Przejdź do zawartości

Elektra (Sofokles, tłum. Morawski, 1921)/Od tłumacza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Morawski
Tytuł Od tłumacza
Pochodzenie Elektra
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Literacka w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne całe wydanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁUMACZA

Wychodzisz z domu, dziewczyno, na pole,
Nie dla wesela, jak twoi rówieśni,
Lecz by wynurzyć twe męki i bole,
Zakląć je w rytmy nieśmiertelnej pieśni,
I przez przekleństwa i twardych słów chrzęsty
Rzucić ogniste, krwawe hasło zemsty.

Bo wróg-najeźdźca wtargnął ci do domu
I wdarł się w ojca twojego łożnicę,
Zmienił ją w przystań zniewagi sromu,
Ciebie w żałosną, nędzną niewolnicę,
A teraz strzeże twych oczu i wargi,
By łez nie ujrzeć, nie usłyszeć skargi.

Lecz nie ustrzeże on się mary sennej,
Która przystąpi doń z prawdy pochodnią
I w twarz mu rzuci swój wyrok płomienny
I w słuch mu wrazi, że zbrodnia jest zbrodnią,
A w mroku nocnym pod nieba zawyje
Głos krwi, co skrzepła, i tej krwi, co żyje.

Wyszłaś, Elektro, na światło i słońce,
By ulżyć w słowie brzemieniu twej duszy,
By słać w powietrze żałoby, jak gońce
Za zbawcą, który ci pęta rozkruszy.
I choć odwaga w sercu prawie kona,
Ty do nadziei wyciągasz ramiona!

Więc przymawiano ci, że łzy daremne,
Że ci, co legli, za winę kaźń wzięli,
Ze ich nie puszczą już bogi podziemne,
Nieba nie ześlą na pomoc mścicieli;
I wspominano, że wieku się tonie
Nad twem kochaniem zawarły ogromem
I że ten ogień, co w sercu ci płonie,
Gromnicą będzie w twem ręku, nie gromem.
I wiarę twoją i drogie marzenia
Chciano zatopić w mętach zapomnienia.

A ty wytrwałaś i w dumie i w wierze,
Łowiąc gdzieś w dali świtania promienie
I grobów mowy, gdzie drzemią rycerze.
Tak zapatrzona w te brzaski i cienie,
Stałaś wśród śmiechów i szyderstw wylewu,
Jak anioł smutku i archanioł gniewu.

Więc pełni pychy i pewni swej siły,
Nowe mąk próby zmyśliły twe katy,
Że aż w krwi głębie i duszy się wpiły
Krzywdy, obelgi i groźby zatraty,
W których szydzono z twych uczuć anielich,
Sklęto twą ziemię, świętości i bogów.
Lecz ty, spełniając ten goryczy kielich,
Piłaś zarazem nienawiść do wrogów,
I byłaś w walce z cierpieniem i trudem
Hasłem na życie i przetrwania cudem.

A gdy ci dano, na domiar twej męce,
Rzekome brata popioły i urnę,
Tyś skarb ten drogi pochwyciła w ręce,
I wznosząc w niebo twe czoło pochmurne,
Czułaś, że w prochach jest siły zarzewie,
Że w nich tli iskra dotąd nie zgaszona,
Że twój ciemięzca o płomieniach nie wie,
Które stąd przejdą do twojego łona.

Tak z podniesioną w niebo śmiałą twarzą,
Prochami silna, zaklęłaś przysięgą,
Że tych popiołów mścicielem i strażą
Przed wrogów będziesz potęgą.
I stałaś jako wielkie bolu znamię
Naprzeciw ludzi okrzykom i złości,
Ufna, że fala bezprawia się złamie
O moc miłości.

Łzy twe spływały w tę wieków cysternę,
Co wchłania bole ludzkości i żale;
Tam je przeliczy Bóstwo miłosierne,
Bada ich czystość i rzuca na szalę;
I kiedy z czasem do ciemnych tych wnętrzy
Nadmiar boleści napłynie,
Z toni, co ludzkim uciskiem się spiętrzy,
Krwi żądne wstaną Erinje.

Twój mściciel przyszedł, — pierzchły wrogów mocy,
Poległa tłuszcza piekielna.
Ujrzałaś pogrom — a wśród wieków nocy,
Swiecisz ty odtąd, wierna, nieśmiertelna,
Jak łzami tkana tęcza jaśniejąca,
Zwiastunka pomsty i słońca.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Morawski.