Przejdź do zawartości

Dzień pracy Kraszewskiego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Józef Bednorz
A. B. Brzostowski
Tytuł Dzień pracy Kraszewskiego
Redaktor Józef Bednorz
Wydawca Górnoślązak R. XIII Nr 172
Data wyd. 2 sierpnia 1912
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Dzień pracy Kraszewskiego.

O trybie życia Józefa Ignacego Kraszewskiego i jego metodzie pracy, której rezultatem była olbrzymia produkcya obejmująca około 700 powieści oraz dzieł naukowych i publicystycznych, nie licząc przeszło 200 tysięcy listów, podaje zajmujące szczegóły bibliotekarz Kraszewskiego, p. A. B. Brzostowski w niedawno ogłoszonym pamiętniku: „Ze wspomnień o Kraszewskim, w setną rocznicę jego urodzin a dwudziestą piątą zgonu” — Warszawa, Biblioteka dzieł wyborowych. Z pamiętnika tego wyjmujemy następujące:
Od chwili osiedlenia się w Dreźnie, Kraszewski rozpoczął nową epokę życia. Aby podołać olbrzymim swym pracom, musiał, oczywiście, wyznaczyć odpowiednie godziny, musiał we wszystkim stosować się najściślej do — zegarka. To też z obiadem lub herbatą np. nie wolno się było spóźnić ani chwili. Punktualność w domu Kraszewskiego była też tak wielka, że nie pomnę, aby w czemkolwiek choć na włos jej uchybiono. Chcąc spóźnieniom się wszelkim zapobiedz, kazał najlepiej chodzący zegar umieścić w kuchni. Punkt o pół do 9 z rana dawano herbatę lub kawę; punkt o drugiej obiad; punkt o 7 wieczorem znowu herbatę. Na obiad podawano zwykle trzy potrawy i nigdy nieodłączne... pieczone kartofle, a na deser: kompot lub konfitury, wino i czarną kawę. Wody nie pijał Kraszewski nigdy. Nie jadał też wcale, z wyjątkiem bulionu, żadnych potraw płynnych, gdyż wszystkie mu szkodziły. Kolacyi również nie jadał. Słowem, wystrzegał się wszystkiego, co mogłoby nadwątlić i tak już słaby organizm. Bardzo też często dla poratowania zdrowia udawał się do Włoch lub do Homburga, a jeden z najzdolniejszych drezdeńskich lekarzy odwiedzał go po kilkakroć na tydzień. Mimo to wszakże był wiecznie cierpiący.
Do biurka zasiadał codziennie przed 9 zrana. Tu oczekiwała go już zwykle spora plika listów i gazet, którą przynoszono od 5 do 8 razy na dzień. Przez kilka więc godzin, t. j. do jedenastej przed południem, czytał otrzymane pierwszą poranną pocztą książki, dzienniki i listy, na które, jak wiadomo, odpowiadał natychmiast. Inaczej nie byłby już im w stanie podołać. Od 11 do 1 przyjmował zwykle gości. Od 1 do 2 znowu przeglądał nadesłane książki i dzienniki lub odpisywał na listy. Punkt o 2 zasiadał do obiadu, który trwał najdłużej do godz. 3. Od 3 do 4 (w lecie), a gdy sprzyjała pogoda, czasem i do 5, odbywał zwykle ze mną dość dalekie spacery powozem lub pieszo. Wróciwszy do domu, znów do godziny 6-tej przeglądał otrzymane dzienniki lub książki, rozcinał wszystkie kartki, robił notaty, zbierał materyały, wertował różne źródła, czytał nadsyłane z różnych stron korekty (niektórych dzieł własnych i obcych, wydawanych przez siebie), czytał nieraz kilkotomowe rękopisy cudze, rozmawiał z domownikami, najrozmaitsze im dawał zlecenia itd. itd. Od 6 do 7, t. j. do wieczornej herbaty, grywał na fortepianie i organach (harmonium) lub wzdłuż kilku pokoi przechadzał się w zamyśleniu, układając może plany przyszłych swoich utworów. W niedziele zaś i święta Kraszewski bawił się dla rozrywki rysunkiem i malarstwem. Widziałem tysiące, literalnie: tysiące prac jego w tym rodzaju, wykonanych na płótnie, na papierze, na drzewie, na szkle, na porcelanie, pędzlem, piórem, ołówkiem, wodnemi lub olejnemi farbami itp. Dawniej zajmował się jeszcze, jak wiadomo, kompozycyą muzyczną i rytownictwem. A liczne tego ślady pozostały po nim dotąd. Dochowało się, między innymi i kilkaset blach miedzianych, własnoręcznie niegdyś przez niego rytych.
Najdziwniejszem jednak może jest to, że przy tak różnorodnych zajęciach, umiał on zawsze znaleść czas na wszystko. Patrząc nań z bliska nie byłem go w stanie zrozumieć tembardziej. Na cały ogrom wszystkich swych prac literackich Kraszewski potrzebował zaledwie 5 do 6 godzin dziennie, gdyż pisał mniej więcej od pół do 8 wieczorem do 12, do 1, lub najdalej do pół do 2 w nocy, a przed ułożeniem się do snu czytał jeszcze zwykle wszelkie nowości literackie, z których następnie umieszczał sprawozdania w różnych czasopismach.
Po wieczornej herbacie nie przyjmował już nikogo i nie rozmawiał z nikim. Teraz dopiero zabierał się do pisania na seryo. Wszystkie zajęcia jego dzienne niczem jeszcze były w porównaniu z kilku godzinami tej pracy nocnej. Zasiadłszy raz do biurka i przygotowawszy zawczasu pewną ilość piór gęsich, pisał już bez wytchnienia, pisał nieustannie, nieoderwanie, z niedoścignioną szybkością. Na zapełnienie drobnem a wcale wyraźnem pismem całej stronicy, potrzebował nie więcej jak około 10 minut czasu. Aby zaś nic nie zatrzymywało go w pracy, pisał zwykle na oddzielnych kartach listowego papieru w ósemce, którego dostarczano mu już rozciętego. Na biurku Kraszewskiego zastawałem też codziennie coraz to inne stosy tych kartek, zapisanych zwykle od pierwszej do ostatniej.
„Zdumiony ogromem jego pracy — opowiada w artykule swym o Kraszewskim Michał Wołowski — pytałem go, skąd na to bierze czas.
— A, jakoś się znajduje — odparł. — Tom złożony z 6 do 10 tysięcy wierszy, piszę zazwyczaj dni dziesięć na kartkach po jednej ich stronie, piszę tchem jednym, bylebym miał przewodnią myśl i typy. Planów żadnych nie robię; zaczynam, i dalej idzie jakoś samo, a nigdy na początku powieści nie wiem, co się w końcu stanie z jej bohaterami. Jakoś to tak samo plącze się i rozwiązuje. Gdy skończę, odczytuję całość. Co mi się nie podoba — odrzucam, nowe kartki wstawiam i na nich piszę. Rękopisu poprawiać nie lubię i nie czynię tego nigdy. Tensam system mam względem prac swych historycznych. Nie zaczynam roboty, dopóki dobrze nie przetrawię materyału, który wszedłszy raz do głowy, już stamtąd się nie ulatnia”.
Mam jeszcze przed sobą luźną a ciekawą kartkę z dawnych rękopisów Kraszewskiego, kartkę, w której on sam tak się znów wyraża o swej twórczości i pracy: „Pojmuję, że kto inny roztargniony, rozrywany, nie byłby w stanie wydołać tylu zajęciom... Jam nawykł... I póki tak jest, póki ten ruch unosi mnie, popędza, póki wir myśli cudzych i swoich porywa mnie i niesie, póty wam służę, piszę, żyję... Gdy raz zostanę w tyle, zechcę odpocząć, powiem wam już na zawsze: bądźcie zdrowi”.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Bednorz.