Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część trzecia/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.

Rajmund Fromental wyjechał do Joigny o ósmej wieczorem.
O jedenastej był już na miejscu.
Nie wiedząc wcale gdzie jest prefektura departamentu l’Yonne, wsiadł do jednego z omnibusów, jakie stały przy stacyi kolejowej, a na jakim świecił napis: Hotel du Cheval Blanc.
W kwadrans później wysiadł we wspomnionym hotelu i zażądał pokoju.
Zaraz się spać położył.
Nazajutrz wstał z samego rana i z niecierpliwością wyglądał na otwarcie sądu.
Czekając przepisanej godziny, spacerował po Joigny.
Pascal Saunier także wstał bardzo rano.
O dziewiątej, znajdował się już w Mont-de-Pieté.
Okazał kartkę, jaką mu dnia poprzedniego wydano, i odebrał bez żadnych trudności złoty medal, zastawiony niegdyś przez Martę Grand-Champ.
Pociąg z Marsylii do Paryża przechodził przez Joigny o dziesiątej, minut piędziesiąt.
Ex sekretarz hrabiego de Thonnerieux powrócił spiesznie do hotelu Martin-Pecheur i udał się na stacyę w towarzystwie Lureau, jadącego do Sens.
O dziewiątej, Fromental przedstawił się w sądzie i zażądał widzenia się z prokuratorem rzeczpospolitej, albo jego pomocnikiem.
Jako inspektor służby bezpieczeństwa publicznego miasta Paryża, nie potrzebował wyczekiwać w przedpokoju.
Wprowadzony natychmiast do gabinetu towarzysza prokuratora, okazał mu odezwę prefekta policyi, po przeczytaniu której, urzędnik oddał mu się do dyspozycyj.
W kilku słowach Fromental przedstawił położenie.
— A więc, — odpowiedział urzędnik, skoro Rajmund skończył opowiadanie, przyjechałeś pan do Joigny, aby odkryć ślad tych dwóch ludzi, o których wspominałeś?
— Tak jest, panie... Pascala Sauniera i Jakóba Lagarda... Ten ostatni pochodzi z tego miasta i wezwany tu był po wypuszczeniu z więzienia w jakimś interesie.. Czy nie znasz pan ojca jego?...
— Nie. Nie tak dawno tu urzęduję, nie mam więc jeszcze szerszych stosunków, zapoznam pana jednakże z kimś, który na pewno potrafi objaśnić pana we wszystkiem... Poczciwy to wielce człowiek, który w Joigny się urodził i nigdy z Joigny nie wyjeżdżał, zna zatem wszystkich doskonale. Zarządza policyą municypalną i doskonale wywiązuje się ze swoich obowiązków. Zadowolony pan będzie na pewno z jego pomocy.
Urzędnik zadzwonił.
Woźny wszedł do gabinetu.
— Dowiedz się, czy pan Cerbier jest w biurze... jeżeli jest, to poproś aby tu przyszedł, jeżeli nie przybył jeszcze, niech zaraz poślą po niego do domu...
Woźny pospieszył spełnić rozkaz odebrany.
Pan Cerbier był już w biurze.
Nie upłynęło pięciu minut, gdy wchodził do gabinetu pomocnika prokuratora.
Był to człowiek piędziesięcio-letni, już szpakowaty, średniego wzrostu, tęgiej budowy, ubrany starannie i wygolony.
Na pierwsze wejrzenie, fizyonomia togo małomiasteczkowego pana obywatela wydawała się głupkowatą, ale kto ma się przypatrzył lepiej, ten na pewno zauważył, że miał żywo, błyszczące, pełne inteligencyi oczy.
— Pan prokurator może potrzebuje? zapytał kłaniając się urzędnikowi.
— Tak... odłożysz pan na bok wszelkie sprawy i oddasz się najzupełniej do dyspozycyi pana Fromentala, inspektora bezpieczeństwa publicznego miasta Paryża.
Cerbier skłonił się Fromentalowi.
— Idzie tu o rzecz nader ważną, o sprawę wymagającą bardzo wiele sprytu... Liczę na gorliwość pańską... Ale przedewszystkiem — odpowiedz pan na pytania, jakie ci zada pan Fromental...
Policyant z Joigny spojrzał z uśmiechem na swojego kolegę paryzkiego i rzekł:
— Jestem na pańskie rozkazy... proszę, niech mnie pan zapytuje.. Odpowiem jak potrafię najlepiej...
— Czy znasz pan, albo czy znałeś pan dawniej niejakiego Lagarde?... zapytał Rajmund.
— Lagarde?... — powtórzył Cerbier bez żadnego wahania. — Jest ich trzech w Joigny, ale nie są sobie krewni. Był czwarty, który umarł dnia 28 grudnia 1878 r., a którego syn był skazanym w 1874 r. na pięć lat więzienia...
— To o tego ostatniego właśnie chodzi... Czy nie wiesz za co został skazany?... Wdał się z jakimś zanadto niecierpliwym spadkobiercą, który chciał czemprędzej doczekać się sukcesyi i... przyspieszyli zgon bogatego chorego...
— Tego chorego Jakób leczył zapewne... zapytał Fromental.
— Tak, był dobrym nawet doktorem, człowiekiem bardzo dystyngowanym, ale łotrem z natury...
Fromental pytał dalej.
— Po wyjścia z więzienia człowiek ten wzywany był do Joigny i był tu ze trzy miesiące temu, w jakimś interesie familijnym!... Czy nie wiesz pan co o tem?...
Cerbier potrząsnął głową.
— Nie wiem nic o tem... — odrzekł. Gdyby był powrócił, zrobiłoby to było pewne wrażenie w mieście, bo się ogromnie sprawą jego zajmowano. Znałem go nadto osobiście i byłbym go poznał z pewnością.
— Miał tutaj odbierać spadek po ojcu...
— Może dał komu plenipotencye do działania. Nic zresztą łatwiejszego, jak dowiedzieć się o tem... — Udamy się do pana Laboye, notaryusza nieboszczyka Lagarda i zapytamy jak było.
— Zechcesz mi pan zatem towarzyszyć do notaryusza?...
— Najchętniej, ale nie traćmy ani chwili, ażeby się z nim zobaczyć…..
— Czy ma zamiar gdzie wyjechać?...
— Nie, ale dziś u nas dzień targowy i w kancelaryi pana Laboye musi już być pełno włościan, którzy przyjeżdżając z prowiantami, załatwiają przy sposobności interesa. — Nic otóż nie ma nudniejszego nad włościanina, opowiadającego swoję sprawę. Notaryusz nie może się już pozbyć żadną miarą takiego klijenta.
— Ha, to idźmy! ― rzekł Rajmund. — I ukłoniwszy się pomocnikowi prokuratora, który poprosił o wiadomość co do rezultatu poszukiwań, opuścił biuro z panem Cerbier.
Od sadu do notaryusza, nie było daleko.
W pięć minut byli już na miejscu.
Naczelnik policyi municypalnej miasta Joigny, znał doskonale zwyczaje miejscowe.
Kancelarya notaryusza zapchaną już była przez wieśniaków w długich bluzach płóciennych niebieskiego koloru.
Dependent oświadczył Cerbierowi, że nie może żadną, miarą mówić w tej chwili z panem Laboye, bo ten w od dzielnym gabinecie ma radę familijną.
Nie można mu przerywać pod żadnym pozorem.
— Może pan, mógłbyś nam dać objaśnienia, jakich potrzebujemy — odezwał się Rajmund do dependenta.
— Wątpię. — Nie jestem obznajmiony z biegiem interesów, bo pracuję tu od kilku tygodni dopiero.
— A o której — rzekł Cerbier — będziemy mogli widzieć pana notaryusza?...
— W godzinie śniadaniowej, jeżeli panom tak pilno... — Uprzedzę pana Laboye.
— Prosimy bardzo... będziemy punkt o dwunastej?... — A teraz chodźmy odwiedzić tego kuzyna...
Obaj mężczyźni wyszli z kancelaryi.
Rajmunda do najwyższego stopnia niecierpliwiły wszystkie te opóźnienia.
Czas uchodził, a on czuł, że od pośpiechu wszystko zależy.
Kuzyn Jakóba Lagarda, miał zakład wyrobu broni przy ulicy Grand-Rue.
Corbier poprowadził tam Rajmunda.
Lagarde powitał uprzejmie Corbier’a.
— Cóż pana tu sprowadza?... — zapytał z uśmiechem. — Czy nie przyszła pana przypadkiem ochota, wybrać się na polowanie i kupić Lefoszówkę?...
— Nie kochany panie Lagarde... — Ja, jak wiesz dobrze o tem, poluję bez broni, a moja zwierzyna nie zakłada się na rożen. — Przychodzę do pana po małe objaśnienia.
— Kogo czy czego dotycząco?...
— Dotyczące kogoś z pańskiej rodziny...
— A ba!... O kogo chodzi?...
— O jednego z krewnych pańskich...
— O którego?...
— O Jakóba Lagarde’a...
Fabrykant zmarszczył brwi.
— To o tego ptaka chodzi! — odrzekł. — Czy po wyjściu z więzienia, dopuścił się znowu jakiej niegodziwości.
— Bardzo być może, ale ja nic o tem nie wiem...
— Więc co chciałeś się pan dowiedzieć?...
— Czy był tu przed trzema miesiącami, dla odebrania spadku po ojcu... i czy pan wiedziałeś o tem?...
— Nie... Ale pana notaryusz o tem najlepiej objaśni.
— Byliśmy już tam i zaraz tam znowu pójdziemy. — Przypuszczaliśmy, że był może u pana, podczas bytności w Joigny...
— On?... Bagatela!... Ślicznie go byłbym przyjął... — Był o tem przekonany i nie pokazał się wcale.
Wyszli od fabrykanta.
— Tylko zatem rejent jeden będzie w stanie pana objaśnić — odezwał się Corbier. — Mamy jeszcze pół godziny czasu — dodał, spoglądając na zegarek. Wstąpmy zatem na kieliszek absyntu.
— Dobrze, ale pod warunkiem, że mi pan zrobisz przyjemność i zjesz ze mną śniadanie...
— Służę panu z całego serca...
Po absyncie obaj agenci powrócili do pana Laboye.
Właśnie zasiadł do stołu, ale uprzedzony o wizycie Cerbiera, wydał rozkaz przyjęcia go natychmiast.
Wprowadzono przybyłych do gabinetu.
— Kochany panie Laboye — odezwał się naczelnik policyj municypalnej w Joigny —przyszliśmy zapytać pana, czy niejaki Jakób Lagarde, skazany na pięć lat więzienia i wypuszczony po odcierpieniu kary, nie odbierał za pośrednictwem pana spadku po ojca, zmarłym w 1878 r.
— Odbierał — odpowiedział notaryusz.
— Przychodził sam?...
— Sam osobiście... — Był pierwszy raz w kancelaryi 25 maja... nazajutrz podpisał pewne papiery, a w kilka dni potem, wręczyłem mu sumę spadkową... Odebrał z górą dwadzieścia tysięcy franków...
— Więc kilka dni przepędził w Joigny?...
— Bawił tu dni sześć czy siedm...
— Czy nie mógłbyś nam pan powiedzieć, gdzie mieszkał w ciągu tego czasu?...
— Nie pytałem go o to... — Zapewne stał w którym z hotelów...
— Przekonamy się... — rzekł Corbier.
— Nie wie pan notarysz przypadkiem, czy Jakób Lagarde sam był w Joigny, czy z kim drugim jeszcze?... — zapytał Fromental.
— Nie, nie był sam... — Mówił mi, jak przypominam sobie doskonale, iż zwłoka w interesach niepokoiła go podwójnie, bo ma ze sobą przyjaciela, któremu bardzo się spieszy z wyjazdem.
— A ha!... — mruknął Rajmund. — Ten przyjaciel, to Pascal Saunier...
— Nie mówił panu nazwiska tego przyjaciela... nie mówił gdzie się zamierzał udać z Joigny?…..
— Mówił mi coś o Anglii... o Londynie i nic więcej.
— Kłamstwo!... — Paryż, to jedyne miasto na świecie, które pociąga ku sobie wyrodków podobnego rodzaju.
— Pomimo najszczerszej chęci, nie podobna by mi panom powiedzieć nic więcej... — oświadczył notaryusz. — Bardzo dziś jestem zajęty, czeka na mnie chmara osób... Pozwólcie mi panowie, pójdę dokończyć śniadania.
Cerbier i Rajmund pożegnali p. Laboye i wyszli.
Znalazłszy się na ulicy, Rajmund rzekł:
— Przepędził tutaj blizko tydzień... musiał więc pozostawić jakiś ślad po sobie, chociażby nazwisko tylko w książkach policyjnych w hotelu, w którym zatrzymał się ze swoim przyjacielem...
— Może podał nazwisko nie swoje ― zauważył Cerbier. — Zjedzmy śniadanie, a później sprawdzimy fakta, co się trochę zapewne przeciągnie. — Prócz hoteli jest dosyć jeszcze prywatnych mieszkań w Joigny i kto wie, czy nie będziemy musieli wszędzie się rozpytywać.
Rajmund coraz bardziej przeklinał zwłokę, ale potrzeba było być zrezygnowanym.
Po śniadaniu, które dosyć długo trwało, bo Cerbier nie łatwo się zaspakajał, zaczęli obchodzić hotele, a najpierw u dali się do hotelu Cheval Blanc w którym Fromental stanął wczoraj.
Kazali przedstawić sobie książki meldunkowe.
Tego samego dnia o czwartej, Pascal Saunier, przybył do Paryża na ulicę de Miromesnil, gdzie Jakób Lagarde oczekiwał go z gorączkową niecierpliwością.
Pociągnął zaraz kamrata do siebie do gabinetu.
— No cóż! masz?... — zapytał zasunąwszy drzwi poprzednio.
— Mam, ale nie bez pewnej trudności się załatwiłem... — odrzekł Pascal. — Oto jest...
I rzucił złoty medal na biurko.
Jakób chwycił go drżącą z radości ręką.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.