Przejdź do zawartości

Dwie sieroty/Tom V/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Piotr Loriot zeszedł na dół, a urzędnik poszedł do naczelnika policyi.
Zastał go w gabinecie, przyjmującego protokuł od Théfera, odnoszący się do znanych fałszerny Dubiefa i Terremonda, jacy zniknęli bez śladu.
W kilku słowach, komisarz wyjaśnił naczelnikowi powód swojej wizyty.
Théfer na wzmiankę o skradzionej dorożce zadrżał widoczne. Przyszła mu na myśl wyprawa zeszłej nocy. Mimo, iż wiedział, że wszelako ostrożności były zachowane, niemógł ukryć obawy.
— Właściciel dorożki, rzekł urzędnik, poczynił niektóre spostrzeżenia, i pragnie je udzielić. Może nam one wskażą cośkolwiek. Ten człowiek czeka na dole z dorożką. Czy pan naczelnik zejdzie wraz zemną?
Wspólnik Jerzego de la Tour-Vandieu, czuł jak zimny dreszcz przebiegł mu po ciele.
— O jakiej dorożce oni mówią? — myślał niespokojnie. Kto jest tym sprytnym woźnicą? Z tej całej sprawy może wyniknąć dla mnie nieszczęście.
— Idę z panem; odparł naczelnik; zabierz pan z sobą i swego sekretarza, trzeba będzie spisać protokuł z zeznań woźnicy. Może i pan panie Théfer zejdziesz wraz z nami, dodał po chwili. Bystrość twoich spostrzeżeń użyteczną nam być może.
Inspektor z udanym spokojem ukłonił się na znak przyzwolenia.
Pani Dick-Thorn dobrze mi radziła, pomyślał. Wziąść teraz dymisję i usunąć się z prefektury, byłoby szaleństwem .Powinienem być na miejscu aby wszystko widzieć i wszystkiemu w danem razie zapobiedz.
W godzinę potem, czterej zebrani urzędnicy w podwórzu prefektury, oglądali dorożkę Loriota.
Théfer spojrzał bystro na nieznanego woźnicę. Twarz jego nic mu nieprzypominała. Inaczej było z Loriotem.
Pokłoniwszy się przybyłym urzędnikom rzucił baczne spojrzenie na Théfera.
— Gdzie ja go u djabła widziałem? zapytywał sam siebie. Nie po raz pierwszy spotykam tego człowieka.
Naczelnik policyi rozkazał Loriotowi jeszcze raz opowiedzieć cały wypadek, podczas gdy sekretarz zapisywał każde słowo.
Théfer siłą woli usiłował stłumić wrażenie, tłumacząc sobie, że choćby nawet się i wykryło porwanie Berty, Dubief i Terremonde nie stanęliby już jako świadkowie. Mógłbyś spokojnym więc do siebie.
— Zkąd jednak wiedzieli owi rabusie, że w pańskim paltocie znajdowało się pięćset franków? zapytał naczelnik.
— Wypadkiem zapewne. Otworzyli skrzynkę w siedzeniu, a znalazłszy paltot, zabrali go, niewiedząc może nawet że tam w kieszeni znajdowały się pieniądze.
— Czy pan nie podejrzywasz do czego mogła być użytą pańska dorożka? — Do niczego dobrego, przysiągłbym. Może do jakiego porwania?..
Théfer pomimo silnej woli drgnął gwałtownie.
— Do porwania? — powtórzył naczelnik; przypuszczasz pan?..
— Mój Boże! — wszystko przypuszczać można. To pewna że o godzinie dziesiątej wieczorem wśród ulewnego deszczu, nikt nią niepojechał na spacer, do Bulońskiego Lasku.
— Pańską dorożkę zabraną z ulicy de l’Ouest odnaleziono na wybrzeżu de la Rapée
— Tak; panie naczelniku. Jeżdżono nią jednak po okolicach błotnistych, i złych drogach. Racz pan spojrzeć na koła, spód, a nawet pudło dorożki. Wszystko, obrzucone gliną, nie mówiąc już o końskich kopytach. Na stopniach warstwy błota, a nawet i na poduszkach siedzenia.
Théfer zimnym oblał się potem.
— Tego rodzaju błoto, mamy tylko w okolicach Montmartre, Belleville, wzgórz Chaumont i Pére-Lechaise. Nie brakuje też gliny panie naczelniku w stronie Monttrenil i łomów Bagnolet, dodał Loriot.
Inspektor policyi spojrzał na woźnicę z osłupieniem i trwogą.
— Co może wiedzieć ten człowiek?.. i dla czego wspomina o Bagnolet?
— Jesteś bystrym spostrzegawcą, mój przyjacielu; odrzekł naczelnik policyi, mógł byś być dobrym agentem.
— Zdanie pana naczelnika bardzo mi pochlebia, odrzekł z uśmiechem woźnica. Ale ja jeszcze nie wszystko powiedziałem.
— Cóż więc jeszcze?
— Ci, którzy mi zabrali moją dorożkę rozmyślnie działali. Nie utrzymuję ażeby szczególniejsze upodobanie czuli do mojej własności, ale potrzebny im był jakiś powóz, i wzięli pierwszy lepszy jaki im wpadł pod rękę. Co na placu, to nieprzyjaciel! — Szło im głównie o to ażeby działać potajemnie.
— Na czem opierasz swoje dowodzenia, objaśnij nas proszę.
— Raczcie panowie spojrzeć na numer dorożki, widocznie był zalepiony papierem. Ślady tego jeszcze dziś pozostały.
Gdyby spojrzenie mogło zabić człowieka, błyskawica wybiegła z oczu Théfera byłaby zadała cios śmiertelny Piotrowi.
— Słuszną zrobiłeś uwagę mój przyjacielu; odparł naczelnik, rozmyślnie ukradziono ci dorożkę. Przedsięwzięte z ich strony ostrożności, otwierają pole szerokim domysłom. Trzeba się koniecznie dowiedzieć do czego ją użyto.
— Do uprowadzenia kobiety; odrzekł stanowczo Loriot.
— Kobiety? — powtórzył naczelnik.
— Tak panie; jestem tego pewny, mam nawet dowód... Oto jest.
To mówiąc, wyjął z kieszeni guziczek, znaleziony w dorożce przez Ireneusza.
— Guzik, od damskiego bucika?
— Tak panie. Zmieniwszy konie po obiedzie nie woziłem dotąd nikogo. Z przed winiarni zabrano mi moją dorożkę.
— Nie ulega więc wątpliwości że jechała kobieta. Tego tylko rozstrzygnąć nie jesteśmy w stanie czy była ofiarą lub wspólniczką zbrodni. Czas może tylko objaśnić nas w tym razie.
— Daj Boże! — dodał Piotr Loriot.
— Czy pan masz jeszcze co do powiedzenia?
— Obecnie nic więcej.
— Znamy pańskie nazwisko i miejsce zamieszkania, możesz się więc pan oddalić, z tem przekonaniem, że gorąco weźmiemy się do dzieła.
— Czy mam złożyć kaucję, panie naczelniku?
— Nie trzeba. Uzasadnione są pańskie powody do żądania śledztwa z urzędu.
Pożegnawszy ukłonem urzędników, Piotr Loriot wskoczył na kozioł, a podciąwszy Milorda, wyruszył kłusem.
— Théferze! — zaczął naczelnik do agenta — znasz cały przebieg tej tajemniczej sprawy?
— Znam panie naczelniku.
— Owóż przeznaczam ciebie do tego śledztwa, z zastrzeżeniem jednak byś się wziął do roboty z całą gorliwością. Z kradzieżą tej dorożki łączą się niezwykłe okoliczności, jakie mnie mocno zaciekawiają. Pragnę by jaknajrychlej nastąpiło wyjaśnienie.
Blada twarz inspektora pokryła się rumieńcem. Uśmiech zawitał mu na usta.
— Dołożę wszelkich starań; odrzekł z niskim ukłonem.
— Znając twoją inteligencyę i sumienność, jestem o to spokojny. Rozpocznij natychmiast pierwsze kroki.
Około południa, Piotr Loriot spotkał się z Edmundem, któremu opowiedział o swej bytności w prefekturze. Młody doktór słuchał go ze smutkiem głębokim.
Nie dowierzając wszakże niekiedy zbyt opieszałej policyi postanowił udać się do Vincennes i tam na własną rękę rozpocząć działanie.
Wróciwszy wieczorem z całodziennej wędrówki zastał na pociechę Moulina w swoim mieszkaniu. Pierwsze zamienione pomiędzy niemi spojrzenie wystarczyło za słowa. Żaden z nich nie wpadł na trop właściwy.


∗             ∗

Cofnijmy się o dwadzieścia cztery godzin wstecz do miejsca w którym biedna Berta z okrzykiem trwogi wpadła w przepaść otwartą pod jej stopami.
Z daleka dostrzeżono już łunę pożaru, a dzwon bijący na trwogę odzywał się w Bagnolet.
Ten to dzwon właśnie pobudził ze snu okolicznych mieszkańców i wezwał straż ogniową na ratunek, która zawsze chętnie spieszy na pomoc gdzie tylko jej zdolności zużytkować się dadzą.
Ze wszystkich stron przy świetle pochodni widziano biegnących mężczyzn, kobiety i dzieci. Urzędnicy z Capsulerie, zdążali również na ratunek, lecz wszystko nadaremnie.
Zanim zaczęto gasić potężny pożar, wiązanie dachu zapadło się miażdżąc swoim ciężarem boczne ściany. W ciągu kwandransu dogasające zgliszcza znaczyły tylko miejsce w którym stał dom pana Servan.
Między zebranemi ludźmi, krążyło tylko jedno zapytanie.
„Kto mógł podłożyć ogień?“
Sądzono że dom był niezamieszkały, i rozmaite na ten temat robiono przypuszczania. Jedni opowiadali o rabusiach, którzy się zakradli w celach łupieztwa, a nic nie znalazłszy, podpalili przez zemstę; drudzy dowodzili, że ten dom służył za kryjówkę okolicznym rzezimieszkom, którzy przez nieostrożność zapruszyli ogień.
Wśród pewnej grupy, sam właściciel pan Servan donośnym rozpowiadał głosem, że w wigilję dnia tego wynajął swój dom jakiemuś Paryżaninowi, który miał zamiar założyć w nim laboratorjurn chemiczne.
Katastrofa widocznie była wynikiem jakiejś niefortunnej próby, i kto wie czy o śmierć nie przyprawiła samego wynalazcę.
Pan Servan zresztą nie bardzo ubolewał nad swojem nieszczęściem, i nie żałował posiadłości, która postawiona w tak złym punkcie, nie czyniła odpowiedniego dochodu.
Towarzystwo asekuracyjne pokryje straty myślał sobie, i da mu możność odbudowania piękniejszej willi, i w dogodniejszej miejscowości.
Komisarz cyrkułu w Bagnolet, spisał protokuł z zeznań gospodarza, wedle którego pożar wyniknął z nieostrożności fabrykanta.
Nie ulęgało wątpliwości, że biedny przemysłowiec znalazł śmierć wśród pożaru.
Straż i widzowie, wrócili do domów.
Ostatnie zgliszcza się dopalały.
Ruiny willi przedstawiały już tylko jedną czarną masę, z której chwilami wybuchały kłęby dymu, i snopy iskier.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.