Dwie sieroty/Tom II/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

Pani Leroyer nie zrozumiała rzeczywistego znaczenia wypowiedzianych przez Loriot’a wyrazów. Wzmianka „o szczęściu córki“, przebrzmiała dla niej niepostrzeżenie. Berta w zamian, odczuła wszystko co się w tych słowach mieściło, i twarz zarumienioną ukryła w dłoniach, zostając w takiej postawie do końca wizyty doktora.
Edmund zaś myślał:
— Tu dzieje się coś niezwykłego... Matka i córka są tak pomięszane... Cóż bym nie dał ażeby dowiedzieć się prawdy!...
Wiadomo, że zakochani bywają podejrzliwemi i skłonnemi do tysiącznych przypuszczeń, Loriot więc również bardzo się zaniepokoił, do czego jeszcze łączyła się i zazdrość. Berta w porozumieniu z matką, ukrywała coś przed nim, co dowodziło, że niema w nim zaufania. Osobie zaś którą się kocha wszystko się powierzyć powinno.
Oczewistem więc było, że Berta go nie kochała.
To dowodzenie logiczne na pozór, zaprowadziło na kręte manowce naszego doktora.
Czuł jakąś tajemnicę w powietrzu której mu nie chciano dowierzyć. Cierpiał niewymownie, a nie śmiał zapytać, by skrócić tym sposobem swoje męczarnie.
Ukrywając pożerający go niepokój, wziął w rękę kapelusz stojący na stoliku i zamierzał się pożegnać.
— Pan już odchodzisz? zapytała chora.
— Tak pani.
— I nie zapiszesz mi nic nowego?
— Do wieczora będziesz pani brała toż samo lekarstwo.
— A w nocy?
— Przyjdę jeszcze wieczorem, wówczas zobaczymy...
Matka z córką zamieniły wzajem znaczące spojrzenie. Wizyta doktora stawała na przeszkodzie ułożonemu planowi, należało więc jej niedopuścić. Lecz jak to uczynić?
— Zamierzasz pan odwiedzić nas jeszcze dziś wieczorem? zapytała Berta.
— Tak, odrzekł Loriot z nietajoną goryczą, jeżeli paniom nie będę natrętnym, albo w czem nieprzeszkodzę...
— Natrętnym nigdy pan nam być nie możesz, zawołało dziewczę, i sądzę, że pan jesteś o tem przekonany. Chodzi tylko o to, że potrzebuję wyjść dziś wieczorem dla odniesienia wykończonej roboty, na którą od dni kilku oczekują. Radabym być obecną przy pańskiej wizycie, a mimo najszczerszych chęci, wyjścia odłożyć nie mogę.
Mimo zręcznego upozorowania, Loriot odczuł i tu fałszywie brzmiącą nutę jakiejś tajemnicy.
— Dobrze to rozumiem... rzekł, głosem nad którym daremnie pragnął zapanować, moja bytność byłaby dziś paniom niedogodną... przyjdę więc jutro z rana. Tu ukłoniwszy się obu kobietom wyszedł, nie przemówiwszy już słowa.
W sercu Edmunda powstała teraz gwałtowna burza, z każdą chwilą, wzrastała zazdrość wiodąc szalone przypuszczenia. Bez wahania gotów był poświęcić rok życia byle istotnej dowiedzieć się prawdy. Zanadto jednak szanował Bertę aby się uciec do śledzenia jej lub szpiegowania.
Dziewczę zamknąwszy drzwi za doktorem, wróciło zgnębione do pokoju matki.
— W wielkiej byłam obawie, zaczęła pani Leroyer, byś się pomimowoli nie zdradziła, moje drogie dziecko.
— Starałam się zapanować nad sobą, choć jestem pewną, że Edmund dostrzegł moje pomięszanie, i odgadł, że kłamię...
— Takie kłamstwo nie jest grzechem, i nie przynosi ci ujmy, odparła matka. Popełniłaś je w szlachetnym celu, znaglona zacnemi pobudkami, sumienie zatem nic ci wyrzucać nie powinno.
Berta siedząc w milczeniu rozmyślała:
— Nasz doktór był bardzo smutnym wychodząc od nas... Nie sumienie, lecz serce moje cierpi nad popełnionym czynem!...
Dalsze dnia tego godziny, ciągnęły się żółwim krokiem dla obu tych kobiet. Z niecierpliwością oczekiwały nadejścia chwili wskazanej przez Ireneusza do tajemniczej wyprawy.
Nadszedł nakoniec wieczór. Uderzyła siódma potem wpół do ósmej.
Niebo pokryło się chmurami. W powietrzu czuć było nadchodzącą burzę.
Berta nie mogąc się doczekać naznaczonej godziny, wcześnie już wdziała kapelusz, i owinęła się szalem.
W owej to właśnie chwili, Theifer wysiadał z dorożki jaka go przewiozła z prefektury na ulicę św. Dominika do pałacu księcia de la Tour-Vandieu.
Zaledwie przestąpił próg wjazdowej bramy, wygalonowany szwajcar zbliżył się ku niemu, a poznawszy w nim widzianego już po kilkakrotnie interesanta, powiadomił, że książę jest w domu, i właśnie kończy jeść obiad.
— Mniejsza z tem, odrzekł przybyły, książę o każdej dnia porze gotów jest mnie przyjąć, chodzi tu bowiem o nader ważną sprawę, proszę więc zanieść natychmiast ten bilet na górę.
Po upływie kilku minut, powrócił szwajcar, a wraz z nim kamerdyner, który przeprowadził Theifera do książęcego gabinetu.
— Od chwili odebrania od pana listu, rzekł Jerzy po przywitaniu, czekam jak na rozpalonych węglach. Jakże tam idzie nasza sprawa?
— Nadspodziewanie dobrze.
— Więzień podał swój adres sędziemu?
— Podał.
— Gdzież mieszka?
— Przy placu Królewskim № 24.
— Wszak do tej pory nie dokonano tani jeszcze rewizji?
— Nie, mości książę. Jutro z rana dopiero w obecności Ireneusza Moulin, ma nastąpić zejście policji.
— Trzeba nam więc dziś w wieczór wziąść się do dzieła.
— I ja tak sądzę, śpieszyłem bez straty czasu by o tem donieść księciu.
— Jestem gotów zaraz iść z panem. Pewien tylko szczegół trochę mnie niepokoi...
— Cóż takiego? jeśli spytać wolno?
— Przemyśliwam jakim sposobem dostaniemy się do mieszkania tego człowieka, nie mając klucza do drzwi?...
Theifer uśmiechnął się żartobliwie.
— Przeszkoda łatwa do usunięcia, odrzekł. Wstąpimy po drodze do mnie, zkąd zabiorę pewne narzędzia jakie nam ułatwią zadanie.
— Czy pan znasz ten domu przy placu Królewskim?
— Nieznam go wcale.
— To być może, iż nas nie wpuszczą do bramy?
— Niech wasza książęca mość będzie spokojnym. Znajdę sposób uśpienia podejrzeń odźwiernego. Wiem, że mieszkanie mechanika znajduje się na czwartym piętrze, wiadomość ta wystarczy nam obu.
— Sądzisz pan zatem, że trzeba jechać natychmiast?
— Tak, książę, bo chciałbym ażebyśmy przybyli na miejsce pomiędzy dziewiątą a dziesiątą godziną.
Jerzy spojrzał na swoją postać odbijającą się w stojącem zwierciadle.
— Czy nie lepiej byłoby, zapytał, zmienić mój ubiór na tę wyprawę?
— Być może... rzekł agent, choć moim zdaniem książę powinien wyjść z pałacu w zwykłym swym stroju, by nie obudzać podejrzeń wśród służby. Najlepiej więc będzie gdy wasza książęca mość zaszczyci moją skromną siedzibę swoją obecnością i tam dokonana przebrania. Biorę na siebie dostarczenie garnituru i innych potrzebnych przedmiotów, a upewniam, że z pod mojej ręki wasza książęca mość wyjdzie zmienionym do niepoznania.
— Na wszystko znajdujesz w mgnieniu oka dobrą radę. jesteś nieocenionym Theiferze!... zawołał Jerzy uradowany.
— Jest to niezbędną koniecznością mojego rzemiosła, odparł skromnie agent. Gdyby mi nawet brakło tej zdolności, to niewygasła wdzięczność dla księcia natchnęła by mnie w tym razie dobrym pomysłem.
— Będę się starał wynagrodzić ci to wszystko, odparł Jerzy, a teraz powiedz mi co słychać na ulicy Notre-Dame des Champs?
— Matka coraz szybciej zbliża się do grobu...
— Twoi agenci czuwają tam ciągle?
— Tak, ale po naszym powrocie z Królewskiego placu, zamierzam usunąć ich ztamtąd, ponieważ przekonałem się, że jest zbytecznem śledzenie tych obu kobiet.
Tak rozmawiając Jerzy, wdziewał palto i kapelusz, i wsuwał w kieszeń nabity rewolwer.
— Jestem gotów, rzekł, możemy jechać.
Zbliżyli się ku drzwiom, gdy Theifer zatrzymał pana de la Tour-Vandieu.
— Wasza książęca mość zapomniał o pewnej ważnej okoliczności, wyszepnął z cicha, o jakiej nadmieniał mi kiedyś... Mamy nadzieję odnaleść kompromitujące papiery w mieszkaniu obwinionego... Gdybyśmy wypadkiem nic odkryć nie zdołali, jak zaradzić temu na razie? Należało by mieć przygotowany jakikolwiek dokument, którego wsunięcie między papiery mechanika świadczyłoby o jego winie...
— Pomyślałem już o tem, rzekł Jerzy. Mam przy sobie wszystko czego potrzeba.
— A zatem, idźmy.
Ukrytemi schodami wyszli z gabinetu na podwórze, a ztamtąd na ulicę świętego Dominika.
Dorożka Theifera oczekiwała przy chodniku. Jerzy wsiadł w nią szybko, a inspektor zajął miejsce na przednim siedzeniu i kazał woźnicy jechać na ulicę Ludwika Filipa, gdzie w jednym z najnędzniejszych domów zajmował brudne i ciasne mieszkanie na trzeciem piętrze od podwórza.
Ten dom nie posiadał odźwiernego, co właśnie skłoniło Theifera do ulokowania się w nim. Właściciel małego sklepiku załatwiał formalności z lokatorami z których każdy miał klucz oddzielny od drzwi wejściowych.
Głoszono, że ów sklepikarz utrzymywanym był kosztem prefektury, a roznoszący ową wiadomość nie rozsiewali jak się zdawało jej bezpodstawnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.