Czarny tulipan/Rozdział XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny tulipan |
Wydawca | Skarbiec Powieści |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Druk. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Korneljusz schodząc ze schodów więzienia zwrócił uwagę, iż pies nie warczał na niego i zdawało mu się przeciwnie, iż patrzy na niego żałośnie; być może, iż poznawał skazanych na śmierć i kąsał tylko tych, którzy wychodzili wolnymi z więzienia. Do miejsca egzekucji było zaledwie trzysta kroków i cała ta przestrzeń przepełniona była ludźmi.
Byli to ci sami nienasyceni krwią przed trzema dniami, i oczekiwali na nową ofiarę.
Tak więc, zaledwie Korneljusz ukazał się na ulicy, przyjęty został odgłosem wycia tysiąca głosów tłumu napływającego ze wszystkich pobocznych ulic.
Rusztowanie podobne było do wyspy utworzonej przez zbieg kilku rzek.
Korneljusz obojętny na wszystko, zajęty był myślami.
O czemże myślał ten niewinny człowiek?
Nie myślał o swych nieprzyjaciołach, ani o sędziach, lecz zajęty był marzeniem o tulipanach, które z wysokości niebios widzieć będzie w Ceylonie, Bengalu i innych miejscach, spoglądając z politowaniem na tę ziemię, na której zamordowano pp. Jana i Kornela Wittów zato, iż zbytecznie zajmowali się polityką, i gdzie skazano van Baerla zato, iż poświęcił się wyłącznie hodowaniu tulipanów.
— Jedno trafne uderzenie toporem i moje rozkoszne marzenia urzeczywistnione zostaną.
Van Baerle wstąpił śmiało na rusztowanie, z pewną dumą nawet spoglądając na tłumy, które przed kilku dniami pastwiły się nad zwłokami braci Wittów.
Uklęknął, pomodlił się i zauważył, że umieściwszy głowę na pniu do ostatniej chwili widzieć będzie okno swego więzienia.
Nakomiec Korneljusz oparł swój podbródek o wilgotną podstawę. Lecz w tej chwili przymrużył oczy, ażeby z większą Stałością wytrzymał okropny cios.
Błyskawica zajaśniała na pomoście rusztowania; kat miecz podnosił.
Van Baerle żegnał się na wieki z czarnym tulipanem.
Po trzykroć uczuł zimne ostrze miecza na drżącej szyi.
Lecz, o dziwy! nie doznawał ani bólu, ani wstrząśnienia.
Nic się nie odmieniło w jego położeniu.
Poczem, niespodzianie uczuł, iż ktoś zwolna podnosi go i nakoniec stanął na nogach i otworzył oczy.
Obok niego stał człowiek, czytający głośno z pergaminu opatrzonego wielką pieczęcią.
I to samo okno więzienia Buitenhof dawało się widzieć i ci sami ludzie nie wyjący, lecz zdziwieni przypatrywali się jemu.
Nakoniec van Baerle odzyskał zupełnie przytomność.
J. K. Mość Wilhelm Orański ulaskawił go, z tej to przyczyny miecz po trzykroć dotknął jego karku, lecz nie sprawił boleści i nie pozbawił go życia.
Uradowany Korneljusz pomyślał, że wkrótce ujrzy swoje plantacje w Dordrechtcie, lecz omylił się, gdyż ułaskawienie nie było zupełne. Kara śmierci zamienioną została na wieczne więzienie.
— Ah! — pomyślał, — nie wszystko stracone. Wieczne więzienie ma również swoje powaby. Pozostaje mi Róża w tem więzieniu, a przytem ma trzy nasienniki wielkiego czarnego tulipana.
Lecz Korneljusz zapomniał, że każda prowincja Holandii miała swoje więzienie, i że żywność w Hadze, jako stolicy, kosztowniejszą jest niż gdzieindziej.
Ze względu na to zapewne wyznaczono Korneljuszowi twierdzę Lörenstein.
Van Baerle wiedział z historji ojczystej, że w tej twierdzy osadzony był sławny Gretius po śmierci Barneveldta i że stany w swej wspaniałomyślności względem sławnego publicysty, prawnika, historyka, poety, teologa, uchwaliły na jego utrzymanie dziennie dwadzieścia cztery groszy holenderskich.
— Ja, co nie mogę porównać się z Grotiusem — mówi do siebie Korneljusz, nie będę tak hojnie podejmowany i wyznaczą pewnie dla mnie połowę na utrzymanie życia, i tem wszystkiem będę żyć.
Poczem przyszła mu myśl przerażająca.
— Ah! — zawołał, — jakiż to kraj posępny i wilgotny, ziemia zupełnie nie zdatna do uprawy tulipanów! A przytem Róża, której nie będę widział w Löwenstein... dodaje spuszczając głowę, którą przed chwilą na zawsze miał opuścić.