratało z drzeworytnictwem, że niemal wszystkie księgi XV i XVI wieku — o ile tylko treść pozwalała — ozdabiane były rycinami. Jak miejsce rękopisów pergaminowych zajęły książki drukowane, tak na miejsce miniatur kolorowych w owych rękopisach weszły teraz drzeworyty. Albrecht Dürer w początkach XVI wieku postawił sztukę drzeworytniczą odrazu na stopniu wysokiej doskonałości. Zaczęliśmy od tych wzmianek o drzeworytnictwie niemieckiem, ponieważ sztuka drzeworytnicza, wraz z nowym wynalazkiem druku, przyszła z Niemiec do Polski, a piszący o drzeworytach, znajdujących się w książkach, drukowanych w Polsce w pierwszej połowie XVI wieku, napotyka wielką trudność w ściślejszem oznaczeniu, co jest miejscowym naszym wyrobem, a co owocem pracy zagranicznej. Z początkiem XVI wieku drukarstwo w Krakowie już na silnej stało podstawie, ale drzeworytnictwo wymagało uzdolnionych rysowników i rytowników, na których odrazu zdobyć się nie mogła wychodząca z pieluch sztuka polska. Więc trudność usuwali drukarze krakowscy w ten sposób, że sprowadzali z Norymbergi i Pragi czeskiej gotowe już drzeworyty do dzieł, w przekładzie polskim wychodzących. Tej okoliczności zawdzięczać należy, że w XVI wieku rozpowszechniło u nas drukarstwo cały szereg pięknych utworów, które wyszły z pod ręki wielkich mistrzów niemieckich i wiele przyczyniły się zapewne do uszlachetnienia smaku artystycznego w Polsce. Do takich prawdziwie pięknych dzieł należy Baltazara Opecia „Żywot Wszechmocnego Syna Bożego Pana Jezu Krysta“ z łacińskiego na język polski przełożony, jedna z pierwszych książek po polsku drukowanych u Wietora w r. 1522. Na drzeworytach, wcielonych do tego żywota, spotykać się dają znaki H. S. znakomitego mistrza Hansa Schäufeleina, użyte do niemieckiego tejże książki wydania. Cechuje je poprawność rysunku i głębokość kompozycyi, oraz wykonanie w odbiciu krakowskiem wcale staranne. Tegoż samego mistrza drzeworyty znajdują się robione w r. 1539 w innem wydaniu „Żywota Jezu Chrysta“ z niewiadomego roku, które następnie spotykamy jeszcze w dziele tejże treści Wucheliusza, wydanem w Krakowie r. 1594 u Siebeneichera. Doczekało się też Pismo święte całkowicie pięknych rycin w wydaniach Szarfenbergerowskich Nowego testamentu w r. 1554 i Biblii Jana Leopolity z r. 1561. Na czele tego ostatniego dzieła umieszczony jest piękny wizerunek Zygmunta Augusta ze znakiem C. S. Takie zaś ryciny prawdopodobnie już na miejscu, t. j. w Krakowie, przez tamecznych rysowników były robione. Do rzeczy wyłącznie narodowych potrzeba było rysowników i rytowników miejscowych. Napotykamy też prawie od samego początku drukarstwa krakowskiego wizerunki wykonane na miejscu, których znikąd zapożyczyć nie było można i które też rzeczywiście, ustępując pod wielu względami pracom zagranicznym, wskazują, że są owocami sztuki, będącej jeszcze niemal w kolebce. Dajemy tu rycinę wyjętą z najdawniejszej książki polskiej, wydrukowanej r. 1521 u Wietora w Krakowie p. n. „Rozmowy, które miał król Salomon mądry z Marchołtem grubym a sprosnym, a wszakoż jako o nim powiadają, bardzo wymownym z figurami i z gadkami śmiesznemi.“ Jedna z tych „figur“ wyobraża Salomona i Marchołta, siedzących razem w komnacie. Król sześciokrotnie budzi chrapiącego brzydala, który mu odpowiada, że nie śpi, tylko myśli, iż zając tyle ma stawów w ogonie, ile w chrzepcie (grzbiecie) i t. d. Fabuła cała, jak wiadomo, jest przekładem z łacińskiego i była powszechnie znana i obcym. Do drzeworytów polskich należą wizerunki pomieszczane w księgach historycznych, zawierających treść czysto polską. Nie szczędzili drukarze krakowscy zabiegów, aby kroniki i historje ozdabiać licznymi wizerunkami. Wymownym tego dowodem jest jedna z najdawniejszych ksiąg historycznych, które się w Krakowie ukazały, a mianowicie łacińska kronika Miechowity: Chronica polonorum (r. 1521, u Wietora). Już sam inicjał, przedstawiający polskiego orła Zygmuntowskiego, świadczy, że to nie jest rzecz zapożyczona u obcych, równie jak cały szereg popiersi królów. Niektóre wizerunki są jakby kopją pieczęci dawnych. Pięknie wykonane portrety Zygmunta I i młodego Zygmunta Augusta, są zapewne wiernymi portretami wziętymi z rzeczywistości. Do najpoczytniejszych książek polskich należała Bielskiego Marcina „Kronika świata,“ której w krótkim przeciągu czasu ukazały się 3 wydania, (w latach 1550, 1554 i 1564), a każde z nich ozdobione było licznymi drzeworytami, niewątpliwie w Krakowie robionymi. W końcu XVI wieku piękny wzór udoskonalonej w Polsce sztuki drzeworytniczej przedstawiają ryciny w Statutach Stan. Sarnickiego, wydanych u Łazarzowej r. 1597 (z cyframi G. B). W początkach XVII wieku, jak na Zachodzie, tak i u nas drzeworytnictwo powoli zaczęło upadać, ustępując miejsca rytowaniu na miedzi. Wprawdzie jeszcze niezłe ryciny dawała drukarnia Piotrkowczyków i bogactwem zabłysnął wydany w r. 1693 Kazimierza Haura „Skład abo Skarbiec znakomitych sekretów ekonomiej ziemiańskiej“.Dubas, dziubas, rodzaj statku wodnego, wielkie koryto z kłody dębowej. Zdaje się, że pierwotne dubasy były to czółna z wielkich kloców dębowych, zwłaszcza wyrabiane w tych stronach Rusi, gdzie nie rosną sosny ani świerki, i to dało początek nazwie tych statków. W Vol. Leg. t. 3, f. 60, znajdujemy: „Rotman płaci od dubasa po trzy złote poboru.“
Duby smalone. Dubiel w staropolszczyźnie znaczył: głupiec, prostak. Mączyński w słowniku z r. 1564 pisze: „Głupi a grubi prości ludzie, dubielowie.“ Wyraz ten przerobiony został z niemieckiego Döbel, znaczącego to samo. Duby smalone mają niewątpliwy związek z wyrazem dubiel czyli głupiec, ale w jaki sposób powstało to wyrażenie, trudno dziś wyjaśnić.
Duchna, czapka nocna, szlafmyca. Miękkość i wygody, będące u dawnych Polaków w pogardzie, zaczęły się zagęszczać między paniętami za czasów Saskich. Duchenka złotą i srebrną nicią w różne wzory haftowana, płótnem od potu obszywana, bywała zwykle podarunkiem damy dla kawalera, siostry dla brata, zakonnic dla dobroczyńców klasztornych. Potocki w „Poczcie herbów“ pisze w wieku XVII:
Hełmem się pieczętujesz; pierzyny i kuchnie
Pilnując, dalekoćby piękniej było w duchnie.
Kolberg powiada, że dotąd „duchenka“ u ludu kujawskiego zowie się czapka biała, płócienna, niby szlafmyca, wkładana na głowę umarłych starych ludzi. Jest to jeden z tysiącznych szczegółów, wskazujących, jak dawny obyczaj ludu urabiał się na wzorach obyczaju klas wyższych.
Duchowieństwo. Wobec nieokiełznanych namiętności, nieokrzesanych obyczajów i grubej ciemnoty społeczeństw średniowiecznych, stan duchowny już przez to samo, że dzierżył w swem ręku monopol nauki i oświaty, był wielkiego znaczenia, bo prawie jedynym czynnikiem humanizmu, cywilizacyi i kultury. Oczywiście wynikała stąd olbrzymia przewaga tego stanu w stosunkach średniowiecznych, bo inaczej być nie mogło. Cywilizacja bowiem po wszystkie czasy w życiu społeczeństw dawała przewagę oświacie nad ciemnotą. Wszystko, co się wówczas działo — mówi Szajnocha o wieku XIV — działo się przez księży i zwykle dla księży. Całe życie ówczesne, z swoim strojem, językiem, obyczajem, każdą chwilą istnienia, duchowną miało barwę. Wyraz „kleryk“ obejmował zarazem w sobie wszelką naukowość. Oprócz urzędujących sług kościoła, snuły się wszędzie chmury kleryków wędrownych. Sami zakonnicy bronili się od natłoku przybyszów ustanawianiem opłat za przyjęcie do klasztoru. Ludzie świeccy żonaci i bezżenni zostawali tercjarzami. Stan duchowny, wsiąknąwszy w siebie wszelkie żywsze umysły wieku, przepełniał wzajemnym odpływem każdą dziedzinę czynności ludzkiej. Burzliwość czasu zamieniała nieraz biskupów w wojowników i wodzów. Niezliczone mamy przykłady księży rycerskich. Prawie cały stan ambasadorski składał się wyłącznie z duchownych. Księża średniowieczni byli najlepszymi gospodarzami. Sam Kazimierz Wielki nie mógł dla dóbr królewskich w ziemi krakowskiej znaleźć lepszego zarządcy, jak późniejszego biskupa Bodzantę. A gdzież handlownik nad arcybiskupa Mikołaja, który własnymi okrętami prowadził nadzwyczaj korzystny handel mąką i słoniną aż do wybrzeży flandryjskich. Uroczystości kościelne ze swoim napływem pobożnych zewsząd gości bywały zarazem jarmarkami. Klasztory trudniły się wyrobem sukien, ogrodnictwem. Mnich, według powszechnego podania, wynalazł proch; długo też po większej części mnisi go przyrządzali. Pożarem celi alchemicznej w klasztorze św. Trójcy gorzał w r. 1462 Kraków. Księdza znajdujem budowniczym zamku włodzimierskiego. Ksiądz Wojsławski buduje książętom mazowieckim kościoły, np. w Wiźnie nad Narwią, z osobliwem sklepieniem. Ksiądz dzierżawi żupy wielickie. Niższego rzędu duchowni parali się kramarstwem i rozmaitemi rzemiosłami. Prałaci i biskupi dążyli do osiągnięcia dostojeństwa udzielnych książąt świeckich. Niedość że biskup wrocławski kupnem ziemi grotkowskiej a biskup krakowski uksiążęcił się kupnem siewierskiej, ale nawet proboszcz z Sielunia na Mazowszu urościł sobie prawo do mitry świeckiej i jako książe sieluński nad okoliczną szlachtą directum dominium wywierał. W takim stanie wszelka krew życia — jak wyraża się Szajnocha — biła w duchowną część ciała narodowego. Ona to wniosła ofiarami pobożnemi trzecią część Węgier w posiadanie duchowieństwa. Królowie czescy musieli wzbraniać dalszych zapisów dóbr kościołowi, a nawet w Polsce uciekał się obyczaj ziemski do podobnego środka. Mimo to, płynęły ziemie i złoto szerokim prądem w morze duchowne. Biskup wrocławski zwał się powszechnie „złotym biskupem.“ W spisie skarbów i kosztowności jednego kościoła gnieźnieńskiego, chowanych czasu wojny w twierdzy chęcińskiej, pomiędzy mnogością innych naczyń, krzyżów i obrazów kruszcowych liczono samych kielichów złotych 400 (Spis rzeczy kość. Gnieźń. przy Mart. Galli Chron. wyd. Bandtkie, str. 383). Skarby kościelne przydawały się jednak nieraz w wielkich potrzebach kraju jako zastaw na pożyczenie pieniędzy. I tak czytamy w Długoszu, że gdy w r. 1455 wyprawa na Krzyżaków została zachwiana brakiem pieniędzy na żołd dla wojska najemnego, a podatek łanowy nie przyszedł do skutku, za zezwoleniem przeto Jana Sprowskiego, arcybiskupa gnieźnieńskiego, tudzież Jana biskupa włocławskiego (kujawskiego) i Jędrzeja biskupa poznańskiego i po przyjęciu od króla i panów rady rękojmi, zapewniającej kościołowi zwrot skarbów i własności, zabrano z kościołów trzech djecezyj: Gnieźnieńskiej, Włocławskiej i Poznańskiej najszacowniejsze naczynia i klejnoty, które hojność wiernych poświęciła ku czci Boga i świętych Pańskich. W tymże Długoszu znajdujemy wiele innych szczegółów o duchowieństwie średniowiecznem w Polsce. Kiedy Ludwik, król węgierski i polski, wielu dręczony słabościami, prosił króla francuskiego, aby mu zdolnych jakich przysłał lekarzy, ten wybrał mu polaka Jana Radlicę, medycyny doktora, który przez lat kilkanaście dla wydoskonalenia się w tej nauce po Francyi podróżował i w Montpellier przesiadywał, później zjednał sobie wielką wziętość u króla Ludwika i panów polskich, a jako duchowny, został w r. 1382 biskupem krakowskim. Duchowieństwo opiekowało się w swoich dobrach górnictwem. W r. 1410 na drodze z Wysokinic do Kozłowa leżały rudnie żelazne biskupie, „ad ferrifodinam archiepiscopalem.“ Gdy Jagiełło w tymże r. 1410 ciągnął na wyprawę pruską, Jakób biskup płocki miał w starożytnym kościele czerwińskim kazanie w polskim języku do całego rycerstwa. „Tą dziwnie do serca trafiającą mową wszystkich rycerzy umysły do walki i obrony ojczyzny przeciw nieprzyjacielowi pobudził i zapalił.“ O Bartłomieju Świrenkowiczu powiada Długosz, że obrany w r. 1470 biskupem wileńskim, z urodzenia litwin, „człowiek gminnego i chłopskiego stanu, ale pełen cnoty.“ Zmarły r. 1479 Grabowski, biskup chełmski, „mąż zacny i pełen ludzkości, prawie wszystkich Polaków uważał za swoją rodzinę i krewnych.“ Do stanu duchownego początkowo każdemu przystęp był wolny, t. j. zarówno szlachcie jak nieszlachcie, czego przykład widzieliśmy na biskupie wileńskim Świrenkowiczu. Później jednak, gdy dostojnicy kościoła byli zarazem i dostojnikami państwowymi, przewodnikami i zwierzchnikami panów i szlachty, wówczas na dostojeństwa kościelne, z wyjątkiem kilku mających stopnie doktorów, oczywiście mogła była być promowana sama szlachta. Biskupi z wojewodami i kasztelanami składali Senat, nazywany Radą. Panowie Rady byli więc duchowni i świeccy, pierwsi, t. j. biskupi, nazywani praelati; drudzy świeccy nazywani barones, proceres. Sprawowali także duchowni niektóre świeckie urzędy: kanclerzy, referendarzy, sekretarzy. Kustoszem koronnym, t. j. dozorcą klejnotów koronnych, mógł być tylko duchowny. Zato do sądów świeckich nie dopuszczano duchowieństwa; księża nie mogli być pisarzami ani patronami (Vol. leg. I, f. 530). Staroście atoli wolno było mieć pisarza duchownego. Pisarzami aktowymi czyli notarjuszami mogli być duchowni (Bandtkie o Notarjacie str. 416) Po ustanowieniu Trybunału, w sprawach, w których duchowni byli stroną, należeli do składu sędziów deputaci z duchownych przez kapituły wybierani i mieli swego prezydenta. Karanie duchownych należało do ich przełożonych pro poenis solis personalibus, spirituales personae ad jurisdictionem spiritualem; zakonnicy ad superiores odsyłani być mają (Vol. leg. VII f. 30, 582). Między stanem duchownym a świeckim zachodziły nieustanne spory o jurysdykcję i o dziesięciny.
Duda. Starodawny instrument słowiański dęty. Al. Poliński powiada, że instrument ten składał się z dwuch piszczałek trzcinowych, różnej długości, złączonych, jak flety podwójne, greckie i rzymskie, jednym pyszczkiem (mundsztukiem). Każda z piszczałek posiada 3 dziurki, stąd też na dudach można wygrywać melodje dwugłosowe. Jest stare przysłowie: „Graj duda przed sienią, da ci pan pieczenią“.
Dudek ob. Dydek.
Dudki, tak nazywano w aktach grodzkich, ziemskich, kościelnych i wojskowych księgi formy połowicznej, t. j. długie jak arkusz kancelaryjny, a szerokie jak połowa półarkusza. Używano tego formatu najwięcej i najpóźniej na Mazowszu. Metryki chrztu przy kościołach parafjalnych były w wieku XVII prawie wszędzie wpisywane w dudki.
Dudy, instrument muzyczny, znany w całej Europie od wieków, zwany także kozą albo wołynką i niewłaściwie kobzą. Moraczewski pisze, iż w wieku XVIII znano go już tylko w niektórych okolicach Wielkopolski. Gołębiowski pisze: „Dudziarz dmie w piszczałkę przyprawioną do skórzanego worka, który gniecie pod pachą, aby głosu i tonu dobył.“ Kolberg powiada, że składa się ona z miecha czyli worka ze skóry koziej lub baraniej z przyczepioną u jednego końca piszczałką. Przez nią to grający, gniotąc trzymany przed sobą miech lewem ramieniem, wpuszcza do niego wiatr potrzebny do zadęcia szałamai czyli piszczałki, uczepionej u drugiego końca miecha; ta wówczas, dostateczny otrzymując wiatr, wydaje odgłos wedle nakazu palców obu rąk, wybierających melodję po jej grzbiecie, opatrzonym dziurkami nakształt fletu. Z miechem jest jeszcze w styczności parę innych piszczałek, głosami zwanych, jednotonnie zwykle brzmiących unisono.“ Dudy były niegdyś w Polsce instrumentem powszechnie używanym zarówno u wszystkich stanów. Sławny pogromca Turków, Samuel książe Korecki, wzięty za czasów Zygmunta III do niewoli, pędzony pieszo do Stambułu, przygrywał na dudzie, by pocieszyć towarzyszów niedoli i lżejszym uczynić znojny pochód. Rej powiada, że szlachcic, kiedy sprosił na ucztę przyjaciół i sąsiadów, w oczekiwaniu latem na ganku, a zimą na piecu siedząc, wygrywał sobie na dudzie. Jan Kochanowski pisze o trzech dudarzach, przygrywających zabawie przy gorejącym stosie sobótki w Czarnym Lesie. „Zaniechaj regała — mówi Opaliński — jeżeli i na dudach zabeczeć nie umiesz.“ Na Litwie było starostwo zwane Dudy, które sobie ktoś wyprosił u króla, przymawiając dwusłownością: „Weselejby było, kiedyby były dudy.“ Mamy stare przysłowia: 1) Jak dudy grają, tak skaczą. 2) Jak dudy nadmiesz, tak grają. 3) Nie wie, w jakie dudy dąć. „Schować dudy w miech“ znaczy to samo, co „zwinąć chorągiewkę,“ umilknąć, ustąpić. Przysłowie: „niedźwiedź zdechł, dudy w miech,“ zapisane przez Rysińskiego, pochodzi z tych czasów, gdy oprowadzający niedźwiedzie przygrywali na dudach. Dudami nazywane są metalowe piszczałki w organach a także wnętrzności zwierząt, razem wzięte: letkie, serce i wątróbka.
Dukat czyli po polsku „czerwony złoty“ (monetę srebrną nazywano — białą, monetę miedzianą — czarną, a złotą — czerwoną). Pierwsze dukaty w Europie odbijane były we Włoszech w wieku XIII za Rogera II w Apulii, a że były monetą księstwa, więc od napisu, na nich umieszczonego, nazwane tak zostały. Od 1252 biła dukaty Florencja z napisem nazwy tego miasta, co było przyczyną, że zaczęto dukaty nazywać florenami. W końcu XIII wieku zaczęła bić dukaty Wenecja z wyobrażeniem doży Giovianni Dandolo, klęczącego przed Chrystusem, i z napisem w otoku: Sit T (ibi) Hte (Christe) dat (us) quem tu reg (is) iste ducat (us) — „niech ci, Chryste, będzie oddane to księstwo, którem rządzisz.“ Wenecja była wówczas najhandlowniejszem miastem w Europie, więc i złota jej moneta nazywana od końcowego wyrazu dukatem, rozchodząc się szeroko po świecie, upowszechniła tę nazwę w wielu krajach i językach. Władysław Łokietek, ukoronowawszy się w r. 1320 i uznawszy konieczność mennicznej reformy w Polsce, zaprzestał bicia brakteatów, ale w samem wprowadzeniu nowej monety nie poszedł za przykładem Czech, lecz dał pierwszeństwo Węgrom, gdzie doznał był gościnności na tułaczce. Dlatego wprowadził do Polski tamtejszą rachubę na czerwone złote i w biciu tej nowej monety naśladował typ andegaweński, świeżo na pieniądzach węgierskich przez króla Karola Roberta wprowadzony. Dawne denary polskie, w wartości swej zniżone, stały się teraz monetą zdawkową. Dukat Łokietka, przedstawiony tu w rysunku, jest zatem pierwszym „czerwonym złotym“ polskim. Na stronie głównej, gdzie przedstawiony jest król, siedzący na tronie, nosi on napis: Wladislaus Di(Dei) G(ratia) Rex. Na stronie odwrotnej św. Stanisław z prawą ręką wzniesioną do błogosławienia, w lewej trzymający pastorał. W otoku napis: S (anctus) Stanislaus Pol(oniae) E(piscopus). Na dukacie powyższym niema roku, bo nie było wówczas jeszcze zwyczaju kładzenia lat na monetach. Że jednak Łokietek ukoronował się w roku 1320-m a umarł w roku 1333-m, więc dukat jego z tej doby pochodzi. Jest on najrzadszym dziś ze wszystkich dukatów polskich, bo znany tylko w jednym egzemplarzu, znalezionym przez wieśniaka w okolicy Bochni i sprzedanym w temże miasteczku za 3 złr. żydkowi, który za 6 złr. odstąpił go obywatelowi Niedzielskiemu z Brzegów i Śledziejowic. P. Niedzielski przez lat kilkadziesiąt nie rozstawał się z tą najosobliwszą monetą polską, aż wreszcie nabył ją od niego za 4000 złr. do swoich cennych zbiorów (przewiezionych ze Stańkowa do Krakowa) hr. Emeryk Czapski, na kilka tygodni przed swym zgonem. Jest jeszcze inny z XIV wieku dukat z napisem Wenceslaus d(ux) p(oloniae)? i orłem polskim w końcu napisu. Przypisywano go błędnie Wacławowi księciu płockiemu, ale Lelewel twierdził, że należy do Wacława czeskiego, który, nabywszy od Gryfiny, wdowy po Leszku Czarnym, prawa, jakie ona sobie do Polski rościła, nim został jeszcze królem czeskim i polskim (1300—1305), już się księciem polskim tytułował. Później przekonano się, że dukat ten należy do rodziny Piastów i bity ze złota szląskiego około r. 1345 przez Wacława, księcia lignickiego. Ludwik i Warneńczyk, królowie polscy i węgierscy, tylko w Węgrzech dukaty wybijali wagi 3,55 grama, które napływały do Polski i przez parę wieków przy większych wypłatach wspominane były, do czasu upowszechnienia się w wieku XVI dukatów holenderskich. Od czasu Łokietka do Aleksandra Jagiellończyka, dukatów w Polsce nie bito. Dukat Aleksandra Jag. znał Kromer a opisał go w zeszłym wieku Köehler (Ducaten cabinet), nie podając rysunku. Podług tego opisu podrobiono go r. 1836 w Warszawie, lecz anachronizm w herbach zdradził falsyfikat. Dłuższy szereg dukatów polskich zaczyna się dopiero z r. 1528, kiedy w wydanej 16 lutego 1528 r. ordynacyi mennicznej postanowiono bić w Krakowie dukaty wagą i dobrocią kruszcu równe węgierskim po 56 sztuk z grzywny krakowskiej złota 23½ karatowego, dodając pół karata srebra i odrobinę miedzi dla koloru, tak iżby grzywna menniczna zawierała 47 karatów czystego złota i jeden skojec srebra. Dukaty bite u nas z kupnego złota nie mogły być liczne, a wyławiane ciągle przez złotników dla dobroci kruszcu, dziś są bardzo rzadkie i w handlu numizmatycznym dochodzą niektóre do cen ogromnych, jak np. d. koronny Stef. Batorego, bity w Poznaniu r. 1586. W tym samym roku wybito dukat w mennicy wileńskiej z herbem podskarbiego Sapiehy. Wogóle dukaty koronne są bardzo rzadkie, a miast pruskich (Gdańska, Malborga) pospolite. W r. 1794 bito dukaty półtoraczne i potrójne z ofiarowanych poprzednio na koszta wojny przez kilka tysięcy osób naczyń złotych i obrączek ślubnych. Ostatnie dukaty z mennicy warszawskiej wyszły w r. 1831.Dukt, linja graniczna, z łac. ductus, prowadzenie, kierowanie (linii granicznej), co jest w dawnem prawie polskiem najważniejszą częścią procesu o granicę dóbr prywatnych lub postępowania komisarskiego w królewszczyznach. Ze statutu wiślickiego nie widać, aby wówczas istniały sądy podkomorskie do sporów granicznych, ale już od początku XV w. sprawy podobne do sądu podkomorskiego należą. Na Litwie dopiero Statut III z r. 1588, wprowadzając podkomorzych powiatowych, wprowadził i proces graniczny koronny. Podkomorzy prowadził dukt graniczny podług kopców, zaciosów na starych drzewach, zeznania świadków, dowodów piśmiennych i przeświadczenia powoda lub pozwanego. W tym ostatnim wypadku dukt nazywa się „reduktem“. Ponieważ prawo polskie nie znało częściowego regulowania granicy, ulegającej sporowi, przeto podkomorzy zakładał swą jurysdykcję u trzech kopców węgłowych, węgielników, narożników, na zbiegu trzech dziedzin. Punkt taki narożny zwał się w prawie polskiem angularitus, triangularitus, acialitus, aciales angulares, a od tego kopiec: scopulus angularis, scopulus acialis. Początek granicy przy takim kopcu zwał się terminus a quo. Każdy punkt dalszy duktu granicznego nazywał się per quos, a punkt, zakończający ścianę graniczną, zwykle inny narożnik, zwał się ad quem, t. j. ten, do którego dukt dociągano. Podczas prowadzenia duktu podkomorzy wraz z komornikami, woźnymi, geometrą, stronami, świadkami obu stron i osobami do attentowania wezwanemi lub dopuszczonemi, musiał iść krok w krok za stroną, dukt czyniącą. Dukt oznaczano kopcami (ob.), a gdzie się to nie dało dla gęstości drzew, wielkie pnie mających, naciosami na drzewach, w grzązkich zaś bagnach — palami olszowymi. Zyskujący odgraniczenie czyli dukt wykonywał na jednym z wybitniejszych znaków granicznych przysięgę wraz z sześciu równymi sobie, że nic ziemi przeciwnej stronie nie ujął.
Dunaj oznaczał wogóle w pierwotnym języku polskim każdą wielką rzekę. W starych pieśniach ludu polskiego słowo dunaj nie oznacza znanej rzeki europejskiej tego nazwiska, ale każdą rzekę głęboką i cicho płynącą. Stąd wymieniany jest w tych pieśniach nieraz w liczbie mnogiej, np. „Za wodami, za bystremi, dunajami głębokiemi.“ Dodawane są w różnych pieśniach dunajowi następujące określenia: bystry, głęboki, głęboczki, głębokośny, najgłębotszy, szeroki, wysoki (zapewne w znaczeniu brzegów). Dunajec przedstawia się językowo jakby mniejszy dunaj, syn wielkiego dunaju, tak jak „chłopiec“ względem „chłopa“ i „brataniec“ względem „brata“. Najczęściej słyszymy o nim w pieśniach ludu krakowskiego. Stryjkowski w „Kronice“ przytacza jako starodawną przypowieść: „Przebywszy Dunaj, do domu nie dumaj.“ W zbiorze przysłów Rysińskiego jest pewna odmiana: „Zajachawszy za Dunaj, już do domu nie dumaj.“ Przysłowie: „Przez morze przepłynął, na dunajcu zginął“ oznacza, że nieraz łatwiej przebyć pełne morze, niż każdy bystry i głęboki nurt niewielkiej rzeki. W Nowotarszczyźnie jest wieś Dunajec, na Mazowszu zaś znamy trzy nazwy: Dunaj (ulica w Warszawie, wieś w parafii myszynieckiej na Kurpiach i folwark w parafii Żurominek). Jest także osada Dunaj w Łęczyckiem.
Dunin Piotr Włostowicz, magnat i wojownik z czasów Bolesława Krzywoustego, znany w podaniach narodu polskiego jako legendowy fundator 77-miu kościołów. Niektórzy kronikarze i heraldycy, ulegając śmiesznéj manii wywodzenia ludzi rodów znakomitszych w Polsce z zagranicy, przypisali i Piotrowi Włostowiczowi, na zasadzie jego przydomku „Dunin,“ pochodzenie z Danii. Inni wywodzili to nazwisko od miśnijskiego zamku Donyn, Dohna, położonego między Dreznem i granicą czeską, skąd jakoby rozeszli się przodkowie Piotra do Czech, Szląska i Niemiec. Pierwszy z dziejopisarzów polskich Naruszewicz wyraził wątpliwość o duńskiem pochodzeniu naszego możnowładcy. Ojciec Piotra nosił imię polskosłowiańskie Włodzimierz czyli w skróceniu mowy potocznej Włost, Włast, i niema żadnego śladu, aby używał przydomku Dunin. Przydomek ten mógł powstać bardzo łatwo z powszechnego i odwiecznego w Polsce zwyczaju nadawania ludziom przezwisk od wojen i wypraw, w których brali udział, od narodów i krajów, do których podróżowali lub gdzie zostawali w niewoli. Prusakiem nazywano nieraz najrodowitszego Polaka, który w Prusiech przebywał; wiele rodów zagrodowej szlachty podlaskiej nosi dotąd dziedziczny przydomek „Szwed“ od protoplasty, który chodził na wojnę szwedzką. O „Piotrku Właście“ wiemy, że bywał w młodości towarzyszem wypraw wojennych Bolesława Krzywoustego, sięgających państwa duńskiego, więc i proste jest źródło jego przydomku. Przydomek taki był z pewnością nie jeden w Polsce piastowskiej i jagiellońskiej, a stąd i rodzin polskich, do dziś dnia go noszących, jest wiele. Jeden był tylko głośny ze znaczenia swojego i olbrzymiej fortuny w XII wieku „Piotrko Włast“, o którym mówią źródła polskie, ruskie i niemieckie, fundator klasz. kanoników reguły św. Augustyna na wyspie piaskowéj we Wrocławiu, oraz klasz. św. Wincentego na t. zw. Elbingu pod Wrocławiem, a także kilkunastu kościołów w różnych stronach Polski, której Szląsk był wówczas jedną z rdzennie narodowych prowincyj.
Duńczewski Stanisław taką zyskał dla swego nazwiska anegdotyczną popularność i rozgłos jako wydawca kalendarzy, iż pominiętym tutaj być nie może. Urodzony r. 1701, zmarły r. 1766, pisał się „na częściach Łazów, Nowopolu, Żelaznym Chróście, Krzywonosie dziedzic, doktor obojga praw i filozofii, profesor astronomii w akademii Zamojskiej, trybunału ordynacyi Zamojskiej assesor, tudzież trybunału koronnego geometra przysięgły.“ Wydał 6 dziełek rozmaitéj treści, które nie uczyniły go sławnym, ale największy rozgłos zjednały Duńczewskiemu rozchodzące się po całéj Rzeczypospolitéj kalendarze, które pod jego firmą wychodziły corocznie od r. 1725 do 1769 p. n. „Kalendarz polski i ruski na rok Pański od Narodzenia Chrystusowego etc.“... Umieszczał w nich obok różnych często najniedorzeczniejszych wiadomości i lichych wierszy nieraz ciekawe uwagi gospodarskie, astronomiczne i nie zawsze gruntowne artykuły historyczne. Pierwszy kalendarz Duńczewskiego wyszedł r. 1725 w Krakowie. Od r. 1728 widzimy już drukowane stale w Zamościu. W r. 1738 wyszedł jeden we Lwowie. Spotykamy w nich wiadomości o dawnej monecie polskiej, różne ciekawości krain przyległych Litwie i Polsce, o kopalniach w Polsce, opisanie etnograficzne Polski, o obrządkach pogańskich, życia królów polskich, o bezkrólewiu, konwokacyi, kapturach, elekcyi króla, koronacyi, osobie króla i królowéj, ich dzieciach, o urzędach dworskich, dobrach stołu, popisie (okazowaniu), kwarcie ze starostw na wojsko koronne, o świętych Polakach, o rządzie, wolności, senacie, prymasach, kardynałach, biskupach i katedrach polskich, o ruskiej religii unitów i dyzunitów, o opactwach i t. d.
Dusza ob. Pasy.
Dworzanin. Już w średnich wiekach był w całéj Europie obyczaj rycerski, że możni panowie brali uboższą młodzież na swoich paziów i giermków. Zamek pański był dla niej miejscem edukacyi i ćwiczenia się w zabawach rycerskich. Już w żywocie św. Stanisława, biskupa krakowskiego, czytamy, że dom jego składał się z wielkiego orszaku dworzan i sług. W Polsce, gdzie i chleba i szlachty było więcej, niż gdzieindziej, orszaki panów tworzyły się liczniejsze dla dodawania parady przy występach, spełniania rozmaitych zleceń pańskich i eskortowania w podróży. Magnaci naśladowali królów, usiłując dorównać im okazałością swoich dworów. Panów świeckich naśladowali dostojnicy duchowni, otaczając się całą rzeszą urzędników i dworzan, których ubierali w swoją barwę, nieraz bardzo kosztowną, dla popisu z bogactwem. Na spotkanie pierwszej żony Zygmunta Augusta, Elżbiety rakuskiej, w r. 1543 hetman Jan Tarnowski ubrał swój dwór po hiszpańsku. Hieronim Chodkiewicz, podczaszy litewski, prowadził za sobą 4-ech dworzan w czerwonym adamaszku, dwa hufce po 5-ciu ludzi w białym adamaszku, 8 hufców po 4-ech ludzi w srebrnych zbrojach i takichże przyłbicach, sam zaś przywdział zbroję złotą. Arcybiskup gnieźnieński Gamrat miał 224 konnych dworzan ubranych po polsku w szkarłatne żupany i w kontusze z materyi złocistej, albo w srebrne pancerze i czerwone czamary. Skrzydła zaś (zapewne usarskie) z białych piór strusich mieli w srebrnéj oprawie. Łukasz Górnicki, naśladując włoskie dzieło Il libro del cortegiano Balcera Castiglione, wydał r. 1566 „Dworzanina polskiego“, w którym przedstawił, jakim być powinien młody szlachcic polski, polerujący się na dworze pańskim. „Taka gładkość niechaj będzie u mego dworzanina — powiada Górnicki — któraby nic niewieściego w sobie nie miała: bo i owa jedwabna postawa, słowa pieszczone, zemdlona mowa (aby się pokazali, iż z panów idą, którym i tego szkoda, że się mężczyznami porodzili) nie wiem, komuby się na świecie podobać mogła: mężczyzna ma być mężczyzna twarzą i postawą i słowy“..... „a jako skałą wiatr nie włada, tak poczciwego człowieka usty, ani chmiel, ani gniew, ani żal, chybać nie ma“.... „Na Dworze bywają turnieje piesze, turnieje konne, bywają szermowania, gonitwy przed panem, iżby się dworzanin dobrze popisał, musi być dobrym jeźdźcem, musi konia znać, wieść go pięknie i kształtnie na nim siedzieć, musi mieć rozumienie co któremu strojowi służy.“ „Zasię morzpręgi, chodzenie po powrozie, by było pospolite, jednakbym ja swemu dworzaninowi tego nie dopuścił: bo to już coś na mietelnictwo (kuglarstwo) poszło, a szlachcicowi by kąska nie przystoi“.... „A nie tylko tańcować, ale i śpiewać, grać na lutniej nie sromota, zwłaszcza będąc o to proszony.“ Najpożądańszą bez wątpienia — pisze Korzon — była służba na dworze królewskim (curiensis) przy pałacu (aulicus), albo przy pokoju, ale też i dosyć uciążliwa, jak widzimy z wierszowanego listu Andrzeja Morsztyna do Szumowskiego, dworzanina pokojowego króla Jana Kazimierza.
Niesłusznie Janie, niesłusznie to zową,
Co my służymy, służbą pokojową.
Co to za pokój? Co za wczas taki?
Włóczyć się z dworem, jako wilk za flaki,
Nie jeść kiedy chcesz, nie spać kiedy drzymie,
W deszcz bez opończy, bez czapki stać w zimie.
Słuchać psów wycie, chociaż nie myśliwy,
Przepić coć żyzne poślą z domu niwy,
Kłaniać się wszystkim, choć bolą kolana,
Każdego przywieść i sprowadzić pana.
Więc ani się zwiesz, kiedy nas jak z woru
Wysypią w różne drogi ode dworu:
Ty z przywilejem, ty biegaj z wiciami,
Ty z Opatowem, ty z Proszowicami
Umawiaj sejmik; ty biegaj do Lwowa,
Jeśli wyprawa na obóz gotowa?
Toż nas i teraz biegunka napadła
I za granicę obudwu rozkładła.
Jam już był dobrze cudzych krajów syty.....
Przebyłem Węgry i na ich stolicy
Cesarskiej pokłon oddałem prawicy
I pańskie sprawy kończąc przy tym dworze,
Niosłem królewskie listy Leonorze.
Zwodziłem potem, gdzie szła sama głowa
Ojczyzny naszéj (król), panów do Zborowa.
Potem tej zimy, nie żałując bicza
I ostróg, biegłem w Litwę od Łowicza,
I przeszedłem ją aże ku Dnieprowi,
Wielkiemu niosąc ordynans wodzowi i t. d.
Zato każdy dworzanin królewski miał dużo okazyi do pozyskania ze szczodrobliwości monarszej jakiegoś wójtostwa, królewszczyzny, urzędu, a zdolniejszemu służyła zwykle świetna dola. Autor przytoczonego wiersza wyszedł wkrótce na referendarza, a z czasem na podskarbiego wiel. koronnego. Wzrost fortuny Sobieskich poczyna się od Sebastjana (pochowanego w Tykocinie), który był dworzaninem Zygmunta I (aulicus noster) i otrzymał nadanie dzierżawy Pilaszkowiec. Dziad króla Jana III Marek i ojciec Jakób, zaczynali służbę publiczną od tegoż skromnego urzędu, jeden pod Batorym, drugi pod Zygmuntem III, zanim wyszli na senatorów. Dworzanie królewscy już od czasów najdawniejszych płacy stałej nie pobierali, dostawali tylko żywność ze stołu królewskiego i kosztowniejsze szaty. Każdy przeto musiał być zamożnym szlachcicem, żeby wystarczyć wydatkom. Mawiano też: „Błogo temu przy dworze, komu pług doma orze.“ Uboższy szlachcic szukał chleba na dworach pańskich lub przy urzędach koronnych. Tak przy podskarbich znajdowali się dworzanie do wykonywania dorywczych zleceń, np. do podawania starostw nowoobdarowanym posesorom. Dworzanin spisywał inwentarz podawczy starostwa, ze szczegółowym opisem zamku, wsi, powinności włościańskich i wszelkich dochodów, i doręczał nowemu staroście, od którego pobierał za tę czynność jakieś wynagrodzenie, ale pensyi żadnej nie miał (jak mówi Korzon) i na listę oficjalistów skarbowych nie był wpisywany. Magnaci utrzymywali licznych dworzan zarówno dla okazałości swoich dworów i orszaków, jak dla wygody w posłudze i potrzeby orężnej. Dzięki temu pożytecznemu w swoim czasie obyczajowi, młoda szlachta znajdowała sposobność do poznania świata, rozwinięcia umysłu i nabrania ogłady towarzyskiej, a biedniejsi znajdowali kawałek chleba. Rozum pański odbijał się zwykle w doborze i postępowaniu jego dworzan, stąd powstały przysłowia: 1) jaki pan, taki kram i 2) równe sobie sługi mam, tacy dobrzy jakem sam. Dworzanami zarządzał marszałek dworu. Wstawali rano i szli do kościoła lub kaplicy dworskiej, a po mszy św. i śniadaniu czekali na rozkazy przed komorą pańską, do której, wzywani po jednemu, otrzymywali rozmaite zlecenia. Głównym ich obowiązkiem było towarzyszyć panu wszędzie, czy to na krwawe boje, czy do stołu biesiadnego. Anglik O’Connor, lekarz króla Jana III, nie rozumiejąc obyczajowego szlacheckiego stosunku panów z dworzanami, gorszył się poufałością tychże w Polsce i pisał: „Goście zaproszeni na biesiady przyprowadzają ze sobą znaczną liczbę służby (dworzan), którzy tyle są niegrzeczni, iż nietylko zjadają panów potrawy przy oddzielnych stołach, nie zważając na panów, ale i wypróżniają przyniesione dla nich z winem butelki“. Dworzanie magnatów byli trojacy: 1) Urzędnicy dworscy, jak: marszałek, sekretarz, koniuszy, podskarbi, piwniczy i szatny, a na dworach Sanguszków, Radziwiłłów, Czartoryskich i Potockich był jeszcze podczaszy. 2) Dworzanie „respektowi“, bywali nimi synowie majętnych ziemian oddani do dworu dla poloru i promocyi do urzędów ziemskich. Ci nie brali żadnych zasług prócz furażu dla swoich koni i strawnego dla jednego lub dwuch swoich pachołków. 3) Dworzanie służący (z biednej szlachty), którzy pobierali zasługi. Kitowicz w opisie obyczajów i zwyczajów za czasów saskich powiada, że urzędnicy wielkich panów, jak: marszałkowie, koniuszowie i inni oficjaliści dworscy, rozmaicie i u różnych dworów byli płatni; nigdzie jednak więcej nad 4 tysiące, ani mniej nad 1 tysiąc złotych, oprócz furażu na konie, barwy i strawnego dla służalców. U pomniejszych zaś panów, dla takich oficjalistów największa była płaca tysiąc złotych. Względem stołu i dystynkcyi dworzan i dworskich, nic nie można pisać powszechnie, bo u każdego niemal dworu inne były ustawy. I tak, u prymasa koniuszy nie siadał nigdy do stołu pańskiego, choć inni oficjaliści siadali. U hetmana zaś Branickiego (Jana Klemensa w Białymstoku, ur. r. 1689 † 1771) koniuszy siadał nawet przy największej liczbie gości, chyba że sam dla jakiego zatrudnienia nie poszedł do stołu. Tęż samą powagę miał u Branickiego Maciej Starzeński, sekretarz, człowiek wysoko u swego pana konsyderowany, za jego pomocą starostwem brańskiem (na Podlasiu) i chorągwią pancerną, przy znacznej pensyi ze skarbu pańskiego, opatrzony. Koniuszym był Jędrzej Węgierski (ojciec lub stryj Kajetana, poety) i razem pułkownikiem pułku królewskiego przedniej straży; sekretarzem — Maciej Starzeński. Marszałek dworu po tych dwuch trzecie miejsce trzymał i należał tylko do dyspozycyi i dozoru koni, gdy koniuszy całym dworem hetmana i jego potrzebami zawiadywał. Ta osobliwość po innych dworach rzadka była; pospolicie zaś każdy oficjalista swój urząd sprawował: marszałek gospodarstwo całego dworu, sekretarz ekspedycją listów, koniuszy stajnią i co do niej należy, podskarbi szafował skarbem, podczaszy winem, mając do pomocy piwniczego, jednego z liberyi, do którego należało wydawanie piwa. Szatny miał dozór nad sukniami i sprzętem pańskim. Kiedy na tej funkcyi był szlachcic i chodził po polsku, nazywano go „szatnym“, miał rangę między innymi oficjalistami dworskimi i z innymi dworzanami asystował panu konno, lub pieszo. Jeżeli zaś był cudzoziemiec, albo choć Polak, ale w stroju niemieckim, nazywał się „kamerdynerem“, nie należał do kawalkaty i regestru dworzan, chodził do stołu kuchmistrzowskiego. Za czasów saskich najczęściej pan miał szatnego a pani kamerdynera i kamerdynerzy też dopiero od czasów saskich datują się w Polsce. Dworzanin nierespektowy, ale służący u pana wielkiego za złotych 400 na rok, musiał mieć trzy konie i rzęd suty z kulbaką, kilkanaście par sukien, ładownicę blachmalową, prezentować się strojno; do tego na strawnem lub wikcie skarbowym miał pacholika, a czasem oprócz tego służkę jakiego. Pachołek jego jeżeli chodził w barwie dworskiej, to zwał się „masztalerzem“. Dworzanin podwójny, t. j. służący z parą koni i człekiem u pana mniejszego, brał zasług na rok 200 złotych i musiał mieć porządki te same, choć nie tak sute. „Dworski“, służący u szlachcica lub urzędnika pańskiego pojedyńczo, t. j. na jednym koniu, brał od 100 do 150 złotych, miał dobrego mierzyna, kulbakę rzemienną, czasem rzędzik czerkieski, sukien parę jedną i drugą, szablę czarną, t. j. w żelaznej oprawie, lub też ze srebrnym kapturkiem. Pokojowi u niektórych panów znaczyli jedno, co chłopcy; chodzili w barwie, którą mieli dwoistą: od powszedniego dnia i od święta. W kawalkacie przed karetą i publicznej paradzie nie asystowali panu, tylko w drodze i nie wszyscy. Służyli do stołu z talerzem i do butelki z tacą pospołu z inną liberją. Należeli do jurysdykcyi marszałka, który miał moc karać ich plagami za takie przewinienia, jak nieochędóstwo koło siebie, za niewyczesanie czupryny, „nieoberznięcie pazurów“, za grę w karty lub kości, za skosztowanie trunku panu lub gościowi podawanego, za kłamstwo, a najbardziej za umizgi do fartuszka ćwiczono w skórę panów młodych.
Dworzyszcze w miastach znaczyło nie dom, ale plac — to, co na wsi zwano siedliskiem. Na wsi zaś dworzyszczem nazywano także nie budynek dworu, ale cały mały folwarczek, obszar rolny małych gospodarstw dworskich, jakie zwłaszcza przed utworzeniem większych folwarków rolnych znajdowały się przy każdym dworze wśród kmieci.
Dwór królewski. Najdawniejszy z polskich kronikarzy Gallus, opisując przybycie cesarza Ottona III do Gniezna, wysławia wspaniałomyślność Bolesława Chrobrego i wspomina między innemi o różnobarwności szat i o łańcuchach złotych, niezmiernie ciężkich, jakimi błyszczały ustawione na rozległej równinie drużyny dworzan Wielkiego Piasta. Szczególnie niewiasty dworskie wysadzały się na strój i kosztowne ozdoby, miały na sobie drogie futra, na futrach płaszcze i złote frendzle, na głowach złote wieńce, na rękach bransolety, na szyi, w uszach złoto i drogie kamienie, tak że uginały się pod ciężarem klejnotów. Komornicy czyli pokojowcy (camerarii) codziennie odnosili dary do izby cesarskiej. Zwykle na dworze Chrobrego zastawiano 40 „stołów głównych“ dla samych dworzan, prócz pośledniejszych dla niższej służby dworu królewskiego. Słuszną czyni uwagę Korzon, że niepodobna dziś oznaczyć, ile jest rzeczywistości w tych podaniach o złotym wieku Chrobrego, a ile dodała wyobraźnia opowiadaczy lub samego Gallusa. Patrząc się na dwór Bolesława III Krzywoustego własnemi oczyma, Gallus nie kreśli już podobnych obrazów. Badania archeologiczne wykazały, że dopiero w w. XIII poczęto murować w Polsce pierwsze zamki z cegły, że warownię stanowiło ogrodzenie, wśród którego stawał pałac (palatium) piętrowy z jedną wielką salą do zebrań i biesiad, pod którą mieściły się stajnie. To też za długiej doby Piastów dwór oznaczał nie gmach ze stałą rezydencją monarchy, ale całą drużynę urzędników i służby, z którą panujący jeździł ustawicznie po kraju i zatrzymując się w swoich licznych grodach, odbywał święta uroczyste lub łowy na grubego zwierza, zgromadzał okolicznych ziemian, sądził ich sprawy, urządzał igrzyska i uczty. Mieszkańcy nawiedzonej okolicy musieli dostarczać pościeli, wszelkiej żywności i furażu dla koni, a ciężary takie nazywały się stacją, sepem, narazem (danina z bydła), przewodem (podwody), pomocnem (furaż). Porządne i okazałe życie dworskie — zdaniem Korzona — mogło się ustalić dopiero za ostatniego z dynastyi Piastów, Kazimierza Wielkiego, w pobudowanych przez niego na Wawelu „cudnych domach, z bardzo pięknymi dachami, rzeźbami, malowidłami“, wreszcie w dwuch letnich pod Krakowem rezydencjach tego króla, które założył w Łobzowie i Niepołomicach. W okresie piastowskim wytworzyły się już prawie wszystkie urzędy dworskie, jak np. łowczych (venator), stolników (dapifer), cześników i podczaszych (pincerna, subpincerna), a nawet spotykamy w dokumencie z r. 1288 (Michaele Podchasse), skarbników (w dokumencie z r. 1237 jest już thesaurarius), pisarzy (scriptores), kanclerzy (cancellarii), komorników i podkomorzych (camerarii, subcamerarii), wojskich (w dokumencie z r. 1350 czytamy: „officialis noster, qui woyski vulgariter dicitur“) i t. d. Władysław Jagiełło, zaślubiając Jadwigę, zastał w Krakowie dwór po europejsku urządzony i dochodami opatrzony, jak na córkę wielkiego Ludwika przystało. Rachunki wielkorządcy krakowskiego (procurator generalis terrae Cracoviensis), kilku podrządców (viceprocuratores) i podskarbiego (vicethesaurarius), dają trochę wiadomości o życiu i składzie powszednim dworu królewskiego. Król i królowa podróżują razem lub oddzielnymi dworami. Zajeżdżając na stację, nie żądają już żadnych danin, jak to było za Piastów, lecz płacą pieniędzmi za woły, krowy, kury, kuropatwy, zające, wieprzowinę, ryby, mak, chleb, mleko, sery, masło, piwo, owies, dostarczone do stołu „pani królowej“ lub „pana króla“, albo obojga państwa. Wydatek dzienny wynosi czasem 5 grzywien a czasem tylko 5 skojców. Kuchmistrzem Jadwigi był Jakusz (Jakób) z Boturzyna; używał do przyprawy pieprzu i szafranu, robił galaretę z octem, miał do pomocy kuchtów. Kanclerzem królowej był Kielcz, proboszcz kościoła marjackiego w Krakowie, wielkorządcą — Pełka z Gnojna. Mistrzem dworu (magister curiae) był Krystyn, szafarzem Jan. Komornik jej, Małdrzyk, jeździł do Moraw z listami, otrzymawszy na drogę 2 grzywny groszami czyli 96 groszy i 1½ grzywny drobną monetą. Komornikiem (pokojowcem) panien respektowych był Boguchwał. O orszaku niewieścim zdarzają się tylko okólnikowe wzmianki, np. że Królowa Jejmość przepędziła dzień 5 marca 1394 r. z małżonką księcia Ziemowita mazowieckiego (Aleksandrą, rodzoną siostrą Jagiełły) i z niezliczoną liczbą pań. Na zamku krakowskim znajdowały się oddzielne apartamenta dla króla i królowej (stubae regales, stubae reginales). Urządzenie dworu Jadwigi, po jej śmierci, musiało pozostać ku użytkowi późniejszych małżonek Jagiełły, tylko wielkorządy i inne dobra i dochody przeszły pod dyspozycję króla jako uposażenie korony. Królowe późniejsze otrzymywały uposażenie z łaski małżonka, senatu i sejmu pod nazwą oprawy i reformacyi. Jagiełło przyjechał z Litwy z własnym licznym dworem, który i nadal pozostał przy jego boku, a składał się z Litwinów, Żmujdzinów, Smoleńszczan, Grodzieńszczan, Kijowian i innych Rusinów. Będąc zawziętym myśliwym, cenił ich, jako dobrych łowczych, sokolników, dojeżdżaczy, psiarzy, woźniców, koniuszych, lubił też ich muzykę i pieśni. Obok swojej litewsko-ruskiej drużyny, miał Jagiełło naturalnie Polaków, a nawet różnych cudzoziemców. Na czele dworu ukazuje się już nie magister curiae, pan Jaśko, pan Stefan, ale marszałek i wicemarszałkowie (mareschalcus aulae regiae), już pod r. 1387 (vice-mareschalcus). Potrzebni byli powiada Korzon — bo dwór musiał być liczny, a wciąż przyjeżdżali dostojni goście z różnych krajów. Jednego dnia (12 marca 1394 r.) bawili: Prokop, margrabia morawski, Janusz, książę raciborski, książę oświecimski, Semko (Ziemowit) i Janusz, książęta mazowieccy, i ks. Skirgiełło, brat królewski. Nie wiadomo, czy wszystkim smakował kisiel (pro glicerio dicto kyssel 2 scoth.), ale kuchmistrz Mikołaj Koza potrafił zapewne i innych dużo potraw przyrządzać. Dworzanie biegali z listami do Węgier, Moraw, Litwy albo po kraju roznosząc polecenia, czasem odrazu 17-tu, obwieszczając wyprawę króla wojenną. Zdaniem Korzona możnaby zaliczyć do dworu gwardję czyli chorągwie nadworne, wedle zwyczaju francuskiego, mieszcząc la cour militaire obok cour civile. W takim razie doliczylibyśmy się przynajmniej do 4,000 ludzi, tylu bowiem Jagiełło miewał zwykle przy sobie w dalszych podróżach. Pod synami i wnukami Jagiełły, przy rosnącym blasku korony i pokrewieństwach z domem cesarzów niemiecko-rzymskich, dwór musiał utrzymywać się na stopie okazałej. Andrzej Kościelecki, podskarbi Zygmunta I, zaprowadził lepszy porządek w podejmowaniu stołu królewskiego, a pałace królewskie postawił na stopie świetności, podziwianej przez cudzoziemców. Pałac królewski staje się stałą siedzibą dworu, dworzanie zowią się pałacowymi. Nawet w podróżach służba umie przekształcać wiejskie dworki na godne królewskiego majestatu pomieszkanie za pomocą przewożonych sprzętów i kobierców, o których ogromie i wartości sądzić można z przechowanych obić Zygmunta Augusta, przedstawiających „Potop“. Ostatni Jagiellończyk, wychowany przez mistrzów epoki renesansu, z królewską hojnością i subtelnem artystycznem poczuciem, przylgnął sercem do rozkwitającej cywilizacyi polskiej. Dwór jego był nawskróś polskim i polonizował przebywających przy nim Litwinów i Rusinów. W okresie królów obieralnych dwór staje się mniej sympatyczną dla narodu instytucją. Stefan Batory do osobistej obsługi przypuszczał tylko Madziarów. Zygmunt III otoczył się gwardją, złożoną przeważnie ze Szwedów, Niemców i Hiszpanów. Oprócz marszałka osobny podkomorzy czuwał nad wykonaniem ceremonjału przy posłuchaniach, udzielanych posłom zagranicznym lub dostojnikom polskim. Do podrażnienia podejrzliwości w narodzie o spiski knute na dworze przeciwko wolnościom szlacheckim przyczyniła się bardzo królowa Ludwika Marja projektami elekcyi Kondeusza lub Angulen’a. Dwór jej stał się wtedy agencją rządu francuskiego, a następstwem tych intryg był rokosz Lubomirskiego, sponiewieranie majestatu królewskiego, abdykacja i zgon ostatniego z Wazów na obczyźnie. Najbardziej znienawidzonym był dwór Ludwiki Maryi za frymarczenie urzędami i królewszczyznami, za francuskie „alamody“, t. j. naśladowanie dworu Ludwika XIV w stroju, mowie i zwyczajach towarzyskich. Wychowanica Ludwiki Maryi, Marja Kazimira d’Arquien wszystkie te plagi francuskie przeniosła na panowanie męża swego, Jana III, z wielką szkodą dla jego działalności, dobrej sławy i losu swych dzieci. Dwór tego króla wyróżniał się przecież dostatkiem i rządnością. Sobieski umiał dobrze gospodarować i rachować się, więc też nigdy nie znalazł się w takim niedostatku, jak np. Jan Kazimierz w Rawie r. 1668, kiedy zabrakło mu pieniędzy na żywienie dworu. Owszem, na królewskim stole Sobieskiego podawano na obiad 33 półmisków wielkich, 12 lub 13 mniejszych, a na śniadanie i na wieczerzę po 13. Usługiwało 12-tu paziów ze szlachty. Lubo nie brakło cudzoziemców w otoczeniu królewskiem, a w straży przybocznej znajdowali się spahowie, janczarowie i węgrzyni, dwór przecież zachowywał cechy wybitnie polskie, a sam Jan III nie rozstawał się nigdy z kontuszem i przemawiał językiem szlachcica. Panujący po nim August II utrzymywał swój wystawny dwór w Dreźnie, gdzie Polacy i Polki stanowili mniejszość wśród masy saskich dostojników i dworzan. August III, wyparty przez Prusaków ze swej Saksonii, mieszkał przez cały czas wojny 7-letniej w Warszawie, gdzie zbudował pałac Saski z ogrodem, do dziś dnia istniejącym, jak również nowy zamek czyli raczej pomniejszy pałac w Grodnie. Przywdziewał czasem ubiór polski, lecz mówił po niemiecku a najzaufańszym jego ministrem był Niemiec Brühl, który postawił też sobie pałac obok królewskiego, od strony ulicy Wierzbowej. Po wojnie 7-letniej król z całym dworem odjechał do Drezna i tam spędził ostatek swego życia. Stanisław August zamieszkał w odnowionym i przyozdobionym na koszt Rzplitej zamku królewskim Zygmunta III; własnym zaś kosztem zbudował pałac Łazienkowski i rozpoczął urządzanie pałacu Ujazdowskiego; gdy jednak funduszu mu zabrakło, oddał starożytny zamek książąt mazowieckich wojsku na koszary. Wszyscy urzędnicy dworu królewskiego w Polsce, nie pełniący obowiązków służby publicznej, zwali się z dawnych czasów nadwornymi, dla odróżnienia od dygnitarzy Rzplitej, którzy zwali się: wielcy koronni, wielcy litewscy i t. p. Najwyższym dworzaninem był zawsze marszałek nadworny królewski, który dozorował wszystkiej służby na dworze królewskim, począwszy od komorników i podkomorzych (dzisiaj szambelanami zwanych). Prawo z r. l504 stanowiło, aby dworzanie królewscy przez Marszałka koronnego popisani byli i od niego płace swoje odbierali (Vol. leg. t. I, f. 295). Później wypłacał im Podskarbi kor. Dworzanie królewscy płaceni byli z dochodu dóbr stołowych. Statut redakcyi Przyłuskiego wylicza dworzan Zygmunta Augusta: sekretarzów, miecznika, stolnika, krajczego, cześnika, podstolego, kuchmistrza, podkomorzych, pokojowych, straż pokojową, ochmistrza, chorążego, dowódcę gwardyi, ujeżdżaczów, koniuszych, dowódców królewskiej jazdy i piechoty. Król ich liczbę pomnaża lub umniejsza, według miejsca, czasu i potrzeby. Henryk Walezy, Zygmunt III, Władysław IV, obowiązali się przez Pacta conventa wybierać nadwornych swoich, według dawnego zwyczaju, tylko z krajowców, t. j. Polaków, Litwinów i Rusinów. Gdy jednak za Jana Kazimierza wielu było Francuzów, których królowa jako swych rodaków protegowała, w bezkrólewiu po Janie Kazimierzu spisane exorbitancje czyli wykroczenia 6-ciu tylko cudzoziemców nadwornych mieć dozwoliły, którym wzbroniły mieszać się do spraw publicznych pod karą kryminalną, królowej zaś pozwoliły na 6 cudzoziemek do jej usług. Zygmunt III, który był obrany królem, będąc dziedzicznym panem Szwecyi, miał dozwolone przez Pacta w razie objęcia tronu szwedzkiego trzymanie Szwedów, wyłącznie do spraw szwedzkich. Tak samo Augustowi II, który zarazem był księciem saskim, prawo z r. 1699 dozwoliło mieć w Warszawie osobną kancelarję saską, z 6-ciu osób złożoną, w niczem do spraw krajowych nie wtrącającą się, nad czem powinni byli czuwać kanclerze: koronny i litewski. Od dawnych czasów królowa w Polsce miewała dwór osobny, który opisując, Kromer mówi: Pierwsze miejsce trzymają: ochmistrz dworu, który przed królową berło zwykł nosić i ochmistrzyni przełożona nad służbą niewieścią. Następnie idzie kanclerz czyli sekretarz królowej, do którego należy pisać listy w jej imieniu, pieczętować, odczytywać otrzymane i na nie odpowiadać. Ta pieczęć królowej, podobnie jak sygnet królewski, podzielona na 4 pola w miejsce herbów Korony i Litwy miała herb króla i królowej. Nadto królowa posiadała osobnego podskarbiego, cześnika lub podczaszego, krajczego, podstolego, stolnika, kuchmistrza i koniuszego, oraz własnych kredencerzy, szafarzy, odźwiernych, „którym wszystkim król daje strawę, odzież i zapłatę“. Ochmistrzem czyli marszałkiem królowej bywał zwykle jeden z senatorów, do którego należało przestrzeganie etykiety i porządku. Królowa miała orszak, złożony nietylko z niewiast i dziewic, nad któremi przełożona była ochmistrzyni wybierana z pań senatorskiego stanu, ale i z pokojowców i pacholąt, nad którymi byli przełożeni osobni urzędnicy. Skarb króla ponosił koszta stołu królowej, szat, utrzymania fraucymeru i cugów. Jeżeli królowa owdowiała, utrzymywała swój dwór z dóbr i dochodów danych jej na „oprawę“ przez króla i Stany. Wogóle dwór polski odznaczał się mniej surową etykietą a większą swobodą towarzyską pośród innych dworów w Europie. Bolesław Chrobry rad biesiadował z rycerstwem i jego rodzinami. Kazimierz Wielki łatwo dopuszczał do siebie kmieci, a pokoje wszystkich królów późniejszych przystępne były dla szlachty i uczonych. Takiej lekkości i zepsucia obyczajów, z jakich np. słynął dwór francuski, nigdy na dworze polskim przed wstąpieniem na tron Stanisława Augusta nie było. Dwór cywilny tego ostatniego króla polskiego liczył w latach 1765—1767 przeszło 500 osób urzędników i służby. Gospodarstwem zarządzała kamera, w której prezydował podskarbi nadworny (Roch Kossowski, po nim Ostrowski), lub zaufany Karaś, kasztelan ziemi wiskiej. Urzędników pracowało tu 24. Myśliwstwo zostawało pod zarządem łowczego (z początku Ksawerego Branickiego). Kuchnia, obsługiwana wogóle przez osób 66, miała na czele swojem dwuch braci Tremo. Piwnicę obsługiwało osób 6, cukiernię 10. W stajni, złożonej z 280 koni, było służby osób 91 zależnej od koniuszego (był nim w ostatnich latach Kicki, ojciec późniejszego jenerała). Utrzymanie zamku potrzebowało 110 osób. Konserwacja ogrodów, koszar i fabryki budowlane, zatrudniały 16 osób dworskich. Dworzanie, t. j. pokojowcy, fryzjerzy, kamerdynerzy, lokaje i t. p., należeli do działu zwanego „Lafa i strawne“ a liczonego na 107 osób, paziów było 12-tu, lecz cały departament ich liczył 30 osób; departament lekarski — 9 osób. Sprawy rządowe załatwiały się przez gabinet królewski, złożony z 36 urzędników, oficerów, geometrów; dyrektorem był Jacek Ogrodzki, a po nim Pius Kiciński. W gwardyi znajdowała się piechota i ułani, którzy za karetą jeździli. Dochód roczny podnosił się w ciągu 30-letniego panowania od 7 do 8½ miljonów złotych polskich. Wydatki Stanisława Augusta zawsze były większe od dochodu; stąd powstawały długi, po dwakroć spłacane ze skarbu Rzeczypospolitej, a trzeci raz ostatecznie przez dwory rozbiorcze. Dokładniejsze wiadomości o dworze tego króla znajdują się w rozdziale VII-ym dzieła Tadeusza Korzona: „Wewnętrzne Dzieje Polski za Stanisława Augusta“.
Dwór magnacki. Nie cała Polska posiadała dwory magnackie. Na Mazowszu np., t. j. w województwach: Mazowieckiem, Płockiem i Rawskiem, było kilkanaście tysięcy rodzin odwiecznej dziedzicznej szlachty, ale ani jednej prawdziwie magnackiej. Wojewodami bywali tu ludzie, mający zaledwie po kilka wiosek. Anzelm Gostomski, wojewoda rawski, słynny autor najlepszej w XVI wieku książki rolniczej polskiej p. n. „Gospodarstwo“, miał 5 wiosek, ale na każdej byli jeszcze inni współdziedzice. Wielkopolska miała już kilka domów prawdziwie magnackich, ale wielką ich liczbę widzimy dopiero na południo-wschód od rzeki Pilicy, ku Karpatom i Rusi, t. j. w województwach małopolskich: Krakowskiem, Sandomierskiem, Lubelskiem, na Rusi Czerwonej, Wołyniu, Podolu, Ukrainie i Rusi litewskiej. Było tam kilkadziesiąt domów magnackich, których fortuny przewyższały obszarem wiele księstw niemieckich, było kilkadziesiąt rodzin oligarchicznych tak zw. królewiąt, które przeważnie kierowały nawą państwa, ale dopóki dawały mu licznych bohaterów i statystów, nawa żeglowała pomyślnie, a odkąd egoizm, prywata i zcudzoziemczenie wzięły górę nad cnotą miłości dobra publicznego, nawa, źle sterowana, musiała uledz rozbiciu. Porównawczy obraz tych dworów wielkopańskich pod względem ich życia, organizacyi i wpływu społecznego, w kilku ostatnich wiekach, może być zajmującą treścią obszernej książki, jeżeli taką kto kiedy poważnie i bezstronnie napisze. W ciasnych ramach artykułu encyklopedycznego możemy podać tylko streszczenie opisu jednego dworu (z czasów Zygmunta III), jako obraz typowy i mniej więcej przeciętny, obraz, którego pominąć nie możemy, już choćby dla tego samego, że pośród całej Słowiańszczyzny dawnych wieków, podobne stanowisko społeczno i narodowo-cywilizacyjne zajmowała jedynie magnaterja polska, zanim francuszczyzna nie wyparła z jej domów mowy i obyczaju rodzinnego. Podany tu opis dworu Stanisława Lubomirskiego, wojewody krakowskiego, pana na Wiśniczu, Jarosławiu i Łańcucie, starosty sądeckiego, niepołomickiego, białocerkiewskiego, spiskiego i t. d., wzięliśmy z niezmiernie dziś rzadkiej broszury, wydanej w r. 1697 przez Stanisława Czernieckiego, podstolego żytomierskiego a naczelnego kuchmistrza dworu Lubomirskich, zatytułowanej: „Dwór, wspaniałość, powaga i rządy J. O. Xięcia etc..... Stanisława Lubomirskiego wojew. krak. generała Małej Polski“ etc. (* 1583 † 1649). Rzecz prosta, że Czerniecki, jako wierny sługa u kilku pokoleń jednej rodziny, mógł niejedną cyfrę przesadzić dla zwiększenia chwały swoich dobroczyńców. Że jednak pisał o dworze znanym w całej Polsce i wzorów żadnych do tego opisu zagranicą nie zbierał, więc obraz, skreślony przez podstolego żytomierskiego, posiada zawsze niemałą wartość, pomimo cyfr, które prawdopodobnie dla powiększenia wspaniałości dworu zaokrąglał. Na czele tego dworu stał jego „prezydent“, imć pan Andrzej Justimenti, kapelanami byli dwaj bernardyni. Marszałków było dwuch: Chwalibóg i Pegowski, pisarzy pokojowych 4-ch: Niezwojowski, Szpądowski, Bełdowski i Kitniowski. Sług „rękodajnych jurgieltników, którzy kotcze (kocze) osiadali i przed wojewodą jeździli, było 60. Tu Czerniecki objaśnia, że „kotczy“ była to kolasa obszerna, juchtami obita, sześcio lub czterokonna, z drabinką, za którą powinno być kobierców najmniej 6. Konie w tych koczach przeważnie maści białej miały ogony i grzywy pofarbowane na czerwono, przy kotczym był jeszcze pies tarantowaty. Dworzanin, jadący w podróży pańskiej kotczym, powinien mieć ułożenie „bardzo gładkie“, a asystując na miejscu ubrani byli „sudano“ w kurtę i „magiereczkę pod nożykami“. Czeladzi czworo siedziało na przodku w kotczym; a z tyłu rumak na powodzie. Krajczych dworu było 4-ch: Gromadzki, Mołodecki, Pyszyński i Strojnowski. „Srebrnych Kozaków“, od srebra litego tak nazwanych, było 60, różnych ludzi ze szlachty, Węgrów, Tatarów, na koniach dobrych. Szable mieli oprawne i „sajdaki“, rzędy lite, każdy samowtór. Byli oni na „strawnych pieniądzach“, a powinność mieli jechać w drodze przed karetą a czeladź ich za karetą. Komornikami nazywano młódź, których rejestr nie był zawarty, bo jedni przyjeżdżali, drudzy odjeżdżali, wszyscy z zacnych ludzi ze szlachty polskiej i wielkich familij, z których potem wielu bywało senatorami. Ci samowtór służyli, mając swoje powozy, a niektórzy i swoich dworzanów. Powinność ich była do króla Imci i do senatorów w poselstwach jeździć. W drodze sami jechali przed karetą, a czeladź ich za karetą, na miejscu zaś Panu asystowali. Przyjaciół zawsze bardzo wielu przy boku Jego Mości bywało: senatorów, urzędników powiatowych, nawet i książąt, którym jednak ex humanitate henoraria co ćwierć roku dawano po kilka tysięcy złotych. Prezydentem pokojowych (pokojowców) był imć pan Morsztyn, potym podczaszy sandomierski. Pokojowych bywało raz więcej, drugi raz mniej, synów szlacheckich jednak około 20. Tych ćwiczenie codzienne bywało z łukami, z dzidami, z kopjami do pierścienia. Odmieniano im szaty jedwabne co ćwierć roku. Którzy byli w większym respekcie pańskim, dawano im futra „egipskie baranki“, drugim podlejszego respektu „szlamy lisie“. Nad stajnią, w której koni cugów było 20, koniuszych było dwuch: Grzymalski i Mik. Otwinowski. Kalwakatorów było 3-ch: „Dzian Baptista Filipini włoch, który potym królom polskim służył, Jaroszowic i Stan. Rzędkiewicz. Koni tureckich i rumaków polskich było na stajni 60, masztalerzów do nich 60 i mierzynów pod masztalerzów 60. Dragoniej służącej ze swymi oficerami, Niemców 200, z rotmistrzem panem Rosnowskim i z trębaczami. „Ci za karetą jeździli i warty przed pokojem odprawowali, będąc pod dwiema kornetami“. Piechoty węgierskiej pieniężnej nadwornej 400 z rotmistrzami: Malewiczem, Mąkowskim, Bułdizarem Arwatem i Otwinowskim. Ta piechota zawsze zostawała przy boku Jego Mości pod czterema chorągwiami z muzyką, t. j. bębnami i szyposzami, mając swój bazar, z którym naprzód w drogę wychodziła na 5 dni przed ruszeniem dworu. 2-go dnia rumaki, 3-go muzyka, 4-go myśliwstwo a 5-go sam Jego Mość z poważnym i okrytym dworem. Kapela zaciągniona w r. 1645 z cudzych krajów przez włocha Filipiniego, kawalkatora, jako to z Neapolu, Rzymu, Bononiej i Wenecjej, których tu imiona lub nazwiska kładę: A naprzód wokalistów discantistae castrati: Izydor, Baltazar i Paul Filipini. Altystae: 1) Markiety, któremu na on czas równego nie było: w górach, w trelach, a po śmierci ś. p. Jego Mości służył cesarzowi Ferdynandowi IV. 2) Dzian Baptysta. 3) Bonifacy. Tenoristae: 1) Matheo, który potym służył temuż ces. Ferdynandowi, 2) Benedykt, 3) Lachini, który i na teorbie grał, 4) Fryderyk niemiec, kapelle magister. Bachistae: 1) Ksiądz Jacek wenet, 2) Karczowski polak, 3) Ksiądz Lukini, franciszkanin włoch, 4) Kiczawski polak, ojciec organisty, 5) ksiądz Wierzbicki polak, który był potym proboszczem starowiśnickim. Ci wszyscy wraz służyli i swoję industrją na wjeździe podczas koronacyi królowej Ludwiki w Krakowie pokazali. Instrumentalistae: 1) Skrzypek włoch Wincenty, 2) skrzypek Stanisław polak, 3) drugi Stanisław polak, skrzypek, kornecista i puzanista, 4) skrzypek Wojciech, kornecista i kwart-puzanista, 5) skrzypek Hestor, kornecista i kwart-puzanista z Wiśnicza, 6) skrzypek Kiczawski syn Bachusów i kornecista, 7) Skrzypek Lichocki, szlachcic, który potem zacnym został prałatem. 8) Skrzypek Iwański szlachcic. 9) Napolski skrzypek. 10) Benedykt z Połonnego skrzypek. 11) Świechowski skrzypek, kornecista i puzanista. 12) Marczewski ojciec ks. proboszcza kolbuszowskiego, skrzypek i wyborny kornecista. 13) Herołdowski skrzypek, który potym księdzem został. 14) Polański storcista szlachcic. 15) Organista Sobestjan, którego syn jest organistą na Wiśniczu. Wiolistów na on czas jeszcze nie było. Ci wszyscy instrumentalistowie powinni byli uczyć każdy chłopca, którym barwę jako i magistrom dawano ze skarbu i prowiantowano. A tych potym rozebrali między siebie trzej Ich Mość panowie synowie pana wojewody. Myślistwo. „Cobym miał o myślistwie pisać snadno się każdy domyślić może co za myśliwstwo było u tak wielmożnego pana, kiedy żadnego dnia prawie nie było, żeby kto nie oddal smyczy chartów, albo sfory ogarów, albo sokołów, albo rarogów, bo tam nie akceptowano jastrzębi. Myśliwców, Sokolników i Rarożników było 30. Doktor p. Mucharski, aptekarzów 2 i cyrulików 2. Kuchnia. Kuchmistrzów szlachty dwuch; kucharzów tak Francuzów jako i Niemców razem z Polakami było 12 i wozów 6 konnych dla nich i dla naczynia 2. Pasztetników było 3, piekarzy 4. Umarł wojewoda krakowski w r. 1649 d. 16 Julii, zostawiwszy w skarbie czterykroć sto tysięcy talarów i sto tysięcy czerwonych złotych, sukna różnego w skarbie postawów 400. Wina węgierskiego półczwarta sta beczek, które, nawiedzając ciało zmarłego, goście wypili, jako też 8 lad wina włoskiego. Wszystkie tedy rzeczy ruchome, jak: karety, konie, sukna, łyżki srebrne, cynę, obrusy, miedź, mosiądze, trzej Jaśnie Wielmożni sukcesorowie między sługi dworu rozdali, złoto tylko i srebro między się podzielili, a było tego złota i srebra stołowego, wanien wielkich srebrnych, cebrów z drągami srebrnymi, flasz srebrnych bez liczby, roztruchanów, kubków co niemiara. Przy takich rozchodach ś. p. wojewoda wystawił z fundamentu klasztor O. Karmelitów na Wiśniczu i nadaniem wsi, szczerozłotych aparatów, sreber, ornatów, portjer złotem tkanych, dzwonem, któremu równia niemasz, opatrzył. Swoje ciało w tymże kościele karmelickim na Wiśniczu złożyć rozkazał. Farny kościół wymurował i wielkie dochody na proboszcza i 4 księży, kielichy i monstrancje złote a lichtarze srebrne hojnie nadał. W Podolińcu w ziemi Spiskiej klasztor z konwentem ojcom Piarum Scholarum i szkoły dla ćwiczenia w naukach młodzi ufundował, aparatami ubogacił i nauki postanowił. Z tych pobożnych szkół tak wiele ludzi zacnych i świątobliwych wyszło i wychodzi. Pauperes Mendicantes swoimi prowiantami uczących się żywił. Trudno wypisać, co ten pan przez te szkoły dla ziemi węgierskiej za dobrodziejstwa uczynił. Kościołów wiele różnych w Krakowie, Lublinie, Łańcucie, Połonnym ubogacił. Wiele fortec na obronę Rzplitej wystawił, kędy przedtem Tatarowie, jako na rzeź zajachawszy, ludzi różnego stanu, nie mających obrony ani żadnej fortece, wiązali, ścinali lub w niewolą zabierali. Wystawił fortecę Wiśnicz z 80 dział z puszkarzami i amunicjami, w której zawsze prowiantów na 3 lata bywało i 400 piechoty z włości swoich wybranej. Wystawił drugą fortecę jakoby w polu, w Łańcucie z 80 dział, z puszkarzami, prochownią i prowiantami, trzymając w niej circum circa piechoty 400 także wybranych z włości. Czego na sobie ta forteca doznała pod czas wojny kozackiej i Rakoczego, kędy gnano do szturmu ludzi ubogich, aby zrównać nimi fosę, skąd z konfuzją ci nieprzyjaciele odejść musieli. Wystawił fortecę w Połonnym na Wołyniu dla wstrętu każdego nieprzyjaciela z wschodniej strony, z 80 dział, prochownią, puszkarzami, prowiantami na 3 lata i 400 piechoty wybranych z włości, która to była forteca jako antemurale całej korony Polskiej. Dwory wiejskie. Jeżeli za doby Piastów zamki obronne budowano jeszcze z drzewa, a nawet zamek krakowski na Wawelu do r. 1306 był drewniany i dopiero Kazimierz W. zaopatrzył Polskę w kilkadziesiąt zamków murowanych — nie ulega zatem wątpliwości, że wszystkie dwory ziemiańskie w owych czasach były także nie z cegły lub kamienia, ale z drzewa wznoszone. Dach słomiany, ściany niewysokie, okna niewielkie a zato potężne wewnątrz piece i wysoki ostrokół dębowy dokoła domu — oto były zapewne główne cechy naszych najdawniejszych dworów ziemiańskich. Kronikarze nasi wspominają, że w r. 1125 pożar zniszczył w Krakowie wiele drewnianych, ale ozdobnych budynków. Jest to ważne świadectwo, bo wskazujące, że w wieku XII mogła już po miastach większych kwitnąć w ówczesnej Polsce sztuka ciesielska i naturalnie wywierać swój wpływ na budownictwo wiejskie przynajmniej zamożniejszych ówczesnych ziemian. Są szczęśliwe kraje — pisze prof. Łuszczkiewicz — w których dzięki innej zasadzie budowania, rozwinęło się na wysoką skalę budownictwo drewniane. Tą zasadą jest system ramowy tak zw. des pans de bois. W naszych zabytkach nie spotykamy tego systemu, bo w budownictwie polskiem panuje przeważnie system blokhauzowy, z pniów poziomo układanych na sobie i wiązanych w zrąb przez zacięcie na węgłach tak zwane „w zamek“, „w kier“ lub „w węgieł“. Takie układanie ścian z bierwion poziomych sprzeciwia się pojęciu piękna, wynikłego w architekturze z wyrażania formami życia statycznego. Zasada budowania na zrąb czyli w zasiek, jest — jak się wyraża Łuszczkiewicz — bezpłodną, bo niema w tem budownictwie kolumn, gzymsowań, frontonów, ornamentacyi roślinnej lub figuralnej. A w ten sposób budowano właśnie nasze chaty chłopskie, dworki, dwory, domy mieszczańskie, kościoły i cerkwie. Łuszczkiewicz przyznaje jednak surowemu stylowi zrębowemu odrobinę ozdobności, wziętej z szlachetniejszego systemu ramowego lub będącej forsowanem w drzewie naśladownictwem architektury murowanej. Do tego rodzaju ozdobności należą: wsparte na słupach rzezanych podsienia domów, „soboty“ w kościołkach wiejskich i kopuły starych drewnianych cerkwi na Rusi. Dalej Łuszczkiewicz przypuszcza, iż dwory szlacheckie drewniane w epoce średniowiecznej, jeżeli miały swój styl, musiały być budowane w systemie ramowym, jedynie możliwym do przyjęcia piękna architektonicznego. W budowlach, stawianych na zrąb z ociosanych bierwion modrzewiowych, jodłowych lub sosnowych, jeżeli się nie dało wykonać nic pięknego, to w każdym razie bywał w wieku XVI—XVIII ciekawy układ narożnych alkierzy, jak np. we dworze w Czarnożyłach pod Wieluniem. Podobny dwór staropolski ze Smardzewa pod Sieradzem podajemy w dołączonym tu rysunku. Dwory podobne z wieku XVI i XVII nie bywały nigdy piętrowe. A jednak w dochowanych kontraktach ugodowych z cieślami w wieku XV znajdujemy wiadomości o piętrach, np. przy budowaniu dwuch domów drewnianych w zamku Kórnickim. „Obok tych wiadomości — pisze Łuszczkiewicz — napotykamy szczegóły artystyczne przy budowie drzwi kościelnych zachowanych dotąd (Grybów, Bielenin, Mogiła, Sękowa i t. p.). Każe się to domyślać artystycznego pojęcia w średniowiecznem budownictwie drewnianem w Polsce. Pomniki zginęły, ale badacze, odszukując wpływów tego pojęcia na rozwój form kamiennych ostrołukowych, tem samem dowodzą istnienia pomników. Formami drewnianego budownictwa odrzwi dają się wytłómaczyć nasze wczesno renesansowe świeckie kamieniarskie prace“. Obok typowych dworów drewnianych pojawiają się w wieku XVI u możnej szlachty polskiej pałace murowane. Łuszczkiewicz odszukał i zbadał trzy podobne pałace czy dwory murowane: w Jeżowie, Szymbarku i Drzewicy, i wówczas przyszedł do błędnego przekonania, że w wieku XVI zginęło u nas stare drewniane budownictwo, a Polska cała zaczęła budować się z muru, że szlachcic zaprzestał mieszkać wówczas w drewnianym budynku, a wytworzył sobie pewien typ murowanego domu, o którym pouczają nas zabytki pozostałe w Jeżowie, Szymbarku i Drzewicy, i że ów typ modrzewiowego domu szlacheckiego z wieku XVII jest kreacją późną i bezstylową, bo były jakoby czasy, w których szlachcic polski stawiał dla siebie murowane dwory z pewnem poczuciem artystycznem, przypominające do pewnego stopnia zachodniej kultury manoiry i gentilomiery. Uczony badacz nie zastanowił się nad tem, że jeżeli do wieku XIX dotrwało na ziemiach dawnej Polski kilkaset dworów drewnianych z wieku XVII-go, to powinnoby więcej jeszcze dotrwać murowanych z wieku XVI, gdyby istotnie cała Polska ówczesna zaczęła na wsi budować się z muru. Tymczasem miały się rzeczy przeciwnie. Niezależnie od zamków królewskich i pańskich, które od XIV wieku, t. j. od upowszechnienia się prochu i armat, wszędzie z muru wznosić zaczęto, pałace murowane wiejskie należały nawet w Krakowskiem do rzadkości. Najlepszym zaś tego dowodem jest sam fakt, że prof. Łuszczkiewicz, podczas licznych swoich wędrówek naukowych po kraju, tylko trzy podobne zabytki napotkał, a piszący rzecz niniejszą na kilkaset inwentarzy czyli opisów dworów wiejskich z wieku XVI i XVII, które (prawie ze wszystkich województw) czytał lub w zbiorach swoich posiada, zaledwie jeden widział, dotyczący dworu murowanego. Nie przeczymy, że już od XIV wieku murów w Polsce nie brakło, ale były to zamki królewskie, magnackie lub dwory biskupie, ale nie ziemiańskie. Długosz pisze, że Jarosław, arcybiskup gnieźnieński w wieku XIV, dwory wspaniałe (curias) wymurował w Gnieźnie, Łęczycy, Kaliszu i Wieluniu. Inny arcybiskup gnieźnieński, Bodzanta, w tymże wieku, będąc jeszcze proboszczem w Krakowie, na przedmieściu u św. Florjana dwór ozdobny zmurował (Długosz). O Kazimierzu Wiel. zapewnia Długosz, że powznosił wiele takich dworów. Niemniej przeto w miastach i przy zamkach spotykamy jeszcze na każdym kroku dwory drewniane. Opisuje np. Długosz, że w r. 1383 Sędziwój Świdwa, kasztelan nakielski, wkroczywszy do m. Poznania, opanował dworzec (stuba) drewniany bardzo obszerny, powyżej zamku stojący, i osadził go swym ludem, aby z zamku na miasto nie czyniono napaści. Z trzech dworów murowanych w wieku XVI, opisanych przez Łuszczkiewicza („Pamiętnik Akademii umiejętności“ t. 8-my r. 1890, str. 193—214), podajemy tutaj widok zewnętrzny dworu w Jeżowie na podgórzu karpackiem, oraz wewnętrzny jednej jego świetlicy z olbrzymim kominem i malowanymi na ścianach widokami. Łuszczkiewicz odrysował jeszcze tablicę erekcyjną dworu jeżowskiego, o której tak pisze: „Rzeźba to nieudolna, ale charakterystyczna swym wyglądem renesansowym: bambiny swojskie, ubrane w kurty i spodnie w butach, utrzymują tarczę herbową z wypukłym Ogończykiem i literami A. S., nad tarczą zwykły herbowy klejnot, postać z wyciągniętemi w górę rękami staje się tu czemś zagadkowem. Chłopski kamieniarz kopjował to, zdaje się, z sygnetu szlacheckiego i oddał, jak mógł. Między rękami klejnotu data 1544 a nad nią napis: „Gdi Pan Bog s namy wszitko miecz będziemy“. Sala główna dworu jeżowskiego malowania już nie zachowała. Widok tu dołączony innej poucza, jakiem było malowanie ścian w epoce blizkiej zbudowania dworu. Układ tego malowania (mówi Łuszczkiewicz) jest wdzięczny, rozdział poziomy proporcjonalnie złożony z fryzu, oddzielonego dołem pasami ciemnymi od środkowej głównej części i cokułu ponad posadzkę. Fryz ma na tle kamiennej barwy przeprowadzone ustępowo zielone festony, zawieszane u guzów, skąd biegnące wstęgi pionowe unoszą ornament konchowy w rytmie szlachetnym. Treścią malowania ścian są pejzaże; są tu szeregi drzew i obok nich fantastyczne budynki, oraz reminiscencje polowań. Część cokułowa ma linjami poziomemi dobrze oznaczony charakter leżący, podzielona na pola podłużne, w których występują jakby fałdy na krzyż rozpiętej opony w barwie brunatnej. W komnacie sąsiedniej znajduje się jedynie reszta malowanego fryzu w podobnym nieco układzie, zresztą ściany są bielone a prawdopodobnie pokryte były dawniej „szpalerami“ czyli, jak dziś nazywają, obiciami. Główne izby czyli sale w staropolskich dworach drewnianych z wieku XVI i XVII wyglądały prawie tak samo, jak w murowanych. Takie same widzimy w jednych i w drugich potężne belkowania czyli, jak wówczas nazywano, „piętra“. Gdzie belki były zbyt długie, tam zaciągano pod niemi na połowie ich długości poprzeczny ze smolnego starodrzewu „siestrzan“ czyli „tram“, tragarz, na którym wyrznięta bywała zwykle data dnia i miesiąca założenia budynku, wyrażona po łacinie, a obok jakaś sentencja po polsku i kolisty znak ciesielski, dowodzący, że cieśla posługiwał się cyrklem, co dotąd spotykamy w chatach ludu wiejskiego, który od wieków naśladował kulturę klas wyższych. Takie belkowanie z siestrzanem przedstawia dołączony tu rysunek wnętrza wielkiej świetlicy czyli sali starego dworu w Chruszczynie w Szkalbmierskiem, zdjęty z natury w r. 1852 przez Wojciecha Gersona, podczas jego pieszych wędrówek po kraju z Marcinem Olszyńskim. Przy ścianie, w której były szerokie drzwi wchodowe, znajdował się zwykle wielki piec z kafli zielonych, jako odpowiednich barwą malowanym na ścianach krajobrazom, i tuż przy piecu potężny komin, którego ognisko w długie wieczory jesienne i zimowe oświetlało i rozweselało całą świetlicę czyli salę, przypominając zarazem rycerskiej i zamiłowanej w myślistwie szlachcie wielkie stosy, gorejące w jej obozach wojennych i na łowach. Powyżej wspomniane przez nas stare opisy dworów naszych jakkolwiek nie mogą rzucić światła na ich zewnętrzną architekturę i ozdoby, są jednak źródłem, którego pomijać nie wolno i dlatego przytaczamy tu wyjątki z czterech takich inwentarzy, ułożywszy je porządkiem chronologicznym. Pierwszym jest spisany w r. 1584 w królewszczyźnie, zwanej „Góry“, pod Wilnem, a znany już nam z wyjątków, przytoczonych w artykule o domu. Opisany tam był dom folwarczny i dom miejski, do Gór należący. Tutaj podajemy dosłownie treściwy opis dworu w Górach: „Naprzód Dwór, do którego wrota wjezne od Wilna gątami pobite (mowa tu widocznie o daszku nad wrotami, jaki zwykle dawano, aby wrota zabezpieczyć przed deszczem), w ten dwór wjachawszy po lewej ręce dom wielki, do tegoż domu drzwi na zawiasach, z wrzeciądzem y skoblem. Wszedszy do sieni, po lewej ręce Świetlica, a w niej błon trzy z ołowem całym. Okiennice wszystkie na zawiasach z zaszczepkami. W tej izbie ława jedna, listwa też jedna. Piec nowy polewany. Drzwi na zawiasach z klamką y zaszczepką. Druga izba przeciwko tej izbie. Do niej drzwi na zawiasach z zaszczepką. W tej izbie błon trzy w ołowiu, bez jednej kwatery. Piec y komin stary. Szafa do stawiania mis. Z tej izby komora, do niej drzwi na zawiasach. Z tejże komory potrzebna komórka, do niej drzwi na zawiasach z zaszczepkami. Kuchnia w sieni. Kominy dwa z gliny ulepione złe. Z tej sieni drzwi ku miastu na zawiasach z zaszczepką. Tenże dom gątami pobity“. Drugi inwentarz (znajdujący się także w zbiorach piszącego) jest więcej pamiątkowym, bo stanowi opis dworów starościńskich w Lipnikach pod Tykocinem na Podlasiu, gdzie znakomity pisarz XVI wieku Łukasz Górnicki, będąc od r. 1571 do zgonu swego w r. 1602 starostą tykocińskim, przemieszkiwał, dzieła swe pisał i umarł. Inwentarz ten, sporządzony w r. 1603, zaraz po zgonie Górnickiego, nosi tytuł: „Folwark lipnicki — Budowanie dworca w tym folwarku“ i brzmi: „Naprzód z przyjazdu od miasta (Tykocina) wrota, w nich wrzeciądz dla zamykania. Przy wrotach furtka. Od tych wrót niedaleko sadzawka niewielka (istniejąca dotąd), przy niej jest studnia zdrębiona, z drugiej strony skrzynia dla chowania ryb, w niej okna dwa na zawiasach żelaznych z wrzeciądzem. Niedaleko wrót po prawej ręce jest izdebka mała z sionką, w sieni drzwi na zawiasach żelaznych z wrzeciądzami dwiema, jeden wewnątrz a drugi z dworu, okno proste szklanne w drzewo robione, klamka jedna, komin gliną lepiony. Sionka gliną oblepiona, z tejże sionki schodek na górę i pułap u wierzchu. W izdebce trzy okna szklanne w drzewo robione, okiennice na drewnianych biegunach, piec prosty gliną lepiony, ław 4, stół 1; z tej izdebki komórka potrzebna. Podle tejże izdebki mydlarnia, gdzie mydło robiwano, ta stara, zła, przy niej druga studnia zdrębiona. Podle tejże mydlarni kowalnia, ta stara, zła. Niedaleko kowalni kuchnia, w której komin wielki murowany i łańcuch w kominie żelazny, stół jeden długi, drzwi na zawiasach żelaznych z wrzeciądzem i klamką. Podle tej kuchni ogródek mały. Podle ogródka dom wielki, do jego sieni drzwi na zawiasach żelaznych, zamek wnętrzny z antabą, z klamką i z wrzeciądzem, okno szklanne w ołów robione z okiennicą na zawiasach żelaznych. Po prawej ręce, idąc z sieni, izba, do której drzwi z zawiasami, zamkiem wnętrznym, antabą, klamką i zaszczepką. W tej izbie okien szklannych w ołów robionych 5 i szóste małe; stołów 3 małych, ław 2 małych, zedlów 3 a 4-ty mały, piec polewany stary, przy nim kominek murowany. Z tejże izby komora, do której drzwi z zamkiem wnętrznym. W komorze okienek małych 2 starych, w ołów robionych. Z tejże komórki druga komórka podługowata, okienka małe, złe, w drzewo robione, z tejże komórka potrzebna. Z komórki podługowatej sionka mała, w której schód na górę, okno jedno małe w drzewo robione. Z tejże sionki druga izba, w niej piec polewany stary zły, okien 5 szklannych, w ołów robionych, z okiennicami na zawiasach, stołów 2. Z pierwszej izby poszedłszy w pierwszą sień, jest w boku po prawej ręce komora mała, schód na górę a na górze komórki 2. Naprzeciwko tej pierwszej izby jest świetlica a w niej okien 3 szklannych w ołów robionych, piec polewany, przy nim komin murowany, pokład na ziemi dębowy, stołów 3 małych, zydel 1. Z tejże świetlicy komora, w niej okien 2 w ołów robionych, stołek 1 mały, ławek 3 małych. Z tejże komory druga komórka, w której okno jedno bez kwatery, z tejże jest komórka potrzebna. U tego domu wszystkie okiennice na zawiasach żelaznych. Pod domem jest piwnica z kamienia robiona, w niej drzwi na zawiasach i z wrzeciądzem. Podle tegoż domu komor służebnych, pospołu zbudowanych 6, u których drzwi na zawiasach żelaznych, zamki wnętrzne u czworga drzwi. U wszystkich komor okienka małe szklanne, w drzewo robione. Z wierzchu pokryte dranicami. W tyle tych komor lodownia, słomą poszyta. Podle tych komor izba służebna, w sieni na górę schód i komórek 2, w izbie służebnej okien 4, ław 3, stół 1, piec prosty. Drugie drzwi w tejże sieni do potrzebnej komórki. Podle tejże służebnej izby domek niewielki, w którym sień, okien dwa szklannych, w ołów robionych z okiennicami, stół 1, ław 3, piec prosty, komórka w boku, z tej komórki potrzebna komórka. Naprzeciwko idąc do drugiej izdebki, po prawej ręce w sieni dwie komorze, w nich kominy 2 proste, schodek na górę. W izdebce drugiej okien 2 szklannych, w ołów robionych, z tej izdebki komórka, z tej komórka potrzebna. Pod tą izdebką piwniczka z kamienia, to wszystko dranicami pokryte. Naprzeciwko tegoż domu dom drugi, w sieni okien 2, po prawej ręce piekarnia, w niej piec prosty do chleba pieczenia, przy nim kominek murowany, okien 5, starych, złych, tylko po połowicy. Z piekarni wszedłszy w sień, komórek małych 2. Naprzeciwko piekarni jest świetlica, w niej piec prosty, przy piecu kominek, okien 5 prostych szklannych, stół 1, ław 2, trzecia maleńka przy piecu, ławki 2 małe. Z tejże świotełki komora, w niej okno szklane 1. Ten dom wszystek gliną oblepiony, wierzch na tym domie dekiem położony, okiennice proste na biegunach drewnianych. Obok jest domek do wybijania oleju, w tymże komin gliną lepiony, stępa jedna, dranicami nakryty. Podle olearni piekarnia stara. W pośrodku tego budowania wszystkiego na podwórzu dom wielki nowo budowany“. Widzimy z tych opisów, że były w Lipnikach dwa dwory. Pierwszy stary, zwany „domem wielkim podle ogródka“, opisany pierwej i drugi „dom wielki nowo budowany“. W którym z nich mieszkał i pisał swe dzieła Górnicki, tego nie wiemy. Zapewne mieszkał w obu, t. j. pierwej w starym a po zbudowaniu nowego, w nowym. Jeżeli zważymy, że dawne domy drewniane trwały daleko dłużej, niż dzisiejsze, bo budowane były tylko ze smolnego starodrzewu i ścinanego w porze właściwej, czego ojcowie nasi ściśle przestrzegali, to napewno twierdzić możemy, że pierwszy dwór lipnicki, którego starość skłoniła starostę w końcu XVI wieku do pobudowania dworu nowego, sięgał swem założeniem wieku XV. Możemy zatem w opisie powyższym mieć poważne wskazówki, jakimi były dworce staroświeckie w wieku XV. „Dom wielki“ nowo zbudowany przez Górnickiego, jak jego opis w dalszym ciągu przekonywa, był dworcem tego samego typu, może tylko trochę obszerniejszym i wykwintniejszym. Drzwi w nim niektóre miały po dwa wrzeciądze oprócz antaby, klamki i skobla, okna w ołów oprawne składały się z 4-ch kwater oddzielnie otwieranych. W sieni środkowej były schody na górę i na prawo mniejsza sionka (przedpokoik), z której wchodziło się do świetlicy „nowej“ już nie o 5-ciu oknach, jak we dworze starym, ale o 8-miu. W sali tej był tak samo, jak w starym dworze, stół wielki, ławy, stołki małe, „zedelek maluśki“, piec polewany, przy nim komin z „blachą żelazną“ (o której w starym dworze niema wzmianki) i pułap wapnem pobielony. Z tej świetlicy były za piecem drzwi do „komórki,“ t. j. małej komnatki, a z tej drzwiczki do „komórki potrzebnej“. Po drugiej stronie sieni była taka sama świetlica (sala) o 8-miu oknach, tak jak w starym dworze była o 5-ciu — a ta musiała być stołową czyli jadalnią, bo znajdujemy w niej dwa stoły wielkie, trzeci mniejszy, zydle wielkie i „listwy“ na ścianach wkoło, czyli półki pod naczynia kredensowe. Cały dwór nowy pokryty był „dekiem“. W pobliżu stał „śpichlerz do chowania wszelakich legumin“ czyli, jak później nazywano, lamus. Pod nim znajdowała się piwnica „sklepista“ z murowanym w niej kominem (zapewne do nabiału), a niedaleko znajdował się chłodniczek (altana) niewielki z drzewa dranicami pokryty“. Stajnia wielka murowana z kamienia z oknami szklanemi i pułapem gliną nałożonym. Od tej stajni idąc ku wrotom, jest łaźnia z sienią i światełką maluśką, a była także przy wrotach wjazdowych i druga stajnia murowana z kamienia kryta dranicami a w niej piec prosty, trzy okna szklane, drabiny i żłoby w porządku. Nad wrotami wybudowany był „sernik“, obok zaś czwartej z rzędu stajni znajdował się „sadek wiśniowy i wpodle ogród, co sieją w nim warzywo wszelakie ogrodne“. „Sadek i ogród ogrodzony był częścią tynem, częścią proszczami i żerdziami“. Naprzeciwko browaru z izbami do robienia i suszenia słodu znajdował się ogród wielki, w którym siewano konopie i mak, otoczony płotem plecionym. Przy tym ogrodzie stała „październia do suszenia konopi i lnu“. Sadu owocowego było morgów trzy. Gumna składały się ze stodoły wielkiej o 4-ch wrotach, z dwuch śpichlerzy (jeden dla ziarna, drugi na skład rzeczy rozmaitych) i z 4-ch chlewów. Od inwentarza litewskiego (z Gór pod Wilnem) i podlaskiego (z Lipnik pod Tykocinem) przejdźmy teraz do Wielkopolski, a mianowicie do opisania dworu Wałeckiego z r. 1619 (Starostwo niegrodowe Wałcz lub Wałęcz w wojew. Poznańskiem). Przytacza cały ten opis W. Al. Maciejowski („Polska i Ruś aż do 1-szej połowy XVII wieku“, t. 4-ty str. 314), więc podamy z niego tylko krótkie wyjątki: „Do tego dworu jest most z przedmieścia przez jezioro na dobrych palach z delami dobrymi. Z mostu do dworu są wrota wiązane, wiercieje (bieguny) u nich dobre. U nich kuna ze dwiema skoblami i z kłódką. Podle tych wrót jest furta wiązana, w której drzwi z zawiasami na hakach ze ślepym zamkiem. Do dworu wszedłszy, dom wielki dranicami pobity. Przed domem przysionek (ganek) balasami z dwuch stron otoczony, a trzecia tarcicami zabita, z wierzchu tarcicami zakryty. Z tego przysionka do sieni wchodząc drzwi z zawiasami na hakach, z antabą, klamką, zamkiem ślepym i dwiema kunami do zasuwania drzwi. W tej sieni okien szklannych 3 i 3 okiennice z zawiasami na hakach, komin murowany z cegły, ław 2, stół 1. Z tej sieni wchodząc do izby stołowej drzwi z zawiasami na hakach, z zamkiem i antabą. W izbie piec polewany zielony, szorstyn murowany przy piecu i ława. Przy ścianach 3 ławy około stołów, zedlów 3, błon szklannych 6 w ołów robione, do tych okien okiennice są zasuwane. W tej izbie służba z kratą (ogrodzenie kratowe), w której służbie są dwie szafie z drzwiczkami na zawiasach. Z tej izby kownata, do której drzwi z zawiasami na hakach z antabą, z wrzeciądzem i skoblami, z zamkiem prostym, piwnice dwie: większa i mniejsza. W tej kownacie okienek szklanych dwie, u których ostrowie żelazne. Z tej kownaty druga kownata ku małej izdebce tarcicami przegrodzona, okno i ostrowia, ławy około stół i zedel, lisztew 3, z izby wielgi wschód na ganek, z balasistego ganku alkierz, w tym alkierzu 3 okna szklanne w ołów robione, ławy po 3-ch stronach, stołki 2. Z alkierza drzwi do komórki a z komórki do transitu z zawiasami, wrzeciądzem i skoblami. W sieni komórka pod wschodem tarcicami zapierzona, na górę wschód, do niego drzwi z zawiasami na hakach, wrzeciądzem i skoblami. Laterna szklanna; z tejże góry komórka, w której drzwi z wrzeciądzem. Z tejże sieni kuchnia tarcicami zapierzona, w niej stół prosty, przeciwko kuchni izba, w niej piec prosty i komin, błon szklannych w drzewo 4, ława 1 przy ścienie, stół 1 i stolik, zedel 1. Z tej izby kownata, do niej drzwi z zawiasami i zamkiem, okienek szklannych dwie z ostrwiami żelaznymi. Z tej kownaty transyt, do niego drzwi z zawiasami na hakach, wrzeciądzem i skoblami. W boku tejże kuchni jest izdebka, w niej przy ścianach ław 4, stoły 2, zedlik 1, lisztew 3 sztuki, z tejże izdebki alkierzyk, w nim okien szklannych 3 w ołów, lisztew 3, drugie drzwi do kownaty i piec do pieczenia chleba. Na podwórzu za tym „Domem wielgim“ są komory 3 do schowania, w jednej ława i „stół z nogami“ (t. j. nie na kozłach) oraz druga komórka przeforsztowana. Pod tymi komorami piwnica, do której wchód z boku obudowany i przykryty. W śpiżarni są 2 szafarnie albo skrzynie do legumin i przykadek do zsypowania, przy tej śpiżarni jest kuchnia nad jeziorem w słupy złożona, tarcicami pokryta, do niej drzwi dwoje na biegunach z wrzeciądzem i skoblami. Od mielcucha do gumna idąc są wrota, u których jest kuna ze dwiema skoblami“. Maciejowski, który cały inwentarz powyższy przytacza, porobił w objaśnieniach grube błędy. Powiada np., że „ozdownia“ (suszarnia) w browarze, to lodownia, że „służba z kratą“ (kredens w izbie stołowej), to alkierz i t. p. Ostatni inwentarz, co do czasu najpóźniejszy, z którego wyjątek tu przytoczymy, noszący datę „Anno 1689 d. 26 Julij“, przenosi nas znowu na Podlasie tykocińskie, gdzie opis „Dworu i folwarku“ we wsi Mazurach tak się zaczyna: „Wjazd do Dworu odewsi przez groblą nad stawem. Wrota do Dworu stare z tarcic na biegunach, słupy stare podgniłe, wrotnie obie podprawić potrzeba, fortka przy wrotach z żerdzi zwiercana. Dwór stoi czołem ku wsi, do którego wchodząc drzwi do sieni na biegunach, bez zaporów, w sieni kuchenek dwie, jedna przy izbie pańskiej z kominem murowanym, druga przy izbie czeladnej lepiona z kominem lepionym. Do izby pańskiej drzwi na zawiasach z wrzeciądzem, skoblem, klamką i handhabką. W izbie stół lipowy, ław dwie przy ścianach, pod oknami stołów małych 4. Okien 3 w ołów oprawne, piec zielony stary, kominek murowany. Z tej izby komora, drzwi do niej na zawiasach, stolik sosnowy przy ścienie, łóżko, okno jedno w drzewo oprawione, u drzwi wrzeciądz i skobel. Naprzeciwko tej izby przez sień idąc izba czeladna, stolik w izbie sosnowy, ław przy ścianach 2, z tej izby komora, z komory drzwi na podwórze proste na biegunach z zaporą drewnianą, piwnica na drugim boku, piekarnia przystawiona przy sieni, drzwi do niej dwoje, jedne z sieni, drugie z pola, oboje proste na biegunach, dwór przykryty słomą“ i t. d. Tak z inwentarzy powyższych, jak z kilkuset innych, które z wieku XVI i XVII mieliśmy w ręku lub posiadamy, widać jasno, że całe budownictwo dworów wiejskich w dawnej Polsce było od początku drewniane, że rozwijało się powoli, bez żadnej przerwy i epoki przełomowej, jaką przypuszcza prof. Łuszczkiewicz, że jakoby nastąpiła w w. XVI, gdy tu i owdzie w stronach południowo-zachodnich możni zaczęli wznosić pałace murowane. Szlachta polska ze swemi pojęciami i tradycjami rdzennie słowiańskiemi nienawidziła murów ani pięter, budując wszystko z drzewa i słomy i wierząc głęboko w szkodliwość murów dla zdrowia. To też bardzo popularne były swego czasu anegdotki o szlachcicu, który, wyjeżdżając na dłużej do Włoch po odbiór jakiegoś spadku, dowiedziawszy się, że tam niema domów drewnianych, wziął z sobą cieślę, aby mu sklecił dworek na czas pobytu. O bonończyku Malaspinie opowiadano znowu, że przybywszy do drewnianego dworu pana polskiego, widząc dom pięknie zbudowany, wyraził się, że nigdy nie widział stosu drew porządniej ułożonego na ogień i że boi się wejść do wnętrza rzęsisto oświetlonego, gdzie będzie razem z ogniem. Ile to Polski — rzekł — spali się za lat kilkadziesiąt w takich stosach? Co do mniemanej przez prof. Łuszczkiewicza i jakoby zaginionej w wieku XV i XVI architektury drewnianopiętrowej w Polsce, o której istnieniu nasz uczony wnioskuje z umów ciesielskich tamtoczesnych, to najlepiej objaśnia dokument, z którego on wysnuł swoją hypotezę. Oto ugoda z cieślą dotyczy wyłącznie dwu domów drewnianych w zamku kórnickim, a wiadomem jest, że z powodu szczupłości placów w miastach obronnych i zameczkach, gdzie nie było miejsca na szerokie parterowe dworce ziemiańskie, budowano się zato w górę, wysoko, czy to z kamienia, czy cegły lub drzewa. Oczywiście takie budynki piętrowe z drzewa musiały mieć swój charakter odrębny, ale tylko wyjątkowością ciasnoty miejsca wywołany w zamkach i większych miastach. Z powodu tej ciasnoty wśród warownego ostrokołu, niewątpliwie wszystkie dworce drewniane zamków z doby piastowskiej były piętrowe. Tradycję tego piętrzenia widzimy nietylko w ugodzie z cieślą z wieku XV w Kórniku wielkopolskim. Na Mazowszu, gdzie tradycje z doby piastowskiej przechowywały się najdłużej, widzimy na warownej górze zamkowej w Wiźnie nad Narwią jeszcze w wieku XVI pobudowany zamek piętrowy z drzewa. Gdzie zaś nie zmuszał do tego brak miejsca, tam nigdzie piętrowej architektury nie było. Z inwentarzy owoczesnych, układanych przez szlachtę nadzwyczaj systematycznie i drobiazgowo, tak że zapisywano wszędzie szyby zbite i zaszczepki u komórek na poddaszach, nietylko nie widzimy nigdzie pięter na drewnianych dworach nowych, ale i na starych, które nieraz XV i XIV wieku sięgać mogły. Roku 1659 w drukarni wdowy po Andrzeju Piotrkowczyku w Krakowie wyszła „Krótka nauka budownicza Dworów, Pałaców, Zamków podług nieba i zwyczaju polskiego“. Jeden z rękopisów bibljoteki Załuskich świadczy zapiską, że autorem tej książeczki miał być Andrzej Opaliński. W przemowie do możnych i dostatnich panów zachęca on do starania się o piękne mieszkanie na wsi i tłómaczy, że każdy naród winien się budować stosownie do swego nieba i obyczaju życia. „Słusznie tedy osobna architektura civilis ma być jako każdego narodu, tak i Polskiej. Bo kto chce po cudzoziemsku mieszkać, trzeba żyć po cudzoziemsku. A że trudno życie odmienić, które już dawny zwyczaj stwierdził, toć dom i mieszkanie do niego stosować potrzeba“. Trzy są, podług autora, rodzaje domów mieszkalnych na wsiach polskich: Dwory, Pałace i Zamki. Dworem jest u niego parterowy budynek z drzewa albo muru. „Ale życzyłbym, aby z muru, albowiem trwałość i przeciwko ogniowi bezpieczeństwo“. Pałacem nazywa piętrową murowaną kamienicę, dziedzińca w sobie nie mającą ale podwórze przestronne przed sobą, budynkami inszymi otoczone. „Zamek nazywam budynek z dziedzińcem, ze czterech stron zawarty (czworoboczny), który jednak nie tak służy do zwyczaju polskiego, jako dwory otworzyste i pałace“. Dwór powinien „mieć ogrody i sady pod okny, podwórze przestronne dla gospodarskiego domu, dla kuchni, piekarni, stajen, wozowni i innych budynków“. „Pani ma mieć parę pokojów z alkierzem, aby nie przebiegając po sieni, białogłowy łacny przystęp do niej miały“. „W pałacu niema być kuchni, bo w Polsce nie może ona być ochędożna, gdyż siła w niej warzą, pieką, smażą kur, gęsi, prosiąt, carnificina sroga“, Niegodna rzecz zda się pióra i papieru o prewetach pisać, ale ochędostwo być nie może bez obmyślenia tego potrzebnego i zgoła nieuchronnego wczasu, którego kto nie opatrzy, fetoru będzie przyczyną“. Pod tym względem wielka zachodziła różnica w mieszkaniach ubogiej i bogatej szlachty. Gdy we dworkach każdy po obozowemu zostawiony był własnemu przemysłowi, to po większych dworach napotykamy wszędzie t. z. „komórki potrzebne“ i „tranzyty“ wewnątrz budynków mieszkalnych. Co się tyczy rozkładu mieszkań w dworach polskich, to prawie ogólną zasadą był podział każdego domu na dwie połowy: pańską i czeladną, przedzielone sienią środkową. U szlachty możniejszej bywał dla czeladzi dom gospodarski oddzielny z kuchnią i piekarnią, a zato we dworze takim musiała znajdować się choć jedna wielka sala na liczniejsze zebrania gości i ziemian. Dołączamy tu właśnie zdjęty przez nas przed laty 30-tu plan takiego dworu we wsi Kowalewszczyźnie (w Tykocińskiem), zbudowanego w wieku XVII-ym a rozebranego przed laty kilkunastu przez drobną szlachtę, która folwark ten na cząstki rozkupiła, a znalazłszy w ścianach dworu rdzenny i smolny starodrzew, postawiła sobie z niego 6 małych dworków. Następny rysunek, zdjęty z natury około r. 1850 przez malarza Michała Kuleszę, nauczyciela rysunków w gimnazjum białostockiem, przedstawia typowy dwór litewski z czasów saskich. Istniał on do niedawnych czasów w Mereczowszczyźnie, pamiętny jako miejsce urodzenia jednego ze znakomitych ludzi w naszych dziejach, a przepadł wskutek karygodnej obojętności swych dziedziców. Budownictwo drewniane w dawnej Polsce nie rozwinęło się wprawdzie do rozmiarów samoistnego stylu architektonicznego, ale w danych warunkach przedstawiało aż nadto cech swojskiej odrębności, nadającej w swoim czasie wszystkim dworom, śpichrzom, dzwonnicom, sernikom, gankom i t. d. ogólny typ budownictwa narodowego. Gdy jednak miasta drewniane częstym i nieraz doszczętnym ulegały pożarom, gdy budynki dworskie zwykle słomą, lub gontami kryte, przy nieostrożności naszych ludzi z ogniem padały ofiarą częstej pogorzeli, zwłaszcza od czasu upowszechnienia się tytuniu i zapałek, gdy wreszcie trwalszy kamień, cegła i żelazo zaczęły zastępować drzewo a dzień roboty ciesielskiej znacznie podrożał, budownictwo typowe polskie w ciągu wieku XVIII i XIX zupełnej uległo zagładzie, zachowywane tylko w szczątkach i powiatowych odrębnościach po takich zakątkach jak np. Zakopane. Piszący to znał dobrze najzapadlejszą okolicę Podlasia, pomiędzy rzekami Narwią i Biebrzą a miastami Tykocinem i Goniądzem położoną. W okolicy powyższej, jeszcze około r. 1860 nie było ani jednej wioski lub dworu czy folwarku, żeby nie posiadały starego, omszałego a ozdobnie zbudowanego z drzewa bądź dworku, bądź ganku, śpichrza, lamusa lub „męki Pańskiej“ za wioską. Przy dworze pana Haraburdy w Mroczkach stał parowiekowy lamus z tak oryginalnemi na rzezanych słupach podsieniami, facjatkami, daszkami i okienkami, że rysowałem go z wielką rozkoszą i rysunek przesłałem do któregoś z pism ilustrowanych warszawskich, gdzie niezużytkowany zaginął, a że i lamus wprędce został rozebrany, więc ciekawy zabytek budownictwa podlaskiego zaginął tym sposobem na zawsze. We wsi Osowcu pod Goniądzem odrysowałem gospodę starodawną z podsieniami wzdłuż całego budynku, jakich już w XIX wieku nikt nie budował. Budynek ten zburzono także wkrótce potem, ale rysunek jego podamy w niniejszej Encyklopedyi pod wyrazem „gospoda“. W tejże okolicy we wsi Wroceniu istniał dworek, zbudowany w r. 1787 przez panią Anastazję Wroczeńską z gankiem piętrowym, dającym charakterystyczną próbkę dawnego podlaskiego budownictwa a wewnątrz z wyrzniętym na belce pułapowej rokiem powyższym i napisem:Boże! ci ludzie, którzy tu bywają,
Czego nam życzą, niech to sami mają.
Dwuzłotówka. Pierwsze dwuzłotówki, mające wartość 60 groszy miedzianych a 8 gr. srebrnych, zaczęto wybijać za Stanisława Augusta w r. 1766, po zupełnej reformie mennicznej w Polsce, gdy wprowadzono na miejsce nominalnie istniejących groszy srebrnych grosze miedziane, a wartość groszy srebrnych oznaczono na 7½ grosza miedzianego. Najprzód z grzywny kolońskiej srebra bito tych dwuzłotówek sztuk 40; od r. 1787 sztuk 41¾ a w latach 1794 i 1795 po 42¼. W r. 1813, wielkości dwuzłotówki, bita była pamiątkowa „moneta w oblężeniu Zamościa“ z napisem na stronie odwrotnej: „2 zł., 1813“. Na dwuzłotówkach Księstwa Warszawskiego oznaczona jest wartość napisem „⅓ talara“. Ostatnie zaś dwuzłotówki mennicy warszawskiej noszą rok 1841. Wśród wszystkich monet srebrnych, będących w obiegu od r. 1766 do połowy wieku XIX, dwuzłotówka była najpospolitszą.
Dyby, pierwotne pęta drewniane. Czy znajomość ich przybyła do Polski z Niemiec, tak jak np. wszystkich wydoskonalonych tortur, nie wiemy tego. W każdym jednak razie nazwa zdaje się pochodzić z niemieckiego, ponieważ używane były na złodziejów (Dieb). Wymawia się zwykle w liczbie mnogiej, gdyż są to dwie sztuki drewniane z wycięciami na nogi lub ręce, po włożeniu których zbijano obie połowy gwoździami drewnianymi lub zamykano na kłódkę. Kronikarze zwali dyby po łacinie compes. Piszą oni, że Bolesław Łysy, książe lignicki, uwięziwszy Tomasza biskupa wrocławskiego, dwuch prałatów, będących przy nim, wsadził w dyby. Słup, zwany pręgierzem, miał także rodzaj dyby żelaznej, w którą zamykano stawianych pod pręgierzem przestępców i skazanych na publiczne smaganie złodziei.
Dydek, dytek, dudek, stara nazwa pewnej monety, upowszechniona w Polsce od kilku wieków i przez lud powszechnie do niedawnych czasów w znaczeniu sześciu groszy miedzianych używana. W wiekach dawnych monety nie krążyły, jak dzisiaj, tylko w granicach swego kraju, ale rozchodziły się (a z nimi i poprzekręcane ich nazwy) po całym obszarze Europy, cenione wszędzie podług wartości i wagi metalu. Z nazwy holenderskiej duit, oznaczającej drobną monetę (jak twierdzi Karłowicz), powstało dolno-niemieckie düttke, dittke, a z tego polskie dudki i dytki. Za Stefana Batorego i Zygmunta III dudkami nazywano potrójne grosze srebrne. Później malała wartość tej monety, więc powstały i wyrażenia: „Dydkiem losu nie poprawisz; nie wart i dydka“. Potocki w Jovialitates pisze (w XVII w.):
Czasem człowieka choć rzecz ucieszy malutka,
Dałem dudkowi, czego nie wymawiam, dudka.
Dykteryjka, z łac. dictum, co Mączyński w swoim słowniku (r. 1564) tłomaczy na polskie: „Powieść, Słowo, Przypowieść śmieszna, kunsztowna, foremne wyrzeczenie“, Piotr Chmielowski zaś nazywa „zwrotem mowy zwięzłym lub dowcipnym“. Autor ten ostatni w artykule o dykteryjce powiada, że jest ona spokrewniona pojęciowo z wyrazami: apoftegmat i anegdota: t. j. zasadza się, jak tamte, na zwięzłem opowiedzeniu jakiegoś zdarzenia z towarzyszącemi mu dowcipnemi czy zręcznemi wyrażeniami. Dykteryjka jednak brana bywa zazwyczaj z życia powszedniego, najczęściej żołnierskiego lub myśliwskiego, gdy apoftegmat i anegdota obracają się w bardzo rozległej dziedzinie, od sfer najwyższych do najniższych. Powtóre, dykteryjka zwykle ma na celu samo rozweselenie słuchacza lub czytelnika, rzadko mieszcząc w sobie morał, gdy apoftegmat (rzadziej anegdota), ma głównie na względzie stronę intellektualną lub etyczną. Pod względem formy zaś dykteryjka ma zastosowanie specjalne do naszych obyczajów, zwłaszcza staropolskich. Stąd w stylu polskich dykteryjek panują wyrażenia jowialne, kontuszowe, często rubaszne. Dykteryjki były ulubioną okrasą rozmowy naszych przodków. Kilkanaście ich, jako przykład „trefnowania“, umieścił Łukasz Górnicki w „Dworzaninie polskim“. Wiele też „facecyj“ i „fraszek“ Reja, Kochanowskiego i Wacława Potockiego (w Jovialitates i herbarzu wierszowanym) są poprostu dykteryjkami. W „Silvach rerum“, tak obfitych z wieku XVII i XVIII, mieści się ich sporo. Niektóre opowiadania w „Pamiętnikach“ Paska w poczet dykteryjek zaliczyć potrzeba. Z nowszych pisarzy Henryk Rzewuski i Zygmunt Kaczkowski, w powieściach i powiastkach swoich obrazując wiek XVIII, dali dużo dykteryjek, a Gaszyński w swoich „Kontuszowych pogadankach“ dość szczęśliwie ton staropolski w dykteryjkach naśladował. W r. 1894 wydał Zygmunt Gloger „ze starych szpargałów ś. p. Karola Żery“, zbiór żartów i dykteryjek p. t. „Fraszki i opowiadania“. Żera ten nie był świeckim szlachcicem, jak to z przedmowy Glogera sądzićby należało, ale szlachcicem w habicie zakonnym, był on bowiem w rzeczywistości franciszkaninem w klasztorze drohickim na Podlasiu i to nieporównanym typem rubasznego zakonnika polskiego, łączącego w sobie dwie wybitne i ogólne cechy narodowe zakonników naszych w przeszłości: szczerą pobożność i rozmiłowaną w dykteryjkach wesołość. Więc też ojciec Żera około połowy XVIII wieku założył w celi drohickiej księgę, do której wpisywał wszystkie bez wyboru dykteryjki, jakie usłyszał z ust: szlachty, księży, niewiast, kmieci i mieszczan, a tak był pewien, że po jego zgonie dykteryjki te będą chętnie czytane w klasztorze, że prosi zakonników, aby po przeczytaniu każdej odmawiano za jego duszę „Zdrowaś Marja“ i wpisywano do jego księgi nowe przypowieści w dalszym ciągu. W r. 1896 Konrad Machczyński wydał „Mozajkę wilczą“, zawierającą niejedną dykteryjkę myśliwską.
Dylacja w dawnem prawie polskiem znaczy odroczenie sprawy z powodów słusznych i na mocy prawa. Powodów takich niektóre sądy uznawały 12, inne mniej. Była więc: 1) dylacja z powodu małoletności, dilatio ad minoritatem, 2) z powodu choroby, ad infirmitatem, 3) dla wynalezienia ręczyciela, ad evictorem, 4) dla ważniejszej sprawy w innym sądzie, pro maiori, 5) dla wyszukania dokumentów, ad munimenta, 6) dla obejrzenia na gruncie, ad visionem, 7) dla przysłania woźnego, 8) dla nieobecności z powodu usługi publicznej, propter obscutiam Reipublicae causa, 9) dla uskutecznienia śledztwa, ad scrutinium, 10) dla narady z patronami, ad deliberandum, 11) z powodu powołania na wojnę, 12) dla zagodzenia w dobry sposób. Mogło być odłożenie sprawy na żądanie obu stron, i to nazywano skrypcją, termini scriptio. Sprawy wstrzymywane były dla senatorów i posłów z powodu ich urzędowania. Wstrzymanie sprawy z rozkazu króla nazywało się w Koronie inhibicją (Vol. leg. I, f. 158) a na Litwie listami zapowiednimi. Takich jednak dylacyj zrzekli się królowie, zostawiając tylko suspensy.
Dyngus, śmigus. Początek tego zwyczaju musi być starożytnym, skoro widzimy go zarówno w Azyi u kolebki ludów aryjskich, jak i w Słowiańszczyźnie. Anglik Symes w opisie podróży z r. 1796 do Bengalu i króla Birmanów w Pegu powiada, że Budaizm tamtejszy około 10 kwietnia obchodzi wesołą trzydniową uroczystością zakończenie starego roku. Drugiego dnia świąt, Birmanowie mają zwyczaj „obmywania się z grzechów starego roku“ przez oblewanie wzajemne wodą. Nawet wicekról nie jest od tego wolnym a wody leją się niespodzianie z okien i dachów na głowy przechodniów. W pałacu wice-króla, po odbytej poważnie ceremonii i oddaleniu się tegoż, goście zostawieni byli na pastwę 30 panien dworu, które, wpadłszy na salę z konewkami i sikawkami, zaczęły niemiłosiernie oblewać. „Oddaliśmy im za swoje — powiada Symes — aż wody zabrakło, ale przemokliśmy do nitki“. Oczywiście u chrześcijan zwyczaj stary musiał przekształcić się. W Polsce narzucono mu nazwę niemiecką i przywiązano do wiosennego święta Wielkiejnocy. Już Libelt zwrócił uwagę, że dyngus może być spolszczeniem niemieckiego wyrazu Dünnguss, znaczącego cienkusz, polewkę wodnistą, wreszcie chlust wody. Znakomici językoznawcy Brükner i Karłowicz powiadają, że słowo dyngować pochodzi z niemieckiego dingen, wykupywać się, umawiać, szacować. Dingnus, dingnis, znaczy wykupno w czasie wojny jako obrona od rabunku. Szacunkiem takim czyli dingnusem okupowano się żakom i młodzi, składając im do kobiałek jaja i małdrzyki, aby nie oblewali wodą. Śmigus zaś przerobiono ze Schmackostern, gdy śmigano palmą lub prętem i zlewano wodą, kogo w łóżku zastano. Lud polski ma jeszcze stary zwyczaj oblewania wodą przodownicy, niosącej na głowie wieniec dożynkowy, a zwyczaj podobny musiał od Polan przejść wraz z rolnictwem do pogan pruskich, którzy oblewali się wodą podczas rolniczych uroczystości na wiosnę. Synod duchowny djecezyi poznańskiej za Władysława Jagiełły, w uchwałach swoich przeciw zwyczajom zabobonnym nakazuje w artykule zatytułowanym Dingus prohibeatur: „Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarki, co pospolicie się nazywa dyngować, ani do wody ciągać“. Przy dyngowaniu w poniedziałki i wtorki wielkanocne przebierano się w owych czasach w suknie osób płci drugiej. Za Władysława IV Beauplan wspomina o oblewaniu się na Ukrainie, a jedna z kronik ruskich odnosi ten zwyczaj do pogańskich czasów. Ks. Wojsznarowicz, pisząc kazanie na zgon Cecylii Renaty w Wilnie, r. 1644, powiada, że „Wilno, zamiast Śmigustu (t.j. wielkanocnego podarku), śmierć królowej za upominek oddało“. Damom po śmigurście różą kawaler przysłużyć się może, powiada Haur. Kitowicz pisze o Dyngusie z czasów saskich: „Była to swawola powszechna w całym kraju, tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi; w poniedziałek wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety a we wtorek i w dni następne kobiety mężczyzn. Oblewano się rozmaitym sposobem. Amanci, chcąc tę ceremonią odprawić bez przykrości, skrapiali lekko różaną, lub inną pachnącą wodą po ręku, czasem po gorsie, małą jaką sikawką albo z flaszeczki. Ci, którzy swawolą nad dyskrecją przekładali, oblewali i damy wodą prostą, chlustając garnkami, śklenicami lub dużemi sikawkami prosto w twarz albo od nóg do góry. Gdy się rozhulała kompania, panowie i dworzanie, panie i panny, leli jedni drugich ze wszelkich naczyń, jakich dopaść mogli, a hajducy i lokaje cebrami donosili wody. Kompania dystyngowana goniła się, oblewała od stóp do głów tak, że wszyscy zmoczeni byli, stoły, stołki, krzesła, kanapy, łóżka pooblewane a podłoga cała schlustana. Gdzie taki dyngus, osobliwie u młodego małżeństwa, miał być odprawiany, pouprzątano meble kosztowniejsze, sami przebierali się w suknie najskromniejsze, którym woda nie szkodziła. Największa była rozkosz przydybać jaką damę w łóżku, przytrzymana przez mężczyzn w koszulce, musiała pływać w powodzi. W dzień ten wstawały więc jak najraniej albo jak najmocniej zawierały sypialnie. Mężczyźni w łóżkach nie podlegali takowej napaści od kobiet, których skromność tego czynić nie pozwalała“. O zwyczaju tym jest stare przysłowie:
Od Wielkiejnocy do Zielonych-Świątek,
Można dać śmigust i w piątek.
Dysław i Stosław, Polacy, którzy, będąc w zakonie Krzyżaków, przy nawracaniu pogan pruskich, pochwyceni przez tychże, ponieśli śmierć męczeńską. Legenda opowiada, że gdy jednego z nich zamordowano i w ogień wrzucono, ciało jego, przemieniwszy się w postać dziwnie pięknej dziewicy, w oczach morderców wzbiło się z płomieni ku niebu, drugiego zaś, gdy go wcisnąwszy w drzewo rozszczepione, żywcem palono, przez ptaka niewidzianej piękności tamże zostało uniesione.
Dywdyk, jak pisze orjentalista Muchliński, oznacza „przykrycie bogate na konie, z perskiego teftik, tyftik, wełna delikatna, kutnerek, puszek kozi, a potem sama materja z gręplowanej najcieńszej wełny, używana także na przykrycie koni; w tem ostatniem znaczeniu używał się i u nas wyraz dywdyk jako przykrycie długie i bogate, najczęściej jedwabne, przetykane złotem, barwy szkarłatnej, materja zaś zowie się tyftykiem“. Ustrzycki w wieku XVIII pisze: „Konie ich okryte były długiemi dywdykami z afty, aż do kostek spuszczanemi i herbami panów swoich haftowanemi“. Ł. Gołębiowski powiada, iż dywdyk jest to najkosztowniejsza materja turecka z puchu kóz tybetańskich na tle jedwabnem. Robią z niej chustki i szale, przez pierścionek przeciągnąć się dające. Mają one gładki środek, obwiedzione w około szlakiem wzorzystym, z końcami w palmy i kwiaty, rozwożone przez Turków po Polsce, płacone były od kilkudziesiąt do 1500 dukatów, służyły u możnych za poślubne podarki. W Warszawie handlowali niemi w latach 1800—30 Grecy: Paschalis i Sejda Jankowski.
Dywizja. Pułkownik Konst. Górski pisze, że w wojsku polskiem koronnem pierwszy podział na dywizje wprowadzono d. 21 grudnia 1776 r. Dywizyj miało być 4: Wielkopolska, Małopolska, Wołyńsko-podolska i Ukraińsko-bracławska. Był to podział bynajmniej nie taktyczny ale terytorjalny, t. j. obejmujący te wojska, które na wspomnianych terytorjach były rozkwaterowane. Nie dało się atoli sformować do Sejmu Czteroletniego ani całej dywizyi małopolskiej, która w r. 1789 składała się tylko z dwuch szwadronów, ani też utworzyć dwuch dywizyj na Wołyniu, Podolu i Ukrainie. Istotny podział na dywizje taktyczne datuje się dopiero od r. 1789. Dywizyj miało być 4 i każda z nich składała się z dwuch brygad kawaleryi Narodowej. Pułków zaś jazdy lekkiej i regimentów pieszych miało być w przyszłości podług sytuacyi i potrzeby. Później do dywizyj przyłączono i artylerję na wzór organizacyi francuskiej, z tą różnicą, że bronią podstawową była u nas jazda zamiast piechoty, co czyniło je wadliwemi. Za Kongresówki od r. 1815 piechota składała się z dwuch dywizyj, z których każda obejmowała po 3 brygady, brygada zaś po 2 pułki. Kawalerja dzieliła się także na 2 dywizje, ale każda dywizja miała tylko 2 brygady, a brygada, jak w piechocie, 2 pułki.
Dzbany, używane w dawnej Polsce do wody i napojów, były tak rozmaite w różnych czasach i u ludzi różnej zamożności, a wiadomości nasze pod tym względem są tak luźne, że nie może tu być mowy o monografii dzbanów w ogólności, ale tylko przedstawimy rysunki i opis kilku dzbanów typowych i najciekawszych. Pierwszym jest zabytek, sięgający odległej przeszłości, dzban szklany, około 25 centymetrów wysoki, pokryty zewnątrz ozdobami emaljowanemi, niebieskiej i czerwonej barwy. Takie szkła wyrabiane były już na początku wieków średnich, w południowej Europie, podobno w Wenecyi, skąd rozchodziły się po świecie drogami handlowemi. Ulegając w użytku domowym łatwemu stłuczeniu, szkła dawne stały się z czasem niezmiennie osobliwymi zabytkami. Dzban powyższy zawdzięcza swoje przechowanie z doby Piastowskiej bardzo wyjątkowej okoliczności. Oto został, zapewne przypadkowo, utopiony niegdyś w rzece Sanie pod Przemyślem i dopiero w r. 1860 przy kopaniu studni w nizinie, będącej średniowiecznem łożyskiem rzeki, wydobyty szczęśliwie z kilkometrowej głębokości namuliska dostał się do Lwowa na własność panu Karolowi Estreicherowi, tam wówczas mieszkającemu, i był przez tegoż dany na miejscową wystawę starożytności (w r. 1861). Przywieziony potem do Warszawy, został przez p. Estreichera podarowany do zbiorów piszącego. Jest zaś obecnie bodaj jedynym dzbanem, świadczącym wymownie, że już w dobie Piastowskiej podobne przedmioty ówczesnej sztuki poszukiwane były i niewątpliwie drogo płacone nad Wisłą i Sanem. Drugi podany tu dzban przenosi nas w czasy o kilka wieków późniejsze, kiedy to Jan Kochanowski pisał: „Dzbanie mój pisany, dzbanie polewany“. Ten wszakże, którego rysunek tu podajemy, nosi datę o 40 lat późniejszą od zgonu wielkiego poety, bo rok 1624 i pod takowym znak fabryczny JEM. Oczywiście podobne dzbany majolikowe, jak powyższy, nie były wyrabiane u nas, lecz sprowadzane z Niemiec i używane we wszystkich domach szlacheckich do piwa i miodu. Dzban, którego rysunek tu dołączamy, wraz z 6-ciu tegoż rodzaju kubkami przechowywał się w rodzinie Wojnów, która od XIV wieku dziedziczyła na Podlasiu dziś rozparcelowaną już majętność Wojny Szuby i Wojny Bakałarze w okolicach m. Ciechanowca. Na dzbanie tym przedstawionych jest w płaskorzeźbie 7 cnót chrześcijańskich w zastosowaniu życiowem; był bowiem powszechny zwyczaj w XVII wieku, że na naczyniach, do picia służących (w Niemczech wyrabianych), wyobrażano często rzeczy religijne. W zbiorach np. piszącego znajduje się jeszcze kufel z r. 1641 z 12-tu emaljowanymi na nim apostołami i szklenica z Adamem, Ewą i wężem kusicielem w raju. Pani Maciejowa Wojnowa, od której dzban z r. 1624 otrzymaliśmy niegdyś, a która pamiętała koniec XVIII wieku, opowiadała nam, że w jej młodości nie było na Podlasiu domu ziemiańskiego, który by nie posiadał jeszcze kilku starodawnych w tym rodzaju majolikowych dzbanów, kufli lub szklenic, puharków i t. p. nie do wina, bo go szlachta podlaska mało i rzadko pijała, ale do miodu i piwa w domu syconego i warzonego. Ostatni dzban, który na str. 93 przedstawiamy (własność dokt. Wł. Sękowskiego), (nosi na piersiach orła białego) cyfry Fryd. Augusta, pochodzi zatem z czasów saskich, a mógł służyć już nietylko do piwa i miodu, ale i do kawy, która w owej dobie zaczęła się w Polsce upowszechniać. Linde mylnie dzbanarzem i dzbankarzem nazywa tego, co dzbany robi. W Polsce po wsiach i miasteczkach robili do codziennego użytku: dzbany, garnki, misy, donice i t. d. garncarze i zduni, a przytoczone przez Lindego wyrażenie Reja: „Nieborak on dzbanarz lada gdzie w błocie się powali, tamże i uśnie, suknią pomaże, czapkę straci“.... odnosi się nie do robiącego dzbany, ale do upijającego się z dzbana. Znane były powszechnie przysłowia: 1) Do czasu dzban wodę nosi. 2) Co dzbanek, to panek (o mnogości drobnej szlachty na Mazowszu i Podlasiu). 3) Dzban gdy pusty, nie przypuści. 4) Siła pies w dzbanie widzi, ale łeb nie wnijdzie. W wydawanych przez Akademję um. w Krakowie „Sprawozdaniach Komisyi do badania historyi sztuki w Polsce“ znajdują się wiadomości w tomie VI o dzbanach glinianych turskich (r. 1616?) str. 214; o miedzianych z XVII wieku str. XII; o srebrnych (r. 1574) str. 73; o szklanych urzeckich (r. 1774—5) str. 252 i 259.Dziad. Największy swego czasu znawca społeczeństwa polskiego, Józef Ignacy Kraszewski, w swej powieści p. t. „Mistrz Twardowski“ poświęcił obszerny ustęp żebrakom czyli dziadom i babom w dawnej Polsce, w którym szczegółowo opisał wszystkie ich kategorje, ich zwyczaje i obyczaje, oraz cechy zewnętrzne. Ustęp ten streścił i kilka nowych szczegółów dodał Adam Pług w artykule „Dziad“, pomieszczonym w „Wielkiej encyklopedyi powsz. ilustr.“ (t. XVIII str. 550). Jest podanie, że żebracy polscy obierali sobie „króla dziadów“, co posłużyło Józefowi Dzierzkowskiemu za temat do powieści pod tym tytułem.
Dziadowskie pieśni. Wrodzona narodowi polskiemu gościnność, napełniając obfitym chlebem torby żebracze, osładzała zawsze dolę żebrzących i przyczyniała się do pomnażenia ich liczby. Nigdy bowiem żaden dziad polski nie odszedł głodny i wypchnięty z chaty kmiecia, ale zawsze opatrzony kawałkiem chleba, a w czasie śniadania, obiadu lub wieczerzy łyżką ciepłej strawy. Dziad bywa nieraz i pożądanym gościem, bo zadomowionemu wieśniakowi opowiada nowiny z szerokiego świata, zbierane na odpustach, kiermaszach i po miastach, a zwykle ubarwione własnym dowcipem i fantazją, co wpływa zawsze dodatnio na szczodrość i uprzejmość gospodyni. Ale dziad, choć sam nie zawsze człek moralny, gdy po odpuście znajdzie się w gronie towarzyszów i towarzyszek swojej profesyi i popasa w karczmie, bywa jednak zawsze moralistą, gdy wstępuje w progi chaty wiejskiej. A wpływ ten jego nie polega na machinalnem odmawianiu pacierzy i śpiewaniu pieśni nabożnych, ma bowiem dziad jeszcze inne pieśni, oddziaływające nieraz bardzo dodatnio na życie domowe i sumienia ludzi ułomnych, którzy pod własną strzechą usłyszą śpiew siwowłosego pątnika, niby wprost przeciwko ich występkom wymierzony. Do takich należy następująca stara pieśń dziadowska:
Szła sierotka po wsi — opadli ją źli psi,
Nie miał się kto obrać — sieroteczkę ognać,
Obrał ci się, obrał — sam Pan Jezus z nieba,
Sieroteczkę ognał — kawałeczkiem chleba.
Gdzie ty idziesz, dziecko — mała sieroteczko?
Idę stukać, pukać — mojej matki szukać.
W daleki świat zajdziesz — a matki nie znajdziesz.
Idzie sieroteczka — zielonym cmentarzem,
Matka leży w grobie — przed wielkim ołtarzem.
Któż tam puka, stuka — na tym moim grobie?
To ja matuleczko — twoje dzieciąteczko.
Moja matuleczku — weźże mnie do siebie,
Bo mi na tym świecie — bardzo źle bez ciebie.
Cóż tu będziesz jadła — co tu będziesz piła?
Będę piasek jadła — zimną roskę piła.
Idź, moje dzieciątko — do młodej macierze,
Niechże ona tobie — koszulkę wypierze.
Oj jak mi ją pierze — lecą z niej paździerze,
A jak mię obłóczy — po ziemi mię włóczy.
A jak ci mię myje — nakręca mi szyję,
Kiedy włosy czesze — wyrywa mi plesze.
Kiedy je zaplata — izbę mną zamiata.
A jak chleba daje — to najprzód wyłaje.
Swoim dzieciąteczkom — daje na miseczce,
A mnie sieroteczce — ino w skorupeczce.
Swoim dzieciąteczkom — chleba z masłem daje,
A mnie sieroteczce — z popiołem nakraje,
Swoim dzieciąteczkom — pierzynek naściele,
A mnie sieroteczce — barłożku niewiele.
Zesłał-ci Pan Jezus — dwuch aniołów z nieba,
I wzięli sierotę — na rączkach do nieba,
Zesłał-ci Pan Jezus — czarta piekielnego.
Aby wziął macochę — do piekła wiecznego.
I posadzili ją — na żelaznym stolcu,
Dali jej pić smoły — w rozpalonym garncu.
Macocha po piekle — jak się rozejrzała:
„Dla Boga, jak tu źle — płacząc zawołała:
„Żebym się mój Jezu — na świat powróciła,
Jużbym się z sierotką – lepiej obchodziła“.
Nie rychło, nie rychło — już zapadła klamka,
Mogłaś bywać lepszą — kiedyś była matka.
Inne pieśni wymierzone są przeciwko upadkowi dziewic, np. zaczynająca się w ten sposób:
Hej z porania w niedzielę
Poszła panna na ziele,
Roztoczyła złotą nić
I poczęła wianki wić.
Przyszedł do niej młodzieniec.
— Daruj, panno, mi wieniec.
— A tyś nie jest młodzieniec,
Inoś z piekła szataniec.....
Był to istotnie szatan, który przyszedł porwać do piekła zabójczynię trojga dziatek:
Porwał ci ją i niesie
Po boru i po lesie.
Bory, lasy szumiały,
Wierzchołki się łomały.
A dalej następuje scena w piekle:
Dziatki stoją za drzwiami,
Oblewają się łzami.
— Takać, matko, zapłata,
Nie dałaś nam znać świata,
Ani świata, ni słońca,
Ni jasnego miesiąca.
I spojrzała z daleka,
Zobaczyła człowieka.
— Idź, człowiecze, do domu
Nie powiadaj nikomu,
Jeno matce, ojcowi
I starszemu bratowi:
„Macie jeszcze córek dwie,
Strzeżcie lepiej, niźli mnie“
— Jam cię, córko, karała,
Aleś słuchać nie chciała.
— Jakżeś, matko, karała:
Na mszą iść mi nie dała,
Do karczmy wysyłała,
Jeszcześ za mną wołała:
„Nie tańcuj tam z ubogim
A z bogatym, chędogim”.
Karczma mnie to uwiodła,
Żem na wieki przepadła.
W drugiej pieśni Chrystus, przebrany za żebraka, spotyka taką samą grzesznicę:
Dziewka ze strachu pobladła,
Krzyżem do nóg Bogu padła.
— Dziewko, dziewko, nie lękaj się,
Idź do księdza, spowiadaj się.
Do kościoła wstępowała,
Na sto sążni ziemia drżała,
Ołtarze się odwróciły,
Same świece pogasiły.
Chorągwie się pozwijały
I organy grać przestały.
Tak się długo spowiadała,
Aż się prochem rozsypała.
Inna znowu pieśń jest przeróbką z księdza Baki, wymierzoną przeciwko „pysznym i wspaniałym“, ukazującą im znikomości tego świata i wszechwładność śmierci, która:
Bierze wojewody, wiek stary, wiek młody,
Bierze i panięta, biskupy, książęta
Do ziemi!
I hetmana zbroje rzuca między gnoje
I groźną buławę ciska popod ławę
Innemu!
Na nic już doktory i pieniędzy wory,
Ni sobola szuba, pójdź do wójta, Kuba,
Bo już czas!
Do wieku XIX przechowały się szczątki (niegdyś zapewne licznych) pieśni bohaterskich, śpiewanych przez dziadów wędrownych. Myśmy słyszeli już tylko pieśni o zdobyciu Kamieńca podols. przez. Turków, o odsieczy wiedeńskiej Sobieskiego i o obronie Częstochowy przeciw Szwedom. Gdy wśród kalek i pątników, wędrujących w kraju „po proszonym chlebie“, znaleźli się weterani z wojen napoleońskich, pojawiła się nawskróś świecka i z dowcipem staropolskim ułożona pieśń dziadowska, prawdopodobnie przez jednego z tych wiarusów, którą w drugiej ćwierci XIX stulecia prawie każdy dziad śpiewać umiał. Przytaczamy tu jej słowa i melodję ówczesną harmonizowaną obecnie na fortepian przez najlepszego w tych rzeczach mistrza, Zygmunta Noskowskiego.
Dawniej królowa w dziadzie się kochała —
Wiadoma wszystkim historyja cała —
Pozazdrościła jej tego szewcowa
Hadryjanowa.
Dawniej król nie siadł nigdy do obiada,
Aż posadzono koło niego dziada.
Teraz ganiają dziadów po ulicy
Jawnogrzesznicy.
Wszakże kiermasze, odpusty, pogrzeby
Są wymyślone dla dziadów potrzeby.
Tamby pohulał i młody i stary,
Gdyby nie dziandziary.
Dawniej król nie miał dziandziarów przy boku:
Dziad go pilnował, jak źrenicy w oku.
Teraz dziandziary brzęczą pałaszami
I nad dziadami.
Dawniej dziad we wsi był postrachem dzieci,
Pies przed nim zmykał z gospodarskich śmieci,
Psa kijem, dzieciom pokazawszy jeża:
A do pacierza!
Przy ciepłym piecu usadzano dziada,
Gosposia zaraz wedle niego siada,
A on o boskich rozmawiając cudach,
Trącał po udach!
Dziady, stary zwyczaj ludowy, zawdzięczający swój niepospolity rozgłos Mickiewiczowi, który użył jego nazwy za tytuł do genjalnego swojego utworu. Uważamy też za rzecz najsłuszniejszą przytoczyć własne słowa wieszcza, które dał jako wyjaśnienie przy pierwszem wydaniu „Dziadów“. Jest to — mówi poeta — nazwisko uroczystości, obchodzonej dotąd między pospólstwem w wielu powiatach Litwy, Prus i Kurlandyi, na pamiątkę dziadów, czyli w ogólności zmarłych przodków. Uroczystość ta początkiem swoim zasięga czasów pogańskich i zwała się niegdyś ucztą Kozła, na której przewodniczył Koźlarz, Huślarz, Guślarz, razem kapłan i poeta (gęślarz). W teraźniejszych czasach, ponieważ światłe duchowieństwo i właściciele usiłowali wykorzenić zwyczaj połączony z zabobonnemi praktykami i zbytkiem częstokroć nagannym, pospólstwo święci Dziady tajemnie, w kaplicach lub pustych domach niedaleko cmentarza. Zastawia się tam pospolicie uczta z rozmaitego jadła, trunków, owoców i wywołują się dusze nieboszczyków. Godna uwagi, iż zwyczaj częstowania umarłych zdaje się być wspólnym wszystkim ludom pogańskim, w dawnej Grecyi za czasów homerycznych, w Skandynawii, na Wschodzie, i dotąd po wyspach Nowego-Świata. Dziady nasze mają to szczególne, iż obrzędy pogańskie pomieszane są z wyobrażeniami religii chrześcijańskiej, zwłaszcza iż dzień Zaduszny przypada około czasu tej uroczystości. Pospólstwo rozumie, iż potrawami, napojem i śpiewaniem przynosi się ulgę duszom czyścowym. Cel tak poważny, święta, miejsca samotne, czas nocny, obrzędy fantastyczne, przemawiały niegdyś silnie do mojej wyobraźni; słuchałem bajek, powieści i pieśni o nieboszczykach, powracających z prośbami lub przestrogami, a we wszystkich zmyśleniach można było dostrzedz pewne dążenie moralne i pewne nauki, gminnym sposobem zmysłowie przedstawiane“. Czem na Litwie Dziady, tem na Podlasiu i Mazowszu były wyprawiane w dzień zaduszny Stypy i Obiady żałobne. Tylko lud polski, pod wpływem duchowieństwa, nadał zwyczajom tym charakter chrześcijańskiej pobożności i nieraz zaprasza księży na sute „obiady żałobne“ zastawiane po domach zamożnych kmieci w dzień Zaduszny (ob. Zaduszki). Marja Rodziewiczówna w wydanym przez nas „Roku Polskim“ (Warszawa r. 1900) prześlicznie opisała czwartek powielkanocny, czyli dziady wiosenne, t. j. „Nawski dzień“, w którym lud nad Prypecią i Muchawcem niesie resztki święconego na groby rodzinne i ucztuje niby wspólnie z duchami zmarłych na ich mogiłach. Starożytny ten zwyczaj, lubo zupełnie przekształcony, przechował się dotąd przy mogile Krakusa w Krakowie pod nazwą „Rękawki“. Dziać, dziane rzeczy robić, znaczy tkać czółenkiem na krosnach lub robić na drutach i szydełkiem, czyli bez użycia igły. Mówiono: dziać pończochy, dziać rękawice. Starowolski pisze: „Jedne będą szyły na krosienkach, drugie rękawiczki jedwabne będą działy“. W spisie garderoby królewskiej po zmarłym Zygmuncie Auguście znajdujemy między innemi „dziane rzeczy“, co nie znaczyło (jak to rozumie Gołębiowski) haftowane. „Dziana szata, dzianka“ nie była (jak się domyśla Gołębiowski) watowaną, ale robioną drutami lub szydełkiem. W Vol. leg. mamy oznaczone cło od przywożonych z zagranicy „dzianych rękawic“. Ponieważ plaster miodu przedstawiał pewne podobieństwo woskowych komórek do oczek dzianych rzeczy, mówiono więc, że pszczoły miód i wosk „dzieją“. Dzienią i Dzianką nazywano także ul i plaster miodu. Kącki w „Nauce o pasiekach“ (Lublin, 1631 r.) pisze: „W takim ulu większą dzienią urzniesz, pociągnąwszy onej krótkiej dzianki, co na jeden zatworek tylko była urobiona“.
Dziakło, dawna danina w Litwie na dwór wielkiego księcia, pierwotnie składająca się z siana, potem i innych osepów. Na Ukrainie zwano ją djakło, na Białorusi dziakła. Zdaje się, że źródłowem jest litewskie doukle — danina, od słowa douti — dać, dawać. Szyrwid w słowniku swoim czynsz nazywa po lit. dokłe. Stryjkowski powiada, iż Jagiełło w przywileju na biskupstwo wileńskie wyzwolił dobra duchowne od wyprawy wojennej, straży, naprawy mostów i od „dziakłów“. W Polsce piastowskiej daniny podobne zwano „pomocnem“.
Działo. Kronikarze polscy podają wzmianki o używaniu dział czyli armat podczas wojen, bitew i oblężeń już w wieku XIV i XV. Bliższe jednak szczegóły o działolejniach czyli ludwisarniach i ludwisarzach, odlewających działa i dzwony kościelne, mamy dopiero z czasów Zygmunta I. Główne ludwisarnie pozakładano wówczas w Krakowie, Lwowie i Wilnie. Działolejnia i puszkarnia wileńska zaopatrywała zamki litewskie w działa, rusznice, proch, pociski ogniste i t. d. W czasie wjazdu królowej Bony do Krakowa 1518 roku strzelano na Kleparzu z 74 dział, ulanych z rozkazu kr. Zygmunta I przez artystów swoich na obronę królestwa. Ten sam Jan Behem, który odlewał królowi dzwon ochrzczony imieniem królewskiem w r. 1520, odlewał także „słowiki, smoki i falkonety“ do arsenału królewskiego. Pomagali mu Glazer, Huber, Szmukier i inni, zanim zastąpił go w r. 1525 Serwacy. Działo krakowskie z tamtych czasów przedstawiamy tutaj pod fig. 1, podług rysunku, zdjętego około r. 1870 przez malarza Gumińskiego w Nieświeżu, gdzie w liczbie wielu innych znajdowało się wówczas. Działo to, podług opisu i wymiarów p. Gum., posiadało znaczną długość, bo 2 metry i 26 centymetrów i nosiło na sobie na jednej tarczy herb państwa a na drugiej napis: Sigismundus D. g. Primus Rex. Polonie etc. me facere ordinavit. Drugie działo tu przedstawione, także nieświeskie i podług Gumińskiego, 1 metr i 80 centym. długie, posiada na sobie r. 1537 i herb domu Sforcjów, t. j. królowej Bony. Trzecie działo długie 1 metr i 63 centym. nosi na sobie r. 1541 i napis: „Dobra to obrona skim Pan Bóg jest“. Czwarte długie metr 1 i 93 centym., odlane artystycznie w r. 1698, ozdobione jest płaskorzeźbą św. Jana Chrzciciela. Działo, przedstawione tu pod fig. 5, długie m. 1 i 82 cent., nosi na sobie herb miasta Lwowa i napis ludwisarski Lenhart Herl hat mich Gossen. Działo pod fig. 6 przedstawione, o 6 centymetrów od poprzedniego dłuższe, opatrzone jest rokiem 1536 i również herbem Lwowa a także napisem skopjowanym przez p. Gumińskiego: „Felix civitas oves providet bella tempore pacis“. Syrokomla, opisując w „Wędrówkach“ swoich Nieśwież, wspomina, że oglądał tam 7 armat większego kalibru z lat 1529, 1534, 1536, 1541 i 1543 po większej części z herbami m. Lwowa, jak również 5 dział z czasów Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła, opatrzonych herbami radziwiłłowskimi i latami: 1591, 1599 i 1600. Syrokomla twierdzi, że działa te są tak prześlicznej roboty, iż oczyszczone, mogłyby się stać ozdobą najwykwintniejszego salonu. Zapewne są to te same, które książe Karol „Panie Kochanku“ pokazywał Stanisławowi Augustowi podczas jego bytności w Nieświeżu, a które przedstawiają:
1) wydrę pięciugłową; 2) Cyrce, w kształcie potrzaskanej kolumny związanej przy osadzie, środku i wylocie śpiżowym powrozem; 3) Cerbera, mającego kształt nieociosanej kłody, od której połowy wiją się płomienie; 4) ośmiokątny graniastosłup, na nim dwie sowy, zabijające dwie myszy; 5) najpiękniejsza ze wszystkich, obwinięta jest w kształcie kłody winną łodygą, której liście z wdziękiem się rozściełają po dziale. Lwów słynął swego czasu z odlewnictwa, a w aktach miejskich liczne o tej sztuce spotykamy wzmianki. Zbrojne pogotowie Lwowa, jako pierwszorzędnej warowni polskiej, dało początek ludwisarstwu miejscowemu, a odlewanie dział i dzwonów stanowiło najgłówniejszy zakres tej sztuki. Już w r. 1382 — powiada p. Władysław Łoziński — wymieniany bywa Nicol fusor campanarum, a w r. 1426 miasto ma stale płatnego ludwisarza i puszkarza Walentego. W r. 1537 dwaj mieszczanie lwowscy ręczą za Hanusza Sworcza, że nie opuści miasta Lwowa, dopóki nie stanie pokój między Polską a hospodarem mołdawskim. Widocznie obawiano się, aby hospodar nie pozyskał Sworcza do odlewania dział. W r. 1549 Leonardus pixidarius obowiązuje się do ulania dzwonu 8-centnarowej wagi. Ten Leonardus będzie to niewątpliwie Lenart Hirt czy Hirl podpisany na kilku pięknie modelowanych i ornamentowanych działach, znajdujących się w muzeum historycznem miasta Lwowa. Na jednem z nich większem (Fig. 7) znajduje się pod herbem m. Lwowa rok 1534, na polu czopowem orzeł polski, a na otoku poniżej zapału napis Lenart Hirt hat mich gossen. Na innem bogaciej ornamentowanem, na polu wylotowem, po obu bokach orła polskiego, podzielona cyfra roku 1529, na polu zapałowem, gdzie herb Lwowa, dwie litery L. H. (Fig. 8). Odtąd mnożą się w aktach lwowskich nazwiska odlewaczy dział i dzwonów, a między innemi coraz częściej występują czysto polskie. W r. 1577 książe Wiśniowiecki, wojew. wołyński, pozywa do sądu ludwisarza Feliksa Zielińskiego z powodu ulanego dużego działa: tormentum bellicum bombardarium, opus magnum. Do wybitniejszych ludwisarzy lwowskich należał Lenart Herle, któremu miasto wydzierżawiło w r. 1566 nowo zbudowaną swoją prochownię. Dla księcia Romana Sanguszki odlewa on działa do zamku żytomierskiego. Dla Jerzego Mniszcha i dla „J. Mci pana krakowskiego“ odlewa także działa, przeznaczone po większej części dla Kamieńca podolskiego. Za robotę płacono mu po 4 złote (czerwone) od centnara. „A kiedy będzie oddawał, ma trzykroć pierwej strzelić z niego, jako temu jest obyczaj“. Wspomniany powyżej Zieliński vel Ziołkowski odlewał działa dla p. Czaplica, dla Jana Sieniawskiego i innych. Daniel Stefanowicz odlewał działa dla Jakóba Pretficza, kasztelana kamienieckiego. Puszkarz Jerzy (Georgius pixidarius) obowiązuje się r. 1614 odlać 3 działa wojewodzie kijowskiemu. W r. 1629 urząd lwowski radziecki, mając „zleconą w puszkarskim rzemiośle biegłość“ Jana Tuczyńskiego, nazwanego „Czocher“, daje mu w dożywocie wieżę miejską na wale, tak zw. „zimnowodzką“ za spłatą małego rocznego czynszu. Jerzy Frank w drugim dziesiątku XVII wieku odlewał działa i moździerze dla p. Jacimirskiego, dla pana hetmana, dla starosty lwowskiego a najwięcej dla Pawła Grodzickiego, „starszego nad armatą koronną“. Syn tego Jerzego, Kasper Frank, zwany inaczej Frankowicz, objąwszy ludwisarnię po ojcu, był dostawcą hospodara wołoskiego, dostarczał także dział dla miasta, dla pana Cetnera, dla hetmana polnego Potockiego i innych. Znani byli jeszcze z tej rodziny Jan i Andrzej, ludwisarze lwowscy. Wyrobem jednego z nich — jak mniema Łoziński — było niewątpliwie działo, o ile sądzić można z opisu, istne cacko odlewnicze, które fundował był miastu Marcin Kampian. Było ono, podług opisu z r. 1670, niezbyt długie, nakształt smoka w karpiową łuskę, ze skrzydłami, piękną robotą formowane. Działko to zaprzepaszczone przez ludwisarza Lotrynga, który je wziął z arsenału miejskiego do oczyszczenia, należało do owych fantastycznie modelowanych odlewów, których typowy okaz posiada muzeum historyczne Lwowa w dziale żelaznem, ulanem w formie delfina z herbem miasta na grzbiecie. Najpóźniejszym okazem odlewnictwa lwowskiego są ładnie ornamentowane działka bronzowe miejskie z r. 1740, tak zw. Apostoły, których 7 sztuk dochowało się w muzeum historycznem lwowskiem. W zbiorach piszącego znajdują się dwa odlewy gipsowe części dwuch dział. Jedno z nich (fig. 9), jak to już sam herb wskazuje, należało do Zamojskich i ich twierdzy Zamościa. Drugie (fig. 10) odlane było za kr. Jana Kazimierza w r. 1655 dla artyleryi litewskiej, gdy jenerałem tejże był Mikołaj Władysław Judycki, jak to napis pod Pogonią objaśnia. Działa polskie miewały rozmaite nazwy, które odnosiły się do całych kategoryi tychże, bądź nadawane były imiennie czyli pojedyńczo, jak np. dzwonom. Wac. Al. Maciejowski tak pisze w tym przedmiocie: „Były działa albo pojedyńcze, albo organki, zwane inaczej plotkami, dlatego że kilka dział splatano razem, co im organu nadawało postać (Kronika Bielskiego). Pojedyńcze działa były duże i małe. Nosiły nazwisko duże działa od znaków, które na nich wytłaczano, zowiąc się: jaszczurką, smokiem, lwem, łabędziem, bazyliszkiem, panną, sokalem, kobzą. Jedne były kartany czyli cięższej wagi działa; drugie burzące, któremi trafiano gdzie kto chciał, twierdze burząc. Małe działa nazywały się uffnice (które pomiędzy uffy wciskano strzelając), szlęgi, półhakownice. W ogólności moździerze do kul kamiennych nazywano kamiennikami. Znajdujący się w zbiorach piszącego inwentarz zamku tykocińskiego z r. 1603 poucza jednak, że działa do wyrzucania kul kamiennych 9-calowej średnicy nazywano „kotami“. Ale były jeszcze 4 olbrzymie moździerze do kul kamiennych 15-to calowej średnicy i te nosiły nazwy imienne: Dziad, Baba, Zygmunt i Witold. Z inwentarza spisanego w r. 1639 na żądanie starszego nad armatą koronną, Pawła Grodzickiego, który dużo zamawiał u ludwisarza lwowskiego Kaspra Franka, dowiadujemy się, iż tenże odlał 6 dział, które były nazwane: Ariel, Taurus, Virgo, Pisces, Cancer, Scorpio, i niewątpliwie były ozdobione odpowiednimi emblematami. Łukasz Górnicki w swoim „Dworzaninie“ powiada, iż biskup wileński Janusz posłał w podarku carowi tatarskiemu przez jego posła „kulę żelazną od Piszczka“, a dla carowej łokieć płótna „koleńskiego“ (kolońskiego) na chustki. W „Archelii“ (artyleryi) Jana Dekama z r. 1643 Bazyliszkiem nazwane jest działo długie na 15 stóp, wyrzucające 48 funtów żelaza. Pewien rodzaj małych, łatwo przenośnych działek nazywany był „półdziałkami“; inne znowu małe polowe działka nazywano „półsokołami“. Błażowski w tłómaczeniu Kromera mówi: „Dwoje półdziałek na naszych wystrzelili“. Każdy szlachcic, będąc z natury swego stanu rycerzem obowiązanym do obrony kraju, miał tem samem prawo trzymać jak najliczniejszą zbrojną czeladź a zatem i wojsko, mieć zasoby broni wszelkiego rodzaju a zatem wyrabiać proch, budować twierdze, lać i posiadać armaty. Gdy na duże działa stać było tylko panów, szlachta mniej można miewała często mniejsze armatki, częściej do wiwatów niż do obrony jej dworów służące, jak również moździerzyki w tym ostatnim celu. Krasicki pisze w „Panu Podstolim“: „Na przyjazd gości przedniejszych, gdy się we wsi ukazali, strzelano z harmat i moździerzy“. Są ślady, że poza stałemi ludwisarniami w Krakowie, Lwowie i Wilnie, istniały w wielu miejscach czasowe, np. we Włodzimierzu wołyńskim i Łomży w XVI wieku, w Malborgu i w Nieświeżu Radziwiłłów w XVII wieku, gdzie były lane działa żelazne umieszczane na wałach twierdzy zamkowej. Do Wiśnicza około r. 1630 ks. Stanisław Lubomirski sprowadził zdolnego ludwisarza z Augsburga Eljasza Flickera, który miał osobliwszy sekret w mieszaniu kruszców. Prawdopodobnie jego to odlewu jest kolosalne, bo 4 metry i 19 centym. długie i wytwornej roboty działo z herbem Lubomirskich Szreniawą i rokiem 1634 oraz literami S. L. C. W. P. R. S. S. B. C., znajdujące się w przedsieniu pałacu Potockich w Łańcucie, gdzie także są umieszczone i inne dwie armaty z herbem Potockich Pilawą: jedna odlewana w r. 1591 przez Michała Ottena w Krakowie kalibru 12-to funtowego, ważąca 25 centnarów i druga Józefa Potockiego z 1740 r., ważąca 35 centnarów, z apostołem św. Jędrzejem. Działa te łańcuckie opisuje J. Kołaczkowski, mówiąc, że są „pułkowe wielkiego kalibru, które dawniej w Polsce sokołami zwano“. Michał Miethen, pisząc w XVII wieku o artyleryi polskiej, wspomina, że Flicker na rozkaz Lubomirskiego ulał 6 dział ciężkich, których robota i dobroć była tak doskonałą, że od przełożonego nad arsenałem krakowskim otrzymał zaszczytne świadectwo. W arsenale wiedeńskim znajduje się działo małego kalibru odlewu Piotra Wagnera z r. 1646, ozdobione orłem polskim i uchami do podnoszenia w kształcie delfinów, oraz drugie nadzwyczaj piękne, dziwerowane większego kalibru, także z delfinami, odlewu Jakóba Friebla, ofiarowane przez króla Augusta II cesarzowi Karolowi II w r. 1736. Trzecie działo polskie w tymże arsenale pochodzi z czasów Augusta III, odlane przez ludwisarza krakowskiego Weinholda, ma przy sobie objaśniający napis „Legion III polski pod komendą jenerała Dąbrowskiego zdobył tę armatę na Prusakach pod Tczewem dnia 23 lutego 1807 r.“ Saint-Remy wspomina o ludwisarzu polskim Banii, który miał szczególniejszy sposób zalewania wystrzelonych zapałów. Bibljoteka Załuskich posiadała rękopis Józefa Norońskiego z roku 1665 p. t. „Artylerja czyli nauka o działach“. W r. 1718 koszt odlania działa śpiżowego 24-funtowego, czyli pół-kartana, ważącego 40 centnarów z robotą, rachując centnar po 27 tynfów, a łoże do niego 900 tynfów, wynosił ogółem tynfów 11,780, zaś pół-kartana żelaznego — 1520 tynfów. O sztuce odlewania dział obszernie i z dodaniem mnóstwa objaśniających a pięknych rysunków traktuje wydane w Warszawie r. 1781 trzytomowe dzieło Józefa Jakubowskiego, kapitana i profesora artyleryi koronnej, p. n. „Nauka artyleryi, zebrana z najpóźniejszych autorów, napisana dla pożytku korpusu Artyleryi narodowej, z rozkazu i nakładem Jego Król. Mci“.
Dzianet. Tak zwano w Polsce dzielne wierzchowce rasy hiszpańskiej, neapolitańskiej, mantuańskiej, a nawet tureckiej. Wyraz polski pochodzi z włoskiego giannetto (rodzaj konia) i hiszpańskiego ginete — jeździec lekkozbrojny. Oba te wyrazy biorą początek w greckim gymnetes, oznaczającym także lekkozbrojnego wojaka. Dzianety hiszpańskie uważano w Polsce za konie największej piękności. Stryjkowski pisze, iż „Piorun Jagielle jednym razem zabił czterech woźników i dziewięciu dworzan konie i królewskiego dzianeta.“ Gwagnin znowu nadmienia, że „królowi dał Jan Zamojski konia stada swego, który urodą i cnotą podobien był dzianetowi“. „Dzianet turecki daleko prędszy jest nad polskie lub niemieckie konie“ (Relacje powszechne Jana Botera, 1609).
Dzida, włócznia, pika, rohatyna, składa się z drzewca (drążka) i osadzonego na niem żelaznego grotu z tulejką. Wyraz wzięty wprost z języka tureckiego, w którym brzmi dżyda, dżida. Jasno świadczy o tem Birkowski, pisząc: „Dzidą, to jest włócznią turecką, przebity“. Dzida tem się różni od lancy i kopii, że przez dzidę rozumiemy gołą pikę, jakich używają Kozacy i Beduini, lanca zaś ma proporczyk czyli chorągiewkę i jest przytem dłuższą od dzidy. Muchliński przypuszcza, że Turcy wyraz ten od nas zapożyczyli.
Dziecki lub dedko, był to w Litwie urzędnik książęcy, który jeździł z rozkazami i pilnował ich wykonania lub sam je wykonywał. Dzieccy za Witolda sądzili w imieniu księcia i egzekwowali jego wyroki. Gdy szlachta litewska i ruska otrzymywała od królów polskich prawa obywatelskie za przykładem szlachty polskiej, Kazimierz Jagiellończyk dał w roku 1457 przywilej, że dzieccy nie będą posyłani do tych, którzy za pierwszym lub drugim pozwem sami przybędą do sądu. Żmudzini prosili Zygmunta Augusta, aby byli sądzeni przez samego starostę żmudzkiego a nie przez dzieckich. Jak w Koronie wojewodowie i podkomorzowie mieli swoich komorników czyli zastępców, tak w Litwie wojewodowie mieli swoich dzieckich. Dzieckować znaczyło w Litwie to, co w Koronie ciążać, t. j. egzekwować, fantować, grabić. Statut Herburta przestrzega, że kiedy się trafi dzieckowanie albo ciążanie, potrzeba brać tylko tyle, aby stało za to, co ciążają. Gdy za Władysława Jagiełły kazano fantować bydło tym poddanym kościelnym, którzy powinności względem przejeżdżającego króla czynić nie chcieli, dobrego serca królowa Jadwiga rzekła do małżonka: „Dobytek chłopom podzieckowanym jeszcze przywrócić możemy, ale łzy ich kto im powróci“.
Dziedzina — wyraz dawny, który napotykamy już w jednym z najstarszych dokumentów polskich (z r. 1125). Zapewne jest on tak dawnym, jak pojęcie władania prywatnego pewnym obszarem ziemi, i oznacza pewien fizyczny, t. j. ograniczony, mniejszy lub większy jej obszar (bez względu czy to jest las, pole, łąka lub woda), będący w czyjemś władaniu faktycznem. Dziedzina jest wyrazem starszym, niż prawodawstwo i nadania pisane, więc też nie oznacza stosunku prawnego w posiadaniu ziemi, ale rodzaj jednostki posiadania faktycznego i z tego powodu mającej już swoje granice określone z sąsiedniemi dziedzinami. Wyrazy: dziedzic, dziedzictwo, dziedziczenie, są już późniejsze, bo pochodzą od „dziedziny“. Pisarze nasi w wieku XVI wyrażają się: „Dziedzina niektórego człowieka bogatego hojnie się obrodziła“ (Seklucjan). „Strumień, który jest między dziedzinami, za granicę ma być poczytany“ (Tarnowski). „Jaka dziedzina, tacy kmiecie“ (Rej).
Dziedziniec i dziedzina, dwa te wyrazy staropolskie, różniące się tylko zakończeniem, nie pochodzą jednak z jednego źródła. Lingwiści: Malinowski i Karłowicz twierdzą, że nasz dziedziniec znaczy to samo, co słowiański detinec, t. j. środek twierdzy, zamku, grodu, gdzie w razie wojny czy napadu chroniły się dzieci i niewiasty. Stąd dziedziniec w powyższem znaczeniu znajdował się w każdym zamku, zwykle w czworobok budowanym i był najbezpieczniejszem schroniskiem dla okolicznych dzieci i matek, których pochwycenie w niewolę bywało nieraz głównym celem napadów. Wyraz „dzieciniec“ uległ bardzo łatwej i naturalnej przemianie na „dziedziniec“, wprost dla łatwiejszego wymawiania i pod wpływem daleko częściej używanego w mowie potocznej wyrazu „dziedzina“, która znajdowała się pod każdą wsią, gdy dzieciniec tylko w zamkach. Różnicę pomiędzy dziedzińcem a podwórzem jasno określa „Krótka nauka budownicza“ (wydana roku 1659-ym) w słowach: „Pałac nazywam o dwuch piętrach murowana kamienica dziedzińca w sobie nie mająca. Pałac miasto dziedzińca ma przed sobą podwórze przestronne budynkami inszemi otoczone“. Podwórze jest to pod-dworze czyli plac z budynkami dworskimi i pod dworem. Podwórko jest takiż placyk mały pod dworkiem lub chatą wieśniaczą. Gdy podwórza pałaców i dworów dawnych, otoczone w czworobok budynkami i ostrokołami, bywały także warownością swoją podobne do schronisk i dziedzińców zamkowych, zaczęto je nazywać także dziedzińcami, mieszać obie te nazwy i zatracać powoli pojęcia o różnicy pomiędzy dziedzińcem a podwórzem. Ponieważ podwórko w kamienicy miejskiej nie było właściwie ani dziedzińcem zamkowym ani podwórzem wiejskiem, więc przy bogactwie językowem otrzymało trzecią pośrednią nazwę: „podwórzec“, która dotąd przez starszych ludzi w Krakowie powszechnie jest używana. Podwórza przed pałacami pańskimi w miastach, jako zwykle dokoła zabudowane i stąd nazywane dziedzińcami, bywały tak obszerne, jak np. w pałacu brylowskim w Warszawie, lub jeszcze większe, jak np. przed pałacem niegdyś Branickich w Białymstoku lub Czartoryskich w Puławach. Największe dziedzińce w Warszawie były przed dwoma pałacami królewskimi, t. j. tak zwany dziedziniec kazimirowski przed pałacem Jana Kazimierza (gdzie obecnie postawiono gmach bibljoteki uniwersyteckiej) i „dziedziniec saski“ przed pałacem Augusta III, nazywany potem „placem saskim“, na którym przez sto lat odbywały się rozmaite parady, przeglądy i popisy a obecnie pobudowany został sobór. Podwórza dziedzińcowe dworów wiejskich miały zwykle w pośrodku wielki krąg gładkiej murawy, na którym bawiono się w gonitwy, szermierkę, strzelanie do celu, ujeżdżanie wierzchowców i podjezdków, szczucie złapanych niedźwiedzi i rozmaite zabawy towarzyskie młodzieży. Tutaj odbywały się nieraz uczty sejmikowe i w ostatnią sobotę po żniwach tańce całonocne zgromadzonej włości na dożynki. To też na kręgu takiej murawy mógł się znajdować tylko kompas słoneczny, a nie sadzono nigdy krzewów ani kwiatów, co dopiero około połowy XIX wieku zaczęło wchodzić w zwyczaj.
Dzierżawa wieczysta. Bandtkie w „Prawie Prywatnem polskiem“ mówi o dzierżawie wieczystej podług wyobrażeń naukowych niemieckich. Ksiądz Ostrowski znowu nawet wzmianki o „dzierżawie wieczystej“ nie czyni, a i w Voluminach leg. wyraz ten jest nieznany. Rzecz przecież sama była — jak twierdzi Dutkiewicz — bo naszych czynszowników, okupników za nic innego uważać nie można, jak za dzierżawców wieczystych. W Prawie polskiem, chcąc je dobrze poznać, nie trzeba zważać tyle na nazwę, ile na rzecz samą. Układy z czynszownikami nie były robione w formie kontraktów, ale w formie nadań, które obejmowały nietylko prawa, ale i obowiązki osadników, stanowiąc niejako ich kodeks. W Voluminach leg. powiedziano jest, że sprawy juris colonarii do sądów Referendarskich należą, t. j. sprawy poddanych (włościan) przeciwko posesorom dóbr królewskich i wzajemnie.
Dziesięciny. Ustawodawstwo kościelne o dziesięcinach w Europie zachodniej rozwinęło się na tle stosunków monarchii frankońskiej. Dziesięcina pierwotnie była dobrowolnym datkiem, składanym przez chrześcijan na rzecz kościoła. Dopiero synody prowincjonalne gallickie z VI wieku zmieniły ową ofiarę w obowiązek, który potem za Karola Wielkiego otrzymał moc prawa państwowego i opłaty ciążącej na wszystkich, nie wyjmując ziem świeżo nawróconych Sasów, które graniczyły z ziemiami dawnej Lechii. W sąsiadujących z Polską Czechach i Węgrzech wprowadzono dziesięcinę zapomocą ustaw państwowych z chwilą ustalenia się pierwszej organizacyi kościelnej w tych krajach. Należy więc i co do Polski analogicznie przypuszczać, że dziesięcina dopiero z chwilą zorganizowania prowincyi metropolitalnej gnieźnieńskiej, a więc około roku 1000 zaprowadzoną w państwie Bolesława Wielkiego została. Ponieważ na zachodzie Europy dzielono dziesięcinę na czworo, przeznaczając te jej części na: 1) utrzymanie biskupa, 2) plebana, 3) na ubogich i 4) na budowę kościoła, można się więc domniemywać, że i w Polsce piastowskiej, przyjmującej kulturę kościelną z Zachodu, podobny podział był stosowany. Jedynem źródłem — powiada prof. Wład. Abraham w swojej gruntownej rozprawie o dziesięcinach (Bibl. Warsz. r. 1891, t. IV) — które, acz skąpe, przecież jednak pewne rzuca światło na stosunki pierwotne, dotyczące dziesięcin, jest przywilej protekcyjny papieża Innocentego II z r. 1136 dla arcybiskupstwa gnieźnieńskiego, wyliczający dochody stolicy metropolitalnej. Dokument ten, oprócz rozlicznych włości i ludności nieswobodnej, do kościoła katedralnego gnieźnieńskiego należącej, wymienia także cały szereg grodów książęcych, z których miały być opłacane dziesięciny dla arcybiskupstwa z mocy nadania panującego. Podług powyższego dokumentu stolica arcybiskupia pobierała dziesięcinę z rozmaitych danin lub dochodów książęcych, jak: myto, opłaty targowe i sądowe, danina z miodu, z pewnych gatunków zwierząt domowych, dochód z należących do panującego kopalń żelaza, daniny opłacane w futrach i dochody z karczem. Że zaprowadzenie dziesięciny w Polsce polegało na nadaniu książęcem, było to rzeczą bardzo naturalną, gdy zważymy, że prawo własności prywatnej było pierwotnie bardzo jeszcze niewyraźne wobec praw książęcych do wszelkich pożytków i danin. W pierwszej połowie wieku XII, zamiast samej dziesięciny książęcej, spotykamy już dziesięcinę, jako obowiązek ogólny, wprost na ludności ciążącą i przez nią opłacaną, podczas gdy pierwotna dziesięcina książęca tylko w niektórych kierunkach się utrzymała. Jaką drogą i w jaki sposób odbyła się ta przemiana dziesięciny książęcej na wprost przez ludność opłacaną, niewiadomo. Pierwotnie słudzy kościelni, jeżdżąc od kmiecia do kmiecia w czasie żniwa, wybierali w snopach dziesięcinę, która oznaczona zatykanemi w polu wiechami, otrzymała stąd nazwę „wytycznej“. Kazimierz W. najprzód nakazał, aby rolnicy niezwozili dziesięciny, ale później odstąpił od tego postanowienia i (w r. 1352) polecił, aby na wozach własnych zwozili do jednego miejsca w tej wsi, z której dziesięcina pochodziła. Dziedzice do zwózki nie byli obowiązani, a w nabyciu dziesięciny od duchowieństwa mieli pierwszeństwo. Pierwszy głośny spór w przedmiocie dziesięciny załatwiony był przez porozumienie się Kazimierza W. z biskupem krakowskim Bodzantą za pośrednictwem Jarosława Skotnickiego, arcybiskupa gnieźnieńskiego. Jest to tak zwana ugoda Bodzanty z roku 1359, która się na djecezję Krakowską rozciągała. (Vol. leg. t. I, f. 98). Oprócz powyższej ugody, zbiór Bandtkiego podaje nam jeszcze uchwałę Krakowską z roku 1447 przez stan duchowny i świecki ustanowioną względem dziesięcin. Z obu tych ważnych dokumentów, a także i z późniejszych, widzimy, że dziesięcina dawana była tylko z roli pługiem oranej, nie zaś kopanej motyką. To się znaczy, że dawano ją ze zboża siewanego na uprawie pługowej w polu i ogrodach, a nie dawano z warzywa uprawianego w ogrodach motyką. Wyłączone były zatem od dziesięciny: rzepa, mak, kapusta, cebula, czosnek i inne warzywa. Z konopi kmieć, orząc całym pługiem, dawał w dziesięcinie 4 wiązki (ligaturas), a orzący pół-pługiem — 2 wiązki. Jeżeli uprawiał pod konopie motyką, czyli niewiele ich wysiewał, to nic nie dawał. Zboża dawano zwykle snop dziesiąty, jednak i tu zwyczaj prawo stanowił, a ten był rozmaity miejscami. Na Podlasiu dawano np. z każdej włóki kopę żyta i kopę jarzyny. W djecezyi Płockiej dawano niegdyś kuny, popielice i wiewiórki w dziesięcinie, ale książe Konrad i papież Grzegorz IX zastrzegli w r. 1232 dziesięcinę snopową. Były jednak okolice w Płockiem, jak zapewnia Miączyński, gdzie tylko 15-ty lub 20-ty snop dawano. Gdzie z pola pleban zabierał snopki, tam należało wezwać go poprzednio do trzech razy, z przerwą co drugi dzień, a gdyby się pomimo to nie zgłosił po odbiór, wówczas właściciel mógł zabrać dziesięcinę na swój użytek. W Mazowszu zwyczaje, które przez dawność swoją nabrały moc prawa, tak były szanowane, że książe mazowiecki wydał w r. 1446 przepis, aby w razie wątpliwości w sprawach dziesięcinnych odwoływano się nie do książęcego edyktu o dziesięcinach, ale do dawnego miejscowego zwyczaju. Dziesięciny nie były jednostajne ani powszechne. Pobierane nie w snopach, ale w ziarnie, nazywano „małdratami“ (od niemieckiej miary zboża zwanej malter, maldrum); płacone w pieniądzach, za które kapłan obowiązany był Mszę odprawiać, nazywały się „Meszne“. A był także rodzaj dziesięciny zwany „gonitwą“, którą to nazwę rozmaicie uczeni nasi usiłowali wytłómaczyć. Jedni, że składana była na koszta obrony i pogoni za napadającą na Polskę Litwę i Tatarów, inni, że płacona z osady kmiecej po wygonieniu z niej kmiecia. Że część dziesięcin przeznaczona była na biednych, dowodem tego są szpitale parafjalne dla kalek i starców, które przy wszystkich plebanjach w całej Polsce z dawna istniały. Najechanych od Tatarów uwalniano na długi czas od dziesięcin. Dziesięcina pieniężna istniała już u nas wcześnie, bo król Zygmunt Stary w r. 1511 zakazuje brać „spisne“, t. j. zapłatę za pokwitowanie z odbioru dziesięciny pieniężnej. Spory z duchowieństwem o dziesięciny trwały ciągle, szlachta bowiem, idąc za przykładem szlachty na zachodzie Europy, wyłamywała się od dawania dziesięcin lub dawała do innych kościołów wedle swej woli. Na synodzie w Sieradzu r. 1233 zniesiono ten zwyczaj, z Niemiec idący, a polecono składać tym kościołom, którym się z prawa należały. Książęta szląscy, sprzyjający sprowadzanym na Szląsk kolonistom niemieckim, zwalniali ich od dziesięcin kościelnych, czego biskupi zabronili pod karą klątwy roku 1248 na synodzie we Wrocławiu. Najwięcej sporów było o dziesięciny z nowin czyli roli z pod lasu wykarczowanej na pole, która podług ogólnego mniemania nie powinna była ponosić tego ciężaru. Sąd w sporze o dziesięcinę należał najprzód do sądu Duchownego. Po ustanowieniu Trybunału Koronnego za Stefana Batorego, spory o dziesięciny przestały do forum duchownego należeć. Dziesięcina wytyczna tyle przedstawiała niedogodności i okazyi do nieporozumień, że postanowiono zamienić ją na pieniądze. Już książe lignicki Bolesław Łysy r. 1257, osadziwszy w więzieniu biskupa wrocławskiego Tomasza, wymógł na nim zezwolenie zastąpienia dziesięciny wytycznej, t. j. snopowej „obyczaju polskiego“, na pieniężną. Dopiero atoli na sejmie r. 1635 za Władysława IV stanęła oddawna układana tak zwana Kompozycja, t. j. zamiana na dziesięcinę pieniężną w dobrach szlacheckich, bo w królewskich dziesięcina wytyczna zachowaną została. I w szlacheckich następowała ta zamiana tylko na żądanie dziedziców, bo kto jej nie żądał, przy wytycznej pozostawał. Kompozyty (zamiany) miały być w grodach oblatowane. „Małdraty“ i „Meszne“ pozostawały jak dawniej. Spory o dziesięcinę pieniężną, powstałą z Kompozyty (którą biskupi zatwierdzali), należały do Sądu Grodzkiego bez apelacyi. Spory o wytyczną dziesięcinę, gdzieby ta pozostała, należały do Sądu Ziemskiego z apelacją do Trybunału. Przemiany dziesięciny wytycznej na pieniężną szły opornie, bo i plebani woleli brać snopy i kmieć chętniej oddawał dziesięcinę snopami, a tylko szlachta przeważnie pożądała reformy. Doszło to aż do wieku XIX, i dopiero po ustanowieniu Królestwa kongresowego nastąpiła zamiana dziesięciny snopowej na pieniężną w dobrach Korony i narodowych, nadto dekretem z dnia 6/18 marca 1817 roku wszelkie nowiny, po d. 3 maja 1817 r. wydobyć się mogące, z pod ciężaru dziesięciny uwolnione zostały. Prawo z d. 27 grudnia 1822 r. ustanowiło wieczyste kompozyty, a potem naznaczyło d. 1 czerwca 1825 r. jako ostateczny termin do ukończenia wszelkich zamian. Wreszcie ukazami z lat: 1864—67 wszelkie kompozyty i dziesięciny zniesione i z hypotek wykreślone zostały. O dziesięcinach mamy całą literaturę polemiczną a następnie naukową (Czacki, Bandtkie, Miączyński, Chodyński i ostatnie obszerne studjum prof. Wład. Abrahama w Bibl. War. z roku 1891).
Dziesięcioro Bożego Przykazania. W zbiorach piszącego to znajdują się dwa stare rękopiśmienne polskie teksty Przykazania Bożego. Obydwa podajemy tutaj w podobiznach. Tekst starszy z drugiej połowy XV wieku brzmi jak następuje:Chwal boga yedne-
go Nyebyerz proszno
gymynya yego
Szwyąncz szwyąn-
tha y nyedzelya
Czczy oczcza y mathka
szwoya Nye zabyyay
Nye nyeczysczy Nye-
kradny ffałszywye
nyeszwyadczy Zony
nyepoząday blyszne-
go szwego Any ząn-
dney rzeczy yego.
Nie czyń grzechu nieczystego,
Prócz urzędu małżeńskiego.
Dziewierz, brat męża, szwagier. W Biblii radziwiłłowskiej z r. 1563 czytamy: „Jeśliby jeden z braci umarł bez potomstwa, tedy dziewierz ma pojąć sobie wdowę“. Jan Kochanowski pisze: „Agamemnon, dziewierz Heleny“. Stryjkowski opowiada, że gdy Narymuntowa przyjechała do dziewierza swego Dowmunta, aby opłakać śmierć siostry, ten wziął sobie bratową gwałtem za żonę.
Dziewka, wyraz odwieczny polski, znajdujący się już w jednym z najstarszych dokumentów naszych (z r. 1136). W wieku XVIII-m utarło się nazywanie dziewką każdej sługi niezamężnej. Kluk np. pisze: „Dziewki folwarczne mają umieć żąć, pleć, koło krów, owiec chodzić“. Dawniej jednak wyraz ten nie oznaczał, jak dziś, prostej dziewczyny z ludu: „Dziewkami Parnaskiemi“ nazywali poeci polscy Muzy. Jan Tarnowski, het. wiel. kor., mówi w senacie: „Mam syna i dziewkę“. Nie raziło to w wieku XVI nikogo, gdy mówiono i pisano: nie wojewodzianka krakowska, ale „dziewka wojewody krakowskiego“. Wyraz „dziewica“, użyty w pieśniach religijnych średniowiecznych przy imieniu N. Maryi Panny, nabrał w języku naszym wyższego i szlachetniejszego znaczenia, niż dziewka, i od niego też uformowane zostały wyrazy: dziewiczy, dziewiczość, dziewictwo. Starzy Polacy mawiali: 1) Do dziewczyny z siwą brodą, jak do psa z jeżem. 2) Dziewka jak łania, lub dziewczyna jak brzezina, dziewczyna jak trzcina, lub jak malina. 3) Dziewczyna dziś oszuka, a jutro poszuka. 4) Dziewka na świat pada, chłopiec na koń siada. Oznaczało to jednakowy wiek, w którym dla dziewczyny pora zamęścia a dla młodziana pora do szabli. 5) Dziewczyna u matki ma warkoczyk gładki. 6) Dziewka zakochana nie zna nad sobą pana. 7) Dziewki jak konopie prędko rosną. 8) Kiedy niema młodej dziewki, to bierz w taniec starą babę. 9) Kto bierze cudną dziewicę, sieje dla wróbli pszenicę. 10) Wstyd dziewce, gdy parobek jej nie chce. — Była także i zabawa pod nazwą „dziewka na wydaniu“. Młodą dziewczynę nie świadomą jeszcze tej gry, lub czasem i chłopca, sadzano na stołku w środku izby, jak pannę młodą przed ślubem, rozczesywano włosy a oblubieńcy i swatowie przychodzą kolejno prosić jej matki o dziewkę. Przybrana matka wypytuje każdego: co zacz? czego chce? co umie? i odpowiada każdemu, że nie wyda. Przy ostatnim powiada, że wolałaby córkę utopić, niż podobnemu ją zaślubić. Na te słowa zrywają się wszyscy i niedoświadczoną dziewczynę lub chłopca zlewają obficie wodą. Dziewica z oczyma zawiązanemi, trzymająca w prawej ręce miecz, w lewej wagę, będąca godłem sprawiedliwości, jest herbem miasteczka Janowice.
Dziewosłąb, swat, rajek, zerzec, t. j. ten, który swata, rai, zrzeka stadło małżeńskie. Wyraz złożony z dwuch: dziewa i ślubić. Mączyński w swoim słowniku (r. 1564) pisze, iż paranymphus, pronubus znaczy po polsku „dziewosłąb, żerca, swat, hochmistrz albo marszałek, na świadziebnym weselu“. Jan Kochanowski napisał poemat p. t. „Dziewosłąb“. „Rytygerus posłał do Wandy dziewosłęby, prosząc aby jego małżonką była“ (Bielskiego kronika). „Wołoski Wojewoda posłał w dziewosłębstwie do króla Aleksandra, prosząc, by mu była siostra jego dana za małżonkę“ (Stryjkowskiego kronika). „Posłał Bolesław do Beli z dziewosłębem, aby mu córkę swą dał za małżonkę“ (Gwagnin). U dawnej szlachty polskiej dziewosłąb rej wodził na weselu a wszyscy słuchać jego rozkazów musieli, co dotąd widzimy u ludu wiejskiego w wielu okolicach kraju. Dziewosłębica, inaczej swacha, swachna — niewiasta, która zeswatała, zraiła małżeństwo, a potem rej wodzi na jego weselu.
Dzieża, naczynie drewniane kształtu cebra, tylko bez uch i więcej zwężone u góry, z klepek sosnowych lub dębowych, do rozczyniania i wyrastania ciasta chlebowego służące. Na Podlasiu w dzieży sosnowej musi być choć 2 klepek dębowych. W domach porządniejszych dzieża przykrywa się wiekiem ze słomy i rokiciny uplecionem. Dzieża w zwyczajach ludu polskiego, jako naczynie chlebodajne, doznaje wielkiego poszanowania. Rozpleciny i oczepiny panny młodej odbywały się na dzieży w całej Polsce. Niegdyś bywało tak zarówno u możnej szlachty jak i u ludu, bo zwyczaje podobne całemu narodowi były wspólne; później widzimy to już tylko u szlachty zagrodowej, a w końcu tylko u kmieci. „Trocha kwasu wszystką dzieżę zaraża“, mówi Skarga w kazaniu. „Judaszowi choćbyś ciasto z dzieży dał, przecię łże po staremu“, pisze Klonowicz. Nazwa dzieży jest bardzo starożytną i stąd pochodzenie tego wyrazu jest ciemne. Jest ona z małemi odmianami wspólną wszystkim językom słowiańskim, a z polskiego przyswoili ją sobie Litwini zapewne w czasach porywania tłumnego z Mazowsza branek budrysowych. W słowniku Szyrwida dzieża zowie się po litewsku dieszka, a u Nesselmanna faseczka — deże. Podobnie i w polskim języku mamy dzieżę chlebną drewnianą i dzieżkę, która wyrabia się z gliny i służy do zlewania mleka, przeznaczonego do skwaśnienia i ogrzewanego na kominie dla zrobienia serów.
Dzigun, taniec dawny, tańczony jeszcze na Litwie w wieku XVIII, nawet na dworach magnackich, jak u Radziwiłłów w Nieświeżu. O tym tańcu wspomina w Pamiętniku Ambroży Wejła (ob. Atheneum Kraszewskiego, r. 1845, t. VI str. 199).
Dzikie pole w języku myśliwskim oznacza wydmy piaszczyste i jałowe nieużytki, na których żadna zwierzyna utrzymać się nie może. Polacy nazywali „dzikiemi polami“ bezludne stepy po obu brzegach dolnego Dniepru, od granic Polski ku morzu Czarnemu i Azowskiemu ciągnące się. „Pola bez roli — powiada Haur — pustynią i dzikiemi polami mianują“. W starym „Dykcjonarzu geograficznym“ czytamy: „Dzikie pole campi deserti, kraina nowej Serwii, między polskiemi granicami i Dnieprem, pełna stepów, mało mieszkana od Tatarów“. W pieśni z wieku XVII, ułożonej po zdobyciu i spustoszeniu Podola i części Ukrainy przez Turków (roku 1672), słyszymy:
A nieprzyjaciel wziął sobie za cel
Ach, nieszczęśliwa dola!
Z tak znamienitej Rzeczypospolitej
Uczynił dzikie pola!
Dziryt, krótka włócznia do zabawy, pocisk, z tureckiego, w którym dżyryd oznacza pocisk w kształcie kija bez grotu na końcu, a także gałąź drzewa palmy daktylowej, z jakiego dziryty zapewnie wyrabiano. Jeźdźcy tureccy i arabscy, bawiąc się, ciskają dzirytem i zastawiają się nim, pędząc konno cwałem, a trzeba wielkiej zręczności, żeby uniknąć ciosu i schwytać dziryt przeciwnika. Igrzysko to ulubione na wschodzie opisuje ks. Ant. Burnicki w „Pielgrzymce do Ziemi św.“. W Polsce dziryty bywały z grotami; pisze o nich A. Czartoryski, jen. ziem pod.: „Używali ich Polacy, na tasaku (tejsaku) nosząc je, i przypasując się do nich; nie więcej jak 3 w jednym olstrze“. Jaśniej określa rzecz Kłokowski w XVII wieku: „Dziryt, pewna niby włócznia, trzy łokcie wzdłuż, z grotem na końcu, jedno z tem, co starsi zwali piła“. Czartoryski i Kłokowski nie dodają, że była to włócznia, tylko do zabawy służąca.
Dziwok, młody sokół, który świeżo opuścił gniazdo, jeszcze do polowania nie ułożony. Dziwok w staropolszczyźnie znaczy dziki; mówiono: wieprz dziwoki (t. j. dzik), koza dziwoka (t. j. górska). Sokoły „dziwoki“ trudniejsze są do ułożenia, niż „gałęźniki“, i mają od tych ostatnich lot bystrzejszy, większą siłę i odwagę. Mat. Cygański („Myśliwstwo ptasze“, rok 1580), Reumann („Gospodarstwo łowieckie“, rok 1845), K. Machczyński (rękopism).
Dziwożona, mówi Karłowicz, miesza się w podaniach ludowych z Boginką. Górale tatrzańscy utrzymują, że jedna dziwożona przebywa w głębi jeziora Żabiego, że czasami wychodzi z niego i zaziera do wsi poblizkich; że wygląda potwornie, piersi ma ogromne, głowę rozczochraną, na niej czapeczkę czerwoną; że się żywi zielem „słodyczką“, a lęka się rośliny „dzwonek“; że włazi do ogrodów chłopskich i czyni w nich szkody; że jakiś gazda złowił w sadzie swoim jedną dziwożonę i nie mogąc utrzymać jej, zerwał czapeczkę, którą wyprosiła potem, śpiewając słodko pod oknem. Głównem siedliskiem Dziwożon miała być pieczara w pobliżu wsi Łopuszny. Pod ziemią posiadają one pałace pełne dziwów i skarbów. Dziwy i dziwoki znaczyło w staropolszczyźnie to samo, co dziki (czeskie divoky, niemieckie wild); nazywali Polacy dzika „wieprzem dziwokim“, kozę górską „kozą dziwoką“. Dziki jest więc tylko skróceniem wyrazu dawnego dziwoki, a „dziwożona“ znaczyło dzika-żona, kobieta; u Czechów diva żena, u Łużyczan wódna żona, u Hucułów dykaja żena. O dziwożonach pisał Goszczyński („Dziennik podróży do Tatr“ i „Sobótka“), „Orędownik naukowy“ z roku 1843 i Kolberg w seryi VII-ej „Ludu“ Poznańskiego, str. 190—191.
Dzwonnica. Gdy kościoły i klasztory w wiekach średnich bywały zarazem warowniami, dzwonnice spełniały usługę nietylko właściwą swemu przeznaczeniu, ale także miały znaczenie baszt zamkowych. W wydawanych przez Akademję um. w Krakowie „Sprawozdaniach Komisyi do badania historyi sztuki“ znajdują się wiadomości o wieżach kościelnych wogóle (t. VI str. 284), o wieży takiej w Kielcach (t. VI str. 40), w Opatowie z wieku XII (t. VI str. 30) i z r. 1734 (t. VI str. 29), ale najobszerniejszy opis poświęcił prof. Wł. Łuszczkiewicz dzwonnicy a zarazem „wieży fortecznej“ przy kościele św. Jakóba w Sandomierzu, który to kościół jest jednym z ciekawszych w Polsce zabytków budownictwa ceglanego z XIII wieku. Jeżeli w czem widać groźbę niebezpieczeństwa od Tatarów i chęć urządzenia sobie przeciw temuż obrony — powiada Łuszczkiewicz — to w tak zwanej „dzwonnicy kościelnej“. Jakoż jeżeli nazwę tę otrzymała od zawieszonych na jej najwyższem piętrze dzwonów, to jej kształt silny, grubość murów, a przedewszystkiem liczne strzelnice dolnych pięter, raczej przywołują na myśl basztę forteczną, niż kościelny użytek. Co do stylu, zachowała wiele motywów romańskich, ale ma silnie rozwinięty system szkarp, przez co do ostrołukowej epoki bardzo wczesnej odnieść ją należy. Cała jej wysokość z gzymsem, koronującym po pod dach, wynosi przeszło 13 metrów, szczyt drewniany jest nowożytnym; wnętrze rozdzielone jest na dwa piętra podłogą, choć prawdopodobnie dolna lokalność musiała być pierwotnie sklepioną. Piętro wyższe ma w każdej z czterech ścian wspaniałe okna, które raczej przeźroczami (clairvoye) nazwać można, skoro zaszklonymi otwory być nie mogły. Tu wiszą dzwony i ten sławny Demetrjusz dzwon, któremu sławę zrobił ks. Siejkowski dominikanin, zowiąc go tak i twierdząc, że ma przeszło 9 wieków. Napis na dzwonie scholastyczny objaśnia, że pochodzi z r. 1399 i fundował go Jan, przeor dominikański w Sandomierzu. Drugi dzwon mniejszy odlany był w r. 1314 i prawdopodobnie pochodzi z czasu wzniesienia samejże wieży. Wieża jest ozdobną, bo starano się ściany jej ożywić wnękami, aby ukryć jej charakter forteczny. Najwięcej jest ożywioną strona południowa, zwrócona ku dawnemu dostępowi do furty klasztornej. Mamy tu dwa rzędy strzelnic z tak obszernemi od wewnątrz framugami, że w każdej człowiek mógł wygodnie siedzieć z kuszą. Strzelnice wyższego piętra posiadają szpary bardzo wązkie, nieco tylko u dołu rozszerzone, jak wszystkie wyloty do pocisków z kusz i łuków. Ta szczególniejsza zaczepność strony południowej, skąd czterech łuczników mogło bez przerwy rzucać pociski, najwyraźniej mówi o przeznaczeniu jej na obronę furty klasztornej. Warszawa przy kościele Panny Maryi na Nowem mieście, zbudowanym w początku XV wieku, posiada potężną wieżę dzwonniczą i zegarową, do której jest przywiązane podanie, że wzniósł ją swoim kosztem w tymże czasie pewien pobożny młynarz, i że dlatego wmurowany został w jej ścianę (tak samo, jak w kościele zakroczymskim) kamień młyński. Druga potężna dzwonnica z czasów książąt mazowieckich, lubo nie starsza nad początek XVI wieku, ale w budowie swej bardzo charakterystyczna, której rycinę tu podajemy, znajduje się przy kościele farnym w Łomży. Najpiękniejszą z dzwonnic wileńskich jest gotycka z wieku XV przy kościele pobernardyńskim. W Czerwińsku nad Wisłą znajduje się także dzwonnica w stylu nadwiślańskim, służąca zarazem za bramę, prowadzącą na cmentarz starożytnego kościoła. O dzwonnicach polskich możnaby napisać całe dzieło, gdyby ktoś zajął się architekturą polską w tym kierunku. Budowano więcej drewnianych niż murowanych, zwłaszcza po wsiach, a stare miewały często i ozdoby i charakter budownictwa polskiego dziś zatracony. Podajemy tu dzwonnicę z Bochni, odrysowaną przez Matejkę. Trzeba było aż Matejki, aby ją odrysował! A inni malarze czy dużo zebrali ginących zabytków drewnianego budownictwa naszego? Podobno wszyscy razem nie wiele więcej, niż jeden Matejko. Miejmy nadzieję, że jeżeli są gdzie jeszcze resztki podobnych zabytków, to zostaną przed zburzeniem pochwycone na papier. Synod warmiński, odbyty w r. 1610, uchwalił, że dzwonnice powinny być zawsze zamknięte, aby nikt nie dzwonił bez pozwolenia proboszcza, dzwony zaś nie powinny być zawieszane na belkach, przytykających do ścian kościoła, lecz wyżej w wieży dzwonniczej. Jest przysłowie z dawnych czasów: „Ostatni w kościele bywa, kto pod dzwonnicą mieszkiwa“. Lud wiejski, nadając stałe nazwy różnym miejscowościom, mianuje czasem dzwonnicą pagórek nieobszerny, ale stromy. Dwie dzwonnice obok mur i murem złączone, pod niemi r. 1407, są herbem miasta Książa.Dzwony. Nieliczne przepisy o dzwonach kościelnych, ustanowione na synodach duchownych polskich, tak streszcza ks. Zyg. Chodyński: Dzwony nie powinny zawieszać się na belkach, przytykających do ścian kościoła, lecz wyżej w wieży dzwonniczej. Synod warmiński z r. 1610 postanowił, aby były przed użyciem poświęcone. Bractwa i cechy nie mogą mieć dzwonów własnych, lecz wspólne kościelne powinny je wzywać na nabożeństwa. Kościoły zakonne mogą mieć po jednym tylko dzwonie, i to średniej wielkości, do zwoływania ludu na modlitwę, a nie do współzawodnictwa z kościołami parafialnymi lub katedralnymi. Dzwoni sam tylko sługa kościelny, a żony swojej w żadnym razie w zastępstwie do tego używać nie może, pod karą usunięcia od obowiązku. W różnych czasach różnie dzwoniono, stosownie do celu dzwonienia. Przed nabożeństwem dzwoniono trzy razy. Na „Anioł Pański“ — o wschodzie i zachodzie słońca — dawano znak jednym i tymże samym dzwonem. Również trzy razy dziennie dzwoniono na modlitwę o pokój. Synod chełmiński w r. 1583 nakazuje na nabożeństwie żałobnem za biskupa dzwonić we wszystkie dzwony. Synody żmudzkie (r. 1636 i 1752) nakazują dzwonić przez trzy dni po śmierci prałata lub kanonika. Za umarłych dozwalano dzwonić dwa a najwięcej trzy razy przez pół kwadransa, za opłatą na sznury i inne wydatki. Wieczorną modlitwę za umarłych wprowadził papież Grzegorz XIII. Biskupi polscy nakazywali na synodach, aby wiecznymi czasy, codzień w godzinę po zachodzie słońca tak w parafialnych jak w zakonnych kościołach, uderzano w wielki dzwon na odmówienie parę razy Ojcze nasz i Zdrowaś z psalmem De profundis. Uderzano trzy razy, przyczem trzecie dzwonienie powinno być dłuższe dla odróżnienia, że nie dzwonią na pożar. Dziś zwyczaj ten powszechnie zaniedbany z wyjątkiem niektórych kościołów, np. u ks. franciszkanów w Kaliszu, gdzie dotąd go zachowują (pisze ks. Chodyński w r. 1873), dzwoniąc w godzinę po zachodzie słońca. W niektórych parafjach zaraz po zadzwonieniu na Anioł Pański uderzano 9 razy w wielki dzwon na znak modlitwy za poległych na wojnie. Synod warmiński z r. 1610 każe dzwonić „na podniesienie“ w czasie sumy, aby ci, którzy nie są obecni w kościele, przynajmniej myślą uczcili Najśw. Sakrament. W czasie trzech dni ostatnich Wielkiego tygodnia, zamiast dzwonków używa się w kościele grzechotek (crepitaculum). Za rządów pruskich wyszedł okólnik, zabraniający dzwonić w czasie burzy, a po nim ukazały się rozporządzenia biskupów, w tymże celu wydane. Uderzanie w dzwony kościelne odbywa się na znak zaczynającego się Wielkiego postu o północy z wtorku na wstępną środę, oraz w połowie postu wielkiego. O opłacie, zwanej „dzwonne“ lub „podzwonne“, jak widzieliśmy, mówi już synod warmiński z r. 1610. Biskup Skarszewski w „Rozporządzeniach na djecezję chełmską i lubelską“, wydanych r. 1792, naznaczył od dzwonienia za jeden raz od trzech dzwonów groszy 15, a gdyby więcej było dzwonów — gr. 20, lub jeśli dzwony wielkie — złp. 1. Za Księstwa Warszawskiego (r. 1809) i Kongresówki (r. 1818) wyszły przepisy, do dziś obowiązujące. Obrządek poświęcenia dzwonów kościelnych nazywa się „chrztem“ (baptismus), dzwon bowiem, jak każdy inny sprzęt kościelny, modlitwą i wodą święconą błogosławiono i oczyszczano przed pierwszym użyciem. Poświęcanie jest dawniejszem, niż nadawanie imion dzwonom. Już w Kapitularzu Karola W. z r. 789 jest przepis przeciwko zabobonom, praktykowanym przy benedykcyi dzwonów. Gdy papież Jan XIII, poświęciwszy r. 968 wielki dzwon kościoła laterańskiego, dał mu na imię „Jan“, wszedł ten obrządek następnie i do rytuałów. We Włoszech nadawano dzwonom często imiona żeńskie; w Polsce — tylko męskie, zwykle od ich fundatorów, jak np. wielki dzwon, odlany z woli kr. Zygmunta I w r. 1520 w Krakowie dla katedry na Wawelu przez Jana Behama, ochrzczony został imieniem Zygmunt. Na ziemiach dawnej Polski znajduje się wiele dzwonów z dawnych wieków, cennych jako zabytki odlewnictwa czyli, jak nazywano, „ludwisarstwa“ krajowego. Z powodu jednak niedbalstwa polskiego w rzeczach sztuki i obojętności duchowieństwa dla zabytków przeszłości, nie posiadamy dzieła o dzwonach polskich. Dzieła takiego nie stworzy nigdy jeden badacz, dopóki biskupi nie polecą najświatlejszym duchownym lub osobom innym sporządzić najdokładniejszego spisu wszystkich dzwonów kościelnych w swoich djecezjach, z ich wymiarem i dokładnymi odciskami napisów oraz znaków, dopełnionymi po oczyszczeniu. Dobry przykład dał ks. Władysław Siarkowski pracą swoją „Dzwony w gubernii Kieleckiej“, Warszawa, 1878 r. O starych dzwonach w kraju wiemy, że znajdują się w Czersku, Poznaniu, Krakowie, Ludzimierzu, Zakroczymiu, Sandomierzu (dwa: jeden z r. 1314, drugi z r. 1399), Lwowie, Kielcach, Koźminie, Lanckoronie, Zebrzydowicach, Rabce, Wilnie, Toruniu i t. d. W Krakowie, u Panny Maryi, znajduje się dzwon roboty Freudentheila z r. 1435 z płaskorzeźbami Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus, herbem państwa polskiego, miasta Krakowa, sześciu różnymi herbami polskimi i kilkakroć powtórzonem Dębnem Oleśnickich. O sławnym „Zygmuncie“ na Wawelu ob. oddzielny w niniejszej Enc. artykuł: Zygmunt. W katedrze krakowskiej, w wieży wikaryjskiej, są trzy dzwony, znane pod imionami: Maciek, Nowy i Gąsiorek, a wogóle nazywane „srebrnymi“, jakoby dla użytej w nich domieszki srebra. W kościele katedralnym w Lublinie znajduje się dzwon, ozdobiony 10 herbami i wizerunkami świętych Jana i Stanisława, mający 12½ łokcia obwodu i 6½ stopy wysokości, odlany w r. 1627 przez Tomasza Godax i Piotra Breczwela. W kościele pobernardyńskim w Lublinie znajduje się dzwon, 8 łokci obwodu mający, z pięknemi wypukłorzeźbami i ozdobami, odlany w r. 1658 przez Andrzeja Przybyłkę i Alberta Żmudę. Słynął wielkością dzwon farny w Nowym Sączu roboty Wagnerowicza z Lublina (r. 1617), mający 14 łokci obwodu, ale pęknięty. Słynęły także już nie tyle wielkością, ile głosem, jakoby na dwie mile w dzień cichy słyszanym, dwa dzwony farne radziwiłłowskie: w Mirze i Nieświeżu. Pierwszy był fundacyi księcia „Panie Kochanku“ i nosił też imię swojego fundatora „Karol“. W tymże Mirze przed laty znajdował się na zamku dzwon zegarowy, cały dziwnie w przezrocze wyrobiony, a jednak czystego i dźwięcznego głosu. Był on umyślnie dla Radziwiłłów lany, bo miał z jednej strony na tarczy, w stylu odrodzenia wyrzezanej, orła Radziwiłłowskiego, a z drugiej w przezroczu trzy krzyże. Około wieku IX-go zaczęto używać dzwonów i w celach świeckich. Za cesarzów saksońskich wieże wojenne, zwykle oddzielnie na wyniosłościach wznoszone (jak np. u nas pod Kaźmierzem lubelskim, koło Chełma i inne), z których obserwowano ruchy nieprzyjaciela, opatrzone były w Niemczech dzwonem sygnałowym. Dzwonem kościelnym zwoływano lud do broni, do gaszenia pożaru, do ratowania się przed powodzią lub napadem nieprzyjaciół. Później po wielu miastach spełniały tę przysługę dzwony ratuszowe. We Włoszech był używany w średnich wiekach dzwon obozowy, zawieszony w dzwonnicy przenośnej na kołach, carroccio zwanej. Wspominamy tu o podobnych szczegółach dlatego, że kultura europejska obejmowała zwykle kolejno i Polskę. W wydawanych przez Akademję um. w Krakowie „Sprawozdaniach Komisyi do badania historyi sztuki w Polsce“ znajdują się wiadomości o dzwonach w Krakowie (t. I str. 26, 29 i 30, t. II str. 113) w Ostrogu wołyńskim (t. III str. 87), w Sączu starym (t. IV str. LXXXIV) w Sandomierzu (t. II str. 49), w Chyrowie (t. V str. CXXXI), w Łanach wielkich (t. V str. CXXXI), we Lwowie (t. V str. CXXXI), w Zubrzy (t. V str. CXXXI), o odlewni w Urzeczu (t. VI str. 238) i Pokojowie (t. VI str. 210 i 211).
Egzekucja. Wyrazem tym w prawie publicznem XVI-go stulecia nazwano specjalnie odbieranie dóbr królewskich tym, którzy mieli je nadane po Statucie kr. Aleksandra. Wogóle zaś wyraz ten oznaczał wykonywanie wyroków sądowych kryminalnych i cywilnych. Co do kryminalnych, to niektóre szczegóły podaliśmy pod wyrazem delikwent. Za Kazimierza Wiel. wiązano w sądzie skazanego wyrokiem i oddawano przeciwnikowi, t. j. pokrzywdzonemu. Jeżeli uciekł, był wolny od kary, tylko rzecz przywłaszczoną musiał oddać. Później egzekucję przeciw szlachcie wykonywały tylko sądy grodzkie. Sądy marszałkowskie egzekwowały wyroki tylko własne. Dopiero od r. 1784 władza egzekwowania dana była wszystkim sądom. Do egzekwowania grody w rzeczach ważniejszych wysyłały subdelegata, albo burgrabiego. W sprawach pomniejszych załatwiał wszystko woźny z dwoma szlachcicami. Jeżeli gród doznał oporu, posyłał drabów grodowych lub powoływał szlachtę ze swego powiatu. Ostatni ten sposób egzekucyi wyroków sądowych nazywano zajazdem. Wiele było utyskiwań na brak rygoru w wykonywaniu prawa, oraz na to, że „prawa polskie nie tak są surowe w egzekucyi, jak w osnowie.“ Nie należy jednak zapominać, że prawo miało tu do czynienia ze stanem rycerskim, który we wszystkich narodach i po wszystkie czasy twardo uchylał karku przed powagą prawa.
Egzoficja, exofficja, z łac. ex officio, obowiązek miast do bezpłatnego dawania kwater, czyli — jak dawniej mówiono — „gospód“ dla dworu królewskiego, senatorów, posłów i deputatów w czasie sejmów, trybunałów, komisyj i wszelkich zjazdów publicznych. Wyjątkowe uwolnienia od dawania gospód w miastach nazywały się „libertacje“. Domy, należące w miastach do stanu rycerskiego i duchownego, były wolne od tego obowiązku. Na sejmie konwokacyjnym r. 1764 zniesiono egzoficja i tylko marszałkowi i prezydentowi trybunału dawano stancje darmo; dla innych przybywających zalecono gospodarzom domów nieprzedrażanie mieszkań. (Vol. leg. t. II f. 677, t. VI, f. 424 i t. VII. f. 83). Zygmunt I, gdy, będąc jeszcze królewiczem i przesiadując przez 3 lata u Władysława króla Węgier a brata swego, przyjeżdżał do Krakowa, nie korzystał nigdy z egzoficjów, ale najmował sobie gospodę u bogatych mieszczan krakowskich (Pawiński: „Młode lata Zygm. Star.“).
Egzorbitancje, czyli zboczenia od prawa, wykolejenie z zaprowadzonego porządku, orbita bowiem znaczy kolej na drodze; exorbita legum — wyjście z kolei praw. Wszystko zatem, co się działo nieprawnie, z uszczerbkiem praw lub wolności Rzplitej nazywano egzorbitancjami (extra orbitam legum). Były to więc nietylko nadużycia urzędników, lecz nawet wszystko, co było przez króla i inne stany przeciw prawu krajowemu przedsięwzięte. W bezkrólewiu po abdykacyi Jana Kazimierza zaliczono do egzorbitancyi wyrok tego króla przeciw Lubomirskiemu, abdykację królewską i wszystko, do czego się król przysięgą zobowiązał a nie wykonał. W czasie każdego bezkrólewia, na sejmie elekcyjnym komisja, z członków obu stanów złożona (t. j. z 6-ciu senatorów wybranych przez prymasa i 12-tu posłów wybranych przez marszałka sejmowego), wszystkie egzorbitancje w czasie ostatniego panowania popełnione spisywała, znosiła i prawo do dawnej powagi przywracała. Uchwały wszakże tej komisyi musiały być potwierdzone przez stany sejmujące w pierwszych tygodniach sejmu elekcyjnego. Sesje odbywała ta komisja w zamku warszawskim, w godzinach rannych, bo po południu członkowie jej musieli być obecni na obradach sejmowych w polu elekcyjnem. W dawnej polszczyźnie często używano słowa „egzorbitować“, co znaczyło: przeciw prawu wykraczać.
Egzorta. Od wyrazu łacińskiego exhortatio — napominanie, nazywali Polacy egzortą przemówienia pogrzebowe czyli napomnienia religijne, wystosowane przez kapłana przy trumnie zmarłego do ludzi żyjących. Ponieważ mowy pogrzebowe zakończane bywały zwykle modlitwą za duszę nieboszczyka, więc też modlitwa, odmawiana nad chorym i przy katafalku w kościele, zowie się także egzortą.
Ejnał ob. Hejnał.
Ekonomje królewskie były to „dobra stołu królewskiego“, mensae regiae, t. j. wyłącznie na stół królewski przeznaczone, wolne od ciężarów. Gdy starostwa i wogóle ziemie królewskie ulegały coraz większemu rozdawnictwu, pomyślano w początkach panowania Zygmunta III o zabezpieczeniu dochodów na potrzeby panującego. Najpierwej Litwa na sejmie r. 1589 na ten cel przeznaczyła dobra: grodzieńskie, szawelskie, brzeskie, kobryńskie, mohilowskie i olickie (z dawnemi cłami), które to dobra nazwano Ekonomjami lub dobrami stołowemi, od ich przeznaczenia. W roku następnym Korona na ten sam cel oddała żupy solne krakowskie i ruskie, miny olkuskie, cła ruskie i płockie, ekonomję sandomierską, samborską, malborską, rogozińską i tczewską, wielkorządy krakowskie, cła gdańskie, elbląskie, ryskie, dochody z mennicy i z opłat podwodowych. W kopalniach olkuskich wydobywano ołów i srebro. Ze wszystkich ekonomii najdochodniejszą była malborska, jako najwięcej wsi i żyznych gruntów posiadająca. Zachował ją też sobie Kazimierz Jagiellończyk zaraz, jak się tylko po wojnie krzyżackiej w jego moc dostała. Dochody z cła ryskiego w roku 1620 ustały, gdy Szwedzi opanowali Rygę. Prócz ceł, Gdańsk i Elbląg składały opłatę, która się ratami gdańskiemi i elbląskiemi nazywała. Dochód z mennicy Zygmunt III przed samą śmiercią swoją na korzyść Rzeczypospolitej wieczyście ustąpił, co później w Paktach Konwentach wszystkim jego następcom zamieszczano. Również i opłata na podwody przestała należeć do skarbu królewskiego. Prawa zabraniały królowi w czemkolwiek dóbr stołowych bądź jakich innych stałych dochodów umniejszać, a osoby, na rzecz których nastąpiłoby coś podobnego, podlegały surowym karom. Tylko za zezwoleniem Stanów dobra stołowe królewskie mogły być osobom prywatnym czasowo oddawane, jak to jeszcze w statucie Aleksandra Jagiellończyka było zawarowanem. Tym to sposobem saliny wielickie cesarzowi, a część ekonomii pomorskich i cała szawelska prywatnym w zastaw dane były. Niektóre zaś włości z ekonomii brzeskiej hetmanowi kozackiemu Teterze, inne zaś z mohilowskiej innym kozakom w dożywocie przeznaczone. Jak w uszczuplaniu, tak i w powiększaniu dóbr stołowych prawa Rzeczypospolitej władzę królewską określały. Granic ekonomii z krzywdą sąsiednich właścicieli rozprzestrzeniać zabroniono, a zdarzające się spory graniczne wyrokiem komisarzy rozstrzygane być miały. Dobra i przychody królewskie mogły być wydzierżawiane w Koronie koroniarzom, w Litwie Litwinom, w województwach pruskich szlachcie pruskiej. Żydzi byli wszędzie wyłączeni. Za Augusta II Sasa zarząd dóbr stołowych uorganizowany został pod nazwą Kamery z siedliskiem na zamku warszawskim, której prezesem był senator, a wiceprezesem podskarbi nadworny. W czasie bezkrólewia ekonomje przechodziły pod zarząd podskarbich: koronnego i litewskiego, z wyjątkiem ceł gdańskich i elbląskich, których kontrolę prowadziły wtedy magistraty miast powyższych. Na czas bezkrólewia byli także wybierani komisarze do dozoru dóbr królewskich, z którego sprawę Stanom zdawali. Konstytucjami z lat: 1673, 1703 i 1717 dobra królewskie ekonomiczne zwolnione były od wszelkich podatków, leżów wojskowych, opłat i ciężarów, które rozkładano w razie potrzeby na województwa i ziemie, w jakich owe dobra leżały. W Królestwie kongresowem po roku 1815 utworzono ze starostw i dóbr poduchownych 64 ekonomij, czyli kluczów skarbowych, które po roku 1831 i 1863 rozdane zostały jako „majoraty“ i „donacje“ generałom rosyjskim.
Ekscepta mazowieckie. Mazowsze pod rządem swoich książąt z rodu Piastów miało oddzielne swoje prawa. Stan. Łaguna przypuszcza, że już w latach 1297—1350 powstał w Mazowszu zbiór ogólny praw. Gdy po wygaśnięciu Piastów księstwo Mazowieckie, wcielone do Korony i nazwane województwem mazowieckiem za kr. Zygmunta I, chciało zachować niektóre prawa ze Statutów Mazowieckich, król Stefan Batory r. 1576 zatwierdził takowe pod tytułem Excepta Masoviae. Znajdują się one w drugim Vol. Legum, całe zaś statuta mazowieckie po raz pierwszy wydrukowane zostały w dziele Bantdkiego: Jus Polonicum r. 1831.
Eksdywizja w prawie litewskiem, a potioritas w pr. polskiem, była to nazwa postępowania sądowego, które pomiędzy wierzycieli wydzielało z majątku dłużnika ziemię w naturze, długami przeładowaną. Podział taki dopełniały sądy eksdywizorskie, a zdarzało się nieraz, że całe fortuny pańskie szły w podział pomiędzy licznych wierzycieli. O procesie eksdywizorskim pisali: Ostrowski (t. I str. 250), Bandtkie (Prawo prywatne str. 390), Korowicki (Proces cywilny litewski str. 217), Słoński w dziele „Accessoria“ pod wyrazami potioritas i reces. Eksdywizję nazywano także „rozbiorem, sprawą rozbiorową“, a w nowszych czasach — konkursem.
Ekslibris (z łac. ex libris — z książek, z pośród książek). Był zwyczaj we wszystkich krajach zachodniej cywilizacyi, że w wielu bibljotekach przylepiano na książkach kartki papierowe ze znakiem, wyrażającym nazwisko właściciela bibljoteki, jego herb lub nazwę księgozbioru albo instytucyi. Wiele ekslibrysów nosiło charakter roboty mniej więcej artystycznej, zdobniczej. Prócz nazwiska i rysunku, wiele ekslibrysów dawnych mają jeszcze jakąś dewizę, sentencję, uwielbiającą wiedzę, rozum, naukę, światło lub ostrą chłostę na przyszłego złodzieja książki, próżniaka albo nieuka, który z książki nie potrafi korzystać. W Polsce zwyczaj ekslibrysów przyjął się późno. Na książkach z bibljoteki Zygmunta Augusta, podarowanej przez umierającego króla dla kolegjum jezuickiego w Wilnie, znajdował się tylko herb królewski, na okładce zwierzchniej wytłoczony. Książki Józefa Andrzeja Załuskiego, twórcy największej z bibljotek prywatnych w Europie, nosiły na sobie piękną pieczęć bibljoteki. Zwyczaj ekslibrysów w bibljotekach panów polskich upowszechnił się dopiero za czasów saskich. Znanem jest stylowe ekslibrys księcia Aleksandra Lubomirskiego, pułkownika francuskiego pułku Schomberga, z herbem, z postaciami bocznemi i podpisem u spodu. Najwspanialsze ekslibrys z własnym portretem miał znany z gwałtowności temperamentu „Comes Tomas ex Benkowo Czapski Knyszynensis, Goniondzensis, Bratianensis, Lonkoviensis, Radzynensis Capitaneus.“ Jest to piękny wizerunek półpostaci właściciela, siedzącego w swej bibljotece, nader delikatnie wytrawiony na metalu. Podajemy tu podobiznę ekslibrysu z bibljoteki niegdyś siemiatyckiej, zebranej przez księżnę Jabłonowską, słynną autorkę z czasów Stanisława Poniatowskiego, po której zbiory naukowe i ogromne muzeum przyrodnicze kolekcjonowane przez księdza Krzysztofa Kluka nabył cesarz Aleksander I do Petersburga. Wybitnie pięknem ekslibrys oznaczał swe książki Aleksander Chodkiewicz, znany już w XIX wieku z zajmowania się chemją i literaturą. Zbieraniem ekslibrysów mało kto u nas się zajmował. Największy zbiór widzieliśmy u Emeryka Czapskiego w Stańkowie, a podobno około 150 okazów zgromadził także p. Wittyg w Warszawie. Obojętność podobna dla zabytków, choć drobnych, ale o pewnej kulturze i cywilizacyi krajowej w przeszłości świadczących, dowodzi nizkiej kulturalności tegoczesnej.Ekspektatywy były to listy, które królowie polscy dawali zwykle osobom protegowanym na mające zawakować w przyszłości posady i godności kościelne lub świeckie. Uchwała z r. 1717 zabroniła królom wydawania podobnych ekspektatyw. Czacki powiada, że ekspektatywy były to „przywileje na przeżycie dawane;“ Linde tłómaczy ten wyraz „nadzieją dostąpienia czego.“ Wogóle mówiono i pisano dawniej: „ma u króla ekspektatywę na biskupstwo, starostwo“ i t. d.
Ekspens. W „Dykcjonarzyku teatralnym“ wydanym r. 1808 w Poznaniu, pod wyrazem Expens czytamy co następuje: „Moim zdaniem artykuł ten najmniej potrzebuje objaśnienia; niemasz człowieka, któryby nie ekspensował, skąpiec nawet jakim jest pan **** wydaje kilka groszy. Otóż tedy i Teatr musi coś wydawać, a wydaje bardzo wiele — Ekspens teatralna jest dwojaka, ta która co Reprezentacja bywa, i ta, która się czasami zdarza, jako to na ubiory i dekoracje. Ekspens codzienna można powiedzieć, że jest zbyt wielka. Trzeba zapłacić za teatr, światło, orkiestrę, bilety, — oficjalistów teatralnych, mały podatek, rekwizyta, fryzjer, krawiec, osoby przybierane, afisze — wszystko to (nie dodając nawet facjendy przy biletach) dojdzie 30 czerwonych złotych. Ileż więc trzeba biletów z kasy wydać, nim się taka uzbiera suma — czasami nawet zamiast zysku dopłacić wypadnie.“ W wieku XVIII głośni byli w Polsce dwaj bracia Moszyńscy August Fryderyk i Fryderyk Józef, synowie Jana Kantego i hrabianki Fryderyki Augusty Cossel, naturalnej córki kr. Augusta II Sasa. Z tych dwuch braci August, starszy, wielki mistrz massonów, alchemik, szuler, ale i gruntowny znawca sprawy mennicznej, słynął z rozrzutności, więc go przezwano „ekspensą“. Młodszego zaś Fryderyka, autora percepty i ekspensy skarbu Rzplitej, dla jego niezwykłej oszczędności nazywano „perceptą.“
Ekspulsja w prawie litewskiem oznaczała gwałtowne z dóbr wypędzenie czyli wybicie, po którem sprawa posesoryjna musiała być w ciągu miesiąca w grodzie przez wypędzonego wniesiona. Gdy posesja ze strony powoda była udowodniona, następowała reindukcja czyli oddanie posesyi (Vol. leg. t. I f. 577 i t. VI f. 59 i 567).
Ekstrakty były to wypisy z akt grodzkich, ziemskich i wszelkich ksiąg wieczystych. Strony rzadko składały w procesach oryginały dokumentów, ale najczęściej tylko ekstrakty uwierzytelnione przez kancelarję i pieczęć władzy, od której wychodziły. Koszt wypisania Ekstraktu liczony był zwykle podług arkuszy, a regent w kancelaryi grodzkiej i pisarz w kancelaryi ziemskiej odstępował zwykle ten dochód swemu zastępcy, który ekstrakt własnoręcznie sporządzał.
Ekstrameta, gra w piłkę studentów i żaków, nadająca ruch ciału. Czterech staje na oznaczonych miejscach lub kamieniach, a czterech w pośrodku mety. Boczni rzucają piłkę jeden ku drugiemu; za trzeciem jej złapaniem, wolno starać się ugodzić w stojących pośrodku. Gdy rzucający trafił, to ten, którego uderzono, idzie na bok, a gdy chybił, to sam idzie na bok. Gdy jeden tylko zostaje, obiega w koło mety, ścigany przez innych.
Elear, eljer, haljer, harcownik, poprzedzający wojsko przed bitwą, rycerz-ochotnik, wyzywający do pojedynku nieprzyjaciół przed frontem wojska dla dania zaczepki i zachęty do boju. Elearami, eljerami i haljerami nazywali Polacy w wieku XVII najprzedniejszą jazdę. Podobno po raz pierwszy ukazali się w bitwie pod Guzowem r. 1607 w szeregach rokoszan przepasani czerwonemi szarfami przez ramię. Oni-to na komendę Janusza Radziwiłła przedarli się przez szyki królewskie aż do wozów, a jeden z nich, Hołownia, przypadłszy do namiotu Zygmunta III, z szyderstwem zapytał: „A gdzie ów Szwed?“ Za to zuchwalstwo przypłacił życiem, bo go rozsiekała straż królewska. Mimo szarf czerwonych, nie wytrzymali przecież natarcia Chodkiewicza. Ksiądz Wojciech Dembołęcki z Konojad twierdzi, że język nasz polski ma słowo Elear wzięte od Węgrów, w których mowie clu iaro znaczy „wprzód idący.“ Karłowicz tłómaczy to ściślej wyrazem węgierskim elöharcos złożonym z dwuch: elö — naprzód i harcos — harcerz, oznaczającym więc przodującego wojownika. Gdy na początku wojny 30-letniej cesarz Ferdynand II znalazł się w wielkiem niebezpieczeństwie, zaciągnęli się w służbę jego, za przyzwoleniem Zygmunta III, Lisowczycy, a ksiądz Dembołęcki podążył z nimi do Węgier, Austryi, Czech i Niemiec w charakterze ich kapelana. Ponieważ przeciwnikami cesarza byli heretycy, więc mniemał, że to wojsko „niegdyś Lisowskie“ stało się od r. 1619 „wojskiem Bożem“, i napisał o nich dziełko: „Przewagi Elearów Polskich, co ich niegdyś Lisowczykami zwano.“ (Poznań u Jana Wolraba r. 1623). Wspomina „heljerów“ i Birkowski w kazaniu na pogrzebie Chodkiewicza. Nazwa ta wszakże była więcej literacką i do potocznej mowy narodu nie przeszła, a w drugiej połowie XVII w. nic już o elearach nie słychać.
Elegje polskie. Kronikarz Marcin Gallus, piszący na początku wieku XII, pomieścił w swej kronice łacińską, prostą, ładną pieśń, opłakującą zgon Bolesława Chrobrego. Niewątpliwie śpiewał naród podobnej treści pieśni polskie, gdy jednak nikt ich nie zapisał, słusznie pieśń gallusową za najdawniejszą w Polsce elegję uważać należy. Na język polski tłómaczyli ją: Szajnocha, M. Gliszczyński, Zyg. Komarnicki. W kronice wielkopolskiej Baszka z wieku XIII znajdujemy wzmiankę o pieśniach, opiewających klęskę Polaków, zadaną im przez pogan pruskich za Bolesława Kędzierzawego r. 1167. Długosz pisze w wieku XV, że za jego czasów śpiewano jeszcze pieśń o zamordowaniu Ludgardy przez jej męża Przemysława. Piotr Chmielowski jest zdania, że pierwsza część pieśni o wójcie krakowskim Albercie, napisana po łacinie w wieku XIV a tłómaczona na język polski przez Syrokomlę, musi być uważana także za elegję. Z w. XV-go doszło nas kilka elegij religijnych w języku polskim, z których najładniejsza nosi tytuł „Żale Matki Boskiej.“ Długosz przytacza dwie elegje Adama Świnki: jedną na śmierć córki Władysława Jagiełły, królewny Jadwigi, drugą na zgon Zawiszy Czarnego, jak również elegje Grzegorza z Sanoka na śmierć króla Wł. Jagiełły i żony jego Zofii. W w. XVI każdy prawie wierszopis polski pisał elegje łacińskie, ale bez natchnienia poetyckiego. Za najlepsze, bo pełne uczucia, poczytuje Chmielowski elegje Klemensa Janickiego i elegję Jakóba Przyłuskiego na śmierć Elżbiety, pierwszej żony Zygmunta Augusta. Jan Kochanowski pisał elegje łacińskie, zwykle treści erotycznej, lecz sławę wiekopomną pozyskał sobie polskiemi „Trenami na śmierć Orszulki,“ które, jako prawdziwe arcydzieło, wywołały przez dwa wieki tysiące naśladowców, poczynając od Klonowicza. Wśród nich odznaczyli się dopiero pod koniec XVIII wieku Franciszek Kniaźnin i Franciszek Karpiński. Pierwszy napisał obszerne „Żale Orfeusza“; drugi jest autorem: „Pieśni dziada sokalskiego w kordonie austrjackim“, „Dumy Lukierdy“, „Powrotu na wieś“ i „Żalów Sarmaty nad grobem Zygmunta Augusta.“ Po Karpińskim, na przełomie wieku XVIII i XIX najważniejsi pisarze elegii są: książe Adam Czartoryski, generał ziem podolskich, autor wzruszającego „Barda Polskiego“, obszernej elegii złożonej z 6-ciu obrazów, oraz Jan Paweł Woronicz. Do głośnych w początku XIX stulecia należała elegja Ludwika Kropińskiego p. n. „Emron.“ Brodziński napisał prześliczną, prawdziwie wzruszającą elegję p. n. „Powrót z Włoch“, oraz mniej cenne: na śmierć księcia Józefa Poniatowskiego i księcia Adama Czartoryskiego. Obok poważnego i podniosłego tonu, jaki w elegjach polskich panował, znajdujemy w końcu XVIII i na początku XIX stulecia mnóstwo elegij sentymentalnych, napuszonych w wyrażeniach i płytkich w uczuciu. Doskonale je wyśmiał Juljan Ursyn Niemcewicz, mieszcząc w swojej komedyi „Powrót posła“ trawestacje owych utyskiwań p. n. „Elegja na śmierć Szambelana“. Był także osobno wydany (w Warszawie r. 1826) wiersz p. t. „Elegiomania“. Ładną rozprawę o Elegii napisał Kazim. Brodziński (r. 1822). Całe zaś studjum nad Trenami Kochanowskiego i naśladowcami wielkiego poety skreślił Felicjan Faleński (r. 1867).
Elekcyjność i elekcje królów. Każda z trzech wielkich epok dziejowych w Polsce przedstawia oddzielną fazę w rozwoju historycznym obieralności panujących. Pierwszą fazę w epoce Piastowskiej nazywa historyk Szymon Askenazy współistnieniem pierwotnego pojęcia przywódcy ludu z woli ludu obok sukcesyjności władzy zwierzchniczej w jednym rodzie, raz wyniesionym. Drugą fazę w epoce Jagiellońskiej mianuje tenże dziejopis „współistnieniem zasady elekcyi monarchy ograniczonej przez głównych dostojników kraju obok zasady faktycznego dziedziczenia dwuch połączonych koron aż do wytworzenia się unii realnej z osobistej.“ Trzecią nareszcie fazą była wolna, nieograniczona elekcja monarchy przez głosowanie powszechne gminu szlacheckiego. W pierwszym okresie podstawę żywiołu elekcyjnego w monarchicznym ustroju Polski Piastowskiej dały najpierwotniejsze i najpowszechniejsze tradycje patrjarchalno-gminowładcze, których ślady pozostały u wszystkich ludów europejskich. Do tych tradycyj pierwotnych przystąpiło z jednej strony rzymskie pojęcie sukcesyi władzy najwyższej porządkiem prawa prywatnego; z drugiej strony pojęcie kanoniczne obioru zwierzchnika przez ogół ludu chrześcijańskiego. Wobec tylu różnych czynników stanęła zasada staro-słowiańska podziału dzielnicowego pomiędzy synów, ze zwierzchnictwem jednego z nich, wskazywanego najczęściej ostatnią wolą ojcowską, bez względu na starszeństwo wieku, zasada, otwierająca szerokie pole niebezpiecznym komplikacjom, a tem samem ułatwiająca rozrost pojęć i żywiołów elekcyjnych. Rozporządzenie testamentowe Bolesława Krzywoustego nie było zdolne zapobiedz rozkładowym skutkom systematu dzielnicowego. Jak w sąsiednich Czechach systemat ten, mimo wzmocnienia senjoratu w XI wieku przez rozporządzenie Brzetysława I, doprowadził w dwuch wiekach do zapanowania wolnej elekcyi, tak i w Polsce musiał oddziałać w tym samym kierunku. Testament Krzywoustego, nie rozstrzygając jasno pomiędzy zasadą pierworodztwa w linii najstarszego syna a zasadą senjoratu, przyczynił się do większego jeszcze zamącenia pojęć o porządku dziedziczenia władzy zwierzchniej. Odtąd — powiada Szujski — „walka senjoratu z sukcesyjnem następstwem stała się bogatym żywiołem dla idei elekcyjnej.“ Kiedy Mieszko Stary, wygnany z Krakowa, doprasza się przeciw Kazimierzowi Sprawiedliwemu opieki cesarza niemieckiego, powołując się na przywileje senjoratu, cesarz, (według Kadłubka), dając mu odprawę, wyraźnie stwierdza prawo wolnej elekcyi, przysługujące Polakom. W rytuale kościelnym koronacyi Władysława Łokietka dochował się ślad głębszej idei elekcyjnej w zapytaniu prymasa: „Chcecież mieć go królem?“ na co zgromadzeni odpowiadali antyfoną: „Radzi, radzi, radzi.“ W dalszym rozwoju zasady elekcyjności, doniosłym było krokiem oparcie Polski o Węgry, z mocy paktu dynastycznego, zdziałanego przez Kazimierza W., krokiem tem donioślejszym, iż w samych Węgrzech niewiele wcześniej (1307), skutkiem wygaśnięcia dynastyi Arpadów i wyniesienia nowej dynastyi królewskiej sposobem wolnego wyboru, idea elekcyjna znalazła niezaprzeczone zastosowanie. W rzeczy samej, pakt wyszogrodzki (1339), przelewający następstwo tronu polskiego, na wypadek śmierci bezpotomnej Kazimierza, na jego siostrzeńców węgierskich, z obejściem najbliższych praw sukcesyjnych Piastowskich, postanowiony wbrew zasadzie legitymizmu monarchicznego, a, pod wpływem panów małopolskich, za zgodą ówczesnej rady koronnej, nie był niczem innem, jak elekcją nowej dynastyi. I w tem też znaczeniu nie bez powodu nazwano Ludwika Węgierskiego pierwszym królem elekcyjnym (Bartoszewicz, Stadnicki). Układy o sukcesję Jadwigi stanowią przejście do drugiego okresu. Przywilej koszycki Ludwika (1374), warując ewentualne następstwo córek, wyrażenie „elekcja“ zastępuje stale terminem „akceptacja“ przyszłych dziedziczek przez stany koronne. Usiłowania powrotu do Piastowskiego prawa sukcesyjnego, podjęte przez Wielkopolan a wyrażone w wyniesieniu Ziemowita Mazowieckiego, nie mogły się już objawić inaczej, jak w formie elekcyjnej, przez obiór sieradzki Ziemowita (1383). Z chwilą zaś — pisze Askenazy — gdy sprawa obsadzenia tronu przenosiła się ostatecznie na grunt elekcyjny, tamte usiłowania uledz musiały wyższym względom polityki, które nakazywały obiór Jagiełły na małżonka królowej i współrządcę. W przedwstępnej ugodzie, zawartej w styczniu r. 1386 między Jagiełłą a poselstwem polskiem w Wołkowysku, po raz pierwszy termin „elekcyi“ urzędownie został użyty, jako tytuł powołania Wielkiego księcia. Nieinaczej też, jak do zasady obieralności, zmuszony był odwołać się Jagiełło po urodzeniu się potomków męskich z czwartej małżonki. Dla uznania sukcesyi po sobie syna Władysława, zbierał król nasamprzód akcesy miast, z Krakowem na czele, które w oświadczeniach swoich na rzecz królewicza jednozgodnie wyrażenie elekcyi stosują. Potem dopraszał się o zgodę rady koronnej, uzyskał zapis sejmowy w Brześciu kujawskim (1425), uznający następstwo Władysława, obalony już roku następnego na zjeździe łęczyckim, a r. 1430 zastąpiony zapisem jedlińskim, stanowiącym już tylko, że jeden z królewiczów, którego rada koronna za zdatniejszego uzna, obrany będzie następcą. Treść niezwyczajna tego ostatniego aktu, który elekcyjność wprowadza tak bezwzględnie do samego domu królewskiego, poddając jej z góry małoletnich królewiczów, wysoce jest znaczącą dla istotnego charakteru idei elekcyjnej w okresie Jagiellońskim, dążącej wszelkimi sposobami do utrzymania zdobytego stanowiska. W bezkrólewiu po śmierci Władysława III Warneńczyka, Kazimierz Jagiellończyk odwłokami w przyjęciu korony, a zarazem groźbą, iż nie dopuści, aby kto inny tron zajął, wzmacnia prawo sukcesyjne Jagiellonów i w przywileju, wydanym w Brześciu litewskim r. 1446, zupełnie pomija wszelką wzmiankę o elekcyi, podnosząc natomiast połączenie obu koron pod jednem berłem. Lecz już w konfirmacyi praw r. 1454 nie dało się obejść bez wzmianki o elekcyi. Bezkrólewie po śmierci Kazimierza Jagiellończyka (1492) wykazało, że zasada elekcyjna w znacznej mierze przesiąknęła już z Korony w pojęcia Litwinów i że posłużyła im do ujawnienia dążeń separatystycznych, uwydatnionych przez obiór Aleksandra na tron wielkoksiążęcy litewski, a Olbrachta na polski. W bezkrólewiu po Olbrachcie zjazd elekcyjny piotrkowski, przez głosowanie senatorów i posłów, których wota przez marszałka były odbierane i ogłaszane, porządkiem uroczystszym niż dotychczas, przestrzegając ściśle formaljów elekcyjnych, obiera królem Aleksandra i w nowym akcie unii politycznej obojga narodów ustala zasady wspólnej na przyszłość elekcyi polsko-litewskiej. Pozostał z tego bezkrólewia pierwszy modus eligendi regis, podający dokładną wiadomość o zachowanych formach elekcyjnych, jako sankcyi i wzorze na przyszłość. Podług dokumentu z r. 1501 ziemianie obecni na pogrzebie króla odbywają naradę względem wyznaczenia terminu i miejsca elekcyi, rozsyłają po całym kraju urzędową wiadomość o zejściu króla i wezwaniu do wyboru następcy, oraz zapraszają na tenże termin hołdowników państwa, dla wzięcia udziału w wyborze. W czasie i miejscu wskazanem panowie i prałaci koronni zasiadają po prawicy a litewscy po lewicy arcybiskupa gnieźnieńskiego. Po zgodzeniu się na osobę króla, prymas nadaje dekret, w imieniu swojem, 7-miu biskupów, kasztelanów krakowskiego i wileńskiego, 16-tu innych kasztelanów, 13-tu wojewodów, podkanclerzego, marszałka nadwornego i podkomorzego i „wszystkich innych prałatów, baronów i szlachty, przedstawiającej całość Polski i Litwy“, z oświadczeniem, że po odbytych ceremonjach, naradach, układach i postanowieniach podpisani prałaci i baronowie wraz z posłami księcia mazowieckiego, wojewody mołdawskiego, powzięli uchwałę elekcyjną, mianującą królem (w danym wypadku) Aleksandra. Po przeczytaniu tej uchwały, powziętej na zasadzie uprzedniej zgody ogólnej, odbywało się dopiero właściwe głosowanie imienne zgromadzonych, przyczem marszałek ziemski od każdego z jego miejsca odbierał głos według porządku, prócz prałatów, którzy sami głosy składali. Po dojściu zgody marszałek wychodzi do ogółu szlachty, ogłaszając wybranego króla, którego ogół powinien akklamować. Widzimy z tego, że właściwą elekcję dokonywał zjednoczony i równouprawniony senat Korony i Litwy, posiadający prawo „konsyljarzów“ do uskutecznienia narad elekcyjnych. W myśl tejże zasady prawnej dokonaną została elekcja Zygmunta I, który wcześniej wyniesiony na tron wielkoksiążęcy przez Litwę, potem w Piotrkowie „przez wota magnatów ogłoszony został królem“. Przeciwko takiej zasadzie elekcyi oligarchicznej, panującej w całym okresie Jagiellońskim a uprawnionej przez konstytucję Aleksandra, obróciły się dążenia Zygmunta I, który w celu zapewnienia za swego życia następstwa tronu synowi, usiłował oprzeć się na współzawodniczącej z oligarchiczną elekcyjności szlacheckiej. Nastąpiło też ogłoszenie młodego Zygmunta Augusta (po uprzedniem uznaniu jego sukcesyi w Litwie r. 1529) za życia ojca następcą tronu polskiego, przez uchwałę zwyczajnego sejmu krakowskiego r. 1530, bez udziału hołdowników państwa, bez uroczystego ceremonjału zwołania ziemian, zbierania wotów senatorskich i t. d. W zamian za ustępstwa jednorazowe, uczynił król donioślejsze zasadnicze, które rozciągały zasadę elekcyjną na ogół gminu szlacheckiego. Zygmunt I wyraźnie zawarował na przyszłość wolną i powszechną elekcję, która w jego dyplomacie z r. 1530 po raz pierwszy otrzymała wyraz w formie prawnej, co prawda wyraz jeszcze bardzo ogólnikowy, gdyż mowa tu była tylko o „powszechnym zjeździe elekcyjnym.“ W tym jednak kierunku nowych zasad wolnej elekcyi — powiada Askenazy — musiały pójść odtąd dążenia opinii publicznej i większości narodu. Te dążenia, rozwijające się pod rządami dwuch ostatnich Jagiellonów, stanowią przejście do trzeciego okresu elekcyjności w Polsce. Uwydatniły się one podczas wojny Kokoszej r. 1537 i zdobywały sobie krok za krokiem grunt coraz mocniejszy pod względem prawnym. Przywilej Zygmunta I piotrkowski z r. 1538 mówi wyraźnie o „wolnej elekcyi“ i prawo wyborcze szlachcie przyznaje. Zasada „wolnej elekcyi“ ostateczną sankcję prawną otrzymała skutkiem zrzeczenia się przez Zygmunta Augusta praw sukcesyjnych do Litwy r. 1564 i dla obojga narodów w akcie unii lubelskiej. Przywilej lubelski z r. 1569 w punktach 4—7 postanowił w materyi elekcyjnej: „obojemu narodowi żeby już wiecznemi czasy... jeden król rozkazował, który spolnemi głosy od Polaków i od Litwy obran, a miejsce obierania w Polszcze.... któremu obieraniu.... powinnie et ex debito Rady i wszystkie Stany Korony Polskiej i W. X. Litewskiego wzywane być mają.“ Wybitniejsi pisarze polityczni owej doby, jak Frycz Modrzewski, ksiądz Stan. Orzechowski i inni, oświadczają się stanowczo i zgodnie za wolną elekcją i w szczególności za elekcją kandydatów krajowców, t. j. narodowych. Żadne wszakże prawidła wolnej elekcyi nie zostały w drodze prawodawczej postanowione i ze śmiercią króla, kiedy nadszedł moment zupełnie wolnego bezkrólewia, naród został jakby zaskoczony przez wolną elekcję. To też wszelkie zamysły mężów rozważniejszych skierowania wolnej elekcyi do bezpieczniejszego łożyska, sposobem wyborów pośrednich, przez delegację, spełzły na niczem. Że młody wówczas Jan Zamojski, zdobywając sobie popularność powszechną, tę zasadę przeparł z całą bezwzględnością, głosząc, że każdy szlachcic, który orężem broni ojczyzny, powinien obierać dla niej króla, to już pozostać musi na jego odpowiedzialności. Przyznaje jednak Askenazy, że w ówczesnych warunkach inne wyjście byłoby zapewne niemożliwem, a J. Bartoszewicz twierdzi, że Zamojski pierwszy tylko wypowiedział publicznie to, o czem wszyscy myśleli. Uchwały zgromadzonych Stanów po ucieczce Walezjusza i śmierci Batorego postanawiały ułożyć prawo wolnej elekcyi, co dowodzi, że zdawano sobie wcześnie sprawę z konieczności uporządkowania tej ważnej kwestyi, nigdy jednak nie zdobyto się na zapełnienie tak rażącej luki w prawie publicznem narodu. Przyczyną tego było, jak tłómaczy Heidenstein, że mniemano, iż opisać prawami wolną elekcję znaczyłoby już tem samem skrępować ją i umniejszyć. W takiem też położeniu pozostały rzeczy do końca a niektóre tylko szczegóły otrzymały częściową definicję prawodawczą. Król Stanisław Leszczyński napisał w swoim czasie projekt rozumnego prawa o sposobach odbywania elekcyi, ale projekt ten nie zamienił się już w prawo. Samo miejsce elekcyi długo było nieustalone. Dawniejsze akta wyniesienia królów dokonywano w Krakowie lub Piotrkowie. Wybór Kazimierza Jagiellończyka zdecydowano w Sieradzu. Elekcja Walezego, po raz pierwszy przeniesiona do Warszawy, odbyta pod wsią Kamionek na prawym brzegu Wisły, t. j. pod Pragą, postawiła szlachtę mazowiecką, mogącą tu najliczniej się zbierać, w wyjątkowo uprzywilejowanem położeniu. Dalsze elekcje odbywały się w polu między Warszawą i Wolą, aż dopiero po śmierci Augusta II-go r. 1733 dwie przeciwne sobie elekcje odbyły się jedna po praskiej, druga po warszawskiej stronie Wisły. Dopiero sejm „pacyfikacyjny“ r. 1736 miejsce electionis między Wolą i Warszawą a nie inne” ustanowił. Do głosowania i podpisywania elekcyi przypuszczano i miasta znaczniejsze. Gdańsk, Elbląg i Toruń miały udział obowiązkowy w elekcyi, bo należały do senatu ziem pruskich. Co się tyczy miast koronnych i litewskich, to udział ich nie był ściśle prawem nakazany i zależał więcej od tego, czy deputaci ich przyjechali na elekcję i mieli dowody pełnomocnictwa. Przy obiorze Władysława IV, Jana Kazimierza, Michała Korybuta i Jana III, pod podpisami właściwych województw znajdują się podpisy rajców i syndyków: Krakowa, Wilna, Lwowa i Poznania. Przy paktach konwentach Michała Korybuta z r. 1669 podpisali także od miasta Warszawy proconsul advocatus oraz viginti vir varsaviensis. Elekcję Stanisława Augusta podpisało pod województwem podolskiem dwuch rajców z Kamieńca podolskiego, a pod woj. lubelskiem dwuch delegatów i syndyk z Lublina. O prawo głosowania na elekcjach upominali się i lenni książęta Rzplitej: pruscy, pomorscy, kurlandzcy, ale Stany nie przyznały im prawa do tego, równie jak wojsku i Kozakom. Dla zasady nie chciano dopuścić panujących i orężnych. Każdy szlachcic, służący w wojsku, mógł głosować, ale pojedyńczo razem ze swojem województwem. W dniu otwarcia sejmu elekcyjnego zebrane Stany po uroczystem nabożeństwie w kościele św. Jana, odprawionem przez prymasa lub nuncjusza papieskiego, udawały się naprzód do wdowy królewskiej, jeżeli została, z kondolencją. W imieniu senatu przemawiał do niej prymas, w imieniu stanu rycerskiego marszałek ostatniego sejmu. Po tej rzewnej ceremonii udawali się wszyscy na pole elekcyjne. Tutaj otoczony był rowem i wałem równoległobok, do którego prowadziły trzy bramy, podług trzech głównych prowincyi Rzeczypospolitej i położenia ich geograficznego. Od zachodu więc wiodła brama dla Wielkopolski, od południa dla Małopolski, od wschodu dla Litwy z Białą-Rusią. Ruś Czerwona z Podolem, Wołyniem i Ukrainą stawała razem z Małopolską. Równoległobok dzielił się na dwie części, dla dwuch izb: senatorskiej i rycerskiej. Senatorska, z biskupów, wojewodów, kasztelanów i ministrów złożona, zasiadała w szopie, czyli budynku przykrytym tarcicami od deszczu i słońca, a z boków osłonionym oponami. Zewnątrz tego budynku zbierało się pod gołem niebem koło rycerskie, t. j. wszyscy posłowie ziemscy sejmu elekcyjnego. Szlachta inna, która z ochoty zjeżdżała na elekcję, stawała województwami, rozbijając namioty w miejscach oznaczonych przez marszałków, w pewnem oddaleniu dokoła prostokąta sejmowego. Marszałkowie koronni i litewscy urządzają wszystko, są jakby mistrzami ceremonii. Ogólny widok dziwnie był wspaniały, z którym się nic porównać w historyi żadnego narodu nie da. Był to olbrzymi wiec słowiański narodu polskiego z Litwą i Rusią. W prostokącie okopanym zebrana na sejm starszyzna, ludzie posiwiali w bojach i senatorskiej radzie, zewnątrz okopu, na polu elekcyjnem, cały naród. Najprzód posłowie ziemscy w kole rycerskiem pod laską marszałka ostatniego sejmu konwokacyjnego obierają marszałka na obecny sejm elekcyjny. Dopóki marszałek nie obrany, posłowie radzić nie mogą. Gdy nowo obrany marszałek wykonał przysięgę, deputacya, złożona z trzech posłów: wielkopolskiego, małopolskiego i litewskiego, udawała się od koła rycerskiego do szopy senatorskiej z zawiadomieniem, że koło posiada już marszałka. Senat, dodawszy do tej deputacyi trzech senatorów z trzech prowincyi, wysyłał ją do koła rycerskiego, aby zaprosić izbę poselską do szopy na wspólne obrady. Po wysłuchaniu tej deputacyi w kole rycerskiem, posłowie ziemscy z marszałkiem swoim na czele wstępowali uroczyście do podłużnej szopy, której cały wolny środek otoczony był wielkim czworobocznym rzędem krzeseł senatorskich, a poza krzesłami od ścian czworobokiem ław poselskich. W jednym końcu tego czworoboku zasiadał prymas, a w drugim marszałek sejmu pomiędzy marszałkiem koronnym i litewskim, lub dwoma najpierwszymi ministrami. Marszałek sejmowy przemawiał w imieniu koła rycerskiego czyli izby poselskiej do senatu, witając tenże. Na to bezkról, czyli prymas, powitawszy koło rycerskie, zdawał sprawę ze swych czynności w czasie bezkrólewia od zamknięcia sejmu konwokacyjnego i przedstawiał izbom, co i jak na tym sejmie zdziałać wypada. Na pierwszych sesjach połączonych stanów wybierano „kaptur generalny“, czyli sąd do karania wszelkich przestępstw w czasie sejmu elekcyjnego. Nazywał się generalnym dla różnicy od sądów kapturowych (ob. kapturowe sądy), ustanowionych po województwach na czas bezkrólewia. Uchwalano ustawy potrzebne do zachowania porządku, układano pacta conventa, czyli warunki ugody pomiędzy obrać się mającym królem a narodem, odbierano przysięgę od hetmanów, że ponieważ obowiązani zawsze do strzeżenia granic, więc siły wojskowej na pole elekcyi nie sprowadzą. Cudzoziemscy posłowie nie mogli podczas sejmu elekcyjnego mieszkać w Warszawie, ale w przeznaczanych na to miasteczkach i wioskach pod strażą szlachty, aby nie porozumiewali się z nikim na polu elekcyjnem. Było takie prawo, ale nie zachowywano go ściśle. Gdy sejm już tak się posunął, że do obioru króla miano przystąpić, prymas wyznaczał dnie uroczystej audjencyi, którą stany dawały na polu elekcyjnem wszystkim posłom zagranicznym, przez dwory europejskie na elekcję do Polski wysłanym. Reprezentant papieski miał pierwszeństwo. Deputacja na jego powitanie składała się z samych prawie biskupów. Podczas elekcyi w r. 1669 szło przed powozem nuncjusza 120 karet, a po obu stronach drogi, którą nuncjusz przejeżdżał, stanęło zbrojno i konno przeszło 12,000 szlachty i 58 chorągwi. Prymas, na powitanie nuncjusza wstawszy z krzesła, dwa kroki postępował i pomiędzy sobą a najbliższym siebie biskupem go sadzał. Naprzeciw innych posłów nie wstawał prymas, wprowadzała ich deputacja, złożona z którychkolwiek senatorów i marszałkowie, którzy usadzali tych posłów między sobą. Codzień inny poseł przyjeżdżał, witany przez szlachtę i sejm z mniejszą lub większą uroczystością, według godności państwa, które reprezentował. Po nuncjuszu szedł poseł cesarski. Gdy w r. 1573 stany dały pierwszeństwo francuskiemu przed hiszpańskim, ten wolał niewysłuchany wrócić do ojczyzny, a Hiszpanja po tem zdarzeniu już nigdy na elekcję do Polski posła nie wyprawiała. Naprzód oddawali posłowie swe listy wierzytelne, do izb pisane, referendarzom, którzy je głośno odczytywali. Jeżeli w listach tych nie były zachowane wymagane przez Polaków tytuły i formy uprzejmości dla Stanów i Rzeczypospolitej, referendarz bez odczytania zwracał je posłom. Po oddaniu listów miał mowę do Stanów w języku łacińskim. Na elekcyi Henryka Walezego, Rosenberg, poseł cesarski, rodem Czech, miał mowę po czesku, a na elekcyi Władysława IV, królewicz Jan Kazimierz, jako poseł brata, po polsku zaczął, a kanclerz w tymże języku ją dokończył. Poseł w swej mowie przedstawiał własnego kandydata do tronu lub przemawiał za cudzym ale takim, który jego narodowi był życzliwym. Prymas w imieniu senatu, a marszałek koła rycerskiego w imieniu posłów ziemskich odpowiadali. Na tem kończyła się audjencja i posłowie cudzoziemscy z temi samemi ceremonjami, jak przyszli, oddalali się z koła elekcyi. Ponieważ ani posłowie zagraniczni, ani kandydaci do tronu swoi, nie mogli znajdować się na polu elekcyjnem, przeto dozwolono im, aby pośród senatorów lub izby poselskiej mieli swoją deputację, która o ich obiór starać się mogła u rycerstwa. W dniu elekcyi obie izby, t. j. senatorska i poselska, zgromadzały się już nie w szopie senatu, ale pod gołem niebem obok szopy w kole rycerskiem, gdzie ławy i krzesła ustawione były w taki sam sposób, szlachta zaś Rzeczypospolitej w polu dokoła okopu, na koniach, pod chorągwiami na województwa i ziemie podzielona. Prymas po krótkiej przemowie, w której wymieniał kandydatów do tronu, klękał i zaczynał śpiewać uroczyście hymn Veni Creator Spiritus, wspierany potężnym głosem dziesiątków tysięcy piersi rycerskich. Po odśpiewanym hymnie, dawszy błogosławieństwo senatorom i posłom, wysyłał wszystkich do ich województw za okop, zostając sam z marszałkiem sejmowym w kole rycerskiem. Senatorowie i posłowie tych województw lub ziem, których szlachta na sejm nie zjechała, zbierali się w kole lub szopie. Gdy nie było prymasa, obowiązek jego z urzędu spełniał pierwszy z obecnych biskupów wielkopolskich, jako z prowincyi historycznie najstarszej. Za przybyciem senatorów i posłów do szlachty swych województw, jeden z senatorów w każdem województwie przemawiał do szlachty i wyliczał kandydatów do tronu, zwykle zalecając jednego z nich. Za wymówieniem miłego kandydata, szlachta krzyczała „vivat! zgoda!“ i z rusznic strzelała w górę. Każda ziemia głosowała zwykle jednozgodnie i zbierała własnoręczne podpisy głosujących. Zebrane w ten sposób głosy senatorowie odwozili do koła rycerskiego i składali marszałkowi sejmowemu, gdzie pod kontrolą prymasa obliczane były. Tradycja narodowa wymagała obioru jednomyślnego, stąd wynikały trudności, waśnie i mitręga. Po odczytaniu liczby głosów wobec rycerstwa, które zbliżyło się w tym celu do okopu, i po ogłoszeniu ich większości, prymas siadał na koń i, objeżdżając województwa wkoło okopu, po trzykroć zapytywał, czy jest zgoda? Jeżeli nie było oporu, ogłaszał wybór króla, co marszałkowie z trzech bram okopu, ku trzem prowincjom obwieszczali. Po tych ogłoszeniach prymas znowu klękał i zaczynał śpiewać powtarzany wspaniałym chórem przez całe rycerstwo hymn św. Ambrożego Te Deum laudamus. Po skończeniu hymnu, rycerstwo z hukiem dział, dźwiękiem trąb i łoskotem kotłów udawało się do Warszawy, aby tenże hymn powtórzyć raz jeszcze w kościele św. Jana. Jeżeli obrany król był obecny, jak było na elekcjach: Władysława IV, Michała Korybuta i Jana III, prowadzono go tryumfalnie do kościoła lub na zamek, a marszałkowie szli przed nim ze spuszczonemi laskami. Nazajutrz zbierał się sejm w kole rycerskiem lub zwykłej sali sejmowej na zamku warszawskim, aby wygotować i podpisać dyplom elekcyi, spisany po łacinie, który oddawano królowi po jego przysiędze na Pakta Konwenta, którą składał osobiście w kościele, lub za nieobecnego składali tymczasowo jego posłowie. Do nieobecnego sejm wyprawiał poselstwo z zawiadomieniem o jego wyborze na tron, zleceniem odebrania od niego przysięgi na Pakta i wręczenia mu dyplomu elekcyi. Jeżeli był w Warszawie, sejm składał mu powinszowania, a król wyjeżdżał na pole elekcyi podziękować narodowi za obiór. Szlachta rozjeżdżała się do domów, a senat i posłowie ziemscy kończyli obrady sejmowe wyznaczeniem dnia pogrzebu zmarłego króla, koronacyi nowego i terminu dla sejmików ziemskich, mających poprzedzić sejm koronacyjny. Na polu elekcyjnem okop równano, szopę i trzy bramy rozbierano. Wszystko, co sejm elekcyjny zdziałał i postanowił, zbierano w jedną księgę i między prawa krajowe mieszczono. Jeżeli przy obraniu króla zaszła jaka niezgoda, nakazywano nowy zjazd powszechny celem poparcia odpowiedniego kandydata. Tak zjazd w Jędrzejowie poparł Stefana Batorego, a w Wiślicy elekcję Zygmunta III. Każda elekcja różniła się jedna od drugiej bądź sposobem głosowania, bądź okolicznościami, które wpływały; nieoceniony jest więc pod tym względem Lengnich, który w rozdziale o elekcjach swojego prawa pospolitego zebrał skrzętnie wszystkie fakta. Wogóle wszystkich przesileń elekcyjnych od śmierci Zygmunta Augusta, czyli r. 1572, było tyle, ilu królów w Polsce od tego czasu panowało, t. j. 11. Samych elekcyi było więcej, bo wiele rozerwanych. Pierwsza Henryka Walezego była dość zgodna. Na drugiej, po Walezym, i trzeciej, po Batorym, obrano naprzód po dwuch królów. Po Zygmuncie III r. 1632 Władysław IV został obrany zupełną jednomyślnością. Elekcja piąta, Jana Kazimierza, była także zgodną. Szósta, Michała Korybuta, upamiętniła się jednomyślnością wszystkiej szlachty przeciw zabiegom nieprzychylnych Michałowi magnatów. Siódma elekcja, Jana III, także dość zgodnie wypadła. August II Sas dostał się na tron przy pomocy Rzymu i cesarza, wbrew woli szlachty, której ogromna większość obstawała za Kontim. Stanisława Leszczyńskiego wprowadził na tron r. 1704 król szwedzki, ale się Leszczyński nie utrzymał. Po śmierci Augusta II szlachta jednomyślnie obrała powtórnie Leszczyńskiego r. 1733, ale Rosja w połączeniu z Austrją i Saksonją narzuciły Polsce Augusta III Sasa. Stanisław August obrany był za wyłącznym wpływem cesarzowej Katarzyny. Krewkość rycerska, noszenie broni przy boku i chęć służenia ojczyźnie przez uparte popieranie swego stronnictwa, były powodem, że rzadko która elekcja odbyła się bez brzęku szabel i waśni stronnictw. Po śmierci Batorego stronnictwa wyprowadziły nawet swoje szyki do boju. Przy elekcyi Michała Korybuta demokratyczna szlachta wtargnęła z szablą w ręku do przybytku majestatu Rzeczypospolitej, t. j. izby senatorskiej. Historja potępiła surowo te wybryki samowoli. Jeżeli atoli porównamy poważne mowy sejmowe najzaciętszych przeciwników ówczesnych z dzisiejszemi obelgami brutalnemi ojców narodu w parlamencie francuskim, włoskim i wiedeńskim, jeżeli porównamy starcia krewkich rębaczy wieku XVI i XVII z echem karczemnych policzków i pięści w parlamentach najoświeceńszych narodów z końca w. XIX, to sprawiedliwość porównawcza złagodzi znaczenie nasze surowe sądy o przeszłości i ludziach owoczesnych. Bywały i w Polsce na elekcjach przekupstwa, bo posłowie zagraniczni, zalecając swoich książąt do tronu, rozsypywali złoto między zadłużonych a wpływowych. Chciwość jednak na pieniądze w dawnych wiekach była w innych krajach jeszcze większa, niż w Polsce, a mniej zadziwia w owych czasach, niż dziś w Anglii lub Francyi, gdzie wybór członka parlamentu kosztuje nieraz dużo złota. Elekcyjność królów została w Polsce zniesiona przez ustawę sejmową 3 maja 1791 r., ustanawiającą sukcesję tronu polskiego w domu elektorskim saskim, w linii męskiej, porządkiem pierworodztwa, w osobie Fryderyka-Augusta III saskiego, zaś na wypadek jego zejścia bez męskiego potomstwa, w osobie jego córki, Maryi Augusty Nepomuceny, mianowanej jednocześnie infantką polską. „Tron Polski — takie jest brzmienie tej ważnej uchwały — elekcyjnym przez familje mieć na zawsze chcemy i stanowimy. Doznane klęski bezkrólewiów, perjodycznie rząd wywracających.... wskazały roztropności naszej oddanie tronu polskiego prawem następstwa“.... Elementarz. Jako twórców elementarzy polskich należy uważać Jakóba Parkosza z Żórawicy, zmarłego r. 1455, i Stanisława Zaborowskiego, zmarłego r. 1530. Prace ich uzupełnili Jan Seklucjan (ur. r. 1498, zm. 1578) i Jan Januszowski (ur. r. 1550, zm. 1623). Parkosz i Zaborowski ustalili i uporządkowali dźwięki polskie t. j. oznaczające je litery, nadto Zaborowski w „Orthographia seu modus recte scribendi et legendi polonicum idioma“ (r. 1518) dodał, jako przykład zastosowania swych pomysłów i prawideł w druku, główne modlitwy i wiadomości z katechizmu, które „każdy chrześcianin powinien umieć“. O metodzie nauczania dziatwy w wieku XVI dają nam pojęcie Gliczner (r. 1558) i Herbert (r. 1559). Pierwszy powiada: „Jak nie zaraz Rzym zbudowano, tak nie wszystkiego razem potrzeba dziecięcia uczyć: pierwej abecadła a b c etc., potem syllabizować albo liter składać ab, ac, ad etc., a na ostatek czytać zupełną sentencję albo słowa.“ Drugi mówi znowu: „Ci, którzy nauczaniu młodzieży sumiennie i godnie poświęcić się pragną, dzielą uczniów na pewne klasy: jednych uczą abecadła, składania syllab, łączenia ich w wyrazy“... Najdawniejszym znanym elementarzem polskim w ścisłem znaczeniu jest „Nauka krótka ku czytaniu pisma polskiego“, drukowana gotykiem w Królewcu około r. 1570. Z elementarza tego przechowało się tylko kilka kartek w Bibljotece Jagiellońskiej w Krakowie. Z resztek tych widać, iż po literach, naprzemian dużych i małych, następowały zgłoski, potem katechizm. Górną część karty tytułowej tego najstarszego ze znanych obecnie elementarzy przedstawiamy tu w podobiźnie. Elementarz ten był ozdobiony obrazkiem. Podobny elementarz drukowany był na Śląsku, z kogutem piejącym na tytule. Z r. 1633 jest znana „Dla dziatek nauka czytania polskiego“ z 11-tu obrazkami wydana drukiem gockim w Wilnie, dla wyznawców kościoła wschodniego, z licznemi modlitwami językiem poprawnym, nawet pięknym. Elementarze wyniszczały się w ręku dzieci, nie przechowywane w bibljotekach, więc nic dziwnego, że najdawniejsze zaginęły bez wieści lub strzępy ich należą do największych rzadkości. Podobno w bibljotece bulgarskiej w Sofii przechowywane są jakieś elementarze polskie z wieku XVI-go.Emeryci w Polsce. Pierwszy Maciejowski, biskup krakowski, na synodzie djecezjalnym r. 1601 rzucił myśl założenia domu dla księży zniedołężniałych, nie mających środków do życia. Gdy duchowieństwo poparło ten wniosek, biskup wydał ustawę, aby na założenie takiego domu w Krakowie obracać majątki pozostałe po księżach, zmarłych bez testamentu, oraz połowę legatów zapisywanych ogólnie, kary pieniężne wymierzane na duchownych i dochody z zasekwestrowanych dóbr kościelnych. Stanął tedy instytut, dla którego kapituła odstąpiła prebendy św. Marcina z kościołkiem i wsią Szyce, sam zaś biskup dołożył dwie wsie w księstwie Siewierskiem. W r. 1807 emeryci krakowscy dostali gmach św. Marka, przy którym dotąd zostają. W djecezyi Kujawskiej biskup Wołucki postanowił założyć dom dla emerytów duchownych na synodzie włocławskim w r. 1620. W tymże samym roku Wawrz. Gembicki, arcybiskup gnieźnieński, na zwołanym przez siebie synodzie postanowił wybudować dla emerytów dom w Łowiczu. Arcybiskup Szembek na synodzie r. 1720 polecił przy szpitalu św. Jana w Gnieźnie (fundowanym r. 1242 przez księcia Przemysława dla uczniów), utrzymywać przynajmniej pięciu księży emerytów i potwierdził fundację szpitala dla emerytów w m. Choczu. Za Stanisława Augusta arcyb. Ostrowski, znany z wielkich zdolności ekonomicznych, podźwignął łowicki dom emerytów, mogący dać utrzymanie 12-tu kapłanom. W djecezyi Chełmińskiej od w. XVII istniały dwa domy dla emerytów: w Chełmnie i Lubawie, a obadwa posiadały role, kapitały i inne dotacje. Dla archidjecezyi Lwowskiej arcybiskup Stanisław Grochowski krzątał się w w. XVII, aby założyć dom dla emerytów. W djecezyi Poznańskiej biskup Szołdrski roku 1642 oddał na pomieszczenie emerytów szpital św. Wawrzyńca łącznie z przyległym domem murowanym i opiece kapituły go powierzył. Biskup Szembek szpitale, przeznaczone dla księży emerytów, poddał opiece następujących osób, wybieranych z wyższego duchowieństwa, i obowiązki wskazał: Prokurator czuwał, aby oddawano czwarciznę po beztestamentowo zmarłych księżach, lub co testamentem na ten cel zapisane zostało i zbierał corocznie jałmużnę od księży, czy to w zbożu, czy w pieniądzach. Promotorowie byli obowiązani starać się o dobre użycie i zachowanie tego, co zebrali prokuratorowie. Prowizorowie zaś doglądali, czy prokuratorowie i promotorowie wiernie spełniali swe obowiązki. W djecezyi Przemyskiej biskup Krzysztof Jan Szembek wyznaczył dla emerytów na mieszkanie dwa szpitale: w Przemyślu i Jarosławiu. W djecezyi Wileńskiej ksiądz Jan Żebrowski, prałat i oficjał wileński, zapisał cały swój majątek na utrzymanie emerytów. Wypadki, które spowodowały upadek Rzplitej, wpłynęły też na zmniejszenie funduszów lub zupełne zamknięcie domów emerytalnych. O emerytach duchownych w Polsce gruntowny artykuł pomieścił ks. Z. Chodyński w „Encyklopedyi kościelnej“.
Emfiteuzys, podług Skrzetuskiego, w prawie polskiem oznacza „gatunek kontraktu, przez który grunta puste puszczane bywają, z obowiązkiem płacenia z nich pewnego czynszu, albo czynienia usługi jakiej i przyprowadzenia ich do lepszego stanu.“ Szczerbicz w „Prawie Sasko-Magdeburskiem“ pisze: „Emfiteuzys, albo dobra zakupne.“ Dutkiewicz mówi, że Emfiteuzy były to dzierżawy królewszczyzn na pewne lata w nagrodę zasług dawane, tak np. za Jana Kazimierza (Vol. t. IV, f. 611) dobra Rutno sukcesorom Stefana Czarnieckiego do lat 30 jure emphiteutico nadane. Niekiedy dawane były dla wytrzymania sumy, jak np. Aleksandrowi Mierzwińskiemu na wsi Królewskiej Korczynie dana emphiteusis dla wytrzymania sumy dziesięciu tysięcy złotych do lat 15. Emfiteuzy tem się różniły od dóbr lennych, że emfiteuzy były doczesne, t. j. dane na pewną liczbę lat lub pokoleń, lenności zaś były wieczyste w linii męskiej zstępnej, jak np. czytamy w Voluminach (t. VII, f. 861) „póki miecza urodzonych Jeleńskich, t. j. potomków płci męskiej, stanie.“ Za Stanisława Augusta nastały emfiteuzy na gruntach prawdziwie pustych. W r. 1775 postanowiono starostwa i królewszczyzny puścić in emphiteusim na przeciąg lat 50-ciu per plus offerentiam, t. j. przez licytację, więcej ofiarującym. Cena dzierżawna płaconą być miała w stosunku 5% od taksy dóbr.
Encyklopedje polskie. Piotr Chmielowski powiada, że „pomimo skłonności do wykształcenia encyklopedycznego, nierychło zdobyli się Polacy na zbiory, czyniące zadość tej skłonności. W dobie pierwszego rozmnożenia się ruchu umysłowego u nas w XV i XVI-em stuleciu, zadawalano się Zielnikami czyli Herbarzami, w których wyczytywano, prócz wskazówek praktycznych, dużo dziwnych i zabawnych anegdot o zwierzętach i roślinach.“ Pogląd powyższy Chmielowskiego na pierwociny encyklopedyczne jest słusznym, nie jest jednak wyczerpującym. Przyjmując zielniki z XVI wieku za dzieła, będące istotnie zbiorowiskami wiadomości i przesądów z botaniki, zoologii, medycyny i życia praktycznego przodków naszych, musimy w dziejach cywilizacyi polskiej cofnąć się jeszcze wstecz o dwa stulecia. Oto w średnich wiekach na zachodzie i południu Europy upowszechnione były rękopiśmienne dzieła w rodzaju małych encyklopedyi czy słowniczków moralnych. W dziełkach takich pod nagłówkami np. Amor dei, Castitas, Luxuries i t. d. w porządku alfabetycznym ułożonych, znajdowały się odnośne zdania i cytaty z Pisma świętego, ojców kościoła, z Seneki, Boecjusza i innych. Podobnych encyklopedyi jest wiele anonimowych i rozmaitych autorów (prof. Brückner cytuje pomiędzy nimi św. Bonawenturę, Jeremjasza de Montaquone, Konrada z Halberstadtu i t. d.), a Polacy już w wieku XIV a może i dawniej tłómaczyli te encyklopedje moralne na język swój ojczysty, pisząc na kartach pergaminowych. Z. Gloger w bibljotece pobernardyńskiej w Tykocinie znalazł inkunabuł, którego okładka zrobioną była z jednej karty pergaminowej podobnego a zaginionego dzieła encyklopedycznego w języku polskim. Podobizna tego arcyciekawego zabytku, należącego do najstarszych znanych pomników języka polskiego, podana została przez Glogera w Bibljotece Warszawskiej (r. 1873) p. n. „Ułamek starożytnego kazania o małżeństwie“. Dopiero bowiem później przekonał się on, że nie było to kazanie, ale rodzaj średniowiecznej encyklopedyi moralnej dla użytku Polaków. Dołączona tutaj podobizna przedstawia górną połowę jednej szpalty z wielkiej karty pergaminowej. Każda cytata rozpoczyna się od wyrazów czerwoną farbą pisanych: „Jeden uczennik (uczony) mówi tako“, lub od nazwiska autora cytowanego np. Bernhardus, Augustinus, Seneka, Jeronimus. Obok podobizny podajemy jej tekst drukiem i pisownię dzisiejszą. W r. 1746 pojawiła się we Lwowie w dwuch dużych tomach encyklopedja księdza Benedykta Chmielowskiego pod zabawnym tytułem „Nowe Ateny, albo Akademja wszelkiej scjencyi pełna, na różne tytuły, jak na classes podzielona: mądrym dla memorjału, idjotom dla nauki, politykom dla praktyki, melancholikom dla rozrywki erygowana“. Nowe Ateny musiały mieć dobre powodzenie, bo w latach 1753 do 1756 pojawiły się w powtórnej, znacznie powiększonej, na 4 tomy podzielonej edycyi. Treść każdego tomu wyraził autor na karcie tytułowej wierszami. I tak w 1-ym tomie mówi:O Bogu, bożków mnóstwie, słów pięknych wyborze,
Kwestyi cudnych wiele, o Sybillów zbiorze,
O zwierzu, rybach, ptakach, o matematyce,
O cudach świata, ludzi rządach, polityce,
O językach i drzewach, o żywiołach, wierze,
Hieroglifach, gadkach, narodów manierze,
Co kraj który ma w sobie dziwnych ciekawości,
Cały świat opisany z gruntu w słów krótkości».
Epigraf — wyraz grecki, oznaczający napis, sentencję (po łac. inscriptio) położoną na jakimś przedmiocie lub gmachu, pomniku. Stąd epigrafiką zowie się nauka, badająca napisy. W numizmatyce, ta strona monety, na której znajduje się wizerunek z napisem, zowie się epigraficzną; mająca napis bez wizerunku zowie się monepigraficzną a nie mająca wcale napisu — anepigraficzną.
Epigramat, z greckiego, znaczy dosłownie „napis“, zwłaszcza napis na grobowcu, pomniku, wspomnienie wielkich ludzi lub ważnego wypadku. Główną zaletą takich drobnych poematów była ich zwięzłość i treściwość. W starożytnej literaturze rzymskiej genjalnym twórcą blizko 1200 epigramatów był Marcjalis. U nas pisali epigramaty: Rej i Jan Kochanowski w wieku XVI, Wacław Potocki w w. XVII, Krasicki i Węgierski w w. XVIII, Ignacy Legatowicz w w. XIX-ym. Oczywiście wymieniamy tylko autorów najgłośniejszych, bo wszystkich tylu było, że wyliczyć ich tu niepodobna. Jako wzór polskich epigramatów podajemy następujące:
Dysharmonia.
Nie dziw, że i najmilsza muzyka cię głuszy;
Bo masz głowę za małą a za wielkie uszy.
Kazim. Brodziński.
O rachunku sumienia.
Pewny, ilekroć chciał się swych grzechów spowiadać,
Miał zwyczaj żonę pięściami okładać.
Spytany o przyczynę od przyjacioł swoich:
„Mam, rzecze, słabą pamięć i przypomnieć moich
Grzechów sobie nie mogę: ta zaś gdy pięść czuje,
Jak z rejestru me wszystkie występki rachuje.»
Nikodem Czeczel.
O mieszkańcach miasta.
Bywa, jak zwyczajnie w mieście,
Za dwóch dobrych, łotrów dwieście.
Ignacy Krasicki.
Na Jana.
Jan, nim złą żonę odziedziczył,
Do nierogatych się liczył;
Dziś, gdy jest w rzędzie żonatych,
Już należy do rogatych.
Juljan Horain.
Na astronoma.
Piotr, który niegdyś gwiazdy liczył na miljony,
Dziś trzech zliczyć nie umie wobec własnej żony.
Juljan Horain.
Wojaże.
Żeś deptał błoto w Rzymie, w Paryżu, w Londynie,
Żeś widział nagie w włoskiej posągi krainie,
Żeś pił wino węgierskie tam, kędy się rodzi:
Mniemasz, że ci łeb zadrzeć, choć pusty, się godzi.
Pomnij jednak, że równą szczyci się zaletą
Lokaj, co za twą zwiedził Europę karetą.
Nikodem Muśnicki.
Prawda i potwarz.
Niechaj kto na potwarze jak chce utyskiwa,
A ja mówię, że prawdy słuchać ciężej bywa.
Nikodem Muśnicki.
Zegarek.
Jesz i śpisz, gdy się zechce, cały dzień próżnujesz,
Na cóż, mój przyjacielu, zegarek kupujesz?
Nikodem Muśnicki.
Nieprzyjaciel Żydów.
Pan Lichwiarski jest Żydów przeciwnik zawzięty,
Pobożny gniew w nim tleje na ten lud przeklęty,
Lecz ilekroć Żyd przed nim pieniądze położy,
Pobożnie przypomina, że to lud był Boży.
Nikodem Muśnicki.
Na trzpiota pijanego.
Skądże te, powiedz, bracie niepojęte zmiany?
Zawsze młyn wietrzny pusty, twój widzę zalany.
Jan Omoszko.
O filozofie i chłopie.
Uczył chłopa filozof, że się ziemia cała
Koło słońca podwójnym ruchem obracała;
Prawda, panie, rzekł chłop gorzałką zalany,
Patrz, jak mną ziemia rusza, aż łbem tłukę ściany.
Franciszek Sokoł Szahin.
O Janie małżonku.
Jan, nim doszedł do kobierca,
Cierpiał mocne bicie serca,
A dziś gdy ma serce zdrowe,
Cierpi mocne bicie w głowę.
Grott Aleksander Spasowski.
Celnik na kąpielach.
Podług jednomyślnego lekarzy układu,
Pojechał brać kąpiele celnik do Karlsbadu.
Słysząc to, kupiec krzyknął z rozjątrzoną duszą:
«Dziwna rzecz, iż ci ludzie zawsze coś brać muszą!»
Ignacy Piotr Legatowicz.
Na urzędnika bez zasługi.
Michał, dostawszy urząd, tak głosił przed światem:
«Niech mnie Bóg skarze, jeślim chodził za tem!!»
Twój postępek, Jan rzecze, tej prawdy dowodzi:
Bo kto się czołga, ten wcale nie chodzi.
Ignacy Piotr Legatowicz.
Nagrobek skąpcowi.
Przechodniu! co idziesz tędy.
Przeczytaj! Józef leży pod tym głazem,
Który z uchodzącym rokiem ze świata zszedł razem,
Żeby na nowy nie dać kolędy.
Ignacy Piotr Legatowicz.
Napis na kieliszku bez nogi.
Odjęli mi ludzie nogę, chcąc dogodzić sobie:
Ja im lepiej dogodzę, odbierając obie.
Nagrobek bakałarzowi.
Tu leży Bacalaureus,
Luceat ei Deus:
Uczył dzieci A. B. C.
Requiescat in pace.
Władza żony.
Znaliście podstolego, w tym wieku zepsutym
Pięknie mu było w pasie i w kontuszu sutym;
Teraz go już na djabła przerobiła żona;
Ma rogi, strój niemiecki, brak tylko ogona.
Gdy mężowi żonę całują.
Pismo Święte powiedziało:
Mąż i żona jedno ciało.
Jednak mąż tego nie czuje,
Gdy mu kto żonę całuje.
O szpetnej.
Ten, kto szpetną całuje, podwójnie on grzeszy:
Bo i Boga obraża i ludzi też śmieszy.
J. K. W. B.
O tejże.
Ten, kto szpetną całuje, duszę swoją zbawi:
Albowiem w samym grzechu pokutę odprawi.
A. N. B.
Wybieraj cnotliwą.
Kto piękną bez cnót wziął oblubienicę,
Dla cudzych wróbli ten nasiał pszenicę.
N.
O Anieli.
Dzienne zajęcia Anieli
Mogę opisać najwierniej:
Cały ranek siebie bieli,
Cały wieczór drugich czerni.
Ignacy Piotr Legatowicz.
Epistoła (z łac. epistola — list), wyraz często w staropolszczyźnie używany w znaczeniu pisma, listu wystosowanego do kogoś. Oznaczał także część Mszy: „Po tym epistoła śpiewana będzie, po której graduał następuje.“
Epolet, epolecik, z franc. épaulette — szlifa — naramka, naramiennik, wstęga na wierzchu ramion. W wieku XVIII nastał zwyczaj ubierania służby dworskiej w liberję z epoletami. W dziele „Teatr polski“ czytamy: „Coś brakuje tej liberyi; trzeba dodać kutasiki i epolety.“Erekcja (z łac. erectio — podniesienie, wystawienie) oznacza założenie, fundację, ale nietylko kościołów i wogóle gmachów. Astrologowie tak nazywali szukanie gwiazdy, pod którą się kto urodził. Knapski w słowniku swoim pisze: „Erekcją komu czynię, narodzenia jego godziny albo gwiazdy pytam, szukam.“
Ewazja (z łac. evasio — unikanie i evadere — wychodzić) ma dwojakie w prawie polskiem znaczenie: 1) upadek sprawy, w której powód czyli pozywający, aktor nie stawił się na termin sądzenia sprawy. 2) Odparcie dowodu t. j. zarzutu czyli usprawiedliwienie się, co Knapski nazywa „wyprawieniem się z obwinienia“ (Dutkiewicz). W „Porządku prawa bartnego“ dla starostwa łomżyńskiego z r. 1616 czytamy: „Do której sprawy gdyby przyszedł, a już go wzdano (ob. dać się wzdać), albo przeciw jemu ewazją otrzymano, i prosiłby, aby mu areszt swej sprawy uczynić dopuszczono.“
Ewikcja (z łac. evictio — ubezpieczenie) w prawie rzymskiem znaczy pokonanie prawem, odsądzenie od nabytego prawa. W prawie polskiem znaczy zaręczenie za pewność nabycia. Ważna różnica zachodziła u nas między poręczeniem a ewikcją. Zaręczenie, poręczenie, zaręka, rękojmia, rękojemstwo — po łacinie fidejussio albo fidejussioria cautio — było wtedy, kiedy się kto obowiązywał za dług lub czyn drugiego zaspokoić wierzyciela, w razie gdyby dłużnik się nie uiścił. Ewikcja, nazywana także w staropolszczyźnie „warunkiem“, miała miejsce w sprzedażach. Ten, co sprzedawał jaką rzecz, obowiązany był zabezpieczyć nabywcę, że mu swoją własność sprzedał i że go nikt niepokoić nie będzie, a w razie procesu, że go sprzedawca wyręczy, zastąpi i w razie pokonania prawem, wszelką szkodę nabywcy zwróci.
Ewokacja, evocatio w dawnem prawie polskiem znaczy pozwanie przed niewłaściwy dla pozwanego sąd, za co były kary poenae evocatoriae. Facecje (z łac. facetiae, żarty, dowcipy) znaczą to samo, co zabawne anegdoty. Mączyński w słowniku swoim z r. 1564 objaśnia ten wyraz: „Kunsztownie i śmiesznie powiedziana rzecz.“ Lubowały się w nich wszystkie narody, a ze słowiańskich — celujący wesołością i dowcipem Polacy, nazywając opowiadaczy dowcipnych dykteryjek facecjonistami. Towarzystwa zarówno ludzi uczonych, jak nieuczonych, rycerskich i duchownych, grzmiały śmiechem, słuchając opowiadań facecjonistów. Przerwę między jedną a drugą wesołą piosnką, brzmiącą w kole godowem — powiada o XIV wieku Długosz — wypełniały znane już wówczas pod tą nazwą „facecje i dykteryjki“ wesołych księży. Nie było końca żartom i śmiechom, gdy pretendent do arcybiskupstwa gnieźnieńskiego, kujawski biskup Kropidło, pełen facecyi i dykteryjek, jął przy uczcie w gronie książęcem przypowiadać i baraszkować. Poznański biskup Stanisław Ciołek, zawołany żartowniś i krotofilnik, tylko swojej przyrodzonej poetyce podkanclerstwo zawdzięczał (Długosz, Szajnocha). Facecje drukowane po polsku pierwszy puścił w świat Mikołaj Rej w tak zwanych przez siebie „Przypowieściach przypadłych“, ogłoszonych razem ze „Zwierzyńcem“ r. 1562. Korzystał on, jak pisze Chmielowski, z pism: Poggia, Bebela, Gasta, Erazma z Rotterdamu i innych. Szczegółowy wykaz tych pożyczek Reja z autorów obcych wraz z podaniem wiadomości o fraszkach wogóle znajduje się w cennej rozprawie Ign. Chrzanowskiego p. n. „Fraszki Mikołaja Reja“, Kraków 1894. Pierwsza książka z tytułem Facecyj wyszła u nas w r. 1624: „Facecje polskie albo żartowne a trefne powieści biesiadne tak z rozmaitych authorów zebrane, jako też i z powieści ludzkiej spisane.“ W roku 1822 wyszło w Warszawie 7 numerów pisma p. n. „Pasztet nie z truflami, ale z facecjami“. Pod wyrazem Dykteryjka uczyniona już została wzmianka o wydanym przez Zygm. Glogera zbiorze żartów i dykteryjek p. t. „Fraszki i opowiadania ze starych szpargałów ś. p. Karola Żery“ (Warsz. r. 1894). Najsłynniejszym opowiadaczem facecyj własnej kompozycyi był w drugiej połowie XVIII wieku posiadacz największej fortuny w Polsce, książe Karol Radziwiłł, wojewoda wileński, zwany od swego przysłowia „Panie Kochanku.“ Nierzadko spotkać można było ludzi z rozległą pamięcią, ożywiających zebrania towarzyskie opowiadaniem tysiącznych wydarzeń, wspomnień, facecyj i anegdot. Piszący to znał z darem takim wysoko wykształconą niewiastę, Agnieszkę z Opackich 1-mo voto Rembielińską, 2-do Bechonową (* 1777 † 1863), która z czasów Stanisława Augusta i Księstwa Warszawskiego posiadała nieprzebrane skarby opowiadań. Pan Adolf Kobyliński z Cieszewli w Nowogródzkiem pamiętał nieskończoną ilość epigramatów, dowcipnych odpowiedzi, anegdot i wierszy, cząstkę ich piszącemu to podyktował, ale sam nie dał się nakłonić do spisywania. Fenomenalną pamięcią, ale w innym kierunku, obdarzony jest p. Ludwik Bryndza z Woroblina nad Bugiem, przeczytał bowiem wszystkie pamiętniki w piśmiennictwie polskiem, tysiące dzieł i opowiadań historycznych a także rękopisów i zachował w żywej pamięci wszystkie znalezione w nich wypadki, rozmowy, odpowiedzi, dowcipy i anegdoty. Niepospolitą pamięć posiada także pod tym względem znany powieściopisarz Jan Zacharjasiewicz, celujący w wesołych opowiadaniach tysiącznych i nigdy nie wyczerpanych wydarzeń towarzyskich. Gdy wrócimy się jeszcze do wieku XV, to nadmienić wypada o Wincentym z Szamotuł, kasztelanie międzyrzeckim, herbu Nałęcz, o którym Długosz wspomina pod r. 1440, że był nietylko rycerzem dzielnym i znakomitym ale niemniej wielce pochopnym do żartów i gadek uciesznych. Że w obozach polskich musiał zwykle panować wesoły nastrój, dowodzi tego zauważony przez współczesnego wypadkowi Długosza ten fakt, iż w r. 1461 z powodu zabójstwa Jędrzeja Tęczyńskiego i nieroztropnego prowadzenia wojny z Krzyżakami przez Kazimierza Jagiellończyka „nie słychać było w obozach królewskich: żartów, śmiechów i wesołości“.Facelet, facolet, facelit — wyraz spolszczony ze średniowiecznej łaciny: faciletum, fazoletus, fazoletum, oznaczający welon, opaskę na głowę czyli zawój, namiotkę, zasłonę twarzy i delikatną chustkę do nosa. „Facelet jej był łzami napojony“ (Jan Kochanowski). „Olejek trwałej woni ku rękawicom i faceletom, które chcą wonne mieć.“ (zielnik Siennika z r. 1568). „Kobiety strojów niezwyczajnych nie mają wymyślić, facelity od wierzchu głowy do ziemi“ (Petrycy). „Twarz jego faceletem zawiązana“ (Rej).
Mam facelet od niego; jeszczem panną była,
Tańcował ze mną, głowa mu się zapociła.
Otarłszy, rzucił na mnie, jam schowała i t. d.
(Sielanki Szymonowicza).
Facelety bywały białe i farbowane barwą brunatną i fijołkową. Nakrywano niemi nieraz w trumnie twarze umarłych.
Facionatus terminus czyli facietenus, ob. licowy rok, lice.
Fagot, z włosk. fagotto, instrument dęty, drewniany, długi, rozszerzony dawniej na końcu jak u trąby, wynaleziony podobno w r. 1539 przez kanonika Afranio z Ferrary. Pierwotnie miał z boku tylko dziurki, do których później dodano klapki, służył do wydania głosu męskiego, basu. Gołębiowski twierdzi, że fagoty i klarynety później do Polski przybyły. Fagocista zwał się grający na fagocie, z niemieck. der Fagotist.
Fajans ob. Farfury.
Fajerwerki. Łuk. Górnicki w „Dziejach“ pisze, że gdy doszła do Polski wiadomość, iż się królowi szwedzkiemu Janowi z Katarzyny Jagiellonki, królewny, córki Zygmunta I, syn urodził (późniejszy kr. Zygmunt III), nietylko po ulicach w Wilnie rozmaite znaki weselne były pokazywane, ale po górach nad Wilnem strzelby rozmaite, rac puszczania, insze puszkarskich przypraw ognie były zapalane. W wieku XVIII nie odbyła się bez fajerwerków żadna publiczna wieczorem zabawa. Ob. pod wyrazami Afisze i Foksal.
Fajfer, z niemieck. Pfeifer, piszczek, t. j. grający na piszczałce. Tak nazywano muzykusów, grających w dawnych kapelach polskich na fletniach, obojach i różnego rodzaju piszczałkach, dla odróżnienia ich od surmaczów, trębaczów, sztorcistów i t. d. W wieku XVIII zwano także fajfrów oboistami. Rozkazem z 20 grudnia 1818 r. ustanowiono w pułkach piechoty linjowej polskiej po 4-ch fajfrów, w każdej zaś kompanii pułku grenadjerów gwardyi po jednym. B. Gemb.
Fajka. Palenie tytuniu w fajkach zawitało do Polski z Turcyi w wieku XVII, ale bynajmniej nie upowszechniło się jeszcze. Nałóg zażywania tabaki ogarnął w wieku XVIII wszystkich, palenia zaś — tylko niektórych. W Monitorze jednak za Stanisława Augusta czytamy już:
Słodka rozrywka w cichym pokoiku,
Kochana fajko, tlący się piecyku.....
Wiek XIX upowszechnił palenie tytuniu w całem społeczeństwie, lubo około roku 1870 pamiętamy niektóre okolice, np. Tykocińskie, gdzie lud jeszcze nie palił, tylko zażywał. Jan Sobieski wypalał fajkę po obiedzie. W dziele Bermanna „Alt und neu Wien“ czytamy taki szczegół z pobytu Sobieskiego w oswobodzonym przez niego Wiedniu: „W południe Sobieski z synem został zaproszony do Starhemberga pod Białą lilją, gdzie pojechał przykrytym powozem, zwanym Korel. Tam nastąpiło przedstawienie królowi polskiemu rady i sądu miasta. Jeszcze ten uroczysty bankiet się nie skończył, gdy rozeszła się fałszywa pogłoska, że nieprzyjaciel na nowo pod Wiedeń podstępuje. Na rozkaz króla pośpieszyli obecni: Jabłonowski, Lubomirski i Rzewuski, aby sprawdzić wiadomość. Gdy jednak nie wracali, zaraz Sobieski pośpieszył za nimi, nie wypaliwszy, jak to zwykł był czynić po obiedzie, fajki, którą pozostawił na stole. Wkrótce się przekonano, że to był pusty alarm; król powrócił, aby wypalić fajkę. Gdy graf Starhemberg mu ją podawał, Sobieski rzekł: — Zdobyłem w obozie Kara Mustafy fajkę dużą, a ponieważ Turcy nie przychodzą jej odbierać, więc zechciej pan przyjąć moją na pamiątkę tej gościnności, z jaką mię podejmowałeś. Zatem fajka Sobieskiego została własnością Starhemberga, który potem darował ją magistratowi wiedeńskiemu. Jednakowoż w r. 1809, gdy jenerał Oudinot jako plackomendant opuszczał miasto, a łagodnością i sprawiedliwością zasłużył sobie na szacunek wiedeńczyków, przedstawiciele gminy darowali mu, razem z innymi upominkami i fajkę Sobieskiego, wiedzieli bowiem, że Oudinot lubi zbierać fajki.“ Fajka powyższa, znajdująca się obecnie w zbiorach księcia Reggio, wystawiona była na wystawie powszechnej w Paryżu r. 1900 w dziale Exposition militaire retrospective.
Falcidia lex w prawie rzymskiem stanowiła, aby przy sukcesorze czwarta część spadku pozostała wolna od legatów spadkodawcy; a gdy jej nie miał, wolno mu było z legatów odciągnąć. U nas wyraz ten zastosowano w konkursie, eksdywizyi i oznaczono nim proporcjonalny rozdział, co miało miejsce w prawie miejskiem. Raz ten wyraz jure Falcidiae użyto przy płaceniu długów Rzplitej (Vol. leg. t. VIII, fol. 166).
Falendysz, falandysz, fajlendysz, gatunek sukna holenderskiego i angielskiego. Zdaniem Karłowicza Linde ma słuszność, mówiąc, że nazwa ta pochodzić może z niemieckiego fein Holländisch lub fein Englisch. Prawo z r. 1620 przepisało, że falendyszu najprzedniejszego kupcy drożej nie mają przedawać łokieć nad złp. 3 (Vol. leg. t. III f. 370). Sukno to gęste i miąższyste ustąpić musiało gatunkom lżejszym. Stąd Wacław Potocki za czasów Sobieskiego pisze:
Za ciężki staropolski, choć trwały na szaty,
Porzucili felendysz, karmazyn, szarłaty,
Lekkie, rzadkie i w senatorskiej izbie i w senacie widzisz.
W wieku XVIII używała już tylko falendyszu szlachta uboższa i słudzy dworscy u możniejszej.
Fałagi w wyrażeniach: tęgie zadał fałagi, wziął fałagi i t. p. z turec. falaka, fałaka, narzędzie z drzewa z postronkiem, za pomocą którego ściskają nogi winowajcy, aby bić go w pięty kijami. Zdaniem Miklosicha wyraz turecki jest wzięty z greckiego falagx.
Fałdysztor, z włosk. faldistorio. Tak nazywano w Polsce za czasów zygmuntowskich klęcznik wyściełany do modlitwy.
Fałszerstwo wszelkie było surowo karane w Polsce. Prawo koronne z r. 1527 na fałszujących monetę naznaczało karę śmierci i konfiskatę mienia. W r. 1611 zamieniono karę śmierci na bezecność czyli pozbawienie praw, ale w r. 1659 przywrócono karę miecza. Statut litewski skazywał na spalenie fałszujących pieniądze, podrabiających złoto lub srebro. Najczęściej karano fałszerzów piętnowaniem. Fałszowanie aktów wieczystych przez urzędnika, który je miał pod dozorem, pociągało karę gardłową w Koronie i Litwie. Po ustanowieniu trybunałów, wszelkie sprawy o fałszerstwa do nich należały. Później o fałszerzach pieniędzy stanowiły komisje skarbowe. Podrabianie dokumentów w średnich wiekach należało do rzeczy dość powszechnych w cywilizacyi europejskiej, a więc razem z tą cywilizacją zawitało i do Polski. Najsławniejszym fałszerzem dokumentów polskich w XVII wieku był niepospolity szalbierz Krzysztof Stanisław Janikowski, o którym ciekawe szczegóły zebrał ks. Ignacy Polkowski w „Roczniku dla archeologów“, Kraków 1870. Janikowski, będąc jeszcze młodzieńcem, oszukał księży Franciszkanów kaliskich fałszywymi listami, niby przez bogatego stryja do niego pisanymi, który mu obiecywał zapisać kilka wsi intratnych, byle do niego coprędzej przyjechał. Dobroduszni zakonnicy dali Janikowskiemu parę koni i trzos naładowany pieniędzmi na podróż, nie biorąc żadnego na to skryptu, oczywiście w nadziei, że im dług po odziedziczeniu spadku odda. Janikowski, dostawszy się potem na dworzanina do Pawła Działyńskiego, wojewody pomorskiego, podszedł swego dobroczyńcę listami pisanymi jakoby od jakiejś bogatej wdowy, ofiarującej mu swą rękę, tak dalece, że wojewoda wyekwipował go na te konkury powozem i czwórką koni. Teraz Janikowski, zebrawszy sobie kilkadziesiąt starych dokumentów pergaminowych i poznawszy się z fałszerzami niemieckimi, ślęczał dnie i noce nad naśladowaniem starożytnego pisma przy pomocy niejakiego Jana Kapnik’a z Schloschau, dzielnego łacinnika, Krzysztofa Unger’a biegłego w języku niemieckim, oraz szwagra swego Kornelego gdańszczanina i niejakiego Pitzewicza, zręcznego pieczętarza, który mu podług dostarczonych wzorów trzy stalowe zrobił pieczęcie: dwie książąt pomorskich (Mestwina i Filipa), a trzecią kr. Zygmunta I. Wówczas, nafabrykowawszy mnóstwo pergaminowych dokumentów, ziemi chełmińskiej i malborskiej dotyczących, najprzód wypuścił w świat tylko kilka, dla przekonania się, jakie też w światłej publice wywołają wrażenie, a widząc, że ani cień podejrzenia nie padł na jego fabrykaty, obmyślił na rozległą skalę fałszerstwo. Puścił zatem w świat pogłoskę, że w papierach po swoich przodkach znalazł niezmiernie ważny skrypt, z którego dowiedział się, iż książęta pomorscy wywieźli do Szczecina i ukryli tam w zamku skrzynię z przywilejami różnych kościołów i klasztorów katolickich, że następnie jeden z przodków Janikowskiego, dobrawszy sobie 7-miu ze szlachty polskiej i kilku odważnych mieszczan szczecińskich, uwiózł skrzynię z zamku szczecińskiego do odległego o mil 30 starego zamku we wsi Meterzynie, gdzie zamurował ją i zabił mularza, żeby nie zdradził tajemnicy. To wszystko wyczytawszy nasz Janikowski niby w owym skrypcie, robił mozolne, ostrożne i długie ze znacznym połączone kosztem poszukiwania, aż nareszcie skrzynię odkrył i przejrzawszy te niesłychanie ważne papiery, uwiadamia wszystkich, którym w przeszłości zginęły dokumenta, aby dla przekonania się o prawdzie, podawali mu treść takowych a on dostarczyć im je obiecuje się. Anna de Croy, wnuczka Filipa II księcia pomorskiego, usiłowała Janikowskiego pociągnąć do ciężkiej odpowiedzialności za potwarz rzuconą na jej przodka, że jakoby uwoził i ukrywał cudze dokumenta, skarżyła się więc przed wojewodą pomorskim Denhoffem, ale bezskutecznie, bo sam wojewoda kilka cennych familijnych nabył dokumentów, wierząc najmocniej w ich autentyczność. Proboszcz z Grudziądza, Dominikanie z Chojnic i Jezuici z Malborga, dali się także uwieść przebiegłemu fałszerzowi (w roku 1644 lob 1645), obsypując go pieniędzmi za wyszukanie zaginionych dokumentów. Ksiądz Polkowski przytacza całą ich korespondencję prowadzoną w najlepszej wierze z Janikowskim i podaje spis kilkudziesięciu podrobionych przywilejów pergaminowych. Aż w końcu sprawdziło się przysłowie, że „póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie.“ Mnogość posiadanych przez Janikowskiego dokumentów zrodziła ku takowym nieufność ludzi ostrożniejszych. Odkryto wreszcie w tych dokumentach rozmaite anachronizmy. Śmierć kr. Władysława IV sprawiła wprawdzie mitręgę w sprawie Janikowskiego i głosy były czas jakiś podzielone za i przeciw fałszerstwu. Dopiero na zjeździe stanów pruskich w Malborgu zacny opat oliwski występek udowodnił bardzo ciekawem swojem zeznaniem. Oto opowiedział, jak w imię dobra ogólnego postanowił użyć niewinnego podstępu i zapytał Janikowskiego, czy w zbiorze odkrytych dokumentów nie posiada zaginionego nadania kr. Zygmunta I na lasy dla opactwa oliwskiego. Janikowski, nie podejrzewając, że dokument ten wcale nie zaginął i znajduje się zachowany w archiwum klasztoru, odpowiedział po niedługiem czekaniu, że znalazł się u niego istotnie. Wówczas opat nabył falsyfikat, aby mieć dowód przez porównanie go z autentykiem i obecnym okazał. Oddano wówczas całą tę sprawę sądom w Gdańsku, o czem Janikowski powiadomiony, szybko umknął z pieniędzmi zagranicę. Osądzono go zaocznie wraz z jego wspólnikami na karę śmierci, ale wszyscy ukryli się już bezpiecznie w głębi Niemiec. Jeden tylko Korneli z Gdańska, szwagier Janikowskiego, w chwili kiedy go miano aresztować, sam sobie życie odebrał[3].
Fałszura. Rej wzmiankuje w „Zwierzyńcu“ o sukni zwanej falsarucha. Zapewne z tej nazwy powstała wspominana później nieraz „fałszura,“ gatunek długiej zwierzchniej sukni. „Z rana kapy włoskiej, w wieczór tureckiej używano fałszury“ — powiada Frycz Modrzewski.
Famulus, z łac. sługa, — Mączyński w słowniku z r. 1564 tłómaczy ten wyraz na polskie: „sługa, służebnik, pachołek.“ Famulusami nazywano w średnich wiekach giermków, usługujących rycerzom, magnatom, królom, w późniejszych czasach literatom i artystom. W Warszawie słynny był swego czasu Famulus Aloizego Żółkowskiego (Nowicki), który roznosił po mieście wydawanego przezeń „Momusa“.
Famurały, femurały, z łac. femoralia, gacie, pludry, bywały męskie i żeńskie. J. Kochanowski użył tej nazwy we „Fraszkach“. Linde powiada, że femurał był także nazwą fartucha i winnika.
Fandekel — nazwa pokrowca, jakby kapturka skórzanego na panewce broni palnej skałkowej w wojsku polskiem. B. Gemb.
Fanszmit — nazwa konowała używana w Polsce w regimentach jazdy cudziemskiego autoramentu, t. j. w dragonach, w wieku XVIII. Liczył się on w sztabie niższym regimentu. B. Gemb.
Fant, fantowanie, fantować, z niemieckiego pfand, pfänden, przedmiot ruchomy zabierany szkodnikom, dłużnikom i złodziejom dla zabezpieczenia pretensyi. Są to jednak wyrażenia późniejsze, któremi zastąpiono w XVIII wieku używane pierwej w Koronie: ciąż, ciąża, ciążanie (impignoratio) i na Litwie dzieckowanie tak nazwane od egzekutorów książęcych zwanych dzieckimi. Pierwotnie w ciążu, ciąży mieściło się pojęcie karności, potem stały się te wyrazy synonimem zajmowania bydła, siekiery za szkodę lub należność i podatki, skąd zapewne powstał ciężar.
Fanty. Większa część zabaw towarzyskich — powiadają Kitowicz i Ł. Gołębiowski o wieku XVIII — zobowiązywała do składania fantów. Gdy się ich nazbierało, przystępowano do „sądzenia fantów“. Osoba, której były powierzone, trzymając je na kolanach przykryte chustką, zapytawszy kolejno, co z tym fantem robić, wybierała na oślep i dopiero po osądzeniu okazywała, a właściciel fantu, aby go odzyskać, musiał wyrok spełnić. Sąd był dowcipny albo błahy, surowy lub łatwy. Wielkiej tu rozmaitości wymagano, wypadało więc coraz nowe kary obmyślać. Silono się na koncepta, którymi niedoświadczonych albo dziewice na śmiech wszystkich wystawiano, gdy nie wiedzieli, co mają począć, nie zrozumiawszy wyrazów dwuznacznych, aż pokąd ktoś nie podszepnął im, jak postąpić należy. Tak np. od najskromniejszej panny żądano, ażeby pokazała kolanko, gdy dosyć jest w takim razie pokazać łokieć lub kłykieć u palca; ażeby założyła nogi na piec, gdy powinna była to uczynić ze stołkiem. Mężczyznom kazano stawać nago, rozumiejąc napisanie kredą go na podłodze; lub przynieść węgiel rozpalony w uchu, ma się rozumieć w uchu od klucza. Prosić pieca w kumy znaczyło, że osoba, która chce fant swój wykupić, musi podejść do pieca, ukłonić mu się i poprosić: „Panie piecu, proszę cię w kumy.“ — „A co Bóg dał“? — pyta się ktoś z za rogu pieca. Wówczas osoba osądzona odpowiedzieć musi, że syna lub córkę. „A jakie mu imię“? Tu wymienia się imię osoby, którą chce się powołać, a ta przychodzi do pieca i powtarza to samo, aż wszystkich obejdzie. Niech tonie. Osoba osądzona staje we drzwiach i woła: „Tonę, tonę, kto mnie kocha niech ratuje!“ Kto na ratunek przybieży, woła tak samo, że tonie i jest ratowanym. A już wszyscy wyratowani, póki tylko stanie osób, znajdą się u drzwi, wtedy biorą się za ręce i stanąwszy obok siebie składają „most wspólnej miłości.“ Podróż kapucyna. Jeśli osoba sądzona jest mężczyzną, kobieta odbywa z nim podróż w ten sposób, że podchodzi z nim kolejno do każdej kobiety i całuje ją w usta a towarzyszowi chustką obciera usta za każdym całusem. To samo ale przeciwnie odbywa się, kiedy osądzoną jest kobieta, wtedy mężczyzna całuje mężczyzn a obciera usta towarzyszce. Niech wróży. Osoba osądzona staje na środku z zawiązanemi oczami i wyciąga ręce; przytomni dotykają się jej palców, a ona każdemu coś o jego przyszłości musi powiedzieć. Testament. Podobnież zasłonionej pytają się, wskazując na różne przedmioty, komu to zapisuje? Ona, nie widząc co, wymienia osoby. Na zapytanie: komu zapisujesz to? przy wskazaniu na serce, kończą się zapytania. Niechże wyrokuje, kto to pocałuje. Podobnież jak w testamencie, z tą tylko różnicą, że przytomni zaraz wypełniają wyrok; usta są w tym sądzie, co serce w tamtym. Królowa Bona umarła. Przed osądzonym staje ktoś ubrany w prześcieradło z dwiema świecami w ręku, z pocieszną, choć niby smutną miną. Jeżeli osądzony nie roześmieje się, to fant odbiera. Przechodzi to niekiedy w grę, bo kto się roześmieje, nowy fant daje i sam przebierać się musi. Papierek, kwiatek, karmelek, słomka. Osobie osądzonej każą się przeistaczać w jedną z tych rzeczy i obchodzić wszystkich, pytając np.: cobyś ze mną zrobił, gdybym był papierkiem? Jeśli to kobieta, to prawdziwa komplementów kontrybucja. Trzy rzeczy do rzeczy, trzy nie do rzeczy, te osądzony powiedzieć musi, t. j. trzy zdania rozsądne i trzy niedorzeczne. Tak — nie — może. Te słowa odpowiedzieć trzeba koniecznie na trzy pytania, chociażby najprzeciwniejsze, które zadają sądzonemu. Robić z nim figury. Co kto wymyślić może, to każe robić stojącemu na środku, aż pokąd go od tego nie uwolni. Niech roznosi kawę. Ile kto zażądał filiżanek, tyle razy musiał być przez sądzonego pocałowany. Sądzono także: Niech pocałuje kogo sam obierze, niech powie kogo kocha, niech potańcuje sam jeden, zaśpiewa, ukłoni się, niech każdemu z obecnych powie jedną grzeczność i jedną niegrzeczność, niech co w każdym znajdzie do pochwały i nagany. Te gry niewinne były rozrywką długich wieczorów i liczniejszych zebrań towarzyskich, zbliżając ku sobie młodzież obojej płci i zawiązując tajemniczy węzeł miłości, który łączył potem wybranych na całą drogę życia.
Fara, wyraz przerobiony z łac. i grec. parochia, okolica, djecezja, parafja. Mówiono dawniej: do fary wcielić, tej to fary człowiek. Wacław Potocki pisze: „Utraciwszy wieś dzieciom, pójdziesz sam do fary,“ czyli żebrać pod kościół. Są przysłowia: 1) Chuda fara, sam ksiądz dzwoni. 2) Chuda fara plewą dzwoni. 3) Chuda fara — panna stara. Linde określa, że fara to są „obywatele do jednego pasterza należący i urząd pasterza nad nimi.“
Faraon, gra w karty, jedna z najhazardowniejszych. Podług Kurjera warsz. (Nr. 224 z r. 1827), zaczęła się upowszechniać w Polsce około r. 1731. Za Augusta III i Stanisława Poniatowskiego grywano w faraona zwłaszcza po domach arystokratycznych, assamblach, balach, redutach i nawet pokojach królewskich, stawiając na kartę po tysiąc dukatów, a nawet po sto tysięcy złotych. Zgrywano się do koszuli, przegrywano pieniądze, skrypta, fanty, wioski; długi jednak kartowe (powiada Gołębiowski) płacono święcie, a nawet sądy za nie „tradować“ (zabierać mienie) pozwalały. Jan R..... z chudego pachołka w karty kilkanaście miljonów zrobił majątku. Kupił dwie wsie od księcia Antoniego Sułkowskiego za wygranych jednej nocy 300,000 złotych pol. Inny M..., jak sam się chwalił, od tego zaczął, że, będąc młodym chłopcem, babkę w marjasza ogrywał i zawsze ze 40-tu mógł się odezwać. Jeden ze zbogaconych szulerów H..... mawiał, że jest panem z panów a nie z chłopów, bo poddanych nigdy nie miał a dochody ciągnął z bogaczów. Gdy raz grał w domu zajezdnym podczas burzy i piorun zabił mu w stajni służącego, nie przestając grać, odezwał się niezmieszany: „Gdyby tak piorun zabił mnie, powiedzianoby, że Bóg ukarał mnie za to, że głupich ogrywam.“ Do najgłośniejszych karciarzy należał Walicki, o którym złośliwie mówiono, że z markiera bilardowego powstał. Znalazł on wstęp do dworu francuskiego, gdzie królową, żonę Ludwika XVI, i wielu książąt ogrywał i przyszedł do posiadania sławnych klejnotów. Odznaczył się jednak tem nad innymi karciarzami, że darami i zapisami wsparł akademję wileńską i liceum krzemienieckie. Sama gra zwana faraonem powstała z Makao czyli rouge ou noire z tą różnicą, że gdy bankier ciągnął karty, zgadywać było potrzeba w faraonie już nie kolor, ale kartę. Gry hazardowne kwitły po miastach i na niektórych dworach magnackich, potępiane surowo we dworkach szlachty kontuszowej i staropolskiej, która, wcześnie chodząc spać i rano wstając, miewała zaledwie czas na marjasza.
Farbowanie koni. Za czasów Zygmunta Augusta i Władysława IV był zwyczaj, zwłaszcza u wielkich panów, farbowania niektórych koni dla parady. Do farbowania używano odwaru brezylii czerwonej z ałunem (Rachunki Zyg. Aug.). Pani Motteville w pamiętnikach swoich, opisując podróż Ludwiki Maryi do Polski, pisze: „U jednej z karet po Ludwikę Marję posłanych były konie tarantowate z grzywami i ogonami czerwono farbowanemi; posłała je potem (królowa) w upominku księciu Kondeuszowi.“ Niekiedy konie „w bród“ t. j. całe malowano; o takich jest wzmianka w opisie wjazdu posłów polskich do Paryża po Ludwikę Marję (Zbiór pam. Niem. t. III str. 317). Czerniecki, opisując z tamtych czasów dwór Stanisława Lubomirskiego, wojew. krakowskiego, mówi, że konie w „kotczych“, t. j. kolasach podróżnych juchtami obitych 6-cio lub 4-ro konnych miały grzywy na biało a ogony na czerwono, t. j. w barwach polskich, malowane. Farbowano nietylko konie powozowe, ale i wierzchowe. Polacy np., opisując poselstwo po Ludwikę Marję, wspominają, że rotmistrz Opalińskiego, wojewody poznańskiego, jechał na koniu tureckim białym „w bród farbowanym, ceny wysokiej“. Pani Motteville pisze także, że niektóre konie były malowane czerwono i moda się ta Francuzom podobała, choć dzika.
Farfury. Po arabsku fagfur oznacza cesarza chińskiego i porcelanę, a przymiotnik fagfuri znaczy cesarsko-chiński i porcelanowy. W dawnych czasach farfury chińskie należały w Polsce do największych rzadkości, gdy zatem mało kto takowe posiadał, to zaczęto nazywać farfurami (podług Lindego i Kluka) „owe naczynia różne, podlejsze od porcelanowych a przedniejsze od pospolitych polewanych, które nie mają przezroczystości i w przełamaniu są dziarniste. U cudzoziemców zowią je fajance, od włoskiego miasta Faenza. Z krajowych są najgłośniejsze ujazdowskie, albo, jak pospolicie zowią, belwederskie pod Warszawą.“ W wieku XVIII farfurą nazywano zwyczajny fajans, jak to widzimy z Krasickiego, który w opisie domu pana podstolego pisze: „Półmiski, wazy, talerze były z farfur zwyczajnych.“ W tychże czasach ks. Kluk objaśnia: „Glina farfurowa, argilla cinerea, z której farfurowe robią naczynia, Niemcy Pfeifenthon nazywają, jest niezupełnie biała, jednak w ogniu mniej więcej bieleje. Mniej więcej do połowy XVIII w. w powszechnym użytku była jeszcze cyna. Od tego jednak czasu po domach zamożniejszych zaczęto wszędzie używać farfur, które nareszcie w pierwszej ćwierci wieku XIX wyrugowały cynę i po domach uboższych. Farfurowe talerze bywały głębokie i płytkie, jak dzisiejsze; płytkich potrzebowano znacznie więcej. Po kupieniu farfur zaparzano je we wrzątku, żeby nie pękały. Stanisław August zwyczajem ówczesnych panujących miał pod swoim patronatem fabrykę fajansów w Warszawie. Powstała ona przed r. 1774, bo widzimy, że Komisja Skarbu Koronnego w roku powyższym kazała pobierać tylko 2 proc. cła od wyrobów z tej fabryki wywożonych do Torunia lub zagranicę. Mieściła się w posiadłości Kickich, gdzie dziś ogrody i pałac belwederski. Pozostawiła po sobie ślad w małym budynku czworokątnym, stojącym pomiędzy dwoma bramami dependencyi belwederskich i noszącym do dziś dnia nazwę „młynka“. Dyrektorem jej był Schitter, baron, którego żona, rodem greczynka, była jedną z kochanek królewskich. Wejnert znalazł dokument, w którym król poleca wynajęcie w Warszawie składu dla sprzedaży fajansu z tej fabryki. Jakoż skład ten istniał w domu Wasilewskich, później Malcza przy Krakowskiem-Przedmieściu, gdzie dziś wirydarz wprost Towarzystwa Dobroczynności. Wyrabiane w fabryce królewskiej naczynia, tak zwane fajans Pallie, chwalono naprzód, potem narzekano, że są kruche. Nie miały one żadnego signum, na niektórych tylko znajduje się napis Varsovie. Na jednym półmisku okrągłym pod napisem powyższym jest rok 1776. Król obstalował raz naczynia „herkulańskie“, zapewne w stylu starożytnym. Z wyrobów belwederskich, które zdarza się napotykać, jak: wazony i dzbany do kwiatów, wazy stołowe i t. p., wnosić należy, że w ornamentowaniu ich brano pospolicie za model porcelanę chińską i japońską. Najznakomitszym wyrobem tej fabryki w podobnym stylu był niewątpliwie serwis fajansowy, przesłany pomiędzy innymi darami sułtanowi tureckiemu i zawieziony przez Piotra Potockiego, starostę szczyrzeckiego, wyprawionego r. 1789 w poselstwie od Rzplitej do Stambułu. Dozór nad wyrobieniem tego serwisu powierzył król Janowi Kickiemu, koniuszemu wiel. kor. Ornamentację dano podobną jak na półmisku z r. 1776, z dodaniem jednak odpowiednich napisów w języku tureckim. Dajemy tu rysunek talerza głębokiego z pięciu napisami, z których cztery umieszczone są w lamówce, otaczającej dno czyli madaljon a piąty w medaljonie u dołu. Napisy powyższe odczytane przez prof. A. Muchlińskiego znaczą: 1) Te prezenta i dary posyła 2) Padiszachowi rodu Osmana 3) Król Lechów, ażeby najzupełniejszą miłość 4) I szczerą życzliwość okazać 5) W stolicy Warszawie. Talerz powyższy w naturze posiada średnicy 25 centymetrów i 4 c. wysokości. (Ludwika Gołębiowskiego „Z dziejów ceramiki“ w Bibl. Warsz. z r. 1877, t. III str. 177).Farmazon, z franc. franc maçon, wolny mularz. Tak nazywali Polacy uczestników wolnomularstwa i lud dotąd tak nazywa ludzi bez przekonań religijnych czyli „niedowiarków“ z klas wyższych. Mazurzy utrzymywali, że farmazoni nie mają „lalek w oczach“ czyli że źrenice mają mętne, że ubierają się z niemiecka, kuso, i choć który elegant, to mu zawsze u prawej nogi wygląda z buta kończyk pazura od wielkiego palca.
Faryna. Łuk. Gołębiowski powiada, że kramarze, chodzący ze skrzyneczką drobnych towarów, wymyślili grę „Farynę“, ogłaszając ją po jarmarkach i odpustach. Kto, rzuciwszy 2 lub 4 kostki, miał dwójki, trójki, czwórki, piątki, wedle rejestru coś wygrywał, kto asy lub szóstki — rzecz większej wartości; liczba nieparzysta przegrywała. Wkupujący się płacił zawsze, tak że kramarz na ilości grających i połowie rzuceń zyskiwał, dobrze sprzedając swój towar. Przy odgłosie bębna lub trąby ogłaszano wygraną. Gdy jednak zdarzało się często oszukiwanie łatwowiernych i kostki zdradzieckie, zabroniono tej gry r. 1611 (Vol. leg., t. 3 f. 53). W domach możnych, przy liczniejszem zebraniu gości, np. w dzień imienin lub Nowego roku, ochoczy gospodarz, gospodyni lub córka domu urządzali loterję pod nazwą faryny, ofiarując tyle podarków, ile było osób zebranych do rozlosowania. Było wówczas wiele wesołości, gdy np. księdzu lub dziewicy dostała się szabla, rycerzowi — czepiec niewieści lub igielnik i t. p.
Fechtunek, z niem. fechten, walczyć, po polsku: szermierka. Po upowszechnieniu się w Polsce krzywych szabel, wyrobiła się u nas najsłynniejsza w świecie sztuka walczenia na nie. Polacy bowiem doszli do tak nadzwyczajnej biegłości w robieniu krzywą szablą, że żaden inny naród w sztuce tej sprostać im nie zdołał. Sztukę tę nazwali krzyżową z powodu, że cięcia i zasłony krzyż stanowiły. Szabla i karabela przy rękojeści nie były osłonięte, jak u Niemców rapiry, tak zwanym koszem, tylko miały rodzaj krzyża i z tego powodu Polacy używali przeważnie w swej szermierce t. zw. długich zasłon, opuszczając szablę końcem ku dołowi. Każdy szlachcic, jako z prawa i obowiązku rycerz i wojownik, uczył syna swego od lat już pacholęcych bić się na palcaty i odpierać ciosy. Później syn musiał dosiadać konia i w biegu ścinać głowy manekinom, przedstawiającym Turków i Tatarów. Kiedy dorósł, dostawał karabelę, na jaką stać było jego ojca. Cięcia miały w szermierce swoje nazwy. I tak: 1) cięcie pionowe, z góry zwano prima czyli „głowa“; 2) secunda było także pionowe, ale z dołu w górę, pod brodę; 3) terc, uderzenie po prawym boku między biodrem a łopatką (poziome) zwane „cięciem ojcowskiem“; 4) quart, górne, od lewego ramienia lub lewego ucha ukośnie do prawego boku przez całą pierś, zwane „referendarskiem“; 5) quart poziome górne w policzek lewy; 6) quart dolne ukośne, od lewego boku, wykręcając rękę ostrzem do góry, ku prawemu ramieniu przez całą pierś z dołu do góry, zwane „senatorskiem“ (Olszewski). Umiejętność bicia się na broń białą czyli, jak mówiono, robienia bronią, była w wojsku polskiem doprowadzona do wielkiej doskonałości; przyczyna tego leżała w dawnej tradycyi narodowej szlacheckiej. — Na początku XIX wieku ułani nasi, zwłaszcza nadwiślańscy, wskrzesili tradycję kopii rycerskiej i takim ją blaskiem okryli, że państwa europejskie zaczęły ją wprowadzać do swych armij; lecz praktyka na polach bitew okazała, że przewaga nowoczesnej lancy nie tyle zależy od niej samej, ile od dzielności i umiejętności ramienia, które nią włada. Nierzadko jazda nieprzyjacielska uzbrojona w lance w starciu rzucała je i brała się do pałaszów. W słynnej szarży pod Wagram pułku lekkokonnego gwardyi, nieuzbrojonego lancami, na ułanów Szwarcenberga, szarżujący odebrali austrjakom lance i ich własną bronią pokonali ich. W r. 1811 wyszło w Paryżu dziełko pod tytułem „Essai sur le maniement de la lance“ dedykowane Napoleonowi przez Winc. hr. Krasińskiego. Posłużyło ono za przepis dla ułanów francuskich broni dotąd nieznanej w nowożytnej Francyi. — Niemniej dobrze władała piechota polska bagnetem. W roku 1827 wydany został regulamin o 353 stronach i 81 tablicach pod tytułem: „Nauka, podająca sposoby bicia się na bagnety.“ Niezliczone kunsztowne porady, ryposty, balansowania, zasłony i t. p. w podziw wprowadzają. — Przerobienie rąk, przywykłych z dziada pradziada do pługa, do mistrzowskiego władania bagnetem było jednak próbą cierpliwości dla młodych oficerów; o tem świadczy jedyna może tego rodzaju skarga mistrza fechtunku p. Rengau podana Wielkiemu Księciu Konstantemu na zbyt surowe obchodzenie się oficerów niższych z żołnierzami podczas fechtunku, wyłączony jest jednak od tego zarzutu pułk 1-szy strzelców pieszych i 3-ci linjowy. Że nauka nie była daremną i że żołnierz nabrał zaufania do swej broni, świadczą późniejsze wypadki, kiedy na bagnetach jednego pułku rozbijały się całe dywizje jazdy i piechoty. B. Gembarzewski.
Feldcech lub felcech — taśma srebrna, złota lub jedwabna z kutasem metalowym, przywiązana do rękojeści szpady lub pałasza oficerskiego. Gdy za czasów saskich oficerowie polskiego autoramentu nie nosili jeszcze mundurów, używali felcechów jako jedynego znaku ich stopnia. B. Gemb.
Feldfebel albo felfeber czyli sierżant starszy — najstarszy stopniem podoficer w kompanii piechoty; pod jego władzą znajdowali się wszyscy inni podoficerowie kompanii; odpowiadał mu w jeździe stopień wachmistrza starszego. B. Gemb.
Felpa, z włosk. felpa, rodzaj tkaniny kosmatej jedwabno-wełnianej, lub aksamitu wełnianego. W r. 1643 naznaczony był podatek jednakowy od aksamitów, atłasów, kitajek i felp (Vol. leg. t. IV, f. 81). Używano felpy na garnirowania do niewieścich sukien zimowych i na kamizelki męskie, a możniejsi podszywali nią płaszcze.
Fendel. Tak nazywano w XVI wieku chorążych w piechocie cudzoziemskiej, o których Stryjkowski pisze:
Rejtarowie czarni, harde wsparłszy boki,
Na frezach hop, hop krzycząc, buczne stroją skoki;
Zaś ćmy knechtów z spisami pod stem fendlów kroczą,
Potym za Mistrzem obóz i dział dwieście toczą.
(Kronika, str. 494).
Idąc ku sobie wojska, piasek pyłem poruszają,
Fendle proporce w górę z obu stron wznaszają.
(Kronika, str. 503).
Feralne i szczęśliwe dni. Przesąd o dniach feralnych, zwanych w staropolszczyźnie „ciężkiemi“, sięga, jak wiele innych przesądów dzisiejszych, jeszcze starożytnych czasów rzymskich. Feralia były to uroczystości pogańskiego Rzymu, na cześć zmarłych (w lutym) odprawiane, podczas których nikt się wówczas nie żenił, spraw ważnych nie rozpoczynał, małżonkowie żyli w rozdzieleniu, świątynie były pozamykane a ołtarze bez ognia i kadzidła. Uznanie poniedziałku za dzień feralny sięga także wieków średnich, w których, za powszechnego panowania prawa pięści i odwetu, Kościół dla powściągnięcia bezprawi, choć przynajmniej w dnie męce Pańskiej i niedzieli poświęcone, groził klątwą tym, którzy nie powstrzymywali się od gwałtów i rozlewu krwi w dnie świąteczne i wogóle od zachodu słońca we środę do wschodu w poniedziałek. Kto tedy w poniedziałek, w którym rozpoczynały się na nowo rozboje i awantury, puszczał się w podróż, mógł się łatwo narazić na ograbienie i pobicie. Ze wszystkich dni w tygodniu przodkowie nasi uważali sobotę za dzień najszczęśliwszy a poniedziałek za najcięższy. Sobota poświęcona jest czci Bogarodzicy; stąd mniemają, że zawsze w tym dniu choćby na chwilkę słonko ukazuje się. Inni nazywali sobotę dniem „sierocym“, mówiąc, że sieroty w tym dniu koszulki suszą i dlatego słońce choć chwilowo zaświecić musi. O dniu sobotnim są przysłowia: 1) Dłuższa sobota, niż niedziela; 2) Kto w sobotę pierze, ten się w niedzielę nie ubierze; 3) Kto w sobotę płacze, ten w niedzielę skacze; 4) Sobota — robota; 5) W sobotę skończym robotę. O niedzieli te znowu są przysłowia: 1) Każdej niedzieli chłop się weseli; 2) Kto szanuje niedziele i dni boże — Pan mu dopomoże; 3) Kto w niedzielę jarmarczy, temu na sól nie starczy; 4) W niedzielę był śmiałek a tchórz w poniedziałek. W poniedziałek nie zaczynano żadnego przedsięwzięcia ani pracy ważniejszej, nie pożyczano nic nikomu. Kto w poniedziałek co zgubi, stłucze lub straci, będzie miał cały tydzień nieszczęśliwy, i odwrotnie. Kto w poniedziałek kichnie lub mimowolnie opluje się, otrzyma w tygodniu podarunek. Jest przysłowie że: kto w poniedziałki nie zalewa pałki, to we wtorki liczy worki. — O piątku są przysłowia: 1) Kto się w piątek śmieje, zapłacze w niedzielę: 2) Dobry piątek na początek; 3) Jeśli w piątek deszcz kropi, radujcie się chłopi; 4) Piątek gości postem rozgania; 5) W piątek zły początek; 6) Kto w piątek skacze, ten w niedzielę płacze; 7) Nie czyń z piątku niedzielą. W dzień ten bowiem męki Zbawiciela nie godziło się chrześcijanom pląsać, śpiewać i biesiadować, co Polacy najściślej przestrzegali. Astrologowie dawnych wieków przepowiadali na cały rok i każdy miesiąc dni feralne, co względnie do ówczesnego stanu nauk przyrodniczych odpowiadało przepowiedniom dni krytycznych Falba z końca XIX wieku.
Feret, feretka, bukiel, sprzączka. Do halsbantów złotych używano feretów srebrnych; bywały i ferety złote. Górnicki w „Dworzaninie“ mówi: „O głowę się tylko stara, aby bieretek był z ferety, z piękną zaponą i z piórki barw rozmaitych.“ Rej, sarkając na świecidła: „Co owych nastało dziwnych pontalików, feretów, smalcowanych łańcuszków, pstrych bieretków; a snadź już drudzy nietylko na głowie, ale i na nogach te pontały a te ferety sobie przyprawiają“... „Bieretek miała na głowie z feretkami i pióreczko na nim“... „Niewiasty dzisiejsze — powiada Petrycy — feretami, pontałami, kamieniami, nie inaczej jako niebo gwiazdami świecą“.
Feretron (z łac.), nosidło, na którem noszono w dawnym Rzymie posągi w czasie tryumfu. Stąd i w kościele tak nazwano obrazy czyli ołtarzyki, zwłaszcza rzeźbione, jakie się na procesjach noszą. Feretrum albo feretron zowie się także katafalk u liturgistów.
Ferezja, z wyrazu tureckiego feradże i ferradże, oznaczającego w Turcyi suknię zwierzchnią z szerokimi rękawami i z wiszącym z tyłu kołnierzem u kobiet. Turcy zaś wzięli zapewne tę nazwę z greckiego foresia — ubiór. Polacy nazywali ferezją suknię zwierzchnią, nie przepasywaną, zwykle barwy czerwonej, noszoną najprzód przez panów, potem i przez ludzi uboższych, naśladujących zwykle mody pańskie. Pisze o tem wyraźnie w wieku XVII Starowolski: „Teraz woźnica nie chce w kożuchu być widzian, ale go ferezją z wierzchu okrywa, aby przecię suknią czerwoną był od ludu pospolitego różny.“ Wacław Potocki pisze:Nieladajako ten syn ucieszył rodzice,
Co ferezją zgubił, a nalazł maźnicę.
Katarzyna z Lipowca Dydyńska w testamencie z r. 1653 zapisuje szwagrowi swemu Maciejowi Miechowskiemu „ferezją aksamitną fijołkową, nóżkami rysiemi podszytą z guzami rubinowymi.“ Panowie nosili ferezje podbite sobolami lub rysiami, szlachta lisami. Nieopasywana nigdy, zapinana była na potrzeby złociste, a najczęściej nie zapinana była wcale, i potrzeby stanowiły tylko jej ozdobę. W takiej ferezyi widzimy Stefana Czarnieckiego na pomniku kamiennym w rynku tykocińskim. Postać ta wielkiego bojownika odtworzona została w połowie XVIII wieku ze starego portretu, który był własnością córki Czarnieckiego, zamężnej Branickiej i przechowywał się w białostockiej rezydencyi gryfów Branickich, objęty spisem ruchomości pałacowych pod liczbą 425. Gdy po śmierci „pani krakowskiej“ (Izabelli z Poniatowskich), wdowy i dożywotniczki po ostatnim z rodu gryfitów, prawnuku Czarnieckiego, Janie Klemensie Branickim, hetm. wiel. kor., Białystok sprzedany został przez sukcesorów rządowi, wiele bardzo obrazów a pomiędzy nimi i portret, o którym mowa, wyniesiono na poddasza pałacowe. Tam pozostawał lat 40, dopóki nie odszukał go i nie ocalił wraz z kilkunastu innymi obrazami Jan G., ojciec piszącego to, mieszkający wówczas w Złotoryi, o dwie mile od Białegostoku. Na portrecie tym, którego podobiznę tu dołączamy (znajdującym się dzisiaj w zbiorach piszącego, w Jeżewie), bohater przedstawiony jest w czerwonej ferezyi ze złocistemi potrzebami, futrem podbitej. Pomimo największych trudów wojennych, Czarniecki, jak widać z obrazu, był brzuchaty, jak Jan Sobieski i później Dwernicki.
Ferjarz, nazwa protokółu utrzymywanego przez pisarza Trybunału, w który wpisywał on wszystko, co zaszło na posiedzeniu sądu.
Ferje, czas przeznaczony sądom na odpoczynek, nazywany także niekiedy interstitium (Vol. leg. t. V i VI f. 490). U Rzymian feriae były dniami świątecznymi, wolnymi od pracy. W języku kościelnym jest to nazwa dni w tygodniu, w Wulgacie w księdze Lewityku kilkakroć powtórzona. Chrześcijanie, zatrzymawszy nazwę soboty i niedzielę nazwawszy dniem pańskim, reszcie dni tygodnia dali nazwę feryj, a to dlatego, że duchowni, zaniechawszy trosk doczesnych, każdodziennie tylko się służbą bożą zajmować powinni. Poniedziałek był tedy ferją 2-gą, wtorek 3-ą, środa 4-tą, czwartek 5-tą, a piątek 6-tą. O zastosowaniu w datach dokumentów ob. Kalendarz.
Ferlezung czyli apel, wyraz używany w wojsku polskiem oznaczał sprawdzanie obecności żołnierzy po wieczornym capstrzyku przez czytanie imiennej ich listy. B. Gemb.
Ferton inaczej wiardunek, ze staroniemieckiego Vierdung, oznacza czwartą część grzywny, że zaś grzywna liczalna miała w Polsce groszy 48, ferton zatem czyli wiardunek oznaczał groszy 12. U nas wiardunek, lubo często wspominany, gdy mowa o karach sądowych lub podatkach, był jednak tylko monetą liczalną. W Szwecyi, Kurlandyi i Inflantach istniał rzeczywiście i dlatego za wielkorządztwa Chodkiewicza w Inflantach, Zygmunt August upoważnił Jakóba Hincza i Walentego Iberfelda do wybijania fertonów czyli wiardunków. Istnieją tylko z r. 1673, bite po 72 sztuk z grzywny krakowskiej piątej próby, szły po 9 szelągów inflanckich, czyli 1½ grosza stopy litewskiej.
Feuda w Polsce, powiada dr. K. J. Gorzycki, należy wyróżniać od feudalizmu polskiego. Ten ma cechy narodowe polskie i charakteryzuje ustrój społeczny księstw piastowskich. Przeciwnie „feudami“ w Polsce nazywamy tylko nieliczne ślady zachodniego prawa lennego, które w ustroju państwa polskiego były zawsze obcemi i wyjątkowemi naleciałościami. Jedynie tylko Śląsk uległ wpływowi lennego prawa niemieckiego, jako kraj wcześnie germanizacją dotknięty i w XIV wieku do Czech przyłączony. Pomorze uległo także lennej germanizacyi Zakonu Niemieckiego, ale tylko częściowo, bo szlachta pomorska żądną była zawsze swobody prawnej szlachty polskiej i sama dała pierwszy impuls do ponownego złączenia Pomorza z Polską, co w r. 1466 dopełniono. Pomorze nadał Kazimierz Wiel. Krzyżakom r. 1343 nie jako lenno, ale jako beneficium z obowiązkami lennika wobec monarchy. Z powodu fałszerstwa i kradzieży dokumentów pokoju kaliskiego, Pomorze za Jagiełły przeszło zupełnie w ręce krzyżackie, ale pretensje Polski do tego kraju nie ustały i obrona ich uwieńczona wreszcie pomyślnym skutkiem. Kazimierz W., obeznany dobrze z prawem lennem zachodu, nie zniósł go na Rusi Czerwonej, a nawet stosował w Polsce, ilekroć zachodziła konieczna tego potrzeba. I tak nadał r. 1359 Mazowsze w lenno Ziemowitowi III-mu. Feudum to po śmierci Kazimierza odpadło wprawdzie na krótko od Korony, ale wróciło za Jagiełły, gdy książęta Janusz I i Ziemowit IV złożyli mu przysięgę homagjalną. Odtąd aż do wymarcia Piastów mazowieckich kraj ten był lennem korony polskiej i na tej zasadzie został do Polski przez Zygmunta I zupełnie przyłączony. Inowrocław dany r. 1365 w lenno przez Kazimierza Wiel. Władysławowi Białemu, niemniej Łęczyca przez króla Ludwika, wróciły do Korony ze śmiercią swych lennych posiadaczów. Dłużej zostawała w lennym do Polski stosunku Wołoszczyzna, bo od czasu hołdów złożonych Jagielle przez hospodara Piotra r. 1387, Romana r. 1393 i Stefana r. 1395 aż do klęski Olbrachta r. 1497. Po r. 1497 weszła cała Wołoszczyzna w stosunek hołdowniczy względem Turcyi. Tylko jeszcze za Zygmunta III próbował raz Jan Zamojski odzyskać dla Polski zwierzchnictwo nad Wołoszczyzną, ale próba ta, po krótkiem powodzeniu, nie udała się. Pokojem toruńskim z r. 1466 zostały lennem korony polskiej Prusy książęce z Królewcem, które to lenno do r. 1525 posiadali od Polski Krzyżacy a od roku powyższego protestanccy książęta pruscy z domu brandenburskiego. Kiedy, pomimo wygaśnięcia prostej linii tych książąt, Rzplita zgodziła się na przeniesienie lenna pruskiego do linii bocznej i spowodowała przez to połączenie Prus z Brandenburgją, dające podwalinę państwu pruskiemu, osłabł znacznie związek tego kraju z Koroną, aż wreszcie w pokoju Oliwskim zagrożona zewsząd Polska musiała zgodzić się na układ zawarty między „wielkim elektorem“ Fryderykiem Wilhelmem i kr. Janem Kazimierzem w Welawie r. 1657, którym król polski zwolnił elektora od obowiązku składania Rzplitej hołdu lennego z Prus książęcych. W ten sposób Prusy książęce przestały być lennem Rzplitej. Kiedy jeszcze Prusy należały do Krzyżaków, razem z niemi weszły r. 1466 w stosunek lenny do Polski kraje nadbałtyckie: Kurlandja, Inflanty i Estonja nad odnogą Fińską. W krajach tych władcą tytularnym był arcybiskup ryski, a faktycznymi posiadaczami — rycerze zakonu Kawalerów Mieczowych, zależni od Wielkiego mistrza krzyżackiego, lennika Polski. Zwierzchnictwo lenne korony polskiej nad posiadłościami Kawalerów Mieczowych było tedy tylko pośrednie, przez Wielkiego mistrza Krzyżaków. To też kiedy roku 1525 państwo Krzyżackie upadło, stały się ich posiadłości lenne ziemią zależną od wpływów Polski, Szwecyi, Danii i Moskwy. Wieczne zatargi między biskupami ryskimi i mistrzami Kawalerów Mieczowych osłabiły doszczętnie organizację krajów liwońskich, tak że kiedy powyższe państwa wyciągnęły rękę do zaboru, ostatni mistrz liwoński, Gottard Kettler, poszedł za przykładem ostatniego Wielkiego mistrza Krzyżaków i przyjąwszy protestantyzm, został w r. 1561 jako książe świecki Kurlandyi lennikiem Polski. O Inflanty i Estonię wybuchła wojna długoletnia Polski z Danją, Szwecją i Rosją, w której kraje te w końcu nie mogły utrzymać się przy Polsce, z wyjątkiem tak zw. województwa Inflanckiego, od Dźwiny w stronę Pskowa ciągnącego się. Kurlandja pozostawała nadal jako lenno Rzplitej pod rządem książąt z rodu Kettlerów a później Bironów aż do r. 1795 (Dr. K. J. Gorzycki).
Feudalizm w Polsce. Wogóle starsi badacze dziejów polskich byli zdania, że feudalizm w Polsce nie istniał (z wyłączeniem Litwy i Rusi), ale objawiał się tylko wyjątkowo pod wpływem Zachodu. Dziś jednak w kwestyi feudalizmu polskiego ustaliło się takie przekonanie, że jakkolwiek Polska feudalizmu zachodniego nie znała — z wyjątkiem nielicznych śladów (ob. Feuda w Polsce) — to przecież miała swój własny feudalizm przeważnie gospodarczo-społeczny, najrdzenniej słowiański, nie przykrojony ściśle do ram prawa lennego na Zachodzie ani do ustroju społecznego słowian wschodnich, gdzie zaprowadziły feudalizm rządy Waregów. Pierwszy Kantecki zauważył cechy feudalne w Polsce w stosunku pana do chłopa, wyrażając się, że były u nas „niejakie pojawy feudalnego życia, np. poddaństwo jure ducali, nadania nomine feudi, zajazdy, homagja, inwestytury i ordynacje.“ Najdalej w tym kierunku poszli profesorowie: Piekosiński i Ulanowski. Pierwszy, autor hypotezy „teoryi najazdu“, twierdzi, że państwo Piastów powstało przez zabór i wytworzyły się skutkiem tego dwie warstwy: szlachta i chłopi, nie drogą stopniowej ewolucyi, ale nagle, podobnie jak skutkiem najazdu Waregów na Rusi. Początkowo całą ziemię posiadał książe; później, za Bolesława Krzywoustego, dostała szlachta udziały ziemskie drogą nadań książęcych, jak już przedtem duchowieństwo. Nadania te opierały się wprawdzie na prawie dziedzicznem, nie lennem, ale książe zachował dla siebie prawo potwierdzania wszelkich aljenacyj, czyli feudalne prawo „nadwłasności“. Chłopi „przypisańcy“ podlegali na ziemiach książęcych „nadwłasności“ księcia i jego zastępców, t. j. kasztelanów grodowych, w dobrach szlacheckich szlachcie, a w kościelnych klerowi. Później władza feudalna w królewszczyznach przeszła z rąk kasztelanów do starostów i zarządców. Prof. Piekosiński widzi tedy w Polsce feudalizm lokalny, odmienny w wielu cechach od zachodniego i nieokreślony w żadnem specjalnem prawie lennem. Prof. Ulanowski, pisząc o stosunku wsi polskiej do pana w wiekach nowszych, wyraża pogląd, że „wzrost władzy dworu nad chłopem jest analogicznym do wyrabiania się oświeconego absolutyzmu na Zachodzie, chociaż w Polsce monarcha władzę na rzecz szlachty zatracał.“ Znaczy to tyle, że „pan“ był we wsi swojej „nadwłaścicielem“, t. j. panem lennym na wzór zachodni. Prof. Małecki, główny przeciwnik hypotezy „najazdu“, nie zbija wniosków prof. Piekosińskiego ani Ulanowskiego co do stanu społecznego Polski, jaki istniał do jej rozbiorów. Dlaczego prawo lenne u nas wytworzyć się nie mogło, pewne wskazówki znaleźć można pod tym względem w cennem dziele Pawińskiego „Rządy sejmikowe w Polsce.“ Zupełnie inaczej przedstawia się kwestja feudalizmu na Rusi i Litwie. Tam księstwa ruskie powstały faktycznie przez najazd na ziemie Słowian rycerzy waregskich, którzy zawsze i wszędzie wnosili z sobą ustrój lennictwa. To też prawa staroruskie („Prawda ruska“) i starolitewskie (Statut litewski) stwierdzają ścisły feudalizm rusko-litewski. Różnicą główną między narodowym feudalizmem polskim a rusko-litewskim było to, że w Polsce szlachta posiadała ziemię prawem dziedzictwa, jure haereditario i uznawała tylko o tyle nad własność książęcą, że wszelką zmianę własności poddawała pod zatwierdzenie panującego, co jednak w ostatnich wiekach także zostało zaniechanem. Przeciwnie na Rusi i Litwie bojarzy nie byli właścicielami, ale tylko użytkownikami swych posiadłości i mieli z tego względu ciężkie obowiązki wobec książąt. Na podstawie „Kroniki Wołyńskiej“ wykazał Gorzycki, że tylko na Rusi Czerwonej bojarowie potrafili „zawładnąć ziemią,“ ale nie zupełnie. Nawet rząd polski aż do wprowadzenia prawa polskiego na Ruś r. 1435, musiał się liczyć z ruskiem lennictwem. Formą zewnętrzną, określającą te obowiązki lenne, były przysięgi homagjalne, w których bojar zaprzysięgał księciu „wiarę i posłuszeństwo,“ że nigdy nie opuści pana swego, któremu będzie zawsze „dobrze radzić i przed niebezpieczeństwem ostrzegać.“ Podobne obowiązki wiązały licznych książąt lennych z wielkim księciem, a w chwili kiedy stanął nad wszystkimi jako „supremus dux“ król polski z rodu Jagiellonów, zyskała hierarchja feudalna najwyższy szczebel. Od chłopa podległego bojarowi aż do króla ściśle określony ekonomiczno-prawny feudalizm był cechą ustroju społecznego Rusi i Litwy aż do unii lubelskiej. Adoptacje bojarów rusko-litewskich do rodów szlachty polskiej od unii horodelskiej r. 1413 wytworzyły w Wiel. Ks. Litewskiem pierwszą szlachtę nie objętą litewsko-ruskiem prawem lennem. Polityka Jagiellonów, dążąca do rugowania drobnych książąt lennych, dodawała bojarstwu otuchy. Aż nareszcie w unii lubelskiej runął feudalizm rusko-litewski. Zrównanie dóbr lennych wieczystych ze szlacheckiemi nastąpiło w województwie Czernihowskiem, „ponieważ tam mere dziedzicznych dóbr niemasz,“ i w Smoleńskiem, dopiero na sejmach 1646 i 1647 r. Ślad różnicy dwuch ustrojów społeczno-ekonomicznych: rdzennie narodowego nad Wisłą i warego-feudalnego nad Dnieprem, pozostał do dziś dnia nader widoczny w szlachcie zagrodowej, która w Kongresówce posiada około 40,000 fortun dziedzicznych a w 9 gubernjach zachodnich równie znaczną liczbę gospodarstw czynszowych. (Gorzycki, Piekosiński, Ulanowski, Prochaska).
Fidejussio, była to nazwa rękojmi słownej czyli poręczenia danego nie na piśmie, ale słowami, które miało swoją moc czyli trwało tylko rok jeden i niedziel 6.
Figle. Widomym objawem wesołości i pustoty w naturze ludzkiej są figle, o których przechowały się wzmianki z dawnych czasów nawet w poważnych kronikach i dziełach. Długosz opowiada o jednym z książąt piastowskich na Śląsku, jak kazał dla wesołej krotochwili pozabierać raz przekupkom wszystkie naczynia z mlekiem przyniesionem na sprzedaż do miasta, zlać to mleko do wielkiej kadzi, a potem pozwolił, aby każda w swoje naczynie zabierała to, co wlała, skąd oczywiście powstał niesłychany tumult i zgiełk babski. To znowu tenże Długosz opisuje wypadek z r. 1358, że gdy w Kaliszu chłopcy miejscy wrzucili do kadzi z brudną wodą kucharkę Marcina, plebana kościoła parafjalnego św. Mikołaja, pleban nieostrożnem uderzeniem szabli zabiwszy jednego z nich, bał się już do domu powrócić i musiał ratować się ucieczką z Kalisza. Górnicki opowiada w „Dworzaninie“ jak „Pukarzewski prosił na wieczerzę Skotnickiego i był mu tak rad, że go od rozumu odpoił; tak, że kiedy już na nogach stać nie mógł, sługi jego jedne do gospody odprawił, drugie pozamykał, a pana tak śpiącego kazał sługom swym wieść do jednego sklepu i tam kazał go wsadzić w łańcuch, w pęta i zamknąć na kilka kłódek, straż u drzwi postawiwszy. Skotnicki, iż był okrutnie pijan, jeszcze k’temu na wiatr wyniesiony, kęs jeden onego nie czuł.“ W wytrzeźwionego Skotnickiego wmawiają, że za gwałt do więzienia się dostał i na stracenie pójdzie, przyczem szlachcic osowiały niemałego strachu wyżył. Nastąpił potem odwet. Skotnicki „obaczył Pukarzewskiego podpiłego i uprosił go do swej gospody; a tam dognawszy go do upaści, iż ręką i nogą władać nie mógł,“ każe mu opatrywać głowę plastrami przez balwierza. Szlachcicowi przebudzonemu perswadują, że strasznie poraniony został; on wierzy, stęka i leży spokojnie dzień cały ze strachu, aby się nie urazić. Wreszcie prawda wychodzi na wierzch; „śmiechu było dosyć — dodaje Górnicki — a temu zwłaszcza, że on więcej balwierzowi wierzył, niż sobie, czując to, że go kęs jeden nie bolało.“
Filareci ob. Filomaci.
Filigran, z łac. filum — nić i granum — ziarno, oznacza: 1) w wyrobach jubilerskich przedmiot zwykle małego rozmiaru, ale bogaty w deseń i wzory wykonane zazwyczaj przezroczysto i misternie z cienkiego ziarnkowatego druciku złotego lub srebrnego. Takim filigranem srebrnym z X-go wieku jest podany w niniejszej Enc. pod wyrazem Enkolpjon krzyżyk, stanowiący zarazem zausznicę lub relikwiarzyk. W średnich wiekach wyroby podobne obficie napływały do Europy i Polski ze Wschodu, zanim nie zaczęły współzawodniczyć z niemi największej wziętości wyroby weneckie a wreszcie genueńskie, rzymskie i t. d.: krzyżyki, łańcuchy, naszyjniki, zausznice, fibule, guzy, szpilki, puzdereczka i t. p. przedmioty. 2) Filigranami zowią się także znaki wodne w papierze używane również już w wiekach średnich. Wiadomość o filigranach papiernictwa polskiego, znanych już od wieku XV-go, podana będzie pod wyrazem papier w Polsce.
Filip. „Lepiej było, panie Filipie, siedzieć sobie w Lipie.“ Te słowa wyrzutu zwrócone były do Filipa Obuchowicza, wojewody smoleńskiego, który w r. 1654 poddał Smoleńsk. Słowa powyższe wystosował do Obuchowicza niejaki Cyprjan Kamoniaka v. Kamoneńko, szlachcic nowogródzki, w liście do tegoż, krytykującym jego obywatelską działalność. Michał Baliński, przytaczając ten list w całości (Pamiętniki, Wilno, 1859, str. VII) dodaje: „list ten chodził w swoim czasie wszędzie po ręku na wiele kopij przepisany, ale co się z niego najlepiej podobało wszystkim, to i dotąd jako przysłowie w Nowogródzkiem zostało: „Lepiej było, panie Filipie, siedzieć sobie w Lipie.“ Lipa, majętność dziedziczna Obuchowiczów o 3 mile od Nieświeża. (S. Adalberg).
Filip z konopi. Najdawniejszą wzmiankę o Filipie i konopiach mamy w Reju, który w „Zwierzyńcu“ swoim powiada:
Cóż wżdy się z nami dzieje, iż tak nic nie dbamy,
Jako Filip w konopiach prawie ulegamy.
W kilkadziesiąt lat po Reju Rysiński zapisał przysłowie „Wymknął go jak Filipa z konopi“, czyli wypłoszył, wygonił. Dopiero w XVIII wieku ks. Bened. Chmielowski w „Nowych Atenach“ pierwszy objaśnia przysłowie o Filipie, jakoby pochodzącym ze wsi Konopie, który niewczesnem odezwaniem się na sejmie miał dać powód do rzekomego przysłowia. Prawdopodobnie ks. Chmielowski sam ułożył tę bajkę, powołuje się bowiem na Knapskiego, w którym przysłowia cytowanego wcale niemasz. Wziął go zaś niewątpliwie nie z Knapskiego, ale ze zbioru p. t. „Flores trilingues“ wydanego w Gdańsku r. 1702, gdzie po raz pierwszy pojawiło się w formie dzisiejszej: „Wyrwał się jak Filip z konopi.“ Niezmiernie popularne w połowie XVIII wieku dzieło Chmielowskiego wystarczyło do upowszechnienia w narodzie anegdotki o pochodzeniu przysłowia, którą też powtórzyli z niego z pewnemi odmianami Ambroży Grabowski w „Przypowieściach“ (str. 34) i K. Wł. Wojcicki w „Przysłowiach narodowych“ (t. III str. 146), a Syrokomla wysnuł całą poetyczną gawędę, kończącą się morałem:
Chowaj zimną ostrożność i w czynie i w słowie,
Bo Filipem z Konopi każdy cię nazowie.
Prawdziwe źródło przysłowia podał pierwszy Darowski, wyjaśniając, że lud na Rusi nazywa Filipem nie szlachcica ale zająca, który często ukrywa się i płoszony bywa z konopi, dawniej zwłaszcza w każdym ogrodzie siewanych. Prof. Rostafiński, potwierdzając to samo, napisał o tem całą rozprawkę p. t. „Legenda o Filipie z Konopi“ (Kraków, 1884), a Darowskiemu i Rostafińskiemu przyznali słuszność Adalberg i Karłowicz.
Filomaci, z grec. miłośnicy czyli przyjaciele nauki i Filareci — miłośnicy cnoty, są to nazwy towarzystw studenckich w uniwersytecie wileńskim z pierwszej ćwierci wieku XIX. Najdawniejsze zawiązało się w końcu roku szkolnego 1804/5, a pierwszą pobieżną wzmiankę o tem Towarzystwie znajdujemy w „Bibljografii“ Jochera (t. I str. 324 i 325, nota 1162). Obszerniejszą wiadomość podał uczony Małecki r. 1881 w „Albumie dla Zagrzebia“, znalazłszy do niej źródło w ogłoszonych r. 1879 przez Żupańskiego listach Joachima Lelewela do brata swego Prota. Z tych i innych materjałów wydanych przez prof. Teodora Wierzbowskiego, Zygmunta Wasilewskiego, rozpraw ks. Stan. Jundziłła, Ignacego Domejki, Ant. Edw. Odyńca, Chmielowskiego, Bielińskiego i Gawalewicza wyborne obszerne streszczenie (900 wierszy) podał Antoni Pietkiewicz (Pług) w Wielkiej Encyklopedyi powszechnej pod wyrazem Filomaci (t. XXI str. 487). Towarzystwo Filaretów zawiązało się z szerszego grona „promienistych“ w r. 1819—1820 i istniało do roku 1824.
Fioki (z włosk.), strój czubiasty na głowę. W starym spisie „ubiorów na głowę, które Włochy Skophiotami zowią,“ znajdujemy wymieniony „ubiór ze złota z jedwabiem czerwonym z fiokami czerwonemi i perłami wielkiemi.“ Fiokami nazywano również czuby i kutasy, do ubioru paradnego łbów końskich służące. Zabłocki w Rozmowach Sokratesa za Stanisława Augusta pisze:
Te dzwonki, ten fiok biały przy tym wielkim czubie,
Koń mój siwy! ach mężu, jakże ja to lubię!
Firka, wyraz dość często używany w staropolszczyźnie, na oznaczenie rzeczy lichej, bez wartości. Opaliński w satyrach pisze: „Kiedy się odrodzą od swych przodków, mam ich za firkę i za prostych chłopów.“ Orjentalista Muchliński twierdzi, że Polacy wzięli ten wyraz z arabskiego firka używanego i w języku tureckim a oznaczającego bandę, sektę. Zdaje się jednak, że Karłowicz ma większą słuszność, wywodząc firkę z niem. Vierer — czworak, moneta czterogroszowa i słowieńskiego filjer — drobny pieniądz.
Firleje. W dawnej polszczyźnie wyraz ten oznaczał: zabawy, żarty, zwykle używany w połączeniu ze słowem stroić czyli urządzać. Firlejami lud nazywał składkową zabawę wiejską urządzaną przez dziewczęta. Nazwa rodowa Firlej nie miała żadnego związku z wyrazem powyższym, bo wzięła początek z niemieckiego Fürleger (dziś Vorleger), oznaczającego urząd dworski, krajczego. Zapisane przez Rysińskiego za Zygmunta III przysłowie: „Stroi baba firleje, kiedy sobie podleje“ nie miało żadnego związku z nazwą rodową Firlejów, ale odnosiło się do podobnego znaczenia jak: stroić fryje, stroić burdy, figle, żarty, koncepty, t. j. dokazywać, hulać. W wierszu Protasewicza z r. 1597 czytamy:
Gdy się z niego śmieją, temu się też śmieje,
Nie wiedząc, iż to z niego tak stroją firleje.
W temże znaczeniu znajdujemy w broszurze z r. 1614 p. n. „Wódka abo gorzałka“ odmianę powyższego przysłowia: „kiedy się napiła, firleje stroiła“. Mączyński w słowniku z r. 1564 pisze: „Krom piwa i chleba nie stroi firlejów baba“, co znaczy, że przyrządzanie piwa i chleba a nie firleje dziewcząt było jej obowiązkiem. Ks. Chmielowski w „Nowych Atenach“, nie zrozumiawszy starego wyrażenia, napisał niedorzeczność, że „królowa polska Bona, będąc na panów Firlejów łaskawa, kiedy była dobrego humoru, najwięcej im rozdawała i ich bogato stroiła, mając ich przy boku swoim.“ Rażąco błędny ten wykład upowszechnił się tym sposobem w narodzie i został powtórzony łatwowiernie przez Lindego pod wyrazem Lirlej i przez Wójcickiego w „Przysłowiach narodowych“ (t. I, str. 78). Dopiero pierwszy Darowski a po nim Karłowicz i Adalberg słusznie go do rzędu płodów fantazyi literackiej zaliczyli.
Fizyljer (po francusku fusilier), to jest żołnierz uzbrojony w fuzję czyli broń palną. Za czasów saskich były dwa regimenty artyleryi: jeden złożony z kanonierów czyli puszkarzy, którzy strzelali z armat, drugi zaś stanowił obronę i straż pierwszych i zwał się fizyljerskim. Następnie, za Stanisława Augusta, regiment fizyljerów utracił swoje stanowisko w artyleryi i stał się pułkiem piechoty linjowej. W roku 1776 przybrał N. V tej broni. Dzielnie walczył pod Dubienką, w Warszawie d. 17 kwietnia 1794, pod Brześciem lit., Krupczycami, Maciejowicami i w obronie Pragi. Zostawał pod dowództwem pułkownika Fontanna. — W wieku XIX bataljon piechoty składał się z oddziałów grenadjerów i woltyżerów, które nazywały się wyborczymi oraz z oddziałów fizyljerskich zwanych centralnymi. B. Gemb.
Fiżka, zdrob. od figa, mała poduszeczka do szpilek na gotowalni niewieściej.
Flagi ob. Marynarka polska.
Flaki, ulubiona od wieków w Polsce potrawa, podawana dawniej nawet na ucztach pańskich, bez której dotąd w wielu okolicach nie może się obejść uczta weselna u ludu. Piszący to zanotował od gospodyń, sięgających jeszcze pamięcią końca XVIII wieku, że w domach szlacheckich i mieszczańskich na Mazowszu i Podlasiu jadano zawsze flaki z imbirem i „obalanką.“ Obalanka była to kiszka nadziana kaszą jęczmienną, pokrajana na kawałki i ułożona wiankiem dokoła flaków na półmisku lub misie, tak nazwana może dlatego, że flaki były nią otoczone czyli obwalone. Flaki jadano przyprawiane na biało, t. j. z mąką lub na żółto, t. j. z szafranem. Te ostatnie lubiono szczególniej w Sandomierskiem i stąd przezywali sąsiedzi sandomierzan „żółtobrzuchami.“
Flamma (płomień), worek sukienny kolorowy obszyty sznurkami i z kutasem, stanowiący wierzchnie dno czapek futrzanych wojskowych (bermyc). Flammą nazywano również kawał materyi przywieszanych do surm i trąb na paradę. Pułk lekkokonny polski gwardyi Napoleona posiadał przy srebrnych trąbach flammy z materyi jedwabnej karmazynowej bogato haftowanej srebrem i złotem; po jednej stronie był orzeł, po drugiej N z koroną cesarską, wokoło wieńce laurowe i frendzla srebrna na wpół z jedwabiem karmazynowym. B. Gemb.
Flamski (z franc. Flamand). Tak nazywano dawniej w Polsce towar z Flandryi i Niderlandyi sprowadzony. W Vol. legum oznaczone są cła od kart do gry, płótna i sukna „flamskiego“.
Flankier czyli bocznik, jak go pułkownik-poeta Cypr. Godebski nazwał. Skrzydłowe roty w plutonie jazdy były flankierskie, uzbrojone zwykle w karabinki nawet wtedy, gdy reszta plutonu ich nie posiadała. Wobec nieprzyjaciela flankierzy tworzyli łańcuch przed frontem i na skrzydłach (les flancs) swego oddziału. Na znak dany trąbą, opuściwszy pałasze na temblaki, a gdy są ułanami, wziąwszy lance w ramię, chwytają za karabinki lub dobywają pistolety i rozsypują się galopem w dwie linje. Po wystrzale pierwszy szereg cofa się do drugiego dla nabicia broni, a ten zajmuje jego miejsce. — W r. 1823 wyszedł przepis dla jazdy pod tytułem: „Sposób spieszania i flankierowania pieszo.“ B. Gemb.
Flasza, flaszka, w języku niemieckim Flasche a w średniowieczno-górno-niemieckim flasca (Karłowicz). Niema zatem wątpliwości, że gdy w średnich wiekach pierwsze flaszki szklane dostali Polacy od kupców niemieckich, to wraz z niemi przyjęli i nazwę, niezmiernie zresztą upowszechnioną w Europie. Śleszkowski za Zygmunta III pisze: „Złotnicy mają prasę ku ściskaniu formy, którą lewną flaszą zowią.“ Każdy szlachcic miał do podróży puzdro z przegródkami zastosowanemi do wielkości flaszek czworobocznych, które napełniano, gdy wyjeżdżał z domu w dalszą drogę, różnymi gatunkami wódek i nalewek. U możnych flaszki te z białego pięknego szkła miały powycinane na sobie herby i litery ich właścicieli. Przedstawiamy tu w rysunku podobną flaszkę puzdrową (ze zbiorów piszącego), która nosi na sobie Pilawę Potockich z literami M. P. S. K. i była własnością słynnego z awantur Mikołaja Potockiego, starosty kaniowskiego. Pisarze dawniejsi wspominają często o flaszach puzdrowych i obozowych. Żeglicki cytuje przysłowie: „Kto pisze fraszki, trzeba mu flaszki.“ Hutnicy nazywali „dziobankami“ flaszki aptekarskie, małe, w kształcie bańki z szyjką długą i zapewne dziobkiem zakończoną. W spisie sreber wyprawnych Jadwigi królewny polskiej z r. 1475 znajdujemy flasz srebrnych wielkich 2, ważących grzywien 24 łótów 8, flaszę wielką trzecią, ważącą grzywien 11 łótów 7 i czwartą małą wagi grzywien 4 i łótów 10. (Grzywna ważyła około pół funta dzisiejszego). W sprzętach pozostałych po kr. Aleksandrze Jagiellończyku w r. 1506 widzimy 2 flasze srebrne z łańcuchami. Szlachta możniejsza miała w czasach zygmuntowskich flasze z „cynowemi szrubami“ zapewne szklane, jak to czytamy w zbiorze rytmów Kaspra Miaskowskiego:«Bo rzadki ma z cynową szrubą winną flaszę.»
Flesza czyli strzałczan, używany w fortyfikacyi polowej, oznaczał okop w kształcie V z ostrym kątem ku nieprzyjacielowi zwróconym. B. Gemb.
Fligel-adjutant, czyli adjutant skrzydłowy, oficer, pełniący służbę przy boku panującego. Za Stanisława Augusta fligel-adjutanci nosili wierzchnią suknię białą, kamizelkę i pludry niebieskie. Fryderyk August książę warszawski miał ich 4-ch z wojska polskiego: pułkowników: Pakosza, Paszkowskiego, Błeszyńskiego i majora Strzyżowskiego. Jako oznakę swej godności nosili szarfeczkę srebrną nad łokciem prawej ręki, mundur mieli według przepisu dla adjutantów polowych. Za czasów Królestwa Kongresowego fligel-adjutantów było najwięcej sześciu, jednocześnie (Byszewski, Czapski, Kierkor, Szydłowski, Zakrzewski, Dzierżanowski). Od adjutantów polowych odznaczali się haftem specjalnym na kołnierzu i rękawach. B. Gemb.
Flintpas czyli pas do noszenia broni palnej przez ramię. W wojsku polskiem był on rzemienny, farbowany glinką żółtą za czasów saskich, następnie biały lub czarny; między rokiem 1815 a 1831 piechota linjowa miała flintpasy czerwone. B. Gemb.
Flis, flisak, fliśnik, z niemiec. Flösser — oryl, żeglarz rzeczny, szkutnik, spławiający głównie drzewo i zboże do portów morskich. Kiedy Polska prowadziła znaczny handel zbożowy z zagranicą, flisów była tak znaczna liczba w XVI i XVII wieku, że nałożono na nich podatek osobisty: „Fliśnicy, każdy od siebie, płacą po groszy 20 okrom tych fliśników, którzyby na statkach szlacheckich płynęli, a ich poddani właśni byli, takowi mają być od tego wolni“ (Vol. leg., t. III, f. 51). Klonowicz w słynnym swym poemacie p. t. „Flis“, opisując spław zboża do Gdańska (któremu sam towarzyszył), tak pisze:
Bo kiedy już flis zasmakuje komu,
Już się na wiosnę nie zastoi w domu.
Choćbyś mu stawiał najlepszą zwierzynę,
Przecie on woli flisowską jarzynę.
W poemacie tym objaśnił Klonowicz wszystkie nazwy właściwe językowi flisackiemu. Wojcicki zaś w artykule o flisie w 28-tomowej Encykl. Orgelbranda streścił zwyczaje i zabobony flisów. Flis, kierujący końcem tratwy czyli ostatnią „plenicą“, zowie się „calowy“.
Floren. Już pod wyrazem dukat wykazaliśmy, że od r. 1252 m. Florencja biła dukaty (może najpierwsze w Europie) z napisem nazwy tego miasta, co spowodowało, że rozchodzące się po świecie dukaty florenckie zaczęto nazywać powszechnie, a więc i w Polsce, florenami, po łac. florenus, we Włoszech florini d’oro. Nazwa potoczna polska „czerwony złoty“ przez długi czas w dokumentach łacińskich a nawet nieraz i polskich brzmiała florenus, równie jak w Niemczech, gdzie floren był pierwotnie także monetą złotą, inaczej zwaną gulden. Następnie nazwa ta przeniesioną została i na guldeny srebrne, których skrócony znak pozostał dotąd fl. analogicznie do nazwy polskiej „złotego“, oznaczającej monetę srebrną.
Florjański psałterz. Najdawniejsze przekłady Pisma św. na język polski pochodzą z w. XIV i dotyczą pewnej tylko części biblii, mianowicie psałterza dawidowego. Mamy wprawdzie wiadomość o istnieniu już w w. XIII psałterza w przekładzie polskim („in vulgari“), należącego do św. Kunegundy czyli Kingi (zm. r. 1292), żony Bolesława Wstydliwego, sam jednak przekład nie przechował się do naszych czasów, a tylko znaleziona o nim przez Kętrzyńskiego wzmianka znajduje się w życiu św. Kunegundy. Inne wiadomości o przechowywanych urywkach przekładów psalmów na język polski z w. XIII okazały się dotąd nieprawdziwemi. Najdawniejszy przekład całkowitego psałterza, który przetrwał do naszych czasów, pochodzi z wieku XIV i znany jest pod nazwą Psałterza florjańskiego. Pierwsza, jak się zdaje, o nim wiadomość pomieszczona w 12-ym tomie (str. 25) Roczników Towarzystwa naukowego krakowskiego (r. 1827) nadesłana została do Krakowa przez Bartłomieja Kopitara, kustosza wielkiej bibljoteki cesarskiej w Wiedniu, który rękopism ten oglądał w bibljotece klasztoru św. Florjana (kanoników reg. zak. św. Augustyna) pod Linzem w Wyższej Austryi. Pisany jest na pergaminie in folio w trzech językach: łacińskim, polskim i niemieckim, w ten sposób, że tłómaczenia każdego wiersza psalmu następują po sobie kolejno w każdym języku. Tekst polski tego psałterza wydał po raz pierwszy hr. Dunin Borkowski w Wiedniu, 1831 r. p. t. „Psałterz królowej Małgorzaty, pierwszej małżonki Ludwika I, króla polskiego i węgierskiego“ i t. d., gdyż mniemano początkowo, że psałterz ten miał być przełożony w r. 1338 dla tej księżniczki morawskiej, co jednak okazało się niezgodne z prawdą i odtąd starożytny ten zabytek naszego języka uznano za właściwe nazywać „psałterzem florjańskim“, od miejsca gdzie się dotąd przechowuje. (Podobizna na str. 160).Flota, ob. Marynarka polska.
Fodrum (z niem. Forderung — wymaganie) znaczyło w staropolszczyźnie wybieranie przez marszałków po wsiach furażu dla koni królewskich. Stąd przechował się u ludu w niektórych okolicach wyraz futrować w znaczeniu karmić.
Foksal — za kr. Stanisława Poniatowskiego główny ogród warszawski, do wesołych zabaw publicznych służący, położony przy Nowym-Świecie w miejscu, gdzie dziś znajduje się ulica Foksal i domy przy niej pobudowane. W książce ks. Franciszka Jezierskiego, wydanej po jego śmierci (r. 1791) p. n. „Niektóre wyrazy“, taką znajdujemy notatkę pod wyrazem Foxal: „Słowo Angielskie, i przeto nie wiem jak się ma rozumieć w swem brzmieniu, oznacza się tym wyrazem w Warszawie ogród, ogień i ludzie, i to wszystko czyni zabawę wieczorną, składającą się z widoku i przechadzki. Popularność i patrjotyzm, rzeczy powszechnie mieszczące się na każdem miejscu, znajdują się także i w Foxalu.“
Folga — rzemień ze sprzążką, który przymocowywał ujęcie kolby karabinka jazdy do kruczka bandoljeru, przewieszonego przez lewe ramię. Przy strzelaniu folga była odpinaną. B. Gemb.
Folusz, folusznik, folować. Każda tkanina wełniana, wychodząc z warsztatu tkackiego, podobna jest do grubej tkaniny lnianej, bo ma nitki wątka i osnowy jeszcze odosobnione i wcale niepokryte kutnerem czyli powłoką pilśniową. Dopiero przez folowanie tkanina nabierając kutneru, zostaje prawdziwem suknem. To folowanie odbywało się dawniej powszechnie przez bicie sukna w stępach stęporami z drzewa przy dolewaniu ługu, mydła, moczu i t. d. Folusz nazywano w słownikach dawnych młynem blecharskim, folusznika zaś blecharzem, wałkarzem, praczem, farbierzem lub barwierzem od barwienia albo kutnerowania sukna. Przestrzegano, aby każda sztuka, nim do folusza pójdzie, była pierwej pomierzona. Folusze poruszane były jak młyny, siłą wody bieżącej, a nie było okolicy w dawnej Polsce, gdzieby się nie znajdowały. Cały bowiem naród, z wyjątkiem możnych, ubierał się w samodziały czyli sukna w domu tkane, dla których musiały być folusze. Łokietek w r. 1329 daje przywilej na folusz w Szydłowie. W XV wieku mamy wzmianki pomiędzy innemi o foluszach w Sokalu, Poznaniu, Warszawie; w Warszawie, Warcie w XVI wieku widzimy po 2 folusze. W Lesznie wielkopolskiem r. 1776 było 8-miu foluszników.
Folwark z niemieck. Vorverk. W Statucie Wiślickim jest już mowa o folwarkach, które w wieku XIII i XIV szlachta i duchowieństwo na ziemiach swoich zakładały. Świtkowski w wieku XVIII pisze: „Każdy w Polszcze folwark czyli dwór, albo jest taki, że w nim sam pan mieszka, albo też, że w nim tylko trzyma jakiego ekonoma. Pierwszy oprócz budynków gospodarskich musi mieć mieszkanie dla pana; drugi obejdzie się bez niego.“ Knapski w w. XVII przytacza przysłowia: 1) Folwark bardziej włodarzowi pożyteczny, niż panowi. 2) Rzemiosło stoi za folwark.
Fołdrować znaczyło sądownie dochodzić, prawować się (Vol. leg. t. V, fol. 606), upominać się, pozywać, instygować, oskarżać (z niem. fordern, żądać, wymagać). Fołdrowaniem nazywano powództwo, fołdrownikiem oskarżyciela, donosiciela, powoda cywilnego. Od słowa niem. fördern popierać było i drugie znaczenie fołdrowania. „Gdyby kto hultaje piciem i jedzeniem, albo innym obyczajem fołdrował i wspomożenie dawał...“ był za to karan. Według dawnego prawa polskiego kupcy mogli przywozić towary z zagranicy tylko wyznaczonemi drogami, gdy bowiem straży i komor pogranicznych jeszcze nie znano, cła opłacały się w pewnych miastach i zamkach wewnątrz kraju przy traktach kupieckich. Owoż każdy, komuby dowiedziono, że „fołdrował“ w swym majątku kupca, unikającego z towarem traktów celnych, musiał za karę wnieść do skarbu tak wielką sumę, jaka była wartość przemycanego towaru.
Fontanna. Knapski w XVII wieku powiada, że Fontana jest to „skrzynia wodna, w którą z rurmusa woda ciecze.“ Ale już we wzmiance z wieku XVIII o pałacu warszawskim kanclerza Radziwiłła przy Krakowskiem-Przedmieściu (później zwanym „namiestnikowskim“) czytamy: „posadzka w sali marmurowa, w środku wielka srebrna fontanna, z której wody pachnące różnego rodzaju wytryskają, a w czasie uczt — wino.
Fontaź, z franc. fontange, ozdoba z wstążek wzięta z nazwiska panny de Fontanges, kochanicy Ludwika XIV, której gdy raz (r. 1680) na łowach dworskich wiatr roztargał ubranie głowy, umocowała je naprędce w fantastyczną kokardę związanych wstążek, nie myśląc zapewne, że da początek modzie, która obiegnie całą Europę, strojąc głowy, niewieście w piramidalne czuby i spadające z nich końce wstążek. W Polsce panowała ta moda za czasów saskich. Fontazikami strojono później nietylko głowy ale piersi, staniki, suknie, a nawet trzewiki męskie i kobiece.
Fora, wzięte z łac. foras, znaczy: precz, na dwór! Stąd pospolite w języku polskim wyrażenia: Fora ze dwora! i słowa: forować, wyforować. Fora! jako okrzyk teatralny, oznaczający w ustach widzów: bis, da capo, jeszcze raz, znowu, wzięto z niemiec. von vorn. W „Dykcjonarzyku teatralnym“ wydanym w Poznaniu r. 1808, pod wyrazem fora czytamy: „Podoba się np. publiczności jaka piosnka, myśl, wiersz, i na nie woła „Fora!“ t. j. żeby drugi raz powtórzono to, co tak przypadło do smaku. Wołanie „fora!“ powinnoby mieć granice, i tylko tam miejsce, gdzie podobnem wołaniem nie psuje się iluzja, lecz w tragedyi, w scenach poważnych cierpianem być nie może. Jednemu tylko Fincufanckiemu wolno było ten grzech popełnić, jak się sam z tego chełpi przed Charonem:
«I gdy aktor na scenie zabijał aktora,
Urznąłem huczne brawo i krzyknąłem fora!»
(Aktorowie na pol. Elize.).
Foralja, tak nazywano opłaty targowe w miastach.
Forboty, z hiszpańskiego farpado — fręzlowaty, nazwa staropolska koronek. Koszutski w Lorychjuszu żali się, że: „Teraz żony człowieka ubogiego niemasz, która-by czepców nie nosiła trojakiemi forbotami albo tkanicami złotemi szerokiemi bramowanych.“ Rej pisze: „Nie skubać po głowie, poprawując forbotków, bryżyków, wianeczków.“ Forbotami obszywano fartuchy, czepce, suknie, po domach „ciągnięto“ czyli robiono forboty z nitek złotych, srebrnych i jedwabnych, sprowadzano także z Holandyi, płacąc nieraz drogo. „Koń mu wiodą z forboty, na pochwach się trzęsą“ powiada Rej w „Wizerunku.“ Tenże pisarz zachował nam przysłowie z XVI wieku: „Z łyka forboty, szlachcic bez cnoty.“ O sukni z forbotem złotym mamy wzmiankę w testamencie Dydyńskiej z r. 1653, a Haur w Ekonomice podaje „naukę o praniu koron i forbot.“
Fordon, fordan — nazwa cła rzecznego, pochodząca od wyrazu anglosaskiego feordhung i feovor — cztery, czwarcizna, czyli czwarty grosz celny. Jak od wyrazów: cło i myto nadano kilku miejscowościom nazwy tak samo brzmiące, tak i od fordonu pochodzi nazwa miasteczka Fordoń, położonego na lewym brzegu Wisły o pół mili poniżej ujścia Brdy, w okolicy Bydgoszczy, gdzie za czasów Rzplitej cła wodne były pobierane.
Fordyment, z niemiec. Vorderhand, ławka, kaptur, garda z blachy przy głowni szabli, korda, pałasza i szpady. „Sporządziłem sobie furdyment mocny, za którymby ręka jak za murem bezpieczna była.“ „U szabli ogromny furdyment“ (Monitor).
Foresterja. W czasach gdy gospody zajezdne istniały tylko po większych miastach, w każdym klasztorze znajdowała się foresterja czyli izba gościnna dla przyjeżdżających dobrodziejów zakonu i gości podróżnych. Nazwa poszła stąd, że forysterami z włoskiego nazywano niekiedy cudzoziemców.
Formierz — ten, który ozdabiał mieszkania możniejszych obrazami z gipsu, wosku i sam rzezał do tego formy lub płaskorzeźby alabastrowe.
Formuły aktów w Polsce. Najpierwszym zbiorem formuł urzędowych była wydana przez sejm piotrkowski w r. 1523 „Formula processus judiciarii Terrarum Cracoviensis, Sandomiriensis, Lublinensis, Russiae, Bełżensis et Podoliae.“ Są tam przepisy postępowania w sądach, wzory aktów regentalnych spisywanych wówczas w sądach ziemskich, wzory wezwań sądowych, zapisów wieczystych, pozwów różnych i t. d. Kancelarja królewska i wszyscy dygnitarze koronni mieli również pewne stałe sposoby przemawiania i te były dla nich formułami. Wiele ich zebrał Danejkowicz w swem dziele p. n. „Swada kancelaryjna albo Miscellanea ekspedycyi Sejmowych, przysiąg i innych instrumentów publicznych.“ Jest tu 85 formuł przysiąg (których nie trzeba mieszać z rotami), są wzory wyroków rzeczywiście wydanych, jest wiele wezwań sądowych i formuł aktów prawnych, przywilejów na dobra lenne, dyplomów nobilitacyjnych, wreszcie intytulacje dostojników podczas bezkrólewia. W „Inwentarzu Voluminów Legum“ do tomów I — VI (przedruk wydania x.x. Pijarów), wydrukowanym przez J. Ohryzkę w Petersburgu 1860 r., znajduje się cały zbiór przysiąg, począwszy od królewskiej aż do żydowskiej, i wskazówka, gdzie w Voluminach inne formy i roty przysiąg są podane. Ostatecznie wyrobione w praktyce notarjalnej wzory aktów podaje Słoński w książce „Accessoria“ etc., wydanej we Lwowie r. 1765. Przy nowem urządzeniu Rzplitej za sejmu delegacyjnego drugiego, a później za sejmu Czteroletniego, przybyło wiele nowych formuł przysiąg urzędniczych i czynności publicznych (Vol. leg. t. IX). Za Księstwa Warszawskiego wyszły dwa nieurzędowe zbiory formuł do aktów procedury sądowej: pierwszy (przed przyłączeniem Galicyi) p. n. „Wzory różnych czynności sądowych“ (Warsz. r. 1808), drugi (po przyłączeniu) p. n. „Wzory różnych czynności sądowych stosownie do kodeksu prawnego, wydane za upoważnieniem ministra sprawiedliwości“ (Warsz. r. 1810).
Forga, kita, pióropusz, z węgiers. forgơ. Twardowski w wieku XVII często używał tego wyrazu, np.: „Po szyszaku się toczy forga piór feniksowych.“ „Jak od złota pałały tarcze i puklerze, Rzędy, forgi, buńczuki, pałasze, koncerze.“ „Konie pod orlemi ogromne forgami.“ Forgi z piór strusich nosili rycerze na swych szyszakach. „Włosy jej przyrodzenie w prześliczne powiło forgi i pierścienie.“
Fortece i Fortyfikacje ob. Twierdze.
Forum oznacza sąd właściwy dla sprawy, forum competens, gdy bowiem były sądy rozmaite, np.: sejmowe, asesorskie, referendarskie, trybunalskie, podkomorskie, podwojewodzińskie, miejskie, pograniczne, kompromisarskie i t. d., więc i sprawy kwalifikowały się do tych lub innych. Ob. Sądy.
Foryś, forysiek, forysic, forytarz, forytarczyk, z niemiec. Vorreiter — ordynans, żołnierz konny na usługach oficera, niegdyś u możnej szlachty pachołek, z trąbką jadący konno przed karetą poszóstną i torujący drogę, nieraz trudną do przebycia, z powodu brodów, złych mostów, wywrotów leśnych i innych niebezpieczeństw. Forysiów używano w podróży nietylko dla parady, ale i z potrzeby. Stąd ks. Kluk pisze, że „pod forysiem powinien być koń i pewny i do wierzchu sposobny,“ a zwał się forytarski. Foryś był to zwykle młody pachołek po polsku lub kozacku ubrany. Przejeżdżając przez wieś czy miasto lub widząc jadących drogą, trąbił, żeby zjeżdżano na bok. W zaprzęgu poszóstnym jechał zwykle foryś na lewym koniu pierwszej pary lejcowej.
Fotel, z franc. fauteuil, wyraz wprowadzony do języka polskiego jednocześnie z nałogiem francuskiej paplaniny. Pierwej mówiono: krzesło, np. „krzesło senatorskie“, a jeszcze dawniej „stolec“ czyli mały stół. W rękopisie encyklopedycznym z wieku XIV, którego podobiznę podaliśmy w artykule o encyklopedjach polskich, znajdujemy wyrażenie „stolec cnoty“ w znaczeniu: tron cnoty. Pod wyrazem stolec dołączymy rysunki średniowiecznych polskich tronów monarszych. Pod wyrazem fotel podać możemy fotel mniej więcej stuletni. Jest nim jeden z kilkunastu foteli, jakie znajdowały się w sali posiedzeń uniwersytetu wileńskiego, przeznaczonych dla rektora, dziekanów i dostojniejszych gości. Służył zatem nieraz dla Śniadeckich, Lelewela i wielu innych znakomitości. Przechowywał go jak relikwie wychowaniec ostatnich lat wszechnicy wileńskiej p. Moro, mieszkający dawniej w Wilnie a zmarły w Szawlach, gdzie go w r. 1876 do zbiorów piszącego ofiarował. Fotel ten pierwotnie wybity był skórą czerwoną, a drzewo pomalowane miał na biało ze złoconemi fugami, co się dotąd wcale dobrze zachowało.Franciszkanie w Polsce. Około r. 1232, t. j. w kilka lat po śmierci św. Franciszka z Assyżu, założyciela zakonu, przybyli pierwsi franciszkanie do Polski z Czech. Bolesław Wstydliwy na prośbę matki swej Grzymisławy, księżniczki ruskiej, fundował pierwszy na ziemi polskiej klasztor dla franciszkanów w Krakowie, a potem inny w Zawichoście, dla zakonnic tejże reguły. Te dwa klasztory uważają się za pierwsze w kraju naszym i za matki wszystkich innych w Koronie, na Rusi i Litwie. R. 1236 franciszkanie znaleźli już pomieszczenie i we Lwowie. Błogosławiona Kunegunda od pojawienia się franciszkanów u nas szczególnymi względami otoczyła ten zakon. Ona wpłynęła na męża swego Bolesława Wstydliwego, że się wpisał do bractwa św. Franciszka, mającego za cel usługę chorym i opiekę nad ubogimi, a potem skłoniła go do przyjęcia reguły franciszkańskiej. Gdy w r. 1279 umarł, a ciało jego wniesiono do kościoła franciszkańskiego w Krakowie dla pochowania, najdostojniejsi panowie z biskupem krakowskim upadli do nóg owdowiałej Kunegundzie, prosząc, aby rządy zatrzymała, lub wyznaczyła zastępcę. Lecz ta w ostatnim dniu pogrzebu, z siostrą swoją Jolantą, stanęła u trumny męża, przybrana w habit franciszkanek. Cześć ku św. Franciszkowi wzrosła wówczas wysoko: cnoty jego, umartwienia i ubóstwo rozpowiadano i wysławiano wszędzie, zalecano najsurowiej i naśladowano gorliwie, ze wszystkich prawie rodzin dawano do klasztorów synów i córki: wierzono bowiem, że ci zasłaniają przed Bogiem rodzinę i kraj cały. Wielkie i liczne klęski ówczesne a głównie groza ujarzmienia całej Europy przez Mongołów i częste napady pogan litewskich (którzy uprowadzali spokojny lud rolniczy, do karczowania puszcz nadniemeńskich pożyteczny w niewolę) tembardziej usposabiały do surowego ascetyzmu i wyrabiały powołanie zakonne. Nie dziw przeto, że wśród takiego nastroju umysłów, dwa zakony, franciszkanów i dominikanów, jednocześnie założone i razem prawie do Polski sprowadzone, odrazu znalazły u nas tyle poparcia i tylu wielbicieli. Zakonnicy ci w odległych puszczach zakładali sobie rezydencje, na granicach ludów barbarzyńskich i wśród grubej ciemnoty ludu własnego, aby tam krzewić naukę Ewangelii i zasady ludzkości, a sami w zaparciu siebie i nędzy oddawali własne życie w męczeństwie, ginąc nieraz bez wieści zapisanej w kronikach. R. 1239, za papieża Grzegorza IX, nastąpił w Europie pierwszy podział zakonu franciszkanów na prowincje. Polska z Czechami utworzyła jedną prowincję zakonną. Ale już piąty z rzędu prowincjał Bogusław, obrany r. 1247, zmienił napis pieczęci, przekładając w nim Polskę nad Czechy z powodu szybko wzrastającej w Polsce liczby klasztorów. Pod następnym prowincjałem Idzim nastąpiła kanonizacja św. Stanisława, ogłoszona w r. 1253 przez Innocentego IV w kościele franciszkańskim w Assyżu. Tenże papież na opowiadanie ewangelii wysłał do Persyi i Tataryi franciszkanów polskich, Benedykta z Wielkopolski i Jana „de Plano Carpino.“ Za nimi wielu innych zakonników poszło do pracy apostolskiej z nad Wisły na wschód, a zwłaszcza na Litwę, gdzie wielu śmiercią męczeńską poległo. Pomiędzy klasztorami czeskimi i polskimi, składającymi jedną prowincję, bywały częste nieporozumienia. W r. 1344 np. zakonnicy czescy wypowiedzieli posłuszeństwo prowincjałowi Piotrowi, Polakowi, usiłując oderwać się i oddzielną utworzyć prowincję. W kilka lat później nastąpiła reforma franciszkanów czyli powstanie nowego zakonu bernardynów i zaraz zaprowadzenie ich w Polsce, co dało nowy powód franciszkanom czeskim do wstrząśnień klasztornych. W r. 1517 nastąpił rozdział prowincyi czesko-polskiej na dwie oddzielne i od tej to daty do r. 1625 prowincja polska istniała już tylko w granicach Rzplitej, obejmując nadto Ruś i Litwę, które jako wikarjaty osobno niegdyś uważane, jeszcze w roku 1430 połączone z nią zostały. Dziwnem jednak zdarzeniem, zapewne dlatego, że ostatni prowincjał w r. 1517, Walenty z Krośna, był Polakiem i w Krakowie przebywał, pieczęć dawna wielka z napisem Sigillum Min. Prov. per. Bohemiam et Poloniam została w prowincyi polskiej, używana do końca, może z myślą zachowania w pamięci potomnych, że franciszkanie czescy polskiemu prowincjałowi podlegali. Od początku wprowadzenia zakonu do Polski do r. 1853 liczba prowincjałów polskich wynosi 116. Kapituły odbywał zakon przeważnie w Krakowie, Piotrkowie i Kaliszu. Pozwolono nadawać tytuł pater provinciae zakonnikom, którzyby przez lat 12 gorliwie spełniali urząd kaznodziejski w Krakowie, Kaliszu, Pyzdrach, Warszawie, Poznaniu lub Piotrkowie. Istniały przepisy i co do obowiązkowego nabywania dzieł do bibljotek. R. 1734 prowincjał Piotr Ofierzyński wydał polecenie zbierania wiadomości historycznych o kościołach, podając szczegółowe w tym względzie instrukcje. Roku 1741 kapituła kaliska wydaje rozporządzenie co do archiwum, archiwisty i sekretarzy po klasztorach, żeby spisywali ich dzieje w 4-ch księgach. Mimo przecież często ponawianych podobnych ustaw, bardzo mało ważniejszych dokumentów historycznych zakon ten u nas zdołał przechować. O wielu też franciszkanach uczonych i zakonowi swemu lub krajowi zasłużonych pozostały zaledwie wzmianki w dziełach historycznych. Wylicza niektórych Encyklopedja kościelna (t. V str. 558). Prowincja polska św. Franciszka według atlasu dwakroć wydanego w Rzymie zajmowała w świecie katolickim 26 miejsce i obejmowała przed r. 1772 klasztorów męskich 30, żeńskich 4. W Wielko- i Mało-Polsce oraz części Prus podzieloną była na 4 kustodje: Gnieźnieńską z klasztorami: w Gnieźnie, Poznaniu, Kaliszu, Piotrkowie, Pyzdrach, Łagiewnikach, Śremie, Obornikach, Grabowie. Krakowska z klasztorami: w Krakowie, Starym Sączu, Chęcinach, Bełchatowie, Lelowie, Nowem mieście Korczynie, Nowym Sączu, Radomsku. Kustodja ta miała kościoły z klasztorami najbardziej pamiątkowe. W kościele franciszkanów krakowskich spoczęły zwłoki jego fundatora, Bolesława Wstydliwego, zmarłego r. 1279, brata błogosł. Salomei a męża błog. Kunegundy. Kości te po pożarze r. 1851 z framugi w murze wydobyte, opieczętowane i przez towarzystwo archeologiczne w skarbcu klasztornym złożone zostały. W grobowcu tym znaleziono wówczas troje zwłok. Bez wątpienia jedno ciało było Bolesława Wstydliwego, drugie prawdopodobnie błogosł. Henryka, spowiednika błogosł. Salomei. W kościele tym pochowany także został (r. 1620) Piotr Kochanowski, tłumacz Jerozolimy wyzwolonej, synowiec Jana i (r. 1622) Sebastjan Petrycy. Klasztor ten wspominany jest w dziejach z powodu ucieczki Władysława Łokietka, którą mu ułatwili r. 1290 franciszkanie przed oblegającym Henrykiem Probusem, księciem wrocławskim. Kustodja Lubelska miała klasztory w Lublinie, Smardzewicach, Warce, Warszawie i w Zawichoście męski i żeński, jeden z najstarszych, bo w r. 1242 założony. Kustodja Chełmińska w ziemi Pruskiej liczyła klasztory w Chełmnie, Chełmży, Dobrzyniu (nad Wisłą), Inowrocławiu, Nieszawie, Radziejowie i Wyszogrodzie mazowieckim. Przed ostatnią kasatą klasztorów w Królestwie Pols. r. 1864, miała prowincja polska razem 18 klasztorów męskich: w Krakowie, Zawichoście, Kaliszu, N. M. Korczynie, Radziejowie, Dobrzyniu, Pyzdrach, Nieszawie, Radomsku, Stężycy, Bełchatowie, Smardzewicach, Warce, Warszawie, Łagiewnikach, oraz wcielony z prowincyi ruskiej w Górecku i Solskiej Puszczy i z prowincyi litewskiej w Stawiskach. Z tych w latach następnych pozostały tylko w Krakowie i Kaliszu. Litwa wiele zawdzięczała franciszkanom polskim. Oni to bowiem głosili tam słowo boże pierwej, nim się religja Chrystusowa w stronach tych ustaliła, znajdując prawdopodobnie niejakie ułatwienie w niemałej liczbie ludu polskiego uprowadzonego w niewolę i osiedlonego w kraju nadniemeńskim. Gedymin, książe litewski, dziad Jagiełły, lubo bałwochwalca, bardzo ich poważał, jak to widać z jego listu do papieża Jana XXII, gdzie wspomina, że im pozwolił dwa kościołki wybudować: w Wilnie i Nowogródku i że w Wilnie ma ich czterech a pragnie mieć więcej. Lud prosty chętniej ich słuchał i przyjmował u siebie, niż innych wiary opowiadaczów. Po śmierci jednak Gedymina krwawe wojny przerwały na czas jakiś misję franciszkańską, aż dopiero za syna gedyminowego Olgierda (ojca Jagiełły) Piotr Gastold, wojewoda podolski z ramienia Litwy, pan możny i bogaty, przyjąwszy chrzest w r. 1332, stał się gorliwym apostołem Litwy i wielkim protektorem franciszkanów. Sprowadziwszy ich 14 z Rusi i Podola do Wilna, dał im tutaj r. 1333 dom własny z ogrodem i kościół św. Krzyża. Pod niebytność jednak Gastolda, fanatyczny lud pogański zakonników tych w r. 1341 pozabijał i klasztor spalił. Gastold, powróciwszy do Wilna, ciała męczenników ze czcią pogrzebał i w ich miejsce sprowadził 36 franciszkanów z Polski i Podola, którym kościół N. M. Panny na Piaskach zmurował. Litwa więc między pierwszymi apostołami swymi, którzy życie swoje nieśli w ofierze dla jej nawrócenia, widziała franciszkanów polskich, którzy i potem z kr. Jagiełłą przybyli znowu r. 1387 na grunt już nieco przygotowany, a jeden z nich Jędrzej Wasiło, herbu Jastrzębiec, został nawet pierwszym biskupem wileńskim. Jego następca, Jan Plichta, był także z tego zakonu, Ruś również otrzymała wtedy pierwszych arcybiskupów halickich z franciszkanów: Chrystjana Gozdawę i Jakóba Strepę. Franciszkanie ci na Rusi i Litwie stanowili wikarję ruską, oddzielną od prowincyi czesko-polskiej i od niej niezależną. Miewali swoich wikarych, których sami obierali, lub z Rzymu nadsyłał jenerał zakonu. Dopiero w r. 1430 na kapitule jeneralnej w Assyżu, gdzie podano zakonowi nowe statuty wymierzone przeciwko „towarzystwu pielgrzymujących braci“, połączono wikarję ruską z prowincją czesko-polską. W tem połączeniu Ruś i Litwa pozostały przy prowincyi polskiej, nawet wówczas, gdy się od niej Czechy r. 1517 oddzieliły. Gdy liczba klasztorów fran. na Litwie i Rusi znacznie wzrosła i kontrola w olbrzymiej prowincyi zakonnej stała się nader utrudnioną, postanowiono r. 1625 na kapitule w Rzymie podział prowincyi na polską i ruską. Prowincjałem polskim został ks. Wojciech Dembołęcki, ruskim ks. Albert Giza ze Lwowa. Obie prowincje zobowiązały się do miłości i pomocy wzajemnej. Polska pr. zatrzymała pieczęć dawną, ruska zaś przyjęła w małej pieczęci wyobrażenie św. Franciszka, a w większej św. Antoniego padewskiego. W całej prowincyi litewsko-ruskiej było wówczas klasztorów 20 i 2 prezydencje. Podzielono je na 4 kustodje: lwowską, przemyską, wileńską i kowieńską. Do lwowskiej zaliczono klasztory: lwowski, kamieniecki, halicki, grodecki, krzemieniecki, międzyrzecki, i korecki; do przemyskiej: Sanok, Krosno, Zamość, Szczebrzeszyn i Biłgoraj; do wileńskiej: Olszany, Pińsk, Sienno, Postawy i Wilno; do Kowieńskiej: Drohiczyn, Oszmianę i Narwiliszki. Nowicjaty znajdowały się we Lwowie, Wilnie, Kownie i Międzyrzeczu. Gdy w ciągu XVII wieku klasztory franciszkańskie rosły w liczbę, Antoni de Aversa Aversani, 75-ty jenerał zakonu, dekretem z d. 1 czerwca 1686 r. oddzielił Litwę i Białoruś od Rusi Czerwonej i utworzył nową prowincję litewską pod tytułem św. Kazimierza. Prowincja litewska przed podziałem Polski dzieliła się na 4 kustodje: wileńską z 8-miu klasztorami, grodzieńską także z 8-miu klasztorami, kowieńską z 7-miu klasztorami i połocką również z 7-miu. R. 1832 zostało zniesionych w prowincyi litewskiej klasztorów 29, w Królestwie Pols. w r. 1864 uległy kasacie wszystkie z wyjątkiem jednego w Kaliszu. Franciszkanki zwane inaczej Klaryskami, od założycielki swojej św. Klary, początek biorą prawie jednocześnie z zakonem franciszkańskim. Zaprowadzone w Pradze przez Agnieszkę, córkę Przemysława, króla czeskiego, roku 1234 stały się pobudką dla Bolesława Wstydliwego, który założył pierwszy ich klasztor w Zawichoście dla siostry swojej błogosł. Salomei na prośbę matki Grzymisławy i żony Kunegundy. Fundacja ta nastąpiła pomiędzy rokiem 1234 a 1240, w którym klasztor ich zniszczyli Tatarzy. Stąd w r. 1260 przeniosły się zakonnice do Skały pod Krakowem, jako do miejscowości bezpieczniejszej, a stąd r. 1320 do Krakowa, gdzie przy kościele św. Jędrzeja pozostają dotąd. Drugi ich klasztor fundowała błog. Kunegunda r. 1270 w Starym Sączu, trzeci powstał w Gnieźnie r. 1259 kosztem Bolesława Pobożnego, księcia kaliskiego i gnieźnieńskiego, czwarty r. 1618 w Kaliszu, piąty w Śremie r. 1623 szósty w Chęcinach r. 1644. Litwa i Ruś klarysek nie miały. O historyi zakonu franciszkanów i franciszkanek w Polsce pisał niegdyś ksiądz Kazimierz Biernacki, a obszerne i wyczerpujące artykuły w Encykl. kościelnej podał ks. S. Chodyński.
Frasobliwy. Od słowa niemieckiego fressen — gryźć, utworzyli Polacy wyrazy: frasować, frasobliwy, frasowny czyli stroskany, zmartwiony, bolesny. Rej w Postylli pisze: „Panie, racz zfrasować te nędzne czasy nasze“, a Stryjkowski powiada, że: panowie litewscy frasowali Zygmunta Augusta o małżeństwo z Barbarą. Matkę Boską, bolejącą nad ukrzyżowaniem Chrystusa, nazywano „bolesną“, „boleściwą“, Chrystusa zaś zadumanego, siedzącego z głową na dłoni wspartą, nazywano „frasobliwym“ i przedstawiano często w tej postaci na figurach przydrożnych. Były to zwykle rzeźby z drzewa bez wartości artystycznej, zdarzały się jednak niekiedy, lubo rzadko, roboty poprawne. Np. w rodzinnych stronach piszącego, we wsi kościelnej Płonka w Tykocińskiem, znajdowały się na dwuch krańcach tej wioski, na słupach dębowych parę sążni wysokich, na jednym Matka Boska z Dzieciątkiem na ręku, a na drugim, jak lud miejscowy nazywał, „Pan Jezus frasobliwy.“ Były to roboty snycerskie wysokiej wartości, niewiadomego, ale zapewne miejscowego artysty, z wieku zeszłego pochodzące. Postawione bez daszków i nie zaopatrzone pokryciem do ostatnich czasów uledz musiały zupełnemu zniszczeniu. Przed kilku laty znaleźliśmy już tylko Pana Jezusa i zdjęliśmy jeszcze fotografję, z której podajemy tu podobiznę. W miesiąc potem już nie zastaliśmy tej pięknej „figury“ na miejscu. Jako stary grat została usuniętą z przydroża a przyjętą i umieszczoną na domowem podwórku jednego z mieszkańców Płonki, co nastąpiło w dobie, gdy proboszczem miejscowym był ks. Wyszomierski.Fraszka, z włoskiego frasche, bagatela, dzieciństwo i z franc. frasque, wybryk, figiel. Wyraz wprowadzony u nas w wieku XVI obok wielu innych włoskiego pochodzenia, kiedy dwór królewski za Bony i liczne podróże Polaków na uniwersytety włoskie, silnie na ogładę i język nasz oddziaływały. Mikołaj Rej wydał: „Figliki albo rozlicznych ludzi przypadki dworskie, które sobie po zatrudnionych myślach, dla krotofile, wolnym będąc, czytać możesz.“ Późniejsi poeci polscy nazywali „fraszkami“ zbiory podobnych wierszy, których treścią był żart, dowcip, anegdota. Pierwszy Jan Kochanowski użył tego wyrazu w znaczeniu literackiem na określenie tego rodzaju utworów, które już w starożytnej Grecyi nosiły nazwę epigramatów, ale w Polsce miały odcień mocno żartobliwy, swawolny i rubaszny. Kochanowski pisał fraszki swoje przeważnie w dobie młodości a drukować pozwolił dopiero w roku śmierci, t. j. 1584. Fraszki Kochanowskiego, jak to przyznaje im Piotr Chmielowski, odznaczają się zwięzłością, dowcipem, a nieraz i głębszą myślą. Wywołały one całą rzeszę naśladowców, którzy utworom tym swoim różne nadawali nadpisy. Niektórzy tylko tytuł wprowadzony przez Jana z Czarnolasu zachowali, jak Wesp. Kochowski w XVII wieku, co ogłaszając swe „Epigramata polskie“, wyraźnie dopisał: „po naszemu Fraszki“ i dodał określenie:
Mniej te fraszki do rzeczy, lecz stąd cenę mają,
Że lubo rzeczy małe, ale krótko bają.
Ostatni u nas użył dla swoich epigramatów tej nazwy Franciszek Kowalski, wydając Fraszki pisane w latach 1824—1828, a wydane we Lwowie r. 1839 i powtórnie w Kamieńcu r. 1847. Przytaczamy tu niektóre z fraszek Jana Kochanowskiego, Wacł. Potockiego, Wesp. Kochowskiego, i Ig. Szydłowskiego.
Na starą.
Terazbyś ze mną zigrywać się chciała,
Kiedyś, niebogo! sobie podstarzała.
Daj pokój, prze Bóg! sama baczysz snadnie,
Że nic po cierniu, kiedy róża spadnie.
J. Kochanowski.
Do Jakuba.
Że krótkie fraszki czynię, to Jakubie winisz;
Krótsze twoje nierównie, bo ich ty nie czynisz.
J. Kochanowski.
O szlachcicu polskim.
Jeden pan wielmożny niedawno powiedział:
W Polsce szlachcic jakoby też na karczmie siedział,
Bo kto jeno przyjedzie, to z każdym pić musi,
A żona, pościel zwłócząc, nieboga się krztusi.
J. Kochanowski.
Na Ślasę.
Stań ku słońcu a rozdziaw gębę, panie Ślasa!
A już nie będziem szukać inszego kompasa;
Bo ten nos, co to gęby już ledwie nie minie,
Na zębach nam ukaże, o której godzinie?
J. Kochanowski.
Kształtna odpowiedź.
Ktoś komuś rzekł, że w nim początek jego domu,
A ów: «żadnego przez to nie ponoszę sromu,
Że ja swój dom poczynam; to nie bez sromoty,
Ale w tobie skończyły przodków twoich cnoty.
Wac. Potocki.
Senator łysy.
Jeden senator łysy w swojej dotknął mowie:
Że ma długów Korona, jak włosów na głowie.
Nie mógł wytrwać podskarbi, siedząc tamże trzeci:
«Daleko, rzecze, więcej niźli u waszeci.»
Wac. Potocki.
Na błazna.
Mówisz, żeś błazna widział, czegoś dawno żądał,
Znać, że wtenczas, gdyś się sam w źwierciedle przeglądał.
Wac. Potocki.
Ledwo nie prawda.
Czemu to białogłowy pchły bardziej kąsają,
Niż otroków (młodzieńców)? Że ony smaczne mięso mają.
Wesp. Kochowski.
Do nowego szlachcica.
Mówisz: król mi szlachectwo konserwował; to ty
Szlachectwo twe od króla masz, nie od cnoty?
Wesp. Kochowski.
Odpowiedź ex tempore.
Mnich z ikrami je ryby, pan żartuje: Księże,
Ostrożnie, boć się w brzuchu narybek zalęże.
Zakonnik, jako prostak, bez okoliczności
Odpowie: Więc na pierwszy spust proszę waszmości.
Wesp. Kochowski.
Pares ab Adam.
Gdy Ewa kądziel przędła, Adam ziemię kopał,
Kto tam był szlachcic wtenczas, i kto komu chłopał?
Tak Adam gdy nam ojcem, Ewa gdy nam macią,
Wszyscyśmy sobie równą z tych rodziców bracią.
Wesp. Kochowski.
O lekarzu.
«Co na mnie to się żaden z mych chorych nie żalił!»
Tak się w gronie kolegów pewny lekarz chwalił.
«Prawda, odpowie drugi, któremu przymawiał:
Boś ich z żalami na świat tamten powyprawiał.»
Ign. Szydłowski.
Toaleta starej wdowy.
Gdy przyszło się rozbierać, pani włosy zdjęła,
Potem oko, po oku i zęby odjęła;
Dalej piersi i biodro, po biodrze łopatkę,
I to wszystko gdy sobie układa w szufladkę,
Nowo przyjęta panna za głowę ją chwyta;
«Co czynisz, warjatko?» z gniewem ją zapyta.
«Nie wiem, sama odpowie, ja tylko probuję,
Czy się i głowa pani na noc nie zdejmuje?»
Z pisma «Śmieszek» (r. 1834).
Za zdrowie całej kompanii.
Pan Wawrzyniec aptekarz, człowiek starej daty,
Będąc raz na weselu, pił duszkiem wiwaty.
Po czterdziestu kielichach do szczętu spełnionych,
Kolej od państwa młodych doszła nieproszonych,
Wreszcie gospodarz, mając jak należy w głowie,
Krzyknie: «Teraz za całej kompanii zdrowie!»
«Hola!» rzecze Wawrzyniec «to jawna ochyda:
«A na cóż wtedy moja apteka się przyda?»
Z pisma «Śmieszek» (r. 1834).
Fraucymer, z niemiec. Frauenzimmer, znaczy poczet kobiet bądź na dworze królowej, bądź u innych pań możnych w kraju, gdzie nie brakło krewniaczek i sierot szlacheckich, którym pani domu dawała u siebie wychowanie i wyposażone wydawała zamąż. W niektórych dworach polskich fraucymer taki składał się z panien kilkunastu a piękny obrazek tego dawnego obyczaju skreślił J. Ig. Kraszewski w powieści swojej p. n. „Pamiętnik Mroczka“. Na dworze królowej polskiej fraucymer powinien był się składać z samych szlachcianek polskich i zostawać pod dozorem ochmistrzyni, która zwykle była żoną jednego z senatorów lub dygnitarzy a posiadała wyższe wykształcenie i świadomość obyczaju dworskiego. Fraucymer dzielił się na górny i dolny: górny stanowił grono panien wyższego rodu, przeznaczonych do towarzystwa i usług samej królowej; dolny składał się z panien szlacheckich, które zajmowały się robotami kobiecemi i tylko w wielkich uroczystościach w orszaku królowej występowały. Ponieważ królowe były zwykle cudzoziemki, więc pozwalano im mieć część fraucymeru pochodzenia cudzoziemskiego, co niekiedy określono prawem, jak to z Vol. leg. t. VI f. 23 widzimy: „Obowiązał się August II, że królowa więcej nad 4 osoby z państwa swego białychgłów, w górnym fraucymerze mieć nie będzie.“
Fryc, nowicjusz, od tego pochodzą frycowiny, frycówka, frycowe, fryka. Niemieckie Fritz jest zdrobnieniem imienia Friedrich, Fryderyk, ale u Niemców niema znaczenia nowicjusza; w innych słowiańskich językach również wyrazu fryc nie spotykamy. Karłowicz przypuszcza, że liczne u nas osadnictwo niemieckie i handel z Gdańskiem zapoznały nas z nader pospolitem u Niemców imieniem Fritz, które przeniesiono na nowicjusza wogóle tak jak imię Kuba, Maciek, Hauryło na inne pojęcia. Bardzo to być może, jeżeli zważymy że każdy Fritz, przybywający do Polski, był faktycznie nowicjuszem. Klonowicz w swoim poemacie „Flis“, opisując zwyczaje flisów polskich na Wiśle, mówi:
Jeśliżeś fryc, albo szyper nowy,
Już się tu musisz uczyć inszej mowy,
Byś nie wziął szablą u Nogatu, bracie,
Bo to zła na cię.
Każdy, który pierwszy raz szedł na flisówkę po Wiśle, musiał pod Toruniem pocałować „babę“, wystruganą z drzewa, był oblewany wodą i bity, aż się wykupił towarzyszom poczestnem. Właściwe frycowe odbywać się musiało u kresu podróży wodnej nad Nogatem, czyli prawem ramieniem Wisły na Żuławach. Od tego całowania drewnianej baby rozpowszechnił się w całej Polsce sposób żartowania z przybywających po raz pierwszy do jakiego miasta. Oto śmiano się z mężczyzn, że muszą przy wjeździe pocałować starą babę, a niewiasty starego dziada. Oryle do ostatnich czasów przechowali zwyczaj frycowania, polegający na żartobliwem niby goleniu, spowiadaniu, okadzaniu próchnem i przemowie do nowego towarzysza. Frycowe u myśliwych polegało na tem, że każdemu nowicjuszowi, który spudłował, obmazywano twarz prochem roztartym z wodą, a temu, który zwierzynę zastrzelił, obmazywano krwią jego ofiary i tak musiał pozostawać do końca łowów dnia tego. Za nieostrożność kładziono fryca na zwierzynie i uderzano trzykrotnie płazem kordelasa, przyczem starzy łowcy dobywali do połowy kordelasy z pochew i wołali: ho! ho! ho! Frycom zgłodniałym stawiano wilczą pieczeń, dobrze przyprawioną, a gdy jeść zaczęli, nie poznawszy, co jedzą, trąbiono wtedy i trzaskano harapami. Najwięcej ceremonii przedstawia frycowe młodego parobka, który pierwszy raz stanął z innymi do kosy na łące lub w polu. Zowią go wtedy „wilkiem“, kosi od rana do południa, po południu okręcają całego trawą, kwiatami lub zbożem, kładą na głowę takiż wieniec, czyli wysoką koronę, sadowią między czterema zatkniętemi w ziemię kosami, jeden z kośników słucha jego spowiedzi, inny jest sędzią, marszałek bije go słomianym batem, potem ze śpiewem i brząkaniem w kosy prowadzą fryca uroczyście do dziedzica na poczestne i do karczmy na wykupne. Jest stare przysłowie: „Nie każdy fryc głupi.“
Fryjor (z niem. Frühjahr — wiosna), wiosenny spław zboża, zwłaszcza do Gdańska. Każdy możniejszy szlachcic miał własne statki (szkuty) do spławu zboża, które omłóciwszy w ciągu zimy, korzystał z głębokiej i bystrej wody na wiosnę i spławiał do Gdańska, Szczecina lub Królewca. Niemcewicz w komedyi „Powrót posła“ (r. 1791) pisze:
Kiedy ja w najtkliwszym jestem rozkwileniu,
Mąż przychodzi mi gadać o życie, jęczmieniu,
O fryjorze do Gdańska.......
We Flisie Klonowicza słyszymy znowu:
Tędy na fryjor pływają rotmani.
Frykas, potrawa cudzoziemska z różnego mięsa np. cielęciny, kapłonów i gołąbków, białą polewką czyli sosem zaprawna. W Monitorze z wieku XVIII czytamy: „Kucharzowi nieobeznanemu z francuskiemi wymysłami, ze wzgardą barszczu, rosołu, bigosu, skwarzyć każą mniemane cudzoziemskie frykasy.“
Frymark (z niem. Freimarkt), umowa o zamianę przedmiotu jednego na drugi, zwana po łacinie commutatio a w mowie staropolskiej frymark. W prawie polskiem specjalnie nazywano frymarkiem zamianę dóbr królewskich na prywatne. Frymark nie oznaczał bynajmniej umowy na szkodę skarbu, lub niemożności obciążania i aljenowania dóbr stołu królewskiego, jak to błędnie twierdzi W. Al. Maciejowski, ale oznaczał zawsze zamianę. Że jednak przy takiej zamianie następowała nieraz dopłata, wydarzały się nadużycia przy oznaczaniu wysokości takowej i dlatego sejmy z lat 1562, 1563 i 1566 nakazywały rewizorom i starostom rewidowanie frymarków, t. j. zamian dokonanych, a prawo chełmińskie stanowiło, że przy frymarku na grunta niejednakiej ceny dopłata na frymark nie mogła być mniejsza, niż wartość gruntu, do którego była przydana. Przy zamianach na jarmarkach oszukiwano się często, a stąd poszło ujemne znaczenie wyrazu i przysłowie: „Pan Bóg wynalazł jarmarki, a djabeł frymarki.“ Są inne jeszcze przysłowia: „Na frymarku jeden traci“ (u Rysińskiego) i „Frymarczy jako cygan szkapami“ (Grodzicki, r. 1589).
Fryz albo frez, koń fryzyjski. Tak nazywali Polacy wielkie kosmatonogie konie niemieckie. W kronice Stryjkowskiego znajdujemy następujące o fryzach wzmianki: „Tatarowie Niemcom hojnie frezy strzałami częstemi psuli“. — „Dwa posłowie od mistrza (krzyżackiego) buczno przyjechali, na frezach kosmonogich, kusych, hasających.“ — „Książęta litewscy 800 więźniów i 70 koni wielkich frezów, z rozmaitemi łupami, z Prus wywiedli.“ — „Frez blachą zewsząd dla strzał ladrowany.“ Dorohostajski w Hippice powiada, że „Niemcy we trzech latach na frezie kłusać poczynają.“ Było stare przysłowie, dosadnie porównywające rosłe fryzy niemieckie z mierzynkami żmudzkimi: „Upominek jak żmudzinek, a jak fryz oracja“, t. j. gdy kto przy małym podarku szumnie perorował.
Fryzura. Już na dworze Władysława IV widzimy u niektórych mężczyzn fryzury i zawijane loki. Królowa Marja Kazimiera, żona Jana III, sprowadziła z Paryża fryzjera Clairemont’a, który tak był modnym, że się żadna dama nie śmiała pokazać u dworu, nie będąc przez niego fryzowaną. Clairemont, zebrawszy znaczny majątek w Polsce, powrócił z Warszawy do Paryża. Gdy za czasów saskich — powiada ks. Kitowicz — nastał strój niemiecki, chwytający się go nosili głowy fryzowane, pudrowane, inni zaś, starsi, peruki wielkie, połowę niemal twarzy zasłaniające, z lokami na plecy spadającymi; młodsi końce peruk albo włosów naturalnych kładli w worki czarne, płaskie, kitajkowe, wśród ramion spuszczone. Inni głowę strzygli nizko jak Benedyktyni, pudrem posypawszy, i to się zwało po szwedzku. Ci, którzy nosili swoje włosy, przykrywali głowę kapeluszem, którzy mieli peruki, nie kładli kapeluszów, ale stare jakie pod pachą gnietli kapelusisko, wymyślili trójgraniaste małe kapelusiki spłaszczone, chapeau bas zwane. Gdy puder stał się powszechnym, nie nakrywano głowy, ukłony kapeluszem z pod pachy wyjętym oddawano. Nie przywdziewano kapelusza na głowę dlatego, że fryzura modnie wytrefiona i grubo wypudrowana traciłaby od kapelusza swoje ułożenie, kapelusz oblepiałby się pudrem, a przeniesiony pod pachę, plamiłby suknię. Śmiesznie się wydawało Polakowi, ciepłą nakrytemu czapką, widzieć Niemca w najtęższy mróz z gołą głową po ulicy biegającego w futrze ciężkiem, w wilczurze albo niedźwiedni, lecz moda wymówką była i usprawiedliwieniem. Z tem wszystkiem, kiedy miał mieć audjencję w senacie za Augusta III poseł turecki, panowie w stroju niemieckim brali kapelusze zdatne do nakrycia głowy. Gdy Turcy bowiem zawsze z okrytą zawojem głową chodzą, Polacy ażeby się nie zdawali przez zbytnie dla posła uszanowanie być z odkrytemi głowami, skoro Turczyn do Senatu wchodził, jedni przywdzieli czapki, drudzy kapelusze. Za Stanisława Augusta jeszcze dość długo trwały fryzury, zmniejszały się tylko coraz bardziej, pod uchem było po 1, 2, albo i 3 loczki, inni z przodu strzygli vergette czyli dość krótko i równo włosy, tylne zaś gładko zczesane, to splatano w warcab (haarzopf), to złożywszy w kilkoro przewiązywano czarną wstążką z fontaziem. I do tego jeszcze stroju noszono loczki. Zniknęły z czasem zupełnie fryzury, loki, puder, włosy obcinano równo z tyłu i nad czołem, spuszczano po bokach; eleganty tak strzygli głowę, że całą zawijać było można na papiloty, przypiekać, a rozczesawszy mieć ją w tysiące puklów ułożoną. Nastał sposób noszenia włosów à la Titus, Caracalla, z ich popiersi przejęty, nakoniec nizko strzyżony tył głowy i boki, czubek tylko i ku czołu trochę wyżej czasem, a same końce nad uchem niekiedy lekko skręcone. — Królowie sascy zaprowadzili warkocze w saskiej gwardyi królewskiej i pułkach polskich cudziemskiego autoramentu. Gdy głupia ta moda wymagała, aby przy każdej skroni wisiały dwa loki, których niepodobna było codzień zawijać żelazkiem każdemu drabowi, rozdawano loki gipsowe do przywiązania pod kaszkietem. Tylko chorągwie polskie wstrętnej mody niemieckiej nie przyjęły. Krasicki powiada w „Panu Podstolim,“ że u pewnego stołu w Warszawie między 40-tu perukami znalazła się już tylko jedna polska czupryna. Oczywiście biskup warmiński mówi o sferze wyższej w stolicy; o ile bowiem peruki przywdziewali tylko eleganci miejscy i arystokracja, o tyle szlachta średnia i uboższa po wsiach, oraz starzy mieszczanie trzymali się staropolskich czupryn i kontuszów.
Fuchtel — uderzenie płazem szpady, jako kara wymierzana żołnierzom w wieku XVIII. B. Gemb.
Fugas, wyraz używany w fortyfikacyi, oznaczał nabój prochowy pomieszczony w ziemi przed miejscem umocnionem; zapalano go przy zbliżeniu się nieprzyjaciela do szturmu. B. Gemb.
Fukierowie, najstarsza z firm kupieckich, bo od czasów Zygmunta III istniejąca do dziś dnia w Warszawie, słynna piwnicami win węgierskich. Fukierowie lub Fugierowie w czasach przeniesienia stolicy z Krakowa przybyli także stamtąd do Warszawy i trudnili się handlem winnym i zbożowym, posiadając prócz kamienic na Starem-Mieście gospodarstwo i dworki na tem miejscu, gdzie jest dzisiaj ogród i pałac Krasińskich, zwane wówczas Fukierowskiem. Tu „w domkach fukierowskich“, jak A. Wejnert pisze w „Starożytnościach Warszawy“, w latach 1624 i 1625 grasowało najsrożej morowe powietrze, a pomiędzy jego ofiarami z wybitniejszych obywateli miejskich wymienia i Michała Fukiera. Kamienica, dziś należąca w rynku Starego-Miasta do Fukierów, przeszła w ich posiadanie (Florjana i Jakóba) w r. 1805. Z tych Florjan, zostawszy przedstawicielem firmy, zajmował wybitne stanowisko śród mieszczaństwa stołecznego. Aloizy Żółkowski (ojciec) w wierszu do niego pisanym nazywa go „Panem Starego Miasta.“ Wójcicki zapewnia („Kłosy“ r. 1868 t. VI. str. 135), że najstarsze wina w piwnicy fukierowskiej sięgają końca XVI w. a mieszczą się wraz z młodszemi z lat: 1734, 1754, 1768, 1781, 1783, 1788 w butelkach ustawionych w piwnicy zwanej „hetmańską“. O takiem to winie mawiano w Polsce „Hungariae natum, Poloniae educatum.“ Ksiądz Kurowski, blizki czasów Stanisława Augusta, pisze o winiarni fukierowskiej: „Tu dawniej uczęszczała szlachta na posiłek; stąd magnaci do swoich stołów brali kosztowne nektary, tu wypoczywali urzędnicy magistratu po dziennej pracy. Tu niekiedy wysokiego urodzenia i stopnia, głośni w kraju mężowie, w skromnem odzieniu zwiedzali skrycie głośny w Polsce zakład. Podanie głosi, jakoby na dębowej ławie u Fukierów siedział niegdyś i Jan Sobieski. To pewna, że w końcu XVIII wieku częstym gościem bywał tu Al. Orłowski i cenną pozostawił pamiątkę w akwarelli, zdobiącej do naszych czasów ścianę winiarni. Później byli tu gośćmi Win. Pol, Syrokomla, Z. Kaczkowski, Matejko, Siemiradzki, wreszcie Don Carlos, szach perski Nasr-Eddin i tragik Rossi. Rysunki do „Kłosów“ w r. 1868 sieni, gospody i piwnicy robił Woj. Gerson. O Fukierach pisał Wejnert, Wójcicki, Gomulicki, Pług i inni.Funtczoł (z niem. Pfundzoll) inaczej funtowizna, celna opłata morska pobierana w Gdańsku i innych miastach nadmorskich najprzód przez Krzyżaków, potem przez same miasta. Zniósł to cło Kazim. Jagiellończyk aktem przyjęcia tej prowincyi do Korony, o czem później pisze Grochowski: „Funtczoł Gdańszczanom odjęto.“
Furażerka — czapka noszona przez wojsko polskie na codzień, gdy służba lub parada nie wymagała kaszkieta, kaska, czapki i t. p.; wierzchołek furażerki opuszczał się na bok prawy i był kutasem zakończony, część dolna na zewnątrz zawinięta i taśmą bramowana. W roku 1815 przepisana została furażerka okrągła płaska, jakiej dziś jeszcze wojska rosyjskie i pruskie używają. Za Księstwa Warszawskiego artylerja używała już podobnych furażerek. W roku 1831 niektóre oddziały nowej formacyi powróciły do furażerek dawnego kształtu — francuskiego. B. Gemb.
Furjer (kwatermistrz) pełnił w kompanii piechoty czynności gospodarcze, mieszkał razem z feldfeblem i był mu do pomocy przy odbiorze żywności, rozmieszczał ludzi w obozie lub po gospodach, ustawiał w obozie namioty dla żołnierzy, na kuchnie, „praczarnie“ i dla oficerów. Ciążyło na nim wewnętrzne gospodarstwo kompanii; pomagał przytem feldfeblowi do przepisywania różnych rozkazów, do ich czytania zgromadzonej kompanii, do robienia kontrol i t. p. Oprócz kompanjowych byli furjerzy bataljonowi czyli sztabsfurjerzy. B. Gemb.Gabella. Spadek po cudzoziemcu zmarłym bezdzietnie stawał się zawsze kadukiem, bo do niego krewni cudzoziemcy nie mieli prawa. Dopiero w roku 1768 zniesiono to jus albinagii i dozwolono krewnym zagranicznym poszukiwać spadku z potrąceniem tylko jego dziesiątej części, która nazywała się gabellą lub częścią detrakcyjną, na skarb pobieraną. Miasta: Kraków, Wilno, Poznań i Lwów miały przyznane sobie prawo pobierania gabelli na własną korzyść.
Gać w mowie staropolskiej oznacza groblę z faszyny zwykle między dwoma płotami robioną. Stryjkowski pisze: „Cymbrowie, podciąwszy wielki las, gać uczynili i tak się przez rzekę przeprawili.“ W Królestwie kongresowem znajduje się 16 wsi lub osad z tą nazwą a wszystkie przy rzekach lub łąkach położone; są także wsie Gacisko i Gaciska. Gacić znaczyło robić pomost z drzewa i faszyny. W innem miejscu powiada tenże Stryjkowski już nie o Cymbrach: „Polacy, aby snadniej przez rzekę przebyć mogli, gacili ją i mościli chróstem.“ Domostwa i chlewy dla zabezpieczenia ludzi i bydląt od zimna w silne mrozy ogacają się chróstem, słomą lub igliwem.
Gada (z niemiec. Gaden) — tak nazywano niekiedy piętra domowe. Leopolita np. pisze: „Spadł na dół z trzeciej gady i wzięto go umarłego.“
Gaik, obchód ludu polskiego, witający wiosnę czyli nowe lato, znany w różnych, okolicach pod nazwami: gaj, gaik, maj, maik, nowe lato, nowe latko, turzyce, odbywający się zwykle we wtorek po Wielkiejnocy lub na Zielone Świątki a niekiedy niezależnie od tych świąt, w pierwszych dniach Maja. Na Pińszczyźnie zowie się ten zwyczaj kust, na Ukrainie haiwki (gajówki), u Białorusinów zielone wino, na Podlasiu nadnarwiańskiem „chodzenie z królewną.“ Zwyczaj to przedwieczny, bo i u Czechów istniał pod nazwą „Kralowa nedele“ i w starożytnym Rzymie p. n. floralia. Obchód w Polsce polega na tem, że zwykle dziewczęta (czasem i chłopcy) stroją zieloną gałąź sosnową lub całą choinkę we wstążki, kwiaty, świecidła, dzwonki, czasem przywiązują na wierzchołku lalkę, mającą oznaczać królowę wiosny, i obnoszą ze śpiewem po wsiach i dworach, winszując wszędzie doczekania „nowego latka“ i śpiewając pieśń, której starą melodję z towarzyszeniem fortepianowem Z. Noskowskiego podał Gloger w „Pieśniach ludu“ (Kraków, 1892 str. 13). Na Podlasiu obnoszono nawet dokoła granic żywą niedorosłą dziewczynę pod nazwą „królewny,“ strojnie przybraną (ob. „Skarbiec strzechy naszej“ Z. Glogera). Bardzo ciekawym zabytkiem starożytności jest to — powiada J. Karłowicz — że na Śląsku (np. pod Głogówkiem) w pieśni maikowej słyszymy: „Wynieśliśmy mór ze wsi, Latorość niesiem do wsi.“ Jakoż w tych okolicach, przed chodzeniem z maikiem, topią śmierć (marzenę, marzanę) w postaci bałwana i potem dopiero śpiewają (np. w Raciborskiem) „Marzena ze wsi, a lateczko do wsi.“ Zbytecznem tu będzie objaśniać, że Marzena jest upostaciowaniem zimy, t. j. jej martwoty, moru, śmierci, mrozu ścinającego życie przyrody, Nowe latko zaś i Królewna jest uosobieniem wiosny. Karłowicz w Wielkiej Encykl. powsz. podał spis dzieł, zawierających pieśni i opisy powyższego zwyczaju (t. XXIII str. 475). Gaikiem nazywano także urządzenie do łowienia ptactwa, opisane przez M. Cygańskiego w jego „Myśliwstwie ptaszem.“
Gaje święte. U wszystkich ludów gaje święte jako przybytki istot nadziemskich poprzedziły świątynie. Gaj ogrodzony stanowił najpierwotniejszy przybytek bogów a budownictwo gotyckie w gęstych filarach i sklepieniach żebrowych swoich świątyń naśladowało jakby wyniosłe drzewa i konary, ocieniające w ich głębi ołtarz. Drzewa gajów tych były poświęcone i nietykalne, a dostęp do świętej zagrody pogan wzbroniony obcym i utrudniony swoim. W Biblii spotykamy częste wzmianki o gajach poświęconych bóstwom pogańskim; biblja szaroszpatacka, nazwę ich oddaje wyrazami ług i pasieka a bałwany w nich stojące nazywa modłami łużnemi. W starożytnej Grecyi i Rzymie mnóstwo było gajów świętych, wśród których stawiano potem świątynie dla bogów. Wiadomości o gajach świętych na Litwie i Łotwie zebrał prof. A Mierzyński w artykule Wielkiej Encykl. powsz. p. n. Ałkas i w książce „Źródła do mitologii litewskiej.“ O Słowianach, że czcili gaje, liczne mamy wzmianki u kronikarzy niemieckich. Dytmar merseburski wspomina o lasku świętym przy świątyni w Retrze, że był „nietykalny i szanowany,“ i o gaju „Zutibure,“ że był jak „bóstwo czczony i od wieków nieporuszany.“ Helmold opisuje święty gaj w ziemi Lechitów nadłabskich, na drodze ze Starogrodu do Lubeki. Kosmas, kronikarz czeski, świadczy, że za jego jeszcze czasów (zmarł r. 1125) Czesi czcili gaje święte, które król ich Brzetysław II w końcu XI wieku wycinał i palił. Na Rusi podobnież, za czasów pogaństwa i później, gaje i drzewa święte grały ważną rolę w pojęciach ludu. Nestor mówi o Polanach naddnieprskich, że składali ofiary: „jeziorom, źródłom i gajom.“ Co się tyczy Polski, to ślady gajów świętych przechowały się w niektórych nazwach miejscowych, np.: Święte miejsce (inaczej Bartny borek) w Przasnyskiem, Święta lipa w Wielkopolsce, Święta lipka w Warmii, Świętny Dąb w Częstochowskiem; mamy wsie: Święcia w Konińskiem, trzy nazwy Święcica, Święciec w Konińskiem, Święcienicę pod Serockiem, Święcieniec pod Bodzanowem, Święciowiszki pod Prenami na Litwie, Świętyszki pod Puńskiem, 4-ry wsie z nazwą Święte, jedną Świętne, Święto-Jeziory w Sejneńskiem i Świętomarz w Iłżeckiem. Staszic pisze o uroczysku w lasach parczowskich, zwanem Bożnicą. Miejscowości, zwanych Bugaj, skorowidz wsi Królestwa (z r. 1877) wylicza 49. Czy miały związek z gajami świętymi, nie wiadomo. W każdym razie godnem uwagi jest to, że wszystkie leżą w ziemiach najstarszych lechickich, t. j. na lewym brzegu Wisły położonych. Wogóle o gaju spotykamy wzmiankę w dokumencie łacińskim z r. 1244: „de nostris gayonibus et silvis.“
Galarda, taniec włoski skoczny, w wieku XVI do Polski wprowadzony. Klonowicz zalicza go do tańców wesołych, Petrycy do skocznych, Paprocki nazywa „wdzięczną galardą.“ Zimorowicz w sielankach powiada:
Mogę galardy w włoską Pergameszką skoczyć,
Pląsy ruskie wyprawiać, polskim tańcem toczyć.
Galer. Tak nazywa się u nas kapelusz biskupi pozakościelny, czarny wełniany, na zielonej jedwabnej podszewce, zielonym jedwabnym sznurem i kutasami ozdobiony. W czasach Zygmunta III znany jest pod taką nazwą gatunek płótna sprowadzanego do Polski z Kolonii.
Galonki w wojsku polskiem do r. 1831 oznaczały stopień podoficera; obrywano je przy degradacyi.
Gałęzie. Pod tą nazwą prawo polskie przepisywało kary za wycinanie młodej dębiny w cudzym lesie. Statut Kazimierza Wiel. z r. 1347 w rozdziale de incidentibus sylvas za szkodę tego rodzaju nakazuje fantowanie czyli jak wówczas mówiono: ciążanie, ciążę. Później za „gałęzie dębowe albo latorośle małe w cudzym wycięte gaju“ naznaczono karę pieniężną groszy ośmiu.
Gamrat i kamrat, z franc. camarade, włosk. camerata (oznaczających kompanję, zamieszkującą we wspólnej komorze) powstał w średnich wiekach wyraz spolszczony, służący do oznaczenia dobrego i wesołego towarzysza. Gamratka tem samem oznacza wesołą towarzyszkę w znaczeniu miłośnicy. Mączyński w słowniku z r. 1564 powiada, iż gamrat zowie się ten, „który się zagonił około której białogłowy.“ Twardowski pisze: „Jowisz z natury swojej gamratliwy,“ czyli kobieciarz. Za króla Zygmunta I żyli w Polsce dwaj wielcy dygnitarze kościelni: Piotr Gamrat, arcybiskup gnieźnieński (zm. 1545 r.) i Samuel Maciejowski, biskup krakowski (zm. 1550 r.). Pierwszy miał przyzwyczajenie częstego powtarzania w rozmowie: „wierę, nie wiem“ (wierę znaczyło: zaiste, chyba); drugi zaś powtarzał często: „wiem, wiem.“ Te ich przysłowia, wprost przeciwnego sobie znaczenia, dały powód Stańczykowi, słynnemu błaznowi królewskiemu, do rubasznego dowcipkowania o obu dostojnikach, że są największymi w Polsce łgarzami, bo Gamrat, choć wszystko wie, to mówi ciągle, że nie wie, a Maciejowski, choćby czego nie wiedział, to zapewnia: „wiem, wiem.“
Gandziara. Józef Ossoliński w XVIII wieku pisze: „Gdybym ci go był dopadł, byłżebym mu gandziarą wygarbował skórę.“ Na tej zasadzie Linde tłómaczy, że gandziara był to batog, korbacz. Korbacz, karbacz był to jednak nie batog, ale bykowiec, jak to wyraźnie określa Wac. Potocki w Jovialitates. I gandziara więc nie musiała być batogiem, ale solidniejszem narzędziem, co zdaje się potwierdzać arabski źródłosłów tego wyrazu Chandżar, oznaczający rodzaj szabli.
Ganek. Przy pierwotnych dworach i dworkach polskich nie budowano zapewne ganków, bo utworzyłaby się nazwa polska a nie wzięta z niemieckiego Gang, przedsionek, przejście, kurytarz. Dla prapradziadów naszych wystarczały kamienie do siedzenia jako-tako płaskie, poukładane pod czołową ścianą domu, a od słońca, którego zresztą dawniej nie obawiano się tak jak dzisiaj, zasłaniała dostatecznie jeżeli nie lipa lub wiąz przy domu, to mocno wysunięty okap strzechy. Kupcy i rzemieślnicy, po miastach sprzedający swe towary i pracujący latem przed domami, prawdopodobnie budowali najpierw tak zwane podsienia na słupach, bo widzimy je u wszystkich najstarszych domów mieszczańskich, a następnie pokrewne im ganki przy wielu starych bożnicach miejskich. W wieku XVII i XVIII nie można już sobie wyobrazić dworu szlacheckiego bez ganku takiego np., jakich dwa z tamtych czasów przedstawiamy tu w rysunkach. Józef Ign. Kraszewski, który połowę swego życia przemieszkiwał jako ziemianin we dworze wiejskim, pisząc w r. 1850 powieść „Komedjanci,“ skreślił w niej z uderzającą prawdą i przedziwną prostotą charakterystykę ganku wiejskiego w słowach następujących: „Ganek dawniej u szlachcica w ciepłą roku porę był najulubieńszem jego schronieniem; nie było tu duszno jak w izbie; widać z niego całą gospodarkę, bo często i łany, a zawsze drogi i ścieżki, całe obejście gospodarskie, gumna, obory i folwarczne budowle. W ganku łatwiej znalazł pana wieśniak, rozmówił się z jegomością przechodzący ekonom; sam jeden siedząc, nie był samotnym, wzrok jego czuli wszyscy. Bocian mu klekotał na starej olsze, rżały w stajence koniki, gruchały gołębie, a z sąsiedniego kościoła dzwonek godziny dnia przypominał. U nóg rotmistrza (Kurdesza) legiwał stary Rozbój, towarzysz jego, ilekroć pieszo za próg domu się ruszył. Często Brzozosia wyszła z przeciwka i stanąwszy na progu rozpoczynała gawędę, często Frania siadała przeciw niego z pończochą, czasem idący ze stajni parobczak stanął do rozmowy, gumienny sparł się na chwilę o słup i wyspowiadał się z dziennych robót, których doglądał — a tak dzień w ganku upływał wesoło. — Tu wyniósłszy stół, nakrywano nieraz do obiadu, podwieczorku, wieczerzy; tu miały miejsce obrady wiejskie, którychby ciasny domek szlachecki nie objął, gdy cała na nie stoczyła się ze wsi gromada; tu przyjęcie wianków, odbieranie włóczebnego, powinszowania i prośby... Wieczorem późniejszym, gdy mrok zapadał, a w izbie ciemnieć poczynało, stary Sodalis marianus z książeczki mógł czytać jeszcze w ganku i domówić resztę pacierzy. To też miejsce, które tu zajmował zwykle pan Kurdesz, znaczne było na ławie i poręcz jej nawet wyślizgał się od opierania, a nikt z domowych przez uszanowanie, choć pana nie było, nie śmiał zasiąść w jego uprzywilejowanym kątku.“ Podobne podsienia, jak domy mieszczańskie, miewały i prawie wszystkie bożnice drewniane po miasteczkach. Jeden bowiem zwykle najlepszy cieśla budował w swojej okolicy i dwory szlachcie i synagogi Żydom i domy ozdobne mieszczanom. Rysunek tu dołączony przedstawia wiązanie łukowe ganków starożytnej drewnianej bożnicy w Zabłudowiu pod Białymstokiem.Gardłowa sprawa nazywała się w sądownictwie polskiem taka, która mogła pociągnąć na przestępcę karę śmierci. Zarówno prawa koronne jak litewskie, mówiąc o karze śmierci, nigdzie nie określały jej rodzaju. Używano tylko wyrażenia: na gardle karać, gardło położyć, gardła odprosić, t. j. uprosić ułaskawienie. Gardłową sprawą było: zamach na życie króla, obraza majestatu, zdrada ojczyzny, podrabianie dokumentów i monety, ojcobójstwo, zgwałcenie dziewicy, zabójstwo z zasadzki, zadanie trucizny, rozboje i najazdy domów. Wogóle mówiąc o prawie karnem polskiem, bardzo trudno zestawić ściśle spis wszystkich przestępstw, podlegających np. karze śmierci. Prawo karne polskie bowiem pozostawiało dużo uznaniu sądu. W wielu razach zastępowała karę śmierci banicja czyli kara wygnania z ojczyzny, uważana przez Polaków za jedną z kar największych. Jeżeli szlachcic zabił szlachcica, karany był gardłem (przynajmniej od r. 1601), jeżeli zabił nieszlachcica, płacił karę od 30 do 100 grzywien czyli od 15 do 50 funtów srebra, a dopiero w r. 1768 ustanowiono również karę śmierci.
Garniec. Tak nazywano dawniej każdy garnek gliniany, służący do gotowania. Gdy okazała się potrzeba mierzenia płynów i zboża, zaczęto garncami glinianymi średniej wielkości mierzyć płyny a dwa razy większymi mierzyć rzeczy sypkie. Stąd powstały dwie miary: garniec „piwny,“ z którego wytworzył się „warszawski“ i garniec „zbożny,“ zawierający w sobie dwa piwne. Przez długi czas oba te garnce w rozmaitych okolicach i miastach przedstawiały pewne różnice objętości. Statut Herburta ustanawia, że 4 kwarty mają czynić garniec, a garncy takich w baryle 24. Z uniwersału Komisyi skarbowej litewskiej r. 1765 pokazuje się, że 4 garnce litewskie równe były 3 garncom koronnym. W zaleceniu zaś sejmowem z r. 1766 względem ustawy miar i wag jednostajnych dla całego Wielkiego ks. Litewskiego widzimy, że garniec litewski prawem przepisany dla wszelkich trunków „ma w sobie wnętrze mierzony wgłąb calów 7, ćwierci 2 i ósma część cala, na szerz calów 4, ćwierci 3 i takoż ósma część cala; do którego calów mierzenia skala położona na tychże garncach i na uniwersałach po Kancelarjach Grodzkich rozesłanych i w aktach skarbowych pozostałych wyrażona. W takowy garniec wchodzi półgarncówek 2, kwart 4, półkwartówek 8. Cechowy zaś do hurtowych przedaży garniec o sowitej (podwójnej) rozciąga się proporcyi, t. j. garncy szynkowych 2, czyli cechowy 1, równy wymiar znaczyć mają. A takowych garncy cechowych 6 czyli szynkowych 12 do czaszy, którą się miody przaśne w przedażach mierzą, wchodzić ma.“ Garnce pospolite czyli garnki gliniane do gotowania słynęły na całą Małopolskę iłżeckie i łagowskie. Górnicki w „Dworzaninie“ opowiada dykteryjkę o jednym z dworzan kr. Zygmunta I, że „zmówił się z babą, która pod zamkiem krakowskim garnce iłżeckie przedawała.“ Stryjkowski pisze w XVI w., że „na Żmudzi u ludzi sielskich najprzedniejszy skarb, kociołek i garniec miedziany.“ Garncarz zowie się ten, co robi garnki gliniane, t. j. toczy na kole garncarskiem, suszy i wypala, zwykle za wsią lub miasteczkiem w ziemnym piecu, w pobliżu swego mieszkania, podobnym do kopca z ziemniakami.
Gaża. W „Dykcjonarzyku teatralnym,“ wydanym w Poznaniu r. 1808, pod wyrazem tym znajdujemy: „Gaża, czyli płaca, podług kontraktu odbiera się co miesiąc dekursiwe. Ponieważ są czasy teraz niebardzo obfite, a tym samym i Gaże niezbyt wielkie, przeto ledwo nią pierwsze potrzeby aktor opędza, zwłaszcza, że niedawnymi czasy, dla wstrzymania teatru narodowego od rozerwania się zupełnego, artyści przymuszeni byli odstąpić czwartą część gaży przez 5 miesięcy letnich. Z gaży tedy na wiek późniejszy, kiedy stargane siły więcej nie dozwolą pracować, skąpiąc nawet ciężko zapewnić sobie źródła utrzymania się. Benefis jest jedynym zasiłkiem, lecz go nie wszyscy mają i nie wszyscy równy.“
Gąsior, przyrząd do wymierzania kary za mniej wielkie występki, składający się z dwuch słupków na kilka łokci od siebie odległych i dwuch desek, zasuwających się na podobieństwo płota w te słupki. W deskach były wyrznięte otwory na szyję i ręce, do których zamykano człowieka na godzinę lub dłużej w takiej postawie jakby chodził po ziemi na czworakach. Takie gąsiory znajdowały się przy domach wójtów, sołtysów, na rynkach miejskich i dziedzińcach dworskich. Ponieważ zamknięcie do gąsiora było karą nie tyle na ból, ile na wstyd publiczny obliczoną, radzi zatem Haur w swojej „Ekonomice“ w XVII w. pisanej, aby „Zrozumiawszy z kogo swarów przyczyna, tego więzieniem lub gąsiorem karać.“ Za szkodę w zbożu, łące, lub czemkolwiek z niepilności, radzi Haur za uznaniem ludzi osiadłych (czyli gospodarzy, gromady) winnego skazywać na wynagrodzenie szkody i na 2 godziny do gąsiora. W razie powtórzenia przestępstwa, zaleca przydać winowajcy „postronkową cięgę.“ Nazwa sama zdaje się pochodzić od tego, że zamknięty do gąsiora winowajca miał z daleka postać nieco podobną do gęsi z wyciągniętą szyją. Tym samym rodzajem kar dawnych była kłoda (przymykanie rąk lub nóg między 2 bierwiona drzewne) i kuna żelazna.
Gefrajter czyli podsierżant (z niemiec. Gefreiter — uwolniony) — żołnierz uwolniony od niektórych powinności, ciążących na żołnierzach prostych, stanowił szczebel między szeregowcem a podoficerem. (B. Gemb.). W regulaminie Kawaleryi Nar. z r. 1786 czytamy: „Giefreiter często zastępuje kaprala.“
Gemajn (z niemieck.). Nazwa, używana w wojsku polskiem, zwłaszcza w wieku XVIII, w oddziałach autoramentu cudzoziemskiego, oznaczała żołnierza prostego, szeregowca. B. Gemb.
Generał. W wieku XVIII w wojskach autoramentu cudzoziemskiego liczą się generałowie-lejtnanci i generałowie-majorowie. Ci ostatni byli forsztelowani, to jest pełniący służbę czynną, oraz bez forsztelacyi, posiadający jedynie patent. W końcu panowania Augusta III Sasa nastają generałowie-inspektorowie; jeden, mający powinność objeżdżać i lustrować regimenty piesze, drugi — konne. Ponieważ rangi wojskowe można było kupować, nie służąc nawet w wojsku, a upodobanie do tytułów było wielkie, przeto za panowania Sasów i Stanisława Augusta liczba generałów była ogromna. W jednym regimencie widzieć było można trzech generałów. Naprzykład, pierwszym generałem był król albo hetman, drugim generał-lejtnant komenderujący, trzecim generał-major tytularny, a pułkownik aktualny. — Za czasów Księstwa Warszawskiego (1807—1815) generałowie dzielili się na generałów dywizyj i generałów brygad. W roku 1809 w czynnej służbie było trzech generałów dywizyi i 11-tu gen. brygad; w roku 1814 ogółem generałów dywizyi było 18, brygad 38. Pensja pierwszych wynosiła 37,230 złp., drugich — 20,805, licząc w to koszt utrzymania biur. W roku 1815 powstaje stopień generała broni czyli korpusowego. W r. 1830 było generałów broni 5, generałów dywizyi 9, gen. brygady 25. Oznakami stopni generalskich była szarfa oraz szlify z grubemi torsadami, z dwiema gwiazdkami dla generałów-majorów czyli brygad, z trzema dla generałów-lejtnantów czyli dywizyi, bez gwiazdek dla generała broni. Uchwałą z dnia 26 sierpnia 1831 sejm postanowił, by „Wódz Naczelny Siły Zbrojnej narodowej“ używał jako oznakę stopnia podwójnego haftu generalskiego, tudzież na szlifach nosił złożone na krzyż dwie buławy hetmańskie. — Generałowie, pełniący służbę przy osobie Królewskiej, czy to aktualnie czy tytularnie, nosili tytuł generał-adjutantów. Stanisław August miał ich sześciu. Między rokiem 1815—1830 generał-adjutantami byli: Sułkowski Antoni, Czartoryski Konstanty, Krasiński Wincenty, Potocki Stanisław, Kurnatowski Zygmunt. B. Gemb.
Generał-sejmik. Sejmiki nie pojedyńczych ziem lub powiatów, ale całych prowincyi, zwano Generałami. Były to w rzeczywistości wiece prawodawcze, które składano przed sejmami walnymi, aby przygotować uchwały i za takowemi głosować jednomyślnością całej prowincyi. Generał wielkopolski, poprzedzany sejmikami w Piotrkowie i Środzie, zbierał się w Kole, Generał kujawski zbierał się w Radziejowie, Generał mazowiecki w Warszawie, Generał małopolski w Nowem Mieście Korczynie. Generały ruskie odbywały się w Wiszni Sądowej, pruskie w Malborgu lub Grudziądzu, litewskie pierwej w Wołkowysku, później w Słonimie. Konstytucja sejmowa z r. 1565 orzekła, że na sejmikach generalnych „mają być ucierane i korygowane artykuły sejmików partykularnych“. Ze wszystkich generał-sejmików najspokojniej i najpoważniej odbywał się generał-sejmik pruski, t. j. trzech województw: pomorskiego, malborskiego i chełmińskiego.
Generał-starosta. Było to dostojeństwo w Polsce niesenatorskie. Starosta, przełożony nad kilku grodami, czyli starosta generalny, nazywany był generałem. Generał-starosta wielkopolski obsadzał urzędnikami 7 grodów wielkopolskich: poznański, kaliski, kościański, gnieźnieński, pyzdrski, koniński i kcyński. Starosta krakowski przybrał tytuł generała małopolskiego; starosta zaś kamieniecki, do którego i gród latyczowski należał, tytułowany był „generałem ziem podolskich“ lub podolskim. Ostatnim takim generałem ziem podolskich był książę Adam Czartoryski, jeden z najrozumniejszych ludzi swego czasu w Polsce, zmarły w r. 1823. Wojewodowie niektórzy, jako to: Kijowski, Ruski, Mazowiecki, Rawski, Czernichowski, nazywają się generałami, z tej podobno przyczyny, że wszystkie ziemie ich prowincyi do nich należą (Skrzetuskiego „Prawo Polskie“).
Generałem nazywano także, zwłaszcza na Litwie, tych woźnych, którzy mieli prawo urząd swój sprawować w całem województwie lub prowincyi.
Generał zakonny (superior generalis) nazywa się najwyższy przełożony w zakonie. W Polsce rezydowali zwykle dwaj tacy generałowie: paulinów i marjanów.
Geometra nazywany był właściwie po polsku: mierniczy gruntów (Solskiego „Geometra polski,“ Kraków, 1683), ziemiomiar (Kleczkowski, rok 1767), ziemiomierca (Gazeta Narodowa z r. 1791), ziemiomiernik (Seb. Petrycego „Polityka Ar.“ Kraków, 1605). „Geometra litewski“ należał wraz z „Wojskim“ i „Piwniczym“ do grona dygnitarzy Wielkiego księstwa Litewskiego, których Korona nie miała. Były to jednak tylko godności tytularne (ob. B. Lengnicha „Prawo pospolite Królestwa Polskiego,“ Kraków, 1836, str. 500). Przy ogólnem zamiłowaniu Polaków do pisania wierszy rymowanych, podlegali nieraz tej skłonności i miernicy. Widzieliśmy np. bardzo poprawnie wykonany z r. 1808 plan pięknej majętności Ławsko w Łomżyńskiem ozdobiony przez Tomasza Wnentowskiego, mniej biegłego poetę niż geometrę, następującym wierszem p. n.: „Wiadomość użytku Ławska z przydaniem niektórych meljoracjów.“
Ławsk czyli złote jabłko — to jego nazwisko —
Grunta ma bardzo dobre, choć trochę za nizko
Położenie zdarzyło; poprawa ich — rowy,
Których tam więcej trzeba, i w starych odnowy.
Złotem jabłkiem te dobra zwać można z przyczyny
W proporcyi do dziarna umieszanej gliny,
Skąd niechybny urodzaj w wszystkie zgoła lata.
Nie szkodzi susza, mokradź, wiosna wichrowata.
Nie pytaj się o ziarno, jakie rodzą role:
Siej tam bezpiecznie wszystko, w górze i na dole.
Będzie wyborne żyto, jęczmień i pszenica,
Grochy, owies, konopie, len i soczewica.
Oprócz tej gospodarstwa wzmienionej dogody,
Najlepszego użytku są wszystkie ogrody.
Przy nich też umiejszczone rozgordy, kanały
Z wygody cieląt, ptactwa — warte są pochwały.
Łąk obfitość i dobroć dla całej osady
Tak dostarcza, że nawet żyją z nich sąsiady.
Las doborny ku wszelkiej dogodny potrzebie
Wytucza latem bydło, świnie, końskie źrebię,
Rodzi dobrze orzechy, chmiel i jabłek wiele,
Wszelką jagodą, grzybem tę obszerność ściele.
Połowna Wissa w ryby połowna i w raki,
Utrzymuje młyn, folusz, obejnię, tartaki.
Takie to są dogody majętności Ławska,
Jakim ledwie wyrówna kraina Żuławska.
A iż zamożny chłopek (do czterdziestu włościan)
Co od folwarku zbyło, zasiadł cały ościan,
Stąd robocizna zwyższa potrzeby folwarku
I mogłaby zarobić bez krzywdy, bez skwarku
Inny pomniejszy folwark w nowem założeniu,
Któreby się znalazło w puszcz Ławskich przestrzeniu.
Upodobane k’temu miejsce od granice
Widać, kędy się schodzą Wąsosz i Łępice.
Z ujęcia lasów straty dla Ławska nie siłka,
A z pomnożenia roli dworowi zasiłka.
Tomasz Wnentowski
geometra krajowy, 1808 r.
Gewaltygier (oboźny) – oficer wyższy, stojący pod rozkazami generała dyżurnego, sprawujący policję wewnętrzną w wojsku polskiem między rokiem 1815 i 1830. B. Gemb.
Gędźba — muzyka; wyraz, pochodzący od starożytnego narzędzia zwanego gęślą. Gędzić znaczy grać, gędać — grywać. Było starodawne polskie przysłowie o dziewkach, że: „Która czyta, śpiewa, gędzie, z tej rzadko cnotliwa będzie“ (Rysiński, r. 1619). „Apollo gądł na lutni, a boginie mu przyśpiewawały“, pisze w XVI w. Bielski. Pod nazwą gędźby rozumiano przeważnie wesołą muzykę strunową. „Niech każdy skacze jak mu lutnia moja gędzie“ (Stryjkowski). „Ku rozkoszy na lutni gędą, na tejże i smętnie niegdy grają“ (tłóm. z Erazma Roterd.) „Na Orfeusza gędzenie, kamienie skakały“ (Bielski). „Nic tu nie będzie, choć Orland gędzie i Balcerek nuci“ (J. Kochanowski). „Sam sobie gędę, sam wesół będę“ (Rysiński). „A długoż tej sławy będzie? — Póki dzwonnik w dzwony gędzie“ (Rej). Wyrazu gędziec w znaczeniu natchnionego muzyka używa Budny, tłómacz biblii: „Gdy gądł gędziec, tedy była na nim ręka Jehowy.“ Również Leopolita: „Głos gędźców gędących na cytarach swoich.“ Szczerbicz w prawie saskiem pisze o grajkach i hecarzach: „Gądki i piszczki, którzy się nie zabawiają uczciwą muzyką, ale od karczmy do karczmy się tułają, albo z pieskami tańcują.“ Petrycy w znaczeniu śpiewaka-poety (r. 1609):
Ukazują mię, gdy mijam, palcami,
Ot gędziec sławny polskiemi rymami.
Gęśl, zdrob. Gąsłeczka, starożytne strunowe narzędzie muzyczne znane niegdyś w całej Słowiańszczyźnie. Żadne zbiory ani muzea, nie przechowały gęśli średniowiecznej, nie posiadamy zatem źródeł do opisu gęśli polskiej. To pewna, że nazwa narzędzia nie wzięła początku od guseł ani gęślarza, jak błędnie przypuszczali niektórzy, ale od kształtu deski, na której struny były rozpięte. Deska ta mogła mieć wielkość i koniec wydłużony, jak szyja gęsi, więc i nazwę instrumentu gotową. Potwierdza to instrument strunowy, używany dotąd w południowej Słowiańszczyźnie, którego szyjka ozdabiana jest zwykle głową gęsi. Polacy, już od pierwszych wieków przyjęcia chrześcijaństwa pozostając pod wpływem cywilizacyi zachodniej, wyzbyli się wcześnie gęśli pierwotnej na korzyść instrumentów więcej udoskonalonych. W języku jednak i tradycyi gęśl ich starożytna, jako główne narzędzie muzyczne (od którego i gędźba pochodzi), pozostała do dziś dnia a nawet, jako nazwa narzędzia rzeczywistego u ludu, do bardzo niedawnych czasów. Kopczyński w końcu XVIII wieku pisze: „Wiersz krótszy, tudzież wiersz gatunku złożonego zowie się pieśnią od śpiewania albo gęślą od instrumentu, na którym przy śpiewaniu wierszów przygrywają.“ W wierszu polskim: „Nabożna rozmowa św. Bernarda z Panem Jezusem,“ z początku XVI w. gęśl wymieniona jest jako narzędzie oddzielne obok: trąb, organów, bębnów, dzwonów i skrzypic. J. Kochanowski każe wziąć skrzypkowi gęślę, aby zagrał na niej do śpiewu.
Skrzypku, by w tej pięknej rocie
Usłyszeć coś o Dorocie,
Weźmi gęślę, jaka-ć miła,
A zagraj, nie myśląc siła.
Z sielanek Szymonowicza wnosić należy, iż w XVII w. gęśl była już tylko powszechną u ludu podgórskiego.
Picia, jedzenia wielki dostatek dawano,
W muzyki rozmaite na przemianę grano,
To w fletnie, to w piszczałki, to w gęśle podgórskie.
Jakoż wyraz „gęśl“ w mowie ludowej tylko u podhalan dotąd się przechował, np. w przysłowiu: „Nie swoją gęślę masz.“ Nadwornym gęślarzem na dworze petersburskim był w r. 1733 niejaki Mańkowski, a w r. 1780 Trutowski, może uczeń pierwszego, obaj prawdopodobnie Polacy.
Gidy (z francusk. guides — przewodnicy). W r. 1809 utworzono oddział ze 100 jeźdźców złożony pod dowództwem szefa szwadronu Miączyńskiego, który stanowił eskortę naczelnego wodza i głównej kwatery; nosił się podobnie do strzelców konnych gwardyi cesarza Napoleona także gidami zwanych. Chociaż w gidach służyli po większej części młodzi ludzie z ogniem nieobeznani, swoją odwagą zasłużyli jednak na zaszczytne wzmianki w rozkazach dziennych. — W roku 1831 utworzono również gidów przy wodzach naczelnych. Byli to młodzi ludzie przeważnie ze znanych rodzin, przykomenderowani do głównej kwatery w stopniu podoficerów i używani do rozwożenia rozkazów. Pomimo trudnych obowiązków swoich, z poświęceniem i odwagą je pełnili. Gdy za położone zasługi mieli awansować, przechodzili do pułków w stopniach oficerskich. Oprócz nich był oddział krakusów „niebieskich,“ pełniących obowiązki eskorty kwatery głównej. — W r. 1794 Kościuszko miał przy swoim boku kilkudziesięciu młodych ludzi do rozwożenia rozkazów i służby ordynansowej. Ubrani byli po huzarsku w czarne dołmany i takież spodnie z zielonymi sznurkami, oraz w zielone mentyki z czarnym barankiem i sznurkami; guziki były białe. B. Gemb.
Giełda (z niem. Gilde). Tak nazywano w większych i handlowych miastach Rzeczypospolitej gospody, do których schodzili się kupcy i starszyzna cechowa, zwłaszcza w pewnych porach dnia, dla narad, załatwiania interesów a przytem i posilenia się i biesiadowania. Stąd giełdą nazywano konfraternię kupiecką, biesiadę wspólnym kosztem wyprawioną i gospodę, do której zajeżdżali cudzoziemcy, gdzie nadchodziły nowiny ze świata i miasta, oraz zbierali się interesanci. W Gdańsku giełda zwana była Artushof; o toruńskiej piszą Kromer i Bielski, że znajdowała się w domu, gdzie pokój z Krzyżakami (r. 1466) obwołano. Babińczycy nazywali także „giełdą“ miejsce w ogrodzie Przonki, gdzie zwykle zbierali się latem na wesołe posiedzenia członków swojej rzeczypospolitej w Babinie.
Gierada w średniowiecznej łacinie znaczyła ruchomości dawane pannie, idącej zamąż, wogóle to, co nazywano w mowie staropolskiej szczebrzuch a także w języku szlacheckim „ochędóżka panieńska.“ Do gierady należały: stroje, bielizna, klejnoty, księgi do nabożeństwa, ale głównie sprzęty domowe. Jest to bowiem ten sam wyraz, co niemieckie Geräth, od którego nasz grat pochodzi. Szczerbicz w prawie saskiem pisze: „Nazywają też tym słowem (gieradą) naczynie wszelkich rzemieślników, sprzęt domowy i pospolicie mówią grat, szczebruch domowy, naczynie.“ Zdaje się, że wyraz gierada był powszechniejszym u mieszczan, niż u szlachty.
Giermak, rodzaj sukni zwierzchniej, długiej, którą Polacy wzięli za doby jagiellońskiej ze wschodu, spolszczywszy nazwę turecką i tatarską armiak. Pisarze dawni polscy tak mówią o tym ubiorze:
Nasi ojcowie czarne giermaki miewali,
Kiedy przy boku Pańskim w radzie zasiadali.
(Starowolski).
Staroświeckim giermak krojem,
Dzisiejszym odnawiam strojem,
Spuszczam glanków, sparam guzy,
I stanu popuszczam dłuży.
(Wesp. Kochowski).
Na wsi zbytnich, co świat ma, strojów nie używa,
Oprócz co się giermakiem i szubą nazywa.
(Gawiński).
„Szkolny młodzieniec w giermaku i sukni nowej“ (Starowolskiego „Dwór ces. turec“). „Moskwa ubiory mają aż do kostek długie, z wełny abo sukna, które nazywają giermiaki“ (Gwagnin). „Dziś nazwa ta i odzież, zdobiąca niegdyś wyższe klasy w Polsce, pomiędzy gminem ruskim została tylko“ (Łuk. Gołębiowski).
Giermek, wyraz wzięty wprost z języka węgierskiego, w którym oznacza dziecko, chłopca, pacholę. Rycerze polscy od najdawniejszych czasów miewali do usługi przy boku swoim giermków, nazywanych później wyrostkami, których obowiązkiem było podawać lub odbierać konia, zbroję i wogóle służyć rycerzowi na paradach, gonitwach w podróżach i wojnach. Bielski powiada w swej kronice, że „gdy Jagiełło jechał z Poznania, piorun konia jednego królewskiego, na którym siedział giermek, co drzewo (kopję) niósł za królem, zabił.“ Stryjkowski znowu pisze, że „przy książęciu Borysie, i giermek jego wierny był zabity.“
Gierzynek, jakaś tkanina wymieniona już pod r. 1394. Instruktarz celny litewski z r. 1650 naznacza od sztuki gierzynku sprowadzonego z zagranicy cła po groszy 15.
Gipiura, z franc. guipure, haft w rodzaju koronki bardzo przejrzystej. Podajemy tu portret z epoki saskiej, malowany na blasze miedzianej do jednego z kościołów litewskich a przedstawiający prawdopodobnie zmarłą kolatorkę w stroju z takich samych gipiur, jakich moda powróciła potem w wieku XIX. Portret ten posiadamy obecnie w zbiorach jeżewskich. Czy jednak przed dwu wiekami gipiury były już nazywane „gipiurami“ lub inaczej, tego nie wiemy. Na czepcu gipiurowym pani litewska ma rodzaj lekkiej czapeczki futrzanej z czterema zadartymi rogami.Glejt, z niemiec. Geleit (geleiten — prowadzić), list bezpieczeństwa, nazywany w pewnych razach „listem żelaznym.“ W wiekach średnich, gdy w Niemczech panowało powszechne prawo pięści, glejty w znaczeniu konwojów zbrojnych dawanych podróżnym i kupcom, prowadzącym towary, były źródłem znacznego dochodu dla panujących. W Polsce daleko mniej szlachta i panowie zajmowali się napadami, niż w Niemczech, więc glejty dla podróżnych musiały należeć do rzadszych wypadków, skoro Długosz zapisał w dziejach, iż r. 1421 niejaki Wilhelm, rycerz burgundzki, podróżując przez Polskę do Jerozolimy, złożył królowi Jagielle listy polecające i podarunki od króla angielskiego, prosząc o glejt. To też w prawie polskiem glejt oznaczał głównie wydawany bezpłatnie list królewski, zapewniający oskarżonemu bezpieczeństwo przejazdu i swobodnego stawienia się w sądzie dla wykazania swej niewinności, przebłagania lub ułagodzenia strony przeciwnej, względem której dopuścił się przestępstwa. Gdy mu się jak jedno, tak drugie i trzecie nie powiodło, miał prawo przed upływem terminu, w glejcie oznaczonego, bezpiecznie wyjechać z kraju, byle nie do ziemi nieprzyjacielskiej. Glejt był środkiem przeciwdziałającym głównie zemście rodowej, leżącej w powszechnym obyczaju dawnych wieków. Statut Kazimierza Wielkiego, oprócz króla i jego starostów, pozwala, aby mogli wydawać dwumiesięczne glejty wojewodowie: krakowski i sandomierski, oraz biskup krakowski. Gdy jednak dało to powód do skarg na nadużycia, starostowie za króla Aleksandra pozbawieni zostali tego prawa a Zygmunt I uroczyście przyrzekł, że tylko król będzie mógł udzielać glejtu. Jednakże w czasie wojny hetman mógł zawsze zawieszać egzekucję wyroków kryminalnych na tych, którzy służyli pod jego buławą, co zwano egzempcją. W Koronie glejty królewskie mogły być udzielane tylko na 6 miesięcy z prawem trzykrotnego przedłużania. Na Litwie zaś nietylko królowie, ale i kanclerze wydawali glejty z terminem do jednego roku i 6 tygodni. Statut litewski robi różnicę między glejtem a listem żelaznym. Pierwszy dawany był przestępcom, którzy na mocy tego glejtu wracali do kraju, nie tracąc czci, życia, ani majątku, ale obowiązani byli starać się o ułaskawienie lub przebaczenie u osób przez siebie obrażonych lub pokrzywdzonych. Drugi dawano podupadłym dłużnikom, którzy przez wojnę, pogorzel, rozbój lub skutkiem ofiar dla kraju poniesionych, niewypłacalnymi się stali. List żelazny wstrzymywał egzekucję wierzycieli przeciwko dłużnikowi przez trzy lata.
Glewja, spisa, dzida, nazwa wzięta wprost ze średniowiecznej łaciny. Franc. Paprocki pisze: „Rzymianie mieli jedne oręże pociskowe, mniejsze od grotów, żelazo trzygraniaste mające, na calów tylko 5 długie, a drzewce na stóp półczwarta nazwane glewją.“
Gładkość miała w języku staropolskim odnośnie do niewiast znaczenie ich urody, piękności, przystojności, odnośnie zaś do mężczyzn była prostem przeciwstawieniem tego, co dziś zowiemy szorstkością, znaczyła więc ogładę w ułożeniu i obejściu towarzyskiem, ale także i w powierzchowności zewnętrznej. O płci niewieściej w znaczeniu jej urody mówi w Sielankach Zimorowicz:
Któż gładkości nie hołduje,
Kogóż ona nie zwojuje.
O gładkości męskiej pisze znowu w XVI wieku Górnicki w „Dworzaninie“: „Taka gładkość niechaj będzie u mego Dworzanina, któraby nic niewieściego w sobie nie miała: bo i owa jedwabna postawa, słowa pieszczone, zemdlona mowa (aby się pokazali, iż z Panów idą, którym i tego szkoda, że się mężczyznami porodzili) nie wiem komuby się na świecie podobać mogła: mężczyzna ma być mężczyzna i twarzą i postawą i słowy.“
Gładysz w mowie staropolskiej był to mężczyzna zniewieściały, elegant, starający się o krasę ciała, paniczyk pieszczony i rozwiązłych obyczajów, typ pogardzany i będący pośmiewiskiem u szlachty rycerskiej. Gładyszką zwano piękną i zalotną dziewkę lub białogłowę.
Głody. Niema kraju w Europie, który nie byłby dotknięty w różnych epokach klęską głodu, a więc doświadczyła jej nieraz i Polska. Przebiegniemy tu najprzód wszystkie wzmianki i wiadomości o głodach poczynione przez Długosza w jego „Dziejach,“ zaznaczając, iż wzmianki, poczerpnięte przez tego historyka ze źródeł wieku X-go, wskazują, że już wówczas podstawą bytu ekonomicznego w narodzie było rolnictwo. W społecznościach bowiem, żyjących przeważnie z łowiectwa, klęski rolnicze nie powodują głodów. W r. 987, powiada Długosz, zdarzył się głód ciężki i powszechny, gdy urodzaje w całym prawie świecie chybiły. Klęska ta, we wszystkich krajach wiele sprzątająca ludzi, dotknęła razem i Polskę, gdzie wyludniła wiele miast, wsi i osad. Zdarzyły się roku 988 liczne i długo trwające wód wylewy, po których nastąpiło lato skwarne i dla wielu płodów przyrodzonych szkodliwe; skąd urodzaje nie wszędy jednakie, w znacznej części chybiły. Susza z wiosny przeszkodziła zasiewom jarzyn, na domiar złego spadł śnieg obfity, po którym ciągłe znowu nastały deszcze, nie dopuszczające siewów ozimych, co wszystko głód sprawiło. W r. 1003 dwojaka klęska, mór i głód, nawiedziły i srodze utrapiły ziemię polską. Głód, mór i zaraza panowały (r. 1007) nietylko w Polsce, ale i w całym prawie świecie, wyludniając wiele miast i włości. Z przyczyny nieurodzaju, który (r. 1053) dotknął był kraje polskie, głód, dłużej roku trwający, ciężko Polaków utrapił. Zima (r. 1125) nadzwyczaj była ostra. Powymarzały i zasiewy, skąd potem był głód ciężki. W r. 1158 nastąpił głód wielki, który siła ludzi wytępił i Polskę ciężką niedolą utrapił. W r. 1221, gdy skutkiem panujących przez całe lato deszczów, bydlętom domowym zabrakło paszy, upadały naprzód obory, a potem nastał głód, który przez 3 lata nie ustając, siła ludzi, a zwłaszcza wieśniaków, dla braku żywności wymorzył i tak dalece wytępił, że wiele wsi i miasteczek z ludności ogołoconych stało prawie pustkami. Rok trzeci tego głodu (1224) był dla dobytku domowego i dla ludzi najzgubniejszy. Gdy r. 1235 zasiewy wiosenne i jesienne z przyczyny zbyt tęgiej zimy i słot ustawicznych poprzepadały, nastał głód, który całej Polsce przez czas długi dokuczał. Roku 1253 od świąt Wielkiejnocy do d. 25 lipca dniem i nocą deszcz padał. Z tej ustawicznej słoty powódź poznosiła zboża i z napaści Litwinów ziemia Wizka zamienioną została w step dziki i pustynię. R. 1282 głód straszliwy nietylko Polskę, ale Czechy, Niemcy i inne kraje srodze trapił. Była po wsiach i między ludem przez całe dwa lata tak wielka nędza, że wielu, chroniąc się przed śmiercią i głodem, odbiegało swoich domów, żon i dzieci i wynosiło się do Węgier i Rusi, gdzie sroższa jeszcze spotykała ich niedola. Większy jeszcze głód doskwierał Czechom, gdzie matki z głodu własne zjadały dzieci. Z tej nędzy wyrodził się potem mór straszliwy. R. 1310 we Włoszech, Polsce, Czechach i Niemczech, w niedostatku chleba i zboża, ludzie przymuszeni byli żywić się trawą i korzonkami. Trzyletnia klęska głodu w Polsce trwała od r. 1316 do 1319. Później głód srogi panował w r. 1362 za Kazimierza Wielkiego, który w różnych częściach swego królestwa otworzył wówczas zamożne śpichrze i zgłodniałemu ubóstwu nakazał śpiesznie udzielać z nich zasiłki. Którzy zaś z krajowców nie mieli pieniędzy na zakupienie zboża, otrzymywali je na zamianę, albo za pracę. Król ten w latach głodowych przedsiębrał roboty publiczne, np. budowanie zamków i kopanie kanałów, dla dostarczenia pracy wszystkim głodnym, którym płacono zbożem przechowywanem w jego zasobnych śpichrzach. W r. 1391 tak wielki głód panował na Litwie, że gdyby kr. Władysław Jagiełło nie był Litwy zaopatrzył z Polski we wszelkiego rodzaju żywność, mieszkańcy, tak szlachta jak i chłopi, byliby bez wątpienia powynosili się z kraju, a Krzyżacy snadnoby byli Litwę wówczas opanowali, gdyż ani rycerstwo utrzymać się na załogach, ani lud wiejski nie mógłby obsiać roli. R. 1408 tenże król, dowiedziawszy się, że Litwę również srogi głód uciskał, na prośbę wiel. ks. lit. Witolda kazał otworzyć we wszystkich królewszczyznach ziemi Kujawskiej śpichrze, które staranny i zabiegliwy Zaklika z Międzygorza, kanclerz Królestwa Polskiego i Jan z Obichowa, kasztelan szremski, starostowie kujawscy, w ciągu lat kilku zbożem byli napełnili, i wysłał do Litwy 20 dużych statków zbożem ładownych, które spuszczono Wisłą aż do Ragnety a stamtąd miano Niemnem w górę holować. Ale skoro tylko przybiły do Ragnety, rozkazał je schwytać mistrz pruski, Ulrych von Jungingen, który na usprawiedliwienie swego bezprawia twierdził, „jakoby na tych statkach wieziono broń dla pogan przeciwko chrześcijanom.“ W rzeczy samej uczynił to z zazdrości i gniewu, że zboże w śpichrzach krzyżackich przechowywane, które Litwini za drogą cenę kupowaćby musieli (jak to dawnemi laty bywało), przez ów dowóz stałoby się dla nich niepotrzebnem. To zaś bezprawne pochwycenie zboża polskiego dało powód i pierwsze hasło do wojny Polski i Litwy z zakonem Krzyżackim, która doprowadziła do Grunwaldu. Rok 1417 należał także do głodowych. W r. 1438 z powodu nieurodzaju płacono korzec żyta po florenie czyli dukacie, co na owe czasy było ceną nadzwyczaj wysoką. W r. 1440 ludzie skutkiem głodu żywili się chlebem wypiekanym z ziół, liści i korzonków. W r. 1448 królowa Zofja, matka Kazimierza Jagiellończyka, nie mogąc ze znacznym dworem długo bawić w Wilnie dla wielkiego głodu, który wówczas Litwę dotknął, powróciła do Korony zaraz po Wielkiejnocy. Z innych źródeł wiemy o głodzie w r. 1470, wywołanym szkodami zrządzonemi przez myszy w polach. Ze statutów litewskich widzimy, iż ludzie z głodu nieraz zaprzedawali siebie w niewolę. Jakoż w roku 1529 postanowiono, iż sprzedający siebie lub dziecko w głodzie odkupić się może. Statut drugi z r. 1564 dodał, że każdy może zwrot sumy, za którą się sprzedał, odłożyć przez lata. Podczas głodu poruszały się całe osady i chodziły po kraju za wyżywieniem. Zamożniejsze klasztory, duchowni i szlachta kazali gotować dla tych przechodniów posiłek. Prusy w r. 1557 a Litwa w r. 1570 doznały ciężkich głodów. W Inflantach r. 1598 zjadali z głodu ludzie jedni drugich. Po mokrem lecie r. 1627 chłopi wielkopolscy tylko żołędzią się żywili. Na Podolu w r. 1638, wiele ludzi zaprzedało się z powodu głodu w niewolę; do grochu i prosa mieszano wówczas mąkę z kory drzew i ziół suszonych, aby objętość chleba powiększyć. Na Wołyniu w latach 1699 i 1700 jedni z głodu wyschli a drudzy znowu puchli. W r. 1710 dotknięta została takim głodem Litwa, że żyto sprowadzano do Wilna z Wołynia, chłopi zjadali konie, psy i koty, zdarzyły się wypadki zabicia i spożycia podróżnych przez karczmarzy. Głody te opisuje Rzączyński. Kitowicz pisze w swych pamiętnikach, że gdy w początkach panowania Augusta III głód panował, wiele głodnego ludu schodziło się do Warszawy. Majętniejsi robili składki: każdemu głodnemu dawano codzień porcję chleba. Byli ludzie z długimi biczami, „bicznikami“ zwani, którzy zganiali ową hołotę do miejsc wskazanych na rozdzielanie chleba, niejeden bowiem w nadziei, że więcej po domach nażebrze, nie stawił się po odbiór porcyi chleba. Ostatnią wędrówkę głodnych ludzi pamiętamy około r. 1865, kiedy kilkanaście tysięcy ludności z dotkniętych wielkim nieurodzajem okolic Sejn, Suwałk i Kalwaryi, wyszło szukać zarobku na Mazowsze i Podlasie.
Głosowanie. Ponieważ Sejm Walny w dawnej Polsce powstał z dwu różnych składników w wieku XV, t. j. z Rady królewskiej panów polskich (senatu) i z izby poselskiej, t. j. posłów rycerstwa szlacheckiego wybieranych przez sejmiki ziem poszczególnych, przeto (jak słusznie twierdzi prof. Oswald Balzer) już od samego początku obie te izby, wyższa i niższa, musiały głosować oddzielnie, a zasada ta utrzymała się aż do upadku Rzplitej. Obie izby zbierały się na posiedzenia wspólne tylko na początku każdego sejmu dla dopełnienia formalności wstępnych i zapoznania się z materjałem, który ma przyjść pod obrady, jakoteż na końcu sejmu, dla wspólnego przeczytania uchwalonych już konstytucyi i przedsięwzięcia formalności, zamykających sejm. Znaczenie głosów każdej z dwuch izb sejmowych wypływało z odrębnych stanowisk, jakie członkowie każdej zajmowali. Senatorowie zasiadali w senacie z mocy swego urzędowego stanowiska jako biskupi, wojewodowie, kasztelanowie i urzędnicy stanu; nie byli zatem pełnomocnikami jakichkolwiek ciał, mających sobie przyznany stanowczy udział w ustawodawstwie, ale objawiali tylko swoje osobiste zdania. Tutaj zatem sprzeciwienie się jednego lub więcej senatorów nie przeszkadzało dojściu do skutku pewnej ustawy, byleby poważna większość oświadczyła się za nią. Dlatego to w izbie senatorskiej liberum veto nigdy nie mogło dojść do znaczenia, nawet wtedy, gdy w izbie poselskiej w pełni już zostało uznanem. Już statut nieszawski z r. 1454 postanowił był, że do uchwalenia ustawy potrzeba przyzwolenia sejmików ziemskich, t. j. ogółu rycerstwa ziemskiego czyli szlachty z każdej ziemi i województwa na osobne zgromadzenia sejmikowe u siebie zebranej. Gdy następnie sejmiki owe zaczęły wysyłać posłów na wspólne zgromadzenia z królem i senatem i w ten sposób powstała trzywiekowa instytucja Sejmu Walnego, posłowie, zebrani w izbie poselskiej, uważani byli właściwie tylko za pośredników w objawianiu woli sejmikowej. Nie objawiali tedy swego osobistego zdania, ale tylko zbiorowe zdanie szlachty tej ziemi, która ich na Sejm Walny wysłała. Czasem tylko upoważniano ich np. do głosowania tak, jak będą głosowali posłowie innych ziem, a tylko niezmiernie rzadko pozwalano im głosować według uznania własnego. To też sprzeciwienie się posła jednego miało znaczenie niezezwolenia sejmiku, którego wolę poseł ów objawiał. Już więc na zasadzie tej uchwały z r. 1454 stanęła Polska na pochyłości, która ją później wydać miała na łup liberi veto. Jeżeli się to nie stało odrazu, to dlatego, że w organizacyi sejmowej polskiej przejawiał się do pewnego stopnia charakter kongresowy. Zdrowy zmysł szlachty w wieku XVI i pierwszej połowie XVII, — jak się wyraża uczony prof. Balzer, — szukał środków do ominięcia tej ostateczności. Jeżeli się okazała niezgodność zdań w izbie poselskiej, większość przeprowadzała rokowania z mniejszością, ażeby ją przeciągnąć na swoją stronę, powtarzano kilkakrotnie głosowanie, przy którem zyskiwano coraz więcej głosów. Posłowie, którzy zrazu byli zdania przeciwnego, ustępując większości, przekraczali niejednokrotnie instrukcje swojego sejmiku, biorąc za to na siebie odpowiedzialność wobec braci, u których niejednokrotnie potem znajdowali usprawiedliwienie. Izba poselska jako reprezentacja z krwi i kości narodu słowiańskiego, nie była nigdy jednolitą organiczną całością, ale raczej wiecem przedstawicieli kilkudziesięciu ziem i województw, mających rozmaite własne prawa zwyczajowe i niejednakowe interesa. Stąd jeżeli chodziło o jakąś sprawę ściśle partykularną, t. j. dotyczącą jednego województwa czy ziemi, wówczas sprawa taka mogła być uchwaloną jedynie za zupełną zgodą przedstawicieli tej dzielnicy i cała izba, pozostawiając takie sprawy partykularne wyłącznemu rozstrzygnięciu posłów odnośnych, o ile nie sprzeciwiały się bezpośrednio interesowi ogólnemu, brała w głosowaniu nad taką uchwałą czyli konstytucją tylko udział formalny. Z drugiej strony nie można było narzucić niczego pewnej ziemi wbrew woli jej posłów, chociażby nawet wszyscy inni sejmujący za tem się oświadczyli. W ten sposób przychodziły czasem do skutku uchwały podatkowe lub przepisy prawne dla całego państwa, z wyłączeniem jednak tych ziem lub województw, których posłowie stanowczo odmówili przyzwolenia. Wreszcie były sprawy, dotyczące całego państwa, które z istoty rzeczy nie dały się stosować jednakowo do różnych ziem bez szkody nawet dla całego organizmu państwowego. Tutaj brak zezwolenia chociażby jednego posła mógł już od samego początku powstania Sejmów Walnych przeszkodzić uchwaleniu ustawy. Dopiero atoli zbytnie wybujanie źle pojętej wolności szlacheckiej doprowadziło do krańcowości zasady liberi veto, która po raz pierwszy w całej jaskrawości przejawiła się na sejmie r. 1652 w postępku Sicińskiego, posła powiatu upickiego z wojew. trockiego, i w konsekwencjach, jakie sam sejm z postępku tego wysnuł. Liberum veto panowało wszechwładnie na Sejmach Walnych od r. 1652 do 1768 i o niem będzie w naszej encyklopedyi oddzielny pod tym wyrazem artykuł. Zasadniczą atoli reformę w tej sprawie przyniosła dopiero konstytucja z d. 3-go maja 1791 r., znosząc w całości liberum veto i stawiając w jego miejscu nowożytną zasadę uchwalania wszelkich praw prostą większością głosów. Różność spraw wpływać miała jedynie na odmienny sposób głosowania. Podzielono wszystkie wogóle sprawy sejmowe na 2 grupy, z których jedną nazwano „prawami ogólnemi,“ drugą — „uchwałami sejmowemi.“ W obu rodzajach spraw obie izby, senatorska i poselska, głosować miały oddzielnie, przyczem w senatorskiej głos króla liczył się za 2 kreski. Co do „uchwał sejmowych“ zliczano jednak po dokonanem głosowaniu głosy obu izb i dopiero uzyskana w ten sposób większość rozstrzygała o sprawie. Ponieważ komplet głosów poselskich wynosił wówczas 177 a senatorskich 156, licząc w to już nawet 2 kreski króla, przeto izba poselska miała możność za pomocą jednomyślności przegłosowania senatu i króla w każdej tego rodzaju sprawie. Takaż dążność do zapewnienia przewagi dla izby poselskiej widoczną jest również w przepisach o głosowaniu co do „praw ogólnych,“ obejmujących sprawy najważniejsze. Reforma z r. 1791 dała tedy izbie poselskiej daleko większą przewagę nad senatem, niż jakakolwiek w wiekach poprzednich. Wpłynął na to brak ufności szlachty do możnowładztwa, które od półtora wieku najniepomyślniej kierowało nawą Rzplitej. Wzięła przy tem górę zasada nowożytna, że każdy poseł sejmowy jest przedstawicielem całego państwa i narodu, nie zaś woli sejmiku swojej ziemi. Co do głosowania na sejmikach, to ponieważ sejmik był zgromadzeniem wszystkiej szlachty pewnego województwa lub ziemi, przeto prawo głosu przysługiwało tu zrazu każdemu szlachcicowi z tegoż województwa, który na sejmik przybył. Jeżeli było tu biskupstwo, to głosował przedewszystkiem biskup, na którego włożył wyraźnie statut z r. 1511, obowiązkowe uczestniczenie w sejmiku od czego zwolniła go dopiero uchwała z r. 1768. Głosowali miejscowi senatorowie świeccy, t. j. wojewoda i kasztelanowie, następnie wszyscy urzędnicy ziemscy i grodzcy, wreszcie szlachta, nie piastująca urzędów, zarówno dziedzice jak zastawnicy, dożywotnicy, emfiteuci, dzierżawcy, wreszcie nawet szlachta nieosiadła, sprawująca służby czeladne u bogatszych panów, wszyscy, oczywiście, pod warunkiem, żeby byli dorośli. Przewagę na sejmiku miał zatem tłum szlachecki. Próba ograniczenia prawa głosowania do samej tylko szlachty osiadłej, przedsięwzięta w r. 1611 przez kilka województw, upadła z powodu oporu wszystkich innych ziem. Dopiero w r. 1690 stanęła ustawa, iż przy wyborach posłów sejmowych na sejmikach głosować może tylko szlachta osiadła. Co do wszelkich innych spraw, wyboru deputatów trybunalskich, urzędników ziemskich, uchwalania instrukcyj poselskich i postanowień sejmikowych, utrzymanem zostało nadal prawo głosu wszystkiej bez wyjątku szlachty nieosiadłej. Uchwały z lat 1764 i 1768 nie przyznały prawa głosu tylko małoletnim, nie mającym skończonych lat 18-tu i pochodzącym z innej ziemi lub województwa. Najdalej w ograniczeniach co do praw głosowania poszła ustawa o sejmikach, wydana w r. 1791 na sejmie czteroletnim, zmierzająca do przeniesienia punktu ciężkości na żywioły ekonomicznie i umysłowo silniejsze. Przyznała bowiem prawo głosu na sejmikach tylko rodzinom, opłacającym ze swych majątków conajmniej 100 złp. podatku 10-go grosza. Co do samego głosowania, to już od końca XIV wieku widzimy na sejmikach obowiązującą zasadę jednomyślności przy uchwalaniu: laudów, instrukcyj i przy wszelkich wyborach. Pierwszy ślad ograniczenia tej jednomyślności przy wyborach spotykamy w konstytucyi z r. 1598, która zaprowadziła w wojew. Mazowieckiem zasadę większości głosów. Mazurów naśladowała Wielkopolska, ale dopiero konstytucja z r. 1768 orzekła ogólnie, że zarówno wszelkie wybory jak i uchwały sejmikowe przychodzą do skutku większością głosów. Najdonioślejsze znaczenie ma tu przepis z r. 1791, że głosowanie nad uchwałami i instrukcjami sejmikowemi jest jawnem, natomiast wybory dokonywają się przez głosowanie tajne. W Księstwie Warszawskiem, w myśl ustawy konstytucyjnej z d. 22 lipca 1807 r., członkowie izby poselskiej, t. j. niższej, składali się z posłów oraz deputowanych. Pierwszych wybierały sejmiki powiatowe, złożone ze szlachty zamieszkałej w powiecie. Drugich zaś — zgromadzenia gminne, gdzie mieli prawo głosu: wszyscy właściciele nieszlachta, wszyscy rękodzielnicy i przełożeni nad czeladzią warsztatową, kupcy, posiadający kapitału lub towarów przynajmniej na 10,000 złp., wszyscy plebani i wikarjusze, każdy artysta i obywatel znany z talentów, wiedzy lub usług oddanych bądź handlowi, bądź kunsztom, każdy podoficer i żołnierz wysłużony lub który poniósł rany, albo pozostając w służbie czynnej otrzymał odznaczenie honorowe. Tylko wojskowi, konsystujący w miejscowości, gdzie odbywały się wybory, nie mogli korzystać ze swoich praw wyborczych. Podług konstytucyi Królestwa Polskiego z r. 1815 izba poselska składała się z 77 posłów wybranych na sejmikach szlachty po jednym pośle z każdego powiatu, oraz z 51 deputowanych „od gminów.“ W sejmiku powiatowym miał prawo wyborcze każdy szlachcic, posiadający własność gruntową i 21 lat skończonych. Z liczby 51 okręgów gminnych 8 było w Warszawie a 43 na prowincyi. W każdym okręgu było zgromadzenie gminne, wybierające jednego deputowanego na sejm. W zgromadzeniach tych miał prawo głosu każdy właściciel nieszlachcic, opłacający z nieruchomości jakikolwiek podatek, wszyscy majstrzy, przełożeni nad czeladzią warsztatową, kupcy z mieniem wartości 10,000 złp., plebani, wikarjusze, profesorowie, nauczyciele, artyści i ludzie znani z przysług społecznych, o ile ukończyli 21 lat wieku.
Głowica, wyraz, mający kilka znaczeń: Głowicą nazywano grubszy koniec każdej rzeczy, np. laski, kości goleniowej i wogóle stawowych. Głowicą, zwłaszcza w języku książkowym, mianowano rękojeść i jelec miecza, szabli, szpady. Głowicą nazywa się „czapka“ z dzióbem u alembika, na którym oczyszczano dawniej po wszystkich domach wódkę. Głowicą zowie się kapitel czyli najwyższa z trzech części słupa w architekturze. Głowica pierścieniowa, jest to wierzch u pierścienia, gdzie drogie kamienie lub pieczęć herbową osadzają.
Głownia, inaczej brzeszczot, klinga, szabla sama bez wszelkiej oprawy, t. j. jelca czyli rękojeści (zwanych niekiedy głowicą) i pochwy. Głownię ma każda broń sieczna (szabla, karabela, miecz, koncerz, szpada), ma ją i nóż prosty. Głownią nazywano także rurę czyli lufę u działa i strzelby, jak również w słupie czyli filarze część jego najdłuższą, środkową pomiędzy podstawą i kapitelem czyli głowicą.
Głównik znaczył mężobójcę, który za zabitą głowę wieżę odsiadywał. Bielski w kronice powiada, iż Bolesław Chrobry rozkazał starostom, „aby złodzieje i główniki imali, nie patrząc zacności person“ czyli dostojeństwa. Vol. leg. t. 6, f. 485 przepisują: „Wieże jakie mają być na głowniki albo kryminalistów.“
Główszczyzna lub Główczyzna, kara płacona za zabitą głowę w pieniądzach, była instytucją powszechną w całym świecie, w Niemczech istniejącą do wieku XVII, w Polsce do XVIII. W najdawniejszym pomniku zwyczajowego prawa polskiego z w. XIII czytamy, że gościniec publiczny obwarowany jest pokojem (mirem) książęcym. Kto więc zabije kogo na publicznym gościńcu, ten nietylko winien zapłacić główszczyznę krewnym zabitego, ale nadto płaci 50 grzywien księciu, jako karę za złamanie jego miru. I drogi wiejskie obwarowane są mirem. Kto zabije kogo na drodze wiejskiej, płaci główszczyznę rodzinie zabitego, a nadto 6 grzywien temu, do kogo sądownictwo na tym obszarze należy. Liczne przywileje książęce XIII wieku, nadające właścicielom wsi jurysdykcję patrymonjalną, przelewają na nich prawo pobierania za zabójstwo, dokonane w ich dobrach, kary zwanej „zagłówna“ lub „krwawa.“ Statuty piotrkowskie Jana Olbrachta z lat 1493 i 1496 zarzucają karę pieniężną za zabójstwo a wprowadzają natomiast karę więzienia czyli wieżę, podwyższając równocześnie główszczyznę szlachecką w dwójnasób, do 120 grzywien. W prawie mazowieckiem XIV i XV wieku główszczyzna szlachecka wynosiła 48 kop groszy a za głowę włodyki płacił wówczas zabójca 20 kop groszy, za kmiecą 8 kop. Gdy szlachcic zabił innego szlachcica w polu przy pracy, zwyczaj prawny mazowiecki postanowił karę wieży przez 2 lata i 2 tygodnie i podwójną główszczyznę, a w razie zabicia z broni palnej — główszczyznę poczwórną i wieżę przez lat 4 i tygodni 48. Zwyczaj ten wszedł do t. zw. „Eksceptów mazowieckich“ i rozpowszechnił się po całej Polsce. W prawie litewskiem, a zwłaszcza w statucie litewskim trzecim, przepisy o główszczyźnie obmyślane są najwięcej wyczerpująco. Za zabicie kobiety każdego stanu główszczyzna jest tam dwa razy wyższą, niż za mężczyznę jej stanu. Główszczyzna za szlachcica wynosiła w Statucie 3-im 100 kop groszy, za sługę pancernego 60 kop, za putnego 50 kop, za bartnika 40 kop, za każdego rzemieślnika 30 kop, za burmistrza, ławnika i pisarza po 50 kop, a zwykłego mieszczanina 30 kop. Tatarzy w służbie wojskowej mieli główszczyznę szlachecką. Kary za zabójstwa są w prawie litewskiem bardzo silne, np. za morderstwo rozmyślne ćwiertowano lub wbijano na pal. Nawet szlachcic, rozmyślnie chłopa zabijający i na gorącym uczynku schwytany, płacił gardłem, jak również karą śmierci zagrożone było zabójstwo przy najściu gwałtownem na dom lub gospodę.
Gmach, gmaszek (z niem. Gemach — spokój, wygoda) oznacza w języku staropolskim pokój, zwłaszcza pokój górny, t. j. na piętrze położony. Górnicki powiada w „Dworzaninie,“ że „w domie biskupa Maciejowskiego u wszystkich gmachów drzwi zawdy otworem stały.“ Siennik zaleca, iż „Pani brzemienna ma chodzić leguchno po gmachu albo po wschodzie, na górę i na dół zstępując.“ Oczywiście każdy budynek z pokojami piętrowymi musi być większym, niż dom parterowy i stąd gmachami zaczęto nazywać budowle mieszkalne piętrowe i kilko-piętrowe.
Gment lub kment, najcieńsze płótno lniane, bisior, batyst. Budny w czasach zygmuntowskich pisze: „Bisior — płótno cienkie białe, teraz kmentem zowią.“ Bielski w „Sejmie niewieścim,“ wydanym r. 1595, następne słowa kładzie w usta sejmujących białogłów:
Wozić z inąd towarów tu nie dozwalamy,
Tak sukna, jako gmentów i jedwabnych rzeczy i t. d.
Gmina. Z niemiec. przymiotnika gemein = wspólny, pospolity, powstał polski rzeczownik gmin, a z niem. rzeczownika Gemeine — gmina. Wyraz gmin był zdawna w języku polskim używany w znaczeniu niższego stanu miejskiego, ludności parafjalnej, do jednego kościoła należącej, wreszcie w znaczeniu: ludu, pospólstwa, rzeszy, gromady, tłuszczy, tłumu, motłochu. W podobnem znaczeniu zaczyna się pojawiać u niektórych pisarzy naszych pod koniec wieku XVII i w XVIII wyraz gmina, ale jeszcze nie w znaczeniu takiej jednostki administracyjnej, jakiej prototypem przed powstaniem dominjów, dworów, włości, kluczów, starostw, miało być opole. Dopiero nowa administracja kraju, po upadku Rzplitej przez rządy rozbiorcze wprowadzona, użyła z czasem wyrazu gmina za urzędową nazwę autonomicznej wiejskiej cząstki powiatu zarządzanej przez wójta. Dekret, wydany za czasów Księstwa Warszawskiego pod datą 20 lutego 1809 r. („Dziennik praw Ks. War.“ t. I str. 201), utożsamił pod względem prawnym gminy wiejskie i miejskie, obejmujące wszystkich mieszkańców bez różnicy stanu na danej przestrzeni. Ten wszechstanowy charakter gminy utrzymany został przez konstytucję Królestwa Polskiego z r. 1815, której art. 84 opiewa, że gmina jest ostatniem ogniwem administracyi krajowej. Postanowienie namiestnika z d. 30 maja 1818 r. dozwoliło tworzyć gminy z dóbr prywatnych i instytutowych, z warunkiem, aby we wsi było przynajmniej 10 dymów. Nie tworzono jednak w Kongresówce gmin tak małych, ale po kilka conajmniej lub kilkanaście wsi liczące. Zwykle więc gmina odpowiadała granicy większych dóbr lub połączonych w jedną kilku mniejszych i dostawała nazwę największego w jej obrębie majątku, którego właściciel zostawał urzędowym wójtem, utrzymującym oddzielnego oficjalistę do prowadzenia ksiąg ludności, wydawania rozmaitych świadectw, paszportów, i do licznych czynności porządkowo-policyjno-administracyjnych, jak np. kontrola szarwarku, chwytanie złoczyńców, sądownictwo patrymonjalne, bezpieczeństwo publiczne, dobry stan mostów i drogowskazów i t. d. Wiele gmin odznaczało się wówczas pod tymi względami wzorowym porządkiem.
Gniotek, placek z makiem i miodem, jak również nazwa jakiejś gry towarzyskiej czy tańca, już nie wiadomo jakiego.
Gobeliny. Ł. Gołębiowski, opisując „domy i dwory“ polskie, powiada, że „szczerym złotogłowem, aksamitem, adamaszkiem, atłasem, obite bywały ściany, tu jaśniały makaty, opony, szpalerowe obicia, gobeliny, wyobrażające przedmioty z historyi świętej, lub inne jakie i w świetnych farbach naśladujące zwodniczo malarski pędzel.“ Kobierce podobne wyrabiane były we Francyi już w wieku XVI, ale nazwę gobelinów wzięły dopiero od niejakiego Gilles Gobelin’a, który najsławniejszą ich fabrykę założył w w. XVII pod Paryżem. W n-rze 59 Dziennika Warszawskiego z r. 1853 znajdujemy następującą wiadomość o Szpalerach czyli obiciach Zygmunta Augusta: „Wiadomo, że Zygmunt August, jako pan wielce zamiłowany w najkosztowniejszych wyrobach sztuki, zakupił za sumę sto tysięcy czerwonych złotych odznaczającej się piękności tkaniny na tle złotem lub srebrnem jedwabne, zdarzenia z Pisma Św. wyobrażające, wedle obrazów Ràfaela Sanzio z Urbina, z dziwną dokładnością, jakby malowane obrazy wykonane. Było ich sztuk 24 wogóle. Stanisław Orzechowski pierwszy je wspomniał, przy opisie wesela Zygmunta Augusta z Katarzyną austrjacką, bo przystrajały ściany komnat królewskich na Zamku krakowskim. Szpalery przybrały później nazwę Potopu, chyba dlatego, że osiem sztuk zawierało w sobie obrazy, tyczące potopu i Noego; ale 16 inne ustępy dziejowe obejmowały. — Władysław IV-ty ofiarował trzy z nich przez posła swego Ossolińskiego w Rzymie, papieżowi Urbanowi VIII; reszta była pożyczana OO. Jezuitom, następnie przewieziona do Warszawy. Król Jan Kazimierz w czasach nieszczęśliwych dla siebie zastawił owe szpalery w Gdańsku niejakim Grattom. Tam walały się długo te kosztowne tkaniny, bo stany R. P. o wykup onych upominały się kilkakrotnie jeszcze w r. 1720. W następnych czasach trzy wykupione zostały rzeczywiście kosztem skarbu i przywiezione do Warszawy. — Stanisław Poniatowski tegoż roku, jak wstąpił na tron, wziął je ze skarbca, na przyozdobienie komnat zamku warszawskiego. Te wiadomości podał Edward bar. Rastawiecki w zeszycie styczniowym Biblioteki z r. 1853; nie mając już dalej śladu, co się z niemi stało, przywodzi w zakończeniu różne wiadomości, to że je wywieziono z kraju, to że część znajduje się w Dreznie, a część w Londynie. Ślad pewniejszy, oparty na dowodach niezaprzeczonych dopiero w zeszycie marcowym pomienionego pisma podał p. Józef Pawiński. „Zamiar użycia rzeczonych gobelinów ku ozdobie komnat królewskich nie musiał przyjść do skutku, lub też że tylko część ich otrzymała to przeznaczenie, a co najprawdopodobniej, że gobeliny te jeno na czas niejaki wzięte były do zamku; dowodem czego jest to, że tak samo jak pierwej również i w r. 1764, oraz w latach następnych aż do r. 1785 gobeliny te zostawały w zachowaniu u OO. Karmelitów Bosych Warszawskich, za co płacono im. Zarządzenia tych wypłat, zapisane są w protokółach ekonomicznych komisyi Rzplitej skarbu koronnego z lat 1765—1785.“ Owóż za tym śladem dojść nam będzie łatwiej, co się stało z owemi gobelinami; potrzeba zrobić poszukiwania w księgach i rachunkach kościelnych tutejszego konwentu OO. Karmelitów Bosych; do roku bowiem 1785 mamy niewątpliwe dowody, że znajdowały się w Warszawie. Kiedy je spisywano w chwili, gdy miały ozdobić ściany Zamku warszawskiego w pierwszym roku wstąpienia na tron Stanisława Augusta, było ich sztuk 21; wogóle obejmowały szerokości łokci 206¼. Brakowało tylko do kompletu sztuk trzech, tych właśnie, które Władysław IV przesłał w darze Papieżowi. Szerokość każdego szpaleru po szczególe była rozmaita, poczynając od 15¾ do 3¾. Osiem sztuk wyłącznie poświęconych Noemu i potopowi były w zupełności. Mniejszych sztuk było 21: te przedstawiały zwierzęta i ptaki już pojedyńcze, już w większej liczbie. Ze zwierząt: jeleń, wielbłąd, lampart, koziorożec, tygrys, małpy, koń, lis, kot, sarna i morskie świnie; z ptaków: orzeł, papuga, paw, żórawie, struś, czaple, kaczki, a w ostatku i żmija, były pomieszczone. Z tego mniejszego rozmiaru gobelinów już brakowało wówczas sztuk 7, a po szczególe naznaczonych numerami 19, 21, 22, 24, 25, 27, 29. Rozmaita szerokość i miara tak wielkiego szpaleru zwanego Potop, jak i pomniejszych gobelinów, naprowadza na domysł, że musiał pierwotny ich właściciel dać rozmiar do swoich komnat, ażeby niemi ściany całe przyozdobić. Czy Zygmunt August gotowe już kupił, do innego gmachu na przyozdobienie służące, czyli też umyślnie kazał je zrobić podług wymiaru komnat Zamku krakowskiego, to dla nas dotąd jest tajemnicą. W jednej willi w okolicy Warszawy, zamożny właściciel posiada gobelin, przedstawiający wśród drzew rozmaite zwierzęta i ptaki; pochodzi on z familii Poniatowskich, być może, że jest jednym szczątkiem z mniejszych szpalerów.“ — Obecnie szpalery te znajdują się na ścianach komnat w Gatczynie gdzie je Włodz. Spasowicz i hr. St. Tarnowski oglądali. Anna z Sanguszków żona Karola Radziwiłła zmarłego r. 1711 założyła fabrykę gobelinów w Koreliczach na Litwie, gdzie wyrabiane przedstawiały obrazy tyczące rodziny Radziwiłłów np. obóz ks. Janusza pod Łojowem r. 1649 z wziętym do niewoli wodzem kozaków Krzyczewskim. W Nieświeżu wizerunek gobelinowy Michała Radziwiłła na koniu w naturalnej wielkości czynił „honor manufakturze krajowej.“ W Warszawie za czasów saskich istniała fabryka gobelinów F. Glaizego. Katedra krakowska posiadała r. 1563 gobelinów i kobierców 51, w r. 1602 sztuk 64. Zabrane stąd przez Szwedów oceniono na 300,000 talarów.
Godne. W przywileju Bolesława księcia Mazowieckiego z r. 1278, danym klasztorowi Lubieńskiemu, tak nazwanym jest wydatek na częstowanie przyjeżdżającego monarchy: „a dacione quorumlibet festivitatum ubicumque, quod godne dicitur.“ T. Czacki powiada, że „była to powinność dawania pewnej opłaty lub wielości bydła albo darów jakich w dni uroczyste,“ nazwana tak od godowania czyli ucztowania i godów. W języku prawniczym w dawnej Polsce taką samą nazwę nosiła opłata sądowa, którą strony uiszczały, gdy udało się wszczętą sprawę umorzyć z powodu zgody.
Gody. Lata ery chrześcijańskiej liczyły się od dnia narodzin Jezusa Chrystusa. W dniu więc Bożego Narodzenia styka się lato stare z nowem, czyli w mowie dawnych Słowian dwa „gody.“ Stąd powstała nazwa pierwszego miesiąca po tych godach „stycznia,“ i nazwanie świąt Bożego Narodzenia „Godami.“ Jakoż naród polski przez długie wieki inaczej świąt tych nie nazywał, a choć klasy wyższe i literaci zaniechali używania tej nazwy w XVIII w., to jednak lud wiejski, jako największy konserwatysta w rzeczach narodowej mowy i obyczaju, dotąd Boże Narodzenie tylko Godami mianuje. Ze Słowian, oprócz Polaków, tylko Czesi i Łużyczanie Boże Narodzenie nazywają „hody.“ U ludu naszego „Gody“ znaczą czas od Bożego Narodzenia do Trzech Króli, w którym wszystkie wieczory nazywano „świętemi,“ wystrzegając się podczas tychże wszelkiej pracy a tylko spędzając czas na wzajemnych odwiedzinach, ugaszczaniu i śpiewaniu prastarych pieśni, które duchowieństwo postarało się zastąpić jasełkami i kolędami o narodzeniu Jezusa Chrystusa. Wyrażenie „od god“ znaczy w jednych stronach od Bożego Narodzenia a w innych od Nowego Roku. Mówi się też: „na gody,“ „w gody,“ „przed gody“ i „po godach.“ Ponieważ dwie takie uroczystości, jak Boże Narodzenie i rozpoczęcie nowego roku, uczyniły Gody najweselszą uroczystością doroczną, nietylko modlitwą ale i ucztowaniem obchodzoną, ucztowanie to zatem nazywano od godów „godowaniem,“ a wyraz „gody“ stał się synonimem każdej biesiady uroczystej, zwłaszcza weselnej, lubo w znaczeniu wesela „gody“ u ludu naszego nie używają się. Adalberg w Księdze przysłów podaje 23 przysłowia, dotyczące Godów.
Godziemba, herb polski stary, przedstawiający zieloną sosnę o trzech wiechach i pięciu korzonkach w polu żółtem. Nadany miał być już nie wiadomo przez którego z panujących doby piastowskiej rycerzowi, który pozbawiony konia i oręża na pobojowisku pokonał nacierającego jeźdźca wyrwaną z ziemi młodą sosną. Stosław Łaguna znalazł herb ten w aktach z r. 1403, Piekosiński pieczęć z r. 1451 Jakóba z Żórawicy doktora dekretów i kanonika krak. Podług Bar. Paprockiego pieczętowało się tym herbem w XVI wieku 19 rodów, a mianowicie: Czyżowie, Dąbscy, Godziembowie, Gorzkowscy, Głowińscy, Kobyłeccy, Kucharscy, Lubrańscy, Maliszewscy i Maleszewscy, Paniewscy, Puccy, Rusinowscy, Radeccy, Sosnowscy, Sławoszewscy, Węgleńscy, Wylamowie, Wysoccy i Wojuczyńscy.
Godzina. W Statucie litewskim (rozdział IV art. 54, wyd. z r. 1698) czytamy: „w sporze (sądowym) jeśliby strona powodowa co przeciwnego sobie usłyszała, na coby rozmyślenia potrzebowała, tedy sąd na odstąpienie i poradę z jej przyjacioły ma jej dopuścić najdalej na jedną godzinę. A będzie-li i powtóre taż strona użyczenia czasu na poradę prosić, tego sąd i powtóre bronić nie ma, także na jedną godzinę. Potemuż i obżałowanej stronie rozmyślania na czas niema sąd bronić.“ Trzeba dodać, że wedle konstytucyi z r. 1588, gdy sprawa była o crimen lesae majestatis, to sąd winien był dać obrońcę i termin ad deliberandum do dni trzech.
Godzinki, nazwa polska nabożeństwa na cześć Niepokalanego poczęcia N. Maryi Panny, w kształcie pacierzy kapłańskich, czyli godzin kanonicznych ułożonego. Że od tamtych daleko krótsze, więc tylko zdrobniale „godzinkami“ nazwane zostało. Jutrznia, pryma, tercya, seksta, nona, nieszpory i kompleta, stanowią 7 części godzinek, po wszystkiem polecenie godzinek i antyfona z modlitwą. Kto te godzinki ułożył, w którym kraju i języku, na pewno nie wiadomo. Do Polski przybyły w wieku XVI, król Zygmunt III codziennie je odprawiał, dwory ziemian i obozy rycerskie brzmiały niemi, więc i dla ludu ks. Jakób Wujek, jezuita, na język ojczysty z łaciny je przełożył, dobrze oddawszy śpiewem pięknym i poważnym. Baśń ludowa niesie, że czarnoksiężnik Twardowski, porwany przez czarta, winien ocalenie swoje Godzinkom, gdy ofiarując się, zaśpiewał: „Z pokłonem, Panno święta...“ Długosz, opisując bohaterskie wyprawy Bolesława Krzywoustego (w r. 1105), powiada, że Bolesław przed każdą bitwą odprawił officium Sanctae Mariae, co przetłómaczono na polski w wydaniu Przeździeckiego: „Godzinki do Najświętszej Panny,“ szczególniejsze bowiem miał do Niej nabożeństwo.
Godzinnik, tak w języku staropolskim zwano zegar, godzinarzem — zegarmistrza, a godzinarstwem — zegarmistrzostwo. W pałacu Kazanowskich w Warszawie był sławny zegar, wyrzucający co godzinę złotą kulę, którą pacholę pilnujące napowrót w oznaczone miejsce wkładało. Był on dziwowiskiem dla Francuzów, którzy przybyli z Paryża w orszaku Maryi Ludwiki Gonzagi, małżonki Władysława IV. W wieku XVI, a nawet jeszcze w XVII, zegary 24 godzin pokazywały. Haur za czasów Jana Kazimierza powiada, że „w Krakowie, przy kościele farnym Panny Maryi, na wieży zegar piękną akkomodowany inwencyą. Najprzód każdego dnia globus miesięczny obraca się, wszystkie każdego miesiąca wyrażając kwadry, przytem są dwie niemałe statuy, więc za każdą godziną jedna z nich dzwoni i zębami, jakoby licząc, uderza, pokąd bić nie przestanie. Ten zegar jest cały, który po zachodzie słońca zawsze tak w lecie, jako i zimie każdego czasu godzin 24 wybija jednakowym ciągiem.“ Już z jednego wyrażenia Haura „ten zegar jest cały“, dorozumieć się trzeba, że za czasów Haura wchodziły w użycie zegary nie całe, t. j. tak zwane „małe“ czyli półzegarza, pokazujące nie 24, ale 12 godzin. Jakoż uchwała sejmowa w Voluminach legum, mówiąc o godzinie, w której szynki powinny być w nocy zamykane, uwzględnia obydwa rodzaje zegarów: „U szynkarzów picia żadnego najdalej do godziny ósmej na półzegarzu“, a na całym zegarze do czwartej w noc żaden szynkować nie ma. Te półzegarza przedstawiały już sposób liczenia godzin dzisiejszy i regulowane były podług wschodu i zachodu słońca południka miejscowego. Książeczki do tego wydali matematycy owocześni: Żórawski i Gostumiowski, a potem przy kalendarzach zaczęto drukować odpowiednie tabele. Kurantem nazywano w Polsce zegar grający. O takim pisze Krasicki w „Satyrach“:
„Bije zegar kuranty a misterne flety
Co kwadrans, co godzina dudlą menuety.“
O zegarach i zegarkach w XVIII wieku pomieścił cały rozdział ks. Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów i zwyczajów za Augusta III“ w t. IV, str. 59 wydania z r. 1855. Cofając się w przeszłość, domyślać się musimy, iż gdy nie znano zegarów, dzielono zapewne czas tak, jak to czynią dotąd ci wieśniacy, którzy zegarów nie mają a znają tylko: wschód i zachód słońca zimowy i letni, południe, północ, śniadanie, podobiadek, podwieczorek i wieczerzę, pianie kura: pierwsze, drugie i trzecie. W dzień miarkowano się po cieniu, w nocy po gwiazdach. Duchowni dzielili dobę podług obowiązków kościelnych, więc na godziny tercyalne, nieszporne i t. d. W statucie Wiślickim jest rozporządzenie, że sądy mają trwać do południa czyli do godziny 9-ej. Trzeba więc z tego wnosić, iż w wieku XIV Polacy tak liczyli godziny, że południe zawsze wypadało o godzinie 9-ej. Przypuszczając, iż doba musiała się już wówczas dzielić jak dzisiaj na godzin 24, wypadnie, że zaczynano liczyć godziny od 3-ej rano, czyli mniej więcej od wschodu słońca w dniu najdłuższym, i pory, w której pracowici rolnicy budzą się do pracy przez rok cały. Znajduje to uzasadnienie w regułach niektórych zakonów, w których założyciele polecają obiadować także o godz. 9-ej (obecna 12-ta), więc w czasie zenitu słonecznego. Dawniej cała społeczność polska a dziś jeszcze lud wiejski przyjmuje o tej porze główny dzienny posiłek.
Golcz, pewien gatunek płótna, jak to widzimy ze Statutu Herburta, nakazującego, aby „płótno wszelakie, a mianowicie płótno golcz, było na wielkie łokcie przedawane.“
Gołąbska konfederacja w r. 1672 była związkiem stronnictwa szlacheckiego, uformowanym ku obronie króla Michała Korybuta, przeciwko t. zw. malkontentom, którzy chcieli go albo zdetronizować, albo nakłonić do abdykacyi dobrowolnej, żeby na tronie osadzić hr. Saint-Paul de Longueville, księcia krwi królewskiej, Francuza. Rewolucyjny ten zamiar magnatów polskich ujawnił się dość wyraźnie na drugim sejmie owego roku, zaczętym d. 18 maja a zerwanym d. 30 czerwca. Zaraz też d. 26 maja Krzysztof Żegocki, od roku biskup chełmski a dawniej żołnierz i wojewoda inowrocławski, zaproponował Wielkopolanom na ich sesyi prowincjonalnej zawiązanie generalnej konfederacyi z niezwłocznem powołaniem pospolitego ruszenia dla odparcia zewnętrznego nieprzyjaciela, t. j. Turka i wewnętrznych wichrzycieli, t. j. malkontentów-magnatów. Pospolite ruszenie zbierało się pod miasteczkiem Gołębiem (w Lubelskiem) w październiku, a tymczasem Kamieniec podolski poddał się już potędze tureckiej, której zagony posuwały się aż pod Zamość. Roztrząsanie aktu konfederacyi zakończono 16 października, 17-go nastąpił wymarsz, a 20-go zatoczono obóz generalny pod Lublinem, gdzie też zakończyła się akcja wojenna. Chociaż bowiem liczba pospolitego ruszenia zwiększała się z dniem każdym nadciągającymi z różnych województw hufami, gdy jednak głębokie gliny lubelskie jesienią rozmiękły a Tatarzy i Turcy nie posuwali się wgłąb Rzplitej, szlachta od 30 października do 4 listopada rozjechała się prawie wszystka. Pozostała tylko śmieszna opowieść Paska o wyprawie pod Bełżyce przeciwko Tatarom, których tam nie było. Deputaci z marszałkiem dopełnili w d. 10 listopada ostatniej formalności prawnej, t. j. oblatowania aktu konfederacyi w grodzie lubelskim. I dlatego to konfederacja Gołąbska powinna się właściwie nazywać Gołąbsko-Lubelską. Największą ilość dokumentów do dziejów tej konfederacyi uwzględnił i przytoczył Tad. Korzon w dziele „Dola i Niedola Jana Sobieskiego,“ Kraków 1898.
Gołota, tak zwany był w prawie polskiem każdy człowiek nieosiadły, inpossessionatus, t. j. nie posiadający żadnego mienia. Prawo rozumiało pod tym wyrazem ludzi wolnych, jakimi byli np. słudzy niepoddani, cudzoziemcy bez stałego procederu, zgoła kto nie był szlachcic ani osiadły mieszczanin, kmieć lub Żyd. A więc przedewszystkiem chłopi wolni, bez osiadłości gruntowej, należeli do gołoty. W Statucie Herburta czytamy: „Jeśli nieosiadły, albo inaczej odartus, albo gołota, komu byłby winien, ma odpowiadać w sądzie grodzkim o każdą rzecz (str. 360). Który oprawę żeniną prawem przegrał, ma być mian za gołotę, i na potym ma być prawem gołotów patrzan (str. 224). Gdy sługa czyj, rzeczony gołota, albo inaczej obłomek, komu krzywdę uczyni, pan jego będzie powinien zań dosyć uczynić.“ Najważniejszem w prawie było to, że gołota, chociaż miał sprawę cywilną, pozywany być musiał do grodu a nie sądu ziemskiego i powinien być zaraz na żądanie pozywającego aresztowany. Pozwanemu gołocie kładziono pozew przez przybicie go na drzwiach kancelaryi sądowej, lub kościoła parafii, w której przebywał. „Szlachtą zgołociałą“ nazywano tę, która dobra ziemskie sprzedawszy i w mieście osiadłszy, z wypożyczania pieniędzy żyła. (Vol. leg. t. II f. 972). Za ostatnich czasów Rzplitej zdarzało się, że szuler i awanturnik, który po wysokich towarzystwach bywał i bez patentu nosił mundur generalski (jak pisze J. Moraczewski), gdy popełnił jakie przestępstwo, nie mógł być gdzieindziej policzony, tylko do gołoty i zaraz pojmany zostawał. Za gołotą mógł jednak ręczyć gospodarz domu.
Gomółka, jeden z odwiecznych w Polsce sposobów przyrządzania sera w kształcie osełek, o którym pisze ks. Kluk: „w serwatce przegotowanej znajdzie się zawsze twaróg, z którego porobią się gomółki na rozchód pospolity.“
Gomółka Mikołaj, urodzony w pierwszej połowie XVI w. podobno w Krakowie, zmarły 5 marca 1609 r. w Jazłowcu na Podolu, największy i najoryginalniejszy muzyk i kompozytor polski doby zygmuntowskiej. Kamień grobowy, (jeżeli dobrze odczytany), daje mu 45 lat życia, zapewne mylnie: wielkie bowiem jego dzieło „Melodje na psałterz polski“ (do słów Jana Kochanowskiego) drukowane było w Krakowie r. 1580, trudno zaś przypuścić, aby je wydał w 16 roku życia. Szczegóły jego życia niewiadome, żaden bowiem z tamtoczesnych pisarzów polskich o nim nie wspominał. To tylko wiemy z rachunków „księgi stołu“ królewskiego, że Gomółce fistulatori, zapewne kompozytorowi naszemu, jako członkowi kapeli Zygmunta Augusta płacono 26 groszy ówczesnych tygodniowo a w r. 1558 groszy 30 czyli dukata. W spisie muzyków kapeli Batorego z r. 1580 już Gomółki nie znajdujemy. Musiał po śmierci Zygmunta Augusta zarabiać na chleb w kapelach magnackich, co wskazuje i nagrobek, i wówczas osiadł w Jazłowcu może jako kapelmistrz Hieronima Jazłowieckiego. Kamień grobowy Gomółki dziwne przechodził koleje. Gdy kościół jazłowiecki opustoszał, grobowca użyto do murów poblizkiej gorzelni! Sława ocalenia drogocennej pamiątki należy się księdzu Łuszczyńskiemu, plebanowi jazłowieckiemu w pierwszej połowie XIX w., który, wydobywszy ją z gorzelni, umieścił w dawniej dominikańskim a dziś parafjalnym kościele. Z utworów Gomółki doszło do nas dzieło wielkich rozmiarów p. t. „Melodje na psałterz polski przez Mikołaja Gomółkę uczynione, ofiarowane Jego Mści ks. Piotrowi Myszkowskiemu, biskupowi krakowskiemu etc. w Krakowie u Łazarzowej R. P. 1580.“ Jest to muzyka do wszystkich 150 psalmów Dawida, tłómaczonych przez J. Kochanowskiego, ułożona na 4 głosy mieszane bez akompanjamentu. Najwybitniejszą z zalet tego dzieła — pisze Aleks. Poliński — stanowi jego styl zupełnie odrębny od kościelnego, używanego wówczas powszechnie w Europie. Część większa psalmów jest pisana w duchu muzyki narodowej polskiej; niektóre nawet, jak np. psalmy: 4, 16, 45, 47, 53, 77 i wiele innych, pod względem formy, melodyi i rytmiki mocno przypominają polskie pieśni ludowe, tylko że są utrzymane w nastroju poważnym i religijnym. Pod tym względem psalmy Gomółki wyróżniają się korzystnie wśród utworów muzyków polskich i wogóle europejskich, którzy utwory swoje wzorowali wszyscy na arcydziełach włoskich. Ta narodowość w muzyce Gomółki jest wynikiem głębokich jego przekonań i wyższych pojęć, jak o tem chlubnie świadczą własne jego słowa w dedykacyi, gdzie powiada, że jego psalmy „są łacniuchno uczynione, nie dla Włochów, dla Polaków, dla naszych prostych domaków.“ W tych psalmach Gomółka okazał się pierwszorzędnym melodystą, nawet w dzisiejszem pojęciu melodyi, oraz znakomitym harmonistą. Że również dobrze znał kontrapunkt, o tem świadczy np. psalm 45 z ciekawemi kombinacjami polifonicznemi. Wogóle jednak więcej dbał o melodję i harmonję, niż o kontrapunkt, podczas gdy wszyscy kompozytorowie współcześni postępowali wprost przeciwnie. A. Poliński przełożył na nuty dzisiejsze i podał w wydaniu jubileuszowem dzieł Kochanowskiego 6 psalmów i w „Śpiewach chóralnych Kościoła Rzym.-Kat.“ psalmów 3. Oskar Kolberg utrzymywał, że w kościele Dominikańskim w Krakowie znajdował się był rękopis Gomółki do pieśni Klonowicza na śmierć Kochanowskiego i że ten rękopis spłonął wraz z całą bibljoteką w wielkim pożarze Krakowa r. 1850. O tym szczególe zapewniał Kolberga jeden z dominikanów z bibljoteką klasztorną dobrze obeznany. Niektórzy przypisują także Gomółce autorstwo kolędy: „Pastuszkowie mili.“ To pewna — pisze Poliński — że ta cudna kolęda, ułożona na 4 głosy mieszane, tak pod względem melodyjnym jak harmonicznym i stylowym (czysty styl pieśni ludowych polskich), mocno przypomina autora psalmów. Ciekawe studjum: „Gomółka i jego psalmy“ pomieścił A. Poliński w „Echu muzycznem“ z 1880 r.
Goniony, była to gra i taniec zarazem, jakich Polacy mieli dużo. Następujące wyjątki z dawnych pisarzów polskich pozwalają wnosić o nadzwyczaj ożywionym charakterze tej zabawy: „Gra, gdzie jeden drugich ściga“ (J. Kochanowski). „Jął uciekać, razów jednak kilka w tym gonionym oberwał“ (Dwór Trztyprztyckiego). „Milej patrzeć, gdy dziewka na koniu harcuje, niż gdy gonionego z goleńcem tańcuje“ (Mar. Bielski). „Dawno to i u cielca karał Bóg onego, kiedy około niego też szli w gonionego“ (Rej w Wizerunku). Taniec ten określali niektórzy przymiotnikiem „szalonego.“ Pasek porównywa z tym tańcem pewien epizod z czasu wojny: „bo to nie wojna była, ale właśnie goniony taniec, bośmy ustawicznie z miejsca na miejsce gonili nie goniąc, a oni uciekali nie uciekając,“ tylko nie było tego, „żeby do gonionego tańca były pogotowiu i damy.“
Gonitwa („in gonitvam“), tak nazywano pewien rodzaj dziesięciny dla kościołów, lecz skąd powstała ta nazwa, nikt dotąd nie wyjaśnił w sposób zadawalający. Czy dawana była na rzecz kosztów pogoni za nieprzyjacielem, czy też z gruntów, z których ktoś został wygoniony. (Ob. „Dziesięciny“ Enc. Starop. t. II str. 105). Nam się zdaje, że ponieważ nazwa ta powstała w czasach, kiedy na porządku dziennym było rozdawanie rycerstwu szlacheckiemu ziemi książęcej, z której włościan przenosił czyli poprostu przeganiał książe do innych dóbr swoich (rycerstwu bowiem rozdawano tylko ziemie puste), „gonitwa“ zatem mogła to być dziesięcina dawana, jak wiadomo, obowiązkowo przez szlachtę z pustek po-włościańskich. Polską tę nazwę znajdujemy już w dokumencie łacińskim z r. 1233.
Gonitwy. W narodzie i w stanie rycerskim do najmilszych zabaw należały popisy, ćwiczenia i szermierki rycerskie. Tak było zresztą w całej Europie, gdzie turnieje na dworach królów, książąt i panów, stanowiły codzienną zabawę towarzyską. W pojęciach bowiem średniowiecznych oddawano większe hołdy zręczności i sile fizycznej, niż przymiotom umysłowym, które zostawione były stanowi duchownemu. Turnieje odbywały się wszędzie w tak jednostajny sposób, że opisywać ich tutaj jako zabawy narodowej nie można. Artykuły marszałka wiel. kor., r. 1578 w Warszawie ogłoszone, dają nam obraz gonitw publicznych, które odbyły się w Ujazdowie pod Warszawą, wobec króla Stefana Batorego, znakomitych gości i tłumów ludu „ku ozdobie przenosin Jana Zamojskiego, podkanclerzego koronnego“. Podług przepisu marszałka w. kor. ktokolwiek stawał w szranki, musiał być ubrany ozdobnie, bez ostrej broni, mogącej służyć do krwawego starcia, objeżdżał plac i stawał w jednym końcu, oczekując hasła. Sędziowie dawali je każdemu osobno. Rycerz, goniący w całym pędzie konia, usiłował trafić kopją w pierścień, wiszący na sznurze. Stopień jego zręczności sędziowie oznaczali liczbą. Kto pierścień wdział na kopję, zapisywano mu 6, kto górą weń uderzył, miał 3, dołem 2, a kto z boków — ten dostawał najniższą liczbę 1. Rycerze gonitwę kilkakroć powtarzali. Kto kopją sznur przeniósł, tracił wszystkie razy, równie jak ten, komu noga ze strzemienia wypadła, albo hełm spadł z głowy. Kto kopję złamał albo ziemi nią dotknął, musiał opuścić szranki. Dla najdzielniejszych były 3-stopniowe upominki. Tego rodzaju gonitwy do pierścieni, do głów tureckich, odbywały się i przed dworami i dworkami szlachty. Bywały gonitwy i na ostre, piesze i konne. Insi okazywali różne sztuki, siedząc na koniach. Przepisy turniejów, do których powinni byli wszyscy się stosować, przybijano na wrotach zamkowych. Górnicki, mówiąc o gonitwach i ćwiczeniach, nadmienia, że w jego czasach „kamieniem ciskanie i w zawód (do mety) bieganie, skakanie i inne podobne temu, nie do końca jeszcze zagasło.“ Powiada, że był zwyczaj w Polsce grać piłę (w piłkę), na koń skakać, ale go niema teraz. „A jako piły nie grawamy, tak zasię morzpręgi, chodzenie po powrozie na mietelnictwo poszło, a szlachcicowi by kęsa nie przystoi“. „Iżby się dworzanin dobrze (przed panem) popisał, musi być dobrym jeźdźcem, musi konia znać, wieść go pięknie i kształtownie na nim siedzieć, musi mieć rozumienie co któremu strojowi służy. Włoszy mają tę sławę, jakoby byli dobremi jeźdźcy, co się tyczy kształtownego jeżdżenia koniem i do pierścienia najlepiej biegać mieli.“ „I u zawodu (zawód czyli przeszkoda od zawieść, t. j. zagrodzić w poprzek drogę) kto nie może być pierwszym, wiele ma przed trzecim, gdy wtórym przybieży.“ „Gdy mu się też trafi w gończej abo w kolczej, abo w turnieju być.“ Wiele kobiet polskich umiało dzielnie jeździć konno a nawet przywdziewało zbroję w czasie zabaw i próbowało współzawodniczyć z braćmi i ojcami. W r. 1719 po całej Europie gadano o Helenie Ogińskiej, wojewodziance wileńskiej, która podczas wesela królewicza Fryderyka Augusta z Maryą Józefą, córką cesarza Józefa I, w Dreźnie, na słynnym karuzelu, przez młode damy odprawionym, mając lat 18, wszystkie rycerskie sztuki z taką dzielnością i zręcznością odbyła, że pierwszeństwo przed wszystkiemi wzięła i wyznaczoną nagrodę otrzymała (ob. Siłacze). Ze śmiercią Jana III, zwycięzcy z pod Wiednia, gonitwy rycerskie przestały być zabawą szlachty na dworach królów polskich. Za Sasów odbywały się już tylko karuzele. Stanisław Poniatowski próbował raz jeszcze wskrzesić gonitwy pod nazwą karuzelu w r. 1788 przy odsłonieniu pomnika Sobieskiego w Łazienkach, ale był to już tylko popis zfrancuziałych paniczów.
Gony bobrowe i żeremia, tak nazywano gniazda i siedliska bobrów. Zdaje się, że nazwa gony właściwa była językowi polskiemu a nazwa żeremie powszechna na Rusi litewskiej. Czacki przytacza rejestr, podany w r. 1229 przez Jaśka z Makowa Konradowi ks. mazowieckiemu, z którego widać, jak starannie prowadzone były bobrownie czyli hodowla bobrów na Mazowszu w XIII wieku, i jak dobierano maść czyli kolor futra przy rozpłodzie. Nad Narwią pod Pułtuskiem była osada gromadna czyli żeremie czarnych bobrów, z których wzięto na dwór książęcy 101 a na sprzedaż 50. Donosił Jaśko, że drzewa klonowego wiele bobrom dostarczył na zimę. Słynęły z obfitości bobrów gony na Mazowszu i Podlasiu nad Narwią, w Małopolsce nad Wieprzem i Nidą, a w Wielkopolsce nad Notecią. Bobrownikami nazywano dozorców i łowców bobrowych, a od ich osad wzięły początek swój nazwy wielu wiosek i miasteczek polskich dzisiejszych. Statut litewski powiada, iż w czyjej dziedzinie będą gony bobrowe cudze, ten nie ma doorywać pola bliżej od żeremia jak kijem dorzucić, a jeśliby pod żeremia podorał, a tym bobry wygonił, ma płacić 12 rubli, a temu żeremieniu przecie ma dać pokój. A jeśliby bóbr z tego starego żeremienia wyszedł, a przyszedł w insze żeremię na grunt inszego pana, tedy w czyim gruncie żeremię będzie, temu też i łowienie bobrów należeć ma. Czacki powiada, że bóbr wypłoszony z gonu, traci wszystek przemysł. To też bobrowe gony w Koronie były od czasów piastowskich pod dozorem łowczych.
Gorące prawo, tak w prawodawstwie dawnem polskiem nazywano wszelkie sprawy, wynikające z przestępstw, stwierdzonych „na gorącym uczynku.“ Uchwała z r. 1543 powiada, że gorące prawo jest recens crimen, którego czas jest rok i 6 niedziel. W r. 1588 postanowiono, że „na gorącym prawie Starosta każdego pojmać zawsze może.“ „Gorącemu prawu o gwałt miejski od szlachcica dawność nie szkodzi“ (r. 1520). „W gorącym prawie Urząd zawsze gotowy być ma“ (r. 1523).
Gorzała, gorzałka. Krasicki w wieku XVIII pisze w Panu Podstolim: „Te trunki, które ojcowie nasi po prostu nazywali gorzałką, potem wódką, teraz ochrzciliśmy likworami.“ Haur w XVII wieku przytacza naiwną anegdotkę: „Pewny człowiek, Ka zwany, doszedł sekretu palenia gorzałki; potym przez zbyteczne jej zażywanie zajęła się w nim gorzałka, tak że zgorzał; a stąd (zgorzał Ka) gorzałka ma mieć swoje nazwisko.“ Rysiński w czasach Zygmunta III przytacza o gorzałce przysłowia: 1) Gorzałką za grosz przyjaciela uczcisz a za dziesięć umorzysz, 2) Gorzałka, jak złodziej, ani wiesz, kiedy się wkradnie. „Gorzalnią“ nazywano budynek do wypalania gorzałki, „gorzalnikiem“ — wypalającego gorzałkę, „gorzałkosiem“ — rozpitego na gorzałce. Ks. Kluk w dziele o Roślinkach pisze w XVIII w.: „Z żyta pospolicie pędzi się gorzałka. Lepsza gorzałka pędzi się z pszenicy.“ Ł. Gołębiowski tak pisze pomiędzy innemi w dziele „Domy i dwory:“ „Wódka w XIV wieku w Niemczech wynaleziona, aqua vitae, akwawitą zwana, że przedłużać miała życie, u nas gorzałką, horyłką (na Rusi) od palenia. Z Niemiec przeniosło się jej używanie do Polski. Za Jana Olbrachta są spisy dochodów panującego z miast a pomiędzy nimi i z wódki. Jest opis dokładny intraty z Ejragoły na Żmudzi: tam już stopniowania gatunku wódek zapisane. Były znane w Polsce gorzałki: alembikowa, szumówka, i od zapraw rozmaitych: korzenna, alkiermesowa, cynamonka, fort gatunek wódki z gałganem (rośliną), karolkowa (czyli kminkówka), persyko z pestek, piołunówka, anyżówka, białomorwówka, goździkówka, cytwarowa, kordybanowa, na tatarak nalewana i konwalję. Sprowadzano wódki włoskie, francuskie, gdańskie, rumy i araki. Gdy zaczęto wódki zaprawiać cukrem, powstały esencje i likwory licznych gatunków: brzoskwiniowe, ananasowe, miętowe, różane, kawiane, pomarańczowe, wiśniowe czyli ratafje, goldwassery. Ratafii i krambambuli za Augusta III płacono kieliszek po tynfie. Wódki różnych gatunków stanowiły pierwszą zasadę apteczki domowej, gdzie były pod kluczem jejmościnym a w większych domach pod dozorem i kluczem „panny apteczkowej.“ W domach szlacheckich trudniły się przepędzaniem wódek przez alembik i zaprawianiem żony. Na Litwie nad likwory i wódki zaprawne przenoszono zawsze starą czystą żytniówkę, nalewaną w beczki dębowe, zwłaszcza po winie. Zamożniejsi mieli do podróży puzdra z przegródkami, zwykle na 4, 6 lub 8 flaszek do tyluż gatunków wódki. Wyrób wódek dozwalany był miastom za przywilejami królewskimi. Szlachta przywilejów podobnych nie potrzebowała, prawo bowiem polskie i król Stefan Batory, przyznając (r. 1576), iż ziemie, należące do stanu rycerskiego, są „wolne zawżdy ze wszemi pożytkami, któreby się na tych grunciech pokazowały,“ uznał tem samem prawo dziedziców do dochodów z ich browarów, gorzelni i sprzedaży tych trunków na ich gruntach jako korzyści do praw dziedzictwa ziemi przynależne. Rozpowszechnienie się gorzelni zwłaszcza w wieku XVIII pociągnęło za sobą zaniedbanie przemysłu piwnego, tembardziej że uprawa żyta na gorzałkę była łatwiejszą i powszechniejszą, niż jęczmienia i pszenicy na piwo.
Gorzkie żale, zbiór pieśni o Męce Pańskiej, śpiewany tylko w czasie Wielkiego postu, a nazwany tak od pierwszego wiersza początkowej pieśni: „Gorzkie żale przybywajcie!“ Śpiewanie tych pieśni nazywają Pasją (t. j. Męką) i lamentacją, a cały zbiór drukuje się dziś pod tytułem „Rozmyślanie Męki Pana Naszego Jezusa Chrystusa,“ bo w nabożeństwie tem wszystkie szczegóły Męki Chrystusowej są wspomniane. Początek Gorzkim żalom dały średniowieczne mysterja czyli djalogi religijne, przedstawiające Mękę Pańską, co pokazuje się już z samego układu, gdzie prologiem czyli wstępem jest właśnie pieśń „Gorzkie żale przybywajcie, serca nasze przenikajcie“. Trzy części, jakby trzy akty, sprawy, w każdej części trzy pieśni i epilog, czyli dokończenie, pieśń na procesyi śpiewana „Jezu Chryste, Panie miły...“ albo jeszcze tragiczniejsza „Wisi na krzyżu Pan Stwórca Nieba...“ Gorzkie żale w dzisiejszej formie wydrukowano po raz pierwszy r. 1707 p. n. „Snopek Mirry“ za staraniem ks. Wawrzyńca Stanisł. Benika, promotora bractwa św. Rocha przy kościele parafjalnym św. Krzyża w Warszawie. Ks. Bartłomiej Tarło, ówczesny proboszcz miejscowy, potwierdził to nabożeństwo, a ks. Szczepan Wierzbowski, oficjał warszawski, wydrukować dozwolił i sam pierwsze Gorzkie żale przy natłoku wiernych odprawił. Zapisano wówczas, że gdy dawne hymny łacińskie i niektóre polskie nie były przystępne dla ludu i przechodziły możność bractwa — dlatego ułożono te „czysto-polskie“, łatwe, bez kosztu do odprawienia, bo bez przedstawień scenicznych, bez kapników i biczowań, które przedtem w pięciu intermedjach, na uczczenie pięciu ran Chrystusowych, praktykowano. Nabożeństwo to pasyjne, wielce rzewne, pełne majestatyczności i skruchy, z nutą odpowiednią do treści hymnów, z konkluzją na klęczkach „Któryś za nas cierpiał rany“, pod wpływem misjonarskim rozpowszechniło się szybko po całym kraju i stało wielce miłem ludowi, a przez półtora wieku żadna książka w języku polskim nie rozeszła się w tylu egzemplarzach, jak „Gorzkie żale“. Na język litewski przełożone dość wiernie przez ks. Hilarego Stalmuchowskiego, wydane zostały pozornie w Wilnie, a rzeczywiście w Tylży r. 1873 p. t. Apmislijmas mukos ir smerties Jezuso Chrystuso.
Gospoda znaczyła dawniej to samo, co dom zajezdny w mieście lub przy gościńcu publicznym, jak również każda kwatera czasowa nietylko w domu zajezdnym ale w każdym domu prywatnym, u szlachcica, mieszczanina, w klasztorze lub plebanii. Gospoda jest mieszkanie czasowe w domu cudzym, co najlepiej określił Gliczner w XVI wieku słowami: „Człowiek mieszka na świecie, stojąc jako to w gospodzie, a nie w własnym domie.“ Koszutski mniej więcej powiada tak samo: „Na tym świecie tylko do czasu, jako na gospodzie mieszkamy.“ Budny używa wyrazu tego w znaczeniu schroniska, ucieczki, przytułku, np.: „Panie, gospodą ty naszą byłeś od rodu do rodu.“ Mawiano: mieszkać na gospodzie, stanąć gospodą u kogo, dać komu gospodę w swoim domu, być gospodą dla kogo. Kwatery wojska zwano „gospodami żołnierskiemi.“ Najwięcej gospód zajezdnych było w Krakowie i Warszawie, jako miastach stołecznych, oraz w Piotrkowie i Lublinie, jako miastach trybunalskich. Wogóle były nieliczne i niewygodne, a to z powodu, że szlachcic w podróży zajeżdżał do każdego nieznajomego szlachcica, jako do brata, znajdując zawsze gościnność dla siebie, sług i koni. Szlachta znała swoje najdalsze pokrewieństwa i powinowactwa tak, iż mawiano, że każdy szlachcic może przejechać z Gdańska do Kijowa „rzemiennym dyszlem“, stając gospodą tylko u kolligatów. Z taką samą uprzejmością dawały gospodę podróżnym klasztory i plebanje. Książęta panujący kazali stawiać dla swych gości po drogach szałasy. Tak Witold (r. 1423) ugaszczał biskupów polskich w Litwie. Podajemy tu zdjęty przez nas rysunek dziś już nie istniejącej typowej gospody z połowy XVIII wieku, którą napotkaliśmy jeszcze w najzapadlejszym zakątku Mazowsza, we wsi Osowcu nad Biebrzą.Gospodarność. Każdy, kto miał sposobność przeglądać dawne archiwa domowe polskie, owe stosy i skrzynie papierów po pradziadach, zwykle wyrzucane przez wnuków na poddasza, butwiejące i niszczone przez myszy i służbę domową, a jednak nieraz tak obfite, że dla kilku pokoleń na makulaturę wystarczały, ten zwrócić musiał uwagę na znajdujące się w tych archiwach, zwykle w znacznej ilości, drobiazgowo i porządnie spisywane rejestra gospodarcze, wydatki i rachunki pieniężne, i tak zw. inwentarze czyli opisy budynków dworskich. Kto te zabytki przeglądał w większej ilości, ten zawsze przyszedł do przekonania, że obok wiadomych wszystkim rdzennie słowiańskich wad i zalet narodu polskiego, obok tradycyjnej swarliwości, braku zmysłu politycznego, niewytrwałości w przedsięwzięciach, lekkomyślności i niezaradności przemysłowo-handlowej z jednej strony, a z drugiej: nieporównanej waleczności rycerskiej, ludzkości, łagodnego obyczaju, towarzyskości i wogóle wielkich przymiotów serca, posiadali Polacy jeszcze cnotę domowej gospodarności, o której tak lekkomyślnie zatracili dzisiaj tradycję, że dopiero potrzeba zanurzać się w szpargałach, aby tę wielką zaletę dawnych pokoleń odkrywać i podziwiać. Świadectw historycznych nie brakuje wprawdzie na potwierdzenie tego, o czem tu mówimy. Dość przeczytać to, co kronikarze i historycy napisali o Kazimierzu Wielkim, tym wzorze ekonomicznym dla wszystkich monarchów jego wieku, dość przejrzeć to, co wogóle o XIV wieku u nas napisał Szajnocha w dziele swojem „Jadwiga i Jagiełło.“ Gdy r. 1408 trapił Litwę skutkiem nieurodzaju głód srogi, Jagiełło wysyła tam 20 wielkich statków naładowanych zbożem kujawskiem nagromadzonem w ciągu lat kilku w śpichrzach królewskich przez „zabiegliwego“ Zaklikę z Międzygorza, kanclerza, i Jana z Obichowa, kasztelana szremskiego, starostów kujawskich. O „znanej gospodarności“ Bolesława księcia mazowieckiego wspomina pod r. 1446 Długosz. Oczywiście jeżeli gospodarność jednych zasłużyła sobie na wyróżnienie, tam wśród ogółu innych musieli być i mniej gospodarni i niegospodarni, inaczej bowiem nie byłoby miary porównania. Gdzie jednak napotykamy wiele dodatnich przykładów np. takich zabytków archiwalnych, o jakich mówiliśmy na początku, tam nabierają one znaczenia znamienności i charakteru danej epoki, warstwy społecznej lub całego narodu. Oto otwórzmy ciekawą książkę jednego z najpoważniejszych badaczów naszej historyi, ś. p. Adolfa Pawińskiego o „Młodych latach Zygmunta Starego,“ kiedy był jeszcze królewiczem, a znajdziemy tam takie np. ustępy: „Nim taki tabor (królewicza), który najmniej z 15-tu wozów się składał, ruszył w odleglejszą drogę, trzeba było najściślejszy odbyć przegląd wszystkich szczegółów, odnoszących się do wozów i uprzęży, aby niczego nie zabrakowało, a każdy przedmiot i każda rzecz w należytym była porządku. Zarządzenia czynił wprawdzie ochmistrz dworu, doglądał koniuszy, dozorca obozu, ale i Zygmuntowi nie były obce te przygotowania, bo on sam przezierał ściśle wszystkie wydatki, jakie z tego powodu wynikały. Więc brano ze sobą koła zapasowe do „kolebki“, w której królewicz jechał, do wozów skarbnych, kuchennych i innych, postronki, sprzączki, rzemienie do troków, smary w maźnicach. Dla koni kolebczanych jak i dla inochodników (wierzchowców) brano gunie i opony, podkłady do siodeł poduszczanych, strzemieńczyska, uzdy, uździenice i „lece“ (lejce). Ze wszystkich tych szczegółów, które w takiej rozmaitości przechodzą przez księgę wydatków z powodu tej lub innej podróży, wyziera obraz przezornego, rządnego i porządnego gospodarza, który lubi ład, ścisłość i systematyczność. Bo trzeba dodać, że na tem się nie kończy dbałość o porządek. Obejmuje ona wszystkie inne sprzęty i przyrządy, potrzebne w podróży. Puzdra, w których się mieści srebro stołowe, otrzymują nowe pokrowce z grubego płótna. Do pokrowców kupują się sznury dla mocniejszego ich opasania. Skrzynie, w których się mieszczą szaty, opatrzone mocnymi zamkami, pokryte są szerokimi na wozach oponami.“ — „Budżet domowy (królewicza) pozostawał prawie zawsze, z nielicznymi wyjątkami, w równowadze. Już to przyznać trzeba, że w podobnych warunkach niełatwo było końce z sobą związać, a jednak Zygmunt oględny, baczny, przezorny, nawet oszczędny, potrafił przez swoje rozumne gospodarstwo domowe uchronić się od ciężkich powikłań pieniężnych. Nad wydatkami czuwa on bacznie. Każe sobie podawać likwidacje rzemieślników za zlecone im roboty i sam sprawdza. Kiedy raz się zdarzyło, że nie chciano w Budzyniu bez straty przyjmować niemieckich groszy, — zwanych lichtyszycami, — a było ich w szkatule królewicza za 43 złote, kazał je zatrzymać i czekać z ich wydaniem, dopókąd nie osiągną swej zwykłej nominalnej wartości. W pomyślnym wypadku może na tem zyskano 2—3%, więc drobiazg. Ale w każdym razie to istotnie godny uwagi rys znamienny. Księga wydatków prowadzoną jest przez cały czas pięciu czy sześciu lat wielce starannie i szczegółowo. Co 2 tygodnie, a później co miesiąc aż do samego końca w r. 1506 rachunki sprawdza ochmistrz dworu, pan Krzysztof Szydłowiecki, i stwierdza rzetelność rozchodów własnoręcznym podpisem, iż przedstawione sobie wydatki znalazł zgodne z prawdą. Gdzie się przypadkowo jaki błąd przy wpisywaniu wydatków lub przy ich dodawaniu zakradł, tam zwykle odpowiednią u spodu robiono uwagę.“ „Czy królewicz, płacąc za kąpiel po dukacie, zbyt szczodrze postępował? czy kupując jeden „sorok“ czyli 40 sztuk skórek sobolowych za 90 dukatów, albo opony ścienne (szpalery) za 200 duk., nie dopuścił się zbytków — to stąd wniosków wyprowadzać nie można. Ale są jednak pewne szczegóły drobne, lecz znamienne, które jak błyski światła głębie duszy odsłaniają. Zygmunt każe dość często naprawiać swoje koszule i kołnierzyki. To ciekawe, charakterystyczne“..... Gawroński (Rawita) twierdzi, że piśmiennictwo staropolskie rolnicze i gospodarstwa domowego dotyczące, w XVI i XVII wieku „jest stosunkowo do epoki i treści bogate, że go na równi z owoczesną literaturą francuską i niemiecką postawić można. Jest ono chlubą naszego rolnictwa, świadectwem wybitnem naszego dorobku umysłowego na tem polu. Stawiski Edmund badał tych pisarzów samodzielnie i wysoko ich cenił, błądził tylko pod tym względem, że uważał literaturę naszą za rodzimą, wytwór wyłącznie pracy polskiej. Gdyby znał źródłowo klasyków rzymskich, owych Scriptores rerum rusticarum, byłby wiedział jak wiele nasz Gostomski (wojewoda rawski, autor najlepszej w XVI w. książki rolniczej p. t. „Gospodarstwo“) zapożyczył u Wergiljusza, Varrona i Columeli.“ Do najciekawszych pod tym względem książek polskich należy Teodora Zawackiego „Memoriale Oeconomicum“ wyd. r. 1616 w Krakowie, rzecz w krytycznem opracowaniu wydana r. 1891 przez prof. Rostafińskiego także w Krakowie. W „Kronice Rodzinnej“ z r. 1870 znajduje się podana przez Zygm. Glogera (nr. 10 i 11) rozprawka p. t. „Gospodarność dawniejsza“ osnuta na ciekawych listach rodziny Gryfów Branickich, z których dowiadujemy się, jaką skrzętnością odznaczali się ci magnaci w wieku XVIII, a zwłaszcza małżonka ostatniego potomka ich rodu, t. zw. „pani krakowska“ czyli kasztelanowa krakowska, siostra rodzona króla Stanisława Poniatowskiego. Mnóstwo wyjątków z jej własnoręcznych listów do oficjalistów, zarządzających rozległemi dożywotniemi dobrami, rzuca ciekawe światło na domowe życie wielkiej pani, która drobiazgową znajomość i zajmowanie się wszystkimi szczegółami zarządu wielkich dóbr i potrzeb swego dworu nietylko nie uważała za ubliżenie dla wielkiego stanowiska, ale starała się wykazać praktyczną znajomość swoją, oszczędność, przezorność i gospodarność we wszystkich sprawach rolnictwa, porządku i śpiżarni. A jak roztropnie i wysoko ceniono wówczas życzliwość swoich oficjalistów, jednym z dowodów tego są podpisy pod wysyłanymi do nich listami. Jan Klemens Branicki, hetman wiel. kor. (zm. r. 1771), podpisuje się zwykle „życzliwym bratem.“ Hetmanowa zaś wiele listów tak zakończa: „Jestem z szacunkiem, mój komisarzu, Waćpana życzliwa siostra i dobra jego przyjaciółka. J. Branicka.“ Podobnej treści, to jest o dawnej gospodarności, znajduje się 8 artykułów p. t. „Ze starych szpargałów,“ podanych przez Z. Glogera w „Gazecie rolniczej“ z lat 1887—1890.
Gościec, goździec, gwoździec, tak nazywano dawniej chorobę mniemaną, zwaną przez lud „kołtunem“ i bóle w członkach chorobie tej przypisywane, a więc głównie reumatyzm, który dzielono na Goździec mięśniowy, stawowy i sustawowy. „Z goźdźcowatej ostrości soków pochodzą nabrzmienia“ powiada ks. Perzyna w „Nauce cyrulickiej.“ „U ludzi goźdcowatych włosy i kołtony pokręcone wyrastają“ (Sakowicz w „Problematach o przyrodzeniu ludzkim“). „Jest wiele gośćcowatych na Rusi“ (Erazma Syxta „O cieplicach we Szkle“ r. 1780). Gościec lub gwoździec francuski był nazwą dzisiejszego przymiotu, syfilisu.
Gościnność. Miała wiele rozgłosu gościnność ludów starożytnych. Pieśni homeryczne świetny dają obraz gościnności z dawnych bohaterskich czasów Grecyi. Ale pomimo tych poetycznych opisów — jak słusznie twierdzi Nowodworski — w rzeczywistości gościnność starożytna ciasne bardzo miała granice. W Egipcie i w Persyi człowiek obcy poczytywany był za religijnie nieczystego i wszelkie z nim przestawanie zanieczyszczało. U Rzymian obcy nazywał się hostis (wróg). Dla Greka każdy cudzoziemiec był barbarzyńcą, t. j. istotą niższą. Nawet Grek z innego miasta był dla Greka cudzoziemcem, choć już nie barbarzyńcą. W Sparcie nie pozwalano na osiedlanie się Greków z innych miast. Peregrini, jak cudzoziemców nazywano w Rzymie, długi czas zostawali zupełnie po za prawem. Nieludzkość pojęć i praw starożytnego świata nie bardzo łagodziła się prywatną gościnnością, skoro potrzeba było oddzielnych umów i znaków do wzajemnego wyświadczania sobie gościnności. Gościnność wschodnia ograniczała się do obrębu domu, po za którym, t. j. na cudzej dziedzinie, gospodarz mógł złupić i zabić swego gościa. Z prawdziwą gościnnością spotykamy się w starożytności tylko u ludu izraelskiego, u którego wychodzono na spotkanie przybywającego wędrowca, obmywano mu nogi, stawiano posiłek, opatrywano jego służbę i zwierzęta. Taką samą humanitarną gościnnością, jak Izraelici wśród ludów starożytnych, odznaczyli się Słowianie pośród późniejszych narodów Europy. Był zwyczaj stary i powszechny w narodzie polskim, że tak w świetlicy pana jak w izbie kmiotka, na stole, nakrytym u pana białym obrusem lub barwnym kobiercem, a u kmiecia ręcznikiem, leżał wiecznie chleb i sól, z którymi przyjmowano gości w progu obyczajem odwiecznym. Gdy po domach szlacheckich przestano trzymać chleb na stole w izbie bawialnej, pozostał jednak w to miejsce tradycyjny pośpiech w zastawianiu posiłku zaraz po przybyciu gościa do domu. W wielu wszakże wioskach na Mazowszu i Podlasiu zwyczajem dawnym, przez lud dotąd zachowanym, chleb nigdy nie schodzi ze stołu, białym lub szarym obrusem (domowej roboty) przysłonięty. Stąd ów obyczaj — pisze Ł. Gołębiowski, że nie do karczem, do zajezdnych domów, lecz prosto w podróży udawano się do dworu, znajomego czy nieznajomego ziemianina, lub proboszcza, z którym wnet tworzyła się poufałość i każdy nie za natręctwo podróżnego to uważał, lecz jakby za wyświadczoną sobie przyjacielską łaskę i przyjmował najmilej. Stąd powszechny dawniej po dworach polskich zwyczaj zostawiania kilku miejsc próżnych u stołu dla panów „zagórskich,“ czyli mogących nadjechać. Stąd u możnych otwarte zawsze domy i stoły, zapraszanie raz na zawsze do nich i owa ludzkość w przyjęciu, że kto wszedł tylko w progi domowe z szablą u pasa, t. j. człek stanu rycerskiego, i cześć oddał gospodarzowi, miał prawo z nim zasiąść do stołu. Stąd uczty liczne z powodu świąt uroczystych, imienin, zaręczyn, wesel, chrzcin, pogrzebów, nowosiedlin i przenosin, zapustów, okrężnego, łowów, objęcia urzędu ziemskiego. O którejkolwiek wreszcie porze przybyłeś w dom szlachecki, zawsześ bywał uraczony, czekała na cię zostawiona część obiadu lub oprawna już kura, a w rychłem zastawieniu pokarmu dla gościa malował się porządek domu, pośpiech sług, dobroć gospodarza i gospodyni. Zaprosiłeś kogo do siebie? ten miał prawo kilku jeszcze znajomych lub przyjaciół w dom twój przyprowadzić, a lubo tym sposobem zamiast kilkunastu przybywało kilkadziesiąt osób, nie robiło to nieładu ani zagniewania gospodarstwa. Przeciwnie, wzmagała się ich wesołość i uradowanie z przybytku gości i możności okazania dostatku i porządku domowego, a gdy czego zabrakło, np. pościeli, spano „pokotem“ na sianie i nikomu do głowy nie przyszło, aby zwracać uwagę na brak wygody tam, gdzie był nadmiar serdeczności. Wrota dworów wiejskich w czasie spokojnym stały zawsze otworem podług znanej dewizy:
Brama na oścież otwarta przechodniom ogłasza,
Że gościnna i innych w gościnę zaprasza.
Słusznie też pisze dziś Krzywicki, że „gościnność była cnotą w epoce, w której plony zamiast sprzedaży na rynku gromadziły się w śpichrzach i śpiżarniach a oszczędność bywała wówczas marnotrawstwem, bo dary przyrody oddawała na pożarcie robactwu, nie ludziom.“ Wyśmiewanie też obecne dawnej gościnności szlacheckiej, owego anegdotycznego zdejmowania kół gościom i t. p. jest względnie do przymiotów i warunków dawnego życia naturalnego tak dobrze poglądem płytkim, jak byłoby równie niekonsekwentnem zachowywanie gościnności tych samych rozmiarów i form zewnętrznych w czasie dzisiejszym.
Gozdawa, jeden ze starszych herbów polskich, podług Piekosińskiego nazywający się pierwotnie Gozdowa a tylko przez heraldyków przekręcony na Gozdawa. Przedstawia podwójny kwiat białej lilii (jeden do góry, drugi na dół) w polu czerwonem. W średnich wiekach widzimy ten herb najpierw na pieczęci Pawła, kasztelana świeckiego (od zamku Świec) z r. 1308. W r. 1391 otrzymał ród Gozdowitów od Ziemowita księcia mazowieckiego wielki przywilej swobód. Podług Bart. Paprockiego pieczętowało się tym herbem w XVI wieku rodów 32, a mianowicie: Gozdawowie, Gozdowscy, Godlewscy, Grotowie, Giżyccy, Gołębiowscy, Boczkowscy, Balowie, Bączalscy, Dzierżanowscy, Dyszlowie, Dydeńscy, Humniccy, Hańscy, Jarząbkowscy, Jackowscy, Jasieńscy, Niemierowie, Osuchowscy, Przedborscy, Pieczychojscy, Popowscy, Piotrowscy, Reklowscy, Rożowie, Strzyżowscy, Sokołowscy, Solowscy, Stanowie, Turkowieccy, Wituscy i Ździarscy.
Grabia, Grabstwo. W starej polszczyźnie nie mówiono hrabia, tylko grabia, a brzmienie to pozostało dotąd jeszcze w tytułach: margrabia, murgrabia, burgrabia, falcgrabia; również mówiono i grabina w znaczeniu hrabiny. „U nas w aktach hrabiowie nasi Rzymskiego państwa, tytułu tego zażywać nie mogli“, pisze Ign. Krasicki, bisk. warm. Piotr Kochanowski tytułuje grabią Tęczyńskiego:
Toporów starożytnych synie,
Moja czci i ozdobo, grabio na Tęczynie.
Grad. Kazim. Haur w swojej „Ekonomice ziemiańskiej“ powiada, że za jego czasów w r. 1669, w dzień św. Maryi Magdaleny, wielkie spadły grady w Wielkiej Polsce, w Sandomierskiem, w powiatach Radomskim i Opoczyńskim. Znagła powstała burza i grady jako głazy z nieba padały. Nietylko zboża w ziemię wbiły, groble pozrywały, dachy w niwecz obróciły, gałęzie poobcinały i drzew niemało połamały, ale ryby w stawach, mnóstwo ptastwa i polnego zwierza natłukły i ludzi naraniły.
Graduał (graduale, od gradus — stopień); jest to ustęp z Pisma św. we Mszy pomiędzy lekcją a ewangelją przez celebrującego zawsze odmawiany, który we Mszach solennych w tem miejscu chór (po skończeniu epistoły) śpiewać powinien. Graduałem zowie się także księga powstała z dawnego Antiphonarium, a zawierająca w sobie śpiewy li tylko mszalne. Po starych bibljotekach kościelnych w Polsce nierzadko spotkać można dawne graduały pisane na pergaminie z bogatymi inicjałami. Biskupi polscy mieli szczególne staranie o takich księgach i po upowszechnieniu się druku, nakładem ich wychodziły od XVI wieku piękne i poprawne edycje graduałów. Mathias Bersohn w książce „O iluminowanych rękopisach polskich“ (Warszawa 1900, z 15 tablicami) podaje ciekawe wiadomości o najpiękniejszych graduałach i antyfonałach naszych.
Gramatka, polewka albo farmuszka gęsta z wody i piwa (lub wina) i tartego chleba, w czasie postu od wieków na stołach polskich podawana. Syrenjusz naucza, jak „gramatki i inne polewki sporządzać“: „Ośrzodkę z chleba, z winem a cukrem, abo w piwie warzyć, masła a soli przydawszy, polnego kminu dla smaku trochę, będzie gramatka abo biermuszka.“ Rachunki domowe Zygmunta I, z wieku XV, gdy był jeszcze królewiczem, wykazują, że w dni postne pożywał zwykle na śniadanie „gramatkę“ (Pawiński). Sędziwe niewiasty, pamiętające jeszcze koniec wieku XVIII, opowiadały piszącemu to, że za ich młodości powszechnem było w domach szlacheckich podawanie na post gęstej polewki zwanej „gramatka“, przyrządzanej z piwa, tartego chleba (częściej razowego, niż pytlowego), masła i soli.
Granat i półgranacie, sukna koloru granatowego, jednego z najbardziej ulubionych w Polsce. Volumina leg. wyliczają w r. 1643 „sukna: szkarłaty, granaty, półgranacia, półszkarłacia, alias wszystkie weneckie sukna.“ Granat i półszkarłacie w jednej cenie chodziły. Powszechnie były noszone przez wszystkie warstwy narodu granatowe wysokie rogatywki sukienne z siwym barankiem. Piszący to pamięta z lat swego dzieciństwa, a mianowicie z połowy XIX w., jak wszyscy włościanie i mieszczanie rolni na Mazowszu łomżyńskiem, a zwłaszcza w ziemi Wizkiej (nad Biebrzą), nosili siermięgi z samodziału domowego farbowanego na jasny granat. Tak ubierali się nawet niektórzy żydzi. Znany był wówczas w Tykocińskiem sędziwy kramarz, obchodzący okolicę z kramikiem, nazwany przez lud „Granatowym“ od barwy starej jego opończy.
Granice. W pięknem dziele Karola Szajnochy „Jadwiga i Jagiełło“ znajdujemy następujący ustęp, odnoszący się do epoki piastowskiej: „Dobroczynna natura przywiązywała całem sercem do ziemi. Już sama długa walka z dzikszą przyrodą czyniła ludziom drogą tę ziemię. Coraz bliżej z pokochaną poznając się, mianował naród każdą jej ustroń pewnem własnem imieniem. Wszelkie jeziora, lasy, łąki, bagna, drzewa pojedyńcze, miały osobne nazwy.“ „Za umiłowaniem, umianowaniem, szło ścisłe odgraniczenie każdego kęsa dziedziny. Nauczyciele innych narodów w rzeczy pojmowania granic własności ziemskiej obfitowali Słowianie we wszelkie rodzaje znaków granicznych (wyrazu i pojęcia gränze, w staroniemiecczyźnie granitze, granitz, w łacinie średniowiecznej granicies — nauczyli się Germanowie w średnich wiekach od Słowian). Nawet żelazne słupy Chrobrego nie są zmyśleniem. Wbijano takowe jeszcze w XIII i XIV wieku w rzeki graniczne. Wiemy to od świadków naocznych, którzy jeszcze sami pływali dokoła takich słupów żelaznych (Sommersb. Script. rer. siles.). Po żelazie używano dużych kamieni do oznaczania miedz. Na takich wkopanych głazach wyciosywano albo wizerunek Ukrzyżowanego, albo początkowe głoski imienia. Najczęściej sypał lud „kopce“ lub „wągielnice“, co znaczy narożniki. Po kilkanaście takich wzgórków strzegło granic wsi jednej. Niekiedy sadzono na nich umyślnie wierzby, wreszcie wszelkiego rodzaju drzewa, osobliwie grusze, o wciosanym krzyżu albo innem „piętnie“ lub „ciośnie.“ Gwałtowników granic wieszano. Grusze dlatego zasadzano najchętniej na granicach, że podług starych wierzeń naszego ludu, ścięcie gruszy sprowadza nieszczęście na człowieka. Przy sypaniu kopców kładziono w nie węgle, potłuczone szkło, garnki, cegły, na znak, że pagórek nie jest przypadkowem nagromadzeniem ziemi i kamieni, ale znakiem umyślnym. Kładziono przytem na usypanym kopcu obecnych młodzieniaszków i wyliczano im po kilka plag, żeby na całe życie znak ten graniczny zachowali w lepszej pamięci. Tacy służyli potem zwykle za świadków przy urzędownem obchodzeniu granic, zwanem „ochodzą.“ W wieku XII czynności tej dokonywał nieraz jeszcze sam książe, jako pan całej ziemi, wydzielający jej cząstkę zasłużonemu rycerzowi, lub w zastępstwie jego namiestnik. W późniejszych wiekach dopełniali „ochodzy“ podkomorzowie. W Vol. legum znajdują się setki uchwał sejmowych i przepisów prawnych o granicach i „granicznym postępku.“ Na całą literaturę prawniczą w tej mierze złożyło się wielu autorów, np. Stan. Łochowski (r. 1641), Marcin Paciorkowski (r. 1749), Gaworski (r. 1775), ks. Ostrowski (r. 1884), Korowicki (1827). Ostatnią a znakomitą rozprawę „O prawie granicznem polskiem“ napisał w r. 1858 uczony Stosław Łaguna, którą wydał w Warszawie r. 1875 jako tomik „Bibljoteki Umiejęt. prawnych.“ Wyszło także w swoim czasie „Rozgraniczenie dóbr wszelkiej natury w prowincjach koronnych — Prawo uchwalone d. 2 grudnia r. 1791“ (bez miejsca druku). Ob. również w Encyklop. niniejszej Dukt (t. II str. 62) i w „Wielkiej Enc. powszechnej“: Graniczna skarga i Graniczne prawo w Polsce, artykuły D-ra Al. W.
Granie roli. W „Dykcjonarzyku Teatralnym,“ wydanym w Poznaniu r. 1808, znajdujemy pod powyższym wyrazem następujące określenie, jak pojmowano wówczas zadanie sztuki scenicznej i powołanie artysty teatralnego: „Granie roli jest najtrudniejszą nauką i prawie nigdy nieskończoną. Malarz, rzeźbiarz znają, że ten lub ów rys nadaje taki lub inny charakter. Ale aktor jakiejże nie potrzebuje doskonałej duszy, jakiej znajomości świata, jakiego przeistoczenia się, ażeby uczucia osoby, którą ma wyobrażać, czy to wesołe, czy smutne, czy okropne, swojemu sercu przyswoił, na swojej twarzy i postawie okazał..... Umiejętność grania roli składa się z Deklamacyi, Akcyi czyli Gestów i Mimiki. Deklamacja czyli wymowa, najpiękniejszy przymiot człowieka, w aktorze świetniej się jeszcze wydaje. Sztuka mówienia podług prawideł gramatycznych, uczuć i natury, nie może być obcą artyście. Nabywa on jej długą wprawą, a jeżeli ją doskonale posiada, jakichże tryumfów nad sercem słuchacza nie odnosi? Poezja nawet, tak z siebie kunsztowna, za sprawą deklamacyi nowego nabiera blasku. Akcja czyli gesta idą zaraz za deklamacją, są skutkiem wzruszeń wewnętrznych. Natura może być pierwszą mistrzynią gestów aktora, ale chcąc mieć te gesta doskonalszymi, trzeba je od mistrzów umyślnych do tego nabywać. Mimika jest, że tak rzekę, mową serca, pokazując te wszystkie pasje, jakiemi dusza jest przejęta“ i t. d.
Grań, węgieł, krawędź, kant. „Zamek na cztery granie budowano,“ czworogranny i czworograniasty znaczy czworokątny. Od wyrazu grań pochodzi także granica, jako obwód, obręb, kres. Wacław Potocki pisze w „Argenidzie“: „Niech się każdy zachowuje w przyzwoitej grani.“
Gratiarum Actio pro victoria Chocimensi. Już po wydrukowaniu w niniejszej Encyklopedyi litery C i artykułu Chocimska rocznica napotkaliśmy w VI-ym tomie „Encyklopedyi kościelnej“ wyczerpujący artykuł o obchodzie tej samej rocznicy w kościele polskim, skreślony przez ks. Stanisł. Jamiołkowskiego. Ks. Jam. objaśnia, że obietnica święta na pamiątkę, jeśli zwyciężą, dana jakoby Polakom zamiast posiłków przez Papieża, jest czystym pomysłem poetyckim Wacława Potockiego w poemacie „Wojna Chocimska,“ łatwowiernie przez K. Wł. Wojcickiego w „Historyi literatury“ powtórzonym. Dopiero po odniesionem wielkiem zwycięstwie przez 30,000 Polaków nad 400,000 Turków i Zaporożców kr. Zygmunt III, łącznie z biskupami Rzplitej, upraszał Grzegorza XV o naznaczenie święta na ten dzień, „ut Deo sacer festusque Poloniae ac solennis perpetuo in posterum foret“ Jakoż ceremonjał procesyi nakazanej przez Stolicę Ap. zamieszczony został zaraz w pierwszem wydaniu rytuału piotrkowskiego, officium zaś czyli pacierze kapłańskie do brewjarza synod piotrkowski 1628 r. polecił ułożyć Janowi Fox, archidjak. krak., i Sebastjanowi Orzeszce, kanon. skarbimirs., którzy officium to ślicznie ułożyli w dobranych psalmach, antyfonach, hymnach i lekcjach. Ksiądz Orzeszko bowiem (zwany z łacińska Nucerynem) był nadzwyczaj biegły w muzyce i układał hymny kościelne. Ks. Jamiołkowski pisze, że kiedy to święto podniesiono do rytu dx majus, dojść trudno; dosyć, że dzisiaj we wszystkich djecezjach królestwa jest dx maj. W jednym z kościołów na Podlasiu obchodzi się nawet ono odpustem, a lud je zowie „świętem Turków.“ Pod tym samym Chocimem powtórnie jeszcze Polacy nad Turkiem odnieśli zwycięstwo d. 10 listopada 1673 r., t. j. w 52 lat po pierwszem. Zwycięzcą ich wówczas był Jan Sobieski, marszałek i hetman wiel. kor., w trzy lata później królem obrany.
Gregorjanek. Tradycja o św. Grzegorzu, który skupował dzieci na targ przywożone i oddawał do szkoły, uczyniła tego świętego patronem chłopców, rozpoczynających nauki szkolne, i dała początek zwyczajowi dawnych Polaków, że w dzień św. Grzegorza do szkół swych synów oddawali. Dzień tegoż patrona poświęcony był zabawom szkolnym, nazwanym Gregorjankami. Tak też nazywano i rekreację, którą żaczkowie mieli dnia tego po wszystkich szkołach, ich wiersze, oracje, śpiewy na ten dzień przeznaczone, jak również przebieranie się chłopców za rycerzy, biskupów, żydów, cyganów, cudzoziemców i t. d. „Ubrała go jak na jakie gregorjanki,“ pisze Haur w XVII w. Gregorjanek był to więc chłopiec przebrany i obchodzący gregorjanki. W znaczeniu wstępującego do szkół był synonimem nieuka, osiołka. Lud wiejski, w którego zwyczajach dzisiejszych odbijają się wszystkie echa obyczaju warstw oświeceńszych z dawnych wieków, przechował „Gregorjanki“ jako przebieranie się i obchody chłopców w Krakowskiem. W gwarze ludu nadnarwiańskiego chłopiec 8—10 letni zowie się „kryjan,“ co jest tylko skrótem i przekręceniem wyrazu gregoryjan.
Grenadjer. W bataljonach piechoty wybierano ludzi okazałych, dobrego prowadzenia się, wytrwałości, cierpliwości w trudach, męstwa i odwagi w bojach, z których tworzono oddziały wyborcze — elitów (compagnie d’élites), grenadjerskimi zwane. Nazwa pochodzi od wyrazu granat, pierwotnie bowiem grenadjerzy byli uzbrojeni ręcznymi granatkami, używanymi do rażenia nieprzyjaciół podczas szturmu. W roku 1815 był utworzony z ludzi wybranych ze wszystkich pułków pieszych pułk grenadjerów gwardyi. Oznaką grenadjerów za Księstwa Warszawskiego była czapka wysoka futrzana z kitą zwykle czerwoną, szlify włóczkowe oraz metalowe wyobrażenia granatów zapalonych na ładownicach, pasach i guzikach. Po r. 1815 grenadjerzy nosili na kaszkietach wysokie czarne kity włosiane. W tej epoce kompanje wyborcze czyli grenadjerskie w pułkach strzelców pieszych zwano karabinierskiemi. Grenadjerzy i karabinjerzy oprócz broni palnej byli uzbrojeni w pałasze. B. Gemb.
Groblowe, opłata w rodzaju „mostowego,“ pobierana niegdyś od podróżnych przez dziedziców, którzy na swoich ziemiach wielkie groble dla wygody publicznej budowali.
Groby wielkopiątkowe. Jest wprawdzie w mszale rzymskim rubryka, nakazująca w Wielki czwartek przygotować miejsce stosowne w kościele (w kaplicy lub na ołtarzu) na wystawienie Najśw. Sakr. w dzień wielkopiątkowy, sobotni i część Wielkiej niedzieli, jednak tylko w Polsce i na jej pograniczach upowszechnił się od średnich wieków i średniowiecznych misterjów zwyczaj uroczystego przybierania „w ciemnicy,“ stróżowania i „obchodzenia grobów.“ Grób taki przystraja się jak można najwspanialej w drzewa świerkowe, kwiaty, zwierciadła, opony i rzęsiste światło przy oknach zasłoniętych. Ceremonja tego nabożeństwa niegdyś była rozmaitą i dowolną, dopóki jej rytuał piotrkowski nie ujednostajnił. W Wielki piątek, sobotę i niedzielę pozostawia się Najśw. Sakr. w grobie, który przez te 3 dni pobożni nawiedzają. Nawiedzania grobów procesjonalne przez bractwa, a zwłaszcza z Kapnikami (nim ich zniesiono), nazywały się „procesjami jerozolimskiemi.“ Misjonarze warszawscy wydali roku 1858 książeczkę p. t. „Nawiedzanie grobów Chrystusa Pana.“ Mężczyźni i damy w miastach ubierały się na obchodzenie grobów zawsze czarno. W notatkach warszawianina Janickiego znajduje się wzmianka pod r. 1734, że siostra jego Fiszerowa w bławatnym swym handlu na Krakowskiem-Przedmieściu w dniach poprzedzających groby utargowała za materje czarne i wstążki 1422 tynfy.
Grochówka, polewka z grochu polnego, z grzaneczkami w kostkę i słoninką wędzoną, należy wraz z barszczem, krupnikiem i kapuśniakiem do ulubionych zup polskich. Od starych gospodyń na Mazowszu i Podlasiu, pamiętających w. XVIII, zanotowaliśmy przed laty, że zarówno na stołach ubogiej jak i zamożnej szlachty, niepospolite a tradycyjne powodzenie miała zawsze grochówka, dość gęsta, na smaku z włoszczyzny, „z ogonem“ w dzwonka pociętym.
Grodetur, Grodenapl i Grodeparis, spolszczone nazwy sprowadzanych z Francyi do Polski (zwłaszcza w XVIII w.) pewnych rodzajów tęgiej jedwabnej materyi francuskiej.
Gromnica, gruba świeca, zwykle z żółtego wosku, tak nazwana od gromu czyli piorunu, zapalano ją bowiem podczas piorunów i grzmotów (Skarga, Kazanie na dzień Oczyszczenia N. M. P. cz. I). Gromnice poświęcają się w kościele 2 lutego, t. j. w dzień Oczyszczenia N. M. P. i Ofiarowania Jezusa w świątyni, które też święto z tej racyi Gromniczną się zowie. Znaczenie symboliczne gromnic, jak wogóle światła w liturgii, płynie ze słów Ewangelii św. Jana, że Chrystus jest „światłością prawdziwą, która oświeca wszelkiego człowieka, na ten świat przychodzącego“. W modlitwach przy święceniu gromnic kapłan prosi Boga, ażeby swoją nauką i łaską umysł ludzi oświecał, a miłością serca ich zapalał. W ręku umierającego gromnica ma mu przypominać, że z gorejącą lampą dobrych uczynków powinien oczekiwać przyjścia Oblubieńca. Przy pogrzebach światło to oznacza, że ciało nieboszczyka mamy w poszanowaniu, jako przybytek Ducha św., że światłość wiekuista, o którą dla zmarłego w modlitwach pogrzebowych prosimy, świecić mu będzie. Gromnice z wosku białego zowią się światłem „jarzącem“ i używane być powinny przy wystawieniu Najśw. Sakram. i wszystkich uroczystościach wesołych w kościele, żółte zaś na pogrzebach, jako oznaka żałoby, a w czasie postów na znak pokuty i smutku. Praktyka chrześcijańska zaleca gromnice zachowywać w domu dla konających. W każdym też polskim, zarówno pańskim jak kmiecym, była gromnica i palma, na krzyż nad łóżkiem związane. W domach magnatów miewano gromnice przez papieża poświęcane i rozdarowywane. Po niektórych rodzinach zachował się dotąd stary obyczaj palenia gromnicy przed obrazem Bogarodzicy w każdy dzień uroczystości poświęconej czci N. M. Panny.
Grosz. Już pod wyrazem denar objaśniliśmy, skąd poszła nazwa denara u Rzymian i że była to moneta, mająca swój obieg nietylko w państwie rzymskiem, ale wszędzie, gdzie handel i stosunki tego państwa sięgały, a więc w całej zachodniej i środkowej Europie, zatem i w Słowiańszczyźnie. Gdy skutkiem spekulacyi monarchów i panów feudalnych, mających prawo bicia monety, denar malał i podlał, co niezmiernie utrudniało cyrkulację pieniężną, postanowiono wówczas zaprowadzić reformę menniczną. Najprzód więc we Francyi, w połowie XIII wieku, ukazały się starannie wybijane „grube“ denary, denarii grossi i od nich to poszła skrócona nazwa Grossus (gruby), a z niej spolszczona nazwa grosza, którą najprzód nazwano w Polsce grosze praskie, bite od r. 1300 do 1305 przez Wacława, króla czesko-polskiego, po 60 sztuk z grzywny czyli marki feinu (fig. 1). Lecz już w r. 1303 tenże król kazał bić 64 grosze z grzywny, dopuszczając się w ten sposób oszustwa. W Polsce zwano je „groszami praskiemi“ lub „szerokiemi“ i liczono pospolicie na kopy czyli sześćdziesiątki. Kazimierz Wielki w latach 1337—1346 wybijał podobne grosze krakowskie wedle stopy 48 sztuk z grzywny krakowskiej. Ponieważ jednak ta grzywna była o ⅕ mniejsza od praskiej, więc w proporcyi wypadała wielkość i wartość groszy krakowskich taka sama, jak praskich. Ponieważ do wieku XVI nie wybijano już później groszy podobnych w Krakowie, zatem w obiegu znajdowały się tylko grosze szerokie praskie, lecz w Polsce liczono ich zawsze 48 na grzywnę krakowską i rachuba ta istniała do wieku XVIII. Dawniejszy lekki denar stał się wobec groszy praskich i krakowskich monetą zdawkową i od r. 1396 przyjmowany był w cenie ⅟12 grosza szerokiego. Korzon, aby dać łatwiejsze pojęcie o ekonomicznej wartości grosza, przytacza, że np. Kazimierz Wielki wyznaczał w kopalniach wielickich płace roczne: żupnikowi 26 grzywien czyli 1248 groszy, sztygarowi 84 grosze, łucznikowi i kucharzowi po 48, kuchcie, palaczowi, odźwiernemu, pomywaczowi po 24 grosze, oprócz odzieży zimowej i letniej, oraz obuwia. Pod koniec XIV w. korzec żyta w Krakowie kosztował 5, pszenicy 7, para kurcząt 1, para trzewików 2, para butów od 4 do 12 groszy. Trzeci rysunek tu dołączony przedstawia rzadki grosz litewski króla Aleksandra Jagiellończyka z doby lat 1500—1506. Od XVI wieku skarb koronny polski wprowadza do rachunków swoich większą jednostkę, a mianowicie złoty czyli floren, dukat i wówczas to (r. 1507) edyktem Zygmunta I przyznano groszowi wartość ⅟30 złotego. Skutkiem ciągłego podlenia i zmniejszania się wartości monet, tak w Polsce jak i wszędzie, złoty polski przestał być synonimem monety złotej i za Augusta III Sasa spadł już tylko do wartości 30-tu groszy miedzianych, jakie z pewnemi przerwami wybijano w Warszawie od r. 1752, t. od czasów saskich do r. 1841. Z tych to groszy miedzianych podajemy rysunek (fig. 4) grosza Stanisława Augusta, bitego „z miedzi krajowej.“ Sześć ostatnich wieków przedstawia ciągłe zjawisko zmniejszania się wartości grosza polskiego, począwszy od Kazimierza Wiel., za którego panowania 14 szerokich groszy krakowskich lub praskich miało wartość 1-go dukata czyli florena. Za Jana Olbrachta liczono już na dukat takichże groszy 30 czyli pół kopy. Za Aleksandra — 32. Zygmunt I chciał przywrócić kurs dukata 30-groszowy, ale daremnie, bo widzimy już w r. 1598, że liczono na dukat groszy 58, oczywiście skutkiem ciągłego zmniejszania się ich wielkości i wartości srebra. W r. 1611 za dukat trzeba było płacić groszy 70, a w roku 1620 groszy 120. Ponieważ pamiętano ciągle o prawie Zygmunta I, że złoty równa się 30 groszom, więc złoty taki stał się już tylko monetą liczalną, ale nie faktyczną, bo 120 groszy stanowiło 4 złote liczalne, równe wartością jednemu dukatowi, który też od XVI wieku dla odróżnienia od złotego 30-groszowego zaczęto nazywać „czerwonym złotym“. W r. 1650 płacono za taki złoty czerwony nieczerwonych czyli 30-groszowych 6, a w r. 1679 już 12, wreszcie za czasów saskich — 18, a gdy pojawiły się w r. 1752 pierwsze grosze miedziane, to dukat był wart takich groszy 540, a następnie i 600.Grot jest to żeleźce: kopii, włóczni, spisy, dzidy, dzirytu, oszczepu; grot u strzał łukowych nazywano bełtem lub płoszczykiem. Wargocki powiada, że „na chorągwiach mahometowych miasto grotu dwa ogony końskie wisiały.“ Linde jako źródłosłów tego wyrazu nasuwa ze średniowiecznej łaciny garrotus, rodzaj strzały. Karłowicz sądzi, że źródłosłowem jest tu prędzej niemieckie Grat, Gräte — ość rybia, ostrze, przypominając, że pierwotne groty wyrabiano z krzemieni i ości.
Gród pierwotnie oznaczał nie miasto, ale tylko warownię, t. j. miejsce ogrodzone wałem, przykopami, palisadą. Pisarz arabski Al-Bekri mówi ogólnie o Słowianach z wieku dziesiątego, że chcąc budować sobie gród warowny, „kierują się ku łąkom, otoczonym wodami i trzciną, tam oznaczają miejsce okrągłe, albo czworokątne, wedle kształtu i rozmiarów, jakie chcą nadać grodowi. Naokoło wykopują rów a ziemię z niego sypią na wał, utwierdzając wał deskami i kołami, póki ściana nie dojdzie do zamierzonej wysokości. Odmierza się zatem i brama z dogodnej strony, a do niej podchodzi się po drewnianym moście.“ W czasach piastowskich każdy powiat, złożony z pewnej liczby opol czyli gmin, miał swój „gród,“ służący za schronienie dla okolicznej ludności podczas napadu nieprzyjaciół. W grodach takich siedzieli rycerze zawsze gotowi do obrony ziemi przeciw napadom nieprzyjaciół i rozbójników, nazywani: pogrodcy, grodzcy, albo „ludzie grodzkie.“ Wewnątrz grodu budowano dworzec z bierwion starodrzewnych. Przed wynalazkiem prochu i broni palnej wszystkie takie zamki były drewniane. Nawet na Wawelu do r. 1306 murowanego nie było. Dopiero Kazimierz Wielki ważniejsze zamki królewskie z powodu wchodzącej w użytek broni ognistej przemienił na murowane, i dlatego słusznie o nim mówiono, że zastał Polskę drewnianą a pozostawił murowaną. Każdy gród, zamek (castellum), miał swego grododzierżcę, który jako namiestnik, pomocnik panującego, zwał się włodarzem (vlodarius) i w zastępstwie swego pana piastował władzę sądową, wojskową i porządkową w całej okolicy. Później włodarzy takich od castellum zaczęto zwać kasztelanami i starostami. Przy grodach osiadali ludzie jako pod osłoną oręża i odbywały się targowiska. Na gruntach dokoła grodów, czyli na grodach, osadzano jeńców. Więc u stóp gór zamkowych powstawały pierwsze miasta, które z tego powodu grodami również nazywano. Przy Wawelu Kraków, przy Wysokim Zamku Lwów, przy Turzej górze Wilno, przy półwyspie zamkowym na Gople Kruszwica i t. d. Polskie grody i podgrodzia miały dość długo charakter czysto słowiański warowni książęcych i dopiero od napływu osadników niemieckich w wieku XIII-tym przekształciły się na miasta w znaczeniu zachodniem. Z rozwojem sądownictwa, władze sądowe musiały się rozdzielić. Spory cywilne miejskie przeszły do sądów miejskich, ziemskie do sądów ziemskich, zaś przy grodzie, czyli staroście grodowym, pozostały sprawy kryminalne, a mianowicie: o najazdy, rozboje, podpalania i gwałty, oraz władza egzekucyjna i policyjna w powiecie, kasztelanii, ziemi, t. j. okręgu grodowym. Sądził w grodzie starosta grodowy z prawem miecza, lub jego zastępca, podstarosta, w Wielkopolsce „surrogatorem“ zwany. Nad więzieniem, całością i porządkiem zamkowym czuwał burgrabia (burgrabius), do którego należało naprawianie warowni przy pomocy okolicznych mieszkańców, strzeżenie rzeczy cudzych, w składzie zamkowym zostających, kaduków, t. j. niczyich, na skarb przechodzących, sądzenie drobniejszych spraw ulicznych i wykonywanie poleceń starosty. Gród wreszcie posiadał pisarza i księgi grodzkie, inaczej wieczystemi zwane (w rodzaju notarjalnych), do których wpisywano tak zwane akta dobrej woli, tudzież manifesty czyli protesty przeciwko doznanym krzywdom i pogwałceniu praw krajowych. Jeżeli w zamku nie było sklepionego archiwum, to odnoszono papiery do zachowania w najbliższym murowanym kościele lub klasztorze. Gród więc był siedliskiem rządu krajowego w każdym powiecie, ziemi lub województwie, łącząc w sobie razem władzę sądowo-kryminalną z policyjną i egzekucyjną. Do dykasteryi grodzkiej oprócz starosty, pisarza i burgrabiego, należał jeszcze: mierniczy, pisarz prowjantowy i kilku poborców targowych. Służbę zamkową stanowił szafarz czyli klucznik, kucharz, woźnica, i pewna liczba drabów do imania winowajców, pilnowania osadzonych w wieży i stróżowania zamku. Dotąd po całym kraju rozrzucone są wały po starych grodach piastowskich, rozmaicie nazywane i dziś przez lud nieświadomy zwykle Szwedom przypisywane. W samej Kongresówce jest 13 wsi z nazwą Gródek, 3 wsie zwane Grodno, 3 zwane Grodziec, 21 z nazwą Grodzisk, Grodziska i Grodzisko, 5 z nazwą Grodzkie, 8 z nazwą Grójec, będącą uproszczeniem brzmienia Grodziec. Oprócz tych są 3 Nowogrody i 1 Starogród. W Łomżyńskiem leży wieś zwana zarówno dzisiaj jak w dokumentach z XV wieku Pieńki-grodzisko i przy niej eliptyczny wał potężny. Także w Łomżyńskiem leży z takim samym okopem wieś Grodzkie, zwana także w aktach średniowiecznych Mieczsług. Przypomina to nieco gród Bolesława ks. kaliskiego z XIII wieku, zwany podług Długosza Niesłusz. W kronikach polskich znajdują się liczne wzmianki o sposobach budowania podobnych ziemno-drewnianych grodów, ich obrony i zdobywania. Konrad mazowiecki buduje przeciw barbarzyńskim poganom pruskim zamek silny dębowy. Pomorzanie i pruscy poganie, przybywszy pieszo na odsiecz Nakła, obleganego przez Bolesława Krzywoustego, obrali sobie miejsce obronne, które umocnili rowami i okopami z przodu i z boków, ogradzając wysokimi ostrokoły w ogniu opalanymi i gęsto zabijanymi w ziemię. Bolesław, ujrzawszy obóz Pomorzan umocniony wałem silnym i przekopami pod zasłoną gęstej grodzy ostrokołów, dzid i oszczepów, tylcami utkwionych w ziemi a ostrzami kończastemi od góry nasrożonych, nim zbliżył się na rzut strzały, kazał zwolnić nieco kroku i stanąć, aby nie narazić wojska na strzały łuków, w których nieprzyjaciele najwięcej pokładali ufności. Światybor, książe szczeciński, obległszy należący do Jana z Czarnkowa zamek Słupią, spodziewał się, że go łatwo dobędzie z przyczyny, że okrążające go przekopy były suche. Gdy rycerze szturmujący, przekroczywszy okopy, poczęli już siekierami ściany wyrąbywać, Jan z Czarnkowa (widocznie wyczekawszy, aż się licznie nagromadzili) spuścił na nich tak gęsty grad kamieni i pocisków, że napróżno zasłaniając się sklepieniem z tarcz i rohatyn, ciężką ponieśli klęskę. Jako porę najlepszą do dobywania grodów uważano albo zimę, gdy wody pokryły się lodami, albo lato, gdy bagna powysychały. Za złą zaś porę uważana była jesień i wiosna. Bolesław Chrobry, zamierzywszy powściągnąć napaści pogan ościennych, niepokojących Polskę, pozakładał liczne na pograniczach grody i silnemi je załogami poobsadzał, a na ich utrzymanie naznaczył roczny dowóz żywności z wsi okolicznych. Danina ta wynosiła z każdego łanu czyli gospodarstwa kmiecego korzec żyta i drugi owsa w czystem ziarnie, a Polacy daninę powyższą nazwali stróża, ponieważ składaną była dla rycerstwa, stróżującego granic kraju. Po wszystkich tych grodach Chrobrego i jego panujących potomków pozostały widome dotąd ślady w eliptycznych, niekiedy wspaniałych jeszcze wałach, ale nie znalazł się dotąd żaden z potomków owego ludu lub rycerzy, który zwiedziłby wszystkie te grodziska, spisał je, odrysował, oznaczył na mapie i podał ziomkom owoc pracy swojej. Ponieważ tu mowa głównie o grodach pogranicznych piastowskich, podajemy zatem zdjęty przez nas rysunek jednego z takich, położonego na wschodniej granicy Mazowsza z Podlasiem, pod wsią Grodzkie nad rzeczką Rokitnicą, w okolicy pomiędzy Zambrowem a Tykocinem. O 3 mile od pomienionego grodziska znajduje się drugie na gruntach miasta Tykocina, bodaj czy nie najwięcej na wschód ze wszystkich mazowieckich wysunięte. Grodu tego podajemy już nie widok, ale zdjęty przez nas planik topograficzny. Piśmiennictwo nasze posiada sporą liczbę opisów pojedyńczych grodzisk lub wiadomości zgrupowanych w tym kierunku. Kirkor wydał w Wilnie r. 1859 Konstantego hr. Tyszkiewicza „Wiadomość historyczną o zamkach, horodyszczach i okopiskach starożytnych na Litwie i Rusi litewskiej“.Opis dawnych zamków drewnianych podał Michał Grabowski w „Ukrainie dawnej i teraźniejszej“ str. 151. Stan. Smolka zebrał mnóstwo wiadomości o grodach piastowskich w cennem dziele swojem „Mieszko Stary i jego wiek“ str. 123—144, a niektóre szczegóły znajdują się i u Zeissberga w „Dziejopisarstwie polskiem“ t. I st. 152.
Gruszecznik, grusznik. Ks. Kluk powiada, że tym samym sposobem z gruszek się robi, jak jabłecznik z jabłek, ale napój ten daleko jeszcze jest przyjemniejszy. „Dykcjonarz“ medyczny z r. 1788 twierdzi, że „im cierpsze są gruszki na grusznik użyte, tym się grusznik dłużej zachowuje“.
Gry. Wyraz gra jest skróceniem z wyrazu igra. W języku staropolskim igra oznaczała zabawę i rozrywkę w ogólności. Były więc: igry dziecinne, igry na instrumentach gędziebnych, igry na koniach i t. d. Wiele igier czyli zabaw poszczególnych otrzymywało nazwę gier. Łukasz Górnicki określa dobrze znaczenie tych dwuch wyrazów, pisząc w Dworzaninie: „Jegomość ksiądz biskup obierze ku igrze tę grę, która się jemu najlepszą będzie widziała“. Kronikarz Kadłubek, piszący w końcu XII wieku, powiada, iż jest zwyczajem dzieci grać z sobą w cet i w liszkę i na długim jeździć kiju. W statucie wiślickim Kazimierza Wielkiego (z r. 1347) znajdujemy, iż takie gry wszelkie są pozwolone, które służą, „aby czas zszedł dla rozrywki i ćwiczenia się“. Prawa polskie stanowiły, iż gracz jeden nie może prawem dochodzić na drugim swojej wygranej, i że nie może dopominać się słowami obelżywemi pieniędzy, przy grze pożyczonych, pod karą podwójną, na korzyść sądu i dłużnika. Za syna, gdy przegrał, rodzice nie byli obowiązani płacić przegranej. „Grać żaden nie ma z cudzoziemcem na wiarę, tylko o gotowe pieniądze, inaczej ani rzecz pożyczana będzie ważna, ani rękojmią pociągniony być, ani tego, co na nim wygra, dochodzić nie może“ (Vol. leg. t. I, f. 31). Najpowszechniejszą grą wieków średnich w całej Europie były kości (kostki) a po nich gałki. Synod krakowski z końca XIV wieku zabronił duchowieństwu grać w gałki, jako w grę hazardowną. Od gry w kości pochodzi wyraz „kostera“ czyli szuler. Gra w szachy przyszła do Polski jeszcze za Piastów. Kronikarz Jan z Czarnkowa opowiada, że w r. 1372 grał w szachy z arcybiskupem gnieźnieńskim, Jarosławem, na jego zamku w Żninie. Karty przyszły do Polski w wieku XV z Niemiec, że jednak były ręcznie malowane, należały długo do rzadkości i przedmiotów zbytkownych, a rozpowszechniły się dopiero w wieku następnym. Do staropolskich gier towarzyskich należały: Dziewka na wydaniu, Kot i mysz, Zelman, Pani Starościna, Garnuszki, Pary, Dzwonek, Komórka, Poczta, Krawiec, Trzeciak, Wieża babilońska, Cenzurowany, Koszyk, Darowany, Abecadło, Kupiec, Kłaniany, Kwestarz, Królowa Bona umarła, Sekretarz. Wesp. Kochowski tak opisał w wieku XVII grę w Zielone, właściwą porze wiosennej:
Z tych drzew zrywam latorośle,
Te Marynie pięknej poślę;
„Zielonem“ niech się zabawi,
A niech słuszny zakład stawi.
Ta gra tem się prawem chlubi,
Komu zwiędnie, kto je zgubi,
Lub go zbędzie innym kształtem,
Opłaca zakład ryczałtem.
Jan Chryzostom Pasek, w pamiętnikach swoich opisując zabawy w domu „pani kasztelanowej“, powiada, że był wyzywany „co raz to w karty, to w szachy, to w arcaby“. W książkach z XVIII wieku znajdujemy wymienione zabawy dziecinne: 1) Ślepa babka, 2) Gąsior, 3) Anioł, 4) Kładka, 5) Leszczotki, 6) Piłka, 7) Wcot, 8) Liszka, 9) Zakładka, 10) Ślepy dziadek, 11) Pierścień, 12) Karty, 13) Matony, 14) Krateczka, 15) Warcab, 16) Rzutka, 17) Kręgiel w mecie stawiony. Łukasz Gołębiowski napisał całe dzieło pod tytułem: „Gry i zabawy różnych stanów w kraju całym, lub niektórych tylko prowincjach. Umieszczony tu kulig czyli szlichtada, łowy, maszkary, muzyka, tańce, reduty, zapusty, ognie sztuczne, rusałki, sobótki i t. p.“ Warszawa, r. 1831. str. 332. W końcu dzieła podane są dwie melodje do Kupały i Rusałki, oraz dwie tablice, z których jedna przedstawia 6 rysunków do różnych gier, jak np. do fortecy, drużbarta i t. d., a druga 16 rysunków kart polskich. W dziele powyższem pomieszczone są opisy i rozdziały następujące: Bitwa w palcaty (str. 1), bohaty weczor (s. 3), comber (s. 3), derkacz (s. 4), gry niemowlęce i dziecinne (s. 6), studenckie (s. 13), nadające ruch ciału (s. 14), np. piłka, gra w palanta, meta, pół mety i ekstrameta, skakanie, bieganie do mety, śnieżki, huśtawka, kręgle, musztra, gry studenckie, uczące cierpliwości lub zręczności (st. 23), np. szubieniczka, domino, kardynały, forteca, łomigłówka, gry studenckie nierozsądne (st. 25), gry dziewczątek małych (s. 26), gry osób samotnych (st. 28), gry we dwie lub więcej osób (st. 29), np. warcaby, szachy; gry azardowne (st. 37), gra w kości (st. 38), gry w karty (st. 40), karty polskie (st. 41), gry dla zabawy (st. 43), np. kasztelan, wózek, bicz, nosek, rus, drużbart, zegarek, król, ramsz, panfil; gry polskie azardowne (st. 47), np. chapanka, tryszak czyli straszak, marjasz, pikieta, ćwik; karty francuskie (st. 54), azardowne, towarzyskie, dla zabawy; szamszurki, pasjanse, sztuczki w karty (st. 62), gry kmiotków i niższych stanów (st. 63), np. grele, krąg, świnka, bierki, dziewka na wydaniu, frycówki, gry żydowskie (st. 68), gry z bieganiem (st. 68), np. zajączek, wilk i gąski, kot i mysz, żaby i bocian, pan zelman, pani starościna, karczma, gotowalnia, garnuszki, ptaszek, pary, dzwonek, krawiec i t. d.; gry połączone z biciem (st. 75), z opowiadaniem lub odgadywaniem (st. 76), naśladowaniem (st. 84), o zakład (st. 85), gry pisane (st. 95), konik zwierzyniecki (st. 98), król kurkowy (st. 101), król pasterzy (st. 119), kulig (st. 122), łowy i myśliwstwo (st. 130), maszkary (st. 176), maszt (st. 183), muzyka (st. 187), obżynki, dożynki (st. 264), fajerwerki (st. 270), prima aprilis (st. 271), reduty (st. 272), rękawka (st. 275), rochwist (st. 276), rusałki (st. 277), rzeczpospolita babińska (st. 281), śmigurst (st. 290), sobótki (st. 294), krakowiak (st. 321), mazur (st. 322), tańce gminu (st. 325). Opisy wielu powyższych gier, zabaw i zwyczajów w zupełniejszem opracowaniu znajdują się w naszej encyklopedyi pod właściwemi ich nazwami.
Grzechotka, trajkotka zwana na Podlasiu także „chrząszczem“, narzędzie drewniane, używane powszechnie po kościołach (przez liturgistów zwane po łac. crotalum) w Wielkim tygodniu, a mianowicie gdy po przedzwonieniu na Gloria w Wielki czwartek dzwony umilkną, do zwoływania ludu na nabożeństwo i przy Mszy oraz na procesyi, co trwa aż do Gloria w Wielką sobotę a nawet w kościołach polskich aż do procesyi rezurekcyjnej. Na Anioł Pański w tym czasie używa się także grzechotki. Łuk. Gołębiowski w dziele „Lud polski“ pisze: „Jak tylko na wieży kościelnej przedtem odezwała się klekotka, chłopcy natychmiast biegali po ulicach z swojemi grzechotkami, czyniąc niemi przykry hałas. Narzędzie to spore drewniane, w którem cienka deszczułka, obracając się na walcu drewnianym pokarbowanym, donośne czyni terkotanie, tem głośniejsze, im tężej deszczułka jest przymocowana. Jedni robili te grzechotki sami, drudzy kupowali na rynku gotowe, gdzie znajdowały się kupami. Klekotka kościelna większa była osadzona na kółkach, jak u taczki, dla łatwiejszego toczenia jej po ulicy około świątyni, by oznajmić ludowi o zbliżającem się nabożeństwie. Teraz (mówi w r. 1829 Gołębiowski) nocni stróże w Warszawie i po innych miejscach grzechotkami oznaczają godziny, wzywają do czujności i gwałtownem przeciągłem grzechotaniem ostrzegają o pożarze“.
Grzymała, jeden ze starszych herbów polskich. Heraldyka właściwie nie wchodzi w zakres programu niniejszej Encyklopedyi, posiada bowiem wyjątkowo znaczną w naszem piśmiennictwie liczbę dzieł sobie poświęconych. Nic łatwiejszego byłoby, jak dzieła te streścić, wobec jednak ściśle określonego obszaru Encyklopedyi uwzględnienie całej heraldyki mogłoby tylko nastąpić kosztem pominięcia tysiąca rzeczy bezwarunkowo dla wiedzy i użytku ogólnego koniecznych, a nie posiadających wcale podobnych dzieł, ani podręczników, jak herbarze.
Możemy zatem pomieszczać rysunki tylko herbów, mających bliższy związek z dziejami kultury polskiej, a do takich właśnie należy herb Grzymała. Profesor Piekosiński napotkał 4 starożytne pieczęcie z tym herbem (które tutaj podajemy), a mianowicie komesa Mroczka z r. 1262 (fig. 1), komesa Bogusza Pogorzelskiego z r. 1276 (fig. 2), Jarosława, wojewody poznańskiego z r. 1343 (fig. 3) i Mikołaja Błażejewskiego, sędziego ziemskiego poznańskiego, także z r. 1343 (fig. 4). Pierwsze dwie pieczęcie pochodzą ze Śląska, oczywiście wówczas jeszcze posiadającego komesów i szlachtę polską, ale przedstawiają już bramy i baszty z blankami na bramach murowane. Drugie dwie są wielkopolskie i choć z dokumentu o kilkadziesiąt lat późniejszego, wykazują jeszcze baszty i architekturę drewnianą, a porównanie to jednych i drugich jest dla dziejów architektury krajowej nader pouczające, jak słusznie na to zwrócił uwagę prof. Piekosiński. Podług Bartosza Paprockiego następujące rody pieczętowały się herbem Grzymała w wieku XVI: Oleśniccy, Potuliccy, Grudzieńscy, Garwaccy, Koczanowscy, Grzymułtowscy, Smerzeńscy, Kobylniccy, Gośliccy, Troszczeńscy, Zamosccy, Siemianowscy, Grabowieccy, Olescy, Mniszewscy, Bieganowscy, Rybscy, Czapscy, Baranowscy, Siedleccy, Sojeccy, Chwalikowscy, Głogowscy, Zasaccy, Grzymałowie, Turzeńscy, Prądzyńscy, Ludziccy, Borkowscy, Świszowscy, Małachowscy, Kaliborscy, Dobieccy, Zalescy, Niegolewscy, Budziszewscy, Gąsińscy, Łagunowie, Brodowscy, Odachowscy, Radowiccy, Ostrowscy i Zbykalscy. Wacław Potocki dodaje jeszcze Wskrzesińskich, Smoguleckich i Długołęckich. Autor ten ostatni, piszący swój „Poczet herbów“ wierszem nie pozbawionym często staropolskiego dowcipu, taki ustęp zwraca „do utratnego“ grzymality (z powodu, że wówczas herb ten przedstawiał bramę warowni z broniącym ją rycerzem):
Na herbie, z gołym mieczem, w bromie rycerz stoi.
Utraciwszy wieś, czego ten szlachcic się boi?
Nie zbójców? goły, mówią, śpiewa na bieszczedzie,
Nie gości? sam nie mając co jeść na obiedzie,
Gościem kędy się kurzy, murowany komin,
Żeby pozbył na cudzej pieczeni oskomin,
Mocny Samson: wżdy nosił na ramionach słupy?
A on bromę na palcu, pozbywszy chałupy.
Wioski było strzedz, głupi, i z swym bohaterem
Szubienicą zwą ludzie: wrota w polu szczerem.
Grzywna, po łacinie Marca, po niemiecku die Mark, po franc. le Marc, od wielu wieków jest wagą mniej-więcej półfuntową (bo nie we wszystkich krajach równą), do srebra i złota używaną. W dobie piastowskiej oznaczała pewną ilość skórek futrzanych sobolich, wiewiórczych, popieliczych, gronostajowych lub kunich. Uczeni wyprowadzali wyraz grzywna bądź z niemieckiego Griff, bądź od tego, że z danej ilości kun można było uszyć kołnierz lub inne podobne do grzywy okrycie na plecy, bądź od staroindyjskiego wyrazu Griva, oznaczającego kark. Już w naszej „Księdze rzeczy polskich“ zwróciliśmy uwagę, że kilkadziesiąt skórek do łatwego ich obejrzenia i przeliczenia nie mogły być związane jak wiązka słomy, ale tylko nanizane łepkami na sznurek jedna za drugą, co dawało im zupełny kształt grzywy końskiej. Że zaś były to futerka cenne i delikatne a nie ordynarne włosie końskie, więc też dla oznaczenia skórek urobiono nazwę w formie zdrobniałej grzywna. Jest to zatem wyraz rdzennie polski i słowiański, który ma probierz swojej starożytności w staroindyjskiem Griva, ale wcale nie wymaga poszukiwania słoworodu po za granicami starej Lechii. Ile w grzywnie futrzanej było skórek, nikt dzisiaj napewno tego nie wie. Można się tylko domyślać, że było ich 40, czyli „sorok“, bo przez kilka wieków potem „sorok“ czterdziestoskórkowy był powszechnie przyjętą jednostką w handlu futrami. Związek grzywny futrzanej z wagą dla kruszcu jest bardzo prosty. Polska nie miała pierwotnie własnych pieniędzy, a obcych, które napływały, ilość niedostateczną. Panował więc na szeroką skalę handel zamienny, przy którym wszystko, co się tylko lepiej nadawało, ułatwiało cyrkulację tego handlu; a nadawał się do tego najwięcej produkt w kraju leśnym najobfitszy, najwięcej wartościowy i poszukiwany na wywóz, t. j. grzywny skórek futrzanych. Obok nich dopomagano sobie także grudami czyli kruszami soli kopalnej, a zapewne i innymi przedmiotami, o których zaginęła już tradycja. Grzywny futrzane odgrywały jednak przez tak długie czasy ważną rolę, że urosło potem o pierwotnych pieniądzach „skórzanych“ podanie, które słyszeliśmy jeszcze w naszych czasach od starych ludzi, święcie w to wierzących. Wartość grzywny skórek zapewne najcenniejszych lub najwięcej poszukiwanych musiała odpowiadać wartości pół funta srebra, skoro wadze podobnej nadano nazwę „grzywny“, która przez 10 wieków utrzymała się w Polsce. Było jakieś zastosowanie grzywny i do złota, skoro Nestor pod rokiem 1015 podaje wiadomość, że książe Borys zawiesił „wielką grzywnę złota“ na szyi swego ulubieńca, Jerzego Węgrzyna. I odwrotnie dla tych, którzy srebra ani złota nie mieli, a było takich najwięcej wśród wieśniaków i mieszkańców leśnych, prawa na Rusi i w Polsce naznaczały kary sądowe i daniny w grzywnach kunich. Dokument Idziego dla Tyńca wymienia 4 asperioli, papież Inocenty II w r. 1136 mówi o dziesięcinach ze skór vulpinarum et mardurinarum. Jednocześnie ustawa księcia Światosława z r. 1137 oblicza daniny kościelne na „soroczki“, podobnie jak jeszcze w XVI i XVII w. carowie posyłali w darze królom, hetmanom i starszyźnie kozackiej po jednym lub po kilka „soroków“ (czterdziestek) soboli. W sądownictwie polskiem — mówi Korzon — odbija się wyraźnie z biegiem czasu przyrost zasobu kruszcowego i postępowy upadek wartości skór. Tak np. grzywna denarowa w XIII w. równa jest wartością trzem grzywnom kun lub wiewiórek, a w wieku XIV i XV pięciu takimże grzywnom. W tym stosunku była wówczas opłacana kara największa „niemiłościwa“, septuaginta czyli „siedemnadziesta“, t. j. 14-tu grzywnami denarów lub 70-ciu grzywnami kun czy wiewiórek. W wieku XV skórki postradały wartość obiegową i odtąd krążyła tylko moneta kruszcowa, której wartość oblicza się podług ilości sztuk bitych z grzywny mennicznej. Nie łatwo jednak przychodzi to obliczenie, ponieważ sama grzywna menniczna nie jest wszędzie jednakową. Król czesko-polski Wacław bił słynne swoje „szerokie“ grosze praskie po 60 sztuk z grzywny, która ważyła 250.233 grammów. Kazimierz Wiel. wprowadził grzywnę krakowską o ⅕ mniejszą od praskiej, zmniejszając odpowiednio i liczbę wybijanych groszy na 48. Grzywna ta krakowska ważyła według obliczeń prof. Piekosińskiego 197.68, a według d-ra A. Lepszego 205½ grammów. O grzywnie pisali rozprawy: Antoni Małecki: „Grzywny karne w dawnej Polsce i pierwotna nasza grzywna mennicza“; Leonard Lepszy: „Grzywna polska“; prof. Franciszek Piekosiński: „O monecie i stopie menniczej w Polsce w XIV i XV wieku“; Tad. Korzon w „Wielkiej Enc. Powszechnej“; W. Wittyg w rozprawie „O pierwotnej grzywnie menniczej w Polsce“ rozwinął teorję, że już przed wprowadzeniem chrześcijaństwa istniała u nas grzywna metalowa wagi 31.17 grammów, a z niej wybijano 200 monet typu doresztadzkiego, ale Mieszko powiększył ją do 155.85 gram. z podziałem na 100 denarów.
Guldynka, strzelba gwintowana, której zagadkowa nazwa, jak przypuszcza Karłowicz, może pozostaje w jakim związku z miasteczkiem kurlandzkiem Goldingen. Haur w XVII wieku pisze: „Odyńca trzeba z guldynki gwintownej albo z tarczowej ruśnicy dobrze sparzyć“.
Gwardja. Na początku panowania Augusta II Sasa utworzony został regiment „Gwardyi pieszej koronnej.“ W roku 1717 liczył dwa bataljony, głów 1892; zostawał pod dowództwem Flemminga, później Czartoryskiego, w roku 1794 Trzcińskiego i Hebdowskiego. Regiment ten stał w Warszawie i pełnił służbę straży pałacowej królewskiej, gwardja piesza wysyłała również oddział do asystencyi trybunałom, przenosząc się z tą magistraturą z Piotrkowa do Lublina, a także inny oddział do Radomia, jako straż Komisyi wojskowej. Gwardja piesza rekrutowała się z ludzi hazardownych rozmaitej kondycyi i miała reputację najsprawniejszego żołnierza, lecz skorego do zaczepki i awantur. Roku 1766 utworzono regiment „Gwardyi pieszej litewskiej,“ złożony z 8 kampanij, głów razem około 600. Szefem był ks. Adam Czartoryski, potem Ignacy Tyzenhaus; regiment ten stał garnizonem w Warszawie. Roku 1717 utworzony został regiment „Gwardyi konnej koronnej“ dragonów, zwanych Mirowskimi od nazwiska starosty Miera, szefa tego regimentu. Doborem ludzi i koni, sprawnością i świetnem umundurowaniem był godnym pełnienia służby przy boku królewskim. D. 17 kwietnia 1794 r. regiment liczył 364 ludzi i 104 konie. Roku 1721 uformowano regiment „Gwardyi konnej litewskiej,“ liczący około 300 koni; stał on garnizonem w Grodnie. Podczas kampanii 1794 gwardja koronna piesza i konna spełniła należycie swój obowiązek. — Mocą patentu z 16 lutego 1781 r. Józefa II cesarza austrjackiego utworzoną została „Gwardja szlachecka galicyjska“ (Königliche galizische adelige Leibgarde), jako wojskowa reprezentacja Galicyi po pierwszym rozbiorze; liczba głów 60, szeregowi posiadali rangę podporuczników, wachmistrze — rotmistrzów i t. d. Dowódzcą czyli kapitanem tej Gwardyi był książe Adam Czartoryski, generał ziem podolskich, w randze generała kawaleryi (Feldzeugmeister). Ubiór był nadzwyczaj bogaty: kontusze granatowe, żupany czerwone, czapka rogata biała, skóra lamparcia na ramieniu — wszystko od złota kapiące; broń: lanca, pałasz i pistolety. W Grudniu 1806 roku utworzono w Warszawie oddział konny „Gwardyi honorowej“ przy boku Napoleona, złożony z młodzieży rodów arystokratycznych a dowodzony przez Wincentego hr. Krasińskiego, który objął następnie dowództwo nominalne pułku szwoleżerów gwardyi cesarskiej, postanowionej dekretem datowanym w Finkensteinie d. 6 kwietnia 1807 roku. Świetne czyny tego pułku, jako zbyt znane, pomijamy; obszernie o nim traktują notaty historyczne gen. Dautancourt, wydane przez A. Rembowskiego pod tytułem: „Źródła do historyi pułku polskiego lekkokonnego Gwardyi.“ Podczas kampanii austryackiej 1809 roku w granicach Księstwa Warszawskiego utworzono pułk „Gwardyi Narodowej“ pod dowództwem Piotra Łubieńskiego. W r. 1812, podczas pobytu Napoleona w Wilnie, zorganizowała się „Gwardja honorowa,“ mniej tylko świetna i liczna, niż warszawska z r. 1806. W r. 1813 uformowana została „Gwardja Narodowa Krakowska“, pod dowództwem majora Rokickiego. — Dekretem z d. 5 lipca 1812 r. zaczęto formować pod dowództwem gen. Konopki pułk 3-i (2-gi był holenderski) ułanów „Gwardyi litewskiej.“ Formacja tego pułku nie była jednak ukończoną, gdyż został on napadnięty w Słonimie i rozproszony, a Konopka wzięty do niewoli. Szczątki tej formacyi zostały wcielone do pułku pierwszego dowództwa Krasińskiego. W tymże roku dekretem z 24 sierpnia utworzono szwadron „Tatarów litewskich,“ liczący się do średniej gwardyi cesarskiej (powyższe dwa należały do gwardyi starej); dowodził nimi sułtan (kapitan) Ułan i stanowił ten oddział szwadron w pułku 1-ym dowództwa Krasińskiego. W roku 1813 dekretem z dnia 9 Grudnia z kadrów, pochodzących z pułku 1-go szwoleżerów, utworzono pułk „eklererów gwardyi“ (młodej), który stanowił całość z pułkiem 1-ym. Dowodził nim major Kozietulski. Powyższe trzy oddziały gwardyi wróciły do kraju r. 1814 i utworzyły kadry dla gwardyi Królestwa Kongresowego. W roku 1813 wskutek zmniejszenia liczby pułków pozostało wielu nadliczbowych oficerów, którzy, nie chcąc zostać bezczynnymi, uformowali się w 4-y kompanje „Gwardyi honorowej,“ pod dowództwem gen. Wojczyńskiego, nie zostali jednak użytymi czynnie. Również w r. 1813 kazał Napoleon utworzyć bataljon „Gwardyi polskiej pieszej“ pod dowództwem pułkownika Kurcjusza i przyłączył go do swojej starej gwardyi grenadjerów. Gwardja polska Królestwa Polskiego (1815—1830), zostająca pod ogólnem dowództwem hr Winc. Krasińskiego, składała się pierwotnie z pułku grenadjerów dowództwa Żymirskiego i „strzelców pieszych“ (rozwiązanych r. 1816) oraz „strzelców konnych,“ pozostających do r. 1817 pod dowództwem Siemiątkowskiego, potem Kurnatowskiego, i ułanów dowództwa Szeptyckiego, rozwiązanych w r. 1817, jako też z „bateryi pozycyjnej artyleryi konnej.“ W roku 1831 pułk strzelców konnych gwardyi otrzymał N 5 w linii, a baterja gwardyi N 4 również w linii. Gwardja ta pod nazwą „Gwardyi królewskiej polskiej“ tak w stopniach jak i przywilejach porównana była z młodą gwardyą cesarską rosyjską. Między innymi przywilejami był ten, że oficer, przechodzący z gwardyi do linii, otrzymywał stopień jeden wyżej, pułkiem dowodził generał, kompletowała się gwardja z ludzi wybranych z pułków linjowych i t. p. — W Grudniu 1830 roku utworzono „Gwardję honorową,“ złożoną z akademików i wogóle z młodzieży uczącej się; tworzyła ona bataljon piechoty i oddział jazdy i zostawała pod dowództwem pułkownika Piotra Łagowskiego; szeregowi byli w stopniach podoficerskich. W Grudniu tegoż roku utworzone zostały „Gwardje ruchome“ po województwach, z których każde miało dostarczyć 10 bataljonów po 1,000 ludzi. Gwardje te służyły do kompletowania dawnych pułków i tworzenia nowych formacyj. W tymże roku wezwano w Warszawie właścicieli nieruchomości, kupców i rzemieślników do utworzenia „Gwardyi narodowej“ konnej i pieszej oraz artyleryi; dowodził nią pierwotnie Piotr Łubieński, później Antoni Ostrowski. B. Gembarzewski.
O gwardyi królewskiej z wieku XVI i XVII ob. Nadworne wojsko. Ksiądz Jezierski w dziełku swojem „Niektóre wyrazy“ (r. 1791) powiada, że „gwardje to są pułki piechoty i jazdy, składające straż osoby królewskiej i królewskiego domu. W wielu narodach są dwojakie: szlacheckie i nieszlacheckie. Monarchowie prócz tych narodowych gwardjów jeszcze muszą chować trzecią gwardją Szwajcarów. Osobliwsze to zarządzenie Opatrzności: Szwajcarowie, nie cierpiąc w swoim narodzie królów, w obcych narodach najważniejszą dla nich zostają strażą.“
Gwardjan, po łac. guardianus, przełożony w klasztorach, zwłaszcza franciszkańskich, wybierany na 3 lata przez prowincjała i definitorów klasztornych na kapitule prowincjonalnej. U bernardynów i reformatów był wybierany na rok jeden, ale jenerał zakonny mógł dyspensować na czas dłuższy. Bywali też gwardjanowie w klasztorach bernardyńskich w Polsce i po lat kilkanaście na jednem miejscu.
Gwarek, Gwarectwo (z niemiec. Gewerk). Ziemia, uważana pierwotnie za wyłączną własność panujących, w dobie piastowskiej przeszła w znacznej części co do swej powierzchni w posiadanie rycerstwa i duchowieństwa, co do skarbów jednak wewnętrznych, t. j. kopalnych, stanowiła jeszcze nadal królewszczyznę i monarsze tylko przysługiwało prawo upoważniać pewne osoby do użytkownictwa górniczego za pobieranie od nich dziesięciny w kruszcach wydobytych lub pewnej opłaty, zwanej „olborą.“ Przemysłowcy tacy bywali z różnych stanów: ze szlachty, mieszczan i kmieci, krajowcy i cudzoziemcy, zwani z niemiecka gwarkami, a ich spółki czyli towarzystwa, które zawiązywali, zwały się gwarectwami. Pierwszy znany przywilej tego rodzaju wydała dla gwarectwa olkuskiego, w kilka lat po śmierci Kazimierza Wiel., siostra jego Elżbieta, królowa Węgier i rejentka Polski, zatytułowany Ordinatio montium Ilcussiensium. Następnie wydawali podobne przywileje Wł. Jagiełło i syn jego Kazimierz Jagiellończyk, a kr. Aleksander w r. 1505 ogłosił statut Jana Olbrachta, określający szczegółowo prawne podstawy przemysłu górniczego Olkusza w obrębie jednomilowego promienia dokoła miasta. Olbora, t. j. opłata dla króla, podług statutu tego, wynosiła w naturze ⅟11 część wydobytego kruszcu i tak zwane „groszowe“ w gotówce zależne od rozmiarów zajętej pod kopalnię przestrzeni i od ilości wytopionego ołowiu i srebra. Król zastrzegał sobie oprócz tego pierwszeństwo przed innymi w zakupnie wytopionego srebra i ołowiu „po cenie sprawiedliwej,“ t. j. takiej, jaką płacili kupcy gdańscy. Właściwych gwarków (cultores montium) odróżniano od górników (montanistae) i robotników (laboratores). Wyjęci oni byli z pod sądów zwyczajnych i mieli swój „sąd żupniczy,“ złożony z żupnika czyli zwierzchnika gwarectwa i siedmiu ławników przysięgłych (zupperius et septem jurati). Sąd ten sądził podług uważanych za bardzo dobre dawnych praw górniczych polskich, posiłkując się w razie potrzeby prawem górniczem węgierskiem i czeskiem. Apelacja szła do rajców miasta Olkusza, a stamtąd do króla. Celem podniesienia kopalni olkuskich, monarchowie licznymi przywilejami zwalniali gwarków od całej lub części olbory, od ceł, mostowego, pogłównego, dawali wolny wrąb do lasów królewskich. W wewnętrznych między sobą stosunkach rządzili się gwarkowie uchwałami (lauda cultorum), które ustanowione na ich zebraniach ogólnych i zapisane do ksiąg żupniczych, miały znaczenie prawa obowiązującego. Lauda te obejmowały liczne przepisy porządku, bezpieczeństwa, dobroczynności i pożytku ogólnego. Wspierano kościół, szpital zarówno katolicki jak luterski, a w r. 1671 sami górnicy zobowiązali się składać po groszu od złotówki zarobku dziennego na kasę wzajemnej pomocy, dającej wsparcia w razie nieszczęśliwego wypadku, choroby, pogrzebu, także wdowom i sierotom po górnikach. Za Zygmunta I zaczęły się gwarectwa pomnażać i dlatego król ten postanowił oddzielny wydział pod przewodnictwem komornika górniczego (Camerarius montanus), do którego należało wydawanie pozwoleń i zawieranie umów z gwarectwami. W wieku XVI i nawet jeszcze XVII produkcja gwarectw olkuskich była znaczną. Wartość wytopionego srebra i ołowiu, przygotowanej glejty i wyprażonego galmanu miała w niektórych latach przeszło miljon ówczesnych złotych wartości. Odpowiednio do tego znaczną była olbora królewska; liczba szybów przechodziła 400, hut przetapiających rudę było przeszło 20; wytopione metale szły głównie Wisłą do Gdańska. Ze srebra bito na miejscu monetę w mennicy olkuskiej, a mianowicie trojaki srebrne, które poznać można po znaczkach, jakich rysunki tu przedstawiamy. Rysunki całych tych monet znajdują się w dziele Zagórskiego pod liczbami 239, 251 i 277. O liczbie robotników w kopalniach olkuskich sądzić można z tego faktu, że w r. 1588 górnicy olkuscy napadli pod Rabsztynem na cofającego się z Krakowa arcyksięcia Maksymiljana i rozproszyli jego dwutysięczny oddział. W czasie wojny szwedzkiej za Jana Kazimierza nastąpiła zgubna stagnacja dla żup olkuskich, tak, że w r. 1662 liczba gwarków zeszła do 35. Wówczas to pisał Wesp. Kochowski:Już niech nie tęskni upragniona dusza
Do ziemnych gwarków pełnego Olkusza.
Ale ostateczny upadek górnictwa olkuskiego nastąpił za Augusta II Sasa, kiedy w r. 1712 zapadły się dwie główne sztolnie: Ponikowska i Pilecka, i kopalnie zostały zalane wodą. Razem z górnictwem upadła także instytucja gwarków i przestał istnieć urząd żupniczy. Łabęcki wylicza szereg gwarków olkuskich, którzy kopalnie te od królów dzierżawili i znaczne koszta w przedsiębiorstwo swoje łożyli, a zasłynęli jako mężowie naukowi. Rozpoczyna ich szereg Piotr Kopernik, dalej idzie znany w dziejach drukarstwa polskiego z końca XV wieku Świętopełk Fijol, Piotr Wapowski, Marcin z Olkusza i wielu innych. Do stowarzyszonych czyli gwarków, oprócz mieszczan olkuskich, należeli możni panowie, dygnitarze, szlachta i nawet sami królowie. Tak np. między r. 1673 i 1690 zapisany jest król Jan III, Andrzej Trzebicki i Jan Małachowski, biskupi krakowscy; Andrzej Potocki, kasztelan krakowski; Aleksander Lubomirski, wojewoda krakowski; Rafał Leszczyński, wojewoda łęczycki; Jan Wielopolski, ks. Radziwiłł; Hieronim Lubomirski, Sapieha, marszałek litewski, i inni. Oprócz Olkusza gwarectwa istniały jeszcze w Polsce w okolicach Chęcin, gdzie również był ustanowiony urząd żupnika chęcińskiego, a wydobywano i przetapiano rudę miedzi i ołowiu. W r. 1525 Zygmunt I osobnym przywilejem nadał gwarkom i górnikom chęcińskim też same prawa, jakiemi rządzili się olkuscy. Między gwarkami chęcińskimi, oprócz miejscowych mieszczan i włościan, spotykamy i szlachtę, jak np. Czechowskiego, starostę kieleckiego, Szembeków i innych. Ustawa zasadnicza Stefana Batorego z r. 1576 uszczupliła znacznie przywileje władzy królewskiej, oddając wnętrza ziemi w dobrach szlachty i duchownych w wyłączne ich posiadanie. Odtąd własnością króla pozostały tylko wnętrza ziemi w królewszczyznach, do których należały żupy solne wielickie, bocheńskie i warzelnie soli na Rusi Czerwonej. Żupy te jednak nie były oddawane do eksploatacyi gwarectwom, ale wydzierżawiane.
Gwiazdka. Za t. zw. „czasów pruskich,“ t. j. w latach 1795—1806, przyjęto w Warszawie od Niemców zwyczaj w wigilję Bożego Narodzenia, ubierania dla dzieci sosenki lub jodełki orzechami, cukierkami, jabłuszkami z mnóstwem świeczek woskowych lub kawałków stoczka różnokolorowego. Pierwej był w Polsce tylko zwyczaj zawieszania w dniu tym u belek w izbie „gwiazdek,“ robionych z różnokolorowych opłatków na pamiątkę gwiazdy, symbolizującej narodziny Zbawiciela. Ł. Gołębiowski powiada, że tam, gdzie dawny obyczaj lubią zachowywać, gwiazdki te trwały przez rok cały aż do nowych. Podarunki, dawane w dniu tym dzieciom i domownikom, zowią się: „na gwiazdkę.“
Gzło, giezło, giezłeczko, giezłko — koszula lniana, przestrona, osobliwie kobieca. Piotr Kochanowski pisze:
Tawta cienka, którą miała,
Opadła ją, że tylko w samym gzle została,
Które tak wszystkich członków kryło tajemnice,
Jako lilje kryją przejrzyste śklenice.
Karłowicz ma słuszność, zaprzeczając tożsamości gzła z czechłem, które oznacza pokrowiec, futerał i wzięte z niemieckiego Zieche, Ziechel przez język czeski dostało się do dawnego polskiego. Dydyńska w testamencie swoim z r. 1653 gzła szyte (wyszywane) i proste zapisuje swoim siostrom i dziewczętom.
Haba, chaba (z arabskiego aba), najgrubsze sukno białe, z którego na Wschodzie (w Bagdadzie) robiono opończe od deszczu i te gotowe do Polski przywożono. Instruktarz celny lit. oznacza cła od sztuki haby i od opończy habianej. Żeglicki w Adagiach pisze:
Na którego nie postał twardy kirys karku,
Bardzo dobrze mu w chabie pilnować folwarku.
Herb Abdank |
---|
Powyżej znajduje się grafika, której w oryginalnym tekście nie ma |
Habdank. Pod wyrazem Abdank znajduje się wiadomość o herbie polskim tej nazwy. Tu dodamy jeszcze, że dopiero Długosz i późniejsi historycy zowią ten herb stale Habdankiem, w aktach jednak sądowych od najstarszych aż do połowy XVI wieku nazywano go tylko Awdańcem, Abdańcem, lub Habdańcem. Przedmiot herbu zowie się w zapiskach średniowiecznych „łękawicą“ lub „łękawką,“ a raz jeden w zapisce radomskiej z r. 1411 — „biokotką.“ Najstarsze wyobrażenie tego herbu znajduje się na pieczęci Pakosława, wojewody sandomierskiego z r. 1228, w formie jednak odwrotnej, t. j. nie w kształcie lit. W ale M (Piekosińskiego „Heraldyka polska“ str. 23).
Habit, suknia zakonna męska lub żeńska (po łac. habitus od habeo — mam). Wyczerpujący artykuł o znaczeniu habitu podał ks. Stan. Jamiołkowski w Encykl. Kościelnej (t. VII st. 7), rysunki zaś i formy wszelkiego rodzaju habitów ks. Benjamin Piotr Szymański, biskup podlaski, w dziele 3-tomowem „Rys historyczny zgromadzeń zakonnych.“ Niektórzy rodzice pobożni mają zwyczaj, żeby im dziecko, zwłaszcza słabowite, dobrze się chowało, ubierania go stale w habit zakonny, na co kościół dozwala, ale tylko do skończonego 6-go roku życia.
Haereditas znaczy w prawie polskiem dziedzictwo dóbr, dobra ziemskie; nie znaczy spadku, który się zwał successio. Haeres znaczy właściciel dóbr; jure haereditario — prawem dziedzictwa ziemskiego; jure obligatorio — prawem, tytułem zastawu.
Haft. W komnatach Kazimierza Wiel. były kotary, opony bławatne haftowane złotem, perłami i drogimi kamieniami. Lśniły się na nich orły piastowskie białe i herby ziem polskich. Za Jagiełły pod koniec XIV w. wyrabiał proporce w Krakowie Klemens „haftarz.“ Rejestra skarbowe ówczesne wspominają także o Janie i Jaśku haftarzu. W r. 1419 wspominany jest obywatel krakowski Michał Zejdenhafter, w r. 1426 Wojtek „haftarz,“ Burghard haftarius. W latach 1483—1490 był hafciarzem w Krakowie Świętopełk Fijol, zarazem jeden z pierwszych drukarzy krakowskich. Jan Holfelder hafciarz wyszywał suknię perłami dla królowej Bony. W r. 1553 Jan Sebaldus haftował złotem i srebrem karetę, którą kr. Zygmunt August kazał zrobić dla siostry swej Izabelli, królowej węgierskiej, co z wybiciem kosztowało złotych ówczesnych (dukatów) 687 i groszy (srebrnych) 21½. W XV i XVI w. sztuka haftarska doszła w Polsce do wysokiego stopnia doskonałości, nie ustępując w niczem najpiękniejszym tego rodzaju wyrobom zagranicznym, jak świadczą przechowywane jeszcze po różnych skarbcach kościelnych ornaty, kapy i t. d. W r. 1506 wspominany jest Jan hafciarz w Warszawie. Hafty warszawskie podziwiały w XVII w. zakonnice francuskie i jedna z nich w liście do swej rodaczki, pisanym z Warszawy r. 1624, tak o nich opowiada: „Co jednak najbardziej uderza w oczy cudzoziemca w tym kraju a zarazem go zdumiewa, to owa wspaniałość kościołów, ich ozdoby i bogactwa. Pod tym względem oprócz Włoch, żaden kraj nie może się równać z Polską. Rzemiosła i sztuki nie są tu wcale zaniedbane; mianowicie zaś ręczne kobiece roboty i hafty tak są piękne, że nie podobna ich nie uwielbiać. Widziałyśmy w kilku klasztorach przecudne hafty, srebrne, złote i jedwabne, jak najdoskonalej wykończone, ozdobione klejnotami, z wielkim przepychem, niekiedy nawet ze zbytkiem. Magnatki tutejsze bardzo lubią wystawę w ubiorach, zamawiają więc rozmaite delikatne roboty u zakonnic i dobrze im płacą.“ (Jastrzembski: „Wizytki polskie,“ Rzym 1849, str. 108). Jarzemski w opisie Warszawy wspomina, że w pałacu Kazanowskich widział haftowany obraz, przedstawiający kr. Władysława IV z młodą żoną, senatem polskim i posłem francuskim, hiszpańskim, rakuskim, perskim i tureckim podczas biesiady. W zbiorach Piotra Moszyńskiego w Krakowie (zm. r. 1879) znajdował się prześliczny wypukło haftowany przód tronu kr. Władysława IV. W wieku XVII znajdowały się cechy hafciarskie w Poznaniu, Krakowie, Warszawie, Lwowie, Lublinie i innych większych miastach polskich. W Wilnie było r. 1722 trzech hafciarzów z profesyi. W XVIII jednak wieku prawie wszystkie cechy hafciarskie po miastach upadły, a to z powodu, że haftowanie stało się ulubionem zajęciem wszystkich szlachcianek i mieszczanek polskich. Przykład bowiem, jak zwykle, szedł z góry, a tego oddawna nie brakło. W skarbcu katedry krakowskiej i w częstochowskim przechowywane są drogocenne pamiątki tego rodzaju, jak np. (w krakowskim) racjonał szyty ręką królowej Jadwigi, co poświadcza położony na nim napis: „Hedvigis Regina Ludovici regis filia,“ oraz paljusz biskupów krakowskich z napisem: „Hedvigis Regina Poloniae.“ W Częstochowie znajduje się jeden z ornatów, który haftowała także królowa Jadwiga, wyszywając figury perłami. Królowa Elżbieta, żona Kazimierza Jagiellończyka, haftowała bogate ornaty, szyła komże. Zofja Jagiellonka, siostra Zygmunta I, a żona margrabi brandeburskiego Fryderyka IV, posłała koszulę, własnemi rękoma uszytą, bratu swemu, Wiel. ks. Aleksandrowi do Wilna z prośbą, aby ją dla jej pamięci nosił. Królowa Anna Jagiellonka wykonała własną ręką niektóre aparaty kościelne, znajdujące się w kaplicy zygmuntowskiej w Krakowie, np. obrus siatkowy z arży i złota i antepedium haftowane jedwabiem, złotem i srebrem na materyi szaro-białej, gdzie w 3-ch rozdziałach ciągnie się 18 scen z życia N. M. Panny i Pana Jezusa (ks. Polkowskiego „Skarbiec katedry krak.“). Pani marszałkowa de Guebriant, opisując Polskę w r. 1642, wspomina, że w Warszawie na pożegnanie ks. Radziwiłł ofiarował jej chustkę haftowaną ręką żony swojej, na której wyszyła ich imiona i herby. Kapituła tarnowska posiada piękny ornat, haftowany przez Zygmuntę z Gorajskich Tarnowską, kasztelanową krakowską. Hr. Stanisław Tarnowski w Krakowie posiada haft własnoręczny Doroty Daniłowiczówny, ciotki kr. Jana III, ksieni benedyktynek we Lwowie, z napisem: „przez cnotę i zwycięstwo do korony“ (Kołaczkowskiego „Wiadomości, tyczące się przemysłu i sztuki w dawnej Polsce“). Klasztor Wizytek w Warszawie przechowuje cenne i liczne własnoręczne roboty swojej fundatorki, królowej Maryi Ludwiki, jak tego dowodzą położone na nich dawne napisy. W skarbcu katedry krak. znajduje się jeszcze ornat z lamy srebrnej, na którym wyszyte są kwiaty złotem i jedwabiami przez Marję Leszczyńską. W domu Brezów na Wołyniu oglądaliśmy potężny pas biały, przedziwnie haftowany kolorowym jedwabiem w XVIII w. przez narzeczoną ich pradziada. Łuk. Gołębiowski, który, będąc dzieckiem XVIII w., znał te czasy dobrze, powiada, że haftów owoczesnych różne były rodzaje: Szydełkową robotą i to francuskim lub tureckim ściegiem, do czego i odmienne bywały szydełka, pierwsze gładkie, drugie z naparstkiem. Między dwie nici przez zarzucenie na haczyk szydełka wyciąga się nić podwójna równie i tworzy ciągły jakoby łańcuszek. Gładkość i szerokość tego łańcuszka piękność haftu stanowi. Przez jeden pasek powtarza się haft raz drugi, biorąc ścieg szydełkiem, to z jednej, to z drugiej strony paska, a nić przesuwając przez pasek, wydatnym to go czyni i do obwódek zwłaszcza stosownym, okazalszemi je czyli wypuklejszemi robiąc; nazywają to nie wiem dlaczego „mrozem.“ Drugi rodzaj haftu jest „atłaskową robotą,“ i tu był sposób turecki, kiedy nić za nić zachodząc, zręczniej spajała cienie. Trzeci haft „bogaty,“ czyli blaszki przyszywane bajorkiem na nić jedwabną nawlekanym. Tu miały miejsce folgi, haft perłami i z drogich kami