Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XXXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVIII.

Herman Vogel wziął kopertę, podaną sobie przez Sta-Pi.
Przyjrzał się najpierw adresowi.
— Do Walentyny!... mruknął.
Po kilku chwilach badania, zawołał:
— Ależ to list otworzony!...
— Naturalnie... odpowiedział agent panów Roch i Fumel, napełniając szklankę po raz trzeci.
— Więc panna de Cernay miała ten list w ręku? — zapytał Vogel.
— Wcale nie!...
— Któż go otworzył?
— Ja sam, własną moją ręką!...
— Jak śmiałeś!...
— Doskonały sobie! Mówiąc między nami, mówiąc z ręką na sumieniu, byłbym bardzo głupi, gdybym, świsnąwszy ten dokumencik, robił sobie z nim ceremonie...
— Co ci na tem zależało?
— Bardzo mi dużo zależało, dowiedziałem się wszystkiego, com chciał wiedzieć...
— Powinieneś był oddać mi list nietknięty...
Sta-Pi uderzył w stół chudą pięścią z całej siły.
— Ej, do wszystkich dyabłów — krzyknął zniecierpliwiony. Czy to do pana było adresowane, czy do mnie. Chyba że do żadnego z nas... Nadajesz sobie dziwny ton, mój paniczyku!! Wyobrażasz sobie, że możesz mnie uczyć, co mi potrzebne w mojem rzemiośle!... Szpiegiem jestem ,a więc szpieguję!... Daj mi pokój, mój ty świętoszku... Zamiast jak szwab kłócić się ze mną, lepiejbyś zrobił, gdybyś zapoznał się z treścią pisma hrabiego de Rochegude. Coś mi się widzi, że ta treść zajmie cię bardzo...
— Ah! — zawołał Vogel — więc to hrabia de Rochegude?
— Tak jest, mój siostrzeńcze!... Tak, słowo

, honoru!... Ten jegomość utytułowany, bogaty, hojny (trzeba mu oddać tę sprawiedliwość), chce zostać mężem jakiejś tam sobie panienki z ulicy Mozarta. Pokazuje się, że to rzecz już pomiędzy niemi ułożona, postanowiona, i że nawet mama, której na razie niezbyt ufano, daje swoje zezwolenie, lubo nie ze zbytnią radością...

Agent panów Roch i Fumel, mógłby był długo mówić i niktby mu nie był przerwał z pewnością...
Vogel nie słuchał go wcale.
Wyjął list z koperty i studyował takowy pilnie, ważył znaczenie każdego wyrazu, a niektóre zdania wertował po kilka razy.
Widocznie nie bardzo miłe wrażenie sprawiało mu czytanie, bo twarz jego spochmurniała, brwi się ściągnęły, a oczy niespokojnie błyszczały.
Skoro dokończył przybrał wyraz obojętny, jak zazwyczaj...
Złożył papier powoli i ostrożnie, wsunął w kopertę i schował do kieszeni.
— No, cóż? — mruknął agent, ździwiony tem zachowaniem się zagadkowem. — Przeczytałeś pan?
— Tak.
— Wiesz już zatem, o co chodzi?
— Zdaje mi się.
— Zasłużyłem na nagrodę?
— Zupełnie.
— Zatem mogę zapukać do kasy?
— Tak...
Vogel otworzył portmonetkę, wsypał garść monety złotej w chudą łapę agenta, który zanim ją schował, zaczął przeliczać, mrucząc:
— To nie żadna nieufność... Oh! bynajmniej... Ale można się przecie omylić.
— W porządku!...
— Dziękuję, obywatelu, jestem do usług pańskich...
— Jakim sposobem dostałeś ten list i jakim sposobem przeszkodziłeś, aby nie doszedł do rąk Walentyny? — zapytał kasyer.
— Dowiesz się pan zaraz — odpowiedział Sta-Pi — i sam przyznasz, żem jest majstrem w mojem rzemiośle, i że daleko więcej potrafię, niż te łotry z prefektury...
Po tym skromnym wstępie, najemnik panów Roch i Fumel opowiedział szczegóły, wiadome już czytelnikom naszym.
— Zręcznyś w samej rzeczy — rzekł Vogel. Mogę dać dobrą opinię o tobie pryncypałom twoim.
— Kiedy pan się z nimi zobaczysz?
— Za kwadrans najdalej.
— Poradź im, jeżeli łaska, żeby mi choć trochę dorzucili, bo, co prawda, w tej naszej agencyi wynagrodzenia dyabelnie są mierne.
— Poradzę... bądź spokojny....
Vogel powstał i zabierał się do wyjścia.
— Zapłać pan — rzekł Sta-Pi. — Butelką zabieram. Dokończę ją za pańskie zdrowie.
Herman załatwił rachunek, wybiegł z kawiarni, wskoczył do fiakra i w kilka minut był już na ulicy Montmartre.
Wpadł gwałtownie do agencyi i wprowadzony został bez zwłoki do gabinetu, gdzie trafem szczęśliwym zastał panów Roch i Fumel.
— Ah! ah! — wykrzyknął ex-adwokat, podając mu rękę. To pan jesteś! Witamy cię, kochany klijencie! Czyżby znów co nowego?
— A znów — odrzekł kasyer — i zdaje mi się, że nasz interes bardzo zagrożony...
— Dla czego? — zapytali Roch i Rumel.
— Uprzedzono nas...
— Aha! — masz więc rywala?
— Najprawdziwszego.
— Rywala, który chce się z panną Walentyną ożenić?
— Właśnie.
— Kto on taki?
— Z łaski Sta-Pi wiem przynajmniej, jak się nazywa.
— Nazywa się zatem?
— Hrabia Lionel de Rochegude.
— Hrabia de Rochegude? — powtórzył Roch.
— Znasz go pan? — zapytał Herman.
— Znam wszystkich. Dżentelmen, o którym mowa, jest młodym, dzielnym oficerem huzarów, bardzo zamożny obecnie, a będzie obrzydliwie bogatym w przyszłości. Uchodzi za nieprzyjaciela związków małżeńskich i zapamiętałego hulakę... Przypuszczam, że zakochał się w Walentynie po swojemu, lecz wydaje mi się nieprawdopodobnem, nawet najnieprawdopodobniejszem, ażeby myślał żenić się z osobą nizkiego pochodzenia i bez majątku. W dodatku, hrabina, jego matka, nie zgodziłaby się nigdy i pod żadnym pozorem na taki despekt.
— Tak pan sądzisz?
— Mam takie niezachwiane przekonanie.
— A więc masz, czytaj, a może odmienisz zdanie.
Kasyer rozłożył list Lionela przed eks-adwokatem.
Roch włożył okulary złote, Fumel poprawił swoje stalowe i umieścił się w ten sposób, aby mógł czytać po przez ramię prawnika.
Obadwaj wspólnicy jednocześnie doczytali do końca i obadwaj razem podnieśli głowy.
— Dyabli nadali! — rzekł pan Roch.
Fumel krząknął tylko.
— Wiecie panowie teraz o wszystkiem, tak dobrze jak ja — odezwał się Vogel. — Cóż tedy sądzicie? Czy miałem się racyę niepokoić?
— Widocznie hrabia ma zamiary poważne — mruknął ex-adwokat. — To już nie przemijająca fantazya, jak sądziłem, to już namiętność prawdziwa. Położenie dyabelnie groźne...
— Tak, przyznaję — powtórzył Fumel, ale nie jest bez wyjścia...
— Masz jaki sposób? — podchwycił żywo pan Roch.
— Ma się rozumieć! — W liście pana de Rochegude znajduję parę wierszy, które mogą a nawet powinny stać się deską ocalenia dla naszych zamiarów...
— Któreż to wiersze?
— „Pragnę poznać twoje drogocenne pismo“, mówi hrabia do ukochanej; otóż widocznie nie zna on tego pisma...
— Cóż z tego?
— To nam bardzo na rękę... Nie panna de Cernay, lecz my za nią odpowiemy hrabiemu... nasz zaś wielce szanowny klijent, pan Herman Vogel, urzędowy narzeczony Walentyny, doręczy osobiście list swemu odpalonemu rywalowi...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.