Doktór Muchołapski/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Doktór Muchołapski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1892
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julian Maszyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIX.
Bajeczna wytrzymałość. Dwa razy ocalony od śmierci.


Serce się ściska, gdy się zastanowimy nad miliardami ofiar i przerażającą sumą męczarni, jakich doświadczają żywcem zjadane i trawione owady. Faktem jest bowiem, że nawet pochłonięte przez ptactwo owady męczą się długo w żołądku, zanim trawiący sok i brak powietrza pozbawi ich życia. Poza kategoryą żywcem połykanych, któż zliczy niedobitków, ginących w powolniejszych jeszcze męczarniach?
Pomijając ofiary gąsieniczników i różnych pasorzytów, w krótkiej wędrówce spotykałem wiele ciężko pokaleczonych owadów, okazy ze zmiażdżoną głową, z wywleczonemi przez ptactwo wnętrznościami i poodrywanemi członkami. Pomimo ciężkich ran, chodziły one, fruwały, a nawet zajmowały się zaspakajaniem głodu.
Gdyby człowiekowi oderwano rękę, lub przebito go mieczem, nie myślałby on, wijąc się w bólach o jedzeniu, byłby niezdolny nawet do ucieczki. Tymczasem komar, którego złapano za nogi, szarpnąwszy się, zostawia dwie lub trzy nóżki w mocy prześladowcy — i ulatuje tak lekko, jakby mu się żadna krzywda nie stała.
Sam widziałem pszczołę z oderwanym odwłokiem, jak zagłębiona w kielichu kwiatka, wysysała słodycz. Nektar smakował jej pomimo braku połowy ciała i nie zważając na swe kalectwo, zwiedziła w moich oczach pięć czy sześć takich samych kwiatków, pijąc słodki sok na dnie ich zawarty. Brak odwłoku czyli brzuszka, znaczy u owadów tyle, co u człowieka wycięcie nietylko żołądka i wnętrzności, ale także odjęcie połowy mlecza pacierzowego i mózgu, bo gangliony nerwowe owadów, odpowiadające mózgowi i mleczowi zwierząt kręgowych, mieszczą się nietylko w głowie i tułowiu, ale i w brzuszku owadzim.
Przypominają mi się tu doświadczenia, robione przed dwunastu laty przez mego kolegę, angielskiego entomologa Packarda[1]. Rzucają one ponure na przedmiot światło. Srogi ten człowiek badał wytrzymałość życia owadów i w imię nauki ucinał im głowy oraz członki, niby kat, wytrawny w swem rzemiośle.
Pozbawiona głowy Papiernica (Polistes pallipes) wśród żywych, właściwych sobie poruszeń, przez dwadzieścia cztery godzin trzymała się na nogach, a nawet latała i dopiero potem upadła osłabiona. Po czterdziestu godzinach jeszcze groziła żądłem, skoro się jej kto dotknął.
Pewien gąsienicznik po takiej samej operacyi nie stracił nic na humorze. Był bardzo żwawy, zajmował się ochędóstwem i poruszał się swobodnie. Nie postępował tylko naprzód, zapewne dla braku oczów i różków. Na drugi ranek zdrętwiał z zimna biedaczek, lecz skoro tylko słońce go ogrzało, ocknął się prędko. Przestał żyć dopiero po 27‑miu godzinach. Inny egzemplarz zamierał dłużej, bo aż 36 godzin.
Chrząszczyk Dzier (Harpalus caliginosus L.) żył bez głowy 20 godzin, Szczeliniak zaś (Hylobius pales Herb.) trzy dni.
Z doświadczeń Packarda okazuje się, że u owadów prędzej śmierć sprowadza odjęcie odwłoku, aniżeli głowy.
Gdyby ludzie posiadali podobną naturę, wtedy, zamiast wieszania lub gilotynowania, trzebaby ich chyba na plasterki krajać, chcąc prędko i bez męczarni ukarać śmiercią.
Twardość życia owadów zdradza się nietylko w okrutnych operacyach. Mnóstwo gatunków, nieznających co to futra lub ciepły kominek, zimuje zdrowo pod mchem, kamieniami lub śniegiem — a choć znaczna część nie wytrzymuje silniejszych mrozów, sporo wytrwalszych pozostaje przy życiu do wiosny. Nawet owady, zwykle nie praktykujące takiego systemu hartowania się, wytrzymują przypadkowe próby.
Przed kilku laty, przechadzając się w zimie nad brzegiem zamarzłej kałuży, podniosłem odłam brudnego lodu. Ujrzawszy w nim liszki komarów, zawinąłem lód w chustkę i przyniosłem do domu. Tu włożyłem go w szklankę i, wyobraź sobie moje zdziwienie, gdym ujrzał że po stajaniu lodu moje komary odzyskiwały ruchy. To samo zdarza się często z chrząszczami.
Lądowe owady, zanurzone w wodzie, mogą długo pozostawać w stanie pozornej śmierci i po wydobyciu na powietrze odzyskują przytomność.
Ten przymiot przyczynia się do szerokiego i szybkiego rozsiedlania się owadów po świecie.
Bez niego niejeden owad, który wpadł wypadkiem do strumienia, zostałby topielcem, a tymczasem przepływa dziesiątki mil w omdleniu i wyrzucony gdzieś daleko na brzeg, przychodzi do siebie. Szczególniej są pospolite podobne przymusowe wędrówki na wiosnę, gdy wezbrane wody podmulają brzegi rzek, a wraz z podmytym gruntem porywają tysiące zagrzebanych chrząszczyków. Niejeden z nich, zasnąwszy na brzegu Saskiej Kępy, budzi się dopiero za pruską granicą i dziwuje się potem niemało, że jakoś w tym kraju wszystko inaczej wygląda. Ani podejrzywa zapewne, że mimo najstaranniejszego zagrzebania się w roli, zmienił poddaństwo.
Za sprawą więc wód bieżących, jak sam widzisz, mogą się dziać niesłychane przemiany, nieprzewidziane zgoła przez zoologów; polski np. chrząszczyk, może się zamienić w prusaka.


∗             ∗

Trafia się często, że entomolog, nakłuwszy zachloroformowaną ofiarę wiedzy na szpilkę, pewny jest jej śmierci; tymczasem, po tygodniu zajrzawszy do pudełka, zastaje ją ruszającą się jeszcze na palu. Skonstatowano wypadki odżywania po zanurzeniu w spirytusie.
Ciołek (Dorcus) ożył u hr. Sanceya po czterodniowym pobycie w alkoholu. Podobnie zachował się raz Paśnik (Rhagium investigator), a zapewne i wiele innych owadów.
Bądźcobądź, gdy się weźmie pod uwagę, że owady te nie kosztowały nigdy wódki, musimy przyznać, że wytrzymałością na spirytualia przewyższają o całe niebo najwytrawniejszych pijaków.
Zresztą nietylko w tym kierunku okazują wyższość swą nad rodem ludzkim. Niczem są wobec nich najsławniejsze nasze „głodomory”!
Burmeister trzymał raz trzy miesiące bez pożywienia chrząszcza Złowieszczyka (Blaps mortisaga), a pstry Wodoląg (Stratiomys chamelaeon)[2] jeszcze lepiej się sprawiał. Według zapewnień Swammerdama, wytrzymał on przeszło 9 miesięcy bez pokarmu!
Trzeba wyznać, że podobne przymioty w dzisiejszych, ciężkich czasach byłyby nader cennemi pośród urzędników oszczędnościowych instytucyj.
Kiedym już poruszył tak niemiły przedmiot jak głód, niech mi wolno będzie zwrócić twoję uwagę na fakt, że mięsożerne zwierzęta mniej są wrażliwe na to uczucie od roślinożernych. Gatunki drapieżne, a szczególniej takie, które z zawodu swego narażane bywają na przymusowe i długotrwałe posty, doprowadzają wytrzymałość do bajecznych niekiedy granic.
U takich głód, zamiast skracać, znacznie przedłuża życie poza granice normalne. Owad np. mogący żyć, gdy jest sytym, miesiąc, głodny żyje pół roku, a nawet dłużej.
Nieprawdopodobne to, a jednak stwierdzone setkami dowodów nietylko w świecie owadów, ale w historyi wielu niższych organizmów.
Wobec podobnych wiadomości, włosy jeżą się na wspomnienie milionów, ginących codziennie śmiercią męczeńską. Ileż to jęków rozpaczy i scen rozdzierających kryje każdy szmat łąki, niebacznie uważany za przybytek pokoju!...


∗             ∗
Ukazawszy ci krwawiącą serce stronę obrazu przyrody, mam obowiązek dorzucić coprędzej pewne szczegóły, które w prawdziwszem świetle ukażą ci ten świat i złagodzą jaskrawe, choć ponure barwy, w jakich ujrzałeś skrzydlatych pigmejczyków. Gdyby owady cierpieć miały jak ludzie, należałoby chyba zwątpić o Opatrzności. Ziemia byłaby wtedy piekłem.

Należy pamiętać, że świata owadów nie możemy mierzyć naszą miarką.
Nerwy tych istot są bezporównania tępszemi od naszych i owad z oderwaną nóżką cierpi może tyle, co dziecię, gdy ukłuje się w paluszek szpilką. Wobec tej tępości nerwów, równoważą się szanse cierpień i możemy być pewni, że męczarnie fizyczne, jakie przechodzą owady, nie są większe od tych moralnych i fizycznych bólów, jakie ród ludzki przenosi bez skargi, jako złe konieczne.
Pamiętając o tem, możemy już bez nadmiernej przykrości dowiadywać się o szczegółach, któreby w innym razie osobom czułym spokój odebrały na długo.
Gdy przeminęło pierwsze wrażenie, myśl moja od doli owadów zwróciła się na arcyniewesołe położenie, w jakiem znalazłem się po katastrofie. Nie wiedziałem gdzie jestem, otaczały mnie nieprzebite ciemności. Pędzony z miejsca wypadku jakąś gorączkową żądzą oddalenia się, instynktowo omijałem przeszkody i kierowałem się bardziej dotykaniem, aniżeli wzrokiem. Wiem, żem dążył na dół, żem zbaczał na lewo i na prawo, ale nie umiałbym ani określić jak daleko jestem od groty, ani powrócić do niej.
Wszystkie nadzieje spędzenia nocy w cieple i zaciszu prysły, jak bańka mydlana.

Pozostała mi perspektywa przytulenia się gdziekolwiek do zimnej skały i doczekania ranka. O bezpieczniejszym noclegu zapóźno było myśleć, a dalsze błądzenie w ciemnościach było niebezpiecznem.

Pęd powietrza zatamował mi oddech...

Wprowadzając myśl w czyn, podniosłem kołnierz od surduta i nie zdejmując tornistra, skulony, poczęłem drzemać. W blizkości odzywały się ostre nawoływania samca Grzebuszki (Pelobates fuscus), czyli ropuszki ziemnej. Ropucha ta zakopuje się na dzień w miękkim gruncie, a o zmroku wychodzi z kryjówki i poluje na owady aż do rana.
Sen skleił mi już powieki, gdy nagle uczułem dziwne wstrząśnienie, i drżenie gruntu pod sobą. Towarzyszył mu chrapliwy głos grzebuszki, wychodzący jakby z pod ziemi.
Zerwałem się na równe nogi, nie mogąc pojąć, co się dzieje, ale w tej samej chwili silniejsze od pierwszego wstrząśnienie powaliło mię na ziemię.
Zrozumiałem teraz wszystko. Siedziałem na grzbiecie grzebuszki, której zarechotanie wstrząsnęło jej płucami i zbudziło mię.
Zapóźno było uciekać. Żaba, która zapewne upatrzyła sobie zdobycz, rzuciła się nagle w przepaść i pociągnęła mię z sobą. Pęd powietrza zatamował mi oddech, potem zdmuchnął z grzbietu żaby i uczułem, że spadam głęboko. Co się dalej stało — nie pamiętam.


Spoczywałem na dużym, wklęsłym liściu...

Nie wiem nawet, jak długo leżałem bezprzytomny, otworzyłem powieki, gdy słońce już przygrzewało.
Podniosłem ociężałą głowę i na razie nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jestem. Otaczające mię przedmioty wznosiły się i opadały w nieustannym ruchu, przypominając widoki z kołyszącego się w porcie okrętu.
Spoczywałem na dużym, wklęsłym liściu, który, ukosem ustawiony, bujał się za każdym silniejszym powiewem wiatru.
Tak więc dwa razy w ciągu jednej nocy uniknąłem śmierci: raz z płomieni — drugi raz od rozbicia na skałach. Mogło być nawet jeszcze gorzej. Mało brakowało, abym się nie dostał do żołądka ropuszki; dość by było, abym zamiast na grzbiecie, usiadł był tuż przed jej paszczą. Niewybredny potwór pewnoby mię nie odróżnił od byle chrząszcza i zginąłbym marniej, niż przypuszczałem.







  1. A. S. Packard, Experiments on the vitality of Insects.
  2. Należy on do działu much.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.