Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/LIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIV.

Walentyna spuściła oczy, zmięszana pomimowoli.
— Herman Vogel miał racyę — pomyślała.
Nikczemny prusak odgadując z łatwością przyszłość, którą sam przygotował, rzucił był, jak wiemy, podejrzenie na hrabiego, aby obudzić nieufność w sercu dziewczyny...
Inaczej panna de Cernay, kochająca Lionela, wierząc, w jego prawość, byłaby żadnym przeciwko niemu intrygom nie uwierzyła.
Po chwili kasyer mówił dalej:
— W dniu, w którym dałaś mi pani do zrozumienia, iż odtąd niepodobna ci będzie przyjmować odwiedzin moich, odpowiedziałem: „Bądź pani spokojną... rozumiem tę konieczność i poddaję się rozkazowi, jako rzeczy nieuniknionej... Nie będę ci się narzucał, pani... lubo będę czuwał nad nią z oddalenia... z ukrycia... Nie ujrzysz mnie pani więcej“... I odszedłem z sercem złamanem...
Walentyna poruszona do głębi, podała po raz drugi rękę Hermanowi.
— Przebacz mi pan — szepnęła — przebacz boleść, jaką ci sprawiłam.
— O! pani, czyż ja mam ci co do przebaczenia? — zawołał młody człowiek z zapałem. — Czyż to twoja wina, żeś mnie nie kochała, i że kochałaś, jak ci się zdawało, innego?... Postąpiłaś szczerze i otwarcie, a baczyłaś bardzo, iżby mi oszczędzić poniżenia i boleści... Wierny pies liże rękę wypędzającego go pana... prawdziwe poświęcenie nie dba o nagrodę...
Po tych słowach cisza nastała znowu.
Vogel przerwał ją niebawem:
— Przystępuję do faktów teraz — powiedział. Tajemne przeczucie jakieś, mówiło mi, że człowiek, o którym mi pani wspominałaś, człowiek, którego nazwiska nieznałem wtedy jeszcze, czyha na niewinność pani, postanowiłem więc poznać koniecznie tego człowieka... W tym celu zorganizowałem około domu pani nadzór nieustający i bardzo prędko dopiąłem celu, o jaki mi chodziło... Dowiedziałem się, że hrabia de Rochegude, imienia zapomniałem, jest donżuanem z profesyi, jest rozpustnikiem bez czci i wiary... Podwoiło to mój niepokój. Stałem się szpiegiem, niby najzawziętszy agent policyjny i doszedłem, że lokaj zaprzedany duszą i ciałem panu hrabiemu, organizuje z pomiędzy najniższych warstw Paryża — oddział łotrów, potrzebny do nocnej jakiejś wyprawy... Dowiedziałem się następnie, iż chodziło o porwanie młodej panienki, sieroty, której we własnym jej domu nie dałoby się zbałamucić, bo zanadto seryo brała obietnicę małżeństwa, jaką jej dla zamydlenia oczu zrobiono... Tą młodą panienką byłaś ty, pani...
— Ależ to ohydne! — szepnęła Walentyna.
— Tacy jak pan Rochegude innego są całkiem zdania...
— Cóż tedy chciano zemną uczynić?
— Uprowadzić do prześlicznej parkiem otoczonej willi hrabiego w Saint-James.. Pyszna to posiadłość, urządzona z książęcym przepychem... Tam uwięzionoby panią i...
Ale... niechcę brudzić czystej myśli dziewiczej strasznemi a nieuniknionemi następstwami niewoli...
— Byłabym na wieki zgubioną! — krzyknęła panna de Cernay, blada z przerażenia.
— Z pewnością... bo dziś cuda nie trafiają się niestety...
— A jednak Bóg cud uczynił, stawiając pana na mej drodze! — zauważyła Walentyna. — Rumienię się doprawdy na myśl, że ów oszust potrafił wzbudzić we mnie nieufność do pana!
— Tacy panowie, dobrze umieją odgrywać komedye — odpowiedział Herman. — Zależało mu na tem, aby mnie oddalić od pani... Ale powiem jeszcze, co dalej nastąpiło: — Otóż dowiedziałem się, prawie o wszystkiem, ale nie mogłem dowiedzieć się o terminie porwania, niektóre zaś wskazówki kazały mi przypuszczać, że nastąpi dopiero jutro... Miałem się jednak na baczności i idąc dziś wieczorem na zwykłe stanowisko moje, zabrałem ze sobą rewolwer i latarkę... Bóg mnie chyba natchnął, proszę pani... Gdy przyszedłem do bramy i zastałem ją otwartą, czego nigdy w nocy niebywało... Gdy dojrzałem powóz jakiś w pobliżu, zaprzężony w parę koni, wartych co najmniej po dziesięć tysięcy franków każdy, gdy dostrzegłem, że woźnica pod starym płaszczem miał na sobie połyskującą liberyę, a dwóch ludzi o złowrogim wyglądzie strzegło drzwiczek powozu... Włożyłem w rewolwer naboje i wpadłem tutaj, jak raz w samą porę... Resztę wiesz pani sama, jak wiesz i to także, iż nie omyliły mnie przypuszczenia moje. Nędznicy, odpędzeni strzałami rewolweru, wymienili nazwisko hrabiego de Rochegude.
Herman przestał mówić.
Walentyna zaczęła wyrażać mu gorące podziękowania, kasyer jednak przerwał te wynurzenia:
— Późno już jest... — powiedział — po tem wszystkiem, coś pani przebyła, musisz być zmęczoną szalenie... Żegnam panią zatem!...
Panna de Cernay zadrżała i zbladła bardziej jeszcze.
— Co pani jest? — zapytał Vogel.
— Boję się...
— Czego się pani boi?
— Że z moją biedną Klarunią zostaniemy same przez całą noc tę długą... A jeżeli niegodziwcy powrócą?...
— Niech się zupełnie pani tego nieobawia... Banda rozpierzchła się i nie zacznie działać bez nowego rozkazu... W dodatku musiałem postrzelić paru łotrów, bo słychać było jęki okrutne... Odpowiadam przed panią, za spokój tej nocy... Zamknij pani drzwi za mną i nie gaś światła w swoim pokoju... Połóż obok siebie ten oto rewolwer i użyj go w potrzebie... Nic łatwiejszego w świecie... Patrz pani...
I szybko a zrozumiale objaśnił sierocie mechanizm rewolwerowy.
— Czy pani pojęła? — zapytał.
— Najzupełniej.
— Jesteśmy zatem w porządku. Teraz idź pani do łóżeczka i zasypiaj spokojnie...
— Czyż spać podobna? — powtórzyła Walentyna.
— Czemu nie? Nie jesteśże pani jeszcze spokojną...
— Nie... niepodobna mi zapanować nad sobą... drżę cała... boję się...
— Jeżeli tak i jeżeli koniecznem jest, abym uspokoił panią zupełnie, powiem, z czem się wydać nie chciałem...
— Co takiego, panie?...
— Będziesz pani oto miała dzisiejszej nocy straż przyboczną u drzwi swoich niby królowa... Strażą tą ja będę... Nie wcześniej, aż o świcie wyniosę się z ogrodzenia... a broń mam przy sobie...
Walentyna z rozrzewnieniem ręce złożyła:
— Uczynisz tak; panie Vogel! — zawołała.
— Stanowczo...
— Jakże pan dobrym, jakże zacnym jesteś...
— Czyż spełnienie obowiązku jest dobrocią, albo szlachetnością?
— Wiem, że przyjmując poświęcenie pańskie, jestem okrutną egoistką, ale nie jestem w stanie zdobyć się na odrzucenie tego dowodu przyjaźni... Boję się strasznie!...
— Pewność, że pani śpisz dla tego, iż ja nad nią czuwam, jakąż będzie rozkoszą dla mnie prawdziwą jakąż ja wdzięczność winien pani za to będę...
Blade rumieńce ukazały się na twarzyczce młodej panienki, a potem znikły z niej nagle.
— Tak, dzięki panu będę dziś spała spokojnie — szepnęła — ale czy niebezpieczeństwo dziś zażegnane, nie ponowi się jutro znowu...
— To bardzo być może, proszę pani.
— A pan nie będziesz przecie mógł czuwać bez ustanku... — bo to siły ludzkie przechodzi... Czy wcześniej, czy później musiałbyś uledz znużeniu...
— Niestety! to więcej niż prawdopodobne...
— Co się ze mną wtedy stanie?
— Czy ufasz mi pani? — zapytał Vogel po chwili milczenia.
— Wierzę panu baz granic...
— Wymyślimy tedy razem jaki skuteczny sposób ocalenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.