Czarny tulipan/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czarny tulipan
Wydawca Skarbiec Powieści
Data wyd. 1932
Druk Druk. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.
TESTAMENT KORNELJUSZA BAERLE

Róża mówiła prawdę. Sędziowie przyszli do Buitenhof dla badania Korneljusza van Baerle. Zresztą te badania długo nie trwały, albowiem było rzeczą dowiedzioną, iż Korneljusz przechowywał u siebie korespondencję Wittów z Francją.
Nie przeczył temu.
To tylko było wątpliwem, czy tę korespondencję złożył u niego Korneljusz de Witt.
Gdy jednakże po śmierci obu braci, Korneljusz van Baerle nie miał przyczyny oszczędzać nikogo, przeto przyznał, że te opieczętowane papiery, powierzył mu Korneljusz de Witt i w jakich okolicznościach miał je zwrócić.
To zeznanie rzucało podejrzenie, że van Baerle musiał mieć udział w zbrodni Korneljusza, jako jego powiernik.
Oprócz tego, Korneljusz wyznał wszystko co odnosiła się do jego skłonności, zwyczajów i sposobu życia. Twierdził, że był zawsze obojętnym na politykę, jak niemniej, że był zamiłowanym w naukach, sztukach pięknych, a szczególnie w kwiatach. W końcu dodał, iż nigdy od przybycia Korneljusza do Dordrechtu, czyli od złożenia depozytu, nietylko, że nie tknął się go, ale nawet nie spojrzał na niego.
Zwrócono jego uwagę, że było to niepodobieństwem, ponieważ papiery te były zamknięte właśnie w szafie, którą codziennie otwierał.
Korneljusz nie zaprzeczył temu, lecz zarazem dodał, iż zaglądał do szuflady tej szafy dla zapewnienia się o stanie swych cebul i nasienników,,
Na to zwrócono mu uwagę, że jego udana obojętność do tych papierów nie zasługuje na wiarę, gdyż przy złożeniu tak ważnych papierów, Korneljusz musiał nadmienić mu, co one w sobie zawierają.
On zaś utrzymywał przeciwnie, iż jego chrzestny ojciec był człowiekiem rozsądnym i kochał go bardzo, przeto nie chciał dręczyć go treścią papierów, które mogły stać się źródłem jego niespokojności. Lecz na to odpowiedziano mu, iż gdyby tak było rzeczywiście, Korneljusz de Witt dołączyćby powinien do pakietu, na wszelki wypadek świadectwo udowadniające, iż syn jego chrzestny był zupełnie obcym tej korespondencji, albo tez w ciągu swego procesu napisałby kilka słów, które mogłyby usprawiedliwić van Baerla.
Korneljusz ze swej strony usprawiedliwiał swego chrzestnego ojca, uważając, iż złożony depozyt w pewnym ręku, osądził zbytecznem wydawać świadectwo; że co się tyczy drugiej uwagi, to jest napisania listu, przypomniał sobie wprawdzie, że w dniu jego aresztowania, gdy był zajętym przyglądaniu się jednej z najrzadszych cebul, służący Jana de Witt wszedł do jego suszarni i doręczył mu pismo, lecz o tej okoliczności zachował wspomnienie jedynie, gdyż służący natychmiast oddalił się, a co się tyczy pisma, pewnie wynalazłoby się, gdyby starannie go szukano.
Co się tyczy Krackego, niepodobna było go znaleźć, albowiem opuścił Holandję.
Pisma zaś nie szukano wcale, gdyż nie spodziewano się go wynaleźć.
Korneljusz niebardzo też nalegał o to odkrycie, ponieważ pismo to, być może, mogło odnosić się do korespondencji, stanowiącej główny zarzut obwinienia.
Sędziowie zdawali się podawać Korneljuszowi środki obrony, postępowali i nim z dobroduszną cierpliwością, która oznacza zajęcie się sędziego losem obwinionego, lub też zwycięzcę, który pokonawszy przeciwnika, nie potrzebuje dręczyć go, żeby go zgubić.
Korneljusz poznał się na tej obłudnej protekcji i ostatnia jego odpowiedź godną była niewinnie prześladowanego i sprawiedliwego człowieka:
— Żądacie panowie szczerego wyznania, posłuchajcież mnie: Papiery u mnie znalezione, doszły rąk moich tym sposobem jak opowiedziałem; przysięgam przed Bogiem że nie wiedziałem i dotąd nie wiem, co w sobie zawierać mogły, nawet w dniu aresztowania nie powiedziano mi, że to była korespondencja Wielkiego Pensjonarza z margrabią Luvois. Nakoniec zapewniam, że nie wiem jakim sposabem dowiedziano się, że były u mnie zachowane, zresztą nie pojmuję jak można uważać mnie za winnego, żem je przyjął od ojca chrzestnego.
Taka była Obrona Korneljusza. Sędziowie zebrali się dla dania głosów.
Opinja ogólna wszystkich była ta, że każdy uczestnik wojny domowej, jest niebezpiecznym z przyczyny, iż podnieca niezgodę, którą należy przytłumić.
Jeden z sędziów uchodzący za biegłego spostrzegacza dowodził, że młodzieniec ten powierzchownie powolnego charakteru, musi być rzeczywiście bardzo niebezpiecznym, gdyż pragnąc pomścić śmierć Wittów ukrywa się pod lodowatą obojętnością.
Drugi zwrócił uwagę, że zamiłowanie w tulipanach ma ścisły związek z polityką, bo historja nas uczy, iż wielu niebezpiecznych ludzi zajmowało się pozornie ogrodnictwem, a w rzeczywistości co innego mieli na celu; jako to stary Tarkwinjusz hodujący makówki w Gabji i wielki Kondeusz, który polewał goździki w zamku winceńskim i to wtedy, gdy pierwszy zamyślał powrócić do Rzymu, a drugi uciec z więzienia; rozumowanie swoje tak zakończył:
Albo Korneljusz van Baerle zamiłowany jest w polityce, albo też w tulipanach; w obu przypadkach dowiedliśmy mu, iż skłamał, ponieważ wiadomo, iż zajmował się polityką, czego listy u niego znalezione najlepiej dowodzą; powtóre, że zajmuje się hodowlą tulipanów i to nie ulega powątpiewaniu, gdyż znaleziono u niego nasienniki.
Nakoniec — i to stanowi główne obwinienie — ponieważ van Baerle zajmował się namiętnie polityką i tulipanami, należy więc z natury do najszkodliwszych ludzi i zachodzi najzupełniejsze podobieństwo pomiędzy nim, a starym Tarkwinjuszem i Kondeuszem, najniespokojniejszymi ludźmi w świecie.
Wypadkiem tych rozumowań było to, że J. K. Mość statuder Holandji będzie mocno obowiązany sądownictwu Hagi, jeżeli ułatwi mu spokojne rządzenie stanami zjednoczonemi, przez wytępienie zarodów buntu przeciw jego władzy.
Ta ostatnia uwaga przewyższyła wszelkie inne i dla stanowczego wytępienia zarodów buntu, wyrzeczoną została kara śmierci na van Baerla, który pod pozorem niewinnego miłośnika tulipanów, wpływał do wszelkich występnych intryg i spisków pp. Wittów i w tym celu zgadzał się z Francją.
Nakoniec wyrażono w wyroku rodzaj śmierci, to jest przez ucięcie głowy toporem na główynm placu w Buitenhof.
Posiedzenie sądowe trwało pół godziny i w tym czasie więzień odprowadzony został do swej celi.
Następnie po zapadnięciu wyroku, pisarz sądowy przybył, aby mu go przeczytać.
Gryfus leżał w łóżku, z powodu złamania ręki, zastępował go sługa więzienny, który wprowadził pisarza do skazanego, i gdy weszli, piękna Róża stanęła w progu drzwi na wpół uchylonych, zakrywając usta chustką dla przytłumienia westchnień i płaczu.
Korneljusz wysłuchał wyroku bardziej z zadziwieniem, niż smutkiem.
Poczem, pisarz zapytał go, czy nie ma czego do nadmienienia.
— Nic zupełnie, mój panie, oprócz zadziwienia, że nigdy nie przypuszczałem, ażebym skończył życie podobną śmiercią.
Na co pisarz skłonił mu się uprzejmie, jak to jest przyjęte w podobnych razach, i gdy miał już wychodzić, Korneljusz zapytał go:
— Zapomniałem zapytać pana o rzecz najgłówniejszą który dzień wyznaczono?
— Dziś — odpowiada pisarz zmieszany zimną krwią skazanego.
Westchnienie dało się słyszeć za drzwiami.
— O której godzinie?
— W południe.
— Do kata! — mówi Korneljusz — słyszałem bijącą godzinę dziesiątą przed pół godziną blisko. Nie mam więc czasu do stracenia.

— Bezwątpienia. dla pojednania się z Bogiem —
Van Baerle ze smutkiem patrzał przez kraty...
odpowiadapowiada pisarz skłoniwszy się do ziemi — i możesz Wezwać kapłana.

To powiedziawszy wyszedł cofając się ku drzwiom, zastępca dozorcy zabierał się do zamknięcia drzwi, gdy drżąca i biała rączka zatrzymała go.
Korneljusz dostrzegł tylko złoty kołpaczek z koronkowemi uszkami, zwykłe ubranie głowy fryzyjek, dosłyszał szept, poczem dozorca oddał dziewicy pęk kluczy i zszedłszy kilka schodów, usiadł na stopniu w połowie wysokości.
Korneljusz poznał Różę, która ze łzami w oczach zbliżyła się do niego wołając:
— Oh! panie, panie... i więcej nie mogła mówić.
— Moje piękne dziecię, czego żądasz ode mnie? — zapytuje wzruszony Korneljusz.
— Przychodzę błagać pana o łaskę — mówi Róża, wyciągając ku niemu ręce.
— Nie płacz, proszę cię Różo, twoje łzy bardziej mnie wzruszają, jak myśl o mej bliskiej śmierci. Powinnaś wiedzieć, że gdy skazany jest niewinnym, powinien umierać spokojnie, a nawet z radością, ponieważ umiera męczennikiem. Nie płacz piękna Różo i powiedz czego żądasz?
Dziewica uklękła.
— Przebacz ojcu mojemu panie.
— Twemu ojcu? — zapytuje zdziwiony Korneljusz.
— Tak... gdyż on był dla pana tak opryskliwym! lecz to jego zwykły stan, on postępuje podobnie ze wszystkimi...
— On został ukarany, droga Różo, bardziej jak ukarany wskutek wypadku, który mu się przytrafił; co się mnie tyczy, przebaczyłem mu.
— Dziękuję ci pani — mówi Róża. — Teraz zaś powiedz pan, czy ja z mej strony mogę coś uczynić dla niego
— Proszę cię — tylko przestań płakać, drogie dziecię — odpowiada Korneljusz ze słodkim uśmiechem.
— Lecz dla pana... dla pana...
— Ten, który ma tylko godzinę do życia, byłby chyba sybarytą, żeby czegoś potrzebował.
— A duchowny?
— Czciłem Boga przez całe życie Różo. Kochałem Go i uwielbiałem w jego dziełach, błogosławiłem wolę Jego. Bóg widzi serce moje i nie mam potrzeby wzywać pomocy duchownego. Ostatnia myśl moja odnosi się do chwaty Bożej.
— Ty możesz mi być wszakże pomocną do wykonania mojej ostatniej myśli.
— Ah, panie Korneljuszu, mów, mów..
— Podaj mi twoją piękną rękę i przyrzecz mi, że się śmiać nie będziesz.
— Ja miałabym się śmiać, ja! — zawołała Róża z rozpaczą — śmiać się w podobnej chwili. Widać więc, żeś pan na mnie nie spojrzał.
— Przeciwnie, patrzyłem na ciebie, Różo, oczyma ciała i wzrokiem duszy. Nie widziałem nigdy piękniejszej kobiety i duszy czystszej i jeżeli obecnie odwracam wzrok od ciebie, to z tej przyczyny, że mając wkrótce umrzeć, nie chciałbym, ażeby czegoś żałować na ziemi.
Róża zadrżała. Gdy Korneljusz kończył mówić, słychać było zegar uderzający jedenastą.
Korneljusz zrozumiał to poruszenie.
— Tak, tak, spieszmy, Różo.
Wtedy, wydobywszy z za piersi zawinięte w papier nasienniki, mówi:
— Wiedz moja piękna przyjaciółko, iż lubiłem namiętnie kwiaty. Było to wtedy, gdy nie przypuszczałem, ażeby można kochać coś innego. Oh! nie rumień się... nie odwracaj się ode mnie. Różo, choćbym ci nawet wyznał miłość moją. To ciebie mało obchodzić może, gdyż za godzinę ukarany będę za swoją śmiałość.
— Lubiłem tedy kwiaty, Różo, i jak mi się przynajmniej zdaje, wynalazłem nowy gatunek czarnego tulipanu, co uważane było dotąd za niepodobieństwo; za odkrycie zaś podobnego gatunku, nie wiem czy ci to wiadomo, towarzystwo ogrodnicze harlemskie ofiarowało nagrody sto tysięcy zł. hl. Tę nagrodę — Bóg mi świadkiem czy jej żałuję — mam oto w tym papierze; można ją uzyskać za pośrednictwem tych nasienników, które przyjmij, Różo, ode mnie.
— Panie!
— Oh! możesz je przyjąć Różo i nikomu szkody nie wyrządzisz. Jestem sam jeden na świecie, mój ojciec i matka poumierali, nie miałem nigdy brata, ani siostry, nic kochałem nikogo i nie wiedziałem czy mnie kochano. Widzisz więc, Różo, że jestem opuszczony i w tej strasznej chwili, ty jedna tylko mnie pocieszasz.
— Lecz panie sto tysięcy zł.
— Tak, te sto tysięcy będą stanowić piękny posag przy twojej urodzie, i pewny jestem, że go otrzymasz, gdyż te na sienniki nie zawiodą ciebie. Wymagam tylko od ciebie przyrzeczenia, ażebyś poślubiła młodzieńca w moim wieku
— Nie przerywaj mi, Różo, pozostaje nam kilka minut
Biedną dziewczynę dusiły łkania.
Korneljusz ujął jej rękę.
— Słuchaj mnie uważnie, jak masz postąpić. Udasz się do Dordrechtu dla zabrania ziemi z mego ogrodu, zażądaj od mego ogrodnika ziemi z planty Nr. 6, poczem w głębokiej donicy zasadzisz te nasienniki, one zakwitną w maju, to jest za siedem miesięcy, i gdy dostrzeżesz kwiat na łodydze, powinnaś mocą strzec go od wiatru, a we dnie od zbytniego słońca. Zakwitnie czarno, jestem pewny; wtedy zawiadomisz o tem prezesa towarzystwa harlemskiego. Sprawdzą barwę kwiatu wyliczą ci sto tysięcy zł.
Róża westchnęła głęboko.
— Teraz — mówi dalej Korneljusz ocierając łzę poświęconą czarnemu tulipanowi, którego miał nie ujrzeć w tem życiu — pragnę tylko jeszcze, ażeby tulipan przypominał nasze imiona; ponieważ zaś nie mniesz po łacinie, być może, iż zapomniałabyś tej nazwy, postaraj się więc o ołówek i papier.
Róża płacząc ciągle, pedała mu książkę oprawną w pergamin, na którym widzieć się dawały zgłoski K. W.
— Cóż to jest za książka?
— Niestety! jest to biblja twego ojca chrzestnego. W niej to czerpał on męstwo, gdy prowadzono go na tortury. Znalazłam ją w tym pokoju i zachowałam jako świętość, dziś przyniosłam ją ze sobą sądząc, że i dla ciebie będzie skuteczną.
Napisz więc pan w niej co masz napisać i chociaż nie umiem czytać, bądź pan pewny, iż spełnię ściśle, co mi polecasz.
Korneljusz wziąwszy biblję do ręki — ucałował ją.
— Czemże napiszę?
— Jest tam wewnątrz ołówek, który pozostawił Jan de Witt, dając go bratu do napisania listu do van Baerla.
Korneljusz wziąwszy go do ręki, na drugiej stronicy — gdyż pierwsza była wydarta przez jego chrzestnego ojca — napisał pewną ręką:
„Dziś 23 sierpnia 1672 na kilka chwil przed oddaniem ducha Bogu, skazany niewinnie na śmierć, zapisuję Róży Gryfus jedyny skarb, który pozostał mi z dostatków ziemskich, gdyż te mi skonfiskowano: zapisuję tedy Róży Gryfus trzy nasienniki, które według mego przekonania, powinny zakwitnąć w maju roku przyszłego i wydać czarny tulipan, za który przyznaną jest nagroda sto tysięcy zł. hl. przez towarzystwo harlemskie. Życzeniem mojem jest, ażeby te sto tysięcy odebrała za mnie jako moja spadkobierczyni z warunkiem jedynie, ażeby poślubiła młodzieńca w moim wieku, i który byłby godnym jej miłości; oraz, żeby nadała nazwę tulipanowi czarnemu Rosa Barlaensis, to jest naszych połączonych imion.
„Niech Bóg przyjmie mnie do swej chwały, a ją obdarzy pomyślnością".

Korneljusz van Baerle.

Poczem oddając biblję Róży, mówi:
— Przeczytaj.
— Niestety... nie umiem.
Korneliusz przeczytał Róży swój testament.
W ciągu tego czytania dziewica płakała głośno.
— Czy przyjmujesz moje warunki?
— Oh! nie... — wyjąkała
— Dlaczego?
— Ponieważ nie będę mogła dopełnić jednego z nich.
— Jakiego?
— Ofiarujesz mi pan sto tysięcy zł. jako posag!
— Tak.
— I żebym poślubiła mężczyznę, którego kochałabym?
— Bezwątpienia.
— A więc te pieniądze nie mogą należeć do mnie. Nie będę nigdy kochać nikogo i nie pójdę zamąż.
Po tych słowach nogi się pod nią zachwiały i była bliską omdlenia.
Korneljusz zatrwożony jej bladością, chciał ją przytrzymać, gdy wtem dały się słyszeć ciężkie kroki i szczekanie psa.
— Już idą po pana — zawołała Róża załamując ręce Mój Boże, mój Boże!... czy nie masz mi już nic więcej do powiedzenia?
I padła na kolana zakrywając twarz rękami.
— Zachowaj starannie te trzy cebule i pielęgnuj je podług przepisów, jakie ci udzieliłem, zaklinam ciebie na wszystko. Żegnam cię, Różo.
— Oh! bezwątpienia wszystko spełnię. Oprócz poślubienia innego!.. dodaje zcicha, oh! to jest niepodobieństwem.
I wsunęła drogi skarb Korneljusza za łono.
Ten szelest, który słyszeli, oznajmiał przybycie pisarza, kata i żołnierzy.
Korneljusz, bez przesady przyjął ich raczej jak przyjaciół, niż prześladowców, poczem wyjrzawszy przez okno, spostrzegł rusztowanie, a za nim w pewnej odległości szubienicę, z której zdjęto ciała Wittów z rozkazu statudera.
Przed wyjściem z więzienia, Korneljusz otoczony żołnierzami, szukał wzrokiem anielskiego spojrzenia Róży; lecz nie mógł nic dostrzec pośród halabard i pałaszy, jak tylko leżące ciało przy drewnianej ławie i twarz zmienioną, okrytą długiemi włosami.
Padając, bezprzytomna Róża zdołała jednakże zebrać tyle siły, że machinalnie przyłożyła rękę do swego aksamitnego gorsetu i Korneljusz mógł dostrzec w ściśniętych palcach Róży, wyżółkłą ćwiartkę biblji, na której Konneljusz de Witt skreślił kilka wyrazów, które niewątpliwie ocaliłyby życie jego chrzestnemu synowi, gdyby był je przeczytał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.