wcisnął się w kanał Ś-go Grzegorza, przebiegł morze Irlandzkie i wpłynął d. 10-go maja do zatoki Clyde. O jedenastej godzinie stanął w Dumbarton, a o drugiej po południu podróżni wstępowali do zamku Malcolm, wśród radosnych okrzyków tamtejszych mieszkańców.
Zapisane widać było w księdze przeznaczeń, że Henryk Grant i jego dwaj towarzysze będą ocaleni; że John zaślubi Marję w starożytnej katedrze Saint-Mungo, w której przed dziewięciu miesiącami wielebny Paxton wznosił modły za powodzenie wyprawy i ocalenie ojca, a teraz błogosławił jego córce i dzielnemu Johnowi, który z taką gorliwością poszukiwał kapitana Granta. Było zapisane w owej księdze przeznaczeń, że Robert Grant stanie się marynarzem, jak jego ojciec i szwagier, i że razem z nimi przedsięweźmie ziszczenie wielkich zamiarów ojca, pod opieką lorda Glenarvana.
Czy i to zapisane było, że Paganel nie umrze w kawalerskim stanie? — Prawdopodobnie.
Czyny bohaterskie szanownego geografa rozsławiły jego imię, a jego roztargnienia były przedmiotem rozmów wyższego towarzystwa szkockiego. Wydzierano go sobie i niepodobna mu było uwolnić się od grzeczności, któremi go obsypywano. Wówczas to bardzo miła trzydziestoletnia panna, kuzynka Mac Nabbsa, trochę wprawdzie ekscentryczna, ale dobra i wcale ładna jeszcze, zachwyciła się oryginalnością geografa i ofiarowała mu swą rękę. Miała też swój miljonik, ale o tem nikt nie myślał.
Paganelowi nie była obojętna miss Arabella, ale nie mógł się zdecydować i trzeba było, żeby major się wdał między te dwa serca, jakby dla siebie stworzone. Paganelowi zaś oświadczył, że to małżeństwo powinnoby być ostatniem jego roztargnieniem.
Te wyrazy wzmogły jeszcze kłopot Paganela, który, jak prawdziwie osobliwy człowiek, nie mógł się zdecydować na ostatnie fatalne słowo.
— Czy ci się miss Arabella nie podoba? — nalegał major.
— Och, majorze, śliczna jest — wołał Paganel — zbyt piękna nawet i jeśli mam prawdę powiedzieć, to wolałbym, żeby mniej była piękna, żeby miała choć jedną wadę.
— Bądź spokojny — odpowiadał major — znajdziesz w niej wadę niejedną, bo ma swoje wady nawet najdoskonalsza kobieta. A więc cóż, czyś się zdecydował?
— Nie śmiem się decydować — wzdychał Paganel.
— Ależ mój przyjacielu, czemuż się wahasz?
— Niegodny jestem panny Arabelli — odpowiadał stale geograf.
— Masz tobie! — wołał major.
— Mówię ci istotną prawdę, majorze.
— Ale cóż to szkodzi?
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/467
Wygląd
Ta strona została przepisana.