Dwa światy/XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dwa światy
Pochodzenie Powieści szlacheckie
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1885
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Tak płynęło życie w Karlinie, pogodnie, cicho, szczęśliwie dla oczów obcego świata... ale pod tą lśniącą powierzchnią wód iskrzących się od słońca... ile czarnego kału i osadów zbierało się na dnie! Jedna tylko Anna była całkowicie panią siebie i spokojną... u reszty mieszkańców starego zamku uśmiech był tylko łez pokrywką.
Aleksy, który się do nich wszystkich przywiązał, potajemnie postanowił zająć się biednym Emilem i zewsząd począł zbierać wiadomości o wychowaniu głuchoniemych, zamierzając choć późno iskrę myśli dobyć z nieszczęśliwego dziecięcia, dotąd nazbyt osłabionego i podległego straszliwéj chorobie, by się czém więcéj prócz zdrowiem jego zajmować było można. Obawiając się, że wszystko to na niczém spełznąć może, nie odzywał się, nie obiecywał, taił, ale widząc codzień polepszający stan Emila i uzbroiwszy się w cierpliwość, odwagę i doświadczenie cudze, powoli jął się ze drżeniem do pracy. Naprzód oswoił z sobą i przyciągnął ku sobie młodego chłopaka, potém, w imię boże, z biciem serca, dobierając chwili, w których Anna na uczynku schwytać go nie mogła, jął się nauki... Nic w takich razach więcéj nie kosztuje nad początek; późniéj z pierwszego szczebla posuwa się już stopniowo daléj a daléj, ale punkt oparcia, pierwszy promyk, pierwsza idea, niesłychanie się trudno otrzymuje. Emil był samowolny, zaniedbany, rozpieszczony i nieprzywykły do zastanawiania nad czémkolwiek, bawiono go tylko; umysł jego ociężał chorobą i zdrętwiał bezczynnością; zmusić go do rozwagi, do skupienia się, zrazu wydawało się niepodobieństwem. Ale się Aleksy nie zrażał; sto razy Emil wśród znaków, których nie pojmował, odwracał się do chmur, do obrazków, okazywał niecierpliwość, wzdragał... nauczyciel na pierwszą oznakę znużenia ustawał, ale nazajutrz powracał do nowego wykładu... Jak instynkt w tém dziecku niesłychanie był rozwiniony, tak inne władze uśpione... potrzeba było szukać środka jakiegoś do wnijścia w tę duszę zamkniętą. Aleksy długo się wahał, długo wskazywanych przez książki dróg próbował daremnie, znalazł wreszcie w ulubionych obrazkach Emila sposób porozumienia się z nim i otwarcia mu świata... Błysnął promyk... Emil był uratowany...
Ale z jaką powolnością działać tu było potrzeba, ażeby nie wywołać znowu straszliwéj choroby, którą wysiłek umysłowy mógł sprowadzić!
Aleksy przychodził codzień razy kilka, zaczynał, od zabawy, potém nieznacznie próbował nauki i rzucał ją i powracać do niéj musiał, długo, nim potrafił zaszczepić w umyśle ociężałym pierwszą ideę tego, ku czemu poprowadzić go pragnął. Jakim cudem się to stało, że Emil nie zraził się, nie obrzydził go sobie, owszem pokochał i przywiązał się do niego, nie wiem. Anna, która nic o tém wszystkiém nie wiedziała, jak Julian, bo książki nawet posprowadzane starannie taił przed niemi Aleksy, dziwiła się tylko i tém większą czuła przyjaźń dla obcego przybysza, który tak umiał zaskarbić sobie serca wszystkich. Szczęściem dla Drabickiego, zdrowie Emila znacznie i nadspodziewanie się poprawiło; doktor Greber przypisywał to swojéj metodzie leczenia i jakiemuś specyfikowi, ale w istocie łaska boża, siły młodości, starania Aleksego czuwającego nad biednym głuchoniemym, sprawiły to bez leków Grebera, które najczęściéj szły za okno.
Emil począł chodzić o swojéj sile, napady słabości stały się coraz rzadsze, ustały wreszcie niemal całkowicie i twarz nawet głuchoniemego nabrała nowego jakiegoś wyrazu. Myśl rozbudzona zaraz się wypiętnowała na oczach, w ustach i czole; uśmiech był inny, inne wejrzenie, ruch oznajmował wolę i jakąś pamięć na siebie. Anna cieszyła się, nie wiedząc, czemu to przypisać i pod obłoki wynosząc Grebera, nie postrzegła nawet, ile była winna Aleksemu. Ten w ciszy pracował i stary tylko sługa był niemym świadkiem, ile trudu kosztowało go zdobycie na biednym Emilu pierwszéj iskry pojęcia. Zdawało się nawet, że głuchoniemy jakby przeczuł, czy zrozumiał życzenie Aleksego utajenia się z dziełem swojém do czasu, przed Anną nie wydawał się z tém wcale. Już pierwsze znaki wymieniali pomiędzy sobą, a Emil wobec brata i siostry nie powtórzył ich ani razu, czułym był tylko dla Aleksego i tęsknił za nim jak pieszczone zwierzątko domowe...
Prawie cudu dokazawszy, Drabicki nim się pocieszał wewnętrznie przy pracy niewdzięcznéj i uśmiech Anny łagodny, poważny, niewinny, błysk oczów Emila witającego go wyciągnionemi rękoma, płacił mu za obojętność codzień większą Juliana, którego stara przyjaźń codzień się stawała mniéj wywnętrzającą, codzień chłodniejszą. Mimowolnie stosunek ich do siebie zmieniał się, a namiętna miłość do Poli, któréj pobłażać nie mógł Aleksy, oddalała od niego Juliana, codzień gwałtowniéj rzucającego się w otchłań nierozwikłanéj intrygi... Drabicki drżał patrząc, rzucał czasem słowo, ale skutecznie na to poradzić nie mógł.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.