Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/XLIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIX.

Odgłos podwójnego huku brzmiał jeszcze w uszach świadków, a dym z prochu wznosił się jak chmurka pomiędzy liśćmi drzew przydrożnych.
Herman oczekiwał nieruchomy.
Oczekiwanie trwało jednak nie długo.
Lionel de Rochegude, upuścił pistolet, zachwiał się i jak rażony piorunem, padł twarzą ku ziemi.
Kasyer usłyszał, jak kula jego przeciwnika świsnęła mu o trzy stopy po nad głową.
Dobrześ się sprawił, kolego!... — pomyślał Karol Laurent. — Zarobiłem dziesięć tysięcy franków.
Świadkowie hrabiego pobiegli do przyjaciela, znieśli na rękach zemdlonego, a chirurg począł szukać rany, którą znalazł z łatwością.
Strzał trafił Lionela w sam wierzch głowy, ześlizgnął się po czaszce, pozostawił ślady, jakby od uderzenia maczugą, lecz na szczęście nie strzaskał kości i mózgu nie naruszył.
Herman zbliżył się także.
— Panie — odezwał się do chirurga, z udanem wzruszeniem — nie pocieszony byłbym, jeżelim zabił pana de Rochegude... Uspokój mnie pan, błagam na wszystko... Zostaw mi nadzieję, że rana nie jest śmiertelną.
— Nie mogę za nic ręczyć — odrzekł doktór. — Gdyby kula pańska poszła o trzy centimetry niżej, hrabia nie żyłby już w tej chwili. W obecnem położeniu, ratunek jest, jak sądzę, możebnym, ale ręczyć, powtarzam, nie mogę... Wstrząśnienie gwałtowne sprowadzi poważne komplikacye.. Panu de Rochegude grozi zapalenie mózgu... Opanuje go w chwili, gdy wyjdzie z omdlenia, gorączka z maligną... Bardzo być może, iż skończy, nie odzyskawszy przytomności...
— Co pan mówisz, wielki Boże!... — jęknął kasyer, załamując ręce rozpaczliwie.
Chirurg mówił dalej:
— Bądź co bądź, jeżeli wyleczenie jest możebnem, czego pragnę z całej duszy, bardzo będzie powolne...
Herman Vogel zwrócił się do świadków przeciwnika:
— Smutny wynik spotkania, przejmuje mnie do głębi — rzekł. — Jeżeli jest coś, coby mnie pocieszyć mogło, to chyba przekonanie, jako nic mam sobie nie do wyrzucenia... Hrabia Rochegude zażądał pojedynku, nie mogłem zatem bez narażenia się na zarzut tchórzostwa, nie stanąć na wyzwanie... Pragnę mieć zaszczyt, panowie, dowiadywania się codziennie o zdrowiu mojej ofiary.
Po przemowie tej, pochylił Vogel głowę nad martwem ciałem hrabiego, i odszedł pożegnawszy chirurga, barona de Croixmore i vice-hrabiego de Gillon.
Oddano mu ukłon, mówiąc pomiędzy sobą:
— Ten pan ma rękę nieszczęśliwą, ale jest dobrze wychowanym człowiekiem...
Herman, Karol Laurent i pan Aubertin, wsiedli do karety i co koń wyskoczy, popędzili do Paryża.
Potem woźnica hrabiego podjechał na miejsce wypadku, świadkowie zaś z pomocą lokaja, ułożyli Lionela, niby trupa sztywnego na poduszkach powozu.
Długotrwałe omdlenie nasunęło obawę, że ranny skonać może lada chwila.
Elegancki ekwipaż, zamieniony na wóz śmiertelny, ruszył wolniutko w stronę Pól Elizejskich.
Gdy zegar na wieży kościoła Panny Maryi Loretańskiej bił pół do dziesiątej, ciężkie lando stanęło po przed nr. 21 przy ulicy św. Łazarza.
Herman wysiadł, uścisnął rękę ex-kapitana, wsunął bilet bankowy pseudo-hrabiemu de Lorbac i zasiadł po za kratką kasową, z miną najspokojniejszą w świecie.
Patrząc na tę osobistość, przeliczającą flegmatycznie pieniądze, niktby nie przypuścił, że właśnie tylko co spełniła ona zbrodnię w podstępnym pojedynku.
Zaledwie rozsiadł się w wygodnym fotelu, Herman Vogel wziął ćwiartkę papieru baz firmy i napisał co następuje:
„Wszystka poszło jak najlepiej...
„Zwycięztwo najzupełniejsze...
„ „Nie podobna mi nic więcej pisać w tej sprawie...
„Skoro się tylko uwolnię, przyjdę i ustnie opowiem szczegóły.
„Pamiętajcie, że trzeba kuć żelazo; póki gorące i że wypada działać, nie tracąc ani chwili na próżno.
„Liczę, że zakomunikujecie mi dziś wieczór, plan postępowania nieomylny.

„Szczerze życzliwy,
„Herman Vogel.“

Włożył w kopertę bilecik ten lakoniczny i nie mogący go skompromitować w żadnym wypadku, położył adres: „Panu Roch, 131, ulica Montmartre,“ napisał na jednym z rogów: pilne i osobiste, przywołał posługacza biurowego i kazał mu bez zwłoki wysłać list przez posłańca.
Zaraz po zamknięciu kasy, poszedł nikczemny prusak do agencyi pp. Roch i Fumel.
Oczekiwano nań z niecierpliwością.
Wspólnicy ciekawi szczegółów wypadku, siedzieli obaj w gabinecie prawnika.
— Miło mi widzieć, kochany klijencie, żeś nie poniósł żadnego szwanku! — zawołał Roch na widok wchodzącego kasyera.
— Zupełniem zdrów i cały! — odrzekł ostatni z uśmiechem. — Hrabia de Rochegude nie może powiedzieć tego o sobie.
— Nie żyje?
— Rano żył jeszcze, ale nie wiele warte takie życie.
— Ranny zatem niebezpiecznie?
— Okrutnie.
— W piersi?
— W głowę.
— Specyaliści utrzymują, że z takiej rany albo się umiera natychmiast, albo się wychodzi nieprędko.
— Być może — odrzekł Herman — rana jednak hrabiego tego jest rodzaju, że gdyby nawet cudem jakimś ocalał, nie odzyska przez długi czas zdolności umysłowych, nie będzie w stanie zrozumieć swego położenia, czyli nie potrafi przez pewien czas nietylko zbliżyć się do panny de Cernay, ale nawet dać jej jakąkolwiek wiadomość o sobie. To bardzo pomódz powinno naszym działaniom... Czy pan de Rochegude będzie żył, czy umrze, zawsze przez czas dłuższy przeszkadzać nam nie będzie, należy zatem nie zasypiać gruszek w popiele, ale zabrać się do czynów bezzwłocznie.
— Bądź o to spokojny — odpowiedział pan Roch. — Nie stracimy ani chwili. Powodzenie jest zapewnione. Przekonasz się zaraz o tem, gdy ci opowiemy o naszych środkach i sposobach. Przedewszystkiem atoli zaspokój ciekawość naszę, opowiedz nam tę straszną awanturę, jaka dziś rano miała miejsce,
Herman nie dał się prosić.
Opowiedział przebieg pojedynku, dramatyzując całe zdarzenie.
Zamilczał naturalnie o pistoletach pożyczonych od Karola Laurent, bo okoliczność ta zmniejszyłaby nadzwyczajnie niebezpieczeństwo, na jakie się niby narażał, a nawet zupełnieby odwagę jego zdyskredytowała.
Próżność tak zawraca głowy ludziom, pochwała tak im sprawia przyjemności, że taki nawet nędznik, jak Vogel, pozował na bohatera wobec łotrów, słuchających go z uwagą.
Nie zawiódł się w oczekiwaniach; godni wspólnicy wynosili pod niebiosy odwagą i zimną krew kochanego klijenta.
— Na honor! szczęśliwa ta panna Walentyna! — wykrzyknął pan Roch nareszcie. — Dostanie męża, umiejącego nakazać należny jej szacunek!
— O tak, to nie ulega wątpliwości! — odparł kasyer. — Potrzeba jednak ożenić się natychmiast, Walentyna zaś bez ważnych powodów nie wyrzecze się świetnego Rochegude, którego bardzo kocha... Nie dość, żem go usunął z mej drogi, trzeba jeszcze, ażebym zajął miejsce jego w sercu panny, a jak tu się wziąć do tego?.....
— Czy jadłeś już obiad, kochany klijencie? — zapytał prawnik, zamiast odpowiedzieć.
— Właśnie, że nie jadłem.
— Otóż proszę was, ciebie i Fumela na posiłek, bardzo skromny, do Bonnefoy. W osobnym gabinecie, przy buteleczce wina, pogawędzimy swobodnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.