Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część druga/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

— Dalej! — zawołał Jolivet — dalej! popchnąć razem!...
Flisacy zrobili ostatni wysiłek.
Kotwicę wraz z topielcem, wciągnięto nareszcie do statku.
— To jakiś stary człowiek — zauważył la Fouine — i nie bardzo dawno widocznie znalazł się w wodzie... Patrzcie no, patrzcie no tylko! Zegarek ze złotym łańcuszkiem, ma w kieszeni od kamizelki.
— A prawda... — powiedział Jolivet. Nie ruszajmy nic jednakże i złóżmy ciało na brzegu.
Trzej ludzie złożyli trupa na drodze prowadzącej do przystani.
Stróże bezpieczeństwa przechodzili nieopodal w tej chwili.
La Fouine przyłożył kulak do ust i zawołał:
— Hej! obywatele, chodźcie no tutaj!...
Stróże bezpieczeństwa, nie wiedząc, czy to do nich odnosi się to wołanie, przystanęli i spojrzeli ku brzegowi.
— Co tam takiego? — zapytał jakiś człowiek, który się do nich przyłączył i przystanął wraz z nimi.
Tym człowiekiem był Rajmund, który przypadkową, poranną swą a bezcelową przechadzkę, skierował w tę stronę.
La Fouine odpowiedział, podniósłszy głowę do góry:
— Hej... hej... panowie sierżanci miasta... przybywajcie... Wyciągnęliśmy topielca...
— Topielca?... — powtórzył Rajmund.
I wraz z sierżantami bezpieczeństwa publicznego, skierował się ku pochyłości, prowadzącej do brzegu.
Wioślarze zabrali się z powrotem do roboty.
Fromental i agenci zbliżyli się do trupa, którego twarz blada, oświecały pierwsze promienie słońca.
Spostrzegłszy Rajmunda, la Fouine nie mógł powstrzymać ździwienia i przypatrywał mu się z ciekawością:
Fizjonomia tego faceta, nie jest mi bynajmniej obcą!... Gdzie ja go mogłem widzieć?...
Fromental pochylił się tymczasem nad trupem i zdawał się rozpoznawać jego rysy, nie zupełnie jeszcze zmienione.
Naraz wyprostował się i wykrzyknął prawie radośnie:
— Tak……. to on!...
— Pan znasz tego człowieka? — zapytał jeden z sierżantów.
— Znałem go.
— Będziemy mogli zatem spisać zaraz protokół.
— To do mnie należy... wy go po prosta podpiszecie tylko...
— Pan spiszesz protokół, a to jakim prawem? — zapytał jeden z policyantów.
— Prawem, jakie mi to oto nadaje — odrzekł Fromental, wyjmując kartę szczególnego formatu i koloru. — Ja zostałem wydelegowany do wyszukania i aresztowania tego człowieka...
Agenci skłonili się z uszanowaniem.
— Mucha! — mruknął la Fouine — ale ja go już gdzieś z tem wszystkiem widziałem. Tylko gdzie? — Nie mogę sobie przypomnieć żadną miarą...
— Jak i kiedy wydobyto tego człowieka? — zapytał Rajmund.
Właściciel statku opowiedział co zaszło i podał Fromentalowi kawałek papieru, na którym napisał kilka słów ołówkiem.
— Ja dłużej nie mogę z panami pozostawać, rzekł, oto moje nazwisko i nazwiska moich ludzi, a także adres mój dokładny... Statek nadchodzi, muszę odjeżdżać... Ten chłopiec dodał wskazując na la Fouina — był z nami i jest w stanie najdokładniej podać wszystkie potrzebne szczegóły.
— Dobrze... jedź pan sobie z panem Bogiem...
Patron wsiadł na statek i polecił ludziom, aby się skierowali ku parowcowi, który zbliżał się z hałasem, buchając ogromnemi kłębami czerwonego dymu...
Stanął sam u stera i popłynęli w górę Sekwany.
— Niechno który z was pójdzie do Morgi po nosze i ludzi — odezwał się Rajmund do agentów. Trzeba tam bezzwłocznie przenieść to ciało.
Jeden z policyantów poszedł natychmiast wypełnić rozkaz odebrany.
— Do Morginie zbyt daleko, nie trzeba będzie zapewne czekać zbyt długo.
Rajmund wpatrując się ciągle w twarz topielca, co raz bardziej w pierwotnem swem przekonaniu upewniał się.
— Nie mylę się rzekł. — To zpewnością zwłoki Antoniego Fauvela, antykwaryusza z ulicy Guénégaud... Zadanie moje spełnione, wyręczył mnie przypadek.
La Fouine bezskutecznie mordował swoję pamięć.
Nie mógł żadną miarą, przypomnieć sobie, gdzie i kiedy widział Rajmunda.
— A więc mój chłopcze — odezwał się ten ostatni — to podnosząc kotwice znaleziono to ciało?...
— Tak jest panie.
— Czy masz w tej chwili co do roboty?...
— Nie proszę pana... nic a nic... wolny jestem jak ptak...
— To pójdziesz zemną do Morgi, gdzie spiszę protokół.
— Jeżeli się panu podoba...
— Zresztą bądź spokojny, otrzymasz nagrodę, jaką ci odstąpili marynarze...
— E! to najmniejsza proszę pana... nie chodzi mi tak bardzo o te piętnaście franków... Mam dobre rzemiosło z którego żyję.
Agent posłany do Morgi powrócił wkrótce z dwoma ludźmi niosącymi nosze...
Złożono na nich ciało i ruszono w drogę w kierunku mostu Archevacho.
La Fouine pozbierał swoje rybackie narzędzia i pospieszył za orszakiem.
Po przybyciu do Morgi, zaniesiono zwłoki do amfiteatru, aby je tu wystawić...
Dozorca nie pozwolił rozbierać trupa i przeglądać ubrania, bez obecności sadu.
Rajmund uznał tę ostrożność i zabrał się do spisania protokółu, na mocy zeznań Prospers Juljusza Boulenois, przezwanego la Fouin’em.
— Przede wszystkiem zapytał go gdzie mieszka.
Julek podrapał się w ucho i odpowiedział z uśmiechem:
— Po trocha wszędzie i nigdzie... Jestem kosmopolitą proszę pana. Najczęściej jednak znaleźć mnie można w restauracyj na wyspie Saint-Maur.
Zdziwiony tą odpowiedzią Fromental, spojrzał na zeznającego i zapytał znowu.
— Zajęcie twoje?...
— Łowie ryby na wędkę dla restauratorów i osób prywatnych.
— Pamiętajno sobie tylko, że ja nie żartuję — ofuknął Rajmund.
— Ja takie szanowny panie... nie mam wcale ochoty do żartów, odpowiedział Boulenois.
— Odpowiadaj więc jak należy.
— Odpowiadam najszczerszą prawdę. Byłem stolarzem... zajęcie niepodobało mi się i zostałem rybakiem... Miałem do tego fachu prawdziwe powołanie... przynosi mi on daleko więcej, aniżeli hebel i piła... Zarabiam z łatwością tyle ile mi potrzeba na życie... Zapytaj pan restauratora z wyspy, najlepszego mojego klienta, to panu powie...
— Musisz mieć rodzinę?...
— O! naturalnie, że mam... Oto adres poczciwego mego ojca, Anastazy Boulenois, ulica des Recoltes Nr. 17.
Rajmund skończył protokół, ściągnął podpisy i uwolnił policyantów i młodego rybaka, który poszedł włóczyć się nad brzegami Sekwany, sam zaś wrócił do domu, z zamiarem zaczekania tamże do godziny, w której będzie można odnieść papier do prefektury.
Zbytecznem byłoby dodawać, jak szczerze błogosławił przypadek, który poprowadził go do przystani i pozwolił odnaleźć chociaż nieżywego nędznika, jakiego mu odszukać polecono.
Skoro Fauvel, nie żyje, jego zadanie skończone, może więc cieszyć się nadzieją, iż minister sprawiedliwości uwzględni jego żądanie i obdarzy nakoniec zupełną może wolnością.
W każdym razie nie odmówią mu teraz przynajmniej natychmiastowego urlopu, a tak go gwałtownie pragnął i potrzebował, aby przepędzić swobodnie kilku dni z synem i poczynić stosowne kroki celem poparcia prośby o ułaskawienie!
Godzina była bardzo jeszcze wczesna.
Paweł nie wyszedł jeszcze ze swego pokoju.
Do doktora amerykańskiego udać się mieli dopiero o pierwszej z południa, tu bowiem godzina naznaczona była na konsultacye, i publicznie ogłoszoną została we wszystkich gazetach i dziennikach.
Rajmund miał aż nadto dosyć czasu, do ułatwienia się w prefekturze i zobaczenia się z naczelnikiem służby bezpieczeństwa publicznego, nie chcąc jednakże zaniepokoić Pawła wyjściem tak wczesnem, napisał kilka słów tłomaczących to wyjście, i położył kartkę na stolika w przedpokoju, przez który młody człowiek musiał przechodzić, idąc do mieszkania ojca.
Gdy to uczynił, spojrzał na zegarek, i przekonał się, że była godzina ósma.
Wziął kapelusz i wyszedł.
Naczelnik, człowiek energiczny, czynny, niezmordowany, znajdował się już W swoim gabinecie.
Wprowadzony do niego natychmiast Fromental, przyjęty został zimno trochę, z powodu zapewne wczorajszego zajścia.
— Przybywasz pan po rozkazy? zapytał zwierzchnik.
— Tak panie... przynoszę i dobrą zarazem nowinę.
— Jakąż mianowicie?
— Mamy już antykwaryusza z ulicy Guénégaud, mamy przechowywacza książek kradzionych...
— Antoniego Fauvela!... wykrzyknął uradowany naczelnik.
— Tak, Antoniego Fauvela.
— Czy się dał wziąć bez oporu?...
— Niestety nie mógł się bronić.
— Jakto?...
— Nie żyje.
— Nie żyje?... powtórzył naczelnik.
— Utopił się lub został utopiony... oto jest raport objaśniający, w jaki sposób wyciągnięty został z rzeki w mojej obecności.
Mówiąc to Rajmund podał raport naczelnikowi a ten chciwie go przeczytał i zapytał zaraz potem:
— Czy przypuszczasz pan, że utopił się dobrowolnie?...
— Nie mogę na to pytanie dać panu żadnej odpowiedzi.
— Na ciele nie ma żadnych znaków po zwalających przypuszczać morderstwo?...

― Obejrzałem trupa jak najdokładniej.
— Fauvel więc sam pozbawił się życia?...
— Nie jest to pewne, ale jest bardzo prawdopodobnem... Dowiedział się, że jest grubo podejrzanym... boć odbyła się u niego rewizya, a przewidując rezultaty tej rewizyi, wolał skończyć ze sobą, aniżeli narazić na sąd i na pozbawienie praw i mienia...
— Zapewne, że i tak być mogło, jeżeliby jednakże dowiedziono, że miał przy sobie pieniądze, możnaby przypuszczać, że stał się ofiara rabusiów...
Rajmund potrząsnął głową przecząco.
— Co do tego, to nie. — Kradzież nie była przyczyną zabójstwa... Znaleziono przy nim zegarek i w jednej z kieszeni dobrze wyładowany pugilares.
— Czy zupełnie pewnym pan jesteś, że topielec jest Fauvelem, handlarzem książek?...
— Najzupełniej! — byłem u niego jak pan wiesz w wigilię rewizyi. Przypatrzyłem się dokładnie jego rysom... Poznałem je od razu i z pewnością się nie omyliłem...
— Niema w raporcie pańskim żadnej wzmianki, żeby znaleziono przy nim jakiekolwiek papiery...
— Bo nie znaleziono ich wcale... Zresztą jeżeli pan ma jakąkolwiek wątpliwość, łatwo się przecie przekonać.
— Jakim sposobem?...
— Konfrontując wspólników z trupem... można też zawezwać do Morgi siostrę jego, wdowę Laborre i siostrzeńca, wychowańca seminaryum świętego Sulpicyusza...
— To będzie zdaje się koniecznem... Na teraz poprzestaniemy na obejrzeniu zwłok przez jednego z lekarzów prefektury... Niech pan trochę na mnie poczeka... Pójdziemy zaraz do Morgi z doktorem...
W pół godziny później, naczelnik, Fromental i doktor, wchodzili z dozorca Morgi do amfiteatru zakładu.
Zbliżyli się do ciała nie rozebranego jeszcze.
Doktór egzaminował twarz.
— Powiadacie panowie, że ten człowiek wyciągnięty został z Sekwany? zapytał.
— Tak jest panie konsyliarzu — odpowiedział Rajmund — wyciągnięto go na brzeg w mojej obecności.
— Ale nie umarł on z utopienia, mogę o tem zapewnić stanowczo. Widać to dokładnie z twarzy...
— Co! — wykrzyknął naczelnik publicznego bezpieczeństwa, więc ten człowiek nie utonął?..
— Nie! stanowczo nie!... Nieżywego już wrzucono do Sekwany!...
— Nie widać jednakże najmniejszych śladów gwałtu — zauważył naczelnik.
— Kto wie, czy niema ich pod ubraniem... Potrzeba obnażyć zwłoki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.