Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXXV.

— Nie mogę wypłatać zacnemu księdzu Chas-Bernard tego figla aby go wzywać, rzekł do Fouquégo; biedaczysko nie mógłby trzy dni jeść obiadu. Ale staraj się znaleźć jakiego jansenistę, przyjaciela księdza Pirard, i nie należącego do kliki.
Fouqué czekał z niecierpliwością tego wynurzenia. Juljan dopełnił przyzwoicie wszystkich obowiązków, jakie na prowincji człowiek jest winien opinji. Dzięki księdzu de Frilair, mimo złego wyboru spowiednika, Juljan był, w swej kaźni, protegowanym kongregacji; gdyby miał więcej sprytu, mógłby się wymknąć. Ale zatrute powietrze więzienia wywierało swój skutek; inteligencja słabła. Tem radośniej odczuł powrót pani de Rênal.
— Mój pierwszy obowiązek, to ty, rzekła ściskając go; uciekłam z Verrières...
Juljan nie miał wobec niej małostek ambicji; opowiedział wszystkie swoje słabości. Była dlań dobra i słodka.
Wieczorem, ledwie opuściwszy więzienie, sprowadziła do ciotki owego księdza, który rzucił się na Juljana niby na żer; ponieważ marzeniem klechy było wcisnąć się w łaski młodych pań z wyższego towarzystwa, pani de Rênal skłoniła go z łatwością aby się udał odprawić nowennę w Bray-le-Haut.
Żadne słowo nie zdoła wyrazić upojeń, szału miłości Juljana.
Przy pomocy złota, posługując się na wszystkie strony nazwiskiem ciotki, osoby bogatej i znanej z dewocji, pani de Rênal uzyskała wstęp do więzienia dwa razy dziennie.
Kiedy Matylda dowiedziała się o tem, zazdrość jej doszła do obłędu. Ksiądz de Frilair powiedział jej wręcz, że wpływy jego nie sięgają tak daleko, aby, depcąc pozory, mógł się jej wystarać o prawo odwiedzania kochanka więcej niż raz dziennie. Matylda kazała śledzić panią de Rênal, chciała znać każdy jej krok. Ksiądz de Frilair rozwijał wszystkie zasoby zręczności, aby dowieść pannie de la Mole że Juljan jest jej niegodny.
Wśród tych udręczeń, kochała go tem bardziej i codzień prawie robiła mu straszliwe sceny.
Juljan dokładał wysiłków, aby do końca zachować się poprawnie wobec biednej dziewczyny, którą tak bardzo naraził; ale co chwila ponosiła go szalona miłość do pani de Rênal. Kiedy, zapomocą nieszczerych perswazyj, nie mógł przekonać Matyldy o niewinności odwiedzin rywalki, powiadał sobie: Ostatecznie, koniec dramatu jest już bardzo bliski; niech mi to posłuży za wymówkę, jeśli nie umiem lepiej udawać.
Panna de la Mole dowiedziała się o śmierci margrabiego de Croisenois. Pan de Thaler, ów bogacz, pozwolił sobie na niewłaściwe uwagi z powodu zniknięcia Matyldy; Croisenois poprosił go aby je odwołał: Thaler pokazał mu anonimowe listy, zawierające tak kunsztownie zestawione szczegóły, że niepodobna było biednemu margrabiemu nie dojrzeć prawdy.
Pan de Thaler pozwolił sobie na grube żarciki. Pijany bólem i wściekłością, Croisenois zażądał tak ciężkiego zadośćuczynienia, że miljoner wolał pojedynek. Głupota odniosła tryumf; jeden z ludzi najgodniejszych miłości znalazł śmierć w niespełna dobę.
Śmierć ta wywarła dziwny i chorobliwy wpływ na zwątlony duszę Juljana.
— Biedny Croisenois, rzekł; był to, w istocie, rozsądny i zacny człowiek; mógł mnie znienawidzić, wówczas kiedy, w salonie matki, dopuszczałaś się dla mnie takich nietaktów; mógł szukać ze mną zwady; nienawiść, która następuje po wzgardzie, bywa zazwyczaj wściekła.
Śmierć pana de Croisenois zmieniła wszystkie poglądy Juljana na przyszłość Matyldy; przez kilka dni dowodził jej, że powinna przyjąć pana de Luz. Jestto człowiek nieśmiały, nie nadto jezuita, z pewnością się wybije. Ambitniejszy od pana de Croisenois, nie posiadając mitry w rodzie, nie będzie się wzdragał przed małżeństwem z wdową po Juljanie Sorel.
— I to wdową, która gardzi wielką miłością, odparła zimno Matylda; dożyła bowiem tego, iż po pół roku, kochanek jej przełożył nad nią inną kobietę, sprawczynię wszystkich ich nieszczęść.
— Jesteś niesprawiedliwa; odwiedziny pani de Rênal, to świetna broń dla paryskiego adwokata, który będzie prowadził apelację; odmaluje obraz mordercy, otoczonej staraniami swej ofiary. To może wywrzeć wrażenie; kiedyś może ujrzysz mnie bohaterem jakiego melodramatu, etc., etc.
Wściekła i bezsilna zazdrość, poczucie nieszczęścia bez nadziei (przypuściwszy nawet ułaskawienie Juljana, jak odzyskać jego serce?), wstyd i ból że bardziej niż kiedykolwiek kocha niewiernego, wtrąciły pannę de la Mole w ponure milczenie, z którego nie mogły jej wyrwać ani nadskakiwania księdza de Frilair, ani szorstka prostota Fouquégo.
Co się tyczy Juljana, z wyjątkiem chwil które mu zagarniała Matylda, żył miłością, prawie nie myśląc o przyszłości. Dzięki osobliwemu działaniu tego uczucia, wówczas gdy jest bardzo silne i szczere, pani de Rênal podzielała niemal jego beztroskę i pogodę.
— Niegdyś, mówił Juljan, kiedy mogłem być tak szczęśliwy w czasie naszych przechadzek po lasach Vergy, wyobraźnia wiodła mą duszę w urojone krainy. Miast przyciskać do serca to cudne ramię, które było tak blisko moich warg, rwałem się w przyszłość; duchem byłem w odmęcie walk które mi trzeba było stoczyć aby zbudować olbrzymią fortunę... Umarłbym, nie zaznawszy szczęścia, gdybyś mnie nie odwiedziła w tem więzieniu.
Dwa wypadki zmąciły to spokojne życie. Spowiednik Juljana, mimo iż jansenista, nie zdołał się uchronić od wpływu jezuitów i bezwiednie stał się ich narzędziem.
Oświadczył mu jednego dnia, iż, o ile nie chce popaść w okropny grzech samobójstwa, winien użyć wszelkich środków aby zyskać ułaskawienie. Zważywszy tedy, że duchowieństwo posiada wielkie wpływy w Paryżu, nastręcza się taki sposób: trzeba się nawrócić z wielką ostentacją.
— Z ostentacją! powtórzył Juljan. Ha! i ty zatem, ojcze, odgrywasz komedję godną misjonarza...
— Wiek twój, odparł poważnie jansenista, wdzięczna powierzchowność jaką otrzymałeś od Opatrzności, niezrozumiała dotąd pobudka zbrodni, heroiczne wysiłki panny de la Mole dla twego ocalenia, wszystko wreszcie, nawet ta zdumiewająca przyjaźń jaką okazuje ci twoja ofiara, wszystko uczyniło z ciebie bożyszcze kobiet w Besançon. Wszystkiego zapomniały dla ciebie, nawet polityki...
Twoje nawrócenie znalazłoby echo w sercach i sprawiłoby głębokie wrażenie. Możesz oddać nieoszacowane usługi religji: i ja miałbym się wahać, dla tej błahej racji, że jezuici obraliby tę samą drogę! Tak więc, nawet w tym odosobnionym wypadku, który umyka się ich zachłanności, mieliby wyrządzić szkodę! Nie, to być nie powinno... Łzy, wyciśnięte twojem nawróceniem, przekreślą zgubny wpływ dziesięciu wydań Woltera.
— A co mi zostanie, odparł zimno Juljan, jeśli będę musiał gardzić samym sobą? Byłem ambitny, nie wyrzucam sobie tego; postępowałem zgodnie z duchem epoki. Obecnie, żyję z dnia na dzień; ale czułbym się bardzo nieszczęśliwy, gdybym się zniżył do podłości...
Drugie wydarzenie, o wiele dotkliwsze dla Juljana, spowodowała pani de Rênal. Jakaś chytra przyjaciółka zdołała przekonać tę naiwną i nieśmiałą duszę, że powinna jechać do Saint-Cloud, rzucić się do kolan króla.
Zdobyła się na ofiarę rozstania z Juljanem; po takim wysiłku, przykrość uczynienia z siebie publicznego widowiska, która w innych okolicznościach wydałaby się jej gorsza niż śmierć, była niczem w jej oczach.
— Pójdę do króla, powiem głośno że jesteś moim kochankiem; życie człowieka takiego jak Juljan powinno przeważyć wszystkie względy. Powiem, że przez zazdrość targnąłeś się na moje życie. Są liczne przykłady, że, w takich wypadkach, nieszczęśliwi młodzi ludzie uzyskiwali łaskę przysięgłych lub króla...
— Nie chcę cię widzieć, zabronię cię wpuszczać do więzienia, wykrzyknął Juljan, i możesz być pewna że nazajutrz zabiję się z rozpaczy, jeśli nie przysięgniesz poniechać wszelkiego kroku któryby nas wydał na łup gawiedzi. To nie twój pomysł, ta jazda do Paryża. Powiedz, co za intrygantka podsunęła ci go?...
Używajmy szczęścia przez tę resztkę krótkiego życia. Skryjmy nasze istnienie; zbrodnia moja jest aż nazbyt oczywista. Panna de la Mole ma w Paryżu olbrzymie stosunki; bądź pewna, że zrobi co tylko w ludzkiej mocy. Tu, na prowincji, mam przeciw sobie wszystko co zamożne i wpływowe. Krok twój podrażniłby jeszcze tych bogatych, a zwłaszcza statecznych ludzi, dla których życie jest tak łatwe... Nie narażajmy się na śmiech Maslonów, Valenodów i tysiąca lepszych może nieco.
Duszne powietrze kaźni stało się Juljanowi nie do zniesienia. Szczęściem, w dniu w którym oznajmiono mu że trzeba umierać, słońce złociło pięknie przyrodę, Juljan zaś miał przypływ odwagi. Przechadzka po świeżem powietrzu była dlań rozkoszą, jak przechadzka po lądzie dla żeglarza który był długo na morzu. — Wszystko idzie dobrze, myślał, odwaga mnie nie zawiodła.
Nigdy ta głowa nie była równie poetyczna, jak w chwili gdy miała spaść. Słodkie chwile, których kosztował niegdyś w lasach Vergy, cisnęły się tłumnie i z niezwykłą siłą w jego myślach.
Wszystko odbyło się poprostu, przyzwoicie, bez najmniejszej przesady z jego strony.
Dwa dni wprzód, rzekł do Fouquégo: Co się tyczy wzruszenia, za to nie mogę ręczyć; ta szpetna, wilgotna cela nabawiła mnie jakiejś gorączki, w której nie poznaję sam siebie; ale to pewna, że nikt nie ujrzy bym pobladł ze strachu.
Zarządził zawczasu, aby, rankiem ostatniego dnia, Fouqué wywiózł Matyldę i panią de Rênal. Wsadź je do jednej karety, mówił. Każ, niech pocztyljon puści się z miejsca galopem. Padną sobie w ramiona, albo też zmierzą się wzrokiem nienawiści. Tak czy tak, biedne kobiety znajdą chwilową ulgę w swej boleści.
Juljan wymógł na pani de Rênal przysięgę, że będzie żyła aby się zająć synem Matyldy.
— Kto wie? może doznajemy wrażeń po śmierci? mówił raz do Fouquégo. Lubiłbym spoczywać — tak, spoczywać, to właściwe słowo — w małej grocie, tam, na górze nad Verrières. Niejeden raz — opowiadałem ci to — schowawszy się na noc do tej groty, obejmując okiem najbogatsze okolice Francji, czułem w sercu płomień ambicji: wówczas żyłem tą namiętnością... Słowem, kocham tę grotę... to fakt, że położenie jej zdolne jest obudzić zazdrość w duszy filozofa... Słuchaj, ta poczciwa Kongregacja wybija monetę ze wszystkiego: jeśli się dobrze zakręcisz, sprzedadzą ci moje zwłoki...
Fouqué przeprowadził pomyślnie ten smutny handel. Spędził noc samotnie w swoim pokoju, czuwając przy zwłokach przyjaciela; naraz, ku jego zdumieniu, zjawiła się Matylda. Przed kilku godzinami zostawił ją o dziesięć mil od Besançon. Oczy miała błędne.
— Chcę go zobaczyć, rzekła.
Fouqué nie miał siły aby przemówić lub wstać. Wskazał palcem wielki niebieski płaszcz na podłodze; w nim było zawinięte to, co zostało z Juljana.
Padła na kolana. Wspomnienie Bonifacego de la Mole i Małgorzaty Nawarskiej wlało w nią snadź nadludzkie męstwo. Drżącemi rękami rozchyliła płaszcz. Fouqué odwrócił oczy.
Usłyszał, że Matylda chodzi żywo po pokoju. Zapaliła kilka świec. Skoro Fouqué zdobył się na to aby na nią spojrzeć, ujrzał że umieściła przed sobą, na marmurowym stoliku, głowę Juljana i całowała ją w czoło.
Matylda odprowadziła kochanka do grobu, który sobie wybrał. Sznur księży poprzedzał trumnę, ona zaś, bez niczyjej wiedzy, w powozie okrytym kirem, wiozła na kolanach głowę człowieka, którego kochała.
Skoro przybyli na szczyt jednej z wyniosłych gór łańcucha Jura, w nocy, w grocie wspaniale iluminowanej niezliczoną mnogością świec, dwudziestu księży odprawiło mszę żałobną. Mieszkańcy wiosek górskich, przez które przechodził kondukt, udali się za nim, zwabieni niezwykłością obrzędu.
Matylda ukazała się w długiej czarnej szacie i, po skończeniu ceremonji, kazała rozrzucić między lud kilka tysięcy pięciofrankówek.
Zostawszy sama z Fouquém, pragnęła własnemi rękami pogrzebać głowę kochanka. Fouqué omal nie oszalał z boleści.
Staraniem Matyldy, dziką tę grotę ozdobiono rzeźbami, wykutemi wielkim sumptem we Włoszech.
Pani de Rênal dotrzymała obietnicy. Nie próbowała targnąć się na swoje życie, ale, w trzy dni po śmierci Juljana, umarła uściskawszy dzieci.

KONIEC




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.