Dziennik podróży do Tatrów/Ogólny pogląd na Tatry

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Goszczyński
Tytuł Dziennik podróży do Tatrów
Wydawca B. M. Wolff
Data wyd. 1853
Druk C. Wienhoeber
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały rozdział
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
OGÓLNY POGLĄD NA TATRY.
1 Maja 1832 z Łopusznéj.

Dziś przecię miałem przed sobą Tatry w całéj ich okazałości, w całym ogromie. Żaden obłoczek natrętny nie błąkał się po nich. — Deszcz całonocny obmył je znacznie ze śniegów; wyglądały jakby eterem oblane. Wybraliśmy do tego stanowisko wzniosłe, na jednéj z gór nade wsią, zwanéj Wielka góra. Napasłem do woli oko tym widokiem nowym dla mnie a okazalszym nad wszelki jaki sobie wyobrażać mogłem; przebiegałem w całéj swobodzie ten zdumiewający łańcuch wysokości, od gór podpierających ogrom Łomnickiego szczytu, aż do miejsca gdzie się zniża i całkiem przerywa, nad rzeką Wagiem.
Tatry są częścią Karpat, częścią najzachodniejszą. Jest to grupa gór najpiękniejszych między górami Karpackiemi przez swoją wzniosłość i dzikość. — Są one wszystkie prawie w wyższéj części obnażone, i pokryte lodami lub śniegami: tu znajdują się już lodowce alpejskim podobne. Leżą one na pograniczu Węgier i Galicji: linja graniczna, prowadzona rzeką Białką od jéj zbiegu z Dunajcem, aż do wypływu z Morskiego Oka, okrąża Morskie Oko szczytami skał, późniéj przecina je przez mil kilka w kierunku zachodnim, zwraca się potém na północ ku Babiéj górze, i przeciąwszy jéj wierzchołek, łamie się znowu na zachód. Przez owo odgraniczenie, ta część Galicji tworzy jakby odnogę otoczoną ze trzech stron Węgrami: jest ona całkiem w obwodzie Sandeckim, a ze strony Węgier przypierają do niéj dawna ziemia Spiska i obwody czyli stolice Liptowska i Orawska.
Linja Tatrów, jak jest widziana z okolic Nowegotargu, ma kierunek od wschodu na zachód, ukośny cokolwiek ku północy od strony zachodu.
Nie śmiem oznaczyć ze ścisłością rozmiarów jéj długości i szerokości; powiadano mi że długość może wynosić do piętnastu mil, a szerokość największa około sześciu mil.
Najwyższą częścią Tatrów jest strona ich wschodnia, jest ona zarazem i najdziksza na całéj szerokości, aż do płaszczyzn na przeciwnéj stronie węgierskiéj. Górują nad wszystkiemi szczytami Łomnica czyli Krępak, wyniesiony nad powierzchnią morza 8000 z górą stóp, i Krywań niższy od Łomnicy więcéj niż o stóp 1000.
Oba te szczyty pokazywano mi dzisiaj, wszakże zdaniem innych, nie są one widziane z Galicji tylko ze wsi zwanéj Ząb Suchy, przyległéj Kościelisku. Wszakże na to zgadzają się wszyscy, że się przedstawiają najpiękniéj i najokazaléj patrzącemu od Kezmarku na Węgrzech, bo z téj strony podnoszą się od razu z płaszczyzny, bez żadnych prawie przedgórzów; z tamtéj takoż strony jedynie można wejść na Łomnicę, wejście z innych stron niepodobne. Tamtą drogą Następca dzisiejszy tronu Cesarskiego w Austrji, doszedł do samego wierzchołka, na pamiątkę czego, postawiono krzyż na Łomnicy.
Oprócz tych dwóch szczytów, bielejących już wiecznym śniegiem i lodem, niepoliczona jest ilość szczytów mniejszych, między któremi znaczna liczba są lodowcami w całém znaczeniu tego wyrazu. Dosyć jest policzyć szczyty które tworzą grzebień Tatrów odrysowany na widokręgu, a dopiéroż niższe on nich z téj strony, albo leżące na ziemi od Węgier!
Piszę co mi powiadają albo o czém z pierwszego wejrzenia sam sądzić mogę. Może w tém nie ma ścisłéj prawdy, ale mam przekonanie że niema także ważnego zboczenia od prawdy. Z resztą podaję tylko to co można mniéj więcéj sprawdzać samym wzrokiem.
Gewont, dzielący dolinę Zakopanego od Kościeliskiéj, jest w łańcuchu przedniéj straży Tatrów, ostatnią z owych szczytów wyższych i nagich, odznaczających wschodnią ich połowę; jest punktem granicznym od którego zaczyna się połowa druga, zachodnia. Szczyty tego szeregu są już coraz niższe aż do Wagu. Przebijają się jeszcze i tutaj nagie i śnieżne wierzchołki, ale tłem całości jest już barwa życia, wdzięk życia. Zaokrąglenia gór łagodniejsze, lasy świeże lub trawy bujne, przestronniejsze doliny, cichsze wody, umiarkowańsze powietrze. Tatry, uważane w tych dwóch połowicach, wydają mi się małżeńską parą, gdzie jedno obdarzone jest okazałością, siłą, niszczącą mocą, przymiotami dzikiego męża, a drugie jest niewiastą rodną, z całą jéj łagodnością i ujmującym wdziękiem. Geografia miejscowa nadaje nawet nazwisko Matry tym górom; co może nie jest tak dowolne i nowe jakby się zdawało, skoro zważemy, że przed wiekami naznaczano tu miejsce tak zwanym Babim górom.
Dalsze przeciągnięcie tego łańcucha pograniczem Węgier i Moraw ku Austrji, zowią tu Fatrami. Nie widziałem ich dzisiaj z miejsca z którego oglądałem Tatry.
Patrząc na Tatry tak rozłożone przedemną, przeskakiwałem myślą ową przestrzeń kilkomilową, która mię od nich dzieliła, i widziałem jakbym był cały na miejscu: te szczyty tak ostre że ledwo się na nich spojrzenie zaczepi, to są milowe może płaszczyzny; te garby rozsiadłe są najeżone krociami skał ostrych, niedostępnych; te ciemne pręgi w różnych kierunkach jak żyłki marmuru, to są wielomilowe doliny, wąwozy, rozdoły, niezgłębione parowy, przepaście, do których dalekie tylko spojrzenie doleciéć może; a między niemi świat spojrzeniu nawet niedostępny, myśli ludzkiéj nawet nieznany, świat osobny, różny od wszystkiego co wiemy, świat zimy, zgrozy, martwoty, zamknięty kołem trudów i niebezpieczeństw nad wszelkie siły ludzkie, nad wszelką odwagę ludzką.
Nie tracę jednak nadziei dotknąć się bliżéj tego wszystkiego; ale to tak prędko nastąpić nie może. Od połowy września, a nawet wcześniéj, do większéj połowy czerwca, głębia Tatrów zasypana jest takiemi śniegami, obwarowana powietrzem tak zimném, że najzapaleńszy kochanek przyrody z całą swoją odwagą i wytrwałością, musiałby się od nich cofnąć, albo co chwila zagrożony jest śmiercią w otchłani śniegu pod lawinami, albo w objęciach mrozu. A tymczasem do koła mnie rozwija się pełna wiosna; ciepło coraz mocniéj dogrzewa. Do koła pogoda, zieloność, kwiaty, szum wody swobodnéj; u samego nawet podnóża lodowców ciemnieją wzgórza umajone puszczami świerków i zielonemi polanami.... Cóż stąd? Potrzeba czekać. Czekajmy!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Goszczyński.