Dwie sieroty/Tom III/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Słowa doktora krótkie i suche w miejscu jak to bywało pełnych serdecznego współczucia wyrazów, raniły boleśnie i serce biednego dziewczęcia.
— Boże!... wyszepnęła, gniewa się widocznie za moje wyjście wczorajsze, czyż jednak mogłam postąpić inaczej? Trzeba nawyknąć do tej jego oziębłości dodała z westchnieniem, straszna tajemnica o jakiej wiedzieć nie powinien rozłącza nas z sobą na zawsze. Żegnajcie złote sny moje!... przebudzenie się zbliża!...
Podczas gdy Berta łzawo to powtarzała przygotowując papier i pióro, Edmund usiłował pocieszyć chorą.
— Wszystko zależeć będzie od skrupulatnego wykonania moich poleceń, zakończył, odpowiadając na pełne trwogi zapytania wdowy. Będziesz że pani w możności wykonać to co ci przepiszę
— Uczynię wszystko doktorze!...
— A więc zabraniam pani podnosić się z łóżka. Niewłaściwie postąpiłaś wczoraj, wstając i lękając się burzy. Byłem pewien, że pani posiadasz tyle odwagi, iż nie przestraszą cię grzmoty. Mam panią jednak za usprawiedliwioną... W mieszkaniu znajdowałaś się samą... Panna Berta nie powinna była opuszczać pani!...
— Berta była nieobecną przez czas bardzo krótki; wyszepnęła chora. Zadrzemnęłam nieco, a powrót jej mnie przebudził.
— Spała!... pomyślał doktór, wszystko zaczynam pojmować teraz!... Córka skorzystała ze snu matki, ażeby ją okłamać!... Powrócę wieczorem, dodał głośno, jeżeli panna Berta Wyjść dzisiaj nie będzie potrzebowała.
— Nie! córka moja nigdzie nie wyjdzie... Będziemy na pana oczekiwały.
— Spocznij pani zatem spokojnie. Do rychłego widzenia... Receptę napiszę w drugim pokoju. I wyszedł.
— Pomimo wszelkich nad sobą wysiłków, wzruszenie go dławiło, niewysłowiony niepokój ściskał mu serce. Nie dziwna! Kochał Bertę tkliwie, kochał całą duszą, i teraz nawet nie przestał jej kochać, niestety!... Przeklinał jednak tę miłość, będąc przekonanym, że jego ideał nie zasługiwał nawet na szacunek.
Dziewczyna oczekiwała nań niecierpliwie niemniej wzruszona i niespokojna.
— Stan zdrowia mej matki jest niebezpiecznym, wszak prawda? zapytała drżąca, gdy Edmund ukazał się we drzwiach.
— Tak, bardzo niebezpiecznym, odrzekł, i nie będę ukrywał, że z tego powodu, ciężka moralna odpowiedzialność spada na panią!...
— Na mnie? zawołała Berta przestraszona.
— Nie inaczej.
— Z jakiej przyczyny?
— Ostrzegałem że najmniejsze wzruszenie może stać się powodem śmierci pani Monestier...
— A więc... szepnęła zaledwie dosłyszanym głosem.
— A więc, pomimo moich przestróg, chora doświadczyła wstrząśnięć moralnych jakie bardzo szkodliwie podziałały na jej zdrowie, a od pani zależało uchronić ją od takowych.
Dziewczyna milczała pochyliwszy głowę.
— Przypuszczając nawet, co, mi się nie zdaje być prawdopodobnem, że burza przestraszyła chorą, mówił Edmund dalej, to i w takim razie dostateczną byłaby obecność pani aby ją uspokoić... Pani jednakże nie było w domu!...
— Bardzo ważna przyczyna zmusiła mnie do wyjścia, wyjąknęło zmięszane dziewczę.
— W rzeczy samej... bardzo to ważna jakaś musiała być przyczyna która znagliła córkę do odstąpienia umierającej matki, odparł z szyderstwem Loriot. Wszakże powiadomiona przezenmie wiedziałaś pani, że jej nieobecność przy chorej, otwiera drogę wszystkim złym następstwom.
— Nieobecność moja trwała bardzo krótko...
— Tak... około trzech godzin.
Berta spojrzała zdumiona na mówiącego. Zkąd on mógł wiedzieć to, o czem jak sądziła nikt w świecie nie wiedział?
— Byłaś pani do tego stopnia roztargnioną wracając, mówił Edmund dalej, żeś pozostawiła. w dorożce przedmiot bardzo drogi dla siebie, jaki ci zwracam obecnie.
Tu drżącą ręką podał dziewczęciu medaljon znaleziony przez Piotra Loriot w dorożce.
— Mój medaljon! zawołała Berta chwytając go żywo.
— Widzisz więc pani, że wiem o wszystkiem, ciągnął smutnie dalej. Wczoraj Chciałaś mnie pani w błąd wprowadzić, opowiadając o jakiejś wykończonej na obstalunek pilnej robocie... Ja jednak mniej łatwowierny aniżeli jej matka, złudzić się nie dałem!...
— Jak to mam rozumieć... co znaczą te słowa? pytało spłonione oburzeniem dziewczę.
— Cóż bowiem ja mogę sądzić o młodej dziewczynie która na czas kilko godzinny odstępuje umierającą matkę? kończył z westchnieniem. Bierze ona dorożkę, każe się wieść w oddaloną część miasta, gdzie obawiając się być śledzoną, podaje stangretowi niedokładny adres, i wślizguje się chyłkiem do innego domu. Tam spędza trzy godziny czasu, zapominając o całym świecie, o matce konającej prawie, i wszystkich ciążących na sobie obowiązkach!... Wracając, temiż samemi otacza się ostrożnościami, zamiast kazać zajechać przed dom przez siebie zamieszkiwany, każe się zatrzymać dorożce bliżej pod 15-ym numerem... Tak!... skoro się niema tajemnicy, na co te ostrożności? Jak możesz więc żądać pani ażebym ci wierzył?.
Berta słuchała nieruchoma jak posąg, z wlepionym spojrzeniem w młodzieńca, z przytłumionym oddechem. Silny rumieniec wystąpił na jej twarz bladą, podczas gdy mówił Edmund, a skoro zamilkł:
— Boże! zawołała, przykładając ręce do czoła z ruchem obłąkanej, ależ to straszne!... przerażające!... Oskarżają mnie... posądzają... i to on... on... właśnie!...
— A więc... tak! odrzekł Loriot, ja panią oskarżam... ja!... który cię kochałem... nad życie!... och!... wiesz o tem dobrze!... Ja!... który ci oddałem mą duszę, i marzyłem niestety w snach złudnych, o nadaniu ci mego nazwiska. Biedny zaślepieńcze!... budowałeś gmach swego szczęścia na piasku ruchomym, pierwszy podmuch wichru, rozsypał go w gruzy!...
— Boże!... mój Boże!... powtarzała Berta łkając boleśnie.
— To, co ja cierpię od kilku godzin, słowem wypowiedzieć się nie da, powtarzał smutno. Pani tego pojąć nie jesteś w stanie, a jednem słowem mogłabyś wszelkie rozpruszyć zwątpienie. Berto, zaklinam... powróć mi wiarę w siebie!... Często pozory mylą... Wytłumacz się, usprawiedliw, błagam cię o to!... Powiedz w jakim celu jeździłaś na plac Królewski wczoraj wieczorem?
Biedną dziewczynę łzy dławiły prawie. Nigdy położenie nie było straszniejszem. Zbolałe jej serce walczyło między miłością a obowiązkiem. Powinność, słowo dane matce, niedozwalało jej wyjawić Edmundowi rzeczywistego swego nazwiska, ani ciążącej na nim owej krwawej plamy. Tajemnica hańbiącej śmierci niewinnie straconego, zachowaną ściśle być powinna, aż do chwili powrócenia czci Pawłowi Leroyer.
Dobrze pojęła to Berta, i po chwili bohaterskiej walki samej z sobą:
— Niepodobna mi jest zadość uczynić pańskiemu żądaniu!... odpowiedziała. Moja godność osobista niepozwala mi się tłumaczyć przed tym kto ośmiela się rzucić cień podejrzenia na moje postępowanie...
— Takto? niechcesz więc pani mnie uspokoić, usunąć mego zwątpienia?
— Gardzę podobną nieufnością! odparła dumnie; zresztą na co by się przydało zwalczać ją słowami?
— Jeden wyraz... a rzucę się do nóg twoich błagając przebaczenia za moje chwilowe zwątpienie...
— Nie! tego wyrazu nie wymówię, wypraszać dla siebie ufności nie będę odpowiedziała. Podobnym obwinieniem wyrządziłeś mi pan zniewagę! Odmawiam wszelkich tłumaczeń. Wstydziłabym się sama przed sobą, gdybym zmuszoną była zwalczać pańskie haniebne posądzenia.
Edmund załamał ręce z rozpaczą.
— Nie kocha mnie!... nigdy nie kochała!... Wszystko dla mnie skończone!... zawołał.
Tu kilka słów wygłoszonych z rozdzierającym żalem, wstrząsnęły dziewczyną. Była gotową wyjawić już wszystko. Miłość chwilowo zwyciężyła obowiązek. Otworzyła usta aby powiedzieć:
— Kochałam cię... i jestem godną twojej miłości... gdy głos pani Leroyer przyzywającej córkę do siebie dobiegł z drugiego pokoju.
— Idę mamo... idę! odpowiedziała: a zwracając się do młodego doktora:
— Jeżeli pan sądzisz, że straciłam prawo do jego szacunku, wyrzecze, nie w mojej mocy jest zadać mu fałsz w tym względzie, przyszłość niechaj go kiedyś inaczej przekona; na teraz proszę o uwolnienie mnie od wszelkich tłumaczeń i usprawiedliwiali.
Chłód wiejący z powyższych wyrazów i pogardliwe spojrzenie Berty, zachwiały biednym młodzieńcem.
— Zastosuję się do życzeń pani, rzekł cicho, a zatem nie zobaczymy się więcej!...
— Jakto? chcesz pan więc zapomnieć o mojej matce, w chwilach gdy walczy pomiędzy życiem a śmiercią, chcesz ją opuścić? pytała zatrwożona.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.