Natura, jak kobiéta ładna i światowa,
Co się w dzień napieściła pieszczonemi słowy,
Zalotnie słania ciało powabne; jéj głowa
Téż się słania, bo ziemskie jéj ciężą okowy;
Rzuciła dzienne gwary i kłamane słowa,
Z boską pogodą lica śni sen nieświatowy;
Złote oko, choć w splotach warkoczy się chowa,
Strzela iskrami życia i wdzięk rodzi nowy.
Ja jestem jako muszka natrętna, brzęcząca,
Chcąca wszystko przepatrzyć, co wlata na skronie,
I ze skroni ucieka; a gdy pierś gorąca
Ją znęci, to przylata i siada na łonie.
Lecz i pierś jest za zimna, choć ogniem płonąca,
Więc wlata na usta, i w całunku tonie!