Przejdź do zawartości

Czarny tulipan/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czarny tulipan
Wydawca Skarbiec Powieści
Data wyd. 1932
Druk Druk. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.
NIENAWIŚĆ HODOWCY TULIPANÓW

Od tego czasu Bokstel żył w ciągłej obawie. Wszystko cokolwiek dodaje i podwyższa usiłowania rozumu w pielęgnowaniu myśli ulubionej, wszystko to Bokstel utracił, zajęty wyłącznie szkodą wyrządzaną mu przez sąsiada.
Van Baerle, jak należy wnosić, od chwili obrania stanowczego przedsięwzięcia, osiągnął pożądany skutek, gdyż tulipany przepysznie się przyjęły. Wkrótce przewyższył nawet hodowców tulipanów w Hartem i Lejdzie, które to miasto uważane dotąd były zprzyczyn miejscowych, jako najwygodniejsze do pielęgnowania tych kwiatów. Udało się Korneljuszowi urozmaicić barwy, nadawać kształty i pomnażać gatunki.
Należał on do tej szkoły naiwnej, która przyjęła od VII wieku ten aforyzm rozwinięty w 1650 r. przez jednego ze swoich adeptów:
„Kto pogardza kwiatami, obraża Boga".
Z tego założenia wychodząc, szkoła tulipanistów wyprowadziła w 1653 r. następujący sylogizm:
„Kto pogardza kwiatami, obraża Boga“.
„Im kwiat jest piękniejszy i nim gardzimy, tembardziej obrażamy Boga“.
„Tulipan jest najpiękniejszy z kwiatów".
„Więc kto pogardza tulipanem, obraża szczególniej Boga".
Wskutek tego rozumowania jak widzimy przy złej woli, 4000 do 5000 tulipanistów Holandji, Francji i Portugalji, nie licząc w innych częściach, byliby potępili cały świat i ogłosiliby heretykami, odszczepieńcami godnymi śmierci kilkadziesiąt miljonów ludzi obojętnych dla tulipanów. Nie należy wątpić, że w podobnej sprawie Bokstel lub śmiertelny wróg van Baerle‘a postępowałby z nim pod jednym sztandarem.
Van Baerle w krótkim czasie widział swoje usiłowania uwieńczane pomyślnym skutkiem; o nim tylko mówiono w śmiecie tulipanowym, Bokstel zaś został zupełnie zapomniany. Korneljusz poświęcony wyłącznie uprawie, sadzeniu, hodowaniu tulipanów uwielbiany przez wszystkich miłośników tych kwiatów, nie domyślał się nawet, że strącił z tronu nieszczęśliwego sąsiada; po dwóch latach bowiem doczekał się tak cudownych wypadków, że nikt ze śmiertelnych oprócz Szekspira i Rubensa, nie mógł poszczycić się, że stworzył więcej.
Żeby mieć wyobrażenie o jednym z potępionych Danta, potrzeba było widzieć Bokstela w tym czasie. Gdy bowiem van Baerle uprawiał ziemię, sadził, polewał, przyklęknąwszy napawał się rozkoszą przypatrywania każdej żyłce kwitnącego tulipana, Bokstel ukryty za drzewem muru granicznego, śledził z iskrzącym wzrokiem zawiści każdy krok, każde poruszenie swego sąsiada, i gdy wydawał mu się zadowolonym, spostrzegłszy uśmiech na jego twarzy lub pogodne spojrzenie, wtedy obarczał go tysiącznemi złorzeczeniami, pragnąc śmiertelnym jadem przekleństw zatruć niewinne rośliny, źródła rozkoszy swego przeciwnika.
Bokstel nie ograniczył się na śledzeniu czynności van Baerla, zapragnął nadto śledzić postępy uprawy kwiatów, będąc prawdziwym miłośnikiem w duszy i arcydzieła sąsiada nie mogły być dla niego obojętnemi.
Kupiwszy teleskop w tym celu, mógł równie jako właściciel, badać najlżejsze zmiany kwiatu, od chwili, gdy wypuszcza w pierwszym roku blady pączek, zaledwie dostrzeżony nad ziemią, aż do perjodu pięcioletniego, w którym zaokrągla się powabnie elipsoida kielicha i przybiera barwę niewyraźną prawie, lecz dla oka znawcy dostateczną dla ocenienia jej piękności.
Ileż to razy nieszczęsny zazdrośnik, pochylony nad drabiną widział tulipany oślepiające go swoją okazałością; wtedy dręczyła go gorączka zawiści, ta choroba trawiąca płuca i zamieniająca serce w miljardy jaszczurek pożerających się wzajemnie, obrzydłe źródło okropnych cierpień.
Ileż to razy wśród tych katuszy niepodobnych do określenia, Bokstel powziął myśl wpaść nocną porą do ogrodu sąsiada, zniszczyć kwiaty, pogryźć cebule i rzucić się na niego, gdyby chciał stanąć w ich obronie.
Lecz zastanowiwszy się, że van Baerle dochodziłby szkody i niewątpliwie podejrzenie padłoby na niego, gdyż był jedynym sąsiadem jego i nietylko, żeby ściągnął karę na siebie, lecz nadto niechęć i wzgardę tulipanistów całej Europy; Bokstel przeto po długim namyśle chwycił się następującego pomysłu:
Pewnego wieczora przywiązawszy do jednej tylnej łapy dwóch kotów sznurek kilkołokciowej długości, przerzucił ich przez mur sąsiedni wprost na plantę wyborowych tulipanów, która zawierała w sobie nietylko tulipany zwane Konneljusz i Witt, lecz nadto Brabancję białości śnieżnej, purpurowo-różową, Marmurkowy trójkolorowy harlemski, ciemny kolumbijski i jasno-barwisty.
Strwożone koty spadłszy ze znacznej wysokości niespodzianie na plantę, usiłowały uciekać każdy w inną stronę; gdy jednakże sznurek się wyciągał w całej długości, wstrzymani przebiegali ciasną przestrzeń zakreśloną tymże sznurkiem, kosząc nim kwiaty, pośród których biegali: poczem, gdy nakoniec jeden z nich oswobodził łapę od uwiązania, opuścili miejsce spustoszenia. Bokstel ukryty za drzewem nie mógł nic dostrzec z przyczyny ciemnej nocy, lecz wnosząc z wrzasku kotów sądził, iż cel jego został osiągnięty.
Żądza przekonania się naocznie o wyrządzonej szkodzie zatrzymała go do świtu na drabinie, nie czuł zimna nocnego, zemsta ogrzewała go.
Oczekiwał na van Baerla i cieszył się nadzieją, że mu zadał cios dotkliwy.
O wschodzie słońca Korneljusz wszedł do ogrodu i zbliżał się do ulubionej planty, wtem dostrzegł naprzód nierówności na jej powierzchni, a następnie nieporządek pomiędzy szeregami tulipanów, jaki daje się widzieć w kolumnie piechoty, pośród której granat padnie.
Van Baerle nadbiegł blednąc.
Bokstel zadrżał z radości. Kilkanaście tulipanów było zniszczonych, łodygi jednych połamane, drugich pochylone, świadczyły najdowodniej o wyrządzonej szkodzie.
Lecz o dziwy! jakaż radość dla van Baerla, jakaź rozpacz dla Bokstela! żaden z czterech tulipanów pierwszego rzędu nie poniósł szwanku. Było to dostateczną pociechą dla van Baerla, zaś jego sąsiad rwał sobie włosy z rozpaczy, że zemścił się prawie bezskutecznie.
Van Baerle pomimo, ie nie poniósł dotkliwej szkody, nie omieszkał badać o jej przyczynę, lecz z powziętych wiadomości okazało się, że przez część nocy słychać było miauczenie katów, przytem łatwo było rozpoznać ich ślady, postanowił przeto dla uniknienia podobnych wypadków postawić straż przy plancie, jakoż tego samego dnia wystawiono szałas dla ogrodniczka.
Bokstel słyszał wydanie tego rozporządzenia i widział wznoszącą się strażnicę, zadowolony na ten raz, że nie został posądzony o udział w szkodzie, oczekiwał na odpowiednią porę do odłożonej zemsty.
W tym czasie, towarzystwo ogrodnicze w Harlem ogłosiło nagrodę za wynalezienie (nie śmiemy twierdzić) stworzenia wielkiego, czarnego tulipanu bez skazy, co podówczas uważane było za nierozwiązane zadanie, gdyż gatunek ten nie istniał w naturze, nawet w stanie dzikiego wyrostu.
W skutku czego mówiono, że ustanowiciele nagrody wynoszącej 100.000 zł. hol. mogli naznaczyć i 200.000 będąc pewnymi, że nikt jej nie otrzyma.
Pomimo tego tulipaniści wszystkich krajów wzięli się czynnie do dzieła, van Baerle należał do ich liczby, podobnież jak i Bokstel. Pierwszy z właściwą sobie cierpliwością i wytrwałością rozpoczął swoje doświadczenia od tego, iż starał się naprzód o zmianę koloru czerwonego tulipanu na brązowy, a ten następnie na ciemno brunatny.
W rok potem van Baerle doczekał się przewidzianego wypadku i Boksted dostrzegł w ogrodzie jego tę przemianę barwy czerwonej na ciemno-brunatną, gdy on zaledwie otrzymał jasno-brązową.
Bokstel uznawszy się zwyciężonym przez przemożnego sąsiada, nawpół obłąkany poświęcił się wyłącznie śledzeniu jego kroków.
Dom van Baerla stał się odtąd celem badań BoksteJa, który zaniedbawszy pielęgnowania własnych cebul i kwiatów, zajmował się tylko tem co się działo u pierwszego oddychał urojoną wonią łodyg tulipanów, napawał się wodą, którą też polewano i żywił się prawie pulchną ziemią, w którą je sadzono.
Lecz najbardziej zajmująca czynność nie odbywała się w ogrodzie.
Van Baerle nocną porą udawał się do swej pracowni, to jest do suszarni oddalonej, na którą głównie był zwrócony dalekowidz Bokstela.
Wtedy można było dostrzec jak van Baerle siedzący przed stołem, na którym rozłożone były nasienniki polewał je płynami mającemi nadać stosowne barwy.
Bokstel odgadywał, że ogrzewanie niektórych nasienników i polewanie ich, następnie wzajemne szczepienie, czynność bardzo umiejętna i wymagająca niezwykłej, zręczności, zamykanie jednych w ciemności dla nadania czarnej barwy, jak wystawianie na działanie słońca lub lampy, miały na celu utworzenie czerwonej barwy; lub wreszcie poddawanie odbiciu czystej wody dla uzyskania białej, były to naiwno magiczne czynności wyobraźni młodzieńczej i genjuszu, pracowitego van Baerla, do czego nie czuł się zdolnym Bokstel, jednocząc wszystkie swoje władze umysłowe w tubie dalekowidza, w której odtąd zawistnik pokładał swoje nadzieje, poświęcił myśli i życie.
Rzecz dziwna! podobne poświęcenie i miłość własna sztuki, nie zdołały ugasić barbarzyńskiej zazdrości i żądzy zemsty. Częstokroć kierując swój dalekowidz na van Baerla zdawało mu się, iż trzyma muszkiet w ręku i szukał cyngla mechanicznie.
Lecz zdaje się, że już dosyć o pracy jednego i szpiegostwie drugiego, zwróćmy się teraz do epoki, w której Korneljusz de Witt przebył do twego rodzinnego miasta.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.