Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część pierwsza/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XX.

Pascal i Jakób odegrali swe role po mistrzowsku.
Pewni obecnie powodzenia, oddawali się marzeniom przyszłych sukcesów, marzeniom, które spodziewali się w jak najkrótszym czasie urzeczywistnić.
Przybywszy do Paryża, nie kazali się zawieść do jednego z tych świetnych hoteli, które się nazywają Grand Hotel, Hotel Continental lub Hotel da Levre, lecz do jednego z tych domów wygodnych i spokojnych, które zamieszkują cudzoziemcy z wyższego towarzystwa, unikający kosmopolitycznej zgrai i hałasów.
Dom ten dobrze utrzymany i dobrą cieszący się opinią, sąsiadował z kościołem świętej Magdaleny i nazwanym był hotelem Parlamentu.
Jakób Lagarde, albo raczej doktór Thompson, najął tu na pierwszem piętrze mieszkanie, składające się z przedpokoju, sali jadalnej, salonu i trzech pokoi sypialnych.
Dla Marty przeznaczony został lokal zupełnie oddzielny, z wielkim gabinetem gotowalnianym i salonem.
— Drogie, kochane dziecię — rzekł do niej Jakób. — Zanim się ostatecznie urządzimy, co zapewne niezadługo nastąpi — zamieszkamy tymczasem tutaj. Króluj tu i rozkazuj jak ci się podoba, cała służba obowiązana gorliwie spełniać twoje rozkazy. — W ciągu kilku pierwszych dni, uprzedzam cię, będziesz osamotnioną, bo i ja i Pascal latać będziemy za interesami. — Każę ci sprowadzić książek, abyś się miała czem rozerwać. — Zresztą, mam tutaj kuzynkę, którą odwiedzę i która zapewne będzie ci chętnie dotrzymywać towarzystwa...
Sierota westchnęła.
— Niech się pan o mnie nie troszczy, ja nigdy się nie nudzę — samotność będzie mi owszem bardzo miłą...
— O! — zawołał żywo Jakób — zabraniam ci stanowczo oddawać się melancholicznym marzeniom o przeszłości, ta przeszłość, to ogromne zmartwienie. Jesteś bladą, policzki masz zapadłe. Niewiele brakuje, abyś się rozchorowała, a ja chcę abyś była zdrową. — Nakazuję ci najzupełniejszy spokój moralny...
Marta uścisnęła rękę doktora i z melancholijnym uśmiechem szepnęła:
— Będę spokojną, przyrzekam.
Jakób kazał podać obiad na górę, poczem poszło każde do swojego pokoju.
Godni wspólnicy, odłożyli zajęcia do jutra.
Pierwszym krokiem Pascala, było złożenie wizyty owej Angeli, o której wspominał, jak o dobrej i wiernej przyjaciołce, jako o tej, która może się bardzo przydać do przeprowadzenia planów zamierzonych.
Wybierali się razem z Jakóbem.
O dziewiątej rano, obaj kończyli toaloty.
Przed wyjściem, Jakób przywołał jednę z pokojówek i kazał jej pójść do Marty, dowiedzieć się jak noc przepędziła, a zarazem powiedzieć, że powróci z sekretarzem o dwunastej na śniadanie.
Przed bramą oczekiwał sprowadzony powóz.
W chwili wsiadania, Jakób zapytał:
— Gdzie się najpierw udamy?...
— Do Angeli —odpowiedział Pascal.
I zawołał na stangreta:
— Ulica Caumartin Nr. 54.
Powóz się potoczył.
Pascal Saunier, na dwa lata przed uwięzieniem, był bardzo zakochany w Angeli Martin i jeżeli stał się fałszerzem, to głównie dla tego tylko, aby mieć możność zadawalniać kaprysy swojej rozrzutnej kochanki.
Angela Martin, uchodząca za bardzo piękną, pomimo, że nie była już ani pierwszej, ani nawet drugiej młodości, dochodziła bowiem lat czterdziestu pięciu, podzielała szczerze uczucie pięknego Pascala, sekretarza wówczas hrabiego Filipa de Thonnerieux.
Uwięzienie ukochanego odczuła tem dotkliwiej, iż pomimo całego swego upadku moralnego, czuła się odpowiedzialną za czyn przez niego popełniony, za puszczenie w obieg i dla niej wekslu sfałszowanego.
Przez czas też dwuletniego pobytu Pascala w Nimes, Angela nie przestawała o nim myśleć, pisywała do niego i nadsyłała mu pieniądze.
Będąc pewną, że uwięziony kocha ją ciągle jeszcze, wytworzyła sobie z tej miłości na starość pewien rodzaj romansu pensyonarskiego i czekała na powrót amanta do Paryża z gorączkową niecierpliwością.
Rzadko się zdarza, aby córy Ewy tej co Angela kategoryi, potrafiły przywiązać się do kogoś aż do abnegacyi najzupełniejszej, aż do wszelakiej ofiary i aby ta abnegacya i ta ofiarność pochodziły z pobudek szlachetniejszych, ze wznioślejszych uczuć.
Angela Martin, była właścicielką magazynu i część zysków otrzymywanych z zakładu przesyłała Pascalowi do Nimes, ażeby mu zamknięcie mniej ciężkiem uczynić.
Sekretarz hrabiego de Thonnerieux, był nędznikiem bez czci i wiary, ale najostatniejszy wyrzutek ma zwykle jakąś mniej opancerzoną w sercu komórkę...
Pascal czuł prawdziwą wdzięczność dla Angeli i chciał jej dać tego dowód, chciał ją przypuścić do udziału w przyszłej fortunie swojej, ale jednocześnie gotów był pozbyć się jej w każdej chwili, w której stanęłaby mu na zawadzie. Że jednak przypuszczał że owszem, może być mu użyteczną, chciał utrzymać z nią stosunki jaknajlepsze.
Angela była bardzo inteligentną i miała duże powodzenie, ale miała ten fatalny zwyczaj, że nic nigdy nie odkładała na czarną godzinę.
Bardzo rzetelna jako kupcowa, prowadziła książki swoje z nadzwyczajną dokładnością, ale stawała się szczytem rozrzutności, gdy nie chodziło o kupno lub sprzedaż.
Nadzwyczajna elegantka i lubiąca się bawić, całe swoje zyski wydawała na loże do teatru, na powozy, i wesołe obiadki w restauracyach bulwarowych.
W miarę jak się zbliżał czas powrotu Paseala, zmieniła zupełnie tryb życia.
Nie wydawała obiadów, nie jeździła powozami, nie bywała w teatrach.
Pozaprowadzała wszystkie możliwie największe oszczędności, stała się nawet skąpą.
Chciała godnie przyjąć przyjaciela, poprzysiądz, że przez cały czas jego nieobecności, była wzorem wierności i cnoty i pokazać napełniony woreczek, nie ukrywając wcale przed sobą, że to będzie dla niego niespodzianką najprzyjemniejszą.
Od chwili gdy Pascal dał jej wiadomość, iż nazajutrz opuszcza Nimes, Angela Martin, straciła zupełnie głowę.
List otrzymany z Joigny zaniepokoił ją straszliwie.
Co znaczyło to opóźnienie, z którego Pascal nie tłómaczył się wcale, a które zdawało się bardzo podejrzanem?
Przypuszczała, że jest oszukiwaną.
Mówiła sobie, że ex-więzień może się obejść bez niej i nic sobie z niej nie robi...
Może ma nawet zamiar nie pokazać się jej wcale.
Złość i żal nastąpiły po wielkiej radości.
Nie spała i nie jadła — zapomniała nawet o wyrwaniu kilku srebrnych niteczek, które coraz częściej zaczynały się ukazywać w jej gęstych płowych włosach.
Można też wyobrazić sobie jej uciechę, gdy naraz około dziesiątej rano, odezwał się dzwonek a drzwi jej mieszkania w antresoli.
Ubrana w kaszmirowy szlafroki pantofelki, poszła sama drzwi otworzyć.
Zobaczywszy Pascala krzyknęła i zbladła. Płacząc, pociągnęła go do przedpokoju, i nie mówiąc ani słowa, rzuciła mu się na szyję.
— A tom ja dopiero głupia! — zawołała nareszcie, wielka radość zmieniła mnie w fontannę. — Będziesz się ze mnie wyśmiewał dzieciaku?...
Pascal nie myślał wcale się wyśmiewać, bo sam miał także łzy w oczach.
Po pierwszym wylaniu uczuć, kochankowie przeszli do salonu, służącego zarazem za magazyn, skoro różne ubiory damskie leżały porozkładane po kanapach i krzesłach. — Ex-sekretarz hrabiego de Thonnerieux, przedstawił doktora Thompsona i dodał:
— Nie przyszedłem do ciebie sam, dla tego tylko, że potrzebujemy razem porozmawiać o interesach...
— Ho!... ho!...
— O bardzo ważnych interesach...
Angela śmiać się zaczęła.
— Nie powinno to cię dziwić — że mnie to bawi trochę!... no ale dobrze!... siadajmy i rozmawiajmy...
I wierna przyjaciołka Pascala rzuciła się na małą kanapkę, pozbierawszy z niej wprzódy jakieś aksamitne okrycia i dwie czy trzy spódnice jedwabne.
Rola Angeli w naszem opowiadaniu, będzie dosyć ważną, musimy więc nieco bliżej z nią się zapoznać.
Niezwykle piękna i bardzo modna przy końcu cesarstwa, była dotąd jeszcze piękną, lubo zmieniły się naturalnie nieco posągowe jej kształty. Przytyła trochę, ale że była wysoką, tusza dodawała jej pewnej majestatyczności.
Czerwono-złocisty kolor jej włosów, czynił ją bardzo podobną do bogiń sławnego mistrza flamandzkiego Rubensa. Włosy te przy nadzwyczajnie białej cerze lekko zaróżowionej i oczach podobnych do oczu księżnej de Nivers... wydawały się wspaniale.
Wyraz twarzy bardzo przyjemny, ręce białe i delikatne, a nóżki bardzo zgrabne... sprawiały, iż Angela mogła stać się jeszcze przedmiotem, nie powiemy głębokiego uczucia, ale żywego kaprysu.
Skoro dodamy, że umiała się ubierać i przybierać pozór kobiety uczciwej, czytelnicy nasi poznają ją tak dobrze, jak my ją znamy.
Pascal rozpoczął rozmowę od pytania:
— Przedewszystkiem, powiedzno nam jak idą twoje interesa?...
Angela skrzywiła się znacząco.
— Wiesz przecie — odpowiedziała, że interesa wogóle dziś nie tego idą! Wszyscy kupcy dziś narzekają, a ja wcale nie stanowię wyjątku...
— Więc dochody?...
— Bardzo niewielkie...
— Jakiż masz dochód miesięczny w przybliżeniu?
— Pięćset do sześciuset franków.
— Przy takiej pracy to wcale nie wiele...
— Zaledwie, że jest żyć za co... Muszę wszystko kupować za gotowe pieniądze, a prawie wszystko oddawać na kredyt. Rezyko to wielkie, bo klijentka dziś bogata jutro może się stać niewypłacalną. Tego niepodobna nigdy przewidzieć, a naraża to na grube straty!...
— Nie ma zatem żadnej nadziei, abyś mogła uzbierać trochę pieniędzy w krótkim przeciągu czasu?
— Ani w krótkim, ani w długim... mój kochany...
— A więc w takim razie chętniebyś zapewne zamieniła swój handel na pozycyę pewną, która bez kłopotów, pozwoliłaby ci żyć przyzwoicie i zapewnić sobie na stare lata dostatek?...
— Ba!... Ale któż mi ofiaruje podobną pozycję.
— Przyjaciel mój doktór Thompson, którego ci przedstawiłem — i ja.
— Jeżeli i ty do tego należysz to zgadzam się na wszystko! Wiesz przecie dobrze, że gdybyś chciał to rzuciłabym się w ogień i w wodę!... Jesteś chyba tego pewnym, nie prawda?...
— O! tak! tak... znam cię dobrze i wiem, żeś jest dobrą przywiązaną dziewczyną... No, więc już ułożyliśmy się ze sobą będziesz nam pomagać we wszystkich naszych przedsięwzięciach?
— Uważam układ ustny za taki dobry, jakby za zawarty przed rejentem! Liczcie na mnie jakby na siebie samych!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.