Dwadzieścia lat później/Tom II/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Dwadzieścia lat później
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Vingt ans après
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII
KARETA PANA KOADJUTORA

Zamiast powrócić przez bramę Ś-go Honorego, d‘Artagnan, mając dość czasu przed sobą, okrążył drogę i wszedł przez bramę Richelieugo. Zaraz go zauważono, a kiedy po kapeluszu jego z piórami i po płaszczu z galonami poznano, że jest oficerem muszkieterów, otoczono go z zamiarem, ażeby zmusić do krzyczenia: „precz z Mazarinim!“
Z początku niepokoiła go ta demonstracja, ale kiedy się dowiedział, o co chodzi, krzyknął tak głośno, że zadowolił najwybredniejszych.
Podążył dalej ulicą Richelieugo, rozmyślając, w jaki sposób wywiezie królowę, gdyż o wywiezieniu jej w karecie z herbami Francji, nie można było nawet marzyć, gdy wtem przed bramą pałacu parni de Guemenée spostrzegł pojazd.
Myśl nagła zabłysła mu w głowie.
— O!... to byłoby paradne!... — rzekł.
I zbliżył się do karety, przyjrzał się herbom na drzwiczkach i liberji stangreta. Badanie to było dlań tem łatwiejsze, że woźnica spał na koźle, jak zabity.
— Tak, to kareta pana koadjutora — rzekł — na honor, zaczynam wierzyć, że nam sprzyja Opatrzność.
Po cichu wślizgnął się do karety i, pociągnąwszy za sznurek, który przywiązany był do stangreta, zawołał:
— Do pałacu królewskiego!...
Stangret, obudzony znienacka, pojechał na wskazane miejsce, nie wątpiąc, że rozkaz pochodzi od jego pana. Szwajcar miał już zamykać kraty bramy, ale, widząc ten wspaniały pojazd, domyślił się, że to musi być dostojna wizyta, i przepuścił karetę, która się zatrzymała pod przedsionkiem. Tu dopiero stangret spostrzegł, że niema lokajów z tyłu karety. Myślał, że ich pan koadjutor odesłał, zeskoczył więc z kozła, nie popuszczając cugli, i otworzył drzwiczki.
D‘Artagnan również zeskoczył na ziemię, a w chwili, kiedy woźnica, przestraszony, że nie poznaje swego pana, cofnął się w tył, pochwycił go lewą ręką za kołnierz, a prawą przyłożył mu pistolet do gardła.
— Słówko tylko piśnij!... — rzekł d‘Artagnan — a trupem padniesz!
Woźnica po minie mówiącego przekonał się, że wpadł w jakąś zasadzkę, stanął więc nieruchomo z rozdziawioną gębą i wytrzeszczonemi oczyma. Dwaj muszkieterowie przechadzali się po dziedzińcu; d‘Artagnan zawołał ich po nazwisku.
— Panie de Belliére — rzekł do jednego z nich — bądź tak łaskaw wziąć cugle z rąk tego zucha, wsiąść na kozioł karety, zawieść ją pod drzwi bocznych schodów i tam poczekać; to ważna sprawa, w służbie królewskiej.
Muszkieter, wiedząc, że jego porucznik nie pozwoliłby sobie żartować z czynności służbowych, spełnił rozkaz, nie mówiąc ani słowa, choć wydał mu się szczególnym. Wtedy d‘Artagnam, zwracając się do drugiego muszkietera, rzekł:
— Panie de Verger, pomóż mi zaprowadzić tego człowieka w bezpieczne miejsce.
Muszkieter pomyślał, że porucznik pochwycił jakiegoś przebranego księcia, skłonił się i, dobywszy szpady, skinął, że jest gotów. D‘Artagnan wszedł na schody, wraz z więźniem, za którym postępował muszkieter, minął sień i wszedł do przedpokoju Mazariniego. Bernouin czekał niecierpliwie na wiadomości o swym panu.
— I cóż, panie?... — zapytał.
— Wszystko idzie dobrze, mój drogi parnie Bernouin; ale oto tego człowieka trzeba uwięzić w bezpiecznem miejscu.
— A gdzie?...
— Gdzie pan zechcesz, byleby tam okiennice były zamknięte na kłódki, a drzwi na klucz.
— O!... to mamy, panie — odrzekł Bernouin.
I wprowadzono biednego woźnicę do gabinetu z oknami zakratowanemi, bardzo podobnego do więzienia.
— Teraz, mój drogi przyjacielu — rzekł d‘Artagnan — proszę cię, ażebyś mi dał swój kapelusz i płaszcz.
Woźnica, jak łatwo zrozumieć, wcale się nie opierał; zresztą tak był zdziwiony tem, co mu się przytrafiło, że słaniał się na nogach i bełkotał, jak pijany; d‘Artagnan całe jego ubranie wpakował pod pachę lokajowi.
— A teraz, panie de Verger — rzekł d‘Artagnan — zamknij się z tym człowiekiem, dopóki ci pan Bernouin nie przyjdzie drzwi otworzyć; pilnowanie będzie zapewne dość długie i mało zabawne, wiem o tem, ale — dodał poważnie — to, panie, służba królewska.
— Na... rozkazy wasze, panie poruczniku — odpowiedział muszkieter, widząc, że idzie o poważne rzeczy.
— Ale — dodał d‘Artagnan — jeżeli ten człowiek zechce uciekać lub krzyczeć, to go naszpikuj szpadą.
Muszkieter skinął głową — na znak, że rozkaz ten spełni jaknajściślej. D‘Artagnan wyszedł, zabrawszy z sobą Bernouina. Biła północ.
— Zaprowadź mnie pan do modlitewni królowej — rzekł — uprzedź ją, że tam jestem i połóż mi pan ten pakiet wraz z dobrze nabitym muszkietem na koźle karety, która czeka przed schodami bocznemi.
Bernouin wprowadził d‘Artagnana do modlitewni i muszkieter usiadł tu zadumany.
W pałacu królewskim wszystko szło zwykłym trybem. O godzinie dziesiątej, jak powiedzieliśmy, oddalili się prawie wszyscy goście; ci, którzy uciekać mieli zaraz z dworem, otrzymali wskazówki, i każdy miał między północą a godziną pierwszą zrana, znajdować się w Cours-la-Reine. O godzinie jedenastej Anna Austrjacka udała się do króla. Młody Ludwik bawił się w wojnę z żołnierzami ołowianemi, co było jego ulubioną rorywką. Dwóch przydanych mu towarzyszów honorowych bawiło się razem z nim.
— Laporte — odezwała się królowa — czas byłoby położyć spać Jego Królewską Mość.
Król prosił, ażeby mógł jeszcze się pobawić, gdyż, jak mówił, nie miał ochoty spać.
Ale królowa nalegała.
— Przecież jutro o godzinie szóstej masz kąpać się w Cruflous, Ludwiku?... Sam mnie o to prosiłeś.
— Masz pani słuszność — rzekł król — i gotów jestem oddalić się do mego pokoju, kiedy mnie zechcesz ucałować. Laporte, daj świece panu kawalerowi de Coislin.
Królowa przytknęła usta do białego i gładkiego czoła, które nadstawiło jej dostojne dziecko z powagą, trącącą już etykietą.
— Zaśnij prędko, Ludwiku — rzekła królowa — bo cię obudzą wcześnie.
— Uczynię, jak tylko będę mógł, ażeby pani być posłusznym — odrzekł młody Ludwik — ale nie mam wcale ochoty spać.
— Laporte — szepnęła Anna Austrjacka — poszukaj dla Jego Królewskiej Mości jakiej bardzo nudnej książki do czytania, ale sam się nie rozbieraj.
Król wyszedł w towarzystwie kawalera de Coislin, niosącego świeczniki. Drugie dziecko do towarzystwa odprowadzono do domu. Wtedy królowa powróciła do swoich pokojów. Damy jej, to jest pani de Brégy, panna de Beaumont, pani de Motteville i Sokratyna, jej siostra, którą tak nazywano dla jej mądrości, przyniosły jej do garderoby resztki obiadu, z których miała zwykle kolację.
Królowa wydała rozkazy, mówiła o uczcie, jaką dla niej wydaje nazajutrz margrabia de Villequier, wymieniła osoby, którym czyniła zaszczyt udziału w tym bankiecie, zapowiedziała na dzień następny jeszcze bytność w Valde Grace, gdzie miała zamiar się pomodlić i rozkazała Beringhenowi, swemu pierwszemu kamerdynerowi, ażeby jej towarzyszył.
Po skończeniu kolacji z damami, królowa, udając wielkie znużenie, przeszła do sypialni. Pani de Motteville, która tego wieczora miała przy niej dyżur, podążyła, ażeby pomóc jej przy rozbieraniu. Królowa położyła się do łóżka, porozmawiała z nią uprzejmie przez kilka minut, poczem ją pożegnała.
W tej chwili właśnie d‘Artagnan wyjeżdżał na dziedziniec pałacu królewskiego z karetą koadjutora. W chwilę potem karety dam honorowych odjechały i brama się za niemi zamknęła.
Północ biła. W pięć minut później Bernouin zapukał do sypialni królowej, przyszedłszy przejściem sekretnem kardynała. Anna Austrjacka sama mu otworzyła.
Była już ubrana, to znaczy, że włożyła pończochy i owinęła się długim peniuarem.
— To ty. Bernouinie — rzekła — czy jest pan d‘Artagnan?
— Tak, pani, jest w modlitewni; czeka na Waszą Królewską Mość.
— Ja jużem gotowa. Powiedz Laportowi, ażeby obudził i ubrał króla, potem idź do marszałka de Villeroy i uprzedź go ode mnie.
Bernouin skłonił się i wyszedł. Królowa weszła do modlitewni, którą oświetlała zwyczajna lampa ze szkła weneckiego.
Ujrzała d‘Artagnana, który na nią czekał.
— To pan?... — rzekła do niego.
— Tak, pani.
— Gotów pan jesteś?
— Gotów; Was zł Królewska Mość.
— A pan kardynał?
— Wydostał się za miasto bez wypadku; czeka na Waszą Królewską Mość w Cours-la-Reine.
— Ale jaką karetą pojedziemy?
— Wszystko już przewidziałem, kareta czeka na dole.
— Chodźmy do króla.
D‘Artagnan skłonił się i podążył za królową. Młody Ludwik był już ubrany, nie miał tylko na sobie jeszcze trzewików i surduta; pozwalał się ubierać, ale z miną zdziwioną, i obsypywał pytaniami Laporta, który odpowiadał mu tylko temi słowami:
— Najjaśniejszy Panie, to z rozkazu królowej.
Królowa weszła, a d‘Artagnan zatrzymał się na progu. Dziecko, zobaczywszy królowe, wymknęło się Laportowi i pobiegło do miej. Ta skinęła na d‘Artagnana, ażeby się zbliżył.
— Mój synu — rzekła Anna Austrjacka, pokazując mu muszkietera, stojącego spokojnie — oto pan d‘Artagnan, dzielny, jak owi dawni bohaterowie, o których tak lubisz słuchać. Zapamiętaj dobrze jego nazwisko i przyjrzyj mu się dobrze, ażebyś nie zapomniał jego twarzy, bo tego wieczora wyświadczy on nam wielką przysługę. — Młody król spojrzał na oficera wielkiem dumnem okiem i powtórzył:
— Pan d‘Artagnan!
— Tak, mój synu.
Młody król podniósł zwolna drobną rączkę i podał ją muszkieterowi; ten przykląkł i ucałował ją.
— Pan d‘Artagnan — powtórzył Ludwik — dobrze, pani.
W tej chwili dał się słyszeć, jakby zbliżający się zgiełk.
— Co to?... — odezwała się królowa.
— O! o!... — odpowiedział d‘Artagnan, nadstawiając ucho delikatne i wytężając wzrok inteligentny — to lud tak hałasuje.
— Trzeba uciekać — rzekła królowa.
— Wasza Królewska Mość powierzyła mi kierownictwo w tej sprawie, trzeba zostać i dowiedzieć się, czego lud chce.
— Panie d‘Artagnan!...
— Odpowiadam za wszystko.
Nic się tak prędko nie udziela, jak ufność.
Królowa, pełna siły i odwagi, odczuwała w najwyższym stopniu te dwie cnoty w innych.
— Czyń pan, jak chcesz — rzekła — zdaję się na pana.
— Czy Wasza Królewska Mość pozwoli mi w całej sprawie dawać rozkazy w jej imieniu?
— Rozkazuj pan?
— Czegóż chce ten lud?... — zapytał król.
— Zaraz się dowiemy, Najjaśniejszy Panie.
I wyszedł szybko z pokoju. Wrzawa wzmagała się coraz bardziej, zdawało się, że już ogarnia cały pałac królewski. Słychać było niezrozumiale krzyki.
Król, napół ubrany, królowa i Laporte — pozostali na miejscu, nadsłuchując i czekając. Comminges, który tej nocy był na straży w pałacu królewskim, nadbiegł; miał około dwustu ludzi na dziedzińcach i w stajniach; oddawał ich do rozporządzenia królowej.
— I cóż?... — zapytała Anna Austrjacka, widząc powracającego d‘Artagnana — i cóż?
— Rozeszła się pogłoska, że królowa opuściła pałac królewski, zabrawszy króla, i lud chce się przekonać, że tak nie jest, albo grozi zburzeniem pałacu.
— O! tego już za wiele — rzekła królowa — ja im pokażę, że nie odjechałam.
D‘Artagnan zobaczył z wyrazu twarzy królowej, że ma wydać jakiś rozkaz gwałtowny.
Zbliżył się do niej i rzekł pocichu:
— Czy Wasza Królewska Mość mi ufa?
Na ten głos drgnęła.
— Tak, panie, ufam ci zupełnie — rzekła — mów.
— Czy królowa raczy się stosować do mych rad?
— Mów pan.
— Niech Wasza Królewska Mość odprawi pana de Comminges i każe mu się zamknąć ze swymi ludźmi w koszarach i w stajniach.
Comminges spojrzał na d‘Artagnana tym zazdrosnym wzrokiem, z jakim każdy dworak patrzy na wzrastającego nowego faworyta.
— Słyszałeś, Comminges — rzekła królowa.
D‘Artagnan podszedł ku niemu ze zwykłą bystrością i zauważył to niespokojne spojrzenie.
— Panie Comminges — rzekł do niego — wybacz mi, obaj służymy królowej, nieprawdaż? Na mnie przyszła kolej być użytecznym, nie zazdrość mi pan.
Comminges skłonił się i wyszedł.
— Ha!... — rzekł do siebie d‘Artagnan — o jednego nieprzyjaciela mam więcej.
— A teraz — rzekła królowa, zwracając się do d‘Artagnana — lud chce widzieć króla; potrzeba, aby go zobaczył.
— Jakże ma go zobaczyć?
— Gdzie? na balkonie?
— Nie; pani, tutaj w łóżku śpiącego.
— O! Wasza Królewska Mość! pan d‘Artagnan ma najzupełniejszą rację!... — zawołał Laporte.
Królowa zastanowiła się i uśmiechnęła, jak kobieta, której przebiegłość nie jest obcą.
— W istocie — szepnęła.
— Panie Laporte — rzekł d‘Artagnan — wyjdź pan poza bramę pałacową i oświadcz ludowi, że będzie zaspokojony i że za pięć minut nietylko ujrzy króla, ale zobaczy go nawet w łóżku; dodaj pan, że król śpi i że królowa prosi, aby go nie budzono hałasowaniem.
— Ale niech wszyscy nie wchodzą, niech wejdzie deputacja z dwóch lub czterech osób.
— Wszyscy, proszę pani.
— Ale pomyśl pan, zatrzymają nas do rana.
— Kwadrans tylko zajmą. Za wszystko odpowiadam, niech mi pani wierzy, znam lud, to wielkie dziecko, które potrzeba tylko głaskać, wobec śpiącego króla będzie cichy, spokojny i lękliwy, jak baranek.
— To idź, Laporcie — rzekła królowa.
Młody król zbliżył się do matki.
— Po co robić to, czego ci ludzie żądają?... — wyrzekł.
— Trzeba, mój synu — rzekła Anna Austrjacka.
— No, jeżeli mówi się do mnie: „trzeba“, to nie jestem już królem?
Królowa nic nie odrzekła.
— Najjaśniejszy Pani pozwoli mi zadać pewne pytanie?... — odezwał się d‘Artagnan.
— Mów pan — rzekł.
— Wasza Królewska Mość zapewne sobie przypomina, jak bawiąc się w parku Fontainebleau, lub na dziedzińcach pałacowych w Wersalu, widział niebo, nagle się zachmurzające i rozlegające się grzmoty?
— Tak, bezwątpienia.
— Otóż ten huk piorunów, jakkolwiek Wasza Królewska Mość, miała ochotę jeszcze się bawić, mówił jej: Wracaj do domu, Najjaśniejszy Panie, trzeba.
— Tak, panie, ale powiedziano mi, że huk piorunów jest głosem Boga.
— Najjaśniejszy Panie — podchwycił d‘Artagnan — posłuchaj wrzawy ludu, a wyda ci się on bardzo podobny do huku piorunów.
Rzeczywiście w tej chwili straszny zgiełk doleciał, niesiony nocnym wiatrem. Wtem naraz ustał...
— Ot, Najjaśniejszy Panie, powiedziano ludowi, że Wasza Królewska Mość śpi, widzi więc Najjaśniejszy Pan, że zawsze jest królem.
Królowa patrzyła ze zdumieniem na tego człowieka, który odwagą nieustraszoną równał się z najdzielniejszymi, a rozumem delikatnym i przebiegłym dorównywał wszystkim.
Wszedł Laporte.
— I cóż Laporcie? — spytała królowa.
— Pani — odpowiedział tenże — przewidywanie pana d‘Artagnana sprawdza się. Uciszyli się, jak pod wpływem czarów. Otworzy się im drzwi i za pięć minut będą tutaj.
— Laporte — rzekła królowa — gdybyś przedstawił jednego ze swych synów zamiast króla, my byśmy przez ten czas pojechali.
— Jeżeli Wasza Królewska Mość rozkaże — odrzekł Laporte syn równie, jak ja jest na usługi królowej.
— Nie — rzekł d‘Artagnan — bo gdyby kto z nich znał Najjaśniejszego Pana i spostrzegł zamianę, wszystko byłoby stracone.
— Masz pamn rację, masz rację — rzekła Anna Austrjacka — Laporte, połóż króla do łóżka.
Laporte położył króla w ubraniu tak, jak był, potem przykrył go kołdrą aż pod szyję. Królowa pochyliła się nad nim i ucałowała go w czoło.
— Udawaj, Ludwiku, że śpisz — rzekła.
— Dobrze — odrzekł król — ale nie chcę, aby mnie kto z tych ludzi ruszył.
—— Najjaśniejszy Panie, ja tutaj jestem — odezwał się d‘Artagnan — i ja ręczę, że, gdyby który z nich odważył się to uczynić, życiemby to przypłacił. — Panie Laporte, idź pan naprzeciw nich, i zaleć im znowu milczenie. Pani raczy poczekać tu, przy drzwiach. Stanę przy królu blisko, gotów umrzeć za niego.
Laporte wyszedł, królowa stanęła przy portjerze, d‘Artagnan wślizgnął się za kotarę. Dały się słyszeć kroki głuche i ostre, wielkiej gromady ludzi: królowa sama podniosła portjerę u drzwi, kładąc palec na ustach.
Na widok królowej, ludzie ci zatrzymali się w postawie, pełnej szacunku.
— Wejdźcie, proszę, wejdźcie — odezwała się królowa.
Wtedy wśród tego tłumu zapanowało jakby wahanie, podobne do zawstydzenia: spodziewał się oporu, spodziewał się, że będzie musiał gwałtem wyłamywać bramę i przewrócić gwardzistów; tymczasem wszystkie drzwi stały otworem, a król, przynajmniej napozór, miał za całą straż przy swem łóżku samą tylko matkę.
Ci, którzy wysunęli się naprzód, bełkotali coś niezrozumiale i chcieli się cofnąć.
— Wejdźcie, panowie — rzekł Laporte — skoro królowa pozwala.
Wtedy jeden, śmielszy od innych, odważywszy się, przestąpił próg drzwi i zbliżył się na palcach. Inni poszli w jego ślady i tak pokój zapełnił się wśród ciszy zupełnej, jakby ci ludzie byli najpokorniejszymi i najwierniejszymi dworzanami. Poza drzwiami widniały głowy tych, którzy, nie mogąc się już dostać do pokoju, wspinali się na palcach. D’Artagnan, widział to wszystko przez otwór, który zrobił w kotarze; w człowieku, który wszedł pierwszy, poznał Plancheta.
— Panie — odezwała się don królowa, domyślając się, że jest wodzem całej tej bandy — pragnąłeś widzieć króla, chciałam więc pokazać go panu sama. Zbliż się pan, popatrz i powiedz czy wyglądamy na ludzi, chcących uciekać.
— Nie, o! nie z pewnością — odpowiedział Planchet, trochę zdziwiony tym niespodziewanym zaszczytem, jakiego doznawał.
— Powiedz więc pan moim poczciwym i wiernym paryżanom — podchwyciła Anna Austrjacka — żeś widział króla w łóżku, śpiącego u królowej, gotowej też udać się na spoczynek.
— Powiem to pani, i ci, którzy mi towarzyszą, powiedzą także wszyscy, jak ja, ale...
— Ale co? — zapytała Anna Austrjacka.
— Niech Wasza Królewska Mość mi wybaczy — rzekł Planchet — ale czy to naprawdę król leży w tem łóżku? Anna Austrjacka drgnęła.
— Jeżeli między panami jest kto, co zna króla — wyrzekła — niech się zbliży i powie, czy to Jego Królewska Mość.
Jakiś człowiek, otulony w płaszcz, z osłoniętą twarzą, zbliżył się i nachylił nad łóżkiem. D‘Artagnan sądził przez chwilę, że człowiek ten ma złe zamiary i sięgnął już ręką do szpady, ale, przy poruszeniu człowiek w płaszczu odsłonił część twarzy, i d‘Artagnan poznał koadjutora.
— Tak, to król — rzekł człowiek ten, podnosząc się. — Niech Bóg błogosławi Jego Królewskiej Mości.
— Tak — rzekł przewódca półgłosem — niech Bóg błogosławi Jego Królewskiej Mości.
I wszyscy ci ludzie, którzy wtargnęli wściekli, przeszli teraz w uczuciach swych od gniewu do przychylności i błogosławili kolejno dziecię królewskie.
— Teraz — odezwał się Planchet — podziękujmy królowej, moi przyjaciele, i odejdziemy.
Wszyscy skłonili się i wyszli powoli, bez hałasu, tak, jak weszli. Planchet, który wszedł pierwszy, wychodził ostatni.
Królowa go zatrzymała.
— Jak się nazywasz, mój przyjacielu?
Planchet obrócił się, bardzo zdziwiony tem zapytaniem.
— Tak, — rzekła królowa — czuję się tak zaszczyconą tem, żem pana przyjmowała dziś u siebie, tak, jak gdybyś był księciem krwi, i pragnę poznać pańskie nazwisko.
— Tak, — pomyślał Planchet — ażeby mnie tak wykierować, jak księcia krwi: dziękuję.
D‘Artagnan zadrżał, ażeby Planchet, zwiedziony jak kruk w bajce, nie powiedział swego nazwiska, i ażeby królowa, wiedząc jego nazwisko, nie dowiedziała się, że Planchet u niego służył.
— Pani — odpowiedział Planchet pokornie, — nazywam się Dulauries, do usług.
— Dziękuję ci, panie Dulauries — rzekła królowa — a czem się pan trudnisz?
— Mam, proszę pani, handel sukna, przy ulicy Bourdonnais.
— To wszystko już, czego pragnęłam się dowiedzieć — rzekła królowa. — Jestem ci bardzo obowiązana, dobry panie Dulauries; będziesz pan miał o mnie wiadomość.
— No, no, — szepnął d‘Artagnan, wychodząc z tyłu kotary — Planchet nie jest wcale głupi... widać zaraz, że w dobrej był szkole.
Szmer — zamiast się zbliżać, — coraz bardziej się oddalał, aż wreszcie zupełnie ucichł.
Królowa odetchnęła, d‘Artagnan otarł czoło wilgotne, król wyślizgnął się z łóżka, mówiąc:
— Jedźmy!
W tejże chwili zjawił się Laporte z powrotem.
— I cóż?... — zapytała królowa.
— Ha!... proszę Waszej Królewskiej Mości — odpowiedział kamerdyner — odprowadziłem ich do bramy; oświadczyli wszystkim swoim kamratom, że widzieli króla, a królowa z nimi mówiła, i oddalili się potem dumni i triumfujący.
— A!... nędznicy!... — wyszeptała królowa — drogo mi zapłacicie to zuchwalstwo, ja wam to przyrzekam!...
Poczem, zwracając się do d‘Artagnana, dodała:
— Dałeś mi pan tego wieczoru najlepsze rady ze wszystkich, jakie otrzymałam w życiu. Dawaj je pan i dalej... Cóż teraz mamy czynić?...
— Panie Laporte — odezwał się d‘Artagnan — dokończ ubierać Jego Królewską Mość.
— Więc możemy jechać?... — zapytała królowa.
— Kiedy Najjaśniejsza Pani zechce; niech tylko zejdzie bocznemi schodami, a mnie zastanie na dole.
— Idź, panie — odrzekła królowa — a ja za tobą przybędę.
D‘Artagnan wyszedł; kareta stała na swem miejscu; muszkieter siedział na koźle. D‘Artagnan wziął zawiniątko, które Bernouinowi polecił położyć u nóg muszkietera. Był w niem, jak sobie przypominamy, kapelusz i płaszcz stangreta pana de Gondy. D‘Artagnan włożył płaszcz na ramiona, a kapelusz na głowę. Muszkieter zsiadł z kozła.
— Panie — rzekł doń d‘Artagnan — uwolnisz pan teraz swego kolegę, który pilnuje stangreta. Dosiądziecie, panowie, swych koni, a potem udacie się na ulicę Tiquetonne do hotelu pod Kozą i zabierzecie mego konia oraz konia pana du Vallan, osiodłacie je i opatrzycie jak na wojnę, a potem wyjedziecie z Paryża, prowadząc je za cugle, i udacie się do Cours-la-Reine. Jeżeli w Cours-la-Reine nie znajdziecie nikogo, pojedziecie dalej do Saint-Germain. Wszystko to w służbie królewskiej.
Muszkieter przyłożył rękę do kapelusza i oddalił się dla spełnienia otrzymanych rozkazów. D‘Artagnan wsiadł na kozioł. U pasa miał parę pistoletów, pod nogami muszkiet, u boku obnażoną szpadę.
Zjawiła się królowa; za nią szedł król i brat jego, książę andegaweński.
— Kareta pana koadjutora!... — zawołała, cofając się o krok.
— Tak, Najjaśniejsza Pani — odezwał się d‘Artagnan — ale niech Wasza Królewska Mość wsiada śmiało. To ja nią powożę.
Królowa wydała okrzyk zdziwienia i wsiadła do karety. Król i brat królewski wsiedli po niej i obok niej usiedli.
— Chodź, Laporcie — rzekła królowa.
— Jakto, Najjaśniejsza pani!... — rzekł kamerdyner — w tej samej karecie, co Ich Królewskie Moście?...
— Nie chodzi teraz o etykietę, ale o losy króla... Wsiadaj, Laporte.
Laporte spełnił rozkaz.
— Proszę zapuścić firanki u okien — rzekł d‘Artagnan.
— Ależ czy to nie obudzi podejrzeń?... — zapytała królowa.
— Niech Wasza Królewska Mość raczy być spokojna... mam odpowiedź gotową.
Zapuszczono firanki i pojechano galopem przez ulicę Richelieugo.
Gdy dojeżdżano do bramy, dowódca posterunku zbliżył się na czele tuzina ludzi, trzymając w ręce latarnię.
D‘Artagnan skinął nań, ażeby się zbliżył.
— Czy poznajesz pan karetę?... — rzekł do sierżanta.
— Nie — odpowiedział tenże.
— To spójrz pan na herby.
Sierżant zaświecił latarnią przy drzwiczkach.
— Herby pana koadjutora — rzekł.
— Cicho!.. on ma teraz wesołą awanturkę z panią de Guéménée.
Sierżant zaczął się śmiać.
— Otwórzcie bramę — rzekł — wiem, co to jest.
Poczem, zbliżając się do zasłoniętego firanką okienka, wyrzekł:
— Miłej zabawy, Wasza wysokość!...
— Cicho pan bądź!... — zawołał d‘Artagnan — jeszcze przez pana wylecę ze służby.
Rogatka zaskrzypiała na zawiasach, a d‘Artagnan, widząc drogę otwartą, zaciął siarczyście konie, które popędziły wyciągniętego kłusa. W pięć minut później dojechano do karety kardynała.
— Mousqueton — zawołał d‘Artagnan — otwórz drzwiczki karety Jej Królewskiej Mości.
— To on!... — rzekł Porthos.
— Za stangreta!... — wykrzyknął Mazarini.
— I z karetą koadjutora!... — odezwała się królowa.
Corpo di Dio!... mości d‘Artagnanie — wyrzekł Mazarini — wart jesteś na wagę złota!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.