Dramaty małżeńskie/Część druga/LVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LVIII.

Vogel dopiął celu.
Odnalazł Walentynę, ale odnalazł ją zamężną! Odnalazł ją, jako żonę hrabiego Lionela de Rochegude!
Spełniło się zatem przeznaczenie tej, która nazwisko jego niegdyś nosiła, spełniło się pomimo intryg wszelakich.
Spełniło się pomimo podstępnego pojedynku i ciężkiej rany, śmiertelnej prawie, zadanej człowiekowi, którego miłość stawała jako nieprzeparta ongi przeszkoda pomiędzy nim a panną de Cernay.
Na nic się zdały zatem wszelkie kłamstwa i zdrady, na nic usiłowania, ażeby wykopać przepaść pomiędzy de Rochegudem a Walentyną.
Dzięki komedyi samobójczej, zerwał więzy nieszczęśliwego dziecka i jest oto żoną Lionela.
Co przedsięwziąć, żeby jaką korzyść z tego osiągnąć?
Nie chcąc, żeby pan de Beuzeval zauważył jego milczenie, rozpoczął rozmowę na nowo:
— Kochany baronie — rzekł — oświadczyłeś łaskawie przed chwilą, że mi dopomożesz do uprzyjemnienia pobytu w Paryżu, w którym parę miesięcy przepędzić zamierzam.
— Gotów jestem dotrzymać słowa, kochany hrabio! — odrzekł Beuzeval — rad będę nawet, jeżeli dasz mi sposobność uiszczenia się z długu wdzięczności, Rozporządzaj mną, proszę cię o to. Sposób, w jaki puszczam spadające po mnie sukcesye, wyrobił mi ogromne wzięcie wpośród dam, polujących na mamonę. Hrabia jesteś podobno człowiekiem bardzo bystrym?
— Tak — odpowiedział Vogel.
— I naturalnie — ciągnął baron — pragniesz się zabawić, ale nie pragniesz, jako człowiek rozsądny, aby cię za nadto podskubano. Masz najzupełniejszą racyę, a we mnie będziesz miał najwytrawniejszego przewodnika. Obowiązuję się wprowadzić pana do buduarów, których drzwi nie dla każdego się bynajmniej otwierają. Czy wabi pana wesoły światek, o którym mówię? Czy pragniesz pan pouwijać się wpośród labiryntów paryzkich?
Pseudo-Angelis potrząsał głową.
— Nie — odrzekł z uśmiechem — nie życzę sobie tego. Półświatek jest wszędzie jednakowy prawie — odrzekł. Na usługi dam z tej sfery oddałem najpiękniejsze lata mojej młodości i dwa, czy trzy miliony franków, czego zresztą wcale nie żałuję. Ale podobne szaleństwa muszą mieć kres swój, także i ja też zobojętniałem już na nie.
— Już w tym wieku? — wykrzyknął pan de Beuzeval.
— Najprzód mam lat blizko czterdzieści.
— Lata nic nie znaczą, znaczy tylko temperament — odrzekł baron. — Ja nie zobojętnieję nawet w najpóźniejszej starości. Prędzej mnie sukcesye zaprzestaną dochodzić, niżeli znudzi puszczanie pieniędzy z pożeraczkami pereł.
— To dowodzi, że pan zawsze młodym będziesz, a ja już nim niestety, nie jestem. Pragnę wyrobić sobie w Paryżu stosunki poważniejsze, pragnę obracać się w dystyngowanym i nieskazitelnym świecie. Wczoraj złożyłem wizytę ambasadorowi niemieckiemu, który przyjął mnie bardzo łaskawie i oświadczył gotowość otworzenia mi wstępu na salony oficyalne. Pana chciałem prosić o zapoznanie mnie z salonami arystokratycznemi, bo masz liczne zapewne wśród nich stosunki.
— Nic łatwiejszego. Uprzedzam pana tylko, że te salony nie są zbyt wesołe. Odwiedzam je dla konwenansu jedynie.
— Powtarzam panu, że nie szukam wcale wesołości, chodzi mi tylko o towarzystwo wyborowe.
— A więc dobrze. Gdyby Lionel de Rochegude był w Paryżu, najpierwbym pana do niego zaprowadził. Tymczasem udamy się gdzie indziej. Czy jesteś zagorzałym wyznawcą celibatu, kochany hrabio?
— Nie jestem wcale nieprzyjacielem małżeństwa, ale po co to pytanie?
— Z pańskim majątkiem i pozycyą możnaby śmiało pomyśleć o pozyskaniu sobie względów panny Klary de Cernay, i siostry hrabiny — odrzekł de Beuzeval.
— Ależ jam cudzoziemiec — wykrzyknął Vogel.
— Cóż to przeszkadza? — Mówisz pan lepiej odemnie po francuzku i bardziej niż ja wyglądasz na paryżanina.
— Zapominasz pan o moim wieku! — Przed chwilą mówiłeś, kochany baronie, że ty już za starym jesteś dla takiej młodziutkiej dzieweczki, a ja przecie jestem grubo od pana starszy.
— Nie chcę temu wcale wierzyć! Jesteś pan eleganckim i pięknym, co się nazywa, mężczyzną. Na pańskiem miejscu starałbym się o pannę Klarę.
— Zaprzestań żartów, baronie!
— Myślę że te moje żarty nie są znów tak bardzo naiwne! W domach, do których pana wprowadzę, spotkasz napewno pannę de Cernay. Posłuchaj zatem dobrej rady i strzeż pilnie swojego serca! Panna Klara jest bardzo powabną.
— Nie obawiaj się pan o mnie — odrzekł Vogel z uśmiechem. — Serce moje oddawna zamarło.
— Jedno spojrzenie pięknej kobiety powoduje zmartwychpowstanie. Źle ugaszony węgiel rozżarze się i wybucha niespodzianie płomieniem z zimnych popiołów. To się często zdarzało. Ja bo niczego podobnego nie obawiam się, dzięki Bogu.
— Dla czego?...
— Bo palę się bezustannie...
Vogel przyjął te słowa wybuchem śmiechu, i rozmowa zeszła na ton żartobliwy, jakiego dotąd nie miała.
Nie będziemy towarzyszyć dwóm jeźdźcom, przyjaźń których stawała się coraz bardziej poufałą i którzy wyjechali razem z lasku Bulońskiego i razem zjedli obiad w jednej z restauracyj na bulwarach.


∗             ∗

Nie chcąc zanadto przedłużać naszego opowiadania, — powiemy w krótkości tylko czytelnikom naszym, co zaszło od ślubu Lionela i Walentyny.
Zadanie to przyjdzie, nam z wielką łatwością.
„Szczęśliwe narody, co nie mają historyj!“ powiada stary jakiś i prawdziwie mądry aforyzm, łatwo dający się stosować i do rodzin i do narodów.
Szczęścia hrabiego i hrabiny de Rochegude opisać trudno, bo było to szczęście ciche, ale zupełne.
Po roku pożycia urodził się im syn, któremu na chrzcie nadani imię Grzegorz.
Walentyna, nad wyraz delikatna, zaproponowała, aby małego Armanda odesłać na wieś i wychowywać tam w pałacu de Rochogude.
Lionel nie przystał na to.
— Obiecałem kochać to dziecię, jak swoje własne — powiedział, a nie były to bynajmniej czcze tylko słowa.
— Dobrym jesteś i szlachetnym nieskończenie!... — szeptała rozczulona matka.
I dwaj otóż chłopcy chowali się razem, wiedzieli, że są braćmi, ale nie wiedzieli, że nie noszą tego samego nazwiska.
Armand, tak samo jak Grzegorz, nazywał ojcem pana de Rochegude
Lionel nie robił żadnej między nimi różnicy, równo ich pieszczotami obsypywał.
Zbytecztem byłoby zapewniać, że Klara także jednakowo obu malców uwielbiała.
Czyż bo nie byli obaj dziećmi jej ukochanej siostry?
Przez cały przeciąg lat dziesięciu, jedna tylko chmura zaciemniła jasne niebo małżonków, jedyna boleść wycisnęła im łzy z oczu.
Matka hrabiego umarła po krótkiej chorobie w dość wczesnym względnie wieku.
Wiemy, co to była za doskonała kobieta pod każdym względem.
Wiele łez szczerych poświęcono jej pamięci, ale że wszystko zaciera się z czasem, więc po trzech latach głęboka boleść państwa Lionelów zmieniła się w rzewne melancholiczne wspomnienie.
Nie jeden z naszych czytelników żdziwi się może, dla czego Rochegude dołączywszy do olbrzymiego majątku własnego równie wielki majątek żony, nie podał się do dymisyi i nie porzucił służby...
Postępowanie jego było całkiem naturalne.
Potomek rodziny, mającej w rodzie swym kilku marszałków Francyi, syn generała, Lionel, zamiłowany był w swoim zawodzie i wyglądał z utęsknieniem wojny, aby nowym jakim świetnym czynem opromienić nazwisko.
Na tę intencyę ponosił wszelkie ofiary, na tę intencyę zdecydował się nawet żyć całemi miesiącami zdala ot Walentyny...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.