Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część druga/XXXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.

— Czy kochany ojcze — zapytał Paweł — wrócimy zaraz do Créteil?...
— Sądzę, kochany chłopcze, że trzeba nam koniecznie skorzystać ze sposobności i złożyć uszanowanie pani hrabinie de Chatelux... Czy nie jesteś tego samego zdania?...
— Twoje zdanie ojcze, jest zawsze i mojem zdaniem.
— Zobaczysz się z Fabianem, a to wszak będzie ci bardzo zapewne przyjemnem?...
— Bezwątpienia.
Ton, jakim obie odpowiedzi zostały udzielone, zdradzał najzupełniejszą obojętność odpowiadającego.
Paweł zapadł ponownie w swój smutek nieprzezwyciężony i nic go na świecie nie obchodziło.
Rajmund wziął powóz i kazał zawieźć się do pani hrabiny Chatelux, na ulicę de Tourneu.
Hrabina, gdy przybyli się zaanonsowali, rozmawiała właśnie z Fabianem.
Młody człowiek, jak to było jego zwyczajem, wybiegł na powitanie przybywających.
Fani de Chatelux okazała się jak zwykle, nadzwyczaj ujmującą.
Poczuła w serca ból ogromny, z powodu zmiany, jaką dostrzegła w Pawle, ale żadnej o tem nie uczyniła wzmianki.
Postanowiła sobie pomówić o tem z Fromentalem, gdy się znajdą sam na sam z sobą.
— Kochany Pawełku — odezwał się Fabian — jestem podwójnie zadowolony, że cię widzę... — raz cieszę się ze sposobności, uściskania twojej ręki, a powtóre — chcę ci zapowiedzieć wizytę, jaką pragnę złożyć ci znowu w Créteil.
— Bardzo byś pięknie uczynił — odpowiedział Paweł, lubo poczuł przebiegające go zimne dreszcze. — Czy mogą liczyć, że trochę dłużej u mnie zabawisz?….
— To, moje dziecię, niemożliwem będzie — wtrąciła pani de Chatelax. — Nie będę mogła udzielić Fabianowi urlopu, jak na dzień lub dwa najwyżej... Gdy go nie mam przy sobie, jestem w ciągłej o niego trwodze!... Obawiam się ciągle, aby mu się nie przytrafiło jakie nieszczęście... Chorobliwe to, to prawda, ale cóż kiedy się nie potrafię przezwyciężyć...
Paweł uścisnął rękę przyjaciela.
— Kiedy przybędziesz? — zapytał.
— W sobotę.
— To znaczy pojutrze. Przybywaj zaraz z samego rana, abyśmy mieli czas pójść sobie na ryby trochę.
Fabian zwrócił się do matki i rzekł tonem proszącym:
— A gdybym, proszę mamy, pojechał w piątek wieczorem?... Urlopu bym w ten sposób nie nadużył, a zawsze zyskał na czasie...
— Dobrze, niechaj i tak będzie. Naradźcie się z sobą co do tego.
— Właśnie miałem taki zamiar, chodź Pawełku ze mną — powiedział Fabian.
Rzekłszy to, wyprowadził kolegę z salonu.
Hrabina została sama z Fromentalem.
— Kochany Rajmundzie — powiedziała zaraz, bardzom na wizytę twoję oczekiwała!... Gdybyś się był dziś jeszcze nie pokazał, byłabym napisała do ciebie, abyś się stawił co najprędzej...
— Czy pani hrabina ma mi co ważnego do polecenia?...
— Zaraz dowiesz się o wszystkiem... Ale najpierw co do twego syna... Nie potrzebuję ci powiadać, żem w nim wielką zauważyła zmianę... Zauważyłeś sam z pewnością, że chłopiec niknie w oczach...
— Tak jest, niestety, pani hrabino, zauważyłem to tak dobrze jak pani i martwi mnie to straszliwie...
— Co może być powodem tej zmiany?...
— Przedewszystkiem, anemia...
— Anemia nie jest chorobą nie uleczalną.
— Zapewne... Na nieszczęście do tego jednego złego, przyplątało się drugie gorsze...
— Ale nie ma nic straconego jeszcze?...
— Mam nadzieję... Tylko, że środek leczący znaleźć będzie niezmiernie trudno...
— Nie rozumiem...
— Paweł spotkał przypadkowo na swej drodze pewną kobietę, w której zakochał się na zabój...
— Zakochał się na zabój?...
— Tak jest pani hrabino!...
Pani de Chatelux uśmiechnęła się sympatycznie...
— Zkądże zatem powiedziała, utrzymujesz kochany Rajmundzie, że tak trudno będzie o lekarstwo?...
— Bo tak jest pani hrabino.
— Jakim sposobem?... Paweł jest chłopcem bardzo przystojnym, a przedewszystkiem niezmiernie sympatycznym... Ta, której oczki ładne go ujrzały, potrafi go na pewno uleczyć...
Rejmund wstrząsnął głową.
— Pani hrabina tak sądzi, bo nie wie jak rzeczy stoją...
— Objaśnij mnie zatem co to takiego?...
Fromental opowiedział pani de Chatelux wszystko co z ust syna posłyszał.
— A zatem, rzekła hrabina po pewnym zamyśle, nie wie zupełnie kto jest ta pani, czy ta panna?...
— Nie wie nic zgoła pani hrabino.
— Jakże mu zdaje się jednak?...
— Nic a nic mu się nie zdaje... nie może robić żadnych przypuszczeń, wszystko bowiem jest dla niego najkompletniejszą tajemnicą.
— Czy żądałeś jakich wyjaśnień?...
— Nie jeszcze, ale zamierzam to uczynić i gdybym otrzymał jakiekolwiek choćby najmniejsze wskazówki, zabrał bym się do poszukiwań...
— A jestem pewną, że nie szukałbyś napróżno, stanowisko jakie masz w prefekturze ułatwi ci bardzo zadanie.
— O, pani, nic wszakże nie upoważ nia do twierdzenia, że samo odnalezienie nieznajomej, jest już rezultatem szczęśliwym... Paweł ma umysł poetyczny, duszę niezmiernie tkliwą. Jeżeli zakochał się w kobiecie, która nie jest wolną, albo która nie jest go godną, cóż będzie wtedy?... Podobna wiadomość może zdruzgotać jego serce, lub zabić nawet, boć on tak wątły fizycznie...
— Drżę doprawdy gdy myślę o tem.
— Pocóż tak źle przewidywać?... Dla czargóż nieznajoma niema być wolną i uczciwą?...
— Zapewne, ale któż wie oprócz tego do jakiej sfery społecznej należy?... A może to osoba z wysokiego jakiego rodu? Czyż mój syn w takim razie mógłby marzyć o jej ręce... Nie posiada on przecie żadnego majątku, a jedynem jego dziedzictwem smutna, przeszłość je, go ojca...
Wymawiając te słowa ostatnie głosem złamanym, Fromental chwycił się oburącz za rozpalone czoło.
— Proszę pana, kochany panie Rajmundzie — powiedziała pani de Chatelux — nie rozpaczaj no pan naprzód!... Wszystkie przypuszczenia twoje, nie mają żadnego pewniejszego oparcia. Co do stanowiska twego, mam nadzieję, że niebawem wszystko się zmieni i że wkrótce będziesz mógł być najzupełniej niezależnym!... W tym to właśnie przedmiocie chciałam porozmawiać z tobą...
— Pani raczyła pamiętać o mnie, pani hrabino?...
— Ciągle jeszcze zajmuję się sprawą pańską. Widziałam się z bardzo wielu! wpływowemi osobami, które przyrzekły mi wstawić się za panom do ministra sprawiedliwości, mam także nadzieję, że poprze tę prośbę u ministra jego sekretarz przyboczny, cieszący się wyjątkowemi względami zwierzchnika, mam wreszcie i tę nadzieję, że w sobotę otrzymam odeń niezawodnie pomyślną dla pana wiadomość.
— O, pani!... jakżeś szlachetną i dobra!... — zawołał Rajmund, mając w oczach łzy radości i wdzięczności.
— Wiesz o tem, mój przyjacielu, jakbym z całej duszy pragnęła dopomódz ci do otrzymania wolności, na którą tak zasługujesz... Jesteś wszak — jak zawsze, najlepiej przez swych zwierzchników uważany, nie prawda?...
— Sądzę, że tytuły moje do ich względów, wzmogły się raczej niż zmalały... W ostatnich czasach, miałem sposobność dać ponowne dowody mojej pilności i użyteczności... Na osobiste żądanie prefekta, poruczono mi do przeprowadzenia sprawę wyjątkowo trudną, którą jednakże potrafiłem przeprowadzić pomyślnie.
— To doskonale, ponieważ mam nadzieję pozyskać wstawiennictwo prefekta. On i sekretarz ministra, zrobią Wszystko co trzeba.
— O! pani hrabino, czy można liczyć na to?... zawołał Rajmund, wyciągając ręce. Położenie moje, zawsze bardzo niewygodne. coraz cięższem się dla mnie staje. Dziś, gdy Paweł przy mnie się znajduje, zmuszony jestem wysilać się na ustawiczne kłamstwa, aby uchować moję tajemnicą, aby ukrywać życie moje przed dzieckiem mojem jak jaki nędznik, bandyta, jaki ze czci i wiary odarty niegodziwiec!.. Hańba, która wlecze się wszędzie za mną, toż to nieszczęście prawdziwe!... Wyobraź sobie pani, czy mój syn, przeniknąwszy moję tajemnicę, potrafiłby zachować dla mnie miłość i szacunek, jakie mi okazuje?... Musiałby się wstydzić, musiałby się obawiać rodzonego swego ojca!... Możeby mu złorzeczył nawet!... Czy pani jest w stanie odczuć tę straszną moją męczarnię?... Czy pani jest w stanie pojąć co znaczy obawa narażenia się na przekleństwo własnego dziecka?...
— Nie przesadzaj no tylko, mój kochany przyjaciela... — powiedziała pani de Chatelux. — Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że gdyby Paweł dowiedział się przypadkiem o tem, co musisz dziś przed nim ukrywać, byłoby to strasznym dlań ciosem; ale czuwając nad nim, postępując ze zwykłą ci roztropnością, unikniesz łatwo, wszelkiego pod tym względem niebezpieczeństwa!... Czekaj więc z wiarą i nadzieją rezultatu mojej przyszłej w twoim interesie wyprawy... Jesteś na urlopie... Przepędź ten czas przy boku syna, staraj się pocieszyć jego biedne serce znękane i przychodź do mnie w poniedziałek... Spodziewam się, że będę mogła zwiastować ci pomyślną już wiadomość.
Grube łzy spływały po policzkach Rajmunda.
Hrabina wyciągnęła doń obie ręce.
Ujął je i okrywał gorącemi pocałunkami.
— Mój drogi Rajmundzie — powiedziała pani de Chatelux, po kilku sekundach milczenia — ty który znasz doskonale cały Paryż, potrafisz mi zapewne udzielić pewne objaśnienie...
— Co do czego, pani hrabino?...
— Co do tego cudzoziemskiego lekarza, który robi tyle hałasu w tej chwili, co do niejakiego doktora Thompsona... Czy nie znasz go przypadkiem?...
— Znam, proszę pani... To uczony amerykanin, zażywający bardzo zasłużonej sławy, który przybył osiedlić się w Paryżu... Byłem u niego z moim synem na konsultacyi i... nabrałem bezwzględnej w niego wiary...
— Więc to, zdaniem twojem, nie szarlatan?...
— Z pewnością, że nie!... To człowiek znakomity, bardzo poważny, i bardzo jednocześnie przystępny.
— Zatem źle zrozumiałam list jaki odeń otrzymałam.
— Jakto?... otrzymała pani hrabina list doktora Thompsona?... powiedział Rajmund zdziwiony.
— A właśnie — otrzymałam zaproszenie na wieczór muzykalny, jaki urządza pan Thompson w pałacu swym przy ulicy de Miromesnil... Podejrzewałam, że to chęć uzupełnienia tych szumnych reklam, jakiemi wszystkie gazety są obecnie przepełnione... Podejrzewałam, że zebrawszy nazwiska osób bardziej wybitnych, porozsyłał im zaproszenia w tym celu, aby zjednać sobie ich klientelę.
— Doktór Thompson nie ma wcale potrzeby uciekać się do szarlataneryi, zapewniam panią hrabinę!... Dziś poraz pierwszy otworzył przyjęcia u siebie... Napłynęło tam tyle odrazu osób, że z największą pewnością z połowa przynajmniej musiała być do jutra odprawioną. Doktór Thompson ma już dziś, ma w tej chwili zapewnioną bardzo bogatą klientele...
— Tem lepiej dla niego. Ani ja, ani Fabian, nie potrzebujemy dzięki Boga, jego rady i pomocy — i poczekamy trochę z przyjęciem zaproszenia... Zaproszenie to, jest bo doprawdy bardzo nawet oryginalne, dowodzi ono, że pan Thompson nie ma najmniejszego pojęcia o zwyczajach i przepisach towarzyskich...
— Doktór jest cudzoziemcem, pani hrabino, to okoliczność usprawiedliwiająca go jak sądzę.
— Co do mnie, to powiem ci otwarcie panie Rajmundzie, dorzuciła hrabina de Chatelux, że bardzo a bardzo nie lubię wszelakich znakomitości, wyrosłych nagle i niespodzianie... Nie potrafię się przekonać, że nie więcej tam reklamy niż istotnych zdolności...
— Gdyby pani hrabina poznała doktora Thompsona, sądzę, że zmieniłaby zdanie odrazu, że nabrałaby pani całkiem innej o nim opinii... Fizyonomia to, na której prawość się maluje, człowiek niezmiernie przyzwoity i skromny. Jestem pewny, że będę mu miał do zawdzięczenia wyleczenie mego syna (mówię o wyleczenia fizycznem). Przyrzekł mi to uroczyście, a dał mi zarazem dowód wysokiej bezinteresowności, bo odmówił stanowczo przyjęcia honoraryum...
— Cieszę się niezmiernie, że poświęca swoję wiedzę na usługi ludzkości, nie szukając w tem zysków przede wszystkiem dla siebie i wierzę jak pan, że potrafi uzdrowić Pawła, a przede wszystkiem pragnę tego z całego serca.
W tej chwili obaj młodzi ludzie powrócili do salonu.
— Ułożyliśmy się z Pawłem, kochana mamuniu... odezwał się Fabian, udam się w piątek wieczorem do Port-Créteil, aby w sobotę od rana stanąć z wędką na stanowisku...
— Dobrze, kochany chłopcze, zrób jakieście postanowili, ale pamiętaj, że w sobotę lub najdalej w niedzielę będę na ciebie wyczekiwać...
— Tymczasem mamy jeszcze coś do powiedzenia... dorzucił Fabian.
— Cóż tam takiego?...
— A oto postanowiliśmy także, że pan Fromental pozostanie dziś na obiedzie...
— Nic bardziej naturalnego i nic bardziej dla mnie przyjemnego.
— Przebacz mi pani hrabino, że nie mogą zgodzić się na to... odezwał się Rajmund.
— A to dla czego znowu?...
— Bo musimy koniecznie powrócić dziś do Port-Créteil, mamy więc kawał drogi przed sobą...
— Zanocuje pan w Paryżu... powiedział Fabian.
— Magdalena będzie bardzo niespokojną.
— Poślemy jej depeszę. No, kochany panie Fromental, nie odrzucaj naszej prośby. A ty Pawełku poprzejno wstawiennictwem swojem me żądanie!...
— Mój drogi ojcze, przemówił Paweł uśmiechem, czyżbyś miał serce zsmucać mego przyjaciela Fabiana?...
— Ha!... skoro tak koniecznie chcecie, to niechajże i tak będzie... odpowiedział Fromental synowi.
— Brawo!...
Fabian i Paweł wysłali natychmiast telegram do Magdaleny.
O wpół do siódmej zasiedli do stołu.
O jedenestej Rajmund i syn jego powrócili do mieszkania na ulicę świętego Ludwika, które opuścili z samego rana.
Odźwierna zatrzymała swego lokatora i doręczyła mu list, jaki jej dlań przyniesiono po południu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.