Przejdź do zawartości

Ekloga I (Wergiliusz, tłum. Lipiński)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wergiliusz
Tytuł Bukoliki
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Lipiński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

C) Bukoliki.
Po bitwie filipińskiej, Oktawiusz Cezar zwycięsca, na ukaranie przywiązanych do strony Kasyusza i Brutusa miast, a między niemi Kremony, role ich zasłużonym żołnierzom podzielić rozkazał. Pola mantuańskie, sąsiedzkie Kremony, popadły temuż losowi. Wergiliusz za wstawieniem się Mecenasa otrzymał powrócenie łanów ojcu swemu. W osobie Melibeusza, który wychodzi z dziedziny i spotyka spokojnego wśród powszechnej klęski Tytyra, wystawia nieszczęśliwych Mantuańczyków: a ojca swojego w osobie Tytyra.

Melibeus.  Tytyrze! pod bukowym spoczywając cieniem
Dumasz, na wątłej słomce wiejskiem nucąc pieniem:
My pola, my ojczyste rzucamy zagrody,
My wygnańce! Ty uczysz wśród lubej swobody
Brzmieć imieniem nadobnej Amarylli gaje.
Tytyr.  O Melibeju! bóstwo to mi wczasy daje.
Bóstwem on będzie dla mnie; jemu z trzody mojej
Często pierwotne jagnię krwią ołtarz napoi.
On mym wołom dozwala błąkać się po roli,
I mnie na wiejskiej fletni przygrywać do woli.
Melibeus.  Nie zajrzę ci, Tytyrze, lecz raczej się dziwię;
Wszakże dotąd panuje ucisk na tej niwie:
Oto słaby już pędzę stad ubogą trzodę;
Tę chorą jako widzisz macierz ledwo wiodę,
Co na gołe krzemienie pomiędzy leszczyną,
Bliźnięta, trzód nadzieję, zroniła jedyną!
Ach dawno nam to klęski dąb, gromem rażony,
I złowrogiej na jodle krzyk objawił wrony!
Ale któż jest tem bóstwem? niech Tytyr mi powie.
Tytyr.  Miasto, które się Rzymem, Melibeju, zowie,
Prostak mniemałem wprzódy, że nasze podobne,
Dokąd na targ pędzimy stąd przychówki drobne;
Psom równałem szczenięta, jagnię do macierzy;
Tak się zwykle po małej rzeczy wielka mierzy:
Lecz tyle Rzym swe szczyty wzniósł nad inne miasta,
Ile cyprys poziome kaliny przerasta.
Melibeus.  Co Rzym zwiedzić, Tytyrze, chęć zajęło w tobie?
Tytyr.  Wolność, która mi w późnej zajaśniała dobie,
Gdy z mej twarzy sędziwsza już spadała broda.
Przyszła jednak choć długo żądana swoboda,
Jak zaczęła mej sprzyjać Amarylla doli;
Bo gdy mię Galatea trzymała w niewoli,
Ni swobody nadzieja, ni pieczy o stadzie!
Choć często na rzeź poszedł skop w mojej gromadzie,
Choć z mleczywa tłoczyłem ser dla miasta mnogi,
Z próżną dłonią w domowe powracałem progi.
Melibeus.  O Amaryllo! czemu twe oczy płakały?
Na kogo owoc czekał na drzewie dojrzały?
Domyślam się: Tytyra nie miały te kraje:
Ciebie wzywały krzewy, strumyki i gaje.

Tytyr.  Cóż czynić? ni mi wolność tu sprzyjała droga,
Ni tak możnego indziej mogłem znaleść boga.
Tam poznałem młodziana, mą słodką nadzieję;
Jego ołtarz co miesiąc memi śluby tleje:
On pierwszy rzekł, mojemi prośbami zmiękczony:
„Me dzieci! paście trzody, składajcie zagony.“
Melibeus.  Szczęśliwy starcze! twoją ty posiadasz niwę.
Ty masz dosyć: choć głazy na niej sterczą siwe,
Chociaż bagniste łąki sit kryje dokoła,
Jednak owce nie będą gryść nieznane zioła.
Twe stado zarażonej trzody nie spotyka,
Szczęśliwy! ty na brzegu znanego strumyka,
Lub u źródła, gdzie z młodu piłeś słodkie wody,
Szukać będziesz wśród letnich upałów ochłody.
Tu przy płocie, gdzie kwiatów przynęcone wonią
Hybli pszczoły na wierzbie miód zbierając dzwonią,
Do snu słodkiego swoim zachęcą cię brzmieniem;
Ciebie, pod skałą robiąc, kmieć ucieszy pieniem,
Dla ciebie gruchać będą miłośne gołębie,
I grzywacz się chrapliwy odezwie na dębie.
Tytyr.  Więc wprzódy na powietrzu paść się będą łanie,
Ryba wody rzuciwszy na brzegu zostanie,
I własne zamieniając na obce zagrody
Part będzie pił Araru, Niemiec Tygru wody;
Niżli w mojej pamięci jego obraz zginie.
Melibeus.  A my pójdziem po Afrów tułać się krainie,
Do Scytów, lub gdzie Oaks rwie kretejskie skały,
Gdzie Brytanów od świata morskie dzielą wały.
Czy kiedy los dozwoli nam słodkiej pociechy
Ujrzeć domów ojczystych darniem kryte strzechy?
Widzieć po długich latach łanów naszych plony?
Srogi żołnierz te gnojne posiędzie zagony,
Pozbiera z naszej pracy żniwa już gotowe.
Gdzie nas przywiodły, bracia, niezgody domowe!
Patrzcie, komuśmy naszą zasiali pszenicę!
Szczepże tu teraz gruszki, sadź w rzędy winnicę.
Idź więc już, moja trzodo, tak niegdyś szczęśliwa!
Już w chłodnej grocie leżąc, którą liść okrywa,
Nie ujrzę cię wiszącą na pochyłku skały,
Już mych pieśni nie będą gaje powtarzały.
Inny pasterz powiedzie was, me drogie kozy,
Ogryzać gorzki listek szczodrzeńca i łozy.
Tytyr.  Melibeju! niech jeszcze tę noc z tobą dzielę,
Miękkie ci łoże z liści zielonych uścielę;
Znajdziem tu słodkie jabłka i smaczne kasztany,
I ser tłoczony z mleka i mnogo śmietany.
Już się nad wioską wznoszą dymu gęste chmury,
A dłuższy na dolinę cień upada zgóry.

(Józef Lipiński).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wergiliusz i tłumacza: Józef Lipiński.