Dolina Tęczy/Rozdział XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Dolina Tęczy
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie „Helikon”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rainbow Valley
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXII.
George wie o wszystkiem.

Helena West wracała o północy do domu ze srebrnego wesela państwa Pollock. Po wyjściu gości pozostała jeszcze chwilę, aby pomóc gospodyni w sprzątaniu. Odległość między dwoma domami nie była zbyt wielka, więc Helena z prawdziwą przyjemnością szła wolnym krokiem, rozkoszując się srebrzystym blaskiem księżyca.
Noc była piękna. Helena już dawno nie składała żadnej wizyty i po dzisiejszej pozostało w jej duszy całkiem mile wrażenie. Goście rekrutowali się przeważnie z pośród dawnych jej przyjaciół, ludzi starszych (młodzieży nie zaproszono zupełnie, a nawet jedyny syn gospodarzy kształcący się na wyższej uczelni na uroczystość rodzinną nie przyjechał). Przybył również na przyjęcie Norman Douglas, którego Helena poza dwukrotnem widzeniem tej zimy w kościele, od lat kilku nigdzie nie spotykała. Na jego widok w sercu Heleny nie zbudził się już ten dawny sentyment. Dziwiła się nawet, że kiedyś tak wiele cierpiała z powodu jego nieoczekiwanego małżeństwa. Jednak w głębi duszy zadowolona była, że go ujrzała znowu. Wszystkich gości zdziwiła obecność Normana, gdyż wiadomo było, że ostatnio nie udziela się towarzystwu. Pollockowie zaprosili go, lecz nie przypuszczali, że zaproszenie to przyjmie. Norman siedział przy stole ze swą daleką kuzynką Anettą Douglas i zdawać się mogło, że rozmowa z nią ogromnie go absorbuje. Naprzeciwko siedziała Helena i, oczywiście, wkrótce Norman zapomniał zupełnie o swej najbliższej sąsiadce, zainteresowany tem, co właśnie w tej chwili opowiadała panna West.
Helena rozmyślała o tem wszystkiem w powrotnej drodze do domu. Zmarznięty śnieg trzeszczał pod jej stopami. Na niedaleką przystań roztaczał się piękny widok. W jednem z okien na plebanji płonęło światełko. Widocznie John Meredith wrócił już do domu. Czy proponował Rozalji, aby została jego żoną? W jakiej formie dala mu ona odmowną odpowiedź? Helena czuła, że nigdy się o tem nie dowie, choć ciekawiło ją to ogromnie. Była przekonana, że Rozalja nie opowie jej nigdy o tem i że właściwie ona sama nie powinna zadawać na ten temat pytań. Powinna się zadowolić samym faktem, że odpowiedź Rozalji była odmowna. Zresztą w danej chwili to jedno najbardziej ją interesowało.
— Przypuszczam, że będzie o tyle rozsądny, aby przychodzić do nas w roli przyjaciela, — mówiła do siebie. — Przykro byłoby utracić człowieka, z którym tak swobodnie o wszystkiem się rozmawia. A może już nigdy nie spojrzy nawet w naszą stronę? Tak samo, jak Norman Douglas... Lubię go szczerze i nieraz chętnie zamieniłabym z nim słów kilka. Ale o jego odwiedzinach niema mowy, lękałby się, że ludzie posądzą go o jakieś zamiary względem mnie. Przyznam, że Norman jest mi teraz bardziej obcy od Johna Mereditha. Trudno sobie nawet wyobrazić, że byliśmy kiedyś w sobie zakochani. W całem Glen jest tylko dwóch ludzi, z którymi mogę swobodnie mówić. Gdybym się częściej z nimi spotykała, na pewno życie moje nic byłoby takie szare.
Przystanęła u bramy, przerażona tem, co ujrzała. W bawialni płonęło jeszcze światło, a na tle zasłony okiennej przesuwał się cień postaci kobiecej, snującej się niespokojnie po pokoju. Co o tak późnej porze robiła Rozalja na dole? I czemu tak biegała po pokoju, jak lunatyczka?
Helena weszła cicho do wnętrza domu. Gdy otwierała drzwi hallu, Rozalja wybiegła z bawialni. Twarz jej płonęła, a oczy błyszczały. Była niezwykle podniecona.
— Dlaczego do tej pory nie jesteś w łóżku, Rozaljo? — zapytała Helena.
— Wejdź tutaj, — prosiła Rozalja. — Chciałam ci coś powiedzieć.
Helena wolnym ruchem zdejmowała okrycie i kalosze, poczem weszła za siostrą do ciepłego, oświetlonego pokoju. Wsparłszy się dłońmi o stół, czekała. Wyglądała dzisiaj bardzo ładnie w swej czarnej, długiej stylowej sukni. Na szyi miała bogatą kolję z szafirów, jedyny pozostały klejnot rodzinny. Spacer po mroźnem powietrzu zabarwił jej policzki dziewczęcym rumieńcem, lecz stalowo-błękitne jej oczy były zimne, jak noc zimowa. Stała w milczącem oczekiwaniu, które wreszcie odważyła się przerwać Rozalja.
— Heleno, był tu dzisiaj pan Meredith.
— Tak?
— I — zaproponował mi małżeństwo.
— Byłam na to przygotowana. Oczywiście odmówiłaś mu?
— Nie.
— Rozaljo — Helena zacisnęła dłonie i postąpiła parę kroków naprzód. — Chcesz mi powiedzieć, żeś przyjęła jego oświadczyny?
— Nie, nie.
Helena odzyskała na nowo równowagę.
— Więc, jak postąpiłaś?
— Prosiłam go, żeby mi zostawił kilka dni do namysłu.
— Zupełnie zbyteczne, — rzekła Helena zimno, — bo przecież właściwie jest tylko jedna odpowiedź, na jaką się możesz zdobyć.
Rozalja podniosła w górę ręce z rozpaczą.
— Heleno, — zawołała bezdźwięcznym głosem. — Kocham Johna Mereditha i pragnę zostać jego żoną. Zechcesz mnie zwolnić z danej ci obietnicy?
— Nie, — odparła Helena, drżąc na całem ciele.
— Heleno, — Heleno...
— Słuchaj, — przerwała starsza siostra. — Nie wymogłam na tobie obietnicy. Sama mi ją dałaś.
— Wiem, wiem. Ale nie przypuszczałam, że kiedyś będzie mi ona przeszkodą do szczęścia.
— Sama obiecałaś, — ciągnęła Helena, niewzruszona. — Przyrzekłaś na Biblję, na prochy naszej matki. To było więcej niż przyrzeczenie, to była przysięga. A teraz chcesz ją złamać?
— Proszę tylko, żebyś mnie z niej zwolniła.
— Tego nie uczynię. Według mnie przysięga musi zostać przysięgą. Nie zwolnię cię. Złam przysięgę, ale bez mojej aprobaty.
— Jesteś strasznie twarda, Heleno.
— Twarda dla ciebie? A co ze mną? Czyś pomyślała kiedyś, co się stanie ze mną, jak ty odejdziesz? Nie zniosłabym samotności, oszalałabym, nie mogłabym żyć sama. Czyż byłam dla ciebie złą siostrą? Czyż nie spełniłam twoich życzeń?
— Tak, tak.
— I chcesz mnie opuścić dla tego człowieka, którego jeszcze przed rokiem nie znałaś?
— Ja go kocham, Heleno.
— Miłość! Mówisz, jak pensjonarka, a przecież jesteś już zupełnie dojrzałą kobietą. Bądź pewna, że on cię nie kocha. Potrzebna mu jest gospodyni i opiekunka dla dzieci. Ty go także nie kochasz. Chcesz być mężatką, należysz do tego typu słabych kobiet, które wstydzą się staropanieństwa. To wszystko, co ci mam do powiedzenia.
Rozalja zadrżała. Helena nie mogła, czy nie chciała jej zrozumieć. Dalsze argumenty i tak nie zdałyby się nanic.
— Więc nie chcesz mnie zwolnić, Heleno?
— Nie chcę i nie chcę więcej mówić o tem. Przysięgłaś, więc musisz dotrzymać słowa. To wszystko. Idź spać. Spójrz, która godzina! Jesteś zbytnio romantyczna i zbytnio przewrażliwiona. Mam nadzieję, że jutro będziesz rozsądniejsza. W każdym razie bądź łaskawa nie wspominać mi więcej o tych głupstwach. Idź!
Rozalja bez słowa odeszła. Jeszcze przez kilka minut Helena spacerowała w zadumie po pokoju, wreszcie zatrzymała się przy krześle, na którem przez cały wieczór spał smacznie ulubiony jej George. Nieprzyjemny uśmiech wykrzywił usta panny West. Raz tylko w życiu, po śmierci matki, Helena nie mogła zdobyć się na to, aby tragedję przeobrazić w epizod komiczny. Bo nawet po rozstaniu z Normanem Douglasem śmiała się głośno, choć dusza jej przepełniona była bólem.
— Wiem, że będzie trochę przykrości, George, przygotowana jestem na nie. Ale horyzont wkrótce się wypogodzi. Mamy do czynienia z nieopanowanemi dzieciakami. Rozalja pomartwi się trochę, ale potem otrząśnie się i wszystko będzie tak, jak było. Przysięgła, więc musi przysięgi dotrzymać. To jest ostatnie słowo, jakie jej powiedziałam na ten temat.
Mimo to Helena przez całą noc oka nie zmrużyła.
Nazajutrz Rozalja była blada i wymęczona, lecz poza tem Helena nie znalazła w niej żadnej zmiany. Ze względu na straszliwą zadymkę, siostry nie poszły do kościoła. Po południu Rozalja zamknęła się w swoim pokoju i napisała list do Johna Mereditha. Nie miała siły powiedzieć mu tego osobiście. Niech sobie myśli, że jest dla niej zupełnie obojętny, skoro załatwia tę sprawę listownie. Napisała mu całkiem chłodną, krótką, odmowną odpowiedź. Czytając ten list nazajutrz w swym mrocznym gabinecie, John Meredith oniemiał. W tej chwili dopiero zdał sobie sprawę ze swego uczucia dla Rozalji. Był pewny, że nie kocha jej tak serdecznie, jak kochał Cecylję, lecz teraz dopiero, gdy ją utracił, przekonał się, że była dlań wszystkiem. Mimo to musi jednak zapomnieć o niej i iść samotnie przez dalsze życie. Nawet utrzymywanie przyjaźni było teraz niemożliwe. Przyszłość ukazała mu się w najbardziej ponurych barwach. Musi iść ku tej przyszłości — ma przecież pracę — ma dzieci, a sercu należy rozkazać, aby zamarło. Przez cały wieczór siedział samotnie w swym ciemnym, zimnym gabinecie z głową wspartą na dłoniach.
Rozalja tymczasem usprawiedliwiła się migreną i wcześnie udała się na spoczynek, podczas gdy Helena zwróciła się znowu do czarnego ulubieńca George‘a:
— Co robiłyby biedne kobiety, gdyby na święcie nie istniała migrena, George? Ale nie martw się, kotku. Zamkniemy oczy na kilka tygodni. Przyznam, że sama się niezbyt dobrze czuję. Zupełnie tak, jakbym przed chwilą potopiła małe, niewinne kocięta. Lecz ona przyrzekła, a przysięga jest rzeczą świętą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.