Dramaty małżeńskie/Część druga/LVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LVII.

Vogel i de Beuzeval, rozmawiając ciągle, jechali powoli jeden obok drugiego.
Mniemany Angelis nie spuszczał oczu z drogi i uważnie przypatrywał się powozom, jadącym w nieskończonym szeregu.
Obaj jeźdźcy przybyli do jeziora.
Baron chciał jechać dalej.
— Lepiej może zawrócimy z powrotem? — powiedział Vogel.
— Dobrze, ale dla czego?
— Bo do okoła jeziora tyle się nagromadziło powozów, że osoba, która mnie interesuje, przemknęłaby niepostrzeżona...
— Więc wracajmy — odpowiedział pan de Beuzeval, wykręcając koniem.
Rozmowa rozpoczęły się na nowo.
Na wpół drogi, pomiędzy jeziorem a bramą Dauphine, Vogel zadrżał i nagle zatrzymał wierzchowca.
— Co panu? — zapytał baron.
Ex-kasyer nic nie odpowiedział.
Spostrzegł oto wspaniały ekwipaż, za którym trzy dni temu gonił napróżno.
Młoda dama i młoda obok niej panienka, siedziały w głębi powozu, na przodzie tylko nie było dwóch chłopców.
Całe szeregi powozów oświetlało wesołe słońce, w którego promieniach błyszczały szkła latarni i srebrne czy bronzowe ozdoby uprzęży.
Kiedy ekwipaż nadjechał na wprost Hermana i pana de Beuzeval, pierwszy z nich pomyślał sobie:
— Pod jakimkolwiek pozorem musza opuścić barona, puszczę konia pomiędzy pojazdy i niech mnie dyabli porwą, jeżeli tym razem nie uda mi się jechać trop w trop aż do końca za temi damami.
Właśnie miał wykonać zamiar, gdy niespodziewana okoliczność uczyniła go zbytecznym.
Młoda kobieta przypadkiem odwróciła głowę w stronę jeźdźców i zatrzymała roztargnione spojrzenie na panu Beuzeval.
Baron skłonił się z uszanowaniem.
Odpowiedziała na ukłon uśmiechem i lekkim skinieniem głowy.
Szereg powozów ruszył dalej.
Vogel patrzył zdumiony.
— Pan znasz tę damę? — zapytał Vogel.
— Mam honor — odpowiedział pan de Beuzeval. — Prześliczna osoba i bardzo dystyngowana.
— Prawda, że prześliczna. Ale któż to taki?
— Hrabina de Rochegude.
Gdyby był piorun spadł w tej chwili pod nogi ex-kasyera, nie byłby go o takie wrażenie przyprawił.
— Czy ja dobrze słyszałem? — mruknął, a głośno powtórzył:
— Hrabina de Rochegude?
— Tak, panie.
— Zamężna? — wykrzyknął Vogel — zamężną jest ta dama?
— Jakto, czy jest zamężną? — zapytał paryżanin ironicznie. — Czy nie wziąłeś jej pan przypadkiem za kokotkę. Toby mnie bardzo dziwiło, kochany hrabio, trudno chyba o kobietę uczciwszą z anielską bodaj twarzą. Nic a nic nie rozumiem też pańskiego ździwienia. Po raz pierwszy widzisz zapewne hrabinę?
Ex-kasyer miał już czas przyjść do siebie.
— Tak — odrzekł — pierwszy raz widzę hrabinę, ale ździwienie moje nie wyda się panu nienaturalnem, skoro się dowiesz, że znałem dawniej albo raczej, że spotykałem dawniej młodą kobietę, nadzwyczajnie do pani de Rochegude podobną.
— Jak dawno temu? — zapytał pan de Beuzeval.
— Z dziesięć lat.
— Gdzieżeście się państwo spotkali?
— W Paryżu w 1859 r., gdy bawiłem tu kilka miesięcy.
— To może właśnie hrabinę pan widywałeś?
— Niepodobna.
— Dla czego?
— Osoba, o której mówię, była zamężną, a mąż jej, którego nazwiska zapomniałam, nie należał wcale do świata, arystokratycznego.
— To niczego nie dowodzi, zwłaszcza, że mąż ów umarł i pani da Rochegude weszła w powtórne związki, jako młoda, zaledwie ośmnastoletnia wdowa.
— W takim razie, być może, że to ta sama osoba.
— Założyłbym się o to.
— Któż tu jest ten pan de Rochegude, proszę pana?
— Wielki pan, w całem znaczenia tego słowa. Prześliczny mężczyzna, oficer, wielce zasłużony pułkownik pułku huzarów, stojącego w tej chwili w Prowancyi.
— Hrabia zatem nie znajduje się w Paryżu?
— Nie, ale przyjeżdża bardzo często. Hrabina nie może mu towarzyszyć do obozu, z powodu, że ma przy sobie młodziutką siostrę i dwóch synków...
— Pan de Rochegude ma dwóch synków! — wykrzyknął Vogel.
— Jednego tylko — odrzekł baron. — Starszy syn hrabiny pochodzi z pierwszego małżeństwa. Hrabia kocha go jak swego.
— A — mruknął ex-kasyer.
A po chwilowem milczeniu dodał:
— Wyjątkowo świetny powóz i uprząż wspaniała oznaczają wielką fortunę.
— Rochegude jest bardzo bogaty, a i żona jego także. Dwie panny de Cernay odziedziczyły po kuzynie swoim siedm, czy ośm milionów franków, co wcale nie przeszkadza, iż małżeństwo hrabiego było małżeństwem z miłości. Cały to, prawdziwy romans, ale że mało o nim wogóle mówiono, więc nie mogłeś się nigdy dowiedzieć szczegółów. Czy zauważyłeś pan młodą panienką, siedzącą obok pani de Rochegude?
— Nie, nie zauważyłam.
— Jest to panna Klara de Cernay, najwyżej ośmnastoletnia, a piękna, jak marzenie. Przepyszna partya...
— Żeń się pan z nią zatem — powiedział Herman z przymuszonym trochę uśmiechem.
Baron wyruszył ramionami.
— Niej jestem z gliny, z której urabia się mężów — odpowiedział — muszę sam sobie oddać tę sprawiedliwość. Któraż rozsądna panna, wyszłaby za człowieka, pochłaniającego sukcesye z zapamiętałą wytrwałością! Za stary zresztą jestem dla takiej młodziutkiej dzieweczki. Klara de Cernay prześliczna i posiadująca sto pięćdziesiąt, czy sto sześćdziesiąt tysięcy liwrów renty, ma prawo wybierać i grymąsić, zwłaszcza, że doskonale jej przy boku siostry.
— Czy pan żyje w przyjaźni z państwom de Rochegude? Czy często pan widuje hrabinę?
— Jestem bardzo dobrze z hrabią Lionelem i gdy jest w Paryżu, bywam u niego na zebraniach czwartkowych, w czasie nieobecności męża, hrabina damy tylko przyjmuje, ale spotykam ją od czasu do czasu w salonach jej przyjaciół. Hrabina nie jest kobietą światową. Przekłada życie domowe nadewszystko. W towarzystwach bywa jedynie dla, przyjemności siostry. Żyje na stopie właściwej sobie, posiada najpiękniejsze w całym Paryżu powozy i konie, posiada wspaniałe klejnoty, z tem wszystkim lubi jednak życia skromne. Wyjątkowa to kobieta, istota doskonała prawdziwie.
— Ho, ho, z jakimże wielkim zapałem mówisz pan o hrabinie! — zauważył Vogel z tym samym wymuszonym uśmiechem.
— To nie zapał — odrzekł pan de Beuzeval — to uwielbienie najszczersze! Gdybyś pan znał tę damę, tak samo mówiłbyś o niej. Człowiek, do którego należy, posiada skarb niezrównany. Bóg go wybrańcem uczynił.
Ex-kasyer zwiesił głowę.
On był wszakże takim wybrańcem, Bożym. Nie umiał jednakże ocenić i utrzymać owego skarbu...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.