Dwie sieroty/Tom III/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

— Opuścić matkę pani? powtórzył Loriot; nie obawiaj się o to. Znam obowiązki mojego powołania, i potrafię do nich się zastosować. Możesz być pani spokojną, iż do ostatniej chwili nie odstąpię twej matki. Ale niestety krótko to trwać będzie.
— Co pan chcesz przez to rozumieć? zapytała Berta z przerażeniom.
— Chcę panią powiadomić, iż życie chorej zawisło na włosku prawie.
— To niepodobna!... Mówisz pan ażeby mnie tylko nastraszyć...
— Niech Bóg uchowa!... Nie byłbym zdolnym do podobnego okrucieństwa!...
— Albo też pan mylić się możesz. Toż to byłby dla mnie cios straszny! Po świeżym zgonie brata utracić matkę...
i zostać samej na świecie... zupełnie samej!... Nie! ja nie wierzę w pańską przepowiednię... Nie!... matki zdrowie nie jest do tego stopnia z ach wianem...
— Obowiązkiem można było wyświetlić pani prawdę.
— Boże... mój Boże!... wołała z rozpaczą; tak niedawno jeszcze miałeś pan wszelką nadzieję!...
— Tak miałem ją... przyznaję, bo liczyłem na pomoc i opiekę ze strony pani. Rachuby mnie te zawiodły!... Depcząc moja miłość, zerwałaś jednocześnie nić na której zawisło życie twej matki!...
Ostatni był to cios dla nieszczęśliwej dziewczyny. Słowa Edmunda trafiły w jej serce zbolałe. Nie mogąc dłużej zapanować nad sobą, wybuchnęła łkaniem.
Młody doktór obojętny na pozór, pisał w milczeniu receptę.
— Oto lekarstwo, rzekł, wskazując Bercie papier leżący na stole. Przybędę wieczorem... I ukłoniwszy się z lekka, wyszedł z miną obrażonego w swojej godności człowieka.
Na schodach jednak, zmuszonym był się zatrzymać. Wzruszenie dławiło go prawie. Chwiał się na nogach jak człowiek pijany, chwytając za poręcz obiema rękami aż wreszcie łzy popłynęły mu z oczu.
Po doznanej ztąd uldze, wróciła moc charakteru.
— Nie umrę przecież z tej rany... wyszepnął, mimo. że ból jest straszny!... Cóż wszakże na to poradzić? Nie można żałować tego czem się pogardza... Zapomnę!...
Berta, pozostawszy samą, padła na kolana.
— Boże!... to nad moje siły!... wołała. Wszystko sprzysięgło się na mnie!... Moja matka umiera... a ten którego kocham nad życie, ośmiela się rzucić na mnie tak haniebne posądzenie!... Boże... zlituj się nademną!... bo upadam pod krzyżem jaki zesłałeś na moje słabe ramiona.
Pani Leroyer dosłyszawszy łkanie, przywołała córkę do siebie.
Otarłszy łzy z pośpiechem, Berta pobiegła do chorej.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Theifer niezapomniał o poleceniu księcia de la Tour-Vandieu, i po obiedzie w dniu dokonanej rewizji u Ireneusza, udał się na ulicę św. Dominika.
Jerzy oczekiwał nań niecierpliwie. Pragnął otrzymać co rychlej wiadomość o przebiegu sprawy licząc obok tego na informacje o owej warjatce która go takiego nabawiła przestrachu.
Mylił by się ten ktoby sądził, iż zbrodniarz ten był spokojnym; przeciwnie, jego trwoga i przerażenie wzrosły od wczoraj. Pocieszał się wprawdzie, że za pomocą podłożonej w biurku notatki obezwładnił i pozbył się na długo Moulin’a, lecz wyczytana wiadomość w bruljonie listu, niepokoiła go wielce. Klaudja Varni, jego dawna kochanka, wspólniczka zbrodni, jego duch piekieł, miała powrócić do Paryża.
Pragnęła, widocznie przywołaniem strasznej przeszłości, zmusić go do ustępstw, lub może nakłonić do nowych zbrodni. Z jej listu miał zamiar „wyzyskiwania“. A kto wie czyli już nie przybyła? i nie ustawia groźnych baterji do mającej rozpocząć się walki?
Uwolniony chwilowo Jerzy od jednego wroga miał przed sobą drugiego, stokroć groźniejszego. W jaki bowiem sposób prowadzić walkę z kobietą która przeżyła z nim wspólnie lat tyle, i znała najmniejszy szczegół z jego rozwięzłej młodości? Nie pozostawało jak wypełnić jej żądania, w których książę był pewnym, że chciwa zysku Klaudja ograniczać się nie będzie.
Zjawienie się obłąkanej Estery, przygnębiało zarówno skołatany umysł zbrodniarza lubo mniej o wiele niż mające nastąpić odwiedziny Klaudji, ponieważ wiedział, że z tamtej strony przynajmniej nie zagraża mu niebezpieczeństwo. Jedyną trwogę dla niego stanowiła. osobistość Klaudji Varni.
Był pewien, że upłynione lata nie zmniejszyły jej zamiłowania do intryg i szatańskich pomysłów, a obok tego wymagań zbytków i rozkoszy.
Jedyna wyższość jaką posiadał nad nią obecnie, było, iż szczęśliwym trafem został wcześnie powiadomionym o jej przybyciu przed wypowiedzeniem wojny. Mógł się więc przygotować do mającego podstępnie nastąpić wybuchu.
Theifera wprowadzono natychmiast do gabinetu pana de la Tour-Vandieu. Wyraz twarzy przybyłego nie był bynajmniej uspokajającym.
— Cóż, byłeś na placu Królewskim? żywo zapytał go książę.
— Byłem w towarzystwie komisarza i sędziego.
— Nie spostrzegli, że przed nimi ktoś dokonywał rewizji?
— Bynajmniej.
— Zatem jesteśmy w porządku.
— Niezupełnie!... odparł znacząco Theifer.
— Jakto... dla czego?
— Dla tego, że po naszym odejściu, inna nastąpiła wizyta w mieszkaniu mechanika.
— Inna wizyta? powtórzył z osłupieniem Jerzy.
— Tak, książę.
— Zkąd pan powziąłeś to przekonanie?
— Z bardzo prostego spostrzeżenia. Złoto, banknoty, i inne wartościowe papiery jakie widzieliśmy wczoraj w szufladzie, dziś znikły bez śladu.
— Ukradziono je?... zawołał Jerzy z trwogą.
— Tak, mości książę, jako też i włożoną przez nas notatkę do tej błękitnej koperty.
— I ta notatka zginęła?... wyszepnął z pognębieniem pan de la Tour-Vandieu.
— Zginęła, niestety! To też sprawa Ireneusza Moulin znacznie się polepszyła. Bo rzeczywiście ten człowiek nie jest winien wcale.
— A kogo posądzasz o usunięcie tych rzeczy?
— Ma się rozumieć tę jasnowłosą kobietę, która ośmieliła się z taką czelnością nazwać waszą — książęcą mość „mordercą“.
Jerzy wzruszył ramionami.
— Mylisz się; odrzekł, ta kobieta jest rzeczywiście warjatką.
— Warjatką? powtórzył Theifer! niepodobna mi w to uwierzyć. Wydała mi się zupełnie przytomną, posądzam ją o wspólnictwo z Mouilin’em.
— Nierozsądne przypuszczenie.
— Nie; mości książę... oparte na dowodach!...
— Na jakich dowodach?
— Niech książę raczy posłuchać. Wczoraj, wszak prawda? zastaliśmy biurko mechanika na klucz zamknięte?...
— Tak.
— Otóż w pośpiechu i przestrachu, zostawiliśmy je otwartem, z powysuwanemi szufladami, a w dodatku na jednej z pułeczek, zostawiłem palącą się latarkę.
— Rzeczywiście tak było.
— W jednej z tych szuflad otwartych, znajdowały się pieniądze, zapewne cały majątek mechanika.
— Cóż zatem?
— Otóż Ireneusz widział dziś otwarte biurko, widział brak pieniędzy, a najmniejszym gestem nie okazał swego zdziwienia. Zdawało mu się to być rzeczą zupełnie naturalną, jak gdyby zaprzedałą żoną. Ztąd wnosić wypada, że polecił jakiejś osobie dziś dla nas nieznanej, aby zabrała to wszystko do siebie. Któżby nią mógł być innym jak nie owa mniemana warjatka, której naszym tchórzostwem ułatwiliśmy jeszcze zadanie.
— Masz słuszność zupełną.
— Cieszę się, że wasza książęca mość podziela moje zapatrywania, odparł z ukłonem agent.
— Nie dowiedziałeś się czegoś o tej obłąkanej?
— Wiem niektóre bliższe szczegóły. Mieszka w tym samym domu gdzie Ireneusz Moulin, i uchodzi tam za warjatkę. W tem udawaniu musi być jakiś cel ukryty, o którym wkrótce się dowiem. Opiekuje się nią jakaś wiekowa osoba, daleka jej krewna, dziwaczka jak mówią do nieuwierzenia. Otóż właśnie wczoraj podobno, nie było jej w domu.
— A nazwisko tej damy wiekowej?
— Pani Amadis.
— Nie pomyliłem się więc... pomyślał Jerzy. W owej warjatce poznałem odrazu Esterę Derieux. Któż o tem cię powiadomił? dodał głośno.
— Odźwierna. Ale każda sprawa ma swoje dwie strony. Wyjawiłem księciu moje domysły, ależ i ja nie jestem nieomylny. Być bardzo może, iż ta jasnowłosa kobieta ma umysł w nienormalnym stanie, i że pomimowoli zaszła do mieszkania Moulin’a. W takim razie, należałoby nam przypuszczać istnienie jakiegoś nieznanego wspólnika który zaopatrzony kluczem przyszedł po naszym odejściu.
— Wszystko to jest możebnem. rzekł Jerzy po chwili namysłu. Lecz ktoby to mógł być? Kogo by wybrał mechanik do tak skutecznej dla siebie pomocy.
— Sądziłem, że od waszej książęcej mości pozyskam jakieś wskazówki w tym względzie. Wiem, że bardzo liczni i groźni są jego wrogowie, ale nieznana mi jest przyczyna za którą walczą ztąd mniemam, iż na zadane mi pytanie sam książę odpowiedzieć raczy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.