Dramaty małżeńskie/Część druga/XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

Walentyna utrzymywała, że nic ją już wzruszyć nie potrafi.
I dowiodła tego.
Czarodziejskie wyrazy, „Sto pięćdziesiąt tysięcy liwrów rocznego dochodu“ nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia, przelotny nawet rumieniec nie zabarwił twarzyczki pobladłej.
— Czy brat matki mojej zrobił testament? — zapytała po chwilowem milczeniu.
— Tak, pani — odrzekł Chatelet.
— Wiedział zatem o nas? — dodała młoda kobieta. Nie starał się o znajomość z nami, a jednakże pamiętał o węzłach krwi, jakie nas łączyły? Cześć mu nie za pieniądze, lecz za myśl poczciwą i zacną.
Notaryusz pochylił głowę.
— Niestety! proszę pani — rzekł półgłosem z niejakiem zakłopotaniem — przykro mi odbierać pani tkliwe złudzenie, lecz winienem mówić prawdę. Wuj pani zapomniał o siostrze i jej córkach. Testament nie był na rzecz waszę zeznany.
— A pomimo to my mamy zabrać sukcesyę?
— Tak, pani.
— Pomimo testamentu?
— Tak, pani.
— Przyznaję, że nic a nic nie rozumiem.
— Testament Maurycego Villars jest nieważnym, sukcesya zatem spada na panią i jej siostrę, jako na prawne spadkobierczynie nieboszczyka.
— Dla czegóż jest nieważnym?
— Nieważnym jest, proszę pani.
— Dla czego? Zdaje mi się, że pan Villars nie miał ani żony, ani dzieci. Czyż mu nie wolno było wobec tego rozporządzić milionami według upodobania?
— Najzupełniej wolno mu było, proszę pani.
— Cóż się więc stało?
— Stało się, proszę pani, coś nadzwyczajnego, coś wyjątkowego, coś, co nigdy dotąd miejsca jeszcze nie miało. Wuj pani zrobił zapis na kogoś, kto tego zapisu objąć nie może.
— Z powodu?
— Że nie istnieje wcale.
— Coraz mniej rozumiem — rzekła Walentyna. Czyż jest prawdopodobnem to, co mi pan powiada?
— Maurycy Villars miał przyjaciela, ale nie znał go pod prawdziwem jego nazwiskiem — zaczął znowu notaryusz. — Zapisał cały swój majątek temu właśnie przyjacielowi, pod jego nazwiskiem zmyślonem, które znał jeden tylko wuj pani. Ztąd pochodzi nieważność.
Słuchając tych objaśnień, młoda kobietą zwiesiła głowę w zamyśleniu.
Gdy notaryusz skończył objaśnienia, spojrzała mu bystro w oczy,
— Masz pan racyę ze swojego punktu widzenia... — rzekła. — Dla pana testament jest istotnie nieważnym, mnie jednak przekonanie moje mówi, iż ostatnia wola nieboszczyka powinna być spełnioną, nawet wtedy, gdyby prawo pozwalało mi ją zniweczyć... Zrzekam się mojej części spadku i chcę, aby oddaną była temu, komu miał wuj zamiar oddać cały swój majątek... Jeżeli znalazłaby się jakaś przeszkoda ku temu prawna, wezmę moje trzy miliony, lecz dla tego tylko, aby je zwrócić natychmiast obdarowanemu...
Pan Chatelet pochylił głowę przed młodą kobietą, co z taką wzniosłą prostotą mówiła o świetnym swoim zamiarze.
— Pozwól mi pani — rzekł — pozwól mi oddać hołd twojej bezinteresowności... ale poświęcenie to miejsca mieć nie może.
— Dla czego?
— Bo obdarowany przez pana Villarsa, nie żyje.
— Umarł? — zawołała Walentyna.
Pen Chatelet skinął głową potwierdzająco.
— Czy to prawda?
— Daję pani słowo honoru...
Młoda kobieta zamyśliła się na chwilę, a potem rzekła cichym głosem:
— Kiedy?
— Przed kilka godzinami zaledwie.
— Dziwny zbieg okoliczności! — zawołała Walentyna, a patrząc ciągle prosto w oczy notaryuszowi, zapytała:
— Czy to nie mój mąż był przyjacielem Maurycego Villarsa?
— Tak pani...
— Ukrywał to przedemną!... Wuj mój znał nazwisko męża mojego?
— Nie pani... Znał tylko jego nazwisko przybrane... sądził, że Herman Vogel nazywa się baronem de Précy...
— Więc to baronowi de Précy...
Walentyna nie dokończyła, dosyć już i tak powiedziała.
— Tak, baronowi de Précy pan Villars zapisał wszystko... — odpowiedział notaryusz.
— Czy mój mąż znał treść testamentu i czy wiedział, że jest nieważnym?...
— Tak pani...
— Pewnym pan tego jesteś?
— Ja sam go powiadomiłem o tem...
— Ten zatem straszny zawód popchnął Hermana do samobójstwa...
— Może być, że i to się przyczyniło, były jednak i inne jeszcze, straszniejsze powody...
— Jakie?...
Pan Chatelet nie odpowiedział.
— Jakież?... — powtórzyła Walentyna. — Mam przecie prawo wiedzieć o wszystkiem... Mów pan, na Boga... błagam cię... nie ukrywaj... Herman oskarżył się przed śmiercią... czytałam oświadczenie jego... Oskarżył się o postępki, które mogły go na galery poprowadzić i zmusiły do przełożenia śmierci nad hańbę... Skoro pan wiesz, co takiego zrobił, to i ja także chcę wiedzieć...
— Po co? — szepnął notaryusz.
— Jakto po co? — powtórzyła młoda kobieta. — Po to, że będę się starała naprawić wszystko złe, jakie wyrządził; jeżeli to możebnem się okaże... Co takiego mąż mój zrobił? Dla czego policya aż tu go ścigała? Dla czego mnie opuścił, dla czego sobie życie odebrał?
— Czy każesz mi pani mówić?
— Błagam pana o to.
— Nieszczęśliwy, który cię wdową uczynił, miał otóż potrzeby zbyt wygórowane, miał szalone zachcenia, miał upodobanie w przyjemnościach kosztownych i w wyuzdanych zbytkach... Dla wystarczenia na to wszystko, potrzebował zdobywać pieniądze... za jaką bądź cenę... Herman Vogel uciekał się do sposobów nikczemnych, jakie nastręczał mu urząd kasyera.. Stał się fałszerzem, lub był spólnikiem fałszerza, co na jedno wychodzi...
Walentyna zakryła rękami twarz, rumieńcem wstydu oblaną.
— Zatem bankier Jakób Lefevre padł ofiarą zaufania, jakie w mężn moim pokładał? — zapytała.
— Tak, proszę pani...
— I dużo stracił na tem?
— W tej chwili nie wiadomo jeszcze na pewno, ale około stu tysięcy talarów...
— Proszę pana zatem, jak o największą łaskę, udaj się pan zaraz do pana Jakóba Lefevre, i oświadcz mu, że jakąkolwiek będzie cyfra strat przez męża mojego spowodowanych, zapłacę ją w dniu, w którym będę miała prawo rozporządzać majątkiem, jaki według pana, do mnie należy... Czy to prędko nastąpić może?
— Bardzo nawet... proszę pani... Chodzi tylko o wykazanie, że testament jest nieważny i że pani i jej siostra jesteście jedynemi sukcesorkami, że zaś wszystkie dowody mamy w rękach, wszystko zatem prawie na poczekaniu załatwimy.
— Jakób Lefevre zostanie zapłacony! — zawołała Walentyna — i nikt nie będzie miał prawa powiedzieć, że Herman Vogel był złodziejem!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.