Emilka dojrzewa/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Emilka dojrzewa
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Rafałowicz-Radwanowa
Tytuł orygin. Emily climbs
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Indeks stron

14. Kobieta, która dała klapsa królowi.

Emilka obudziła się nazajutrz w małym pokoiku pod dachem i wiedziała, że we śnie szukała i znalazła zaginionego chłopczyka, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie go znalazła. Ilza spała jeszcze w głębi łóżka, złote jej loki rozsypały się na poduszce. Emilka usiłowała zebrać myśli i przypomnieć sobie szczegóły swego snu. Rozejrzała się dokoła i... doszła do wniosku, że śni nadal.

Przy małym stoliczku, pokrytym białym, koronkowym obrusem, siedziała kobieta, otyła, niemłoda. Na swych rzadkich, siwiejących włosach nosiła czepek, jaki w Szkocji nosiły wdowy na początku tego stulecia. Suknię miała na sobie czerwoną, na niej — śnieżnej białości fartuch, a minę miała królowej. Twarz jej była dziwnie kredowa i pomarszczona, ale Emilka z bystrością jej właściwą, dostrzegła natychmiast żywość i energję, bijącą z tych rysów. Dostrzegła również wyraz oczu, których wejrzenie mówiło o jakimś niezwykłym wstrząsie w przeszłości ich właścicielki. To była niezawodnie pani McIntyre, o której opowiadała pani Hollinger. W takim razie była pani McIntyre istotnie bardzo szanowną osobą.

Pani McIntyre siedziała z rękami złożonemi na kolanach. Patrzyła na Emilkę, nie odrywając od niej wzroku ani na chwilkę. Było w tem spojrzeniu coś dziwnego, trudnego do określenia. Emilka przypomniała sobie, że pani McIntyre uchodziła za niezupełnie normalną. Zastanawiała się, co czynić? Było jej trochę nieswojo. Pani Mclntyre przerwała jej wahanie.

— Miałaś wśród twych przodków szkotów, highlanderów? — spytała nieoczekiwanie pełnym, dźwięcznym głosem z rozkosznym akcentem gór szkockich.

— Tak — odrzekła Emilka.

— Jesteś Presbiterjanką?

— Tak.

— Jedyna przyzwoita religja — zauważyła pani McIntyre tonem głębokiego zadowolenia. — A czy można wiedzieć, jak się nazywasz? Emilja Starr? Ładne nazwisko. Powiem ci jak ja się nazywam: pani Małgorzata McIntyre. Jestem kobietą niezwykłą, tą, która dała klapsa królowi.

W Emilce, jeszcze zaspanej, drgnął powtórnie instynkt nowelistki. Ilza, budząc się w tejże chwili, wydała okrzyk zdumienia. Pani McIntyre wykonała ręką gest uspokajający.

— Nie bój się mnie, dziecko drogie. Ciebie nie uderzę, chociaż królowi dałam w skórę. Ludzie szepczą o mnie, gdy idę do kościoła: „Oto kobieta, która dała klapsa królowi”.

— Zdaje mi się — rzekła Emilka nieśmiało — żeśmy powinny wstać.

— Nie wstaniecie, dopóki wam nie opowiem mojej historjj — rzekła stanowczo pani McIntyre. — Gdy cię zobaczyłam — zwróciła się do Emilki — odrazu pomyślałam: oto jest ktoś kto jej wysłucha z zajęciem. Nie masz żywych rumieńców i nie powiem, żebyś była bardzo ładna, o nie! Ale masz maleńkie rączki i małe uszy, to są uszy dobrych wróżek, przypuszczam. Twoja towarzyszka jest ładną dziewczyną i będzie odpowiednią żoną dla przystojnego mężczyzny, mądra jest! o tak! ale ty obrałaś właściwą drogę i tobie opowiem moją historję.

— Daj jej mówić — szepnęła Ilza — umieram z ciekawości, co to za król dostał od niej w skórę.

Emilka, zdając sobie sprawę, że nie może nie „dać jej mówić”, że może tylko leżeć cicho i słuchać, przytaknęła.

— Czy władasz obu językami? To znaczy, czy znasz język walijski, którym mówi lud w naszych górach?

Emilka potrząsnęła przecząco swą czarnowłosą główką.

— Szkoda, bo moje opowiadanie nie będzie brzmiało równie dobrze w języku angielskim. Pomyślisz, że stara kobieta śni, ale omylisz się, gdyż opowiem ci prawdziwą historję. Ja dałam klapsa królowi. Rzecz jasna, że nie był wówczas królem, był tylko małym księciem, dziewięcioletnim, niewiele starszym od naszego biednego Allana. Ale muszę zacząć od początku, bo nic nie zrozumiesz. Za dawnych, dawnych czasów, dużo lat temu, żyliśmy w szczęściu, mąż mój i ja. Alistair był bardzo przystojnym mężczyzną. Kłóciliśmy się czasami, bo bez tego życie byłoby zbyt jednostajne. Ale kiedyśmy się godzili, kochaliśmy się bardziej, niż jakakolwiek para ludzi na świecie. Ja sama byłam bardzo ładna. Teraz tyję ciągle ale byłam szczupła i piękna, naprawdę, nie kłamię, chociaż wam się wydaje, że to nie mogło być. Gdy będziesz miała 80 lat, zrozumiesz, co to znaczy.

Pamiętasz może, że królowa Wiktorja i książę Albert przyjeżdżali co lato do Balmoralu i przywozili z sobą swoje dzieci, a służby tyle tylko, ile było nieodzownie potrzeba, bo nie lubili plotek i swarów i chcieli żyć skromnie i cicho, jak zwykli śmiertelnicy. W niedzielę przechadzali się czasem, szli do kościoła, ażeby usłyszeć kazanie pana Donalda MacPhersona. Był on bardzo zdolnym kaznodzieją, umiał się modlić i nie lubił gdy lud wchodził do kościoła podczas modlitwy. Przerywał pacierze i mówił: „Panie, zaczekamy aż Duży Jim usiądzie na swojem miejscu”, o tak, umiał tak powiedzieć! Podobno królowa jeszcze nazajutrz śmiała się; z Dużego Jima, rzecz jasna, nie z pastora.

Gdy za mało mieli służby w zamku, posyłali po mnie i po Janinę Jardine. Mąż Janiny był gajowym. Janina mówiła do mnie: „Dzieńdobry, mrs. McIntyre”, a ja jej odpowiadałam: „Dzieńdobry, Janino”. Musiałam wykazywać w ten sposób wyższość McIntyre’ów nad Jardines’ami. Ale była ona bardzo dobrą istotą i zgadzałyśmy się idealnie.

Byłam bardzo zaprzyjaźniona z królową, owszem. Ona nie była dumną kobietą. Czasami siadywała u mnie w domu, popijała herbatę i opowiadała o swoich dzieciach. Nie była bardzo ładna, ale miała piękne ręce. Książę Albert był bardzo przystojny, tak ludzie mówili; mojem zdaniem przystojniejszy był mój Alistair. Ale niezawodnie byli to wytworni państwo. Moje dzieci bawiły się codziennie z małemi książętami i księżniczkami. Królowa wiedziała, że jej dziatwa jest w dobrem towarzystwie i bardziej była zadowolona, niż ja, bo książę Bertie był najniegrzeczniejszym, najhałaśliwszym chłopcem, jaki istniał kiedykolwiek. Wciąż się obawiałam, że się pobije z moim Allanem. Bawili się codziennie i kłócili się codziennie. Niezawsze była to winą Allana. Ale zawsze Allan dostawał burę, biedny chłopak! Kogoś trzeba było skrzyczeć, a przecież nie mogłam łajać księcia, moja droga.

Wtem zdarzyło się wielkie nieszczęście: wybuchnął pożar gaiku za domem. Gdyby jedno z dzieci tam się zabłąkało, byłoby się udusiło — tyle było tam dymu. Zapowiedziałam Allanowi i księciu Bertie, żeby tam nie chodzili. Poszli, mimo to, ale nic im się nie stało. Jeden składał winę na drugiego, skrzyczałam ich obu. Ale w parę dni później, książę Bertie wpadł do sadzawki, a Allan usiłował go wyciągnąć i o mało razem nie utonęli. Wracałam właśnie z zamku, dokąd zaniosłam mleko. Gdy mi powiedzieli ludzie, co się stało, pobiegłam, jak szalona... Zobaczyłam ich siedzących na trawie. Dosyć miałam ciągłego łajania Allana, biedaka, a przytem byłam bardzo rozsierdzona i nie myślałam o tytułach królewskich i książęcych, bynajmniej. A zawsze byłam krewka, wiesz? Chwyciłam księcia Bertie, przerzuciłam go przez moje kolana i dałam mu głośnego klapsa w to miejsce, które Pan Bóg przeznaczył na klapsy zarówno u zwykłych śmiertelników, jak u książąt. Jemu dałam w skórę najpierw, bo był księciem. Potem dałam w skórę Allanowi, a oni razem płakali głośno, bo byłam bardzo zła i nie żałowałam siły moich rąk.

Gdy książę Bertie poszedł do domu, bardzo rozgniewany, ochłonęłam i przelękłam się trochę. Nie wiedziałam, jak królowa przyjmie tę wiadomość. Niemiłą była mi myśl, że Janina Jardine będzie triumfować. Ale królowa Wiktorja była rozsądną kobietą i powiedziała mi nazajutrz, że dobrze zrobiłam. A książę Albert uśmiechał się i żartował z mojej siły i energji. A książę Bertie już nigdy nie był mi nieposłuszny, o nie! i przez dłuższy czas nie mógł siedzieć wygodnie. Co do Alistaira, to obawiałam się trochę jego gniewu, ale on uważał, że co jego żona robi, jest słuszne i rzekł że śmiechem, że będę mogła zczasem opowiadać, że dałam klapsa królowi. Królowa Wiktorja zmarła przed dwoma laty i nareszcie książę Bertie został królem. Gdy Alistair i ja przybyliśmy do Kanady, królowa przysłała mi halkę jedwabną. Bardzo ładna była ta halka. Nigdy jej nie nosiłam, ale włożę ją raz: idąc do trumny. Mam ją w szafie w moim pokoju, dzieci będą wiedziały, gdzie jej szukać. Byłabym chciała, żeby Janina Jardine wiedziała, że będę pochowana w halce podarowanej mi przez królową Wiktorję, ale cóż! umarła oddawna. Dobra to była istota, jakkolwiek nie była z rodziny McIntyre’ów.

Pani McIntyre złożyła ręce na kolanach i siedziała, nieporuszona. Opowiedziała swoją historję i była zadowolona. Emilka przez cały ten czas słuchała pilnie.

— Pani McIntyre, czy pozwoli mi pani opisać to zdarzenie i ogłosić je drukiem?

Pani McIntyre pochyliła się naprzód. Jej biała, pomarszczona twarz ożywiła się, jej głęboko osadzone oczy rozbłysły.

— Czy masz na myśli, że to zostanie wydrukowane w gazecie?

— Tak.

Pani McIntyre poprawiła szal na piersiach rękami, które nieco drżały.

— Dziwna rzecz, jak niektóre nasze życzenia się spełniają. Szkoda, że głupcy, którzy twierdzą, iż niema Boga, nie mogą tego słyszeć. Ty to napiszesz, przyobleczesz to w piękne słowa...

— Nie, nie — rzekła Emilka szybko. — Tego nie uczynię. Nic prawie nie zmienię, napiszę tak, jak pani mówiła, to nie może być lepsze, niż było w pani opowiadaniu.

Pani McIntyre patrzyła przez chwilę z powątpiewaniem, poczem uśmiechnęła się, rozradowana.

— Jestem biedną, prostą kobietą i nie umiem słów dobierać, ale może ty wiesz lepiej, co potrzeba. Bardzo uważnie słuchałaś mego opowiadania. Teraz zejdę na dół i dam wam wstać i ubrać się.

— Czy znaleziono dziecko? — spytała Ilza niespokojnie.

Pani Mclntyre potrząsnęła głową przecząco.

— Nie. I nie znajdą go. Słyszałam przez całą noc jęki Klary. Ona jest córką mego syna Daniela. On się ożenił z Wilsonówną, a Wilsonowie wszyscy robią dużo hałasu o byle co. Biedactwo martwi się, że nie była dla niego dość dobra, a psuła go w niemożliwy sposób i dlatego był nieposłuszny i zginął. Ja jej się na nic nie zdam, nie wiem, gdzie go szukać, nie mam szóstego zmysłu. Ty masz niezawodnie dar jasnowidzenia, to widać, o tak!

— Nie, nie — rzekła Emilka szybko. Mimowoli przypomniała sobie pewne zdarzenie w Srebrnym Nowiu z czasów jej dzieciństwa. Nie lubiła myśleć o tem.

Pani McIntyre pokiwała głową i wygładziła ręką swój biały fartuch.

— Nie powinnaś temu przeczyć, moja droga, bo jest to wielki dar. Ale Allana nie znajdą, o nie! Klara za bardzo go kochała. To nie jest dobrze kochać kogoś za bardzo. Bóg jest zazdrosnym Bogiem, tak! Małgorzata McIntyre wie coś o tem. Miałam sześciu synów, sami piękni chłopcy. I cóż mi pozostało? Wspomnienie. A najpierw zginął ten, którego najgoręcej ukochałam. Umierał, gdy ja modliłam się za niego. Od tej pory nie modlę się już więcej. Podobnie odczuwa Klara, ona mówi, że Bóg nie słyszy. Allan był bardzo ładnym chłopczykiem. Zostawiłam Klarę samą, nie będę jej drażniła pocieszeniami. Zawsze byłam zwolenniczką pozostawiania ludzi samych sobie, tylko wtedy nie, kiedy dałam klapsa królowi. Julja Hollinqer wciąż ją pociesza pustemi słowami. Głupia kobieta! Rozstaje się z mężem, ponieważ on nie chce się wyrzec psa, którego bardzo lubi, a którego ona chce usunąć z domu. Ale ja mogę współżyć z Julją, bo nauczyłam się znosić głupotę ludzką. Teraz powiem wam dowidzenia, moje drogie. Bardzo się cieszę, że się z wami zobaczyłam, życzę wam, abyście nigdy nie zaznały smutku i cierpienia. Nie zapomnę, żeście uważnie słuchały mego opowiadania. Dzisiaj niewiele znaczę, ale niegdyś dałam klapsa królowi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Maria Rafałowicz-Radwanowa.