Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XXXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

Pan Roch zadowolony, zatarł tłuste swoje ręce...
— Sapristi! kumie Fumel — rzekł następnie ze szczerem uwielbieniem — masz łeb, co się nazywa!... Winszuję ci, bardzo winszuję!...
Fumel odpowiedział:
— Zawstydzasz mnie, przyjacielu zanadto pobłażliwy!... Moje skromne zasługi nie warte są pochwał twoich... Mam niejaką wprawę w wyciąganiu korzyści z położeń delikatnych i na pozór trudnych, ale to i wszystko, zupełnie wszystko, czyli bardzo nie wiele...
— Nie poniżaj się, drogi kumciu — zaczął ex-adwokat. — Ta twoja kombinacya, to arcydzieło prawdziwe... Nikt nigdy nie potrafiłby znaleźć nic lepszego...
Potem zwrócił się do Vogla i rzekł:
— Czy, zacny, kochany klijencie, pojąłeś dobrze genialny pomysł Fumela?
— Pojąłem go i zrozumiałem! — odrzekł kasyer.
— Cóż o nim sądzisz?
— Rzecz wydaje mi się bardzo mądrze obmyślaną... Przyznaję atoli, iż niezupełnie liczę na rezultat szczęśliwy...
— Dla czego?
— Przypuszczam, że pan de Rochegude uwierzy w prawdziwość listu, jaki niby od panny de Cernay otrzyma... Znasz pan atoli, równie dobrze jak ja, upór zakochanych... Hrabia nie uzna się za zwyciężonego... Zapragnie sam bronić swej sprawy...
Czyż jest możliwe przeszkodzenie temu? Wystarczy parę minut rozmowy z Walentyną, aby zwalić nasz gmach, zbudowany na podstawie sfałszowanego dokumentu...
Fumel uśmiechnął się drwiąco i lekko zakaszlał.
Pan Roch umocował złote okulary na nosie, co, jak wiemy, było gestem jego zwyczajnym i odpowiedział:
— Tak jest, bez wątpienia. W zasadzie masz pan racyę, lecz, aby zniweczyć wszelkie niebezpieczeństwo, trzeba widzenie się ich niemożebnem uczynić...
— W jaki sposób?
— Za pomocą pewnych, bardzo pewnych sposobików, jakie we właściwym czasie poznasz i postarasz się zręcznie wykonać...
— Pomyśl pan, że nie mamy czasu do stracenia! — zawołał Vogel.
— Nie tracimy go, bądź spokojny!... Róbmy wszystko w porządku, to jest pokolei... Chodzi nam o skomponowanie listu z podpisem „Walentyna“...
— To głupstwo! — mruknął kasyer.
— E!... nie takie znowu głupstwo, jak się wydaje... Liścik powinien być skromny, naturalny, pełen prostoty dziewiczej... My tymczasem jesteśmy ludźmi interesów, nie zaś młodemi panienkami... Bądź co bądź, postaramy się zrobić co można... Odczytajmy list hrabiego de Rochegude i weźmy się do dzieła...
Po godzinie współpracownictwa Vogla i dwóch starych lisów, przygotowano brulion, poprawiany bez końca i nieczytelny prawie z tego powodu:
Brzmiał on jak następuje:

„Panie hrabio!

„Pośpieszam z odpowiedzią na list pański, gdyż moje milczenie mogłoby utwierdzić pana w nadziejach, jakie spełnić się nie mogą.
„Rozmowa nasza, na którą się pan powołuje, była od początku do końca nieporozumieniem obustronnem... powinnam bowiem wyznać, że wiedząc jak mało zasługuję na wyróżnienie, nie brałam na seryo słów pańskich, że widziałam w nich jedynie galanteryę, jaką mężczyźni praktykują w obec kobiet wszystkich.
„Zmartwiona jestem prawdziwie, że to nieporozumienie stało się przyczyną niepotrzebnego dla matki pańskiej zmartwienia...
„Powiedz pan hrabinie de Rochegude, proszę pana o to, aby się uspokoiła... Nie będę przeszkodą do urzeczywistnienia jej zdawna powziętych zamiarów...
„Bolesna konieczność nazwania mnie „córką swoją”, nie będzie jej udziałem...
„Przekonaną jestem, że ty sam, panie hrabio, nie poznałeś się na uczuciu, jakie w tobie wznieciłam... Wziąłeś za miłość prostą jedynie sympatyę!... Szczyciłabym się nią w innych okolicznościach; w obecnych przyjąć nie mogę, bo nie mogę być panu wzajemną.
„Dowiedz się pan, że już nie należę do siebie. Od godziny jestem narzeczoną „osobistości dwuznacznej“, przed którą radziłeś mi drzwi zamknąć... Pan Vogel jest najzacniejszym człowiekiem... Oczyścił się ze wszystkich niesłusznych pańskich Oskarżeń...
„Szanuję go i za dni kilka zostanę jego żoną; wie on o wszystkiem i z mego polecenia sam panu ten bilecik doręcza. Spełniłam powinność uczciwej dziewczyny, pokazując mu list pański i opowiadając o naszem spotkaniu.
„Nie potrzebuję dodawać, że napróżnobyś chciał pisać do mnie, lub żądać powtórnego widzenia... Nie przyjmę listu żadnego, a dom mój dla pana zamknięty.
„Wierzaj mi, panie hrabio, iż najgorętszem mojem pragnieniem jest, abyś zapomniał o istnieniu Twej pokornej sługi

Walentyny de Cernay.“

Brulion powyższy, odczytany na głos przez pana Roch, rozważany był i dyskutowany, a w końca pozyskał zatwierdzenie.
— Może to trochę za stanowcze co do formy, rzekł Vogel — zważywszy jednak, że panna da Cernay, pomimo swej skromności, jest osóbką bardzo stanowczą, przypuszczam, że nie zawahałaby się w danym razie w ten sposób sformułować swego postanowienia... Taki list własną jej ręką napisany, nie ździwiłby mnie bynajmniej...
— To jeszcze nie wszystko! — podjął ex-adwokat. — Trzeba to teraz przepisać ładnym charakterem niewieścim... Gdzie tu znaleźć ładnie piszącą kobietę?.. Znam tylko kopistów płci męzkiej...
— Tem się nie kłopocz, kochany panie Roch, powiedział Herman z uśmiechem — mam, co nam potrzeba...
— Jaką dawną kochankę może? — zawołał Fumel. — Strzeż się... to niebezpieczne!...
— Ależ... — odpowiedział kasyer — niema w tem najmniejszego niebezpieczeństwa... Charakter pisma będzie kobiecy... Mam przyjaciela, który od ręki, z dokładnością niezrównaną, naśladuje wszystkie sposoby pisania...
— I wszystkie najbardziej trudne podpisy ze wszystkiemi dodatkami?... — dodał Fumel. — Hrabia de Lerbac, czyli Karol Laurent!.. Że mi też to wcześniej nie przyszło do głowy...
— Więc pan wiesz?... — mruknął Vogel, skamieniały z przerażenia.
— My wiemy dużo, bardzo dużo, kochany panie... — odrzekł ex-agent prefektury.
— Karol Laurent doskonałe to zrobi — zaczął pan Roch — i przytem można być pewnym, że dochowa tajemnicy... Kiedy się z nim zobaczysz?...
— Pójdę ztąd prosto, do niego.
— Czy pewnym jesteś, że będzie w domu?...
— Tak... zajęty jest w tej chwili bardzo pilną robotą i nie może wychodzić nigdzie... Dziś wieczorem będę miał list gotowy...
— Wyśmienicie!... — rzekł ex-adwokat — tymczasem, gdy pseudo-Lorbac zajmie się kaligrafowaniem naszej prozy, pójdziesz bez straty czasu do małego dworku przy ulicy Mozarta i postarasz się zatrzeć wrażenie obmowy hrabiego de Rochegude, wyznaniem wszystkiego dobrowolnem. Wytłomaczysz się, że ukrywałeś prawdę przez miłość jedynie, że chciałeś tylko pozoru, aby się dostać do Walentyny, lecz obecnie nie będziesz już nic ukrywał i t. d., i t. d. Potem zaraz oświadczysz się panience...
Herman potrząsnął głową przecząco.
— Cóż tam znowu?... — zapytał Fumel.
— To się na nic nie przyda z pewnością, ponieważ, jak widać z listu skradzionego przez Sta-Pi... Walentyna porozumiała się z hrabią już prawie...
— Nie troszcz się o taką bagatelę, nie rób sobie nic z odmowy... — odparł pan Roch. — Chodzi głównie o to, abyś wystąpił, jako konkurent bezinteresowny. Panna de Cernay odpowie dzisiaj: nie! to rzecz nieunikniona i przewidziana... ale za tydzień powie: tak! — to nie tylko pewne, ale i przewidziane...
— Wierzysz pan w to?...
— Wierzę i proszę pana, abyś także wierzył.
— Co sprowadzi zmianę tak nagłą?...
— Ja.
— W jaki sposób?...
— Dowiesz się, jak będzie czas po temu...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.