Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przypuszczam, że będzie o tyle rozsądny, aby przychodzić do nas w roli przyjaciela, — mówiła do siebie. — Przykro byłoby utracić człowieka, z którym tak swobodnie o wszystkiem się rozmawia. A może już nigdy nie spojrzy nawet w naszą stronę? Tak samo, jak Norman Douglas... Lubię go szczerze i nieraz chętnie zamieniłabym z nim słów kilka. Ale o jego odwiedzinach niema mowy, lękałby się, że ludzie posądzą go o jakieś zamiary względem mnie. Przyznam, że Norman jest mi teraz bardziej obcy od Johna Mereditha. Trudno sobie nawet wyobrazić, że byliśmy kiedyś w sobie zakochani. W całem Glen jest tylko dwóch ludzi, z którymi mogę swobodnie mówić. Gdybym się częściej z nimi spotykała, na pewno życie moje nic byłoby takie szare.
Przystanęła u bramy, przerażona tem, co ujrzała. W bawialni płonęło jeszcze światło, a na tle zasłony okiennej przesuwał się cień postaci kobiecej, snującej się niespokojnie po pokoju. Co o tak późnej porze robiła Rozalja na dole? I czemu tak biegała po pokoju, jak lunatyczka?
Helena weszła cicho do wnętrza domu. Gdy otwierała drzwi hallu, Rozalja wybiegła z bawialni. Twarz jej płonęła, a oczy błyszczały. Była niezwykle podniecona.
— Dlaczego do tej pory nie jesteś w łóżku, Rozaljo? — zapytała Helena.
— Wejdź tutaj, — prosiła Rozalja. — Chciałam ci coś powiedzieć.
Helena wolnym ruchem zdejmowała okrycie i kalosze, poczem weszła za siostrą do ciepłego,