Przejdź do zawartości

Dusza Zaczarowana/I/Część druga/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł I. Anetka i Sylwja
Część druga
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Lwów; Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny I. Annette et Sylvie
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Uczynił na Anetce wrażenie. Osądziła go dość trafnie, ale tem więcej pokochała. Z uśmiechem myślała o jego słabostkach, które jej były niesłychanie drogie. Skutkiem nich był w jej oczach mniej mężczyzną, a więcej dzieckiem. Serce radowało się, że był jednem i drugiem. Jedną z ponęt Rogera stanowiło to, że nie krył niczego i okazywał wszystko jawnie. Naiwne zadowolenie z siebie samego czyniło go prostym i naturalnym.
Przedstawił się tem lepiej, że odrazu zapalił się do Anetki, szczerze, bez rezerwy. Nie kochał niczego połowicznie, natomiast z wszystkiego widział jeno połowę.
Zakochał się w niej pewnego wieczora, kiedy w jednym z salonów produkował się elokwencją Anetka nie mówiła nic, zato jednak przepysznie słuchała (tak przynajmniej sądził). Jej pełne inteligencji oczy rozjaśniały mu myśli i dodawały im skrzydeł. Uśmiech jej sprawiał, iż radowało go to, co tak dobrze powiedział, oraz że słowa jego zrozumiała, jak czuł, i podzielała... Jakże piękną była słuchaczka jego. Jakiż miała przedziwny umysł, jakaż wyjątkowa dusza wyzierała z jej oczu uważnych i wymownych, przejawiając się również uśmiechem pełnym zrozumienia... Mimo, że sam przemawiał, miał wrażenie, że z nią rozmawia. W każdym razie mówił wyłącznie dla niej i czuł się wzniesionym ponad samego siebie przez ten dialog wewnętrzny, przez tajemniczą wymianę bezsłownych myśli...

Prawdę mówiąc, Anetka nie słuchała wcale. Dość inteligentna, by uchwycić sens ogólny słów Rogera, ze zwykłem roztargnieniem dała się unosić fali kołyszących ją pięknych frazesów. Korzystała z tego, że zajęty był krasomówstwem, i przyglądała mu się uważnie, ogarnęła spojrzeniem jego oczy, usta, ręce i ruch podbródka, podczas gdy mówił, piękne nozdrza rżącego źrebca, wsłuchała się w miłe „rulowanie“ niektórych liter, słowem wszystko, badając, jakim te zewnętrzne objawy odpowiadają wewnętrznym wartościom. Umiała patrzyć, widziała, że pragnie, by go podziwiano, widziała, że sprawia mu przyjemność to, iż się podoba, że ona go uznaje za pięknego, rozsądnego, wymownego i wprost zdumiewającego. Nie przyszło jej na myśl (chyba tak, troszkę), że jest komiczny. Przeciwnie, czuła rozrzewnienie.
(— Tak, najdroższy, jesteś piękny, porywający, inteligentny, wymowny, zachwycający! Chcesz mały uśmieszek? Oto masz dwa, mój luby... Patrz, jak się słodko uśmiecham... Czyś zadowolony?)
Serce jej się śmiało, że jest tak szczęśliwy, tak pełen chwały, że świegoce z coraz większym zapałem, jak ptak na wiosnę.
Delektował się jej uznaniem, pił ten hołd czysty, bez kropli ironji, pragnął dostać więcej, więcej jeszcze, nigdy nie syty. Upajał się własnym śpiewem, nie odróżniając go już od tej, którą uwielbiał. Wydała mu się wcieleniem wszystkiego, co było w nim piękne, czyste i genjalne. Padał przed nią na kolana.
Ona zaś, od kiedy wślizgnęło się w nią pierwsze spojrzenie miłosne, od kiedy skąpała się w tej fali adoracji, nie stawiała najlżejszego oporu. Opadła nawet zasłona ironji, którą okrywała niby pancerzem bicie serca swego, i z obnażonemi piersiami oddała się miłości. Tak była spragniona pieszczot! Jakaż rozkosz nasycić się, pijąc z ust człowieka, który ją uwodził. Radowała się tem zgóry, a to, że jej tę czarę rozkoszy podawał, uprzedzając pożądanie, tak płomiennym gestem, przepajało ją namiętną wdzięcznością.
Ogień rozpalił się tedy na dobre, każde płonęło żądzą drugiego i syciło ją swem własnem pożądaniem. Im większem było jej uniesienie, tem więcej spodziewała się od niego, on zaś tem usilniej pragnął prześcignąć jej oczekiwanie. Nużyło to zapewne, ale mieli do dyspozycji niezmierne siły młodości.
Narazie Anetka skazana była na rolę bierną, nie mogła uczynić nic innego, albowiem Roger zagarnął ją zupełnie. Tonęła, ledwo mogąc oddychać. Ekspansywny z natury, kipiący życiem, czuł potrzebę wypowiedzieć wszystko, z wszystkiego się zwierzyć, z przyszłości, chwili obecnej i z tego co minęło. Był niewyczerpany. Ale Roger chciał także wszystko wiedzieć, wszystko posiąść. Wkraczał przemocą w tajemnice Anetki, która miała nielada rzecz do zrobienia, chcąc obronić ostatnie kryjówki swoje. Trochę oburzona, a szczęśliwa i rozbawiona, doznawała czasem chętki protestowania przeciw tej inwazji, ale najeźdźca był tak zachwycający! To też oddawała się z rozkoszą i, ulegając owemu gwałceniu myśli („Et cognovit eam“... Nie znał jej wcale!), uczuwała tajne odruchy buntu i upojenia...
Nie było roztropnem wydawać wszystkiego. Pewne zwierzenia, w godzinach omdlenia woli poczynione, mogą być potem przez konfidenta użyte jako broń. Była to jednak ostatnia z trosk Anetki i Rogera. Onej godziny miłości nie mogło razić nic w kochanej, nic dziwić. Wszystko, co zwierzała kochankowi, nietylko go nie mogło odpychać, ale przeciwnie odpowiadało właśnie jego niewyrażonym pragnieniom. Roger nie baczył już wcale na niedyskretne wyznania, które pobłażliwe ucho Anetki regestrowało, mimo wszystko, wiernie na jego niekorzyść.
Chociaż z wielką przyjemnością uzgadniali oboje swą przeszłość i chwilę obecną, to chwila ta i przeszłość tonęły w marzeniach o przyszłości, ich przyszłości. Anetka nie powiedziała nic, niczego nie przyrzekła, zgoda jej zgóry została wstawiona w rachunek i zakontowana tak stanowczo, że ona sama uwierzyła wkońcu, iż dała słowo. Szczęśliwa, z napoły przymkniętemi oczyma słuchała Rogera (zaliczał się do ludzi radujących się więcej przyszłością, niźli dniem bieżącym), który jej kreślił z niesłabnącym entuzjazmem wspaniałe życie myśli i czynu, jakie miał przed sobą. Kto? On, Roger... ona też, oczywiście, bo wszakże stanowiła cząstkę Rogera. Nie raziła jej ta absorbcja, zanadto była zajęta słuchaniem, patrzeniem, syceniem się tym przecudownym Rogerem. Mówił dużo o socjalizmie, sprawiedliwości, miłości, ludzkości. Był naprawdę wspaniały. W słowach, hojność jego nie miała granic. Anetka była wzruszona. Zachwycało ją, że może wziąć udział w tem dziele, potężnem dobrocią. Roger nie pytał nigdy, co o tem myśli. Rozumiało się samo przez się, że to co on. Czyż mogła inaczej? Wszakże mówił za nią, mówił za dwoje, bowiem umiał się lepiej wysłowić. Powiadał:
— Zrobimy... Będziemy...
Ona nie protestowała, raczej była skłonna dziękować. Wszystko to było tak rozległe, tak niejasne, tak bezosobiste, że nie miała żadnego powodu zakłopotania. Roger był cały jak światło i wolność. Nieco rozproszone było, coprawda, jedno i drugie, Anetka wolałaby niezawodnie coś ściślej określonego, ale pewna była, że to przyjdzie we właściwym czasie, niepodobna przecież powiedzieć wszystkiego odrazu. Niechże jak najdłużej trwa przyjemność... Narazie lubowali się przestworzami bez kresu.
Radowała się zwłaszcza pięknym kształtem, namiętnem przyciąganiem się ich dwu zakochanych w sobie ciał, owemi nagle jawiącemi się prądami elektrycznemi, falą zmysłową, wprawiającą oboje w stan napięcia, oboje bogatych w zasoby czystej młodzieńczości, zdrowych, silnych i rozpłomienionych...
Elokwencja Rogera nigdy nie bywała pewniejszą siebie, niż w chwilach, kiedy nagle urywał się potok słów rozwierających w ostatnich wibracjach wizje ekstatyczne i kiedy oczy ich się spotkały. Owo nagłe zetknięcie było jak uścisk. Wówczas takie się w nich zapalały żądze, że dech im zapierało. Roger nie myślał już olśniewać i mówić. Anetka zapominała o przyszłości świata i własnej nawet. Z oczu im znikało wszystko wokół, salon, publiczność, w sekundach tych stawali się jedną istotą. Nie zostawało nic, prócz żądania natury, jednego, czystego jak płomień. Po chwili, Anetka, z mętnem spojrzeniem i pałającemi licami, otrząsała się z czaru i z drżeniem uświadamiała sobie, pełna upojenia, ów pewnik, że niebawem ulec musi.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.