Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

W rezultacie pp. Roch i Fumel zorganizowali agencye tajnych szpiegów: mężowie mieli możność otrzymywania od nich sprawozdań o postępowaniu żon swoich; żony za cenę umiarkowaną dowiadywały się o sekretach mężów; protektorowie piękności przekonywali się, co porabiały przyjaciołki w czasie ich nieobecności.
Gabinet Rocha przynosił wielkie dochody. Agencya Roch i Fumel dawała daleko więcej i nie bez przyczyny.
Zdarzało się, iż żona w godzinę po wyjściu męża przychodziła zapisać się na listę klijentek pana Fumel.
W takim wypadku, uradowany pan dyrektor, odsuwał na bok żądania, podwójnie opłacone, i po niejakim czasie mówił do uszczęśliwionego męża: Żona pańska jest aniołem!... a do zachwyconej zaś małżonki: Mąż pani o niej tylko myśli!...
Ta gra podwójna łatwa i nad wyraz prosta, wzbogacała agencyę a zadawalniała klijentów.
Herman Vogel czekał od pięciu minut w salonie.
Wziął jakiś dziennik do ręki i udając, że czyta, obserwował z pod oka towarzyszów swoich, którzy, siedząc skromnie, wyglądali na kupców zamyślonych o czekających ich wypłatach lub o blizkich bankructwach.
Mały staruszek wszedł do salonu, przysunął się do kasyera banku Jakóba Lefebre i Spółki, i szepnął mu do ucha:
— Nie zmieniaj pan pozycyi...
Pryncypał przyjmie pana pierwszego, trzeba jednak być przezornym, za duży pośpiech zwróciłby za bardzo uwagę... Poczekaj pan parę minut... potem wejdź do przedpokoju... Zaprowadzę pana...
Po upływie dwóch minut Herman opuścił salon i udał się za małym staruszkiem do gabinetu pana Roch.
Wspaniały był to gabinet.
Miał ciemno-zielone obicie, ujęte w ramy hebanowe, takież aksamitne firanki i pokrycie na krzesłach, wspaniałe dywany, szafę hebanową, pełną dzieł prawniczych, bogato oprawnych i duże biuro również hebanowe, zarzucone przeróżnemi aktami.
Z boku, o trzy kroki od miejsca, na którem z powagą zasiadał ex-adwokat, stał dla klijentów obszerny, miękko wysłany fotel.
P. Roch dobrze przedstawiał się w zbytkownem otoczeniu swojem.
Nie wielkiego wzrostu, otyły trochę, wyglądał co najwyżej na lat czterdzieści kilka.
Twarz gładko wygoloną, białą i różową, zdobiły bakenbardy w kształcie kaczych łapek, zgrabny zaś nos, usta mięsiste, oczy żywe, przyćmione okularami w złotej oprawie, dopełniały obrazu fizyonomii dobrodusznej i chytrej zarazem.
Nizki kołnierz koszuli odsłaniał kark gruby i tłusty, z pod czarnego tużurka olśniewała białością kamizelka i koszula, gładko na pulchnych piersiach wyciągnięta.
Pan Roch w chwili wejścia Hermana, uniósł się do połowy z siedzenia, uśmiechnął dobrotliwie, skinął ręką na powitanie, wskazał gestem fotel stojący przy biurku i rzekł:
— Domyślam się, że pan Herman Vogel?...
— Tak, panie.
— Witam kochanego pana, siadaj pan, proszę.
— Pisałeś pan do mnie... przemówił młody człowiek.
— Tak, panie — przerwał ex-adwokat — i dla tego nie dałem panu czekać na siebie... Chodzi tu o interes wielkiej doniosłości...
— Przyznaję, iż nie pojmuję, coby to był za interes, i że pragnąłbym się dowiedzieć...
— Nie dziwi mnie bynajmniej ciekawość pańska... nie mam też zamiaru nadużywać jego cierpliwości, ponieważ atoli sprawa ta obchodzi zarówno i moje biuro i agencyę mojego wspólnika, zatem Obecność pana Fumel jest nieodzowną... Nie obawiaj się zwłoki, kochany panie, uprzedzę go natychmiast... jest on tu, obok... Walny chłopak, ten Fumel!... Przekonasz się zaraz o tem, kochany panie!...
Pan Roch wziął świstawkę z kości słoniowej, przyłożył do tuby i dał sygnał.
Prawie w tej chwili rozwarty się drzwi środkowe i wszedł pan Fumel.
— Kochany panie — odezwał się prawnik takim tonem, jak gdyby wydawał lekcyę na pamięć wyuczoną — mam zaszczyt przedstawić mu mego drugiego „ja“, mego wspólnika zarządzającego osobiście specyalną agencyą objaśnień poufnych... Mistrz to, powiadam panu... Gdy weźmie do serca jaką sprawę, rzadko się zdarza, a nawet nie zdarza się nigdy, aby nie wyśledził w najkrótszym czasie wszystkiego, co mu potrzeba... Fumel, oto pan Herman Vogel, do którego list wysłaliśmy...
Ex-urzędnik prefektury policyjnej skłonił się kasyerowi i zmierzył go okiem badawczem.
Dwaj dyrektorzy agencyi Roch i Fumel bardzo się od siebie różnili, jeżeli nie pod względem moralnym, to pod względem powierzchowności.
Pan Roch wyglądał na agenta wymiany, lubiącego zabawy i płeć piękną, pan Fumel uosabiał biurokratę surowych obyczajów, akuratnego, oszczędnego i pedanta.
Wysoki, straszliwie chudy, chwiał się na cienkich, bocianich nogach, a twarz miał płaską i żółtą, bez jednego choćby włoska pod nosem i po bokach, na głowie kilka, kosmyków nieokreślonego koloru, gładko przyczesanych.
Biały krawat, zawiązany według starej mody, podtrzymywał olbrzymi kołnierz à la Garnier-Pagès, dochodzący pod same uszy.
Ubrany był czarno i miał na sobie coś nakształt surduta obszernego z połami kwadratowemi. Ubranie nieposzlakowanej czystości, miejscami było mocno wytarte.
Nogi płaskie, zadziwiających rozmiarów, obute były w trzewiki wyglansowane z tasiemkami z filozeli.
Przykrótkie czarne spodnie odkrywały pończochy z wełny także czarnej.
Okulary w stalowej oprawie, zasłaniały małe przeszywające oczki Fumela.
— Teraz kiedy panowie wiecie już, kim jesteście — rzekł prawnik — siadaj kochany wspólniku, i nie tracąc ani chwili, zajmijmy się sprawą, jaka nas sprowadziła... Czas to pieniądz! Uważałbym za niewłaściwe, nadużywać cierpliwości nowego klijenta naszego, pana Hermana Vogel, którego akta spoczywają na mojem biurku.
— Posiadasz pan moje akta!... zawołał młody człowiek.
— Tak, panie kochany... Bardzo szczegółowe i bardzo ciekawe, dadzą ci one rzetelne pojęcie o doniosłości środków, jakiemi nasza agencya rozporządza...
— Z jakiegoż to powoda? w jakim celu? — wybąknął kasyer.
— Dowiesz się, kochany panie za chwilę — odpowiedział pan Roch. — Pozwól mi zacząć od początku i nie przerywaj za każdem słowem, inaczej opóźnimy się fatalnie, opóźnimy się w najopłakańszy sposób...
— Słucham zatem — rzekł Herman Vogel. Niezrozumiała ta dla mnie tajemnica, musi ukrywać coś bardzo poważnego... Mów pan, słucham...
Ex-adwokat wyjął gazetę z akt leżących na biurku i rozłożył w ten sposób, aby czwartą stronicę mieć przed oczami..
— Od miesiąca — zaczął — „Costitutionel“, „Siécle,“ „Presse“ i „Patrie“ wydrukowały po czterykroć co następuje:
I odczytał głośno znane nam już ogłoszenie „osobiste,“
„Młodzieniec dwudziesto sześcio letni, przyjemnej powierzchowności, dobrze ułożony, członek zacnej rodziny, mający świetne nadzieje na przyszłość, a obecnie zajmujący w Paryżu posadę zaszczytną i dobrze płatną, pragnie pojąć za żonę pannę, którą dla jakichkolwiek bądź powodów, trudno jest wydać za mąż, byle posiadała jak największy majątek.
„Dyskrecya bezwzględna, wyrozumiałość bezgraniczna.
Pośrednictwo agencyj małżeństw wyklucza się.
„Odpowiedź poste-restante, pod literami X. Y. Z.“
— Czwarte ogłoszenia wydrukowano w dniu wczorajszym — dorzucił niedbale prawnik.
Herman Vogel nie mógł na razie ukryć pomieszania, wnet jednak zapanował nad sobą, a po skończonem czytaniu, wyrzekł obojętnie:
— Co raz mniej doprawdy rozumiem... Co to wszystko znaczy?
Ex-adwokat uśmiechnął się łagodnie.
— Dla czego pan, kochany panie — odparł — usiłujesz grać z nami komedyę?.. Zapewniam, że to się na nic nie przyda... Młodzieniec dwudziesto sześcio letni, przyjemnej powierzchowności, dobrze ułożony, członek zacnej rodziny, to przecież pan jesteś!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.