Dzieci kapitana Granta/LXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Dzieci kapitana Granta
Podtytuł Podróż fantastyczno-naukowa
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1929
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Les enfants du capitaine Grant
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXX.

OSTATNIE ROZTARGNIENIE PAGANELA.

W jedenaście dni po opuszczeniu wysepki Tabor, dn. 18-go marca, Duncan był już przy brzegach Ameryki, a nazajutrz stanął w zatoce Telcahuano. Był w niej poprzednio, przed pięciu miesiącami, a od tego czasu, pilnując się skrupulatnie 37-go równoleżnika, opłynął świat wokoło. Uczestnicy tej wyprawy, bezprzykładnej w rocznikach Traveller's klubu, zwiedzili Chili, pampy, rzeczpospolitę Argentyńską, Atlantyk, wyspy Tristan d'Acunha, ocean Indyjski, wyspy Amsterdamskie, Australję, Nową Zelandję, wysepkę Tabor i ocean Spokojny.
I żaden nie ubył z tych dzielnych Szkotów, którzy puścili się w drogę ze swym lairdem, wszyscy wracali do starej Szkocji. Wyprawę ich możnaby nazwać wyprawą „bez łez”, jak nazywają jedną z bitew starożytności.
Zaopatrzony w nowe zapasy, Duncan popłynął wzdłuż brzegów Patagonji, okrążył przylądek Horn i puścił się wpoprzek oceanu Atlantyckiego. Podróż odbyła się bez najmniejszej przygody. Jacht unosił cały ładunek szczęścia; już teraz nawet uczucia Johna dla Marji były wszystkim wiadome.
Ale pozostawała jeszcze jedna rzecz dotąd niedocieczona, intrygująca niepomału majora. Dlaczego Paganel zapinał tak hermetycznie ubranie, czemu się tak osłaniał chustką po uszy? Majora korciła niezmiernie ta manja geografa. Ale ani pytania, ani aluzje, ani podejrzenia majora nic nie pomogły. Pagane1 nie rozpiął się ani razu, ani wówczas nawet, gdy wszystko topniało na okręcie podczas pięćdziesięciu stopni gorąca przy przejściu równika.
— Ten Paganel tak jest roztargniony, że mu się zdaje, iż jest obecnie na Szpicbergu — mówił major, widząc geografa otulonego w szal, jakgdyby merkurjusz zamarzł w termometrze.
Nakoniec, dnia 9-go maja, w pięćdziesiąt trzy dni po opuszczeniu Talcahuano, John dojrzał światła na przylądku Clear. Duncan wcisnął się w kanał Ś-go Grzegorza, przebiegł morze Irlandzkie i wpłynął d. 10-go maja do zatoki Clyde. O jedenastej godzinie stanął w Dumbarton, a o drugiej po południu podróżni wstępowali do zamku Malcolm, wśród radosnych okrzyków tamtejszych mieszkańców.
Zapisane widać było w księdze przeznaczeń, że Henryk Grant i jego dwaj towarzysze będą ocaleni; że John zaślubi Marję w starożytnej katedrze Saint-Mungo, w której przed dziewięciu miesiącami wielebny Paxton wznosił modły za powodzenie wyprawy i ocalenie ojca, a teraz błogosławił jego córce i dzielnemu Johnowi, który z taką gorliwością poszukiwał kapitana Granta. Było zapisane w owej księdze przeznaczeń, że Robert Grant stanie się marynarzem, jak jego ojciec i szwagier, i że razem z nimi przedsięweźmie ziszczenie wielkich zamiarów ojca, pod opieką lorda Glenarvana.
Czy i to zapisane było, że Paganel nie umrze w kawalerskim stanie? — Prawdopodobnie.
Czyny bohaterskie szanownego geografa rozsławiły jego imię, a jego roztargnienia były przedmiotem rozmów wyższego towarzystwa szkockiego. Wydzierano go sobie i niepodobna mu było uwolnić się od grzeczności, któremi go obsypywano. Wówczas to bardzo miła trzydziestoletnia panna, kuzynka Mac Nabbsa, trochę wprawdzie ekscentryczna, ale dobra i wcale ładna jeszcze, zachwyciła się oryginalnością geografa i ofiarowała mu swą rękę. Miała też swój miljonik, ale o tem nikt nie myślał.
Paganelowi nie była obojętna miss Arabella, ale nie mógł się zdecydować i trzeba było, żeby major się wdał między te dwa serca, jakby dla siebie stworzone. Paganelowi zaś oświadczył, że to małżeństwo powinnoby być ostatniem jego roztargnieniem.
Te wyrazy wzmogły jeszcze kłopot Paganela, który, jak prawdziwie osobliwy człowiek, nie mógł się zdecydować na ostatnie fatalne słowo.
— Czy ci się miss Arabella nie podoba? — nalegał major.
— Och, majorze, śliczna jest — wołał Paganel — zbyt piękna nawet i jeśli mam prawdę powiedzieć, to wolałbym, żeby mniej była piękna, żeby miała choć jedną wadę.
— Bądź spokojny — odpowiadał major — znajdziesz w niej wadę niejedną, bo ma swoje wady nawet najdoskonalsza kobieta. A więc cóż, czyś się zdecydował?
— Nie śmiem się decydować — wzdychał Paganel.
— Ależ mój przyjacielu, czemuż się wahasz?
— Niegodny jestem panny Arabelli — odpowiadał stale geograf.
— Masz tobie! — wołał major.
— Mówię ci istotną prawdę, majorze.
— Ale cóż to szkodzi?
— Czy i ty mniemasz tak samo?
— Przeciwnie! Jesteś tem osobliwszą jednostką; to cię podnosi, to cię czyni właśnie człowiekiem, o jakim marzyła miss Arabella.
Major mówił z niezachwianą powagą, a Paganel niepokoił się niezmiernie.
Przyszło do krótkiej rozmowy między majorem i miss Arabellą.
W dwa tygodnie potem obchodzono wystawnie zaślubiny w kaplicy zamku Malcolm. Paganel, jakkolwiek zapięty pod szyję, przepysznie wyglądał, a miss Arabella była olśniewająca.
Tajemnica Paganela byłaby zatonęła w otchłani rzeczy niedocieczonych, gdyby major nie szepnął słówka Glenarvanowi, który nic nie taił przed swą żoną, a ta znów zwierzyła się pani Mangles. I tak jakoś tajemnica dotarła do uszu żony Olbinetta i wyszła najaw.
Maorysowie utatuowali Paganela podczas trzydniowego pobytu jego między nimi, ale to od stóp do głów; zrobili mu na piersiach, jako herb, wizerunek ptaka kiwisa z rozpuszczonemi skrzydłami i kąsającego serce.
Śród wszystkich przygód, jakie spotkały Paganela, tej jednej tylko nie mógł darować Nowej Zelandji. To było także powodem, że mimo namów i zaproszeń nie chciał powrócić do Francji. Lękał się wystawić na śmieszność całe Towarzystwo Geograficzne, a siebie na szyderstwo karykaturzystów i małych pisemek, które przyczepiłyby się niewątpliwie do utatuowanego sekretarza.
Powrót kapitana Granta do Szkocji uważany był za wypadek obchodzący cały naród; kapitan Grant stał się najpopularniejszym człowiekiem w Starej Kaledonji, a syn jego, Robert, wykształciwszy się na żeglarza, postanowił, popierany przez lorda Glenarvana, założyć kolonję szkocką na oceanie Spokojnym.


KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.