Dwie sieroty/Tom II/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Żołnierz przeprowadził Ireneusza do małej wązkiej i prawie ciemnej stancyjki, ponieważ małe tylko u góry okienko cokolwiek ją oświetlało.
— A teraz, zawołał Theifer, prosząc o atrament i pióro.
Podoficer wskazał ręką stojący na stole kałamarz i kilka piór popsutych.
Obok tych utensyljów pisarskich, leżała wielka zatłuszczona księga raportów, świadcząca swoim wyglądem o długoletnich latach służby.
Theifer zasiadł wygodnie przy stole rozłożył na nim księgę, a na niej białe arkusze z drukowanemi nagłówkami, jakie poprzednio wyjął ze swego portfelu.
Były to rozkazy aresztowania, podpisane przez władzę. Jeden z takich arkuszów zapełnił pismem według wzoru.
Najprzód umieścił tam swoje nazwisko jako agenta upoważnionego do działania a poniżej nazwisko aresztowanego, jego stan, i miejsce poprzedniego pobytu.
Po ukończeniu tych formalności, zabrał się do opracowania raportu, usprawiedliwiając w najlegalniejszy sposób przyaresztowanie które było największym bezprawiem jakiego mógł się dopuścić urzędnik policyjny.
Musimy tu załączyć niezbędne objaśnienie naszym czytelnikom.
Wiadomo iż w czasach wewnętrznych zaburzeń, każde państwo podwaja środki ostrożności. Nie dziw więc że i Francja przy licznej napływowej ludności musiała obmyśleć sposoby zapobiegające szerzącej się zarazie.
Wydawano więc w prefekturze zaufanym agentom rozkazy do przyaresztowania podejrzanych osobistości. I w rzeczy samej mała liczba owych wybranych urzędników policyjnych nadużyła położonego w nich zaufania.
Chciwy zysku Theifer, stanowił wyjątek w tym razie.
W raporcie swoim wymienił, że Ireneusz Moulin jako emisarjusz Włoski przybył do Londynu, gdzie w stosunkach zostawał z różnemi podejrzanemi osobistościami. Od czasu zaś przyjazdu do Paryża postępowanie jego zwracało na siebie uwagę policyi, ponieważ żył dostatnio, wygodnie, nie nie zarabiając i nie starając się o jakąkolwiek pracę.
Te komunały wystarczały naówczas do zarządzenia śledztwa i przytrzymania posądzonego.
Gdyby nawet śledztwo wykazało że obwinienie było bezzasadnem. Theifer w każdym razie zyskałby pochwałę za okazaną gorliwość, a Ireneusz odsiedziawszy czas jakiś w więzieniu, wypuszczonym by został.
Tego właśnie żądał książę de la Tour-Vandieu.
Po napisaniu raportu, zadowolony z siebie Theifer, rozłożył inny papier na stole, a umaczawszy pióro w kałamarzu rzekł do jednego z agentów:
— Przyprowadźcie mi więźnia... Odbędę z nim wstępne badanie.
Agent pobiegł szybko po Ireneusza, który oczekiwał w areszcie na dalsze rozwiązanie sprawy, zajmując się tymczasem nader ważną kwestją.
Zobaczmy jak zużytkował ten czas, w którym inspektor policji pisał na niego oskarżenie.
Po wejściu do owej celi dla uwięzionych, Mottlin odetchnął swobodniej. Potrzebował obliczyć się ze swoją kasy, i w tym celu otworzył portmonetkę, a znalazłszy w niej sześćset franków banknotami, kilka sztuk złota i trochę drobnych pieniędzy, postanowił część tychże ukryć na wypadk rewizji.
Jeden bilet pięćset frankowy i drugi na sto franków, dały się złożyć bardzo ściśle, i pomieścić wygodnie w ukrytej kieszonce jaką mu zrobiono przed wyjazdem do Paryża w pasku od grubych eleganckich pantalonów.
Złoto i srebrną monetę, zostawił w portmonetce.
— Kto wie czyby mi pieniędzy nie zabrano? mówił sobie; a przecież i w więzieniu jeśli mnie do niego odprowadzą bez grosza zostać niemogę.
Załatwiwszy się w ten sposób z pieniędzmi, wyjął pęk kluczów z kieszeni, a przerzucając je zawołał nagle z trwogą:
— Jakaż fatalność, pozostawiłem od biurka klucz w zamku... Jakież karygodne moje roztargnienie!... Co począć jeżeli dostawszy się do mego mieszkania zabiorą mi ów drogocenny dokument wraz z innemi papierami?
Zadumał przez chwilę.
— Jedyny sposób nie udzielać im swego adresu jakoteż nie oddawać klucza od mieszkania. Któż mnie może zmusić ku temu? Schowam klucz tak dobrze iż nikt nieprzypuści ażebym go mógł mieć przy sobie.
Zdjąwszy z siebie palto, odpruł scyzorykiem kilka ściegów po odwrotnej stronie kołnierza i wsunął głęboko po za podszewkę niewielki kluczyk jaki mu w wilję dnia tego oddała odźwierna.
Obejrzawszy następnie swe dzieło, przekonał się że dokonywana zwykle przez policję pobieżna rewizja nie wykryje jego podstępu, ponieważ gruby angielski matarjał na paltocie, nie ugiął się za naciśnieniem.
W chwili gdy wdziawszy go na siebie zapinał ostatni guzik pod kołnierzem, ukazał się we drzwiach aresztu agent policyjny, i zaprowadził bezzwłocznie uwięzionego do Theifera.
Wszedłszy tam Moulin, czekał w milczeniu.
— Zbliż się pan!... zawołał inspektor.
Ireneusz postąpił parę kroków naprzód.
— Nazywam się pan Ireneusz Moulin? zapytał szorstko.
— Wszak pan wiesz o tem tak dobrze jak ja, odparł oschle mechanik. Niemam zamiaru wypierać się swego nazwiska, gdybyś go pan jednak zapomniał zechciej spojrzeć na rozkaz przyaresztowania, jaki masz przy sobie.
— Niepogorszaj pan swojej sprawy zuchwałemi odpowiedziami!... zawołał w oburzeniu Theifer.
— Mocno żałuję iż niepodoba się panu mój sposób mówienia, odrzekł ironicznie mechanik, ale mimo to nie obiecuję poprawy. Dla uniknienia więc nieporozumień radziłbym panu nie badać mnie wcale a odesłać tam, gdziem się znajdować powinien.
— Właśnie, znajdziesz się pan tam, gdzie być powinieneś, odparł gniewnie Theifer, i nie dla przyjemności ale z urzędu pytać cię o wszystko muszę.
Odpowiadaj więc jak należy, radzę to we własnym pańskim interesie. Przybywasz pan z Londynu?
— Jużeś mnie pan raz zapytywał o to w chwili przyaresztowania, odparł cierpko Ireneusz.
Potwierdziłem, co dowodzi żeś pan był dobrze poinformowanym.
Inspektor zmarszczył czoło, spoglądając z pod oka na mówiącego.
— Do czego doprowadzi ta zwada? zapytał po chwili.
— To nie zwada, bynajmniej... Udowadniam tylko że się pan pytasz powtórnie o jedno i toż samo a mnie to nudzi, pana męczy, nieprzynosząc żadnemu z nas pożytku.
Theifer niecierpliwił się widocznie.
— Gdzie pan mieszkasz? Krzyknął gwałtownie.
— Gdzie mieszkam? powtórzył Moulin, sądzę że pan o tem najlepiej powinieneś wiedzieć.
— Odpowiadać proszę na pytania, a niewdawać się w dyskusję... wrzasnął zaledwie hamując się inspektor.
— Jeżeli pan niewiesz gdzie mieszkam, ciągnął z obojętnością mechanik, to ja bezwarunkowo panu tej kwestyi nie załatwię. Szukaj pan... wszakże to wasze rzemiosło...
Theifer zerwawszy się z krzesła spojrzał na obwinionego tak przeszywającym wzrokiem, że każdy inny w jego miejscu zląkł by się tej strasznej lubo niemej groźby.
— Jak widzę, zawołał, postanowiłeś pan dzisiaj wyprowadzić mnie z granic cierpliwości?...
— Postanowiłem tylko zachować się we właściwym sobie stanowisku, i powstrzymać pana gdybyś chciał o swoim zapomnieć odrzekł Moulin... Jesteś pan zapewne agentem bezpieczeństwa, mimo że nie widziałem pańskiej nominacyi. Otrzymałeś pan rozkaz przytrzymania mnie... Niewiedziałem i tego, lecz wierzę panu na słowo. Wypełniając polecenie zwierzchników, zatrzymujesz mnie na środku drogi... Niemam i to do pana urazy. Każdy albowiem spełniać musi sumiennie swoje obowiązki. Jeżeli policja popełniła pomyłkę, to nie pańska w tem wina... Gdybyś pan nawet był sam przyszedł, bez pomocników, nie stawiał bym panu oporu, przez poszanowanie dla władzy, jaką pan przedstawiasz... Lecz sądzę, że nikt panu nie dał upoważnienia do badania mnie? Należy to bowiem do komisarza, policji, sędziego śledczego, lub prokuratora... Tym z chęcią odpowiadać będę. Pan zaś chcesz popełnić nadużycie...
Zaprowadź mnie pan przed tego, który z urzędu badać mnie będzie. Niechaj się dowiem o co mnie obwiniają, a wtedy odpowiadać będę.
Zrozumiałeś pan co mówię, nieprawdaż? A więc zaniechaj wszelkich zapytań, bo uprzedzam, że odtąd odpowiadać wcale nie będę.
— Jednym słowem nie chcesz mi pan podać swego adresu? — rzekł łagodniejąc Theifer.
— Tak.
— Strzeż się!... Odmowa taka może zaszkodzić wielce pańskiej sprawie. Namyśl się póki czas jeszcze...
— Zbyteczne naleganie, odparł spokojnie Ireneusz, nie powiem ani słowa.
Rozwścieczony Theifer nie zdołał już zapanować nad sobą.
— Przekonam pana, że uledz mi musisz!... zawołał tupiąc nogami. Znajdujesz się w mej mocy. Rozkażę by dokonano u ciebie rewizji.
— Będzie to brutalne, ale mimo to prawne, odrzekł spokojnie Moulin. Będąc moim panem obecnie, uczynić to możesz, a nawet przyznam zadziwiłoby mnie, gdybyś tego nie zrobił... Szukaj więc gdy wola...
Theifer nie posiadał się ze złości jaka objawiała się u niego wykrzywianiem twarzy i takim jąkaniem się przy wymawianiu wyrazów, że nieraz zrozumieć było trudno co mówi.
Strasznym był ów służalec księcia Jerzego w tej chwili.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.