Dzieci wieku/Tom II/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dzieci wieku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1883
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.

Gdy wielki kataklyzm jaki przygotowuje się na ziemi, instynkt wszystkich stworzeń, których on życiu zagraża, czyni je niespokojnemi. Jeszcze niebo jest wypogodzone, wody wygładzone, powietrze łagodne, żadnej chmurki na horyzoncie, a już ptastwo lata niespokojne, zwierzęta się chowają, stada dzikich stworzeń biegną same niewiedząc dokąd, duch śmierci i zagłady niewidzialny, wionął po nad niemi. Coś podobnego na bardzo drobną skalę działo się w Turowie, gdzie wszystko szło najzwyczajniejszym trybem, nic nie zwiastowało gwałtownych przemian, a przecież hrabina, du Val, Manetka, don Luis, chodzili wszyscy jak powarzeni, coś przeczuwali, śnili o czemś, czegoś się lękali. Widmem, które ich z uśpienia zbudziło, był niezaprzeczenie baron Helmold, który choć doskonale grę swoją maskował, wszystkim był jednak podejrzany. Nie można mu było zarzucić, żeby się starał widocznie o którą z hrabianek, lub gwałtownie do nich cisnął, owszem, zdawał się więcej zajmować żywą Manetką. Hrabina niezmiernie by temu była rada, gdyby na seryo uwierzyła — ale znowu Luis, chociaż go to obchodzić nie było powinno, widocznie wpadał w zły humor, gdy Francuzka zbyt poufale, naiwnie niby, zbliżała się do barona Helmolda. Du Val chodził zamyślony lub znudzony. Pomimo, że Luis dość nawet jasno, i zrozumiale pozbyć się starał z domu barona, gość udawał, iż się tego nie domyśla. Na wsi odwiedziny dłuższe są we zwyczajach, urozmaicały je wycieczki do Bożej Wólki. Z całego dworu, młode hrabiątko ułomne, jakoś najniecierpliwiej znosiło pobyt barona, który najwięcej się o jego łaski starał. Widocznie hrabia Turowski miał improwizowanego przyjaciela w jakiemś podejrzeniu.
Ale że nie było się czego uchwycić, a nie wypadało robić historyi, znoszono nieproszonego gościa, z dnia na dzień wyglądając jego odjazdu. Co najgorzej, że teraz, gdy raz był u panien baron, niepodobna było pokazać mu nieufności, zabronić do nich wstępu, a Iza najbezwstydniej w świecie, zapraszała na herbaty, podwieczorki, na muzykę, pod różnemi pozorami.
Kilka dni tak przeżył baron w położeniu nie do zazdrości, potrzeba bowiem wielkiego temperamentu i umiejętności, aby w domu niechętnym widocznie, narzucając się utrzymać i na wiele alluzyj oczy zamykać, zatykać uszy, a iść przebojem.
Baron był w potrzebie mistrzem i artystą salonowym, wprawnym w rozwiązywanie podobnych zadań, któreby nieco draźliwszego człowieka wygnały z placu dawno.
Lawirował, tak, że gdy już, już miano go pożegnać w Turowie, wyskakiwał do Bogunia, a powróciwszy rwał rozmowę, udawał, że nie słyszy, zagadywał Luisa i siedział. Były nawet chwile, że go tak cieszył i bawił, iż hrabiątko zapominało się i w wesołości topiło niepokój, ale wprędce bardzo ta załoga (jak ją zwano w pałacu) znowu ciężyć zaczynała.
Jednego ranka, w ostatku, hrabina w coraz gorszym humorze i w większym niepokoju, nakazała służącemu, ażeby Luisa, jak tylko wstanie, jej przysłał. Stało się więc, że nim baron przyszedł do gospodarza, już ten, posłuszny rozkazowi, udał się do matki.
Hrabina chodziła gniewna po pokoju z założonemi w tył rekami, kawa jej stygła.
Du Val siedział nad swoją wyciągnięty w krześle i ziewał, jakoś go to zbytecznie dotąd nie obchodziło, fertyczna Manetka ostrożnie jak myszka skakała z kątka do kątka, nie pokazując się zbytecznie, a niechcąc przecie wyjść, bo się czegoś ciekawego spodziewała.
Luis wszedł, oczekiwano nań, hrabina po krótkiem przywitaniu zapytała obcesowo:
— Kiedyż on jedzie? kiedy jedzie?
— Kto? spytał syn, muskając wąsika.
— No — baron, czego on tu siedzi? to nie jest bez znaczenia.
Luis ruszył ramionami.
— Albo ja wiem, jakie to może mieć znaczenie? Spojrzał na Manetkę. Ta się z nim nieustannie chichocze i to go trzyma.
Baronowa ruszyła ramionami i pogroziła synowi.
— Sto razy mówiłam ci, żebyś ty sobie z głowy wybił Manetkę.
— Ale ja nie potrzebuję wybijać jej z głowy, bo mi tam nigdy nie siedziała, rzekł Luis. Manetka spojrzała na niego i dała mu znak, że to na jego rachunek zapisze.
— Manetka służy za parawanik, przerwała hrabina — to jest chłopiec zręczny i wie dobrze, co robi, on już ręczę ci zawiązał jakąś intrygę.
— Z kim? — zapytał Luis, siadając w fotelu.
— Z Izą, lub z Emmą, Iza widocznie mu się narzuca sama, z takim bezwstydem ohydnym, nieprzyzwoitym, że ja na to patrzeć nie mogę, mnie obrzydliwość porywa.
To mówiąc hrabina załamała ręce...
— Ale na miłość Boga, mógłbyś mu dać do zrozumienia, żeby sobie jechał, po co tu siedzi? Otwarcie mu mów, że my nigdy na małżeństwo niewłaściwe, nie wygodne dla nas nie zezwolimy. On to przecie powinien zrozumieć, bo to się praktykowało wszędzie na świecie, gdzie szło o utrzymanie świetności rodziny. Poświęcano córki, oddawano je do klasztoru, aby linii męzkiej dać potrzebny majątek. Nie mamy się wcale czego wstydzić, ani z tem kryć, idzie o ocalenie imienia hr. Turowskich, a że dwie uparte, głupie stare panny po dobrej woli nie chcą się poświęcić, no, znajdziemy sposób przecie przeszkodzenia wszystkim ich intrygom. W tem, co czynimy, nie ma nic nadzwyczajnego, c’est tout simple, cela s’est pratique partout et toujours.
Hrabina powtarzała to ciągle, chodząc po pokoju, podraźniona usiłując swe tłómaczenie wpoić słuchaczom i pozyskać ich swojemu zapatrywaniu się na tę sprawę.
— Dopóki ja żyję, dodała, ręczę, że się do nich nikomu zbliżyć nie dopuszczę, użyję wszelkich środków, je suis dans mon droit, bronię praw syna.
— Ale któż mamie mówi, że baron ma najmniejszą myśl o pannach? przerwał Luis, — ja się założę, że nie. Nadto jest roztropny, żeby nie zmiarkował, iż tu przebojem nic nie wskóra, ale Manetkę by rad bałamucić i...
Manetka ukryta w części za firankami, a trochę za fotelem, wyrwała się ze swego kątka zaczerwieniona i gniewna. Stanęła przed Luisem, jakby wzywając go do walki.
— Kto to panu powiedział? coś pan sobie wymarzył? Możesz sobie panować nad siostrami, ale proszę mnie dać pokój, ja wiem co robię. Co się tyczy waszego Barona, nie dbam o niego i nie myślę o nim. Gdy zechcę znajdę co lepszego, ręczę.
Wstrzymała się nieco Francuzka, bo groźne wejrzenie hrabiny ją hamowało, ale gniew buchał z jej ocząt.
— Manetko! milczeć! zawołała, tupiąc nogą hrabina — słyszysz, milczeć — nie zapominaj się mówiąc do hrabiego, mojego syna, że jesteś tu na mojej i jego łasce i że jutro mogę cię wysłać do Paryża, gdzie będziesz w sklepie pracować, jak...
— No! to będę! to będę! krzyknęła rozgniewana Manetka i jak mi hrabina każesz jechać, pojadę i nie pożałuję tej pustyni Turowa.
Ruszyła białemi ramionami, cała się trzęsąc.
— Manetko! co si się stało? przerwała hrabina, oszalałaś!
— Tak, oszalałam, oszalałam.
Pobiegła do kątka, siadła na kanapie i zaczęła płakać.
Luis się zmięszał.
Hrabina pogroziła mu.
— Jeszcze mi tego brakło! szepnęła sama do siebie — ale prawdę rzekłszy winnam też temu.
Luis, proszę, byś się wcale nie mięszał do kuzynki i raz na zawsze zostawił ją w pokoju.
Syn skłonił się posłusznie.
— Barona proszę dziś wyprawić! dodała matka.
— Bardzobym był wdzięczen mamie, lub du Valowi żeby mi do tego dopomogli, odezwał się Luis, ja nie potrafię.
— Ale dziecko jesteś — krzyknęła hrabina, powiedz, że potrzebujesz wyjechać z domu za interesem, juściż bez ciebie tu nie zostanie...
— Będę posłusznym, ale jeźli zechce na mój powrót czekać w Bożej Wólce, poprzyjaźniwszy się z Boguniem, cóż ja na to powiedzieć mogę? Wiadomo mamie, że ztamtąd, czy do której z panien, czy do Manetki, jeźli się zechce podkradać, nic łatwiejszego.
— Niech pan zapomnieć raczy o mnie, przerwała gniewnie Manetka, lub... lub...
— Lub co? spytał wzgardliwie Luis.
— Lub Manetka może tu cóś powiedzieć, co dla hrabiego nie będzie wcale przyjemnem.
Hrabina odwróciła się ku niej, ale ta zakrywszy twarz, płakała znowu.
Hrabiątko było tak zmięszane, iż oka matki to nie uszło.
Du Val przez cały ciąg rozmowy siedział milczący. W ogóle on wielomównością nie grzeszył i był raczej władzą wykonawczą, niż doradczą, w Turowie.
— Brunonie, kuzynie Brunonie, odezwała się, zwracając ku niemu hrabina, odezwij że się choć słowem, proszę cię.
Du Val puścił kłąb dymu. — Ale cóż ja tu u licha powiem? rzekł powoli. Każecie mi barona wyforować no to pójdę i....
— Ale — na miłość Boga! tylko znowu bez skandalu, rzucając się ku niemu, poczęła hrabina. Wiecie jak jesteśmy i tak niecierpianemi w sąsiedztwie, niechże nas nie biorą na języki.
— I dla tego, rzekł Luis, wolałem go zostawić ażby się znudził i sam wyjechał, a jestem pewny, iż się wybierze wkrótce. Ja okazuję mu twarz zimną, jestto człowiek dobrze wychowany, zrozumie.
— Manetka niech dziś nie wychodzi — dodała hrabina, obracając się do niej, powiemy, że chora, nie będzie miał pretekstu.
— A ja pójdę do niego na kawę, rzekł du Val i poufnie mu się zwierzę, że Luis ma pilny interes.
— Za pozwoleniem, nagle wtrącił Luis, boję się kuzyna du Vala — ja to sam ułatwię. Idę do niego.
— Czekaj, rzekła matka — kilka słów jeszcze.
Zwróciła się do Manetki, szepnęła jej coś na ucho, a dziewczę wyszło z pod chustki, rzucając groźne, mściwe wejrzenie na kuzyna Luisa.
— To są rzeczy podrzędne, odezwała się hrabina, zniżając głos — ale należy wcześnie naradzić się, obmyśleć plan postępowania. Luisie ani ty Brunonie nie chodzicie do tego biednego hrabiego, nie widzicie jego stanu, ale temu nieszczęśliwemu codzień jest gorzej mówię wam, co chwila gorzej. Co poczniemy na wypadek katastrofy?
Jeźli prawo nie daje nam absolutnej opieki nad pannami. Luisowi i mnie, one nieskończywszy żałoby, nam się wyrwą.
— Ale ojcu nie może być tak źle — zimno odezwał się Luis.
Du Val dodał cicho:
— Doktór mówi, że z tą chorobą można żyć niewiedzieć jak długo.
— Ale ja patrzę jak on z sił opada, jak w oczach gaśnie.
Wszyscy zamilkli. Luis dość obojętnie patrzał na posadzkę.
— Ten nasz interes z pannami był źle odrazu poprowadzony, odezwała się hrabina — dziś go naprawić niepodobna. Ja byłabym w Rzymie otrzymała dyspensę dla Luisa, gdyby się chciał żenić z Emmą, naówczas wszystko by się dało ocalić.
Luis ramionami ruszył.
— Z siostrą! ze starszą ode mnie!
— Ale rzecz nie jest niepraktykowaną, w tak ważnych okolicznościach, gdzie idzie o utrzymanie znakomitej rodziny.
— Jużciż przynajmniej z dwiema nie mogłem się żenić, odparł Luis, a zawsze by jedna została.
— Łatwiej było podziałać na tę jednę, przez siostrę.
— Ale by to nigdy być nie mogło, przebąknął Luis, nigdy.
Hrabina ruszyła ramionami.
— Gdybyś ty był nieco starszy i więcej miał odwagi i determinacyi.
— Koniec końcem innej już rady szukać potrzeba — zawołał Luis — więc jaka?
— Ale ja właśnie pytam co począć?
— Ja nie wiem, szepnął du Val, ja prawdziwie nie wiem. Pilnować mogę, zastrzelić potrafię, gdyby kto się ważył coś przedsiębrać — ale radzić!
— Ani ja — rozśmiał się szydersko Luis.
Hrabina poczęła chodzić po pokoju.
— Wszystko zapóźno! odezwała się, dziś musimy wytężoną i tak sytuacyą przedłużać, przeciągać i zostać na łasce losu.
Cóż ja słaba, jedna kobieta mogę, gdy nikt mi nie umie podać ręki.
Du Val siadł pogrążony w zadumie.
— Moja rada tylko jedna, zawsze jedna, prawników zręcznych dobrać i znaleźć jakiś powód do obciążenia panien procesem. Proces jest zawsze możliwy. Dawno potrzeba było o tem pomyśleć.
Hrabina spojrzała nań i zdawało się, że myśl ta, już dla niej nie nowa, darmo rzuconą nie została, ale w tej chwili potrzebowała jeszcze, wybierającemu się wychodzić synowi, powiedzieć dwa słowa; wyprowadziła go z sobą do drugiego pokoju.
— Luis, rzekła po cichu, muszę cię jeszcze raz przestrzedz, prosić! dajże pokój Manetce! Byłabym ślepą, gdybym niewidziała, że za nią latasz. Ona jest blizką, jest bardzo blizką krewną twoją.
Luis spojrzał na matkę.
— Kuzynką? spytał.
— No, tak — kuzynką — odparła hrabina, mimowoli zarumieniona, dosyć, że blizką i że nie zniosę...
— Ale proszę mamy, zimno odezwał się Luis, przecie mama wiedziała, że ja jestem młody, że ona ładna i że zbliżając nas...
— Niespodziewałam się byś był bezwstydny i zepsuty — groźno zawołała matka.
Mais je suis de monâge, rzekł spokojnie Luis, a zresztą, ona sama trochę winna.
— Zmusisz mnie, że ją odeślę.
— I — to już będzie zapóźno! odezwał się z najzimniejszą krwią młody hrabia — zrobi mi to przykrość, a nie zaradzi nic.
— Jakto! rzucając się gwałtownie ku niemu i łamiąc ręce z gniewem, wybuchnęła hrabina — jakto! śmiałeś, pod moim dachem?... A! ja nieszczęśliwa:
I padła na krzesło, zanosząc się od płaczu. Luis stał bardzo chłodny i gotów od razu burzę przetrzymać.
— Ale cóż się znów tak strasznego stało! rzekł, ruszając ramionami, nie mogę się przed mamą spowiadać ze wszystkiego, tylko ręczę, że niewiele temu winienem, a Manetka bardzo dobrze wiedziała co czyniła.
Matka siedziała wciąż, zakrywszy sobie oczy, czego Luis nie mógł zrozumieć, jakiś gwałtowny smutek, rozpacz ją ogarnęły, a przecież ust otworzyć nie mogła, nie rzekła słowa, wskazała synowi drzwi. Luis powoli wyszedł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.