Czarny karzeł/Rozdział XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Czarny karzeł
Wydawca Red. "Tygodnik Mód i Powieści"
Data wyd. 1875
Druk Drukarnia Emila Skiwskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Black Dwarf
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ  XVII.

Kaplica zamku Elisława, w któréj nieszczęsny związek się miał odbyć, starszą jeszcze była budowlą od samego zamku, chociaż i ten już kilka liczył wieków. W czasie, w którym wojny między Angliją i Szkocyą były tak częstemi i ciągłemi, budowle na obudwu linijach granicznych jedynie wojennemu celowi były poświęcone i kilku tylko mnichów zamieszkało Elisław, który wówczas, jeżeli kronikarze prawdę głoszą, należał do bogatego opactwa Ildburg. Ale to opactwo dawno postradało swoje posiadłości przez wojnę i rabunki. Rycerski gród wzniósł się ze szczątków jego cel, i kaplica opasana została murami zamkowemi. Gmach z okrągłemi arkadami i ogromnemi kolumnami, którego prosta wielkość była zabytkiem budownictwa anglosaskiego, przedstawiał we wszystkich czasach ponury i smutny widok, i równie domowi baronów, jak i braciom klasztornym służył za cmętarz. Dziś wydał się posępniejszym niż kiedyś przy świetle gorejących pochodni, któremi go jako w tak wielką uroczystość oświetlić chciano. Pochodnie rozrzucały jasno-żółty blask, w około którego tworzyły się promieniste koła, okrążone grubą ciemnością, która się rozprzestrzeniała na obszerność całego kościoła. Niektóre niewłaściwe ozdoby, jakiemi w pośpiechu na cześć uroczystości kaplicę zaopatrzono, podwyższyły jéj smętność. Stare obicia zdarto ze ścian innych pokojów i spiesznie zakryto niemi tu i owdzie mury kaplicy tak, że teraz przebijały z pomiędzy herbów i nagrobków tych, co niegdyś niemi własne swoje pokoje zdobili. Po obu stronach kamiennego ołtarza wzniosły się pomniki, które uderzającą formowały sprzeczność. Na jednym była z kamienia rzezana postać pobożnego pustelnika, który na nabożeństwie życie zakończył. W spokojnéj postawie w habicie i w szkaplerzu, oczy miał wlepione w niebo, a ze złożonych rąk różaniec spuszczony; z drugiéj strony stał nagrobek z najpiękniejszego marmuru w guście włoskim, arcydzieło owoczesnéj sztuki; ten był poświęcony pamiątce matki Izabeli, zmarłéj żony Verego Elisław, wystawiony w położeniu konającéj, kiedy plączący cherub z odwróconym wzrokiem gasi pochodnię, jako symbol jéj śmierci. Było to wprawdzie dziełem znamienitém sztuki, ale nie na swojem miejscu w tém smutnem sklepieniu. Wielu się dziwiło, albo nawet martwiło, że Elisław, który za życia żony wcale nie słynął ze swéj uprzejmości ku niéj, wystawił po śmierci w udanym smutku tak kosztowny pomnik; inni zaś oczyszczali go z podejrzenia i obłudy, zaręczając, że pomnik ten postawiony był kosztém i z rozkazu Rateliffa.
Wobec tych pomników zgromadzili się goście weselni. Było ich mało, bo wielu już opuściło zamek w celu przygotowania się na wkrótce nastąpić mające wybuchnięcie spisku. Elisław przy obecnym składzie okoliczności, nie był skłonnym nikogo zapraszać oprócz najbliższych krewnych, których obecności zwyczaj krajowy nieodbicie wymagał.
Obok ołtarza stał sir Fryderyk Langlej posępniejszy, ponurłszy i bardziéj zamyślony niż zwykle, a obok niego Mareschall mający być tak zwanym drużbą. Swawolna płochość młodzieńca, któréj nigdy nie zwykł był powściągnąć, zaciemniała bardziéj jeszcze chmurę na czole oblubieńca.
— Oblubienica nie wychodzi jeszcze z pokoju, — szepnął sir Fryderykowi — spodziewam się że nie potrzeba nam będzie przystąpić do gwałtownych środków Rzymian, o których w szkołach słyszałem. Przykroby bowiem było mojéj pięknéj kuzynce, dwa razy w dwóch dniach być porwaną, lubo żadnéj nie znam, któraby godniejszą była tak gwałtownego hołdu.
Sir Fryderyk udał, że nie słyszy mówiącego, nucąc pod nosem piosneczkę i patrząc w inną stronę; lecz Mareschall daléj z tą samą swawolą mówił:
— Zwłoka szczególniéj przykra doktorowi Holber; przeszkodzono bowiem temu biedakowi właśnie w chwili, gdy chciał wyciągnąć korek z trzeciéj butelki, prośbą przygotowania się z ceremoniją kościelną. Ale patrz oto idzie Elisław i ładna Bella piękniejsza niż kiedyś, gdyby nie tak słaba i wybladła. Słuchaj panie rycerzu, jeżeli nie zupełnie dobrowolnie zezwoli, to nie będzie wesela, jakkolwiek wszystko już w pogotowiu.
— Nie będzie wesela? — odpowiedział sir Fryderyk pocichu, ale tonem dającym wyraźnie do zrozumienia, że tylko z pracą gniew powściąga.
— Nie, nie będzie wesela, — odpowiedział Mareschall, daję ci na to moją rękę.
Fryderyk uchwycił podaną sobie rękę i mocno ją ściskając rzeki cicho:
— Mareschallu! za tę obrazę odpowiesz mi z bronią w ręku.
— I owszem, jestém do tego najzupełniéj przygotowany, — odrzekł Mareschall, — bo nigdy jeszcze z ust moich nie wyszło słowo, któregobym ręką swą nie poparł.
I potém zwracając się do Izabeli, mówił dalej:
— Powiedz zatém piękna kuzynko, czy z własnéj woli, chęci i postanowienia obierasz tego szlachetnego rycerza za swego małżonka? Bo jeżeli tak nie jest, to zaklinam się na honor i sumienie, że akt nie zostanie dopełniony, choćby z tego Bóg wie co wypadło.
— Czyś oszalał Mareschallu, — zawołał Elisław z oburzeniem. — czyż możesz przypuszczać, abym własną córkę skłaniał do małżeństwa nie zgadzającego się z jéj wolą i życzeniem?
— Nie dziw się Elisławie memu zapytaniu wprost do kuzynki zwróconemu, — odrzekł Mareschall bacznie wpatrując się w Izabelę stojącą jak posąg bez poruszenia. Upoważniają mnie do tego jéj oczy zalane łzami i jéj lica bielsze od sukni, którą ma na sobie; przyznasz zatém, że podejrzenie przymusu, jakiemu zdaje się ulegać, zupełnie tu jest usprawiedliwione i dlatego domagam się przez samą ludzkość, aby akt małżeństwa do jutra został odłożony.
— Jeżeli zatém koniecznie, — odezwał się Elisław tłumiąc gniew nim miotający, wtrącasz się panie Mareschall do rzeczy, która do ciebie zupełnie nie należy, to niechże sama Izabela ci powie, że pragnie aby obrządek natychmiast się odbył. Czyż nie tak moje kochane dziecko?
— Tak jest, — odrzekła Izabela ledwo dosłyszanym głosem, a szeptém już niewyraźnym dodała:
— Kiedy ani od Boga, ani od ludzi nie mogę się spodziewać pomocy.
Mareschall podniósł ramiona z niechęcią i stanął na uboczu, Elisław poprowadził córkę do ołtarza zaledwie iść mogącą, a Fryderyk stanął obok niéj z widoczném zadowoleniem spoglądając po obecnych. Duchowny otworzył książkę i jakby niepewny co ma robić, spojrzał na Elisława.
— Zaczynaj ojcze! — odezwał się Elisław, — ale w téj chwili dał się słyszyć głos jakby wychodzący z pod pomnika nad grobem żony Elisława stojącego, mówiący: zatrzymaj się!
Wszyscy osłupieli, jednocześnie ozwał się szczęk i brzęk niby z oręży uderzanych o siebie, a gdy po chwili znowu wszystko przyciszyło się, Fryderyk spoglądając na Elisława oczami pałającemi wściekłością i przerzucając je na Mareschalla, rzekł:
— Cóż to za nowy figiel? Czyż wiecznie mam być igraszką obłudy i podstępów?
— Nie unoś się Fryderyku, — odezwał się Elisław z przymuszonym spokojem; to zapewne wybryk którego z gości nad miarę uraczonego przyjęciem, jakiego w dniu tak ważnym dla nikogo nie żałowałem. Zacznijcie zatém szanowny kapłanie, obrzęd swój religijny.
Duchowny znowu rozłożył książkę i kiedy miał z niéj rozpocząć modlitwę, tenże sam brzęk tajemniczy powtórzył się, służący z przerażeniem uciekli, zgromadzeni wydobyli z pochew oręże, a z po za nagrobka wystąpił Karzeł i stanął przed samym Elisławem. Wszyscy spojrzeli na niego z przestrachem, Elisław oparł się o słup najbliższy, przyciskając czoło do kolumny, jakby nie mógł stać o własnéj sile, jedna tylko Izabela uczuła silniejsze bicie serca i szkarłat oblewający jéj lica.
— Któż jest ten człowiek? — zapytał pierwszy Fryderyk, — i zkąd się wziął między nami?
— Kto jest ten człowiek? — odezwał się Karzeł z właściwym mu ponurym głosem zwracając się ku Fryderykowi. Jest to ten, co cię zaręczyć może, że zaślubiając tę dziewicę, nie otrzymasz ani dziedzictwa Elisław, ani posiadłości Manlej, ani Polwertonu, ani najmniejszego kawałka ziemi, jeżeli dopełnisz tego bez mego zezwolenia, czego ode mnie nigdy nie uzyskasz. Upadnij na kolana i podziękuj Bogu, żeś doznał przeszkody w zamierzoném przez ciebie małżeństwie, gdyż ta któréj gwałt chciałeś zadać, jakkolwiek pełna wdzięku i przymiotów duszy, nie ma tak upragnionego przez ciebie posagu.
Potém zwróciwszy się do Elisława, mówił dalej:
— A ty podły niewdzięczniku, czemże się teraz wykręcisz ze swego nędznego położenia, ty któryś chciał własną córkę sprzedać dla wydobycia się z niebezpieczeństwa, który byłbyś ją zabił w czasie głodu i pożarł dla utrzymania swego podłego życia. Tak, ukrywaj twarz, a jakkolwiek wielkim jesteś nędznikiem, nie możesz bez zarumienienia patrzyć na tego, którego ciało okułeś w kajdany, którego rękę pociągnąłeś do zabójstwa, którego duszę na najokrutniejsze skazałeś męki. Jeszcze raz ocala cię cnota téj, która zwie cię swoim ojcem. Precz ztąd! niechaj przebaczenie i dobrodziejstwa, jakiemi cię obdarzam, ciężą na twojéj głowie, jak żarzące węgle, dopóki się mózg twój jak mój nie strawi i nie spopieli.
Elisław opuścił kaplicę z niemą rozpaczą.
— Idź za nim Hubercie Rateliff, — mówił daléj Karzeł. — Powiedz ma co względem niego postanowiłem, a ucieszy się, że żyjąc nie braknie mu złota, które całe jego szczęście stanowi.
— Nic Tego wszystkiego nie pojmuję, — odezwał się Fryderyk spoglądając z nienawiścią na Karła, ani też moi towarzysze zebrani tutaj w sprawie króla Jakóba. W każdym razie, czyś ty Edward Manlej, który, jak twierdzą, miał dawno umrzeć w więzieniu, czyś samozwaniec przywłaszczający sobie jego imię, zawsze jesteś dla nas podejrzaną istotą i dla tego musisz nam wytłomaczyć się z twego niepojętego dla nas zjawienia się w chwili tak ważnéj i uroczystéj. — Ajentów czy szpiegów cierpieć nie możemy, przyjaciele schwytajcie go!
Ale słudzy przestraszeni wahali się z wykonaniem danego rozkazu, Fryderyk więc sam podsunął się ku Karłowi i w chwili kiedy wyciągnął rękę dla uchwycenia go za piersi, Halbert wystąpił z tłumu i koniec ostréj halabardy przyłożył do piersi Fryderyka.
— Ani jednego kroku nie waż się daléj postąpić, — zawołał Halbert, ani się dotknąć choćby jednym palcem zacnego Elzendera. Dobry z niego sąsiad i nigdy przyjaciela nie opuszcza w potrzebie, a oprócz tego kochanku muszę ci powiedzieć, że choć wydaje się słabym niedołęgą, to gdybyś poszedł z nim w zapasy, porwałby cię jak kurczę i tak ścisnął, żeby ci krew z za paznokci wypłynęła. Daj mu pokój, zuch z niego jakich mało.
— To ty Halbercie? — zapytał Mareschall, — zkądże się tu wziąłeś?
— Przybyłem tu z niemi trzydziestu krewniakami i z poczciwym Elzenderem, w imieniu własnem, a jeżeli chcecie w imieniu króla czy królowéj, aby pilnować spokoju, tak przez wszystkich uczciwych ludzi upragnionego. Wreszcie za staraniem Elisława straciłem całe swoje mienie, przyszedłem też aby mu oddać piękne za nadobne. On mi śniadanie wyprawił, ja mu wieczerzę przygotowałem, a musicie ją spożyć, choćbyście moi panowie wszyscy jak tu jesteście, do mieczy się zerwali. — Domek ten był bez najmniejszéj straży, drzwi zastaliśmy w nim wszystkie otworzone, wojownicy wasi byli trunkiem odurzeni, odebraliśmy im więc broń wszelką, i otóż jesteście na naszéj łasce, któréj musicie się poddać.
Wtém wbiegł Mareschall i przerażony zawołał:
— Fryderyku! cały dom napełniony zbrojnym tłumem ludzi nieznajomych, nasi wszyscy są rozbrojeni i w dodatku pijani, widocznie zdrada jakaś, dobądźmy więc mieczy i przerżnijmy się...
— Dajcie pokój, — odezwał się Halbert, — powściągnijcie swoje wojenne zapały. Nic wam złego nie myślimy wyrządzić, ale żeście się wzięli do broni za królem Jakóbem, myśmy osądzili za właściwe wznowić dawne domowe wojny i powstać za porządkiem już utrwalonym. Rozejdźcie się zatém spokojnie, a włos wam z głowy nie spadnie. Powiem wam nadto, iż według pewnych wiadomości nadeszłych z Londynu, Baug czy też inaczéj, dopiekł dobrze waszemu pretendentowi i francuzkie okręty odpędził tam, zkąd z nim przypłynęły.
Rateliff który wszedł w téj chwili, potwierdził wiadomości udzielone przez Halberta, a tak niepomyślne dla stronnictwa Jakóba; Fryderyk opuścił natychmiast zamek z nikim się nie pożegnawszy zabrawszy z sobą tych towarzyszy, co zachowali jeszcze jaką taką przytomność.
— A cóż zrobisz z sobą panie Mareschall? — zapytał Rateliff.
— Sam jeszcze nie wiem, — odrzekł Mareschall z uśmiechem człowieka mało się o siebie troszczącego. Moja odwaga za wielka, a majątek za mały, abym poszedł za przykładem mężnego a niedoszłego oblubieńca. Nie zgadza się to z mojem usposobieniem, a oprócz tego...
— Bądź spokojnym, — przerwał Rateliff, — każ tylko ludziom swym powrócić do domu, a ja na całą tę sprawę będę miał oczy przymknięte, gdyż na szczęście nie przyszło do żadnéj awantury.
— Otóż tak to wybornie, — odezwał się Halbert, — co było to było, a znowu jesteśmy przyjaciółmi jak dawniéj. Niech będę przeklęty, jeżeli mam dla kogo nienawiść, chyba jedynie dla tego niegodziwca Westburnflata. Dopiekłem mu jednak doskonale, popamięta mnie na całe życie, ale to tchórz i nikczemnik. Dostałem się do jego nory, zaledwie jednak na miecze trzy razy się z nim spróbowałem, skoczył w rów zamkowy i puścił się wpław jak dzika kaczka. Ptaszek to szpakami karmiony, rano do jednéj dziewczyny się zaleca, wieczorem znów do innéj, ale co się odwlecze to nie uciecze i jeżeli nie wyniesie się z kraju, czeka go nieochybnie postronek i szubienica.
W czasie tego powszechnego zamieszania, Izabela klęczała przy krewnym swym Edwardzie Manlej, bo tak Karła będziemy odtąd nazywać, wynurzając mu swą wdzięczność i prosząc o przebaczenie ojcu wszystkich win, jakich się względem niego dopuścił. Klęcząc obok nagrobku matki, do któréj posągu twarz jéj uderzające miała podobieństwo, trzymała rękę Karła, którą całując łzami rozczulenia oblewała. Karzeł stał nieporuszony, a spojrzenia ócz jego przesuwały się to po posągu, to po plączącéj dziewicy; wreszcie wyjął rękę z jéj objęć, aby otrzyć łzy z ócz mu się gwałtém wydobywające.
— Zdawało mi się, — rzekł, — że dość łez już wylałem, ale ronimy je od urodzenia, a źródło ich nie wysycha aż do ostatniéj chwili życia. Lecz duszo moja otrząś się ze słabości ubliżającéj twéj godności. Żegnam was wszystkie moje wspomnienia i pamiątki serca, żegnam ciebie dziewico, coś jest niejako żywém ich uosobieniem. Zamiarowi jaki postanowiłem wykonać, nie sprzeciwiajcie się, bo to będzie próżnym wysiłkiem z waszéj strony. Mogę was tylko zapewnić, że potwornéj méj postaci nigdy już nie ujrzycie, nigdy o niéj nie usłyszycie, bo zanim śmiertelna pomroka zaćmi dla mnie światło tego padołu, dla was chcę już od dziś zostać umarłym. Zachowajcie mnie tylko w pamięci jako człowieka, który zwalczył ciężar życia jaki go tłoczy i nie poddał się ostatniéj rozpaczy.
Powiedziawszy to, pocałował Izabelę w czoło, uściskał posąg marmurowy przy którym klęczała i wyszedł pośpiesznie razem z Rateliffem z kaplicy. Izabela wysilona doznanemi wrażeniami dnia całego, została przez służebne odprowadzoną do sypialni. Reszta zgromadzonych osób wymawiając sobie wzajemnie namowy do zakłócenia spokojności kraju całego i wynurzając żale, że się do tego wciągnąć pozwoliła, porozjeżdżała się w różne strony, a Halbert objął dowództwo nad zamkiem całym, pilnując aby straże dokładnie spełniały swoje obowiązki.
— A tośmy im małego figla wypłatali, odezwał się do krewniaków razem w jednéj sali zgromadzonych. Przyznacie, żeśmy się gracko zwinęli, spełniając tak szybko wezwanie Elzendera przez; Rateliffa nam udzielone. Wprawdzie byliśmy już wszyscy zebrani w Hanghoot, z zamiarem zrobienia rankiem wyprawy na zamek rozbójnika Westburnflata, zawsze jednak sprawiliśmy się dzielnie, co mnie niewymownie cieszy. Przy jednym ogniu upiekliśmy dwie pieczenie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: anonimowy.