Przejdź do zawartości

Dusza Zaczarowana/I/Część druga/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł I. Anetka i Sylwja
Część druga
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Lwów; Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny I. Annette et Sylvie
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Po nocy bezsennej (zdrzemnęła się przez godzinę, czy dwie nad świtem), Anetka wstała zdeterminowana. Wraz z poświatą dnia wrócił jej spokój. Ubrała się, uczesała metodycznie, chłodno, usuwając z myśli wszystko, co mogło pobudzić wątpliwości. Z wielką starannością dopełniała stroju, czyniąc go jeszcze skrupulatniej poprawnym, niż zazwyczaj.
Około dziewiątej ochoczy Roger zapukał do jej drzwi. Przybył, jak co dzień, zabrać ją na przechadzkę.
Poszli, a towarzyszył im pies, galopujący raźno wokół, Udali się drogą wiodącą w las, którego młode, zieleniejące drzewka zalane były słońcem. Z gałęzi płynął wrzask i śpiew ptasząt. Za każdym krokiem podlatywały, trzepały skrzydełkami, muskały liście, potrącały gałązki i uciekały naoślep w głąb boru. Podniecony pies naszczekiwał, węszył i biegał zygzakiem pomiędzy drzewami. Sójki swarzyły się z sobą. W koronie dębu gruchały dzikie gołębie. Kukułka powtarzała nieskończone razy, to zbliska, to zdaleka, swój wiekuisty żart. Wiosna rozpętała się z całą mocą.
Roger był halaśliwy, rozweselony, śmiał się, podniecał jeszcze psa, sam podobny do młodego, rozswawolonego szczeniaka. Anetka, milcząca, skupiona, pozostała kilka kroków w tyle. Myślała:
— Tutaj?... Nie, tam na zakręcie drogi...
Patrzyła na Rogera, słuchała rozgwaru lasu. O, jakże się wszystko odmieni, gdy przemówi! Minęli zakręt, a ona nie rzekła słowa. Wreszcie zaczęła:
— Rogerze! — mówiła niepewnie, niemal cicho, a głos jej drżał. Nie słyszał. Niczego nie zauważył. Schylony tuż przed nią, zbierał fiołki i mówił, ciągle mówił. Podjęła znowu: — Rogerze! — Tym razem miała akcent takiej rozpaczy, że się obrócił, przejęty. I zaraz dostrzegł bladość jej śmiertelnie poważnego oblicza. Podszedł ku niej. Już był przerażony, ona zaś rzekła: — Rogerze, musimy się rozstać.
W rysach jego odbiło się zdumienie i trwoga. Wyjąknął:
— Co mówisz? Cóż ty mówisz?
Powtórzyła stanowczo, unikając jego wzroku:
— Trzeba się rozstać, Rogerze. Jest to bolesne, ale nieuniknione. Przekonałam się, że zostać twą żoną nie mogę...
Chciała mówić dalej, ale przerwał:
— Nie, to nieprawda!... Cicho bądź... cicho bądź! Oszalałaś chyba!...
Powiedziała:
— Muszę odjechać, Rogerze.
Krzyknął:
— Odjechać? Nie, nie chcę!...
Chwycił jej ramię i ścisnął brutalnie. Potem, spojrzawszy w jej twarz dumną, napiętnowaną silną wolą i lodowatą, poznał, że wszystko przepadło, puścił ją, przeprosił i zaczął błagać:
— Anetko! Droga moja Anetko! Zostań, zostań! Nie, to niemożliwe... Cóż się stało? Czemże zawiniłem?
Litość zjawiła się na jej twarzy. Powiedziała:
— Usiądźmy, Rogerze...
Siadł przy niej posłusznie na wzgórku mchem okrytym, wtopił w nią oczy i błagał spojrzeniem.
— Bądź spokojny. Muszę ci to wyjaśnić. Proszę cię, bądź spokojny! Wierzaj, że muszę wytężyć wszystkie siły w tej chwili. Nie mówiłabym, gdybym się do tego nie zmuszała...
— Więc nie mów! — zawołał. — To szaleństwo!...
— To rzecz konieczna.
Chciał jej zamknąć usta, ale go odsunęła. Mimo wnętrznej rozterki, postanowienie jej było tak nieugięte, że oddziałało na Rogera, który, rezygnując z walki, przybity, osłupiały, słuchał jej słów, nie śmiejąc patrzyć.
Anetka mówiła głosem z pozoru obojętnym, chłodnym, ponurym, który atoli załamywał się nagle, i przerywała kilka razy dla zaczerpnięcia tchu. Powiedziała wszystko, co obmyśliła, w wyrazach jasnych, gruntownych, umiarkowanych, a przezto tem bardziej nieubłaganych. Szczerze starała się, zbadać, czy mogą żyć razem. Miała zrazu nadzieję i pragnęła tego z całego serca. Przekonała się atoli, że marzenie owo ziścić się nie da. Dzieli ich zbyt dużo rzeczy, zbyt wielkie są różnice środowiska i myśli. Wzięła całą winę na siebie, przyznała, że nie może żyć w małżeństwie. Miała pogląd na życie i pojęcie niezawisłości, niezgodne z zapatrywaniami Rogera. Być może, słuszność była po jego stronie, większość bowiem mężczyzn, a nawet kobiet, myśli jak on. To jej wina napewno. Ale tak, czy owak zmienić się niesposób. Bezpotrzebnie stałaby się przyczyną jego i własnego nieszczęścia. Stworzona jest na samotnicę. Zwolniła Rogera z wszystkich przyrzeczeń i odzyskać postanowiła swobodę. Zresztą nie byli związani niczem i zachowali się wobec siebie lojalnie, to też winni się rozstać lojalnie i po przyjacielsku...
Mówiąc, patrzyła na trawę pod stopami i unikała oczu Rogera. Ale słyszała jego przyspieszony, gwałtowny oddech i z trudem jeno dociągnęła do końca. Skończywszy, ośmieliła się spojrzeć. Przejęło ją do żywego to, co ujrzała. Roger wyglądał jak człowiek tonący, był czerwony, dyszał ciężko i nie mógł krzyczeć. Poruszał niezdarnie zgiętemi ramionami, chwytał oddech i jęczał:
— Nie, nie, nie chcę... nie mogę, nie mogę...
Nagle wybuchnął łkaniem.
Od skraju lasu dolatywało nawoływanie wieśniaka, płużącego pole. Przejęta Anetka wzięła Rogera za rękę i pociągnęła od drogi, w gąszcz leśną. Dał się prowadzić bezsilny, powtarzając tylko:
— Nie mogę... nie mogę... cóż się ze mną teraz stanie?...
Usiłowała w serdeczny sposób nakazać mu milczenie. Ale zalewała go fala rozpaczy. Cierpiała miłość jego, ambicja, bolał nad upokorzeniem, jawną ruiną szczęścia, które sobie obiecywał, wszystko mieszało się razem. Wielki ten dzieciak, zepsuty życiem, któremu nic nie sprzeciwiło się nigdy, zapadł teraz w toń katastrofy. Była to klęska, zawaliły się wszystkie jego pewniki, stracił wiarę w siebie, grunt mu się z pod stóp usuwał, nie wiedział co począć. Anetka, poruszona jego wielkiem strapieniem, rzekła:
— Przyjacielu drogi, nie placzże!... Życie masz przed sobą... piękne życie... cóż ci po mnie...
Jęczał dalej:
— Nie mogę obejść się bez ciebie. Nie wierzę już w nic... Nie wierzę w życie...
Rzucił się przed nią na kolana.
— Zostań! Zostań! Uczynię wszystko, czego żądasz... wszystko!
Anetka wiedziała, że obiecuje więcej, niż może dotrzymać, mimo to jednak uczuła wzruszenie. Odrzekła łagodnie:
— Nie, drogi przyjacielu, mówisz szczerze, ale nie mógłbyś dopełnić tego, albo cierpiałbyś, a ja wraz z tobą. Życie nasze byłoby szeregiem konfliktów.
Widząc, że nie zachwieje jej postanowieniem, wybuchnął znów płaczem, wił się u jej nóg. Anetkę przejęła miłość i politowanie. Energja jej stopniała. Chciała odzyskać równowagę, ale nie mogła się ostać przed tym płaczem. Nie myślała już o sobie, ale wyłącznie o nim. Gładziła drogą głowę jego, spoczywającą u jej nóg, i mówiła mu czule słowa. Podniosła swego wielkiego, zrozpaczonego dzieciaka, otarła mu łzy chustką własną, wzięła pod ramię i zmusiła, by wstał. Był tak zgnębiony, że dał z sobą robić wszystko, zdolny jeno do płaczu. Gałęzie drzew biły ich w przechodzie po twarzach. Szli lasem, nie wiedząc dokąd, nie widząc nic. Anetka czuła, że wzbiera w niej uniesienie miłosne. Mówiła, podtrzymując Rogera:
— Nie płaczże... drogi mój... miły... To mi rozdziera serce... Znieść tego nie mogę... Nie płacz... kocham cię... kocham cię, biedny mój Rogerze...
On powiedział przez łzy:
— Nie!
— Tak! Kocham cię tysiąc razy silniej, niźli ty mnie kochałeś kiedykolwiek. Co chcesz, bym uczyniła? Uczynię wszystko, Rogerze mój...
Wychodząc z lasu, znaleźli się tuż u bramy willi Rivière’ów. Anetka poznała swój stary dom. Spojrzała na Rogera. I nagle namiętność zmysłowa ogarnęła ją całą. Wichr nią zakołysał płomienny. Uczuła zawrót głowy, coś jakby silny zapach kwitnącej akacji zmącił jej świadomość. Trzymając Rogera za rękę, pobiegła do drzwi. Weszli do pustego mieszkania. Okiennice były zamknięte. Oślepieni nagłem przejściem ze światła w ciemń, nie widzieli nic. Roger potrącał meble. Nie patrząc i nie myśląc, dał się prowadzić owej gorącej dłoni, która go wiodła przez komnaty parteru. Anetka nie wahała się, pędzona nakazem przeznaczenia. Szła ku pokojowi w głębi, pokojowi dwu sióstr, gdzie od zeszłej jesieni trwała jeszcze woń dwu ciał dziewczęcych, ku wielkiemu łożu, gdzie spały tak często razem. Tam go prowadziła, ogarnięta szałem litości, pożądania i rozkoszy, a doszedłszy, oddała mu się.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.