Do Italji

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomo Leopardi
Tytuł Do Italji
Pochodzenie Literatura włoska
Wielka literatura powszechna T. 2
Wydawca Trzaska, Evert i Michalski
Data wyd. 1933
Druk Jan Świętoński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Porębowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DO ITALJI

Ojczyzno moja! Widzę mury, łuki,
Widzę kolumny, posągi i wieże
Samotne dziadów naszych,
Lecz próżno szukam, gdzie laur i pancerze,
Co ich stroiły. Dzisiaj rozstrojoną
Z lauru skroń nosisz i odkryte łono;
Ha! jakiż widok krwawy!
Ile łez, potu!... Tak-że, piękna pani,
Tak-że cię widzę? W niebo ręce wznoszę,
Ziemi pytając, proszę:
Kto ją ku temu przywiódł? I to boli,
Że łańcuchami ma skute ramiona...
Tak bez zasłony, z włosy rozdartemi,
W mdłem opuszczeniu usiadła na ziemi,
Skłoniła na kolana

Twarz swą i płacze...
Płacz, bo masz czego, Italjo, przez losy
Na zwycięstwa wskazana,
Czyli cię pieszczą, czy zadają ciosy.

Choćby twe oczy były dwie krynice
Żywe, nie mógłby płacz twój
Wyrównać nędzy twej i pohańbieniu;
Ty, pani, wzięła dziś na niewolnicę!
Kto cię wspomni? kto, ważąc
Dawną twą wielkość, nie rzecze w zdumieniu,
Wszak była wielką, przecz nią być przestała?
Przez cóż-że, przez co? Gdzie twa dawna chwała
I moc prastara, i hardość, i bronie?
Gdzie wróg, co miecz ci strzaskał,
Albo kto-ć zdrajcą był? Gdzie kunszt orężny,
Gdzie taki gwałt potężny,
Co z szat twe barki, z wieńca odarł skronie?
Jak upadłaś i kiedy
Z takiej wyżyny w tak głęboką nicość?
Nikt-że nie pomści Cię, nikt nie osłoni
Z pośród twych dzieci?... Hej, broni tu, broni!
Sam ja bój stoczę, sam nadstawię ciała.
Dajcie, niebiosa, proszę, by krew moja
Zniczem dla piersi italskich się stała.

Gdzie twoje dzieci? Słyszę broni szczęki,
Turkoty wozów, huk bębnów, trąb jęki;
Gdzieś na obce dziedziny
Wiodą boje twe syny.
Słyszysz, Italjo, słyszysz? Co się toczy,
Niby wezbrane fale, ludzi, koni.
W tumanach kurzu lśnią pobłyski broni,
Jak gwiazdy w chmurach,
I nie pocieszasz się? i drżące oczy
Spuszczasz, na koniec zalękła niepewny.
Za cóż tam wiedzie boje
Italska młodzież...? O bogi, o bogi!
Kruszą się za kraj obcy nasze zbroje.
Nieszczęsny, komu trzeba w walk zagubę
Iść nie za żonę, nie za dzieci lube,
Nie za swe brzegi, lecz za brzegi cudze.
Bić się wrogom w usłudze,
Zwalczać i nie móc westchnąć przy skonaniu;
O, kraju mój rodzinny,
Oto-ć oddaję życie, com ci winny.

Szczęsne i drogie, i błogosławione
Wieki, gdy to bieżały
W bój za ojczyznę wojska, naród cały.
Wy, szanowane zawsze i sławione
Tesalskie nieśmiertelne
Błonia, gdzie Persja i los nie starczyły
Na duchy, liczbą szczupłe, siłą dzielne.
A wasze bory i wody, i skały
Dziś jeszcze muszą podróżnym powiadać

Tajemniczemi szepty,
Jak wzdłuż morskiego wybrzeża leżały
Niezwalczonych pokosy
Ciał, co za Grecję poszły życie stradać.
Jak barbarzyńców trzody
Przyszłym się wiekom pośmiewiskiem stając,
Za Hellespontu uciekały wody,
A na antolskie wzgórze, gdzie, konając,
Śmierć samą święte zwyciężyło plemię,
Symonides krok zwraca,
Patrzy na niebo i morze, i ziemię.

Łzą ma zroszone lica pałające,
Pierś mu faluje, wzruszeniem drży noga
I lirę w dłonie chwyta:
O, wy wiecznie szczęśliwi,
Coście podali pierś na włócznie wroga,
Za ziemię, gdzie wam pierwsze błysło słońce,
Których czci Grecja, którym świat się dziwi.
Czyjaż na bój i zgubę
Miłość was wiodła? Dusze młodociane,
Jakąż widziały w czarnym losie chlubę?
Przecz się wam lubą zdała,
Dzieci, ostatnia chwila, że z uśmiechem
Garstka was w wąwóz okropny bieżała,
Jakby nie na śmierć, lecz na taniec dziarski.
A tam was bełt tatarski,
Martwa czekała woda.
Na nagim brzegu głowy wam nie wsparli
Ni syn, ni żona młoda,
Gdyście bez płaczu, bez uścisku marli.

Lecz marli w Persów straszliwym pogromie
I nieśmiertelnej trwodze.
Jak lew, gdy wpadnie na gromadę byków,
Jednemu na kark skacze i łakomie
Kłami się wpija;
Drugiemu szponem bok rozdziera srodze:
Tak pośród perskich miotały się szyków
Gniew greckich piersi i rycerskie cnoty. —
Widziałem jeźdźców pobitych i konie,
I wozy, i namioty
Spłoszonej rzeszy, stojące zawadą;
I jak ku morskiej stronie
Biegł pierwszy król, ów wściekły, z twarzą bladą,
A przesiąkli, zbroczeni
Krwią barbarzyńców greccy bohaterzy,
Sprawcy bezdennej wojsk perskich sromoty,
Przyparci wkońcu masą dzikiej roty,
Jedni na drugich padli, ale przecie
Żyją błogosławieni,
Póki się śpiewa i pisze na świecie.

Prędzej wydarte z nieba, wpadłszy w morze,
Zasyczą gwiazdy gasnące w głębinie,
Niżeli zaszczyt wieczny

I pamięć o was zginie.
Grób wasz ołtarzem będzie: tu niewiasty,
Przychodząc, dzieciom będą ukazować
Ślady krwi waszej; tu ja się położę,
O, moi święci, i będę całować
Ten oto głaz, murawę,
Co od krańca do krańca
Ziemi przywodzi w pamięć waszą sławę.
Gdybym tam z wami był! gdyby i moją
Krwią święta matka ziemia zwilgotniała!
Lecz skoro wzbrania mi losów zesłanie,
Abym za Grecję zemdlałe powieki
Zamknął gdzieś na majdanie,
Niechaj z Bożej opieki
Przetrwa czcigodnej sławy panowanie
Krainy waszej wieszcza
Na przyszłe wieki, póki waszej stanie.

(Giacomo Leopardi, Canti, ed. Donali, Bari, Laterza 1917.)




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomo Leopardi i tłumacza: Edward Porębowicz.